Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2012, 10:50   #38
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Nie mniej chętna, niż we własnej sypialni, prawda?- spytał z ironicznym uśmieszkiem szlachcic. Delikatnie trzymając dziewczynę Maur kontynuował swój wywód.- To w sumie twoja wina Marjolaine. Mimo tych wszystkich chwil razem, nadal jesteś dla mnie zagadką. Bo i nie opierasz się mym pocałunkom. A choć zdobywasz się na protest wobec moich pieszczot, to jednak szybko on słabnie.
Zatrzymał się na moment, przycisnął usta do jej warg w drapieżnym pocałunku, by potem szepnąć.- A mimo, że pragniesz mnie, to jednak nadal uciekasz. Nic więc dziwnego, że cię gonię czyż nie, moja ptaszyno?
Spojrzał na jej dłonie zakrywające drobny biust.- No i chyba nie wstydzisz się swych piersi ? Bo nie wypada. Są urocze... ponieważ łączą się z resztą twego ciała w harmonijną całość. Wyglądasz tak niewinnie, nawet teraz.
Policzki Marjolaine nabrały czerwieni jak u porcelanowej lalki, ale ni odrobinę nie zmieniła ułożenia swych rąk.
-Non. To Ty oczekujesz, że Ci się z łatwością oddam tak jak te wszystkie Twoje latawice, a moją niechęć do zachowywania się jak one tłumaczysz strachem. Powtarzasz, że nie będę takie jak one... a tylko do tego zmierzasz, bym pozwoliła się posiąść poznanemu na dniach mężczyźnieeeeee.. - ziewnięcie szerokie towarzyszyło ostatniemu słówku przez nią wypowiadanemu i jedynie dłoń w porę zasłaniająca usteczka nadała temu względnie kulturalny wyraz. Potem przetarła zmęczone oczka, w których nagle będąca tak blisko niej klatka piersiowa Maura wydała się być nad wyraz wygodną dla podparcia jej ciężkiej główki.

-Mon dieu.- rzekł z oburzeniem Gilbert, kopniakiem otwierając drzwi do swej sypialni.- Cóż to za szalony koncept, mademoiselle. Nie zamierzam ci pozwolić się oddać żadnemu przypadkowemu mężczyźnie. Potrafię być równie zaborczy co ty, moja ptaszyno. Zamierzam cię zatrzymać tylko dla siebie.
Ułożył dziewczynę na swym łożu mówiąc.- Doprawdy... skąd taki pomysł ci przyszedł do głowy.
Po czym ruszył do drzwi nadal głośno perorując.- Cóż poradzić mademoiselle. Chcesz mnie tylko dla siebie, mimo że nasze narzeczeństwo jest bajką. Nie opierasz się mym oznakom uwielbienia dla ciebie. Przeciwnie, jesteś im bardzo rada. No i dobrze wiesz, że jesteś najpiękniejszym kwiatem w tym domu. Jakże więc mam czynić. Wszak mnichem nie jestem, celibatu nie ślubowałem. A ty byłabyś obrażona, gdybym nie okazał ci swego zainteresowania.
Maur zamknął drzwi na klucz i odwrócił się do nich plecami - Poza tym... W ogrodzie obiecałem ci pokazać ci za jak bardzo kuszącą istotę cię uważam, non ? Więc ta sytuacja jest tylko i wyłącznie twoją winą... i życzeniem.
Palcami sięgnął do zapięcia swych spodni. Czyżby... zamierzał się przy niej rozebrać do naga?!
Co gorsza, jego nagość mogła być tylko wstępem do kolejnych kroków z jego strony, bez względu na jej opór.

