Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2012, 12:29   #81
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Brzuch go jeszcze bolał od tego kretyńskiego śmiechu, ale we łbie mu się przejaśniło na tyle, że mógł już racjonalnie myśleć. Za słaby był żeby machać mieczem. To znaczy samo machanie może by mu i wyszło, lecz walka to nie tylko wywijanie orężem jak cepem, a tylko na tyle było go stać, nie miał siły na finezję. Erich pozbierał się z podłogi i schował miecz. Gdzieś tu powinna być jego kusza. Rozejrzał się po kątach. Tak, była. Stała sobie oparta o ścianę, nienaciągnięta.

- Noż ku ... - zmęłł w ustach przekleństwo.

Cóż było robić. Na ścianie był jakiś haczyk do wieszania ciuchów. Erich zahaczył cięciwę i pociągnął kuszę w dół. Już prawie, prawie mu się udało, gdy haczyk pękł i kuszą gwałtownie uderzyła w podłogę o ledwie cale od jego stóp.

Oldenbach rozejrzał się bezradnie. Krzesło. O! To było to. Położył nogę na siedzisku, a cięciwę na oparcie i naparł na kolbę. Myślał przez chwilę, że albo mu oczy pękną, albo popuści w gacie, ale z trudem, bo z trudem naciągnął cięciwę na zaczep. To go tak wyczerpało, że całe ręce mu drżały, gdy zakładał bełt. Nie zwlekając dłużej ruszył ku wejściu na pokład. Wszedł na schodki i wystawił głowę na zewnątrz, a zaraz potem wystawił i oparł o pokład kuszę. Przynajmniej nie musiał jej trzymać w roztrzęsionych łapach. Widok był iście ciekawy. Żyrafa chodziła sobie próbując obejść Dietrich podczas, gdy ta nowa dziewczyna siedziała na pokładzie.

Erich westchnął głęboko dla uspokojenia i wycelował. Czekał aż bydle na chwilę zwolni, albo się zatrzyma by posłać mu bełt. Nawet żyrafa nie będzie żwawa z bełtem w dupie. Tego był pewien, o ile w ogóle czegoś mógł być pewien.

Spust kuszy pstryknął cicho. Cięciwa jęknęła. Oldenbach nadal odczuwając nawracające choć już nie tak silne potrzeby roześmiania się odetchnął z ulgą widząc jak bełt szybuje w stronę ghula. Potwór ryknął i aż ukląkł gdy bełt wbił się w jego udo.

Przynajmniej jakoś pomógł. Erich nie miał siły ponownie naciągać kuszy. Oparł ją delikatnie o schodki i sięgnął po miecz. Nie wyszedł jednak na pokład ze swej pozycji czekał, by razić żyrafoluda po kostkach o ile ten znalazłby się w jego zasięgu. W razie niebezpieczeństwa mógł się skryć pod pokład niczym świstak do swojej nory i ta strategia bardzo mu odpowiadała.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 18-10-2012, 19:24   #82
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad wpatrywał się w ruchomą zbroję, która wylazła z nowo otwartego przejścia. Zbroja odwzajemniła się spojrzeniem. A raczej nie zbroja, tylko to, co w niej siedziało. I Konrad poczuł, jak krew zastyga mu w żyłach. Nie był w stanie zrobić kroku, nie był w stanie oderwać dłoni od dźwigni, którą sam, jak ostatni kretyn, przestawił, nie wiedząc, że ściąga na siebie i Gomrunda śmierć w postaci przeklętej ruchomej zbroi.

I jeszcze ten głos. Dobywający się zewsząd i znikąd. Dźwięczący w uszach i pod czaszką. Czuł go w brzuchu i w kościach.

Bracie? Przypomniał sobie na początku usłyszane słowa. O, miał brata, owszem, ale wolałby spotkać tutaj Axela, niż tego chodzącego truposza. Jak na jego, Konrada, gust, truposz mógłby tu sobie tkwić bez ruchu przez kolejne wieki.

Czy to w ramach więzi rodzinnych zbroja nie potraktowała Konrada korbaczem, tylko ruszyła na Gomrunda? Krasnolud pewnie nie zamienił się w słup soli, bo zza ściany dochodziły do uszu Konrada odgłosy walki i rzucane przez brodacza wyzwiska, przyrównujące atakującego do zardzewiałych puszek i sterty suchych gnatów. Widać Gomrundowi nie zabrakło pary w rękach i języka w gębie.

Kolejny okrzyk krasnoluda skierowany był pod adresem Konrada i zachęcał do czynnego wzięcia udziału w potyczce. Nagle Konrad poczuł, że może się poruszać. Puścił dźwignię i wyciągnąwszy miecz ruszył przed siebie, wychodząc z założenia, że lepiej zaatakować plecy truposza, niż chować się za plecami Gomrunda.

- Biegnij żeby sekretną komnatę mieć po lewej ręce to wpadniesz na plecy tego ...! - Okrzyk krasnoluda potwierdził prawidłowość domysłów Konrada.

Sparren biegiem minął pogrążone w ciemności wejście do środkowego pomieszczenia i w mgnieniu oka dopadł do zwartych ze sobą walczących. Wystarczyła mu chwila by ocenić, że sytuacja Gomrunda nie wygląda najlepiej. Nie czekając dłużej wzniósł miecz i ciął na odlew przez okute stalą plecy. Cios nie mógł nie trafić. Płyty jednak choć otrzymały znak po konradowym mieczu, nie uległy i jedyne obrażenia jakie ewentualnie otrzymał rycerz wynikły raczej z impetu uderzenia. A to z kolei dawało już jakieś możliwości Gomrundowi. Krasnolud otrzymał od młodzika krótką chwilę na opuszczenie tarczy...

Brodaczowi zaglądnęła śmierć w oczy. A raczej rycerz śmierci… Zakuty w płytę truposz nie prezentował się może jak jakiś błyszczący goguś na turnieju ze smoczym ciulikiem na tarczy ale wywijał tym korbaczem nadto żwawo. Płonący Łeb już po chwili wiedział, że będzie się musiał cholernie sprężyć aby mu nie przemodelował facjaty. Płyta była pordzewiała, korozja łapała też naszpikowaną kolcami kulę… to jednak nie robiło wielkiej różnicy. Jedno zajebiście dobrze chroniło, a drugie zajebiście mocno bolało… a do tego Ser Chudy z Semafora się nie męczył. Ale drewno się męczyło… i to na tarczy i to z którego był wykonany trzonek korbacza. Jak bogowie będą łaskawi to wcześniej niż później nie wytrzyma…

Po przetrzymaniu pierwszego gradu ciosów zjawił się Konrad… pojawił się tam gdzie powinien – na plecach szkieleta. Teraz chcąc nie chcąc ten nieumarlak będzie miał kogoś na plecach… a w najlepszym wypadku na boku. A takie rozwiązanie z punktu widzenia pary dość ciekawskich poszukiwaczy guza było co najmniej dobre. Rycerz chwilowo stracił zainteresowanie Gomrundem i to krasnolud postanowił wykorzystać. O dziwo nie przypierdzielił z całej pary w płytę ani nie rzucił się do taranowania. Z mieczem miękko trzymanym w dłoni zrobił dziwnego zawijanca koncentrując się na broni przeciwnika. Krasnolud spróbował wyłuskać broń z tej kościstej łapy. Ostrze gładko sięgnęło drewnianego trzonka opuszczonej chwilowo broni. Ześlizgnęło się po nim niemal do białych paliczków, po czym Gomrund poderwał miecz wykrzywiając go lekko. Zbyt lekko. Kula korbacza zakręciła tylko małego młynka i nieumarły znów był gotowy do walki. Zamachnął się uzbrojoną w tarczę lewicą jakby chcąc odegnać Konrada, którego jednak cios ten nie sięgnął.

Odstąp bracie... To nie Twoja walka... Nie Twoje przeznaczenie - W głowie Konrada znów rozbrzmiał zimny głos.

Nim jednak chłopak zdążył coś uczynić, rycerz przylgnął plecami do ściany i znów atakował Gomrunda. Pierwsze uderzenie nie sięgnęło krasnoluda. Drugie jednak już pewnie celowało w jego lewe ramię...
Wyglądało na to, że truposzowaty rycerz zamierza bezwzględnie koncentrować swe mordercze wysiłki na Gomrundzie, Konrada jakby nieco lekceważąc.

Gladiator ocenił siłę ciosu i podjął decyzję. Nie tracąc dystansu przeniósł ciężar na prawą nogę i zamiast zasłonić się tarczą i stracić inicjatywę odchylił tors. Zbyt późno. Kolczasta kula wgniotła się w stalowy naramiennik tylko na chwilę, bo umarły rycerz od razu ją wyrwał. Krasnolud, choć liczył się z tym, nie miał zamiaru przejmować się ranami. Nie jeszcze teraz w każdym razie gdy przeciwnik nie będzie mu dawał ani chwili wytchnienia. Z ulgą jednak stwierdził, że poza krótkotrwałym tępym bólem, korbacz większej krzywdy mu nie uczynił.

Płonący Łeb przyjął do wiadomości taki obrót sprawy. Jak się okazało umarlak nie był takim bezmyślnym stworzeniem jak się mogło wydawać. A szkoda... Gladiator postanowił wykorzystać swoje umiejętności i doświadczenia z areny kiedy to bardzo często kręcił efektowne młynki korbaczem. Trzymał się ściany skróciwszy nieco dystans tak żeby maksymalnie utrudnić truposzowi branie zamachów z ramienia i wprawieniu kuli w płynny ruch.

Konrad zdecydowanie nie odczuwał więzów rodzinnych, łączących go z ożywionym szkieletem. A może, tu w głowie Konrada pojawił się cień wątpliwości, może nie rycerz-nieumarlak do niego przemawiał, tylko inny ktoś? Kolejny truposz, leżący gdzieś w sarkofagu, któremu ze starości coś się pomyliło? Może to pan tego miejsca wysłał swego ‘przedstawiciela’, by pozbył się jednego z intruzów, z drugiego, bratem zwanego, zaprosi do siebie, na dół?

