Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2012, 19:24   #82
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad wpatrywał się w ruchomą zbroję, która wylazła z nowo otwartego przejścia. Zbroja odwzajemniła się spojrzeniem. A raczej nie zbroja, tylko to, co w niej siedziało. I Konrad poczuł, jak krew zastyga mu w żyłach. Nie był w stanie zrobić kroku, nie był w stanie oderwać dłoni od dźwigni, którą sam, jak ostatni kretyn, przestawił, nie wiedząc, że ściąga na siebie i Gomrunda śmierć w postaci przeklętej ruchomej zbroi.

I jeszcze ten głos. Dobywający się zewsząd i znikąd. Dźwięczący w uszach i pod czaszką. Czuł go w brzuchu i w kościach.

Bracie? Przypomniał sobie na początku usłyszane słowa. O, miał brata, owszem, ale wolałby spotkać tutaj Axela, niż tego chodzącego truposza. Jak na jego, Konrada, gust, truposz mógłby tu sobie tkwić bez ruchu przez kolejne wieki.

Czy to w ramach więzi rodzinnych zbroja nie potraktowała Konrada korbaczem, tylko ruszyła na Gomrunda? Krasnolud pewnie nie zamienił się w słup soli, bo zza ściany dochodziły do uszu Konrada odgłosy walki i rzucane przez brodacza wyzwiska, przyrównujące atakującego do zardzewiałych puszek i sterty suchych gnatów. Widać Gomrundowi nie zabrakło pary w rękach i języka w gębie.

Kolejny okrzyk krasnoluda skierowany był pod adresem Konrada i zachęcał do czynnego wzięcia udziału w potyczce. Nagle Konrad poczuł, że może się poruszać. Puścił dźwignię i wyciągnąwszy miecz ruszył przed siebie, wychodząc z założenia, że lepiej zaatakować plecy truposza, niż chować się za plecami Gomrunda.

- Biegnij żeby sekretną komnatę mieć po lewej ręce to wpadniesz na plecy tego ...! - Okrzyk krasnoluda potwierdził prawidłowość domysłów Konrada.

Sparren biegiem minął pogrążone w ciemności wejście do środkowego pomieszczenia i w mgnieniu oka dopadł do zwartych ze sobą walczących. Wystarczyła mu chwila by ocenić, że sytuacja Gomrunda nie wygląda najlepiej. Nie czekając dłużej wzniósł miecz i ciął na odlew przez okute stalą plecy. Cios nie mógł nie trafić. Płyty jednak choć otrzymały znak po konradowym mieczu, nie uległy i jedyne obrażenia jakie ewentualnie otrzymał rycerz wynikły raczej z impetu uderzenia. A to z kolei dawało już jakieś możliwości Gomrundowi. Krasnolud otrzymał od młodzika krótką chwilę na opuszczenie tarczy...

Brodaczowi zaglądnęła śmierć w oczy. A raczej rycerz śmierci… Zakuty w płytę truposz nie prezentował się może jak jakiś błyszczący goguś na turnieju ze smoczym ciulikiem na tarczy ale wywijał tym korbaczem nadto żwawo. Płonący Łeb już po chwili wiedział, że będzie się musiał cholernie sprężyć aby mu nie przemodelował facjaty. Płyta była pordzewiała, korozja łapała też naszpikowaną kolcami kulę… to jednak nie robiło wielkiej różnicy. Jedno zajebiście dobrze chroniło, a drugie zajebiście mocno bolało… a do tego Ser Chudy z Semafora się nie męczył. Ale drewno się męczyło… i to na tarczy i to z którego był wykonany trzonek korbacza. Jak bogowie będą łaskawi to wcześniej niż później nie wytrzyma…

Po przetrzymaniu pierwszego gradu ciosów zjawił się Konrad… pojawił się tam gdzie powinien – na plecach szkieleta. Teraz chcąc nie chcąc ten nieumarlak będzie miał kogoś na plecach… a w najlepszym wypadku na boku. A takie rozwiązanie z punktu widzenia pary dość ciekawskich poszukiwaczy guza było co najmniej dobre. Rycerz chwilowo stracił zainteresowanie Gomrundem i to krasnolud postanowił wykorzystać. O dziwo nie przypierdzielił z całej pary w płytę ani nie rzucił się do taranowania. Z mieczem miękko trzymanym w dłoni zrobił dziwnego zawijanca koncentrując się na broni przeciwnika. Krasnolud spróbował wyłuskać broń z tej kościstej łapy. Ostrze gładko sięgnęło drewnianego trzonka opuszczonej chwilowo broni. Ześlizgnęło się po nim niemal do białych paliczków, po czym Gomrund poderwał miecz wykrzywiając go lekko. Zbyt lekko. Kula korbacza zakręciła tylko małego młynka i nieumarły znów był gotowy do walki. Zamachnął się uzbrojoną w tarczę lewicą jakby chcąc odegnać Konrada, którego jednak cios ten nie sięgnął.

Odstąp bracie... To nie Twoja walka... Nie Twoje przeznaczenie - W głowie Konrada znów rozbrzmiał zimny głos.

Nim jednak chłopak zdążył coś uczynić, rycerz przylgnął plecami do ściany i znów atakował Gomrunda. Pierwsze uderzenie nie sięgnęło krasnoluda. Drugie jednak już pewnie celowało w jego lewe ramię...
Wyglądało na to, że truposzowaty rycerz zamierza bezwzględnie koncentrować swe mordercze wysiłki na Gomrundzie, Konrada jakby nieco lekceważąc.