Siedzącej na łóżku panience aż szczęka opadła ze zdziwienia. Nie wiedziała, czy dobrze słyszy, czy źle go zrozumiała, czy o co chodziło Gilbertowi. I tylko jego dłoń wędrująca po niepokojących rejonach jego ciała, stała się wystarczająco silnym bodźcem by Marjolaine przyjęła pozycję obronną.
-Non! - krzyknęła zaciskając mocno powieki i jeszcze dodatkowo ręką zasłaniając oczy, by ni odrobina tego zbereźnego obrazu nie skaziła jej niewinnego umysłu. Nawet jeśli skrywane, to pożądanie wobec narzeczonego było jednym, ale zobaczenie go nago to już kompletnie co innego, czego nie miała ochoty oglądać.
-Zostaw! - chwyciła najbliżej siebie leżącą poduszkę i na oślep, acz z pełną swoją siłą cisnęła nią w kierunku Maura. Później kolejną i jeszcze jedną, póki starczało jej amunicji, a każdy jeden taki rzut podkreślała rozpaczliwymi okrzykami -Przestań! Odejdź! Nie chcę!
To zachowanie wywołało wybuch śmiechu szlachcica, uciszonego dopiero drugą celną poduszką. Ale tego wszak nie mogła zobaczyć, wszak oczy miała zaciśnięte.- Mon dieu, ty się naprawdę boisz. Może... może nie do mężczyzn cię ciągnie, a do kobiet? To jednak nie tłumaczy tego napadu histerii. Marjolaine... ty chyba się nie boisz widoku nagich mężczyzn?
-A może po prostu nie życzę sobie, by w moim własnym domu ktoś obnażał się przede mną bez mojej zgody?! Czy to jest tak trudne do zaakceptowania? I czy cała arystokracja musi się interesować tylko tym co mam pod spódnicą?!
- Marjolaine z wściekłością wyrzucała z siebie te żale wobec całego świata rozniecone jeszcze bardziej przez zmęczenie, frustrację zachowaniem Gilberta i poddenerwowanie całym wieczorem. Zbliżało ją to też niebezpiecznie do granicy dzisiejszej wytrzymałości, tak fizycznej jak i psychicznej

Nie przejmując się swym wybuchem, ni swymi humorkami zmiennymi jak chorągiewka na wietrze, wstała z łóżka i burknęła stanowczo – Wychodzę.
I ruszyła w stronę drzwi. Ah, broń Boże, że nie spojrzała nawet na swego narzeczonego. Idąc przed siebie z wręcz wyczuwalną determinacją i pretensją w każdym kroczku bosych stóp, panienka z równą zawziętością wpatrywała się w podłogę.

Gilbert zagrodził jej drogę sobą, położył dłonie na jej ramionach zatrzymując ją w jej wędrówce ku drzwiom. I spojrzał jej prosto w oczy. Na szczęście nadal był w ubraniu.-Non, nie musi. Nie cała arystokracja... ale czyż twój narzeczony, nie powinien. Nawet ten fałszywy? Czyż twój narzeczony nie powinien dopilnować, by noc upłynęła ci przyjemnie ?
Zacisnęła powoli w piąstki dłonie opuszczonych sztywno wzdłuż siebie rąk. Oczywiście, że nie zamierzał pozwolić jej tak po prostu odejść, jakąż złudną była jej nadzieja! Zawsze ją zatrzymywał, a potem jakimiś swoimi sztuczkami potrafił uspokoić i nawet przekonać do pieszczot, przed którymi tak się wzbraniała w chwilach wzburzenia. I choć często schlebiało hrabiance takie zainteresowanie swoją os.. swoim ciałkiem, to teraz już nie miała nastroju na dalsze umizgi.
-Wychodzę – powtórzyła przez zaciśnięte ząbki, po tym jak chwilę wcześniej zmełła w ustach wszystkie niegodne tych warg wyzwiska.
-Jeśli moja nagość cię aż taką bojaźnią napełnia to... -westchnął Gilbert z tłumioną irytacją w głosie.- To ty śpij w łożu, a ja skorzystam z wygody innych mebli w tym pokoju. Ale wyjść raczej nie powinnaś... mógłby cię kto przyłapać na takich wędrówkach.

Dopiero po słowach mężczyzny Marjolaine spojrzała wprost na niego, zamiast dalej wpatrywać się nieruchomym wzrokiem w przestrzeń. Powody tego były dwa. Raz, że zaskoczyły ją te nuty w jego głosie, których nigdy wcześniej nie słyszała. Pobłażliwość lub rozbawienie – a i owszem, ale jeszcze ani razu zdenerwowanie. Dwa, że.. cóż, w złości to instynkty mają władzę nad reakcjami ciała, a nie racjonalność. I to właśnie ta złość zmieszana z jakimś niewypowiedzianym żalem zaszkliła się w błękitnych oczach.
Wydęła lekko usteczka, po czym rzuciła głośno -To mój dom i nie będziesz mi w nim mówił co mam robić!
Wyswobodziła się z jego uścisku, po czym spróbowała wyminąć i sięgnąć ręką do klucza w drzwiach.
-Oui.. to twój dom.- westchnął ze zrezygnowaniem szlachcic i przepuścił hrabiankę poddając się tym razem. Wydawał się być równie zmęczony co i ona. I może lekko zniechęcony przedłużającą się kłótnią. Niemniej, gdy była już przy drzwiach pochwycił ją w pasie i przycisnął do siebie.-Ale mogę zaproponować, non ?
Przytulił policzek do jej twarzy i mruczał.-Obiecuję być grzeczny przez resztę nocy, ale proszę, spocznij tutaj. Będzie mi się lepiej spało, wiedząc że ty jesteś w pobliżu. No i tobie pewnie też, wiedząc gdzie ja jestem.
W jego tonie nie było figlarności i lubieżności, tylko zmęczenie. Obejmował ją zresztą mocno, acz i zaskakująco… grzecznie. Bo obejmował ją w pasie i nie próbował niczego niecnego.





***




Wszak była w swojej sypialni..
Non, nieprawda! Była w sypialni Maura, do której porwał ją bez jej zgody i wbrew wszelkim sprzeciwom. Na domiar złego, po kłótni ( spowodowanej naturalnie z jego winy ) i wielu walkach ze sobą samą zdecydowała się przyjąć jego propozycję, by tą jedną noc spędzić u niego. Pochopne czy nie, Marjolaine miała wystarczające wytłumaczenia dla swojej decyzji. Choć mu tego nie powiedziała, to ciągle miała obawy przed zostaniem samą w swej alkowie, a w obecności narzeczonego, jakkolwiek irracjonalnie by to brzmiało, czuła się bezpieczniej. Silny na nią wpływ miała też jego zaskakująca troska, tak samo jak i nagła czułość, która zwykle przeobrażała się w lubieżność. Ale nie tym razem, i może dlatego hrabiankę miast rewolucji na wysokości podbrzusza ogarnęło poczucie przyjemnego ciepła rozpływającego się po całym ciele.
Została. Czarna magia jakaś.

A teraz wyrwana ze spokojnego snu kroczyła przez swoją posiadłość. Dumnie, pomimo swego dość groteskowego wyglądu, na który składał się o wiele za duży na nią płaszcz narzucony na drobne ramionka. Ot, pierwsze lepsze odzienie jakie dopadła w sypialni swego narzeczonego, i które swym ciężarem aż przygięło jej kolana przy próbie nonszalanckiego narzucenia na siebie. Nie mogła wszak pokazać się bandytom prawie naga, chociaż oni zapewne nie mieliby nic przeciwko. Ale ona by miała, maman by miała.. i ochmistrzyni też, tak samo jak miała na twarzy wymalowany niewypowiedziany sprzeciw po zastaniu panienki nie tylko w pokoju kawalera, ale także w jego łożu.
Miast schować się gdzieś daleko i głęboko w swym dworku, miast posłać Beatrice lub nawet Maura na spotkanie z hałaśliwymi gośćmi, Marjolaine osobiście przemierzała korytarze wśród krzątającej się służby. Jako pani domu nie mogła po sobie okazywać takiej słabości ( a już szczególnie nie w obecności narzeczonego ), ale tak naprawdę to trzęsła się ze strachu i dlatego dłonie zaciskała w piąstki.

