Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2012, 20:37   #57
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Karczma


Każdy zajął się swoimi sprawami, każdy miał swój sposób na spędzenie tej nocy w małym raju na skraju piekła.
Gort pił i jadł niczym prawdziwy wilk morski. Jego zębiska rozrywały mięso, a alkohol wlewał się w gardło raz za razem, sprawiając że sakiewka lekko zeszczuplała. Po tej zacnej wieczerzy, obwieszczając swe zadowolenie głośnym beknięciem, murzyn wynajął pokój, gdzie zamknąwszy się na klucz zwalił się na łóżko niczym przysłowiowy głaz. Dość szybko z jego nosa wystawał poruszający się miarowo bąbelek, który pokazywał że pirat pogrążony jest w swych sennych marzeniach… albo i koszmarach.
Gort wrócił bowiem w snach to pamiętnego dnia, godziny w której mógł stracić wszystko. Pamiętał jak miecz morskiego człowieka pędził na spotkanie z jego szyją, pamiętał to aż za dokładnie. Jednak nie o tym będzie ta opowieść, jeszcze nie o tym. W tamtym momencie gdy pirat pierwszy raz poczuł grozę śmierci, prawdziwe zagrożenie, całe życie przeleciało mu przed oczami. To właśnie o tym dziś śnił murzyn, o swoim dzieciństwie. O początku swojej legendy.

Madred gdy w końcu zakończył zabawę z dziewczynami, opadł spocony na poduszkę, a dwie z podopiecznych Madam Roset… odebrały swoją zapłatę i zadowolone opuściły pokój, gotowe na kolejne wezwanie gdyby technokracie znowu zebrało się na harce. Alkohol jak i podniecenie podgrzewało krew mężczyzny, ale również zwracało jego umysł na tory wspomnień. Leżąc na łóżku mężczyzna spojrzał na swoją ciężką metalową dłoń, poruszył kilka razy sztucznymi palcami, wpatrując się w nie uważnie. Jego myśli zaś wędrowały już po piaskach pustyni, do jego rodzinnego miasta. Do dnia w którym technokrata stracił swoją prawdziwą rękę na rzecz potęgi nauki. Technologia ponad naturę, taka była dewiza… ale czy była warta poświęcenia ręki?

Faust nie mógł jednak tej nocy pozwolić sobie na sen i uciekanie we wspomnienia. Ręce Madam Roset oplotły jego nagie plecy i wciągnęły blondyna w objęcia pięknej właścicielki przybytku. Jej paznokcie przejeżdżały po jego plecach, gdy jej usta i zwinny język tańczyły po szyi młodzieńca. Ciepły oddech muskał jego skórę, a bliskość pięknego ciała elfki, dotyk jej ruchy sprawiały, że organizm sam reagował w odpowiedni sposób. Faust był już bliski zatracenia się w przyjemności, gdy poczuł że coś jest nie tak.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OYsWkdODRYI[/MEDIA]

Ból przeszył jego plecy w miejscach gdzie przejechały po nich paznokcie elfki, oczywiście pierwszą myślą było to, że Roset lubi ostrzejsze zabawy, jednak gdy mężczyzna poczuł jak krew płynie po jego plecach, a paznokcie zaczynają wbijać się w jego ciało niczym noże zrozumiał że coś jest nie tak. Spojrzał na twarz elfki i wtedy wszystko stało się jasne.


Zniknęła piękna elfka, pojawiła się zaś paszcza pełna ostrych zębów, pokryta zniszczoną skórą i tłustymi czarnymi włosami. Oczy kobiety stały się wielkie i czerwone, źrenice malutkie i wygłodniałe zaś uścisk o wiele silniejszy.
Strzygonia, Faust był pewny że Roset była tą bestią. Paskudna odmiana strzygi, mogąca przemieniać się w potwora w dowolnym momencie, a nie każdej nocy jak jej mniej doskonała siostra. Potwory te niczym sukuby lubowały się w uwodzeniu ofiar… a następnie pożeraniu ich.
- Znam swoich gości… –zaskrzeczała kobieta szczerząc groźną paszczę. – Nie słyszałam nigdy o was… a to znaczy że przysyła was ten idiota Blizna, widać nieźle mu nabrudziliście skoro odesłał was do mnie. –mówiąc to jej długi język przejechał po barku mężczyzny, który miażdżony był w potężnych objęciach strzygoni. – Ale to dobrze… wyglądasz smakowicie. –zakończyła i wgryzła się w rękę Fausta, wyrywając z jego ust okrzyk bólu. Mężczyzna musiał coś wymyślić o ile nie chciał skończyć jako dzisiejsza wieczerza.

