Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2012, 06:25   #32
Issander
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Rozległa się seria strzałów z strzelbowłóczni żołnierzy, lecz nim to się stało, wszyscy rzucili się by znaleźć ukrycie za meblami. Ciężki stół i szafa obroniły ich przed energetycznymi pociskami.

Z przerażeniem zorientowali się, że prawie w ogóle nie mają broni. Mirko zaczął coś szeptać, prawdopodobnie rozpoczynając rzucanie zaklęcia, jednak wtedy żołnierze zaczęli się zbliżać. Wydawało się oczywiste, że nie starczy mu czasu.

Wtedy Aferad ze swoim pistoletem wyskoczył zza szafy i zaczął strzelać do swoich niedawnych podwładnych - powalił trzech zaskoczonych, zanim sam oberwał na tyle mocno, by upaść. Wtedy wszystko wybuchło. Mirko rzucił proste zaklęcie tworzące eksplozję wycelowaną na drzwi. Z zastępcy sierżanta i dwóch stojących najbliżej ludzi nie zostało wiele do zbierania. Pozostała czwórka albo została odrzucona z dużą siłą i odbiła się od ścian, łamiąc przy okazji sporo kości. Jedynie jeden z nich powoli podnosił się, by znowu zaatakować bądź uciec.

Wybuch odrzucił was, ale nie wyrządził żadnej krzywdy. Lepiej szybko uciekać - z pewnością zaalarmuje on wszystkie służby, jakie tylko są na Marsie.

Z rzeczy, które można na szybko chwycić podczas ucieczki, liczy się głównie broń żołnierzy. Mieli oni ze sobą strzelbowłócznie, ale z taką bronią będziecie widoczni. Oprócz tego mieli też lekkie krótkie miecze, coś w rodzaju maczet. Zastępca kapitana miał też klasyczny pistolet, ale pewnie został uszkodzony przez wybuch. No i pozostaje ekwipunek Aferada - miał on pistolet blasterowy i nóż.

Zombi wygramolił się spod kanapy, która go przycisnęła w czasie wybuchu. Rozejrzał się, jakiś bandaż się naderwał i teraz dało się zauważyć nieco gnijącej, zmutowanej skóry. Chyba jako pierwszy otrząsnął się z całego zajścia i skoczył do pierwszej strzelbowłóczni i wypalił z niej do podnoszącego się gościa. A kiedy tamten osunął się martwy po ścianie, schylił się po jakiś pistolet i amunicję do niego. Pistolet zastępcy był uszkodzony, ale nie było to nic czego by nie naprawił prędzej czy później. Schował go w łachy, postanowił zająć się nim później. Tak samo postąpił z pistoletem Aferada, ale zamiast go schować, wręczył go Wolfgangowi z którym tu przyszedł, pomagając mu wstać. Nie był pewien, ale chyba znaleźli się w czymś na kształ rewolucji... A przynajmniej Zombi miał taką nadzieję.

Wolfgang niepewnie podszedł do Aferada. Ten definitywnie nie żył.
Może i było to okradanie trupów, ale inkwizytor raczej słusznie rozumował, że w takim przypadku nie należy marudzić i mamrotać coś na temat zasad moralnych. Doszedł nagle do wniosku, że jego zasady moralne stanowczo nie powinny obejmować bycia bez sprzeciwu prowadzonym na rzeź. Wziął nóż - lepsze to niż nic. Szczerze mówiąc, bał się pistoletu. Takie cacko zawsze mogło wystrzelić albo co, zresztą i tak nie umiał się nim posługiwać. Nóż był pod tym względem niewiele lepszy - podobnych narzędzi Wolfgang używał tylko i wyłącznie w kuchni - ale instrukcja użytkowania była jasna. Trzymać za tępy koniec, dźgać ostrym.
Zaczął żałować, że wplątał się w tę nieszczęsną sprawę Biskura, ale trudno - stało się. Trzeba szybko poprawić ujemne umiejętności walki, ale tymczasem...
- Nie żebym chciał przeszkadzać, ale może byśmy zaczęli... - nie wiedział, co powiedzieć - em... uciekać?

Mirko podniósł się powoli, ciężko dysząc. Nie mógł złapać oddechu już od dłuższej chwili, więc oparł się o ścianę. Rozejrzał się. Widok pokoju był zamazany i jakby podzielony na części w pewnym miejscu. Pewnie okulary się mocno zakurzyły i popękały, ale teraz nie było czasy na takie cackanie się z takimi drobiazgami. Jego pogląd sytuacji powiedział mu tylko, że widzi parę stojących i jeszcze więcej leżących postaci. Ktoś, głos znajomy, coś mówił, ale nie docierał do niego sens. Gdy odzyskał część świadomości podjął w końcu jakąś decyzję. Jak w transie wykrzyknął słowa:
-W nogi! Może być ich więcej! – zerwał się spod ściany i co sił w nogach ruszył ku drzwiom na korytarz, po drodze zabierając ze sobą maczetę.

Sav zaczął klnąć pod nosem. Że też musiał wpakować się w takie gówno. Już lepiej było na Ziemi. Zanim podjął decyzję i wyjściu z ukrycia i walce, wszystko się skończyło. Chociaż ten plus, że nie musiał samemu ryzykować.
- Uciekać? Może ich być więcej? Nie domyśliłbym się tego! - ostatnie zdanie wykrzyczał, wściekły tą całą sytuacją i zaczął biec.

Udało się wam wydostać z tego piętra nim zlecieli się gapie. Zatrzymaliście się, by złapać oddech - dalej nie było sensu biec. W ten sposób wyróżnialibyście się, a najwyraźniej nikt was nie gonił.

To, co was spotkało najwyraźniej miało szybko i po cichu zakończyć wasz żywot, więc najprawdopodobniej macie trochę czasu, nim ktoś, kto to zaplanował zorientuje się w niepowodzeniu.

Z drugiej strony, wasza sytuacja nie prezentuje się najlepiej. Nie jesteście w stanie wydostać się z Marsa, gdyż ruch pomiędzy Górnym Miastem a Kosmoportem jest silnie monitorowany. Jak już zdążyliście się zorientować, zejście do Dolnego Miasta również będzie bardzo trudne bez przepustek, zwłaszcza po tym, co przed chwilą zaszło.

W pamięci świtają wam fragmenty konwersacji z zastępcą kapitana mówiące o biurach podróży. Pamiętacie też, że minęliście jedno pod drodze we wcześniejszych wypadach.

Mirko, gdy wreszcie skończył sapać jak parowóz zastanowił się co dalej. Odwrócił wzrok od reszty, żeby nie czuć na sobie jakiejkolwiek presji wywołanej nieprzyjaznymi spojrzeniami. Żołnierze, strzelanina, śmierć. Kurwa. Nie tak to miało wyglądać. Całe to dowodzenie pasowało do niego jak pięść do nosa. Wydawać rozkazy i mieć posłuch-fajna rzecz. Ale bycie odpowiedzialnym za swoich ludzi już nie. Przez chwilę żałował, że nie urodził się typem twardego przywódcy. Na pewno wiedziałby co należy zrobić. Szukać chłopaka? A może Alexa? Zgłosić to komuś? A może po prostu znaleźć najbliższą szczelinę, wpełznąć tam i mieć w poważaniu całe to zamieszanie. Eh, lepiej zrobić coś, by mieć poczucie misji niż siedzieć na czterech literach i czekać na cud.

-Eee.. No to tak. Nie jest dobrze. Ale teraz najważniejsze jest żeby się trzy.. A z resztą – Podparł się rękoma pod boki i o wiele pewniejszym głosem niemal wykrzyknął – Sytuacja jest do dupy. Nie jestem żadnym przywódcą, nigdy nie byłem i raczej nie będę. Nie wiedziałem, że będę zmuszony brać udział w walkach. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia co mamy robić. Dlatego oficjalnie znoszę swoje przywództwo. Jeśli ktoś chce może mi towarzyszyć, jeśli nie to może mnie cmoknąć i iść w swoją stronę. Teraz chcę tylko poskładać ten bajzel jakoś do kupy i się stąd zwijać. Idę teraz poszukać chłopaka wspomnianego przez Biskura w liście. Musimy się dostać do Dolnego Miasta. Najlepiej będzie przez jakieś biuro podróży. No to, komu w drogę temu w czas.

- Z jednego gówna, prosto w drugie - warknął Sav, gdy przestali biec. Teraz już miał pewność, że kłopoty go lubią i to bardzo. Spojrzał na swoją prawą rękę. Część ubrania na ramieniu się rozerwała, ukazując jakąś metalową część. Wyglądało na to, że został draśnięty, gdy się krył. Zacisnął dłoń w pięść i odetchnął z ulgą. Żadnych uszkodzeń. Chociaż to jedno szczęście w nieszczęściu.
Spojrzał ma osobnika, który w końcu otwarcie przyznał, że jest dupą, a nie przywódcą.
- Udawać wielkiego przywódcę, gdy wszystko idzie dobrze, a potem gdy nie potrafi się znaleźć rozwiązania problemów, rzucić wszystko. To jest właśnie pieprzony profesjonalizm Świątyni - podniósł głos, a po chwili wziął głęboki oddech i kontynuował spokojniej. - Pójdę tylko dlatego, że w grupie będzie bezpieczniej.

Żywy trup doczłapał się ostatni, dysząc jak czołg. Swoje łupy miał schowane za luźnymi ubraniami. Sapał, a raczej rzęził okropnie. Czasami też wydawał dziwny dźwięk, jak mruczący kot. Po znacznej chwili oddech mu się wyrównał.
- Powinniśmy znaleźć tego, który wydał na nas wyrok... Przecież nadal macie swoje przywileje. Świątynie nie zabija ot tak, swoich ludzi. Jeśli oni byli ze Świątyni, to ja jestem neandertalczykiem.

- Obyś miał rację - odparł sceptycznie Wolfgang. - Jeżeli - nawet niechcący - przekroczyliśmy jakiś przepis, zakaz, którego... e... nie byliśmy świadomi... albo weszliśmy w jakieś wewnętrzne sprawy Świątyni... najwłaściwszym zachowaniem z jej strony byłoby usunięcie naszej wiedzy na ten temat, najprawdopodobniej... e... razem z nami. - Umilkł na chwilę, przerażony konsekwencjami takiego obrotu sprawy. - I miałaby do tego święte prawo. Nie zachowywaliśmy się szczególnie zgodnie z jej prawami. Ale jeżeli istnieje jakakolwiek szansa, że jest inaczej... e... powinniśmy się jej trzymać. I siebie nawzajem też - w tej chwili mało komu możemy zaufać, a kłopoty mamy jakby... e... wspólne. - Postanowił pominąć milczeniem bluźnierczą uwagę Sava. Dość miał problemów bez niepotrzebnego w tej chwili dbania o dobre imię Świątyni i jej sług, tym bardziej, że tak jakby zaczynał mocno wątplć w zasadność jej działania.
 
Issander jest offline