Gladiator ocenił siłę ciosu i podjął decyzję. Nie tracąc dystansu przeniósł ciężar na prawą nogę i zamiast zasłonić się tarczą i stracić inicjatywę odchylił tors. Zbyt późno. Kolczasta kula wgniotła się w stalowy naramiennik tylko na chwilę, bo umarły rycerz od razu ją wyrwał. Krasnolud, choć liczył się z tym, nie miał zamiaru przejmować się ranami. Nie jeszcze teraz w każdym razie gdy przeciwnik nie będzie mu dawał ani chwili wytchnienia. Z ulgą jednak stwierdził, że poza krótkotrwałym tępym bólem, korbacz większej krzywdy mu nie uczynił.

Płonący Łeb przyjął do wiadomości taki obrót sprawy. Jak się okazało umarlak nie był takim bezmyślnym stworzeniem jak się mogło wydawać. A szkoda... Gladiator postanowił wykorzystać swoje umiejętności i doświadczenia z areny kiedy to bardzo często kręcił efektowne młynki korbaczem. Trzymał się ściany skróciwszy nieco dystans tak żeby maksymalnie utrudnić truposzowi branie zamachów z ramienia i wprawieniu kuli w płynny ruch.

Konrad zdecydowanie nie odczuwał więzów rodzinnych, łączących go z ożywionym szkieletem. A może, tu w głowie Konrada pojawił się cień wątpliwości, może nie rycerz-nieumarlak do niego przemawiał, tylko inny ktoś? Kolejny truposz, leżący gdzieś w sarkofagu, któremu ze starości coś się pomyliło? Może to pan tego miejsca wysłał swego ‘przedstawiciela’, by pozbył się jednego z intruzów, z drugiego, bratem zwanego, zaprosi do siebie, na dół?

Perspektywa nie była na tyle interesująca, by Konrad miał zrezygnować z próby powalenia zbroi. A żeby kogoś powalić, to najlepiej pozbawić go oparcia. Na przykład nogi.

Kolejny atak Konrad wyprowadził nisko, celując w kolano przeciwnika.

Atak tym razem nie był taki prosty, bo nieumarły był już świadom podwójnego zagrożenia. Zaplanowane przez Sparrena podcięcie skończyło się tylko głuchym brzdęknięciem miecza o ścianę korytarza. Nie wiele więcej wniosły wyprowadzone przez Gomrunda cięcia, których rycerz, choć otoczony, nie musiał nawet odbijać. Walka więc choć przybrała dość konkretnego kształtu, miała potrwać znacznie dłużej...

Jakem Oktawian Wittgenstein, zniszczę cię parszywy pomiocie kurwy chaosu! - usłyszał Konrad.

Kula korbacza zawirowała w powietrzu... ale nim dosięgła brodatego intruza, rycerz odstąpił gwałtownie od ściany i uzbrojoną w tarczę lewicą zamachnął się by odepchnąć swego brata. Dopiero wtedy wymierzył ciosy korbaczem. Nie szczędził siły. Chciał zgnieść plugawca. Pierwszy cios tylko przejechał mu przez brodę. Drugi z łatwością dosięgnął torsu. Mierny unik chaotyka nie uratował go przed trafieniem...

Gomrund aż poczuł smak krwi w ustach gdy kula wbiwszy się w napierśnik posłała go o krok do tyłu. A rycerz znów był przy ścianie.

Krasnolud jednak nie dawał za wygraną. Trup nie trup. Rycerz nie rycerz ale bez tego korbacza w kościstej łapie znacznie lepiej by wszystkim im byłoby lepiej. Jeszcze raz spróbował zawinąć klingą tuż przy drzewcu tak by wyłuskać mu tą broń. Ale czuł już złość... wiedział, że jak teraz to chude łapsko nie puści korbacza to chyba mu je urżnie w łokciu!

Gomrund obrywał. Przynajmniej takie wrażenie miał Konrad ze swego punktu widzenia. Ale sam miał niezbyt wielki wybór, jeśli chodziło o środki działania. No a nawet gdyby chciał uciec, to i tak pewnie nie na wiele by się to zdało. Było też jasne, że jeśli pancerny szkielet pokona krasnoluda, to potem zabierze się za Konrada... Pozostawało tylko jedno - rozwalić zbroję na kawałeczki.
Kolejny cios Konrada został skierowany - jak i poprzedni - w dół, na kolano przeciwnika. Kiedyś w końcu musi się udać.

Plugawiec krwawił. Upuści mu znacznie więcej krwi... A potem jego czaszkę oczyści ze spaczonej tkanki i zatknie na swoim hełmie... Nim jednak Oktawian ponownie wzniósł korbacz, brodaty znów spróbował swojej żałosnej sztuczki godnej chaotyckiego tchórza... Tylko, że tym razem zło go przechytrzyło. Chwila nieuwagi przez natrętnego brata i po chwili korbacz wyleciał z jego ręki z hukiem lądując na posadzce...

… jakiś metr za plecami Konrada...

Gorze - rozległo się w głowie Konrada

Uchwyciwszy tarczę oburącz, rycerz przylgnął plecami do ściany i zaczął przesuwać się w stronę korbacza gotów odparować każdy atak.

Ja ci dam 'gorze', pomyślał Konrad.
Jako że od dawna cierpiał na zanik braterskich uczuć w jakiejkolwiek pozytywnej formie, postanowił za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by zbroja odzyskała swoją broń.

Postanowił ponawiać ataki do skutku, a w razie konieczności odkopnąć przeklęty korbacz jak najdalej.
- Razem go! - zasugerował Gomrundowi. - Równocześnie.
 
Kerm jest offline