Fateus natomiast w postaci czarnej pantery zwinny niczym wiatr i cichy niczym cień dostał się bez problemów do drugiego budynku, korzystając z okna do nieużywanego pokoju. Budynek był cichy, nie było tu słychać gości czy baraszkujących par, dla tego sztukmistrz musiał być jeszcze ostrożniejszy. Przemykał cicho korytarzami w stronę piwnicy gdzie znajdować się miała tajemnicza klapa, jego łapy bezszelestnie niosły go drewnianymi przejściami w dół budynku. Nie wiele czasu zajęło mu usłyszenie przyciszonych rozmów w których to kierunku zaczął podążać.
Głosy doprowadziły czarną panterę do niedużego pokoiku na parterze budynku. Znajdowało się tu kilka najpotrzebniejszych mebli, oraz stół ustawiony na lnianym dywanie, przy którym siedziały dwie osoby.
Jedną z nich była czarnowłosa dziewczyna, ubrana podobnie jak inne kobiety w tym przybytku – skąpo i wyzywająco. Sztukmistrz jednak nie widział jej wcześniej w głównym budynku. Kobieta była nieuzbrojona i rzucały karty na stół tocząc hazardową potyczkę z łysym mężczyzną…


…z dziwaczną maską przysłaniającą dużą cześć twarzy. Jegomość był dobrze zbudowany, jego odsłonięte ramiona budziły podziw niemal taki sam jak ogromne muskuły Gorta. Przy pasie zaś przyczepioną miał paskudną broń- gruby kawałek drewna z naprawdę ostrym szpikulcem – proste, acz paskudne uzbrojenie.
Gdy Fateus obserwował grających z górnego piętra dobiegł okrzyk bólu, co łysy mężczyzna skomentował tylko słowami – Chyba Roset zgłodniała…- jego towarzyszka zachichotała tylko.
Sztukmistrz poznał zaś głos który oznajmił swe cierpienie całemu światu –był to Faust, towarzysz Gorta.

Grupa z obozu kupców.


Shiba wstał rano z kacem który musiał być opłaconym mordercą przeciwników królestwa. Łepetyna bolała i zdawało się że zaraz eksploduje, zaś brzuch kuchcika zachęcał do zwrócenia swej zawartości. Nie pocieszającym było też uśmiechnięte lico elfiego barda który siedział już na koniu koło, zaś obok niego stał Calamity i zbrojna wojowniczka gotowa do drogi. Kupcy zaś już odjechali, położenie słońca natomiast wskazywało na to że kucharz pozwolił sobie na naprawdę długą drzemkę.
- No, w końcu! Gotowy? –powitał go wesoło bard poprawiając tobołki przywiązane do tyłu siodła. – Długo na Ciebie musieliśmy czekać!- dodał jeszcze i zaśmiał się wesoło.

Gdy w końcu Shiba wgramolił się na konia drużyna ruszyła szlakiem w stronę Czarnej wody, dotarcie tam miało zająć niecałe dwa dni, tak więc trochę czasu mieli by wytrzeźwieć… a dokładniej co poniektórzy.

Shiba był bardzo milczący przez całą drogę, pogrążony w kacowaniu i swoich myślach, niemal spał na koniu, na co nie pozwalało mu jedynie szczebiotanie barda. Calamity zaś w końcu miał porządne towarzystwo, bowiem Sashi prowadziła z nim konwersacje na temat sztuki wojskowej jako i samej wojaczki. Wymieniali się poglądami i uwagami na temat potworów z którymi walczyli, prac jakich się podejmowali i tym podobnych rzeczy. Kobieta zdawała się lubić dzierżyciela rozpaczy, bowiem wraz z trwaniem podróży rozweselała się coraz bardziej. Nawet zdjęła hełm ukazując przeciętną, poznaczoną kilkoma bliznami twarz.

W czasie pierwszego postoju Shiba już trochę w lepszej kondycji zajął się rozpalaniem ognia i przygotowaniem żywności. Gdy kroił i przyprawiał mięso jego myśli zajęte były wspomnieniami o jego rodzinnym kraju. Wiele historii tam zostawił, o której myślał teraz? Jedynie on to wiedział.

Calamity natomiast poszedł po drewno wraz z Sashi, która podczas zbierania hrustu wpadła na pewien pomysł.
- Jeżeli chcesz, to teraz jest dobry moment na sparing. Nikt przynajmniej nie plącze się pod nogami. – stwierdziła z uśmiechem ocierając pot z czoła, bowiem słonko dalej nie dawało się przegonić jesiennej pogodzie.

Cicha mgła.

