Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2012, 10:42   #37
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ależ ten Maur ma silne ramiona...
Nic dziwnego, że nosił ją na rękach z taką łatwością.
Musiała być dla niego lekka jak piórko...
… i ta umięśniona klatka piersiowa i brzuch..
i...



Non Marjolaine, non!

Być może to właśnie zmęczony umysł po tylu intensywnych rozmyślaniach na temat Maura, teraz podsuwał tak.. niepokojącą wizję właśnie jego osoby w jej sypialni. Jeden z tych snów, po których śniący budzi się cały spocony pod kołdrą, z dłońmi bezwolnie wędrującymi po ciele.. to by wszystko wyjaśniało! I jego przyjście i, przede wszystkim, to jak wyglądał. Niczym złodziej z romansów. Było dokładnie jak na kartach książek. On – istny barbarzyńca, półnagi zjawiający się w sypialni z jak najbardziej niecnymi zamiarami. I ona – drobna i niewinna, przerażona jego wtargnięciem, posiadająca skarb który on chce skraść.
A także z lekko otwartymi usteczkami, co już było własną improwizacją hrabianki. Nieświadomą także, a powstałą przez wodzenie spojrzeniem po odsłoniętym torsie mężczyzny. Owe oczka błękitne, kawałek po kawałku wiodły wzrokiem od silnych ramion, poprzez umięśnioną klatkę piersiową i twardy brzuch, aż niżej po... po.. podobało jej się to co widziała i urzeczywistniało się też przyjemnymi drganiami w okolicach jej własnego podbrzusza. Oh wyobraźnio, dobrze się spisałaś. To tak fascynujące. Ale tak niewiele. Ciągle zbyt mało. Stanowczo.

Tylko..
Dlaczego przyszedł do jej alkowy z bronią w ręku?! Czyżby gdzieś głęboko we własnym umyśle, gdzieś gdzie nawet ona nie ma wstępu, skrywała się taka fantazja o byciu porwaną siłą przez narzeczonego? Ten element jej się nie podobał, nie po tylu nerwach jakich najadła się przed położeniem. Czy naprawdę już zmęczony jej ciągłymi odmowami, nawet w śnie postanowił przybyć po swą ptaszynę bez względu na jej protesty, krzyki i próby ucieczki? Czyżby zamierzał zdobyć ją groźbami w jej własnym dworku?

Kuląc się na łóżku w nieco już zdrętwiałej pozie wiecznego czuwania, Marjolaine podciągnęła kołdrę aż po swój podbródek. Następnie głosikiem cichym i dodatkowo jeszcze stłumionym przez materiał, mruknęła niewyraźnie do tej sennej mary -Non..
-Non?- Maur jak na porywacza uśmiechał się zbyt czule. Odłożywszy na bok broń usiadł na łóżku i... pogłaskał ją po jasnych puklach włosów, jakby była małą dziewczynką.- Czemu się tak kulisz, boisz się czegoś ? Ze mną wszak jesteś bezpieczna. Bo nie jestem bezbronny, choć... przyznaję, że nie sprawdzałem sprawności tej flinty.
Dziewczę zerknęło nienawistnie w stronę hałdy sierści leżącej przy łóżku. Pies ziewnął przeciągle i przybliżył nos do Gilberta, a obwąchawszy jego dłoń zasnął snem spokojnych. Skojarzywszy bowiem zapach z obfitym kawałem mięsa, podanym mu właśnie przez tą dłoń, Bertrand uznał Maura za przyjaciela. Przekupny niewdzięcznik jeden. Wystarczył tylko kawał mięsiwa skradziony z kuchni i Bertrand już pozwalał mu na wszystko względem hrabianki!