Perspektywa nie była na tyle interesująca, by Konrad miał zrezygnować z próby powalenia zbroi. A żeby kogoś powalić, to najlepiej pozbawić go oparcia. Na przykład nogi.

Kolejny atak Konrad wyprowadził nisko, celując w kolano przeciwnika.

Atak tym razem nie był taki prosty, bo nieumarły był już świadom podwójnego zagrożenia. Zaplanowane przez Sparrena podcięcie skończyło się tylko głuchym brzdęknięciem miecza o ścianę korytarza. Nie wiele więcej wniosły wyprowadzone przez Gomrunda cięcia, których rycerz, choć otoczony, nie musiał nawet odbijać. Walka więc choć przybrała dość konkretnego kształtu, miała potrwać znacznie dłużej...

Jakem Oktawian Wittgenstein, zniszczę cię parszywy pomiocie kurwy chaosu! - usłyszał Konrad.

Kula korbacza zawirowała w powietrzu... ale nim dosięgła brodatego intruza, rycerz odstąpił gwałtownie od ściany i uzbrojoną w tarczę lewicą zamachnął się by odepchnąć swego brata. Dopiero wtedy wymierzył ciosy korbaczem. Nie szczędził siły. Chciał zgnieść plugawca. Pierwszy cios tylko przejechał mu przez brodę. Drugi z łatwością dosięgnął torsu. Mierny unik chaotyka nie uratował go przed trafieniem...

Gomrund aż poczuł smak krwi w ustach gdy kula wbiwszy się w napierśnik posłała go o krok do tyłu. A rycerz znów był przy ścianie.

Krasnolud jednak nie dawał za wygraną. Trup nie trup. Rycerz nie rycerz ale bez tego korbacza w kościstej łapie znacznie lepiej by wszystkim im byłoby lepiej. Jeszcze raz spróbował zawinąć klingą tuż przy drzewcu tak by wyłuskać mu tą broń. Ale czuł już złość... wiedział, że jak teraz to chude łapsko nie puści korbacza to chyba mu je urżnie w łokciu!

Gomrund obrywał. Przynajmniej takie wrażenie miał Konrad ze swego punktu widzenia. Ale sam miał niezbyt wielki wybór, jeśli chodziło o środki działania. No a nawet gdyby chciał uciec, to i tak pewnie nie na wiele by się to zdało. Było też jasne, że jeśli pancerny szkielet pokona krasnoluda, to potem zabierze się za Konrada... Pozostawało tylko jedno - rozwalić zbroję na kawałeczki.
Kolejny cios Konrada został skierowany - jak i poprzedni - w dół, na kolano przeciwnika. Kiedyś w końcu musi się udać.

Plugawiec krwawił. Upuści mu znacznie więcej krwi... A potem jego czaszkę oczyści ze spaczonej tkanki i zatknie na swoim hełmie... Nim jednak Oktawian ponownie wzniósł korbacz, brodaty znów spróbował swojej żałosnej sztuczki godnej chaotyckiego tchórza... Tylko, że tym razem zło go przechytrzyło. Chwila nieuwagi przez natrętnego brata i po chwili korbacz wyleciał z jego ręki z hukiem lądując na posadzce...

… jakiś metr za plecami Konrada...

Gorze - rozległo się w głowie Konrada

Uchwyciwszy tarczę oburącz, rycerz przylgnął plecami do ściany i zaczął przesuwać się w stronę korbacza gotów odparować każdy atak.

Ja ci dam 'gorze', pomyślał Konrad.
Jako że od dawna cierpiał na zanik braterskich uczuć w jakiejkolwiek pozytywnej formie, postanowił za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by zbroja odzyskała swoją broń.

Postanowił ponawiać ataki do skutku, a w razie konieczności odkopnąć przeklęty korbacz jak najdalej.
- Razem go! - zasugerował Gomrundowi. - Równocześnie.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-10-2012, 22:18   #83
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
post wspólny. baltazar jako dzielny krasnolud, kerm jako słyszący dziwne głosy... a MG jako chuda d.
-----------------------------------------------------------------------

- O ty kościsty kutafonie… o ty nienaoliwiony suchotniku… o ty chędożony ożywieńcu! Mnie korbaczem, kurwa korbaczem… jak ci pokażę młócenie!

Brodacza nie trzeba było dwa razy zachęcać do ciężkiej pracy. Miecz raz za razem spadał na pordzewiałe blachy. Norsmeńska stal wzmocniona żelaznymi krasnoludzkimi mięśniami i siłą potężnych zamachów spadała na rycerza śmierci. Łup! Dup! Jeb! Krasnolud nie zamierzał temu chudzielcowi dać podnieść korbacza. Bił ile miał pary w łapskach!

Obskoczyli go jak psy. I ten plugawiec i jego brat. Dlaczego to robił? Oktawian dzielnie znosił ataki jakimi go obaj razili. Jak który sięgał celu, to spadał na tarczę. A on krok po kroku zbliżał się do swojej broni... W końcu już prawie mógł jej dosięgnąć... jeszcze tylko jeden mały krok... gdy wtem Dagmar odkopnął broń dużo dalej i jął dalej razić go mieczem.

Braaaacie!!!! - tym razem w głosie był niewypowiedziany smutek. Taki zupełnie ludzki. Jakby Konrad dopuścił się jakiejś naprawdę obrzydliwej zdrady.

Gomrund nie słyszał braterskich porachunków. Skupiał się tylko na jednym. Rozwalić nieumarłemu tę tarczę i rąbać w końcu po blachach. Zgnieść, przewalić, wbić sztych między płyty... Czuł, że jest bliski celu... Gdy jednak Konrad odkopnął korbacz o kolejne metry i zwycięstwo zaczęło przybierać realnych kształtów, rycerz rzucił się na niego zbijając ostatni atak sfatygowaną już tarczą. Impet przy tym z jakim się zerwał dosłownie przewrócił Gomrunda. Chwilę później krasnolud poczuł na sobie ciężar okutego rycerza. Przez szpary przyłbicy dostrzegł białość czaszki. I chłód drzemiącej w niej niespokojnie śmierci. A potem koścista ręka zacisnęła się na jego prawicy.

- Ty cholerna kupo gnatów - warknął Konrad, nie do końca rozumiejąc, czemu truposz nie chce uznać się za pokonanego. - Złaź natychmiast, bo ci łeb odrąbię.

Od słów do czynów było dość blisko. Problemem był tylko wybór odpowiedniego miejsca - walnąć w kark, czy w łapsko trzymające rękę krasnoluda.

Wybrał, jako mniej opancerzone, ramię. Celny cios powinien sprawić, że odpadnie. I zniknie połowa problemów.

Szczęściem Gomrundowi udało się nie wypuścił miecza. Tarczy nawet nie próbował przytrzymywać. Wierzgał i wił się na ile tylko zbroja i jego postura pozwalała tak aby szkielet nie usadowił się wygodnie na nim. Dwie stalowe płyty zgrzytały o siebie. Prawicę próbował wyrwać z żelaznego uścisku i przedzwonić przeciwnikowi w łeb… a lewica już szukała drugiej ręki aby nie narazić się na niespodziewany cios.

Ten jednak nie nadszedł. Za to wzmocnił się chwyt kościstej ręki poniżej jelca miecza. Nastąpiło szarpnięcie. I ku swojemu przerażeniu Gomrund stracił broń. Już próbując wstać, szkielet otrzymał cios od Konrada. Celny. W ramię. Nie dość jednak silny by wyrządzić mu jakąś krzywdę

- Trzymaj go! - krzyknął Konrad do Gomrunda.

Widząc, że szkielet nie dość, że usiłuje wstać, to jeszcze zabrał Gomrundowi miecz, Konrad przygruchał z całej siły w łeb truposza, a dokładniej - w hełm, kryjący ów czerep.

Gdyby to nie poskutkowało i zbroja jednak by wstała, Konrad miał zamiar odskoczyć, podnieść korbacz, a potem rzucić oręż Gomrundowi.

Straciwszy swój miecz, Gomrund spiął wszystkie mięśnie i ucapił umarłego rycerza z całej siły. Nie szczędził kopniaków, ani miotania się. Odnalazł dłonią kościsty przegub i chwycił mocno za gnata. Znów poczuł zimny chłód jaki tchnął na niego zza rycerskiej przyłbicy. I wiedział. Znów przegrał. Chuda kość przedramienia wyrwała się z jego uścisku. Rycerz wstał. Był górą. Wygrał.

A w każdym razie wygrałby gdyby nie Konrad.

W imieniu Sigmara i Ulryka. To twój koniec mutaku! - usłyszał Konrad

Szybko wzniósł miecz chaotyka by dobić leżącego wroga jego własną bronią... Cięcie jakie jednak otrzymał w tej samej chwili odwlekło ten moment. Było śmiertelnie niebezpieczne. Celowało między hełm, a napierśnik. Gdyby nie miał którejkolwiek z tych części dałby teraz głowę. Zamiast tego jednak i dzięki temu, że samo uderzenie było nader słabe, Oktawian poczuł tylko jak rzemyki hełmu puszczają, a stal nasunęła mu się na oczy.

Uderzył mieczem na oślep do tyłu. Odruchowo. Od razu też tego pożałował. Nie godziło się silniejszemu bratu z ostrym na słabszego iść. Dagmar sprawdzał go, albo był czymś zaślepiony. To nie ważne. Jemu, zakonnikowi, się to nie godziło.

Cięcie jednak najwyraźniej poprowadził sam Sigmar i szczęśliwie nie dosięgło ono celu. Oktawian wyszeptał ciche podziękowanie i znów zwrócił się w stronę plugawca, który jednak zdążył w tym czasie podnieść się na nogi. Zerwał z głowy uszkodzony hełm i zaatakował...


Czaszka rycerza, gdy ten zdjął hełm, okazała się stara i już dobrze pokruszoną. Brakowało wielu zębów, a kość nosowa wyglądała na strzaskaną i pogruchotaną jeszcze za życia. Nic się w tej czaszce nie ruszało. Wyglądała po prostu martwo. Nie było w niej żadnej magii. W ślepiach nie tlił się żaden złowrogi płomień. Ten człowiek umarł dawno temu. A jednak z jakiejś przyczyny zawzięty był na zabicie Gomrunda.