Hana wzięła głęboki oddech I chwyciła za poły wejścia do namiotu, gdy nagle czyjaś dłoń złapała ją za ramię. Dziewczyna od razu wykonała szybki obrót unosząc pręt… ale na szczęścia zdołała zatrzymać atak, tuż przed twarzą Johna.
- Idę z tobą… obiecałem Ci pomagać. –wybełkotał mężczyzna zezując na nietypową broń która wibrowała tuz przed jego nosem.
John oczywiście nie robił tego z powodu obietnicy… po prostu bał się samemu zostawać w karczmie, było to dla niego zbyt niebezpieczne, pewniej czuł sie przy Hanie.
Dziewczynie pozostało już tylko wzruszyć ramionami i wkroczyć wraz z przedstawicielem handlowym do cyrkowego namiotu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xqqiM_TiiIQ[/MEDIA]

Gdy tylko weszli do środka, poły namiotu z szelestem zamknęły się za nimi, a do ich uszu dobiegły śmiechy i oklaski. Znaleźli się na szczycie cyrkowych trybun, zapełnionych przez ludzi, zapewne mieszkańców wioski. Wszyscy mieli sztuczne uśmiechy przyczepione do twarzy i śmiali się głośno i klaskali wpatrzeni w małą scenę w centrum namiotu. Na arenie bowiem stał niezwykły jegomość.


Gruby niski mężczyzna , w wysokim cylindrze i o ogromnym uśmiechu. Na nosie nasadzone miał staromodne okrągłe okulary, zaś w lewej dłoni trzymał różową parasolkę. Duże guziki od jego ubrania ledwo wytrzymywały napięcie jakie powodował brzuch, gotowe strzelić w każdym momencie.
Jegomość przemawiał zaś wesoło do publiki podrzucając trzema nożami w prawej ręce.
- Panieeeee i Panowieeee, a teraz wykonam słynny numer z nożami! –zakrzyknął wesoło co wywołało gromkie brawa. Mężczyzna obrócił się na piecie w stronę przypiętego do obracającego się koła wieśniaka, który uśmiechał sie równie sztucznie co cała widownia.
Po chwili noże śmignęły w powietrzu… trafiając prosto w krtań mężczyzny, który zacharczał i p ochwili skonał z uśmiechem na twarzy.
- No nie zawszeeeeee się udajeeee! –zarechotał głośno grubas a publika zabiła mu ponownie głośne brawo.
- Mamy nowych ochotników, nowych ochotników! – rozległ się delikatny dziewczęcy głosik, spod górnej części namiotu , zaś okrągłe światło reflektorów padło na Johna i Hanę, a wszystkie głowy widowni odwróciły się automatycznie w ich stronę.
Słowa wypowiedziała natomiast siedząca na trapezie młoda dziewczyna.



Białowłosa piękność odziana w wymyślny strój, o brawie podkreślający kolor jej włosów. Wysokie samonośne pończoszki, spódniczka tak krótka, że zobaczenie bielizny dziewczyny nie było problemem, przypięte do pleców skrzydełka i kapelusz.
- Ochotnicy, ochotnicy! –zachichotała jeszcze raz i rozhuśtała się na trapezie.
- Doooooookłaaaaadnie taaaaaaaaak!- zagrzmiał grubas przeciągając każde słowo i położył dłoń na dźwigni która znajdowała się koło niego. Chociaż Johnowi zdawało się, że jeszcze przed chwilą nic tam nie było.
- Aleeeee jedennn z nichhh musi się jeszczeeee przeeebrać! –dodał uśmiechnięty facet w cylindrze i gwałtownie pociągnął z dźwignię, zas podłoga pod stopami Johna odskoczyła, a ten runął w dół ciemnego tunelu.
Hana nie miała nawet jak zareagować, bowiem zapadnia zniknęła tak szybko jak się pojawiła, a dziewczyna została sama z dwoma cyrkowcami którzy wpatrywali się w nią uśmiechnięci. No i jeszcze populacją całego miasteczka… ale kto by się nimi przejmował?

John natomiast krętą zjeżdżalnią zsunął się do sporego pokoiku. Na ścianach wisiały lustra i przeróżne stroje, wszystko pasowało by do garderoby, gdyby nie klatka stojąca na środku pomieszczenia. Metalowa konstrukcja kryła zaś w sobie całą grupkę śpiących dzieciaków, zapewne także obywateli Cichej mgły. Koło klatki zaś pochylona nad dużym kociołkiem, w którym bulgotała woda stała kobieta.


Ubrana w czarno-zielony strój typowy dla pomocniczek magików. Dookoła niej latały natomiast dwa czarne jak noc kruki – czyżby to ona była odpowiedzialna za chmarę ptactwa na zewnątrz?
- Och witam… –odezwała się ponętnym głosem na widok Johna. – Czyżbyś ty był głównym składnikiem mojej zupy? Z nich byłaby zbyt delikatna… –dodała wskazując na dzieci uwięzione w klatce.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline