Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2012, 09:45   #18
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa Qorgyle


- U... wieść - Marbran zakrztusił się winem i długo nie mógł złapać oddechu. - Masz tupet - przyznał, kiedy doszedł do siebie. Twarz miał poważną, choć ciężko było dociec, czy pogniewał się za rzuconą wprost sugestię. Pogładził ją po chwili po dłoni, powolnym, pieszczotliwym gestem.
- Są mężczyźni, których kochać się nie da i nie powinno. Nie rozmawialiśmy o tym nigdy, byłaś za młoda. Pewnie... poznałaś już tę prawdę sama, bez mojej pomocy. Są i kobiety, których kochać się nie da i nie da się ich miłością czy ułudą miłości zmiękczyć. Moruad jest taka, bryła lodu, zimniejsza niż Mur. Siedziała obok mnie, ta królowa barbarzyńskich serc, mówiła do mnie... a wiesz, kogo widziałem? Qhorina. Ona patrzy jak on. Zachowuje się jak on. Mówi jak on i nawet czasami takich samych słów używa. A jak chciałem ją spić, by wypluła ten sztywny kij, to odmawiała wina... jak on. Tylko klnie częściej. Wiesz, co mi rzekła? Że bardzo ceni sobie miłą gościnę w Czarnym Zamku i to, że dbam o jej komfort. Ale dziękuje, bo jeśli będzie chciała mieć kurwę, to ją sobie sama znajdzie i kupi sama... - wzruszył ramionami i nalał sobie więcej wina.

Wstał i podszedł do okna, odchylił lekko okiennice. Do środka wpadł zimny powiew i szczęk mieczy z dziedzińca.
- Tu jest Północ, córko. Tu nie ma dróg. Tak mówią dzicy i tak mówią Skagowie. Jeśli nie umiesz czytać śladów, nigdy nie zrozumiesz, dokąd i dlaczego podążają ludzie, którzy się tu urodzili i tu żyją. Mają swoich świętych ludzi. Gdy święty człowiek powie - to są gnaty Greystarka! - wszyscy mu przyklasną. I gnaty kogokolwiek staną się Greystarkiem... Wiedziałem to, już w chwili, gdy prosiła o pozwolenie na rozkopanie kurhanu, choć mydliła mi oczy dawnymi pieśniami... że tu właśnie został pochowany, że był olbrzymem pośród ludzi i że znajdą go na pewno. Nie sądziłem jednak, że "na pewno" będzie się ciągnąć w wieczność. Sugerowałem jej już, że zima idzie, a z nią mrozy. Czas już, aby kurwigrajek Greystark cudownie się odnalazł. To było już po tym... - nie dokończył, ale Alysa mogła dośpiewać sobie resztę: to było już po tym, jak ojciec próbował ją zmiękczyć, a ona grzecznie, bo nie wprost, nazwała go kurwą. - Rzekła, że Greystark się odnajdzie, kiedy bogowie pozwolą, aby go odnaleźli, bo wszystko w rękach bogów.

- I ty się z tym zgadzasz? - zapytała, zdziwiona jego spokojem, tą niecodzienną i tak obcą jego naturze pokorą.
- Zgadzam? Nie. Bogowie nigdy nie byli dla mnie łaskawi, ani Siedmiu, ani bezimienni bogowie drzew. Nie zgadzam się z ich wyrokami tedy... nigdy się nie zgadzałem. Ale tu jest Północ, córko – westchnął i pogładził ją znowu po dłoni, ręce miał ciepłe jak wygrzane słońcem mury Piaskowca. - A nawet i na południu... czasami trzeba być wilkiem, a czasami wężem. Mówiłaś coś o soli? Skagosi płacą czasami solą... Jakie liczby?
- Znalazłam bardzo interesującą księgę... powinieneś ją przeczytać.
- Zatem przeczytam... Przedtem jednak opowiedz mi, jak twoja matka. I lady Manwood. Wiem, powinienem zapytać wcześniej, czekałaś na to... Najbardziej okrutni jesteśmy dla tych, których kochamy, niestety...

Usiadł za stołem i nadział jabłko na sztylet. Obierał je szybkimi, zręcznymi ruchami, kręta skórka spływała spod jego rąk, w jego oczach odbijały się zwielokrotnione płomienie świec, lśniła miedziana skóra. Przez jedną chwilę, nie wiedzieć czemu, w oczach Alysy ojciec znów stał się Tytanem i Aegonem Zdobywcą. Alysa opowiadała i patrzyła, jak ojciec kroi owoc na idealnie równe cząstki, a gdzieś na dnie serca obudziło się w niej złe przeczucie, jak wtedy, gdy opuszczała męża, by udać się pustynię, jak wtedy, gdy kładła się spać, a sen przyniósł zapowiedź losu Willema.