Gomrundowy miecz sięgnął krasnoluda gdy ten się jeszcze prostował. Ostrze weszło poniżej lewego naramiennika rozcinając chroniącą ciało skórznię i pozostawiając uczucie paskudnego bólu i zimna .

- W imię Sigmara i Ulryka!
- Dla odmiany tych słów użył Konrad. - Zostaw tego krasnoluda!

To żaden mutant, braciszku, dodał w myślach. Może słowo ‘braciszek’ było nieco ironiczne, ale... Trzeba było chwytać za każdy dostępny oręż. Odstąp, Oktawiuszu, bo po złej stronie walczysz

Ból z lewego ramienia trochę go otrzeźwił… krasnolud się zapomniał… coś musiało mu się poprzestawiać. Zaczął babrać się jak mucha w smole czy bawić jak dziecko kluską nim ją zje… a tymczasem mało tego, że rycerz wyrwał mu miecz. Mało, że zdążył zadać cios Konradowi. Mało, że sam zebrał w czerep. Mało, że zdjął hełm. To Gomrund jakby stał jak zaczarowany ogarnięty jakąś niemocą… próbował dobyć przytroczonego do pleców toporka ale jakiś cholerny rzemień nie chciał popuścić. A potem rozpaczliwa osłona i cios który mógł rozpłatać mu czaszkę spadł na ramię… Koniec. Dość.

Szarpnął za trzonek tak mocno, że misternie przytroczone do pasa i pleców rzeczy poleciały na ziemię… i latarenka pełna oliwy, i pas z manierką ze śliwowicą, i zasobnik z racją żywności… ale w dłoni trzymał już swój topór. Teraz nie było już czasu na słabość czy partaninę… teraz trzeba było pokazać na co stać krasnoludzkiego wojownika bo jeszcze chwila fuszerki i zobaczy swoje flaki wypływające na posadzkę.

Płonący Łeb ryknął! – Morngrimie daj mi siłę położyć go do grobuuuuu… Nie zaatakował jednak szaleńczo. Postąpił parę kroków w tył… - No chodź ty kupo gnatów. Chodź to cię poczęstuję czymś smacznym. Kiedy tamten ruszył… rzucił do Konrada tylko jedno słowo. – Lampa.

Był gotowy odeprzeć atak i odpowiedzieć. Z przeciwko toporowi i bez tarczy już szkielet nie był tai bezpieczny pod skorupą zardzewiałej blachy.

Nie umkniesz mi tchórzliwy zwyrodnialcu... - Konrad nadal słyszał myśli. Co więcej... czuł nawet gdzieś w sobie coś na kształt emocji jakie drzemały w nieumarłym. O ile nieumarli mogli w ogóle cokolwiek odczuwać... Ale nie mógł temu zaprzeczyć. Było tam coś co młody przewoźnik mógł śmiało nazwać odwagą i nieugiętością. A może mu się tylko wydawało? Ważniejsze było, że rycerz nie słyszał jego myśli. Jakby nie był z nim niczym związany. A jednak przecież jakoś był!

Rycerz postąpił za Gomrundem, ani myśląc mu odpuszczać. Kilka kroków. Aż znalazł się w rozlanej na posadzce plamie z oliwy z latarni krasnoluda. Dopiero wtedy Norsmen zaatakował. Podwójny zamach. Pierwszy niedbały by zdobyć lepszą pozycję. Nie sięgnął umarłego. Drugi wprost przeciwnie. Topór sięgnął starej czaszki wbijając się w nią na wysokości skroni. Zorana starością kość trzasnęła i jej kawałek odpadł na posadzkę, a Konrad usłyszał złowrogi, bolesny ryk. Ale to nie było wszystko. Pod wpływem uderzenia rycerz zachwiał się. Pokryte płytą buty wpadły w poślizg na rozlanej oliwie i przez chwilę zbroja łapała równowagę. Bezskutecznie. Z grzechotem i zgrzytem metalu, umarły rycerz zwalił się na posadzkę.

Płonący Łeb nie śpieszył się nadto. Przyjął odpowiednią postawę… niczym kat nad swoim klientem. Szeroko rozstawione nogi. Pewny chwyt. Potężny zamach… rycerz próbował wstać. Krasnolud dał mu szansę porządnie się podeprzeć… podnieść się na czworaki... poczekał na dobry moment. Powietrze ustępowało z jękiem przed spadającym ostrzem topora. Krasnolud pierdyknął… po krasnoludzku. Raz, a dobrze.

Konrad nie zamierzał trudzić się dobijaniem leżącego. Gomrund ze spokojem mógł to załatwić we własnym zakresie. - Spalimy go? - spytał, ruszając w stronę jednego z rozstawionych przez Dietricha łuczyw. - Zapewnimy biednej duszy wieczysty spokój.
 
baltazar jest offline  
Stary 19-10-2012, 02:09   #84
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ciął z doskoku w skos, oburącz, ile siły mu jeszcze zostało. Tak, żeby jeśli nie ohydny łeb, to chociaż długaśne łapsko odrąbać albo rozpłatać ghulowi bark.

Bo na lepszą okazję niż ta, którą niespodziewanie zafundował mu Erich, Spieler nie mógł właściwie liczyć. A po prawdzie nawet się nie spodziewał, że choćby i na tak dogodną zdoła jeszcze uczciwie zapracować. Pokład łajby co i rusz usuwał mu się przecież spod nóg, jakby zerwała się dla hecy z uwięzi, żeby pohasać na wzburzonych nie wiadomo kiedy falach Reiku, wzrok się mącił, miecz ciążył tak, że nie szło go w porządnej zastwie utrzymać.
Niby od razu prawie Spieler zawołał na Julę, żeby z daleka rzucała w trupojada czym zdoła, ale sam nie miał pewności, czy jego stać jeszcze na coś ponad baczenie na szponiaste łapska i tłumienie durnej, natrętnie kołaczącej we łbie myśli, że prawie nowych portek szkoda...

Dziewczyna albo nie otrząsnęła się jeszcze ze strachu, albo w popłochu niczego poręcznego znaleźć nie mogła, szczęśliwie Erichowy bełt zdziałał więcej, niżby się Spieler spodziewał po dowolnie przez Julę wybranym przedmiocie.
Trzeba więc było przemóc słabość w desperackim zrywie. Dopaść klęczącego stwora, wykorzystać szansę, ciąć raz a dobrze.

Potem może nawet odskoczyć... Albo upaść po prostu na dechy. Byle nie dać się znów trafić w miejsce nieosłonięte kolczugą.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 19-10-2012 o 02:12.
Betterman jest offline  
Stary 19-10-2012, 20:07   #85
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nie minął miesiąc od czasu, kiedy właśnie o tym Sylwia marzyła. Żeby doprowadzić to miasto do stanu wrzenia, do punktu w którym gnuśni mieszkańcy sami zajmują się swoim życiem i całym towarzyszącym mu burdelem. Teraz ten cel mógł się ziścić i wyglądało to nader groźnie. Straż kipiała, w przykrytych blachą mężczyznach wręcz namacalnie czuć było drżenie i oczekiwanie. Jakby moment kiedy trzeba będzie coś zrobić miał być wybawieniem nie złem. Ale ich temperowali dowódcy, nawet najgorsi tacy jak Goertin stanowili tamę dla żądzy przemocy. Tłumu zaś nie hamował nikt. Nie było słychać jednolitego głosu przywódcy, którym zapewne powinien zostać ulrykański kaplan. I jeśli eksploduje ten nieposkromiony niczym tłum to bunt w całym swym nieokiełznaniu zbierze obfite żniwo, będą zabici i ranni, wstrętne mordy, okrutne gwałty i wiele paskudnych sekretów. Nie wydarzy się nic dobrego.

Tylko że to nie była jej działka. Właściwie zasłużyli sobie, najpierw pławią się w zepsuciu, po cichu zezwalają na zakazane kulty i ofiary z ludzi, byle panował spokój i wszystko było jak zawsze i dopiero jak Gomrund z resztą poruszyli w tym ulu, miasto raczyło zauważyć, że siedzi na kupie gnoju. Bo najważniejsze to nie mieszać za bardzo, jest dobrze, póki nikt gówna gównem nie nazywa. Nawet przyjezdny Sigmaryta nie miał odwagi zamieszać, i jak rasowy tchórz postanowił wybrnąć spaleniem obcego. A miał wybór miedzy prawdziwymi złoczyńcami, jeden z nich właśnie stał niedaleko nadal spowity w odznaki władzy i marzący o tym że znowu kogoś skatuje, żeby chaotyczna blizna przez moment nie dokuczała mu tak bardzo. Ale ona mogła dokonać swojego wyboru. Bo wiedziała jedno, gdyby w tej chwili to ją prowadzili na stos, miałaby głęboko w dupie ilość dziewic zgwałconych w wyniku zamieszek. Jak dziewice chcą pozostać dziewicami niech w takie dni siedzą w zaryglowanych domach.
- Nie –odpowiedziała w końcu na pytanie Szerszenia - nie strzałka. Ustaw się. Strzelisz i spudłujesz, kiedy dam ci znać. Dwa razy zacisnę lewą pięść. Nie daj się złapać, ale narób dużo hałasu. Niech wszyscy zauważą, że próbowano go zabić. Dopiero później, jeśli nie uda mi się go uwolnić, a ty będziesz miał nowe bezpieczne miejsce do strzału, dopiero wtedy go zabijesz. Wszystko jedno czym. Jak już zapłonie i nie będzie nadziei. A jeśli się uda, to wracaj pilnować domu. Powodzenia. I … dziękuję.
Przecisnęła się w pobliże stosu. Miała wrażenie, że jej serce nie bije a ona sama nie jest już prawdziwa, tylko jest cegłą w murze z ludzi w którym stała. Z nimi się kołysze, oddycha, mruczy i myśli, i krzyczy dokładnie to samo, co inni, Ścierwiec, uwolnić go. Ceremonia trwała a okrzyki Ścierwiec nasilały się. Starała się nie zacisnąć pięści za wcześnie. Jeszcze nie …jeszcze nie … i jeszcze kilka oddechów.