-Cz.. czuję się bezpiecznie.. w mojej sypialni.. - skłamała, ale ta sytuacja musiała wywołać w niej niemałą konsternację, bowiem to jej kłamstewko nie było zbyt umiejętne -Na pewno bezpieczniej niż w Twojej.
-Moja droga wspólniczko... To czemu zachowujesz się tak, jakby jakiś potwór czaił się w twojej szafie?- spytał z ironicznym uśmieszkiem na ustach Gilbert. Kawaler D’Eon czuł się panem sytuacji, spoglądając na swoją narzeczoną ukrywającą się za kołdrą .-I co takiego strasznego jest w mojej sypialni? Jakiś krwawy duch straszy o północy? Może więc powinienem się położyć do łóżka... tutaj, wraz z tobą?
-Non! Wcale nie powinno Cię tu być, monsi...
- urwała i zarumieniła się uświadomiwszy sobie, że w tym ożywieniu wychynęła sponad swojej twierdzy z kołdry i zwróciła się bezpośrednio w stronę mężczyzny. Nie było w tym nic strasznego, wszak nie raz mówiła mu prosto w twarz co o nim niezbyt pochlebnego myśli, ale nigdy.. nigdy.. nigdy, kiedy siedział na jej łóżku bez koszuli. To była sytuacja prawie intymna i Marjolaine nie do końca czuła się w niej komfortowo.. tak samo jak i widząc z bliska odsłoniętą, opaloną skórę Maura. Dlatego pośpiesznie odwróciła główkę w drugą stronę i hardo zapatrzyła się w ścianę, mówiąc -I nie jestem już dzieckiem, nie wierzę w duchy i potwory. Ale w starych markizów i bandytów czyhających na mój majątek, dworek i niewinność już tak.
-Oui. Zdecydowanie nie jesteś dzieckiem.
- mruknął Maur cicho, lecz dziewczyna usłyszała go zadziwiająco dobrze. Może dlatego, że przybliżył swą twarz do jej policzka i go ucałował, po czym czubkiem języka dotknął kącika jej warg i szepnął.- Niemniej... co strasznego jest w mojej sypialni Marjolaine? I czego się boisz, skrywając się za kołdrą?
-Nic, ale..
- zaczęła niemrawo hrabianka, zwyczajowo zbita z tropu zachowaniem narzeczonego. A w tej chwili było tym bardziej deprymujące, że wszak oboje siedzieli na jej łóżku, zbyt blisko by nie uznać tego za naruszenie granicy przyzwoitości, a do tego w strojach.. niekompletnych w jego przypadku i zbyt skąpych w jej.

I o ile Maurowi to nie przeszkadzało, to Marjolaine dłońmi zagarnęła krańce kołdry dokładnie się nią opatulając z każdej strony. Jednocześnie zastanawiała się w jaki zawoalowany sposób nie zdradzić, że to on jest tym straszliwym potworem którego ona się obawia. Wprawdzie zrodzone w jasnowłosej główce wytłumaczenie nie należało do nazbyt błyskotliwych, ale przynajmniej było godne damy -To mój dom i mam własną sypialnię, nie muszę sypiać w obcych. A i jako pani Le Manoir de Dame Chance nie powinnam nawiedzać pokoi mych gości.. szczególnie nocą..
-Oui. Masz rację mademoiselle. Co by twoja matka powiedziała, gdyby nas przyłapała razem w łóżku.
- rzekł z przekonaniem w głosie szlachcic. Jednakże za słowami nie szły czyny, bowiem bezczelnie odgarnął pukle włosów z nad jej ucha. I raz całując je, raz pieszcząc czubkiem języka szeptał.- Ale czyż to... nie dodaje pikanterii sytuacji, mademoiselle ? Czyż ta sytuacja nie rozpala wyobraźni?

Puściła mimo uszu pytania Gilberta, na które nawet jeśli znała odpowiedzi, to nie miała zamiaru się nimi dzielić akurat z nim. Nie uciekła też od jego pieszczoty, nie podniosła gniewnie głosu ani nie użyła jednej z poduszek w celu obronnym. Jedynie siedziała nieruchomo jak przerażone zwierzątko i siliła się na maskę świętego opanowania, od czasu do czasu tylko przełamywaną dreszczem rozchodzącym się po całym jej ciele.
-Skąd pomysł by obejść mój dworek? Wszak nawet Cię o to nie prosiłam., a zapewne zgorszyłeś po drodze wszystkie służki.. - westchnęła ciężkawo wyobrażając sobie w jaki popłoch musiały popaść te wszystkie starsze i młodsze dziewki służebne na widok półnagiego Maura.
-Moja droga... Dworek obszedłem bardziej ubrany.- zaśmiał się cicho Gilbert, muskając czubkiem języka jej płatek uszny z wyraźną lubieżnością.- Zgubiłem koszulę i resztę ubrań idąc do ciebie.
Przesunął czubkiem języka po skrawku szyi wystającym zza kołdry.-Ale może pomyliłem sypialnię? W ogrodzie moja Marjolaine była bardziej odważna... Jesteś wszak panią domu, non? Czyż nie masz prawa być kapryśną i żądać od narzeczonego spełniania swych zachcianek?
Szeptał cicho i pieścił delikatnie.- Tak jak w powozie? Jest już noc... Marjolaine. Noc okryje płaszczem mroku nasze czyny.
I kusił.

-Oui, pomyliłeś – żachnęła się hrabianka na jego sugestie, bo chociaż zmęczona to odnalazła jeszcze w sobie pokłady siły do odpierania tak nieznanych, intrygujących pokus. Dłonie miętoszące dotąd przez cały czas kołdrę, teraz z nerwowym pietyzmem otuliły drobne ciałko zwojami materiału i puchu.
-Pomyliłeś sypialnie, jeśli sądziłeś, że przyjdziesz i Cię ugoszczę w mym w łożu! - mówiła rozjuszona w trakcie tego swojego szamotania się. Podsunęła się ku krańcowi łóżka, umykając przy tym od pieszczot Maura, i podniosła się z wolna.
Nie był to pokaz zbyt dużej gracji, bowiem wstając próbowała także trzymać w ryzach swoją nową suknię zniekształcającą jej kobiecie wdzięki, ale także zasłaniającą wszystko co nazbyt mogłoby się spodobać Gilbertowi -Pomyliłeś nie tylko sypialnie, ale i dworki z tymi należącymi do baronowej d‘Poitou. Ona zapewne byłaby bardziej niż chętna do przyjęcia Ciebie.. czy każdego innego mężczyzny..
On natomiast wstał szybko i gwałtownie. I w kilka chwil był przy swojej narzeczonej... niebezpiecznie blisko. Napierał na nią ciałem zmuszając do cofania się lub... pozwolenia mu być zbyt blisko niej.- I wolałabyś bym był u niej? Wolałabyś bym to jej negliż oglądał ? Wolałabyś bym ją... dotykał?
Palcami lewej dłoni musnął policzek hrabianki. -Zabawne. Przez cały dzień miałem wrażenie, że chciałaś mnie mieć tylko dla siebie.

Uderzyła go jedną piąstką w nagi tors, kiedy druga zaś wstrzymywała całą konstrukcję w jaką się przyodziała.
-Non! Wcale bym nie wolała, Maurze! - krzyknęła może nieco zbyt rozpaczliwie niż zamierzała, po czym delikatnie przygryzła dolną wargę. Bo i jak tu bez zdradzania swych uczuć, co do których sama nie była pewna i sama nie chciała się przyznać, powiedzieć mu co ją boli i przed czym się tak ukrywa? Jak wytłumaczyć, by nieopacznie nie posądził jej o jakieś sentymenty? -Ale... ale nie życzę też sobie, byś mnie traktował jak taką latawicę!
Maur objął hrabiankę prawą dłonią w pasie i docisnął do siebie. Na szczęście lub nieszczęście kołdra nadal tłumiła doznania. Choć tylko z przodu, bowiem z tyłu czuła dłoń mężczyzny tuż powyżej pośladków. Tak przytrzymując ją przy sobie prawą ręką, lewą ujął jej podbródek.-Mademoiselle, mężczyzna pragnie kobiety tak samo mocno, bez względu na to jaką jest. Pożąda tak samo mocno, zarówno dziewicy... jak i latawicy.
Nachylił się i zaczął całować te usta dziewczęce. Spragniony tej przyjemności przedłużał pocałunek, by w końcu szepnąć.- I co ja mam z tobą zrobić ptaszyno ? Za bardzo kusisz, by ograniczyć się tylko do patrzenia jak się miotasz w swojej złotej klatce. Ale i … też bardzo delikatna jesteś.

Ależ ten Maur całował.. aż z panienki ulatywała cała złość wraz z każdym kolejnym łączeniem się ich warg w tej obezwładniającej pieszczocie. A gdy przestał, to pozostawił jedynie tęsknotę przedstawioną w drobnym rozchyleniu się spragnionych warg różowawych jak pąk róży. Otrząsnęła się jednak z tego słodkiego osłupienia i prychnęła.
-Jakiż mężczyzna może tak samo pożądać latawicę i dziewicę? Klacz przechodzą już przez wszystkie nawet najpośledniejsze ogiery i rzadki, nietknięty przez nikogo klejnot wymagający oszlifowania? - mówiła Marjolaine poddając w zwątpienie teorię mężczyzny stawiającą ją ( w jej własnym mniemaniu ) na równi z kobietą pokroju baronowej -Nie jest zdobywcą, nie jest nawet jednym z kolekcjonerów nadobnych klejnotów.. Musi się zatem kierować jedynie potrzebą zaspokojenia swych zwierzęcych potrzeb i obojętna mu latawica, czy dziewica, non?
-Kiedy noc okrywa wszystko swoim cieniem mademoiselle, kiedy trzyma ją w ramionach...
- mruczał cicho szlachcic, wędrując dłonią po jej pośladkach, a ustami po szyi.-... nie myśli o niczym innym... Pragnie tak mocno, pożąda swej... wybranki.
Docisnął znów usta do jej warg, mocno i drapieżnie. Językiem próbując sforsować barierę jej ust i musnąć wnętrze.- W nocy nie ma latawic... dziewic... nie ma pogromców i... koneserów... jest tylko mężczyzna i kobieta... i odwieczny rytm pożądania. A skoro to ciebie trzymam w ramionach... skoro tu jestem, to czyż nie jesteś... najdroższa, najważniejsza... najsłodsza... i jedyna godna mego zainteresowania?

-Maurze... - wyszeptała, acz nie był to szept pożądliwy, padający z ust dziewczątka mamionego pieszczotami. Nie do końca. Jej głos, tak samo jak i mimika nie mogły się zgrać z równie niezdecydowaną naturą emocji Marjolaine po takim wyznaniu mężczyzny. Wyznaniu, które jednocześnie przyprawiło ją o szybsze zatrzepotanie serduszka i z każdą chwilą pogłębiający się rumieniec, co i także przywołało.. podejrzliwość.
-Jesteś najbardziej bezczelnym i perfidnym, złotoustym kłamcą jakiego kiedykolwiek spotkałam – skrzyżowała ze sobą jego rozpalone spojrzenie i swoje dumne, wyniosłe nawet -Jesteś postrachem, monsieur.
-A jednak... jestem postrachem na łańcuchu, który ty trzymasz w swoich drobnych paluszkach. Przykuty do tych oczu jak chabry, usteczek jak róże i... innych walorów, które nie brzmią... romantycznie.- mruknął w odpowiedzi Gilbert wpatrując się w jej oblicze.- Ale i tak są... bardzo.. kuszące.

Na tym skończyły się szlachcicowi słowa. A zaczęły czyny. Usta Maura znów smakowały słodyczy jej warg w pocałunkach i delikatności skóry jej szyi i policzków. Dłonie natomiast dokonywały czynów mniej szlachetnych, ale bardziej lubieżnych. Jedna pieściła pośladki hrabianki, czasami ściskając je mocno, czasami masując delikatnie. Druga rozwiązywała tasiemkę na plecach rozluźniając tą delikatną kreację, broniącą jej właścicielkę przed całkowitą nagością.

Nie wierzyła mu w żadne słowo, w żadne zachwyty nad sobą jakkolwiek by nie łechtały jej narcystycznej duszy. A i tak pozwalała mu na wiele więcej niż innym. Nawet teraz, zamiast wyrwać się, może spoliczkować, z całą pewnością poszczuć psem, ona ulegle poddawała się jego dłoniom i ustom. Kurczowo trzymała z przodu kołdrę – ten ostatni strzegący jej bastion, a palcami wolnej dłoni wczepiała się we włosy narzeczonego, gdy z pasją podsyconą wcześniejszym winem i rozmyślaniami odwzajemniała jego pocałunki.

A szlachcic bezczelnie to wykorzystywał, pieszcząc językiem jej nagą skórę szyi, a dłonią nagie pośladki. Co więcej, uchwyciwszy za dłoń dziewczęcia, tą trzymającą kołdrę, szepnął jej do ucha.- Zapewniam cię droga wspólniczko, są ciekawsze miejsca, na których warto zacisnąć dłoń. Pozwól że tam poprowadzę twe paluszki.
Leniwie uniosła powieki wybudzając się powoli z tego rozkosznego stanu, z wyraźnym wyrzutem w błękitnych tęczówkach, że Gilbert śmiał go przerwać swymi szeptami. A ich znaczenie? Nie od razu do niej dotarło. Dopiero po kilku dłuższych sekundach dogłębnego analizowania jego słów zdołała połączyć ze sobą wszystkie szczegóły, także i dłoń na swych pośladkach i kołdrę w jej opinii już zbyt luźno ją otulającą. Całość zaowocowała nagłym, niezmiernie trzeźwym i przebudzonym rozszerzeniem się oczu, jak gdyby istny piorun przeszył myśli panienki.
-Oh! - rzuciła głośno po tym uzmysłowieniu sobie co robi, co Maur robi i dokąd to robienie zmierza. Jakże łatwo było utonąć w takim uniesieniu. Aż za łatwo. Marjolaine jak poparzona cofnęła dłoń od włosów tego szczwanego lisa, po czym z całą swoją siłą odepchnęła się od niego z krótkim krzykiem -Non!
A potem.. potem próbowała w jednej chwili odskoczyć, wyrwać drugą dłoń (i swe pośladku także) z jego uścisku i jeszcze poprawić ułożenie kołdry na sobie. Zakończyło się to mało zgrabnym popisem akrobacji ze strony hrabianki i utraceniem równowagi przez zaplątanie się w puchowy materiał..
A także niefortunną dla dziewczęcia sytuacją. Bowiem przed upadkiem na podłogę, ochronił ją Gilbert. A chwytając w swe ramiona Marjolaine uniósł ją w górę. I pozwolił by puchowe okrycie kołdry ześlizgnęło się na podłogę, odsłaniając wdzięki panienki d’Niort oczom jej narzeczonego. I ten fakt bezczelnie wykorzystywał wędrując spojrzeniem po jej ciele i szepcząc.-Intrygujący bieg zdarzeń, nieprawdaż ? Myślisz, że istnieje na świecie choć jeden mężczyzna, który oparłby się tak uroczej pokusie jaką jesteś w tej chwili?

-Każdy.. szlachetnie urodzony mężczyzna powinien potrafić panować nad swymi chuciami.. aby nie być podobnemu zwierzętom..
- mruknęła cicho Marjolaine, powtarzając jedną z wielu mantr wygłaszanych przez maman w pragnieniu przestrzeżenia swej latorośli przed takimi osobnikami jak chevalier d'Eon między innymi.
Po odsłoniętych ramionach i dekolcie hrabianki przeszedł wyraźny dreszcz. Pośpiesznie objęła się rękami próbując zasłonić co bardziej kuszące dla narzeczonego obszary swego ciała, w szczególności piersi pozbawione bezpiecznej zbroi z gorsetu. Oh, ta sukienka była zdecydowanie zbyt skąpa, pokazywała i podkreślała zbyt wiele.. czemuż nie założyła jednak tej drugiej?!
-Ale ty nazwałaś mnie Maurem... dzikusem, non? Nie mogę więc teraz postępować wbrew twym oczekiwaniom. - szeptał Gilbert schylając głowę i całując usta swej zdobyczy, potem szyję.- Powinienem więc się na ciebie rzucić, zedrzeć ten delikatny przyodziewek i posiąść cię... Wszak nie broniłabyś się... zbytnio, non?
Spojrzał w oczy hrabianki mówiąc.- Wszak... nie broniłaś się za bardzo, gdy całowałem cię przed chwilą. Wprost przeciwnie, byłaś bardzo z tego powodu zadowolona. Nieprawdaż?
-Nieprawda! Gdybyś był takim dzikusem i tak bardzo chciał to już dawno byś mnie posiadł, było ku temu wiele okazji
– zdecydowanie zbyt wiele jak na gusta Marjolaine. Dopiero teraz zrozumiała, jak często Gilbert mógł po prostu uniemożliwić jej ucieczkę i krzyki, rozewrzeć nogi i po prostu wziąć to czego pożądał. I właśnie takich okazji było już więcej niż można byłoby zliczyć na palcach obu dłoni -Jedynie mnie straszysz od naszego pierwszego spotkania. Tak się szczycisz swoją reputacją lubieżnika zdobywającego kobiety siłą, a tak naprawdę nic nie zrobisz bez pozwolenia z mojej strony.
-Ale ty już mi przecież pozwoliłaś moja droga.
- rzekł z uśmiechem Maur powoli ruszając z nią w kierunku drzwi.- Pozwoliłaś mi już w powozie, pozwoliłaś przy zdejmowaniu pończoszki. Jedynie co cię powstrzymuje przed rozsunięciem nóżek przede mną, to... strach...
Uśmiechnął się muskając ustami czubek jej noska.- To paraliżujące przerażenie, że... spodoba ci się to, co by się działo dalej.
Byli coraz bliżej drzwi do jej pokoju, drzwi nie zamkniętych. Drzwi lekko uchylony, prowadzących na korytarz.- A więc ustaliliśmy już mademoiselle, że nie jestem dzikim barbarzyńcą, acz... naprawdę widzisz we mnie dobrze wychowanego... szlachcica?
Zaśmiał się ciut za głośno, rozważając tą absurdalną ideę.

-Oh, non. To byłaby już zbytnia przesada i bajkopisarstwo. Daleko Ci jeszcze do muszkieterskich manier, monsieur – o dziwo najwyraźniej śmiech narzeczonego był zaraźliwy, bo panienka też zachichotała rozbawiona tą niedorzecznością jaką była wizja grzecznie ułożonego Maura. I wstydliwego też, płochego niczym Roland w obliczu takiego zagrożenia jakim była Marjolaine ze swoją stópką -Ale jednocześnie troszczysz się o mnie bardziej niż niejeden wyniosły, samolubny szlachetka z jakimi zapoznawała mnie maman i... i...

Zamrugała gwałtownie. Rzeczywiście bywał troskliwy, a teraz aż za bardzo, kiedy tak trzymał ją w ramionach.. Nie mając odwagi na przesunięcie choćby odrobinę rąk zakrywających jej piersi, hrabianka tylko mocniej się objęła. Machnęła gniewnie nóżkami i zgromiła go głośno -Mówiłam, że nie pójdę do Twojego pokoju!
-Przecież nie idziesz do mej komnaty. Co więcej, stanowczo się temu opierasz. I tak będę mówił rano relacjonując naszą noc twojej matce... jeśli oczywiście będzie okazja ją o tym poinformować.-
rzekł z łobuzerskim uśmiechem Gilbert, przyciskając mocniej swoją zdobycz.-No i bądź troszkę ciszej moja wspólniczko. Nie chcesz chyba by ktoś ze służby zaalarmowanymi twoimi krzykami, zobaczył cię prawie nagą. Albo... hrabina d’Niort zobaczyła nas w tak... ciekawej sytuacji, non?
Maur trzymając mocno szlachciankę, nie zamierzał zrezygnować z porwania swej zdobyczy, ostrożnie przemierzając korytarz i kierując się do swego pokoju.

-Albo ten głupiec de Avenier.. - dziewczę aż wzdrygnęło się całe. Czuła jakiś wyjątkowy.. wstręt przed tymi jego chciwymi, starczymi oczami sunącymi po swym ciałku, szczególnie gdy owe jest ubrane w zaledwie sukienkę tak delikatną jak mgiełka. Także i niechęcią napełniała ją myśl, że potem mógłby mieć z nią jakieś mało chwalebne sny lub wykorzystywać jej nieświadomą osóbkę w swoich przebrzydłych wyobrażeniach godnych tylko takiego wiekowego rozpustnika.
Aż wzdrygnęła się i drugi raz. Odniosła też wrażenie bycia brudną i by odwrócić od tego swoją uwagę, syknęła do Maura -Ale nie myśl, że w Twej sypialni będę bardziej Tobie chętna.
 
Tyaestyra jest offline