Wydarzy się coś strasznego.

***


- Nie trzeba było, naprawdę! Sam bym po nie poszedł!

Geroldowi Smallwoodowi, który trzymał pieczę nad biblioteką nawet powieka nie drgnęła, gdy zwracała mu księgi, choć myrijskie wesołe opowiastki leżały na wierzchu i obwieszczały światu dosadnie o swej zawartości rysunkiem gołej dupy filozofa leżącego na dziwce. Powieka mu nie drgnęła, uśmiechnął się tylko lekko, choć bez cienia kpiny. Gerold, choć nie był człowiekiem starym, przez lata pomarszczonym i zgiętym do ziemi, zawsze przypominał Alysie żółwia. Bycie zarządcą też potrafiło dać w kość, i Alysa widziała przyszłość Smallwooda jak na dłoni. Gerold zginał nad stołem smukłą, sprężystą sylwetkę, tak że zgarbione plecy zamykały się nad nim jak skorupa, i z żółwią cierpliwością śledził w nikłym świetle rzędy słów i cyfr. I kiedyś, nie za dzień, nie za dwa, ale za lata całe, zegnie się nad zarządczymi spisami i nigdy już nie wyprostuje, te błyszczące ciekawością zielone oczy wyblakną od kurzu z ksiąg i słabego światła, a sprężyste, szybkie ruchy przejdą w powolną, ostrożną i żółwią ociężałość starości.
- Znalazłaś jakąś prawdę, Lady Alyso? - zapytał, i przymrużył kpiarsko zielone oko. - Byłoby to niezwykłe wydarzenie... - westchnął wymownie z talentem iście pasującym do wędrownego komedianta. - Czego jak czego, ale prawdy to w księgach ze świecą szukać. Spójrz tutaj - wskazał ręką na pergamin, nad którym pracował, gdy przyszła. - Stoi jak wół: tusz wołowych pięćdziesiąt, półtuszek baranich sześćdziesiąt. Idę do lodowni - a tam... wszystko, tylko nie pięćdziesiąt i nie sześćdziesiąt. Nudzę cię, pani, wybacz - przeprosił gorąco i nagle uniósł palec. - Spać nie mogłem zeszłej nocy przez te światła, myślałem o tobie, o tym, coś mi rzekła... i znalazłem! - skoczył ku księgom, leżącym pod ścianą w bezładnym stosie, porwał jedną, z hukiem i w tumanach wzbudzonego ruchem kurzu złożył na stole i począł kartkować.

Rycina przedstawiała szklarnię. Rusztowanie oparto na kamiennych słupach i wypełniono szkłem. Tyle szkła... majątek. W środku kłębiły się rośliny. Rysująca ten obrazek setki lat temu wrona miała talent i pedantyczne zamiłowanie. Alysa rozpoznawała niektóre rośliny. Były rzadkie. Niektóre bardzo rzadkie.

- Oczywiście - zachwycił się Gerold - światła to my tutaj mamy za mało. Spójrz, pani... tu z tyłu był piec. Opalali szklarnię drewnem. Rośliny mieli nawet w środku zimy!

Odwróciła stronę.
- Sobolowy Dwór? Kiedy go opuściliście?
- Bagatela... sześćset lat temu?
- Zatem nie ma szans, aby te rośliny przetrwały, Geroldzie.
- Cóż za ostateczny, niedopuszczający dyskusji osąd – żachnął się zarządca. - Lady Alyso, pod północnym niebem dzieją się rzeczy, które nie śniły się nawet opalonym południowym słońcem maesterom. Patrz i słuchaj. Słuchaj i patrz. Nie spotka cię cud, jeśli zamkniesz oczy, gdy zacznie się dziać.
- Cóż za poetycki, głęboki jak studnia, ale pozbawiony zupełnie podstaw osąd.
Brat bibliotekarz zachichotał, przysłaniając usta dłonią.
- Podstawy, jasne. Czy jak patrzysz na drzewo, widzisz jego korzenie? Nie – ale jednak one tam są, i trzymają drzewo w pionie. Tak jest, pani – oznajmił z powagą. - Jeszcze raz dziękuję, żeś była łaskawa i fatygowała się zwróceniem mi ksiąg. Znać dobre, szlacheckie wychowanie – wywrócił oczami. - Moruad zostawiła wszystko rozgrzebane, umajone resztkami żarcia jak posąg Dziewicy na święto wiosny.
- Zostawiła otwarte księgi? A na jakiej stronie?
- A tę, na przykład – przewertował szybko zarządczy spis i odwrócił w jej stronę.