Teraz, bo zaraz nie będzie na co czekać.

Zrobiła to. Strzała zafurkotała i wbiła się w belkę tuż obok głowy mutanta. Nie było nikogo kto mógł to przegapić. Tłum zaryczał. Siwowłosa również darła się ile miała siły w płucach, choć jej okrzyk ginął w hałasie. Za to na podwyższenie, gdzie miał spłonąć wdarła się jako jedna z pierwszych. Wyjętym z buta nożem miała zamiar przeciąć więzy Ścierwca. A potem uciekać.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 19-10-2012 o 20:19.
Hellian jest offline  
Stary 24-10-2012, 15:29   #86
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Heretyk zadrwił sobie z niego. Wytrącił mu grunt spod nóg i położył na plecy jak jakiegoś ostatniego ciurę. Ale przeliczył się jeśli myślał, że leżący Oktawian nie stanowił już dla niego wyzwania. Topór opadł raz po razie. Cały jednak czas ciosy z brzękiem ześliznęły się po krasnoludzkiej klindze. Brodacz nie ustępował. Za wszelką cenę chciał go dobić leżącego. Może jednak nie był zwykłym złodziejem, a siepaczem wysłanym by ubić jego brata? Brata...

Dagmarze... Uciekaj Dagmarze!

Trupi rycerz odbijając kolejne ciosy Gomrunda, zaczął odsuwać się do tyłu. Nie uszedł jednak nawet pół metra gdy Konrad rzucił w niego łuczywem. Ogień zaczął powoli zajmować oliwę rozlaną po posadzce i nieumarłym i po chwili niemal wszystkie płyty chroniące rycerza płonęły małym acz nieustępliwym ogniem. Umarły nie miotał się jednak tak jakby to uczynił żywy. Wydawał się niczego sobie z ognia nie robić.

Płomień gniewu młotodzierżcy. Panie... dzięki ci za twą siłę!

Gomrund by kontynuować walkę musiał stać w rozlanej oliwie. Stał. Potem będzie się przejmował butami. Teraz liczyło się by nie dać wstać trupowi. Za wszelką cenę. Rąbać, walić i zgniatać, aż umarlak przestanie się ruszać. Nie odstępował ani na chwilę choć czuł jak powoli zaczynają zajmować się ogniem jego nogawki. Z drugiej stronie w podobnych wysiłkach nie ustawał Konrad choć jak dotąd z identycznym do gomrundowego skutkiem. Rąbali nieumarłego ile sił i mimo to nadal bezskutecznie. Tylko tchu powoli zaczynało brakować, a do głów obu walczących zaczynało się wkradać podejrzenie, że możliwe że od początku nie mieli szans. Opór rycerza jednak wydawał się o dziwo również słabnąć. Miecz wznosił coraz słabiej i poruszał się jakby wolniej. Czy to przez ogień trawiący kości czy przez ułudę życia jaka ich się trzymała, nieumarły podczołgawszy się plecami do ściany przestał już nawet próbować wstać. Tylko zbijał ich ciosy. Wyczuwszy to Gomrund i Konrad naparli na niego z jeszcze większym zacietrzewieniem.

Uciekaj... Dagmarze...

***

W głowie szumiało mu obrzydliwie. Jakby wlano mu w gardło dzban najpodlejszej księżycówki pędzonej przez najgorszego w Starym Świecie bimbrownika. Do tego w kiszkach go coś zaczęło skręcać przy każdej próbie wyprostowania się, a gdzieś głęboko pod czaszką tak mu zaczęło łupać, że już nie był pewien, czy gdzieś po drodze obuchem nie dostał, albo łbem o coś nie zawadził.
- Jula do tyłu! - zawołał słabym głosem na sparaliżowaną dziewczynę - No już!!!
Dopiero gdy krzyknął usłuchała. Ghul nie zwracał na nią chwilowo uwagi. Krążył wokół słabnącego ochroniarza z obnażonymi, pożółkłymi zębiskami, na których o ile się ochroniarz nie mylił, dalej widać było resztki poprzedniego posiłku.
- I rzucaj w niego! Czym popadnie! - zawołał jeszcze chwiejąc się na pokładzie.
Ghul zamarkował cios. Sprawdzał go. Czy już jest bezbronny. Czy już można żerować. Dietrich nawet tego zamarkowanego nie zdążyłby uniknąć. Z opóźnieniem się odchylił. Też wiedział, że marnie to wygląda. I niemniej niż dla ghula było dla niego niespodzianką nagłe dołączenie Ericha do walki. A może raczej nie Ericha, a bełtu z jego kuszy, który wbił się głęboko w nogę trupojada sprawiając, że ten ukląkł wrzasnąwszy nieludzko.
I Dietrich wiedział. Że jeśli już to teraz. Bo nim Erich strzeli ponownie ghul napewno się podniesie. Zataczając się doskoczył do ghula i uderzył. Skośnie. Oburącz. Ile siły mu zostało. Trafił. Tak jak zamierzał w ramię, z którego bryznęła krew gdy ostrze rozcięło mięśnie i ścięgna. Nie poprzestał jednak na tym. Ciął drugi raz. Pozbawiony możliwości uniku ghul przez krótką chwilę miał naprawdę przerażony wyraz swojej zdeformowanej twarzy gdy ostrze gładko wbiło się w szyję stwora i rozcinając klatkę żebrową z iście masarską gracją wyszło z boku brzucha kreatury.
Bolesny wrzask został zduszony charkotem umierającego w mgnieniu sekund potwora. Ghul runął na deski uwalniając z rozciętego kadłuba skąpane w zczerniałej krwi pęta cuchnących kiszek. Stojąc zaś nad tak gracko pokonanym wrogiem Dietrich uznał, że nie ma sensu dłużej stać na nogach, które i tak coraz dosadniej odmawiały mu posłuszeństwa. I tak niepodważalny mistrz walk po spożyciu alkoholu legł obok pokonanego trupa i zaczął rozważać, czy by nie pomodlić się do Shalyi, żeby przestało mu tak łupać w czerepie.

***

W tłumie wrzało. Niespokojne owce wyczuły więcej niż jednego pasterza. Może nawet więcej niż dwóch. Wystraszone i zagubione czekały. Na to aż ktoś je poprowadzi w taki sposób, że będą się czuły bezpieczne.
Walery van Eymerich spoglądał na bogenhafeńczyków z siodła swojego wierzchowca i oceniał swoje szanse. Sam poprowodził egzekucję. Nie miał tego w planie, ale czuł, że to jedyny sposób by ugrać coś w grze którą rozpoczął podczas tej misji. Wystawił więc najsilniejszą figurą jaką dysponował. Siebie. Namaszczonego przez Wielkiego Teogonistę Inkwizytora, który gdziekolwiek był przemawiał w imieniu samego Sigmara. Jego wyroki były wyrokami boskimi. Jego słowa stanowiły siłę i światło Imperium. Nigdy nie wierzył w to bardziej niż teraz. Z jednej strony nie interesował się polityką w większym stopniu niż musiał. Wszak nie polityce przyświecało błogosławieństwo młotodzierżcy. Z drugiej zaś strony Walery van Eymerich wierzył z całej głębi swojego pozbawionego skaz zwątpienia serca, że polityka jest pod nim, a on nad nią. Że nie liczy się nic gdy w obliczu Sigmara będzie niósł poddanym Imperium sprawiedliwość. Nawet jeśli ciemny lud nie będzie tego rozumiał. A sprawiedliwość była jak znicz. Należało ją rozpalić by zapłonęła ukazując ludziom drogę. I o to teraz gotów był walczyć.
Hałas jaki panował na podgrodziu przez pół miasta które się tu zebrało drażnił nawet jego bojowego ogiera, który co chwilę tanecznym krokiem niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Zwierzę za nic miało sobie potężnego mutanta i jego kłapanie dziobem. Za nic miało ogień. Ale gęstniejące w powietrzu emocje były już zbyt dużym dla niego wyzwaniem. van Eymerich umiał to wykorzystać. W swojej lśniącej zbroi ujarzmiał nawet tak dziką siłę bez trudu. Wszyscy to widzieli. Wszyscy musieli widzieć. Owce pójdą tylko za silnym pasterzem...

Dong... dong... dong...

Świątynny dzwon Bogenhafen miał zabrzmieć po raz ostatni dla uszu Ścierwca. Mutant przestał wrzeszczeć do tłumu. Wzniósł głowę do góry. Widać było, że oddycha szybko. Ciężko. Najbardziej łasi spektaklu gapie patrzyli zafascynowani na ostatnie chwile przed spaleniem żywcem. Zaprzestano rzucania w niego warzywami i łajnem. Mimo, że obecność inkwizytora zdawała się zdobyć tłum i nienawiść do mutanta brała górę. Już nikt nie bał się tego słowa. Mutant. A straż nie reagowała. Nigdzie nie było urzędników, ani gwardzistów. Tylko wyczekiwanie. Zapatrzenie na inkwizytora, który gestem dał znak jednemu z kapłanów by ten podpalił stos. Tylko Ścierwiec zdawał się tego nie widzieć. Patrząc w niebiosa wyklinał kolejnych bogów jakich znał. Myślami spluwał na każde boskie oblicze jakie przychodziło mu do głowy. Nie był człowiekiem i nie był niczyim sługusem. Jednako nacharchał na delikatne oblicze Shallyi, co mordę Tzeentcha, której akurat wyobrazić sobie nie za bardzo umiał, ale na potrzeby chwili wybrał mu taką należącą do jednego ze zbójeckich kompanów. Żałował tylko, że nie może się zaśmiać po raz ostatni nim zacznie ryczeć z bólu...

Odruchowo odchylił głowę obok której z trzaskiem wbił się bełt.
- Zbić czerwia! - zakrzyknął ktoś od strony muru - Nie dać świątkom! Samemu zabić!

van Eymerich podjechał szybko konno stając na drodze strzału, który przed chwilą padł. Wypatrywał przypadkowego pasterza. To jednak nie wystarczyło. Owce podchwyciły nową myśl. Tłum naparł na kordon uzbrojonych w młoty braci. Zakonnik z pochodnią i dowodzący braćmi oberfeldpriester szybko spojrzeli na inkwizytora czekając na rozkaz. Zwlekał z nim o chwilę za długo.