Panience towarzyszyła oczywiście Beatrice, stojąc tuż za nią i gotowa wesprzeć ją w tym niebezpiecznym dziele, jakim była konfrontacja z bandytami. Dłonie miała ukryte w mufce, choć na tą część garderoby było jeszcze stanowczo za ciepło. Ochmistrzyni była blada na twarzy, ale mimo strachu malującego się na obliczu nie opuszczała panienki Ani też nie próbowała przekonać jej odpuszczenia sobie tej bezpośredniej konfrontacji z bandytami.
Zaś Maura nie było przy niej... Przeklęty obłudnik opuścił ją i zostawił na łasce bandytów, wychodząc z swego pokoju, acz kierując się gdzie indziej swe kroki! Pewnie schował się gdzieś w jej posiadłości by przeczekać tą napaść... tchórz i kłamca i obłudnik i lubieżnik i...
Kolejna obelga zamarła na usteczkach Marjolaine, bowiem Gilbert d’Eon wyłonił się z boku schodząc pobliskimi schodkami. Nadal o nagim torsie, ale za to przy pasie miał zdobiony złotem rapier i na ramieniu ową flintę z którą przybył do jej komnaty. Wyglądał jak bandyta, ale hrabianka wiedziała, że temu bandycie... dałaby się porwać.
- No to idziemy ich przegonić, moja ptaszyno?- rzekł zawadiacko się uśmiechając.
Twarzyczka Marjolaine rozpromieniła się, a serduszko rozgrzało na ten pocieszający widok. Jej strażnik, jej rycerz w lśniącej zb.. cóż, bez zbroi i odziany w sposób zdecydowanie mało rycerski, ale ważne, że gotów walczyć w jej obronie. W przypływie wzruszenia i wdzięczności była prawie gotowa rzucić mu się w ramiona, zlękniona schować się w jego objęciach jak dama w opresji i pozwolić na pogonienie napastników w jej imieniu. Prawie, na szczęście.
-Oui, oczywiście – odparła jedynie krótko, by nie dać się wyrwać ze skupienia, dzięki któremu udawało jej się zachowywać maskę względnego opanowania. Poprawiła płaszcz, nim otuliło ją nocne powietrze po wyjściu przez otwarte dla niej drzwi.

Podwórzec nie był zbyt duży, ale wystarczający, by pomieścić przynajmniej kilka powozów i konie. A także małą armię hrabianki w postaci dziesięciu co roślejszych sług uzbrojonych w broń palną, ale też topory i tasaki dziarsko dzierżone w zbielałych ze strachu dłoniach.
Jakież szczęście, że ktoś kiedyś pomyślał o tym, by tej posiadłości nadać nie tylko reprezentacyjną naturę, ale też i obronną. Dzięki temu teraz cały dworek był okolony murem, niezbyt okazałym i dość skromnym, aczkolwiek dostatecznie niweczył plany napastników co do łatwego przedostania się do środka. Co więcej, pozwalały też Marjolaine na wejście wysoko po schodkach i spoglądanie na zagrożenie z góry – czyli tak jak najbardziej lubiła. Ale nim zmierzyła się z czyhającym w dole niebezpieczeństwem, odetchnęła kilka razy uspokajająco. Pozbawiona broni, miała jedynie swoje umiejętności aktorskie przeciwko tej zgrai, więc nie mogła sobie pozwolić na choćby zadrżenie głosu..

-Bonjour, messieurs – wychylając jasnowłosą główkę ponad zwieńczeniem zarośniętych winoroślami murów, panienka powitała bandytów nieskazitelnym pokazem zasad etykiety przerywającym ich gniewne nawoływania -Czy to nie jest zbyt późno pora na dobijanie się do wrót dworu zamieszkiwanego przez damę?
-Bonjour panienko...Ścigamy zbira.
- rzekł w odpowiedzi szef bandytów zerkając w górę.- Taki staruch w peruce, co się za szlachcica podaje. Oszust to jest jednak. Okradł nas, przechera jeden. Zechce panienka łaskawie otworzyć te wrota... Nie wypada tak gadać przez mur.
Reszta milczała zostawiając szefowi gadanie. Rozglądali się bacznie, jednakże stojącej tuż za Marjolaine Beatrice, oraz szykującego strzelbę Gilberta wypatrzyć nie mogli.

Hrabianka w odpowiedzi splotła ręce na piersi w urażonym geście i skontrowała słowa mężczyzny swymi własnym o karcącym brzmieniu -Nie wypada przybywać o takiej godzinie do cudzej posiadłości, wybudzać całą służbę i narażać panią domu na uszczerbek na urodzie przez niedobór snu.
Zaśmiała się zdawkowo -Jednak staruch w peruce, a do tego oszust, to dość popularna figura wśród arystokracji, monsieur. Radzę zawęzić nieco poszukiwania, bo idąc tym tropem możecie złapać większość szlachciców.
-Niech panienka z nami nie pogrywa, bo przestaniemy być mili. Musiał tu dotrzeć. Jego ślady urywają się na drodze, a zaczynają ślady zapewne twego powozu!
-krzyknął zirytowany bandyta. I pogroził hrabiance trzymaną bronią.- On musi być tutaj. A skoro panienka tak żarliwie broni, to musi być na pewno. Albo więc po dobroci wpuszczeni będziemy, albo...
W jego głosie Marjolaine dosłyszała gniew, dosłyszała butę... ale przede wszystkim delikatną nutkę desperacji. Oni wcale nie wiedzieli, że hrabia de Avernier tu jest. Oni po prostu nie mieli innego pomysłu, po tym jak ślad zbiega urwał im się na drodze.

-Bronię, monsieur, swojego domu i swojego spokoju przed niezapowiedzianymi gośćmi, którzy późną nocą dobijają się do mych drzwi. Tak samo broniłabym, gdyby jakiś stary szlachcic w peruce stał na waszym miejscu i oczekiwał, że z racji jego tytułu powitam go u siebie z szeroko rozłożonymi rękami.. i nie tylko – hrabianka uśmiechnęła się gorzkawo, bo i jakże trafne było to stwierdzenie -Jest wiele innych dworów i pałaców z powozami, których właścicieli jeszcze nie wybudziłeś ze snu. Wiele innych hrabiów, baronów i markizów chętnych do przygarnięcia zbłąkanych arystokratów.
Wywód swój zakończyła lekkim obróceniem się bokiem do bandytów, dając tym do zrozumienia, że z jej strony to już wszystko w tej dyskusji. Nawet rękę jedną uniosła i machnęła nią z gracją dzieląc się z bandytami jeszcze swym najsilniejszym argumentem -Ja jestem panienką. Me wrota są zamknięte dla obcych mężczyzn i starych obłudników.

Szef bandytów spoglądał z wściekłością na Marjolaine, a potem spojrzał na masywne drzwi broniące wejścia do jej domostwa. Wrota były solidne, z twardego dębowego drewna. I nie wydawały się łatwe do wyważenia.
-Sacrebleu...- zaklął pod nosem i zawrócił konia wrzeszcząc głośno.- Jeszcze tu wrócimy, a wtedy...
Nie dokończył słów. Zresztą nie bardzo chyba w nie wierzył. Jego wierzchowiec ruszył kłusem . A po chwili i jego ludzie ruszyli za swym przywódcą.

Hrabianka niepewna tego co się stało, najpierw zerknęła w stronę bandytów między palcami uniesionej dłoni. Spodziewała się kolejnych krzyków, może prób wyważenia bramy lub zastraszenia jej wystrzałami z broni palnej. Chociaż takimi malutkimi. Z całą pewnością nie była przygotowana na takie zakończenie. Ani na tak szybkie.

Oddalali się..
Nie rozkradli jej majątku, nie pozbawili złota długich włosów, nie zdobyli siłą niewinności jej ciała. Wprawdzie ich równie złotowłosy przywódca swym krzykiem pozostawił ziarenko niepewności, acz.. To nie było teraz ważne! Zignorowała tę groźbę, tak jak przed paroma minutami zignorowała wygrażanie w jej stronę bronią. Oh, słodka ignorancjo, udało się! I nawet nie było aż tak ciężko jak się spodziewała..
Strach potrafił być niesamowitym źródłem siły w tak kryzysowych sytuacjach. Wszak Marjolaine prawie że.. rozkazywała tym bandytom! Tym potworom z szafy, przez które nie mogła dzisiaj zasnąć.
Acz gdy było już po wszystkim, gdy cała żarliwa energia odpływała w niebyt wraz z ostatnim koniem niknącym w ciemnościach, wtedy hrabianka poczuła obezwładniającą ją niemoc. Czuła się równie wyczerpana co po jednej z zajadłych kłótni z narzeczonym i nagle całe to napięcie gdzieś.. odeszło. Wsparła się rękoma o mur, dłonie lekko wczepiła w winorośle i spoglądając w kierunku, gdzie zniknęli niedoszli napastnicy, szepnęła -Beatrice..

-Panienko? - spytała ostrożnie ochmistrzyni.-Przygotować herbatę, kąpiel....?- nie wspomniała o słodyczach, ale pewnie też miała je na myśli. Nie chciała jednak przy narzeczonym swej pani wspominać o tym dziecięcym kaprysie Marjolaine. Wymieniła jednakże najczęstsze sposoby na relaks swej pani, to wyraźnie sugerując. Herbata z ziołami nie była może ulubionym sposobem hrabianki, ale niewątpliwie była najskuteczniejszym na uspokojenie serca.
Na szczęście drugi świadek tej chwili słabości miał inne sprawy na głowie.- Trzeba wystawić warty, na wypadek gdyby jednak wrócili. Skoro wiedzą, że nie wedrą się tu wrzaskami, mogą spróbować przekraść.
O dziwo, tym razem słowa Maura ochmistrzyni przyjęła bez żadnych gestów wyniosłości. Skinęła tylko głową na dowód, że tak uczyni. A sam Gilbert objął ramieniem Marjolaine i mocno przytulił do swego ciała. Policzek hrabianki dotykał jego torsu... ciepłego torsu poruszającego się w rytm oddechu. Znów ją głaskał po głowie, tym razem szepcząc.- Poradziłaś sobie z nimi moja ptaszyno, jestem dumny z ciebie.

Beatrice powinna do swego spisu kuracji uspokajających serduszko Marjolaine dodać też bycie tuloną przez Maura. Oczywiście, w sposób tak czuły jak teraz, a nie ten lubieżny, kiedy dłonie mężczyzny wędrują po krągłościach jej ciała. Wtedy i serduszko i emocje galopują jak rozszalałe konie, wszystkie w innych kierunkach od przyjemności, przez zażenowania i w końcu gniew.
Jednak teraz nie było dzikich rumaków w głowie Marjolaine. Przymknęła oczy ukołysana biciem serca narzeczonego, ruchami jego klatki piersiowej unoszącymi się w kolejnych oddechach, jak i dotykiem jego palców wśród swych włosów.

-Oui, warty.. ale też chciałabym, abyś od jutra zaczęła mi szukać strażników do służby. Taka sytuacja nie może się powtórzyć... - nieco przygłuszonym pomrukiem wydawała Beatrice polecenia -I przypilnuj rano, by markiz przypadkiem nie opuścił nas bez pożegnania. I bez rozmowy ze mną o warunkach mojej gościny, które nagle postanowiłam zmienić..
Chociaż przytulając się do Maura wydawała się być zaledwie drobną i kruchą dziewczynką, to w jej niewinnym głosie czaiła się złowieszcza nuta. Ściągnięcie na jej jasnowłosą główkę bandytów, którzy na nią krzyczeli i wygrażali bronią, zaburzenie jej spokoju i co najgorsze – narażenie urodę na krzywdę przez brak snu.. oh, monsieur de Avenier jeszcze zacznie żałować, że nie wolał zostać w lesie..

-Oui... moja ptaszyno. W końcu nie pozwolę ciebie sobie tak łatwo odebrać, non?- rzekł szlachcic, a hrabianka nie wiedzieć jak, znów znalazła się w jego ramionach niesiona w kierunku pałacu. Otulona grubym płaszczem, niczym mała dziewczynka niesiona przez ojca.
Niesiona do domu, do pokoju Gilberta, do jego łóżka... Które de facto należały do niej, tak jak i on... mimo stresów, które jej przysparzał i nieokrzesania.
 
Tyaestyra jest offline