Na prośbę Jebadiaha Hilla, komendanta Leśnej Strażnicy, Ian Calder, komendant Sobolowego Dworu, wyraża zgodę na rozbiórkę co następuje: Wieży Południowej, dawnej szklarni, zielarni, Domu Maestera oraz baraków przycmentarnych, w celu pozyskania kamienia na naprawę Leśnej Strażnicy.

Obok ciągnął suchy spis dostaw śledzia suszonego, śledzia surowego, śledzia solonego oraz zapotrzebowanie na cebulę i czosnek dla Sobolowego Dworu. Bracia, którzy byli zjedli te śledzie, zagryzając cebulą i czosnkiem, leżeli w grobach od siedmiuset lat, ale Alysa i tak skrzywiła się nieznacznie. Okrutnie im tam musiało śmierdzieć z pysków przy takiej diecie.

***


Maester Aemon siedział zgarbiony przy swym biurku, płomień świecy podświetlał jego rzadkie włosy, że zdawały się niemal aureolą, błyskiem świateł płynącym z kryształów w sepcie. Światło pełgało po płaskorzeźbie na ścianie nad jego ramieniem. Ogromny orzeł sunął nad morzem, ściskając w pazurach skałę, a na turniach urwiska poniżej maleńka przy nim ludzka figurka unosiła ramię w geście pożegnania.
- Maester... ojciec pragnie przejrzeć księgę o kopalniach soli... - zagaiła cicho, by nie wyrywać go z rozmyślań zbyt gwałtownie.
- Tak... może kiedyś ją przeczyta... ale na pewno nie teraz – szepnął cicho, chowając do rękawa skrawek pergaminu.
- Złe wieści?
- Złe, bardzo złe – Aemon otarł oczy. - Obawiam się, dziecko, że stanęliśmy na progu wojny.
- Powinnam o tym wiedzieć?
- Tak, zapewne tak. Jednak jeszcze nie teraz. Idę teraz do twojego ojca. Mam prośbę... Engan wyjechał, i zabrali mi też zarządcę na wyrąb lasu. Czy mogłabyś... jeśli zechcesz... zabrać szlachetnego Tytusa i przynieść mi z suszarni zapas ziół? Krwawnik, arcydzięgiel... tutaj wszystko wypisałem.

***


Czy możesz naprawdę poznać swoją naturę, myślała Alysa, gdy szła pod pękami ziół w ciepłej i cichej suszarni, wdychając ostry zapach schnących roślin i pokazując Tytusowi, który z pęków ma zdjąć i odłożyć. Być może. Swoją – ale cudzej, nigdy. Ojciec... tak bardzo ją zaskoczył. Dzisiaj zaskoczył ją Willam Snow, w jednej chwili zwijający się w bólach i lecący przez ręce, a godzinę potem ryczący dziarsko na dziedzińcu, wydający polecenia i dyspozycje tubalnym głosem człowieka zdrowego i cokolwiek wstawionego. Alisadair Flowers, ten nieszczęśnik, który skoczył dziś rano z Muru, który zaskoczył swym czynem wszystkich.

Nie. Ojciec miał rację. Tu nie ma dróg. Jeśli nie umiesz czytać śladów, nigdy nie pojmiesz prawdziwie, co kryje się w sercu innego człowieka. Wszystko będzie tylko ułudą, kurzawą śniegu, tańcem drobnych płatków na wietrze, ostro zimnych, gdy uderzą w twoją twarz.

- Powiedzmy Marbranowi – rozległo się w ciszy suszarni. Alysa zamarła pod pękami lawendy, i skamieniał w bezruchu Tytus na drabinie. Głos dobiegał jakby spod podłogi.
- Nic mu nie powiemy. Nic się nie stało.
- Stało się. Kwiatek nie żyje.

Zduszone szepty. Obce głosy, głosy, których nie dało się przypisać do żadnej twarzy.

- Tak mówisz, jakby to on go zepchnął.
- Kwiatek widział, co zrobił. Milczał, aż go to przerosło. To tak, jakby go kurwa zepchnął własną ręką.
- To nasz dowódca. Chcesz mieć innego? To idź i wygadaj wszystko. Marbranowi już wiele nie potrzeba. Żałuję, że ci powiedziałem.
- Powiedziałeś, bo byś skoczył jak Kwiatek!
- Nieprawda. Będziesz siedział cicho?

Cisza się przeciągała.
- Dobrze. Będę.
- Słowo?
- Słowo. Ale jak dzikuska wywinie coś paskudnego, to tylko kurz się za mną wzniesie na schodach do wieży Pająka.
 
Asenat jest offline