Napierający na kordon tłum tak naprawdę wcale nie chciał przerwać tego kordonu. Nikomu z gapiów nie śpieszyło się przecież na stos na, którym stał przywiązany Ścierwiec. Chodziło o siłę. Jak ćmy parli w stronę mutanta jakby ten był jedyny światłem w okolicy. Nie ważne czy nienawidząc go, czy w pełni się z nim utożsamiając. Zabić, spalić, czy uwolnić. To już się nie liczyło. Owce dostrzegły drogę. Nie zastanawiały się czy za nią jest przepaść. Poza jedną, która tak naprawdę owcą nie była. Sylwia wykorzystując próbę sił między potężnymi zakonnikami, a gawiedzią zręcznie przecisnęła się pod ramieniem jednego ze zbrojnych. Czuła jak krew pulsuje jej w czaszce. Jak zaczyna ją od tego łupać w czaszce. Jak już nie słyszy nawet swoich myśli. Tylko widzi Ścierwca. I zakonnika z pochodnią, który gapi się na nią niezdolny do wykonania ruchu. van Eymerich dostrzegł ją dopiero gdy weszła na szczyt stosu wznosząc w górę rozcięte więzy mutanta by wszyscy je zobaczyli.

- Podpalaj!!! - zagrzmiał inkwizytor na zakonnika.

Pochodnia runęła na stos wysuszonych na wiór gałęzi. W mgnieniu oka pojawiły się pierwsze płomienie.

- Nie dać zejść żadnemu ze stosu! - rzucił rozkaz.

- Bić świątków!!! - zawołał ktoś z tłumu.

***

Dyszał ciężko. Czuła jak ją podrzuca przy każdym susie. W tle zamajaczyły jej budynki z głównej alei miasta. I słyszała krzyki. I czuła swąd ognia. Tylko nóg nie czuła. Patrzyła jak ten jego wielki paskudny dziób kołysze się w biegu. Ryknął nagle roztrącając jakichś ludzi i wpadł do jakiegoś budynku. Poczuła zapach świec i ziół. Po chwili wzrok zaczął się jej rozmywać. Chyba położył ją na podłodze. A nie. Wciąż przytrzymywał. Zobaczyła twarz Marleny Rubenstern. Jak kapłanka pokręciła smutno głową. A potem odsunęła się jakby wystraszona. Coś opadło Sylwii na twarz. Coś jakby małe płonące listki unoszone ciepłem płomieni. I zobaczyła Ścierwca. Twarz miał napiętą. Zarośniętą. Smutną.
- A jednak - szepnęła uśmiechając się - jesteś człowiekiem...
I umarła.

***

- Sprytne kurestwo - mruknął Aynjulls gdy klapa do podziemi w końcu otworzyła się samoistnie. Kilofami mogli ją godzinami rąbać i inżynier gotów był już zakładać ładunki - Pokaż mi to.
Szczur podał mu amulet gdy uzbrojone krasnoludy schodziły pośpiesznie do lochu odnaleźć zamkniętych w środku Gomrunda i Konrada. Znalazł go przy zwłokach ghula.
- Minak! Co z nimi?! - zawołał Aynjulls przyglądając się amuletowi
- Żyją! - odkrzyknął po chwili norsmen.
Iście żyli. Choć potężny krasnolud, który chwilę później wyłaził z dziury wyglądał tak, że nikomu z obecnych nie śpieszyło się do zadania pytania, co tam tak właściwie się wydarzyło. Nogi miał osmolone, buty nadpalone, a broda śmierdziała mu nadfajczonym włosem. Do tego jego płytowy rynsztunek wyglądał jakby przeszedł klepanie u najmarniejszego kowala w najbardziej zapyziałej ogrzej wiosce, a poszczerbiony topór rzucił tylko w kąt pomieszczenia jak kawałek szmelcu. Nie mogły też zostać niezauważone rany jakie odniósł. W ramię i chyba w tors, bo wgniecenie na napierśniku było tak głębokie, że krasnoludowi aż jucha gębą poszła.
- Co tam tak właściwie się wydarzyło??? - przerwał w końcu to milczenie Aynjulls.
Gomrund tylko mruknął coś pod nosem i machnął na Minaka by ten podał mu swoją manierkę.
- Jeszcze jeden umarlak - odrzekł po chwili nieco skwapliwie Konrad. Kapitan Świtu wyglądał w przeciwieństwie do krasnoluda jakby nic się nie wydarzyło - Tylko, że ten był cały okutany w stal. I trochę się zeszło nim drania położyliśmy.
- Ale skąd? Przeca w lochu już nikogo nie było...
- Otworzyliśmy jakieś sekretne pomieszczenie po środku...
- Po chuj gmeraliście w urządzeniach? O pułapkach toście nie słyszeli??!

Na te słowa inżyniera Gomrund odciepnął manierkę do Minaka i zrzuciwszy z siebie płyty wyszedł na zewnątrz. A minę miał taką żeby i nawet cesarzowi wpierdol gotów spuścić jakby jego wysokość akurat się szwendał nad brzegiem Reiku.
- Słyszeli, słyszeli - odrzekł Konrad odprowadzając wzrokiem towarzysza - I nikt przecież nie ucierpiał.
- To co on taki drażliwy? -
tym razem Julita zabrała głos.
- Aaaa... bo mu się miecz skiepścił.
- Miecz? -
Szczur zdawał się nie dowierzać.
- Miecz - kiwnął głową Konrad - I tarcza. I zbroja. I topór... I na domiar złego niczegośmy nie znaleźli.
- Znaczy puste to pomieszczenie?


Pomieszczenie rzeczywiście było puste. Dokumentnie. Jedyną rzeczą w środku jaka mogła wzbudzić zainteresowanie była ołowiana podłoga. Cała ołowiana. I gruba przynajmniej na dwadzieścia centymetrów. Żłobienia w niej wskazywały na istnienie kolejnej klapy. Było też sześć miejsc na klucze. Co więcej pięć takich kluczy Konrad znalazł przy zwłokach nieumarłego. Szóstego nie było jednak nigdzie.

Pora dnia zważywszy na nasilające się burczenie w brzuchu Szczura zbliżała się do obiadowej. Choć ani struty Dietrich, ani wkurwiony Gomrund o jedzeniu chyba teraz nie myśleli.

***

- Nuże opuszczaj!!! I lewiej, lewiej!!! Nooo!!! Dobre! Blokuj! Tylko mi kurwa nie kręć się, a czekaj przy kołowrocie!
Do Mary jeszcze nie do końca wracała świadomość gdy usłyszała przepity męski głos i niosące się za nim echo. Echo. To dziwne, pomyślała. Skąd w lesie takie echo? Przypomniała sobie. Kemperbad.
Starożytne miasto Kemperbad, przez historyków było rozważane jako jedne z pierwszych przetrwałych do dzisiejszego dnia osiedli protoplastów dzielnego ludu Imperium. Miasto założono na wysokim na niemal dwieście metrów klifie stanowiącym wschodni brzeg Reiku i na północnym zboczu wpadającej w tym miejscu do żyły Reiklandu rzeki Stir. Oba klify Stiru łączył most linowy zaprojektowany przez elfich powroźników. Cudo połączenia ludzkiej i elfiej myśli technicznej zdolne do przeprawiania ciężkich wozów kupieckich. Do tego przystań promowa u stóp klifu będąca dziełem z kolej krasnoludów. Obsługiwała zarówno skomplikowany system wind, dzięki któremu rzeczni podróżni mogli dostać się do miasta, jak i śluzę na grzmiącej nieposkromionym górskim nurtem, rzeki Stir.
Mara Herzen otworzywszy oczy wiedziała już, że znajduje się w jednej z karczm ulokowanych zaraz przy klifie. Pościel była względnie czysta i pachnąca, nawet jak na jej nos wyczulony na porządek w gospodach, a pomieszczenie należycie przewietrzone dzięki otwartemu na klif oknu. Siedząc na krześle z nogami opartymi o biurko spał Mika Tonn z założoną na temblak ręką. Uniósł jednak powieki dosłowni w chwilę po tym jak go zobaczyła. Miała szczęście do czujnych mężczyzn o duszach opiekunów. Przez moment przez myśl jej przeszło pytanie ile trzeba by zostawił ją ten oto najemnik spod ciemnej gwiazdy.
Poruszyła nogą ostrożnie, zauważając przy tym z pewnym niepokojem, że jest kompletnie naga. Spojrzała na Tonna gniewnie zmuszając umysł do przywołania ofensywnego zaklęcia.
- Mogłem sprowadzić medyka. I pytania. Stwierdziłem, że opatrzę cię sam - powiedział widząc jej oskarżający wzrok - Trochę się na tym znam. Żyjesz. I masz nogę.
To była prawda. Nawet mimo nadal bolącej rany, wyglądało na to, że wszystko ma się ku gojeniu.
- Co nie przeszkodziło ci poużywać sobie, co?
- Ty już duszę oddałaś. Ciałem się przejmujesz? -
spytał nader ostro.
Nie odpowiedziała na to pytanie.
- Moje ubranie?
- W strzępach. Reszta musiała być na wozie.
- A wóz?
- Heidelman zabrał gdy dojechaliśmy do Kemperbadu. Ruszył w górę rzeki Stir. Przekupił Stauba.
- A Ty?
- A ja -
stwierdził - jestem tu. I chciałbym wiedzieć co zamierzasz zrobić gdy już uznasz, że pieprzniecie we mnie ognistą kulą na piętrze drewnianej karczmy to marny pomysł.
W tym momencie na parapet otwartego okna wskoczył Diet. Z małym martwym rudzikiem w pyszczku.

***

- Nie wiadomo dokładnie, Panie. Na pewno ponad trzy setki.
Graf Wilhelm von Saponatheim nie wierzył własnym uszom. Nie patronował wszak jakiś sylvańskim ostępom tylko kupieckiemu miastu. Nigdy nawet w najgorszych wyobrażeniach swojego panowania coś takiego nie przyszło by mu do głowy. Rzucił trzymanym jeszcze odruchowo pucharem o ścianę swojej komnaty jadalnej.
- Sprenger. Znasz to miasto. Powiedz mi, kurwa jak to w ogóle możliwe że do tego doszło?
Valerius Sprenger nie miał na tak zadane pytanie gotowej odpowiedzi. Ciężko było wytłumaczyć jak to się stało, że mieszkańcy cywilizowanego miasta Imperium spalili na stosie inkwizytora, zatłukli trzydziestu zakonników Wielkiego Teogonisty i rozkradli, a następnie puścili z dymem świątynie Sigmara. I to bardzo możliwe, że przy wielu z tych postępków uczestniczyła straż miejska.
- Nie ważne. Przygotuj mi konia Sprenger. Jadę tam. Muszę to sam zobaczyć.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 24-10-2012 o 17:02.
Marrrt jest offline  
Stary 26-10-2012, 14:05   #87
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Bestia została pokonana. Dietrich chwacko ją rozpłatał niczym zawodowy rzeźnik, bo czym już mniej chwacko zwalił się na pokład. Wyglądało na to, że coś mu zaszkodziło.

Erich wygramolił się na pokład i podszedł do poćwiartowanego ścierwa. No tak. Żyrafa nie miał przy sobie nic ciekawego. Ostrożnie wyszarpnął bełt i trzymając go w dwóch palcach niczym coś wyjątkowo smrodliwego poszukał wzrokiem jakiegoś cebrzyka, by pocisk obmyć z juchy.
- Julita zobacz co z Dietrichem i posprzątaj to gówno z pokładu. Pomógłbym Ci, ale jestem zajęty.
Wyjął z cebrzyka czysty już bełt.
- Ciekawe, czy nie ma więcej takich niespodzianek pod pokładem. Poczekamy na resztę i sprawdzimy.
Rzucił okiem na dziewczynę.
- No rusz się kobieto. Idę się położyć.
Oldenbach poszedł w najdalszy kąt łodzi, byle dalej od cuchnącej padliny i ciężko usiadł na deskach pokładu. Nie czuł się za dobrze. Najchętniej znów by się przespał. Tylko te deski były takie twarde. No, ale że siły same z siebie się nie nabiorą, to poświęcił wygodę pleców licząc na zbawienny wpływ nader przyjemnie przygrzewającego słonka i legł powoli na pokładzie. Nie mając niczego co mógłby nasunąć na oczy, przymknął je. Kapelusz... Przydałby mu się kapelusz. Jak nic. Szerokie rondo... Hultz taki miał, biedny skurczybyk... Konrad coś wspominał, że do Nuln płyną... Po drodze jest Kemperbad. Zębatka ma tam swój punkt, a samo miasto dobrze zaopatrzone. Może kupiłby sobie taki w...

Zerwał się machając rękoma i parskając gdy ni stąd ni zowąd oblała go lodowata, mokra zimność. Nim jednak otarł z niej oczy, poczuł solidne kopnięcie w miejsce, które nigdy w życiu nie powinno być kopane. Zwinął się wybałuszając oczy gdy fundamenty przyszłości rodu Oldenbachów zatrzęsły się grożąc jej zawaleniem.
- Nie ma za co kutasie. - usłyszał drżący głos Julity - Ty też byś mnie przecież ratował...
Potem jeszcze rzuciła w jego głowę pustym już cebrzykiem, w którym chwilę temu przemywał bełt swojej kuszy. Uderzenie to choć bynajmniej nie delikatne było jednak już niczym w porównaniu do tego z czym borykały się jego lędźwie. Generalnie mogłaby teraz spuścić mu solidny łomot i miałby to w dupie byle przestało boleć.

Julita jednak podreptała chwilę w miejscu z nadal trzęsącymi się rękoma i spojrzała po chwili na Oldenbacha.
- I kurwa gnoju się muszę przez ciebie napić!
I to rzekłszy zeszła na niższy pokład gdzie przed chwilą miała miejsce walka.
- A ty się podnieś bo cię kurwa ledwo drasnął!

Gdy ból zelżał na tyle, że odzyskał mowę wyjęczał tylko:
- Suka.
Zanotował też w pamięci, by w Kemperbadzie koniecznie kupić ochraniacz na genitalia.
Jak to mówią “kazał Pan musiał sam”, Erich skurczony wciąż z bólu powlókł się do Dietricha i z trudem odciągnął go od ścierwa. Nie chciał by towarzysz leżał koło ghula. Nie wiadomo, czy kiszki trupojada nie były trujące, albo co.
Potem z powodu mokrego ubrania oblanego wodą przez tą małpę musiał zejść pod pokład się przebrać. Na pokładzie leżał ranny Dietrich, a ta świnia chlała gorzałę.
- Poczekaj pijaczko. Jeszcze z Tobą zatańczę. - mruczał zmieniając koszulę.
Rozejrzał się za jakimiś opatrunkami.
- Może zamiast się ubzdryngalać polałabyś rany Dietricha, żeby je odkazić. Co?! - zawołał w stronę Julity.
I to niby Erich był niewdzięczny. Baba się zbiesiła, a Spieler się wykrwawiał.

Zeszła pod pokład i wróciła chwilę później ze zwitkiem płótna.
- Przesuń się - powiedziała do Ericha. W oczach miała wymieszane ze sobą na babską modłę strach i złość. Całości dopełniły łzy, które choć nie płynęły jej po policzkach to gdzieś tam się błąkały w kącikach.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-10-2012, 20:35   #88
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ale się narobiło...
Konrad usiadł na stołku, jednym z paru, które Julita wystawiła na pokład Świtu. Dokoła unosiła się jeszcze wyczuwalna woń, charakterystyczna dla rozkawałkowanych zwłok, na szczęście jednak sam trup, pozbawiony wcześniej głowy, wylądował jakiś czas temu za burtą, a pokład został potraktowany paroma wiadrami wody.
Humory wśród załogi najwyraźniej nie dopisywały.
Gomrund był skwaszony (z oczywistych powodów - kto by się cieszył, gdyby stracił prawie cały ekwipunek), Dietrich, jako ranny, zbytnią radością nie tryskał, choć pokonaniem ghula mógł się pochwalić, zaś Erich i Julita popatrywali na siebie z wyraźnymi objawami wzajemnych pretensji. Konrad nie potrafił do końca otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywarły na nim głosy i tylko Szczur był pełen entuzjazmu, bez przerwy wypytując o szczegóły walki to z ghulem, to ze szkieletem w zbroi.

- Walka i walka... Co ty masz z tą walką? - Konrad zwrócił się do Szczura, gdy ten po raz kolejny zadał mu pytanie na temat zdarzeń, jakie miały miejsce w podziemiach. - Gówno było, a nie walka - wyjaśnił. - Truposz zakuty był w zbroję, co żeś ją widział, kiedyśmy ją z dołu wynieśli. I chociaż wygląda na starą jak świat, to równie dobrze mógłbym w nią patykiem stukać, takie wrażenie robiły na niej moje ciosy. Na dodatek chaośnik tylko Gomrundem się zajął i na mnie nie patrzył.
- Na szczęście udało się truposza przewrócić - mówił dalej Konrad, zdecydowanie ze szczegółami walki się rozmijając. - A jak mu wreszcie hełm poleciał i po czaszce dostał, to się trochę uspokoił. No a ogień dokończył sprawę.

Po rycerzu został hełm i nieco okopcone blachy. Na Gomrunda zbyt wielkie, nawet gdyby ten chciał włożyć wdzianko po umarlaku, ale sprzedać może by się to i dało. W końcu nie trzeba było mówić, na kim to zdobyto. Do tego ta obręcz, z irydu ponoć. Konrad o czymś takim nawet nie słyszał, ale skoro Aynjulls powiedział, że sporo to może być warte, to warto było posłuchać i znaleźć w Nuln kogoś, kto dałby dobrą cenę.
Do zysków z wyprawy doliczyć trzeba było również kilkanaście map tudzież stos ksiąg, zabranych z biblioteki. Takich, co się kupy trzymały, a żadnych treści, co by mogły się komuś wydać niepoprawne, w nich nie było.

Na zysk zatem można było pewien liczyć, ale zostawać na dłużej koło semafora Konrad nie zamierzał. Ranni byli opatrzeni, bo o to krasnoludy zadbały, pozostawało pożegnać się i ruszyć dalej, zanim ich kto tu nie zatrzyma, okazując przy okazji niezdrową ciekawość, na przykład w kwestii rzeczy wyniesionych z podziemi.
Dowiedzenie się, co kryło się pod bardzo grubą warstwą ołowiu - przynajmniej według krasnoludzkich specjalistów - miałoby trwać dobry tydzień. Kluczy, jak na złość, było za mało o sztukę jedną, a przeszukanie podziemi nie dało nic. Akurat teraz Sylwia by się zdała, bo ta talent do zamków miała. Ale jej nie było...

- Jeśli nie macie nic przeciwko temu - oznajmił swojej wspaniałej załodze - wypływamy za pół godziny. To miejsce zapewnia zbyt wiele atrakcji.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-10-2012, 14:32   #89
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Pozwoliła głowie opaść z powrotem na poduszkę, przymknęła oczy i westchnęła. Oczywiście, miał rację. Była mu wdzięczna za opiekę, ale też zła za protekcjonalność, z którą się do niej odnosił. Protekcjonalność i... coś jakby żal? Jednak sama przed sobą musiała przyznać, że miał do tego prawo. W jego ocenie pewnie jest wiedźmą, która zaprzedała duszę w zamian za moc.
A jednak z nią został. Noga goiła się całkiem nieźle... a już sam fakt, że nie obudziła się właśnie podpalana na stosie też był wart uwagi...
Skupiła się i zaczerpnęła mocy, delikatnie wsuwając palce pod opatrunek. Po chwili poczuła ciepło promieniujące z całego ciała i skupiające się na zranionej nodze. Nie udało jej się całkowicie zasklepić rany, ale niemal całkowicie uśmierzyła ból i zatamowała krwawienie. Poruszyła nogą dla testu i stwierdziła, że na razie tyle jej wystarczy. Poprawiła bandaż i powoli usiadła na łóżku. Nie starała się nawet niczym zakrywać, doskonale wiedziała, że została obejrzana ze wszystkich stron niejako mimochodem. Nie sądziła, żeby ochroniarz - mimo butnego tonu, czegokolwiek próbował. Ale i tak w tej sytuacji owijanie się prześcieradłem byłoby co najmniej głupie, nie mówiąc już o tym, że krępowałoby ruchy.

Kiedy postawiła stopy na podłodze i stanęła na nogach, poczuła lekkie zawroty głowy i mdłości. A do tego nieprzyzwoicie głośno zaburczało jej w brzuchu, co wywołało na twarzy Tonna przelotny uśmiech. Nie wiadomo skąd na stole pojawiła się pajda chleba, ser i kubek wody. Mara spojrzała na nie przelotnie, ale podeszła najpierw do siedzącego przy stole mężczyzny.

- Nie ruszaj się - rzuciła i ostrożnie zdjęła temblak a jego ręki. Kiwnęła głową aprobująco, kiedy mimo wyraźnego spięcia, nawet nie drgnął. Badanie szło jej sprawnie. Wiedzy teoretycznej jej nie brakowało, a praktyka sama się narzucała. Nie raz opatrywała Dietricha, kiedy wracał poturbowany po zleceniu. Po bijatykach w karczmie też czasami udzielała pomocy zanim jeszcze zdołano sprowadzić medyka. Bez trudu stwierdziła, że z ręką nie jest najgorzej - bark był już nastawiony i - co najważniejsze, nie było żadnego złamania. Za to świszczący i płytki oddech świadczył o czymś znacznie poważniejszym. Mara rozpięła skórzaną kamizelę Tonna i podciągnęła mu koszulę. Delikatnie obmacała założony na żebra opatrunek, powoli nasiąkający krwią. Kilka żeber było co najmniej pękniętych, trochę potrwa zanim się zagoją. Syknął, kiedy wsunęła palce pod ciasny bandaż, ale nadal siedział bez ruchu. Kiedy zaczerpnęła mocy i rozpoczęła leczenie, drgnął, jakby chciał uciec od jej dotyku. Jednak zanim zdążyła się zawahać, położył swoją dłoń na jej dłoni. Potraktowała to jako deklarację zaufania, więc zrobiła tyle, ile mogła. Uśmierzyła ból, zatamowała krwawienie... Będzie musiała jeszcze tylko zmienić opatrunek i ciasno związać. Żebra będą musiały zrosnąć się same...

Kiedy skończyłe leczenie, znów zakręciło jej się w głowie. Przewróciłaby się, gdyby nie ochroniarz, który w ostatniej chwili ją wyłapał i posadził sobie na kolanach, po czym podał kubek z wodą. Mara wypiła kilka łyków i wstała, po czym podeszła do okna. Widok na most i pracujących na nim mężczyzn może nie był najpiękniejszy, ale pozwalał się skupić.

- Dziękuję za opiekę. Przykro mi, że nie jestem w stanie zrobić więcej dla Ciebie, ale po prostu nie potrafię... - wzruszyła ramionami i dopiero teraz odwróciła się do Tonna, obejmując się ramionami, na których pojawiła się gęsia skórka -[i] Pytasz co dalej? Dla mnie to oczywiste. Muszę dogonić Heidelmana... - nagły ból brzucha zmusił ją do przeniesienia się na łóżko i pozwolił ochroniarzowi wtrącić, że mają półtora dnia przewagi... na co Mara tylko zacisnęła zęby - Zostawili mi w ogóle cokolwiek?

Tonn podszedł bez słowa i spod łóżka wyciągnął wszystkie rzeczy, jakie miała przy siodle. Odetchnęła, gdy znalazła wśród drobiazgów puderniczkę i listy uwierzytelniające, za to stan sakiewki nie napawał optymizmem. Zwłaszcza w obliczu braku ubrania.

- Kiedy nas stąd wyrzucą?
- Jutro wieczorem... o ile zamierzasz skorzystać z gościny - odpowiedź była co najmniej sarkastyczna, na co Mara spiorunowała go wzrokiem. Spieszyło jej się, ale nie mogła przecież wyskoczyć nago jak pierwsza lepsza dziwka od niezadowolonego klienta. Powiała rześka bryza, więc Kobieta otuliła się kołdrą jeszcze raz przeliczając w myślach posiadane drobne.

- Masz jakieś pieniądze?

Westchnąwszy nad wyraz teatralnie Tonn sięgnął jeszcze raz pod łóżko - tym razem głębiej, i wyciągnął tobołek ubrań. Były powalane krwią i błotem i śmierdziały. Oczywiście, który facet zatroszczy się o przepranie ubrań...
Było to jednak więcej, niż Mara się spodziewała. Wystarczyło tu i ówdzie zacerować, przeprać na szybko i nie będzie źle...
Tylko futerko było doszczętnie zniszczone.

- Ekhem... Jeśli chcesz, to ja może zejdę na dół... może żona karczmarza coś suszy przy kominku albo jakaś dziewka? Trochę płaszcz Ci się... podarł...

Widząc piorunujące spojrzenie kobiety, ochroniarz odwrócił się na pięcie i już po chwili dało się słyszeć jego szybkie kroki na schodach.

***

Kiedy Tonn wyszedł, Mara poczuła, jak pod kołdrę wsunęła się miękka futrzana łapka i trąciła ją niecierpliwie, powodując zanurzenie palców w puderniczce. Diet wyraźnie domagał się uwagi, więc kobieta sięgnęła po zwierzę z zamiarem położenia sobie na kolanach i podrapania między uszami, ale kot zwinnie wywinął się spod jej ręki i z dumnie wyprężonym ogonem odszedł kilka kroków w kierunku okna, po czym spojrzał wyczekująco. Zaintrygowana czarodziejka podeszła do parapetu, na którym leżał upolowany przez Dieta rudzik. Niby wiedziała, że przynoszenie zdobyczy jest u kotów oznaką troski ale i tak skrzywiła się na widok “prezentu”. Będzie się musiała jakoś... tego... pozbyć... Kiedy wzięła go do ręki, zadowolony kocur zaczął ocierać się jej o kostki, mrucząc głośno. Sama nie wiedząc dlaczego to robi, przykryła drobne pierzaste ciałko drugą ręką, głaszcząc je lekko... Omal nie krzyknęła, gdy wybracje kociego pomruku przeszły przez jej całe ciało i skupiły się na ułamek uderzenia serca w zamkniętych dłoniach, by za nieskończenie długą chwilę spowodować poruszenie się martwego ptaszka. Tym razem krzyknęła cicho i otworzyła palce, gdy poczuła, jak ostry dzióbek próbuje znaleźć drogę na wolność.

Z osłupieniem przyglądała się jak rudzik stojąc na jej otwartej dłoni czyści i poprawia sobie piórka, po czym zrywa się do lotu i powoli niknie - mały szary punkcik na tle błękitnego nieba.

***

Kiedy Mara oderwała w końcu spojrzenie od widoku za oknem i spojrzała w dół, zobaczyła, że siedzący przy jej stopach Diet jak gdyby nigdy nic myje sobie pyszczek.

***

Do powrotu ochroniarza Mara - po domyciu własnej skóry, zdążyła przy pomocy igły z nitką oraz cebrzyka z wodą i szmatki doprowadzić ubrania do stanu używalności. Teraz jeszcze - rozłożone na stole i przewieszone przez krzesło - wietrzyły się na tyle, na ile to było możliwe.

- Jeśli jesteś gotowa, konie już są gotowe do drogi - Tonn stanął w drzwiach izby i krytycznie spojrzał na swoją podopieczną - Zjedz coś, strasznie blada jesteś... i się ubierz. Marzniesz. - ostatnie słowo doprawione było sporą ilością ironicznego rozbawienia.

Czarodziejka bez słowa ubrała się w nie do końca suche ubrania i zabrała z parapetu zapomniany chleb z serem, zmuszając się do przełknięcia kilku kęsów. Schodząc do stajni zdążyła się dowiedzieć że uprzejmy karczmarz zgodził się sprzedać im tygodniowy prowiant za niższą cenę z uwagi na zwolnienie pokoju przed czasem i nawet dość chętnie dorzucił do tego bukłaczek wina. Mara zgadywała, skąd w karczmarzu tyle dobrej woli... ale każdy miedziak był w tym momencie na wagę złota więc nawet nie próbowała protestować.
Kiedy przytroczyła do siodła swój nader skromny dobytek, ochroniarz rzucił jej jeszcze jedno zawiniątko, po czym wyjechał na dziedziniec. Tobołek okazał się być płaszczem podróżnym całkiem niezłej jakości. Był jeszcze wilgotny i zdecydowanie za szeroki, ale zarzucony na ramiona grzał przyjemnie i chronił przed wiatrem.
Postanowiła jednak nie pytać...

***

Przy otwieraniu drzwi mały srebrny dzwoneczek zadźwięczał cicho. Sklep “Ex Corde” od podłogi do sufitu zapełniony był najprzeróżniejszymi medalikami, figurkami, obrazami i tym wszystkim, co mogłoby się przydać gorliwym wyznawcom tych bardziej i tych mniej popularnych bogów i bogiń. Dewocjonalia były zarówno drewniane - dla mniej majętnych, ale również złote i wysadzane klejnotami - dla tych bardziej zamożnych. Wewnątrz panował ciepły półmrok, przesycony zapachem najrozmaitszych kadzideł i pachnących świec wotywnych różnych kształtów i rozmiarów. Nie zabrakło również noży i mieczy a także maści i bandaży - każdy mógł się zaopatrzyć w to, co było mu potrzebne.
Oczywiście każdy, oprócz... “złych”.
Dla herezji nie było w tym przybytku miejsca...

Mara bez pośpiechu przeglądała asortyment, niby to szukając odpowiedniego symbolu Shalyi, który mogłaby nosić na piersi i odpowiedniego daru, który mogłaby złożyć w świątyni. Ignorowała pełne irytacji spojrzenia Tonna, który kręcił się przy drzwiach niby to oglądając symbole Sigmara, ale w rzeczywistości pilnując wejścia. Poza nimi w sklepie była jeszcze jedna kobieta, od dobrych kilku minut nie mogąca się zdecydować na jedną z dwóch wag Vereny. Stojący za ladą mężczyzna z nieskończoną cierpliwością zadawał coraz to nowe pytania, pomagając niezdecydowanej klientce podjąć decyzję. Był niewysoki, lekko łysiejący i miał bardzo przyjemny głos... którym w końcu pogratulował kobiecie idealnego wyboru i dokończył transakcji.

Kiedy zadowolona wyznawczyni bogini sprawiedliwości opuściła sklep, czarodziejka zerknęła przelotnie na Tonna. Ten kiwnął głową i stanął przy drzwiach, blokując wejście. Mara podeszła do lady trzymając w dłoni niewielką czerwoną świeczkę, wygrzebaną gdzieś z samego dna wiklinowej skrzynki. Bez słowa przywołała na dłoni niewielki płomyczek i zapaliła od niego świeczkę, którą podała mężczyźnie stojącemu za kontuarem. Przyjął ją i wetknął w niewielki świecznik, nie gasząc. Dopiero teraz Mara odetchnęła spokojniej.

- Obawiam się, że potrzebujemy pomocy...

Mężczyzna skinął głową i ruszył do wyjścia ze sklepu, dzierżąc w dłoniach masywny klucz i tabliczkę z napisem “zaraz wracam”. Kiedy zamknął sklep, poprowadził oboje na zaplecze, gdzie przy sporej wielkości blacie odwrócona do nich tyłem kobieta przygotowywała mieszanki zapachowe do kadzideł. Mara bez trudu rozpoznała większość składników, choć były i takie, co do których nie miała pewności. Jednak nie po to tu przyszli. Bez zbędnych wstępów pokazała list uwierzytelniający i wyjaśniła ich sytuację - zostali zdradzeni i nie mają dużo pieniędzy, za to mają dość konkretne potrzeby... i nie mają czasu. Wyraziła nadzieję, że nie zmarnowała go na darmo, przychodząc tutaj.
Zapadła cisza.
Mężczyzna podszedł do kobiety, objął i zaczął z nią cichą rozmowę. Widać było, że nie są zgodni, kobieta zacisnęła dłonie na krawędzi stołu i potrząsnęła głową. Mara zauważyła u niej dziwną sztywność jednego barku. Jakby miała kiedyś wybity i nieumiejętne nastawienie zaburzyło naturalną ruchomość stawu. Pewnie powodowało też ból... Widząc, że potrzebuje dodatkowego argumentu, czarodziejka podeszła i położyła kobiecie rękę na ramieniu, rozpoczynając leczenie, zanim zdąży zaprotestować. Zgodnie z przewidywaniami zaskoczona kobieta odwróciła się gwałtownie, usiłując się wyrwać. Mara przytrzymała jej rękę, powodując lekkie przesunięcie się stawu. Z cichym kliknięciem bark wskoczył na swoje miejsce...

Kobieta krzyknęła i złapała się za ramię, po raz pierwszy od tygodni nie czując bólu. Odwróciła się do męża i tylko kiwnęła głową, po czym wyszła do głównej sali sklepowej. Mężczyzna natomiast skinął na Marę i Tonna i poprowadził ich na tyły kamienicy, w której się znajdowali. Po przejściu kilkunastu metrów zapukał w dziwny sposób do nierzucających się w oczy wąskich drzwi na tyłach sąsiedniej kamienicy. Uchyliły się tylko na kilka centymentrów a z wnętrza dało się usłyszeć tylko jedno pytanie - ile? Sprzedawca w odpowiedzi wsunął w szparę mieszek z pieniędzmi, by po chwili odebrać tą samą drogą niewielkie pudełeczko, które wręczył Marze. Ta zajrzała szybko do środka i kiwnęła z satysfakcją głową - tyle wystarczy...

***

Pod adresem, który na odchodne podał im właściciel “Ex Corde”, znajdowała się obskurna speluna, szumnie nazwana “Trójząbem Mannana”. Zgodnie z instrukcjami podeszli do kontuaru, pytając o braci Schurke. Karczmarz skinął tylko głową w kierunku stolika w rogu, gdzie trzech typów spod ciemnej gwiazdy grało w kości. Mara zamówiła dzban piwa i podeszła z nim do stolika, stawiając z rozmachem na środku blatu.

- Podarunek od serca, panowie...

Spojrzeli na nią i na stojącego obok Tonna, po czym zrobili im miejsce na ławie. Pertraktacje były krótkie, choć burzliwe. Ostetcznie jednak cała trójka zgodnie podniosła się z miejsc i ruszyła do stajni, siodłać konie.
Tylko najstarszy odwrócił się jeszcze na pięcie, wbijając w Marę twarde spojrzenie wodnistoniebieskich oczu.

- Tydzień, panienko. Tydzień do zachodu słońca i ani minuty dłużej, jeśli się nie wywiążecie. Tyle macie od serca...

***

Pięcioro konnych poruszało się po trakcie zdecydowanie szybciej, niż ciężki wóz, zwłaszcza, że Marę gnała wściekłość i pragnienie zemsty. Za kogo się ten zasmarkany chłystek uważał? Naprawdę liczył na to, że będzie mógł ją bezkarnie zdradzić?
Zielone oczy czarodziejki płonęły wewnętrznym blaskiem, tak, jak oczy czarnego kota, który wystawiwszy pyszczek spomiędzy fałd płaszcza swojej pani, obrzucił ją przelotnym spojrzeniem i ułożył wygodnie do snu.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 28-10-2012, 17:19   #90
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
- Nie tu się umawialiśmy – pierwszy odezwał się siedzący na nagrobnej płycie mężczyzna.
Fakt. Było to raczej kiepskie miejsce na spotkanie. Zazwyczaj dosyć tłoczne, pełne kapłanów, strażników, odwiedzających. Siedzieli obok siebie, w centralnym miejscu cmentarza, tuż przy kaplicy Morra. W jej otwarte na oścież drzwi siwowłosa dziewczyna wpatrywała się jak zahipnotyzowana.
- Ależ tam ciemno – nie odpowiedziała na zarzut. – Czemu nie palą się żadne światła? Pójdę sprawdzić, co się dzieje.
- Zaczekaj! – zaniepokojenie w głosie mężczyzny sprawiło, że na niego spojrzała. Ubrany był tak samo jak wtedy, gdy spotkali się za pierwszym razem; w czarne spodnie i szarą kamizelkę. I znowu trzymał w dłoni przygarść słonecznika.
- Jasne – powiedziała. – Zaczekam. Przecież mieliśmy pogadać.
Nadal nie umiała określić wieku swego towarzysza. Ale nagle jego twarz zaczęła jej wydawać się znajoma. Miał oczy jak Rudolf i patrzył na nią dokładnie tak jak tamten, kiedy się gniewał. Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyła tego podobieństwa.
-Kiedyś bardzo lubiłam ten cmentarz –uśmiechnęła się, chcąc załagodzić sytuację. – Wszystkie krypty i nagrobki są tu takie piękne. Jeden znajomy mówił mi, że to dlatego, że w Imperium nie ma lepszych kamieniarzy niż w Midenheim. Połowę cechu stanowią krasnoludy. To pewnie najlepiej tłumaczy tę renomę.
Zamilkła. Znowu zapatrzyła się w czerń otwartej bramy.
- Nie pamiętam, dlaczego się spotkaliśmy –wyznała.- Naprawdę powinnam ją sprawdzić. I czemu tu tak cicho?
Kolejna rzecz, którą wcześniej przegapiła. Gdzie się wszyscy podziali? Na najlepiej strzeżonym cmentarzu świata nie było nawet strażników.
- Ja tam nie lubię cmentarzy. – Mężczyzna podniósł się z dotychczasowego siedziska i stanął naprzeciwko dziewczyny. Sylwia poruszyła się niespokojnie, ale brama całkowicie zniknęła za jego plecami.– Z Garbu Nędzarza jest widok na miasto, trakt i pola. I młyn. – Przybrał rozmarzoną minę – Jest coś urokliwego w młynarzównach. Może chodzi o te ślady mąki na … palcach.
Siwowłosa skrzywiła się. Przypominał Rudolfa jak nic.
- No, nie pamiętam dlaczego, ale z pewnością nie mieliśmy gadać o dupach.
Roześmiał się i pokazał palcem jakieś miejsce.
-Ale to całkiem mi się podoba.
Musiała się odwrócić. Wskazywał kryptę bretońskiego barona. Miała z dwieście lat. Bogato rzeźbiona w winne grona, dzbany i kielichy z wylewającym się trunkiem. Była i jej ulubioną.
- To zielony marmur z Sylvani – z zadowoleniem popisała się wiedzą. – Grona kiedyś były inkrustowane. Lapis lazulą z Arabii i miejscowym nefrytem. Ale niewiele z tego przetrwało midenlandzkie zimy. Ma zejście pod skałę. Nagrobek barona jest jeszcze bogatszy. I tam kamień nie poodpryskiwał. To znaczy …podobno.
- Tak właśnie myślałem.
Siwowłosa spojrzała na niego podejrzliwie. Skąd wiedział, że okradała kiedyś groby?
- Że to będzie twój ulubiony.
Uśmiechał się naprawdę czarująco. Zupełnie jak Franz.
Zarumieniła się.
- Nie chodzi o to, że tak lubię wino. Jest … naprawdę piękny… Wiesz… Chwali życie.
Mężczyzna poważnie pokiwał głową. Znowu stanął przed nią. Miała ochotę odwrócić się, żeby chociaż spojrzeć na bramę, ale wiedziała, że odebrałby to jako nieuprzejmość.
- To dlaczego się spotykamy?
- Chciałem ci przypomnieć Sylwia.
Zadrżała. Nagle wiedziała co powie.

***

- Oszalałaś?
Matylda zadała to pytanie stojącej przed nią roztrzęsionej kapłance.Ta pokręciła głową.
- Nie. Przysięgam. Przysięgam na Dobrą Panią. Ożyła. Wstała i napiła się wody i zaczęła krzyczeć, że chce swoje ubrania i że - tu zniżyła głos do ledwie zrozumiałego szeptu – pierdoli wszystkich bogów.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172