Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2012, 20:39   #44
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Osiłek widocznie nie był zadowolony ze swojego towarzystwa, Marco wiedział, że tutaj ze stereotypem może wygrać tylko udowadniając swą wartość w oczach Najjaśniejszego. Mężczyzna zignorował przytyki baryłkowatego adepta, odpowiadając jedynie cicho na wieści o jego bracie.
- Widocznie nie był dostatecznie dobry, nie czysta siła, a wiara czyni inkwizytora tym, kim jest - mruknął zastanawiając się, czy właśnie nie prowokuje osiłka. Kane był wystarczającym słabszym ogniwem w zakonie, dwóch takich mogło narobić kłopotu biorąc pod uwagę, że osoby ich gabarytów i manier miały w zwyczaju myśleć mięśniami, zamiast mózgiem. Tym bardziej satysfakcję Marco pobudził fakt zdziwienia na wieści o preferowanym przez niego orężu. W pewien sposób dziwił się, jak można ufać kawałkowi żelaza, który można było wytrącić, odebrać lub nawet obrócić przeciw swojemu właścicielowi. Inna sprawa, że jego pochodzenie objawiało się czymś, czym miał nadzieję nie będzie musiał się zbyt szybko chwalić. Nie wiedział jak i dlaczego, ale jego dotyk parzył i krzywdził złe stworzenia, co jednocześnie sprawiało, że doskonale potrafił on odróżnić dobro od przeciwników Najjaśniejszego.
~ Doskonała cecha dla inkwizytora ~ pomyslał, zastanawiając się dlaczego jego ojciec podchodził z tak wielkim dystansem do jego daru. Po chwili marszu korytarzami akademii dwójka adeptów dotarła do zbrojowni. Knotte mógł sprawić, że zawartość słabszego żołądka mogła powędrować niebezpiecznie wysoko ku gardłu. Marco pokłonił się z szacunkiem, o dziwo mężczyzna nie zrobił na nim oczekiwanego wrażenia. Zawsze traktował inkwizycję niemal jak świętych o doskonałych manierach, cóż świat ma to do siebie, że lubi rozczarowywać.

Adept nie skomentował słów o niższości biedoty, jako istoty żyjące nawet niższa klasa była tak samo cenna, jak i ta wyższa. Podążając za inkwizytorem w towarzystwie Kane’a, Marco odezwał się po raz pierwszy od wyruszenia.
- Mistrzu, mamy jakieś poszlaki czy zamierzamy przesłuchiwać wyrywkowych mieszkańców dzielnicy piwnicznej? - Adept lubił mieć informacje odnośnie podejmowanych przezeń rzeczy.

-To wasze zadanie, rozwiązać ten problem - inkwizytor wzruszył ramionami, jednocześnie sygnalizując, że misja ta nie jest na tyle poważna, żeby ktoś głębiej odczuł konsekwencje jej niepowodzenia. Bezwiednie potarł szczękę, patrząc to na Eleadorę, to na Kane’a.
- Liczę na wasz... Twój pomyślunek, chłopcze. Chcemy ocenić jak radzicie sobie w misjach terenowych.
Rudolf nie zrozumiał delikatnego przytyku ze strony opiekuna, bo dalej szedł przed siebie, próbując ukryć pod przykrótkim płaszczem szeroki topór bojowy. Marco zachodził co jakiś czas w głowę, jak taki wielki kawał żelastwa mógł być przydatnym w walce. Pozostawiał użytkownika totalnie otwartym, był wolny, nieporęczny, przechodzenie ze stójki ofensywnej do defensywy musiało trwać tutaj wieki. Jednak nie na tym powinien się teraz skupiać.
- Dobrze, w takim razie gdzie dokładnie zaczynamy, co wiemy, każda informacja się przyda. Czy będziemy pod ciągłym nadzorem, będziemy tylko pilnowani, czy mistrz będzie asystował, a raczej my mistrzowi, w zadaniu?

- Będę was nadzorował, ingerował tylko wtedy gdy konieczne, a jeśli będę widział że dobrze wam idzie, ale natrafiliście na trudności związane z waszym niskim statusem adepta, wtedy też was wspomogę. Nie będę jednak prowadził was za rękę - bezwiednie dotknął językiem dużego ubytku w wardze, myśląc nad czymś.
- A zaczynamy, jak łatwo się domyślić, w Dzielnicy Piwnicznej. Wszyscy wyglądamy jak przeciętni mieszczanie... No, prawie wyglądamy...
Knotte wyraźnie miał jakiś dystans do siebie. Zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu i jednocześnie widział, że jeden z jego podopiecznych wygląda jak wymuskany szlachcic a drugi niczym najemny rębajło. Przekraczając próg akademii, zatrzymał się i wyrwał zza pasa Kane’a topór. Wcisnął go w ręce strażnika, jednocześnie odpinając od jego pasa krótki miecz. Wręczył go osiłkowi.
- Masz. To łatwiej ukryć, a i mniej rzuca się w oczy... - Znowu spojrzał na Marco.
- Jesteś pewny że nie chcesz żadnej broni?

- Tak, absolutnie pewny. W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak przystąpić do dzieła - odpowiedział Marco.

Idąc do Dzielnicy Piwniczej ciężko było nie dostrzec różnic panujących w Atlas City. Rozbieżność najniższej i najwyższej, a nawet średniej klasy była zatrważająca. Schodząc coraz niżej i niżej, Marco doznał warunków dotychczas mu nie znanych. Bieda, ubóstwo, zapewne choroby i chwytanie się każdego zajęcia, byle tylko przeżyć. Idąc w asyście Knotte’a i Kane’a dostrzegł idącą naprzeciw rodzinę: ojciec, idąca z nim pod ramię kobieta i dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka. Ich ubrania były mocno znoszone, na pierwszy rzut oka widać było, że im się nie powodzi. Mimo wszystko kobieta kochała męża, dzieci lawirowały wokół pary wpatrując się w tatę z podziwem, a w mamę z upodobaniem. Nie mieli pieniędzy, nie opływali w luksusy, czy jednak naprawdę? W istocie posiadali luksus, który Marco mimo ojcowskiego majątku nigdy nie zaznał. Adept nigdy w życiu nie zaznał takiej relacji, jakiej był teraz świadkiem. Matka nie żyła, wyklęta za uprawianie magii. Ojciec traktował go jak zło konieczne i być może tylko przez wzgląd na jakieś resztki szacunku dla swojej małżonki nie pozbył się syna z domu. Jego uwagę od nieosiągalnego dla niego owocu odwrócił starzec siedzący pod ścianą jednego z przydrożnych budynków.


Mężczyzna ubrany był w stare, wyświechtane rzeczy, co jakiś czas pokasływał i ogółem nie wyglądał na zdrowego. Marco pierwszy raz spotkał się z żebractwem, strażnik już zmierzający w kierunku potrzebującego sprawiał zaś zupełnie inne wrażenie. Idąc kopnął koszyk z Pintelami zebranymi przez starca tak, że ten przeleciał przez pół ulicy i wylądował gdzieś w zaułku. Zanim zbrojny zdążył ręcznie wyperswadować biedakowi przeniesienie interesu, adept złapał go za przegub dłoni. Wewnątrz walczył z ochotą wymalowania mu w ryj, jednak mógł tym wywołać zbyt wiele zamieszania.
- Ja go stąd wezmę - powiedział kątem oka patrząc, gdzie znajdują się jego towarzysze misji. Szli dalej, zaraz ich dogoni, na pewno.
- Chodź, to złe miejsce dla ciebie - pomógł wstać starcowi, niezauważalnie sięgając do sakiewki i wciskając mu złote Słońce w dłoń tak, by nikt oprócz ich dwóch tego nie zauważył. Zanim mężczyzna cokolwiek powiedział, Marco uśmiechnął się łobuzersko i obrócił na pięcie, goniąc pozostałą dwójkę. Szykował się ciężki dzień.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline