Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-10-2012, 22:35   #51
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Armored Chit-Chat


Calamity uniósł nieco pusty wzrok aby dojrzeć swoją rozmówczynię. Wyglądało na to, że też jest rycerzem. Co ciekawsze, zdawało się że tak jak on sam, nie ściąga zbyt często hełmu.
- Miło... poznać... Lady Sashi... zwą mnie... Calamity... - Mówiąc to zbrojny wstał na chwilkę i ukłonił się. Miał tylko nadzieję, że jego głos który cichym echem wychodził z jego hełmu nie zrazi jej do dzierżyciela rozpaczy. Ponownie osiadł ciężko i odpowiedział: - Ja zaś... ochraniam... tą grupę.... - wskazał delikatnym ruchem dłoni na Shibę i Lirati.
- Niezbyt liczna grupa... ale pewnie sporo płaca co? -zapytała kobieta zupełnie niezrażona aparycją i stylem mówienia rycerza. Podparła głowę dłońmi, opierając je na kolanach i przyglądała mu się ze szpary w hełmie.
- Dobra materialne... nie mają dla... mnie większego... znaczenia... - Zaczął rycerz, po głębszym wdechu kontynuował:
- Ale... jeść... trzeba... - Z tymi słowami pociągnął parę łyków z kufla.
- Masz bardzo ciekawy oręż. -zmieniła nagle temat Sashi wskazując miecz rycerza.- Bardzo duży. -dodała i parsknęła śmiechem... bardziej jak typowy bywalec barów, niż dama.
- Przy mojej sile... inne byłyby... nie praktyczne... - Odrzekł zerkając na “Despair”.
- Jaka jest... twoja broń? - Zapytał po chwili zerkając na Sashi pustym wzrokiem.
- Miecz aczkolwiek trochę mniejszy, no i tarcza. -odparła wzruszając ramionami. - Powiedz tez czujesz to coś dziwnego w powietrzu? -zapytała nagle pochylając się bliżej rycerza jak gdyby bała się że ktoś ich podsłucha. - To zezwierzęcenie... to nie jest normalne, nawet ja czuje jakieś dziwne łaskotki w brzuchu jak by coś chciało bym zrzuciła pancerz. -powiedziała wskazując ręką dookoła na parzące się wszędzie pary, pijących prawie bowiem już nie było, jedynie Ci którzy zasnęli oraz zabawiający się dalej.
- Pierwszy raz... widzę aby... żądza i rozpusta... przejęła nad kimś... kontrolę... - Powiedział rozglądając się dookoła. Może nawet trochę im zazdrościł ze mogą czerpać z życia jak najwięcej. - Rycerz... potrafi opanować... grzeszne myśli... - Dorzucił odstawiając kufel. Rzeczywiście, Calamity zaczął podejrzewać, że to może mieć jakiś związek z Szaleństwem, ale nigdy nie słyszał o takich objawach. Postanowił mieć się na baczności, mimo że miał spotkać tą chorobę dopiero za Witlover.
- Mogę wiedzieć gdzie dokładnie eskortujesz tą dwójkę? -zapytała kobieta krótko i z żywym zainteresowaniem. - O ile to nie jest tajna misja rzecz jasna.
- Miasto naukowców... Witlover... - Odparł nie czując potrzeby by skłamać. - A ty... gdzie się potem... wybierzesz? - Zadał pytanie przyglądając się jej oczom. Pytaniem było dlaczego cały czas w chodziła w hełmie? Może ta jak Calamity, miała coś do ukrycia. Wolał jednak o to nie pytać.
- Sama nie wiem, chciałam dotrzeć tam gdzie i ty, a potem poszukać roboty w tym mieście jajogłowych. Wiesz nie umiem usiedzieć na miejscu już taka ze mnie podróżnicza dusza.- odparła kobieta z pewną dozą nostalgii w głosie. - A ty gdzie ruszasz potem, może razem się gdzieś zaciągniemy? -zapytała wesoło Sashi.
- Obawiam się... że nie mogę... Ci zdradzić więcej... szczegółów... - Odparł Dzierżyciel rozpaczy, przekrzywiając dziwacznie głowę. - Chyba że... - W jego opancerzonej głowie zroił się pewien pomysł.
- Jaka była... najsilniejsza bestia... jaką zgładziłaś? - Zapytał rycerz próbując określić umiejętności Sashi.
- Ciężko określić... -stwierdziła kobieta zamyślona. - Siła to dziwne określenie, czasem słaba a podstępna istota jest groźniejsza od chimery czy też mantykory. -zauważyła filozoficznie dziewczyna.
- Siła... jest miarą ilości... ciosów... ale pewnie masz rację... głupi ja... - Nieco zakłopotany postukał się w hełm. - Co powiesz... na sparing? - zapytał grzecznie, jednocześnie chcąc odwrócić jej uwagę od dziwacznego uczucia.
- Naprawdę chcesz walczyć gdy wszędzie na ziemi pieprzą się ludzie i nieludzie? -zapytała zdziwiona kobieta.
- Och... to rzeczywiście... byłoby inne... - Rycerz znów zabłysnął.- Chciałem... po prostu sprawdzić... co potrafisz... - dodał po chwili patrząc w kufel. Calamity zaczął się zastanawiać, czy aby nie zwerbować kobiety do drużyny, jednak tacy najemnicy muszą być z czegoś opłacani. Między innymi dlatego właśnie zadawał takie pytania.
- Wybacz proszę... moją dziwną... mowę...zdarza mi się... coś głupiego... powiedzieć. - dopowiedział , chwytając za kufel
- Nie szkodzi znam wielu takich jak ty. -zaśmiała się zbrojna. - Kilka razy za dużo w łeb się dostanie i takie sa efekty. -dodała i klepnęła silnie rycerza po plecach.
Rycerz pomimo pancerza poczuł, klepnięcie, co oznaczało przyzwoitą siłę Sashi.
- Będę zaszczycony... jeżeli będziesz... nam towarzyszyć... do Witlover... - Rzekł dzierżyciel rozpaczy unosząc nieco głowę, przez to rozmówczyni mogła ujrzeć jedno świecące fioletem oko.
Do dwójki zaczął zbliżać się niebieskoskóry.
Ciągnął za sobą elfiego barda, którego targał za rękaw jak gdyby ten miał się zaraz gdzieś zgubić.
Ponownie z jakiś przyczyn im bliżej ognia znajdował się Shiba, tym ciemniej robiło się w okolicy. Czyżby światło aż tak go nie lubiło? A może to jednak coś innego...
- Calamity! Chcemy przenośny odtwarzacz muzyki? A, i idziemy do czarnej wody. Z Gortem, Faustem i metalowym będzie nam raźniej.
Shiba odwrócił spojrzenie i zaspanym wzrokiem spojrzał na towarzyszkę Calamity.
Puścił elfa, postąpił do przodu i ukłonił się.
- Witam damę piękniejszą niż srebro i silniejszą niż towarzyszący nam majestatyczny ogień.
Jak widać Shiba zdecydowanie nie był lojalny do Hany.
Z drugiej strony nikt nigdy nie sugerował, że tylko jedna kobieta była jego zainteresowaniem.
Calamity spojrzał na niebieskoskórego i jego towarzysza, elfa za którym nie specjalnie przepadał.
- Shiba... Sashi... Sashi... Shiba... - Przedstawił ich sobie na wzajem wskazując dłonią, kolejno na zbrojną i Shibę.
- Może nam... towarzyszyć... jeżeli Sashi... może... Powiedział przekrzywiając głowę w charakterystyczny sposób. Pomimo że nie miał nic przeciwko, rycerz czuł czystą niechęć do elfiego barda, jednak nie dawał żadnego powodu by go zabić. Najpierw te pytania, a teraz prośba o wybranie się z grupą. Zbrojny będzie miał tego elfa na oku.
- Ah! Sashi! Przypomina mi nazwę jednej tradycyjnej potrawy z Valahii! - Tutaj Shiba miał na myśli zwykłe Sushi, ale o tym już nie powiedział. Fakt faktem, żyjąca na najmniejszym kontynencie świata rasa niebieskoskórych An Sidhe żywiła się głównie rybami.
Shiba spojrzał na elfa a potem na wojowniczkę. Skrzywił się do barda jak gdyby mówiąc "spadaj". Zdecydowanie poznał teraz dużo lepsze towarzystwo.
- Aktualnie sądzę, że wojowniczka będzie dla nas większą pomocą niż zwykły bard.
- Ale to ja powiedziałem ci o tunelach! -oburzył się bard. - To transakcja wiązana! -dodał jeszcze. Wojowniczka natomiast obdarzyła Shibe pobłażliwym spojrzeniem zimnych oczu spod hełmu.- Jeżeli chcesz mnie zaciągnąć do łóżka jednoręki to powiedz to wprost, a nie strzępisz język. Po za tym nie jesteś w moim typie, ale mimo to miło poznać.-dodała jeszcze kiwając chłopakowi głową.
Shiba spojrzał na wojowniczkę i ukłonił się nisko
- Przepraszam, jeżeli źle mnie jaśnie pani zrozumiała. Ja tylko chcę być grzeczny, tak, jak wypada. - po tych słowach gestem wskazał na otaczający ich szalony tłum - Gdybym chciał zaciągnąć kogoś do łóżka pewnie nawet bym do was nie podchodził. - spostrzegł.
Następnie odwrócił się do barda i westchnął.
- Nie będziesz mi zarzucał, że kogoś okłamuję czy oszukuję...Idź z nami bez zmartwień. Może nawet pracę znajdziesz.
- Więc...zbierajmy się... - Rzucił sucho rycerz podnosząc się i prostując na chwilę okazując właściwy wzrost. Coś kilka razy strzeliło mu w kościach, po czym zadygotał dziwacznie. Zaraz po tym padł to przygarbionej pozycji, wyciągając wbitą w ziemię rozpacz. Opierając broń na barku, zbliżył się do barda na taką odległość, że jego puste oblicze było kilka centymetrów, przed twarzą elfa.
- Nie ufam... tobie... zgładzę cię... jeżeli...choć pomyślisz... o czymś...”zabawnym” - Z hełmu buchnęło nieco pary, po czym zatoczył się i zwrócił do Shiby. - Możemy... ruszać? -
- Nie. - odparł Shiba i machnął ręką - Przez tego szarpi druta jeszcze nie zdążyłem zasnąć. Też nie widziałem abyś spał, więc może rozważ taką opcję? Wyjedziemy z rana w spokoju.
Stwierdził, po czym udał się z powrotem w kierunku swojego drzewa. A z każdym jego krokiem światło ogniska stawało się coraz silniejsze.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.- odparł potulnie bard patrząc na rycerza. - Jestem tylko grajkiem, nikim więcej.
Calamity burknął coś po czym znów stworzył sobie podparcie z miecza przy ognisku.
- Śpij więc... - Rzucił, siadając ciężko.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 13-10-2012, 17:49   #52
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
The Old Pirate and the Sea
plus a bunch of cards

- Taa... - murzyn zawiesił się na moment, nie mogąc odkleić wzroku od jednej z przechodzących obok kelnerek - Jadło brzmi dobrze... Wy tu sobie poradzicie, co nie?
Gort uniósł obie ręce, by w tym samym momencie klepnąć jednocześnie w plecy Fausta i Madreda, po czym, mówiąc kolokwialnie, zmył się, zostawiając formalne gadki blondynowi i technokracie. Sam zaś ruszył do lady by zamówić nieco rumu i rozsiadłszy się wygodnie z kuflem w ręku rozejrzał się po przybytku, szukając wzrokiem czegoś co mogłoby zapewnić mu nieco rozrywki. Do głowy szybko wpadło mu siłowanie się na rękę, jednakże czy w całym zajeździe znalazłby się ktoś godny by rzucić mu wyzwanie? W najgorszym razie mógł spróbować swoich sił w pokerze. Nie znał co prawda zasad gry, ale z jakiegoś nieznanego powodu zawsze miał szczęście do gier karcianych.
Do Gorta szybko przysiadło się trzech jego nowych załogantów z pełnymi kuflami jak i ociekającymi tłuszczem kawałami mięsa zatopionymi w gęstym sosie.
- Kapitanie... -zwrócił się jeden znad misy przeżuwając w prostacki sposób jadło. -... jak to jest na morzu? -dokończył przełykając potężną porcje i pomagając jej dostać się do żołądka falą złotego trunku.
- Na morzu? - zaczął Czarnoskóry z błyskiem w oku, upijając jednocześnie spory łyk z kufla. Gortowi daleko było do konesera, ale szybko zdołał stwierdzić, że trunek był dla niego zdecydowanie zbyt słodki i delikatny. W jego mniemaniu nie umywał się bynajmniej do prawdziwego rumu - gorzkiego i ostrego, palącego w gardle niczym sam piekielny ogień, a w żołądku zamieniającego się we wrzącą morską kipiel.
- Morze to cudowne miejsce - podjął w końcu. - Daje ono człowiekowi to o czym od zawsze marzył, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A tą rzeczą jest całkowita i niczym nieskrępowana w o l n o ś ć. Smaczku natomiast dodają jej niezmierzone skarby, tysiące wysp do odkrycia, zew przygody i najważniejszy fakt, że na morzu zawsze znajdzie się ktoś skory do bitki.
Kończąc wielkolud dopił ze swego kufla i postawił go z głośnym uderzeniem na ladzie.
- Zresztą, co będę wam robił smaka. Sami niedługo się o wszystkim przekonacie i możecie mi wierzyć, że jeszcze nie raz będziecie mi dziękować za wyciągnięcie was z tamtych klatek! Iwabababa! - murzyn roześmiał się, będąc w coraz to lepszym humorze. - A tera dawaj który sakiewkę, bo wasz kapitan ma ochotę nieco się rozerwać!
To powiedziawszy wskazał podbródkiem na stół przy którym usiadł ostatni z jego nowych kamratów.
- Jak tylko wygram, połowa doli jest twoja. Jak przegram... ale ze mnie głupek! Przecież Czarnoskóry nigdy nie przegrywa! Iwabababa! - zarechotał rubasznie pirat, odbierając mieszek jednemu ze swych podwładnych, po czym ruszył do stolika przy którym siedzieli Fateus wraz z szulerem i trzema innymi graczami.

* * *

Fateus skorzystał z okazji jaką była karczma i przysiadł się naprzeciw rzezimieszka z kartami.
I wyłożył na stół z sakiewki jedną złotą monetę. Dowód, że ma ich więcej.


Docisnął mocniej kapelusz na głowie, tak że górną część twarzy skrywał cień i uśmiechnął się odsłaniając śnieżnobiałe zęby i... lekko za duże kły.- Tooo... jaka stawka za partię ?
Facet z bliznami na brodzie uśmiechnął się szeroko, Fausteus znał ten uśmiech, typowy towarzysz krętacza który wyczuł kolejną osobę do obrobienia.
- Tutaj gramy na wysokie stawki, mała ciemna dwa złotniki duża cztery. Dwie karty własne reszta odkryta, czyli tak zwany holdem. -przedstawił zasady nowemu graczowi zbierając karty ze stołu i zaczynając tasować. A robił to wprawnie, czyli nie wykonywał żadnych popisowych sztuczek, które mogłyby wzbudzić podejrzenia współgraczy, ale wprawne oko kapelusznika dostrzegało płynność ruchów i zapewne kilkuletnią wprawę w grach.
-Złoto przeciw plotkom... Co ty na to? Zwyciężę to zadam pytanie. A ty odpowiadasz szczerze. Przegrywam... Zgarniasz moje złoto.-rzekł z ironicznym uśmieszkiem Fateus, bynajmniej nie przejmując się karcianą wprawą przeciwnika. Wszak tego się w sumie spodziewał.
- Ho, ho mamy tu bogacza? -zaśmiał się mężczyzna. - Ale skoro nie dbasz o złoto, to proszę bardzo, ty i ja chcesz przetasować? -zapytał z uśmiechem szuler podsuwając karty przeciwnikowi.
- Oczywiście że obaj przetasujemy. Ty pierwszy... Która tu ślicznotka jest warta wyłożonego na nią złota? Tego pewnie nie powiesz za darmo?- rzekł z uśmiechem sztukmistrz spoglądając na dłonie szulera.
- Ohoho, czy to tak ładnie zabawiać się, nie zapraszając swego kapitana? - zapytał z rozbawieniem Gort, niespodziewanie obejmując Fateusa ramieniem grubym niczym boa dusiciel (i zapewne równie silnym). Po chwili jednak wyprostował się i z szerokim uśmiechem zakrzyknął:
- No to wykładać karty, szubrawcy! - to powiedziawszy rzucił na stół sakwę pełną monet. - Kto ośmieli się rzucić wyzwanie Wielkiemu Czarnoskóremu!?
"Pssssst..." - Gort szepnął jednak po chwili dyskretnie do jednego ze swych kamratów - "A ty wyjaśnij mi na chybcika zasady, byle tak bym wszystko skumał."
- Więc kolejny gracz... zapraszam więc.- rzekł szuler i począł tasować wprawnie karty, Fateus nie widział jednak by próbował je przekładać, czy podkładać coś nowego, a to znaczyło że nie jest byle oszustem łapiącym się tak tanich sztuczek. Gdy zakończył proces tasowania przekazał je sztukmistrzowi z uśmiechem by teraz on je potasował. Gort zaś dostał na boku bardzo szybka lekcje pokera, nie zrozumiał wszystkiego ale ogólny zarys zdołał pojąć.
 
Tropby jest offline  
Stary 14-10-2012, 15:06   #53
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Sprzedam miasto! Puste, prawie nieużywane.~

John nerwowo rozglądał się po wyglądającym na wymarłe mieście. W pierwszej chwili gdy zobaczył obsiadające budynku chmary kruków spodziewał się że na ulicach zastaną ślady masakry, w końcu padlinożerne ptaki nie przyleciały tu bez powodu, jednak nic podobnego się nie stało. Gdy bezpiecznie dotarli w pobliże cyrkowego namiotu John zagadnął
- Zapewne nie będzie to dla ciebie nowością ale coś mi tu stanowczo nie gra... Zanim zajrzymy do środka proponowałbym przynajmniej sprawdzić czy w mieście jest ktokolwiek zdolny do udzielenia nam jakichkolwiek przydatnych informacji.
Brzmiało to znacznie lepiej niż stwierdzenie, że po prostu John niezbyt przepadał za cyrkiem, klaunami i wszystkim co było z nimi związane...
Hana zatrzymała konia i niemalże odruchowo skierowała dłoń w kierunku pręta. Przyzwyczajona do tłoku i zabawy czuła sie nieswojo w mieście, które wyglądało na zdecydowanie opuszczone. Tym bardziej, że nie było to typowe, opuszczone miasto! Bardziej wyglądało to, jakby ktoś pstryknął palcami i wszyscy grzecznie je opuścili. Zero śladów paniki czy krwi.
- Nie wiem, czy kogoś tu znajdziemy, ale w jednym masz racje. Coś tu nie gra. - potwierdziła oczywistą oczywistość, zeskakując przy tym z konia. Przywiązała go do najbliższej rzeczy która się do tego nadawała i zdjęła z pleców pręt.
- Proponuje sprawdzić karczmę. - stwierdziła, blednąc przy tym nieco. Nie czekając na potwierdzenie bądź zaprzeczenie czy jakąkolwiek inną propozycje, ruszyła w tamtym kierunku, blednąc coraz bardziej z całym krokiem. Co może być w opuszczonej karczmie? Cóż, Hana miała zamiar się przekonać, zaglądając przez okno.
Widok był zaś naprawdę intrygujący. Na stołach stały kufle, oraz talerze, niektóre już puste inne z niedojedzonymi potrawami. Dziewczyna była pewna że w kilku kuflach znajdowało się jeszcze niedopite piwo. Krzesła były odsunięte, jak gdyby wszyscy nagle wstali zostawiając posiłki, wyszli a karczmarz wraz z nimi grzecznie zamykając swój przybytek na klucz. Co ciekawe przez okno nie było widać leżących na stole sakiewek czy kapeluszy, jak gdyby wszystko zostało zabrane.
- Wygląda, jakby wszyscy poszli na przedstawienie. - stwierdziła Hana, jakby radosnym głosem. Być może w ten sposób próbowała sobie dodać odwagi? Cóż, sama nie była pewna.
- Możliwe, że ich ostatnie. - dodała po chwili, pokazując, że i czarnym humorem można błysnąć! Wzięła pręt w rękę i postukała w szybe. Reakcji nie było, jedynie szkło wydawało sie nieco oburzone takim traktowaniem.
- Będę wchodzić do środka. - oznajmiła Hana i na samą tą myśl pobladła jeszcze bardziej. Jeszcze trochę i będzie wyglądać niczym trup! Cóż, przynajmniej będzie pasować do otoczenia. Wiele nie myśląc, postanowiła wybić szybę i wejść do środka. Powstrzymał ją jednak głos Johna.
- Zaczekaj chwilę! - John podniósł głos chcąc powstrzymać Hanę - Jestem w stanie dostać się do środka bez zbijania szyb, być może od wewnątrz będę mógł otworzyć drzwi i wpuścić cię do środka
- Możesz spróbować. Ale jak ci nie wyjdzie, wybijam szybę. - oznajmiła Hana, opuszczając nieco pręt.
Mimo nastroju niepokoju panującego w tym miejscu John miał wrażenie że w karczmie jest bezpieczniej niż na zewnątrz pod warunkiem że nikt nie naruszy spokoju i ciszy tego miejsca jak miałoby miejsce w przypadku gdyby Hana zaczęła zbijać okno chcąc wejść do środka. Teleportował się więc do wewnątrz by sprawdzić czy klucz nie znajduje się w zamku lub nie leży gdzieś za barem.
John rozejrzał się po cichej karczmie, ale nie znalazł niczego po za niedopitym piwskiem i niedokończonymi posiłkami. Nie było klucza, czy płaszczy gości, nigdzie nie walili się pijacy czy czające się pod stołem wystraszone dzieci. Pusto i niesamowicie cicho, jedynym znaleziskiem były pieniądze znajdujące się w metalowej puszcze pod ladą. Kilka srebrników, pewnie dzisiejszy utarg. Hana natomiast, zgodnie z swoją obietnicą, postanowiła dostać się do środku przez szybę, niszcząc ją wcześniej.
Szyba znalazła się na ziemi w bardzo malutkich kawałkach, a dziewczyna wskoczyła przez wybite okno. Jednak wbrew temu czego obawiał się John niczego to nie zmieniło, wciąż było tak samo spokojnie i dziwnie.
- Mam wrażenie, że wszyscy poszli do tego namiotu. - oznajmiła Hana, depcząc przy tym jeden z kawałków szkła.
- Trzebaby więc to sprawdzić. - dodała po chwili. Cóż, w końcu co innego pozostało? Odjechanie bez żadnych rezultatów? To oznaczałoby tylko stratę czasu.
- Jestem pewna, że poza namiotem nikogo nie ma... więc zostań tu. - słowom Hany z pewnością daleko było do prośby. W końcu stwierdziła, że będzie go chronić. A nie ma nic bezpieczniejszego niż nieangażowanie się w niebezpieczne sytuacje.
- W razie czego krzycz. - dodała jeszcze, uśmiechając się przy tym lekko, po czym opuściła karczmę. Wolnym krokiem i z prętem w ręce ruszyła w kierunku namiotu, blednąc z każdym metrem. Gdy była przy wyjściu, jej skóra była niemalże biała. Uśmiechnęła się minimalnie, próbując dodać sobie odwagi - i weszła do środka.
 
Elas jest offline  
Stary 15-10-2012, 11:03   #54
 
Antytroll's Avatar
 
Reputacja: 1 Antytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputację
Wynalazca w Raju

I tym razem milczał całą drogę, choć już na pierwszy rzut oka widać było wiele różnic w jego nastawieniu. Poprzednio łypał groźnym wzrokiem na swoich towarzyszy... A przynajmniej na Fausta, bo u Gorta niebezpieczna była tylko jego inteligencja(dopóki pozostawało się po jego stronie). Teraz wydawał się być w co najmniej dobrym humorze i żadne korzenie, pajęczyny czy inne diabelskie stworzenia, typu magicy, nie mogły w żaden sposób wpłynąć na jego nastrój. Tak, chociaż nie chciał tego po sobie dać poznać, to jednak myśli Madreda zdominował następny przystanek - zajazd Madam Roset, zdążył się już nieco nasłuchać na ten temat, a to co widział w obozie Blizny było wystarczającym zapewnieniem o prawdziwości tych plotek. Dlatego właśnie szedł raźno, nie zważając na nic - nawet na to, że coś ponownie zaczęło ruszać się w jego plecaku.
Nim dotarli na miejsce słońce zdążyło schować się za nieboskłonem. Technokrata był jednym z pierwszych, którzy wparowali do przybytku. Jego wzrok, niczym spojrzenie przysłanego z przyszłości cyborga, odnajdywał najważniejsze cele, zachowując przy tym kamienny wyraz twarzy. Gort mruknął coś tam do niego i Fausta, ale metalowy nie słuchał. Był w raju, no prawie raju, bo mordy niektórych gości aż prosiły się o metalową pięść dla poprawy wyglądu.
Madred dość szybko odłączył się od towarzyszy i wylądował przy osobnym stoliku z dwoma ślicznotkami. Dziewczyny były tak urocze, że technokrata zapomniał na ten moment o czekającej ich misji. Piwo i wino lało się hektolitrami, kiedy technokrata spędzał czas z panienkami. Miłe i dobrze wyszkolone śmiały się nawet z tych gorszych żartów wynalazcy, zrozumiałych tylko dla innych jemu podobnych ludzi. Ale czy to ważne? Rozmowa toczyła się na różne tematy, aż w pewnym momencie - czy to za sprawą dziewczyn czy upitego Nasarczyka - cała trójka zniknęła w jednym z pokoi.
 
Antytroll jest offline  
Stary 16-10-2012, 16:54   #55
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Łatwo przyszło, łatwo poszło, łatwo pójdzie ?


Karty w dłoniach szybko zmieniały położenie. Czułe opuszki palców Fateusa sprawdzały czy na którychś kartach nie ma podejrzanych wybrzuszeń.
Przemieszał szybko karty fachowym ruchem by upewnić się, że zburzył jakikolwiek układ stworzył szuler pod swoimi palcami.
Po tym zabiegu zaś każdy dostał po dwie karty na stole wylądowały zaś trzy : Król Trefl, siódemka kier i czarna dwójka.
Nie najlepsza kombinacja, ale wszak miały dojść jeszcze dwie karty no i te które każdy gracz miał w dłoniach. Szuler wpłacił dużą ciemną, murzynowi przypadła zaś mała wpłata. Teraz można było zerknąć na swoje karty, byle szybko, tak by nikt nie zdołał ich podejrzeć. Gort trafił na dwójkę karo i... dwójkę trefl! Wielkolud miał szczęście, dawało mu to silną pozycję, bowiem z kartami obecnymi na stole, miał już prawie wszystkie możliwe dwójki, przy dobrych wiatrach pokaże przeciwnikom karocę. Ale jak wiadomo poker to też sztuka blefu... a w tej czarnuch już najlepszy nie był.
Fateus zaś miał mniej szczęścia niż wielkolud... otrzymał bowiem szóstkę i czwórkę kier. Dawał oto możliwość uzyskania nawet koloru... jednak nie było by to łatwe.
Szuler zaś tylko zerknął w swe karty ciągle się uśmiechając, twarz pokerzysty niemal chciałoby się rzec.
-Czyli twoje złoto przeciwko moim informacją na temat tutejszych panienek? -zapytał bywalec karczmy po czym dołożył trzy sztuki złota do puli zerkając przy tym na murzyna. - Czyli jeżeli ja wygram, zgarniam kasę obu z was, jeżeli nasz wielki przyjaciel nasze fundusze... a jeżeli ty tylko pieniądze murzyna moje mi oddajesz, ale otrzymujesz odpowiedź na pytanie, zgadza się? - zagadnął upewniając się w zasadach.
-Przeciwko wszelakim informacjom.- rzekł z uśmiechem Fateus dorzucając kolejne sztuki złota do puli.-Jestem ciekawski z natury.
- Phi - prychnął Czarnoskóry, przebijając szulera o następne trzy monety. - Naprawdę stawiasz złoto przeciwko jakimś informacjom? Pewnie chcesz go zmusić żeby wyjawił ci gdzie leży zakopany skarb. Jeśli tak to nie masz się o co martwić! Gwarantuję ci, że na morzu znajdziesz znacznie więcej bogactw, niż mógłbyś sobie wyobrazić!
-Nie interesują mnie monety. To tylko blaszki z kruszcu, które nie mają większego znaczenia, tak naprawdę. Są skarbem, bo inni uważają za wartościowe. Ale... ani to smaczne, ani nie upaja, ani bawi... Ot, błyszczy jeno.- Fateus uśmiechnął się udzielając tej enigmatycznej odpowiedzi.
Gort wyrozumiale pokręcił głową, tak jak się to robi gdy dziecko coś pomyli.
- Nie zapominaj że pirackie skarby to także twoje trofea! Dowód tego ile udało ci się wydrzeć morzu i przeżyć! Tego nie kupisz za żadne pieniądze na świecie - stwierdził z wielką powagą. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć, jeśli pewnego dnia chcesz zostać wielkim piratem, takim jak ja.
-Jeśli chcę...- potwierdził ostatnie słowa Fateus, bo bynajmniej nie miał zamiaru zostać piratem... nieważne czy wielkim czy małym.
Szuler dorzucił odpowiednią ilość monet, po czym dołożył kolejną kartę na stół...ósemkę kier.
- Czekam. -stwierdził nie dokładając nic do puli. - Długo zamierzacie tutaj zabawić? -zagadnął przy okazji.
-Podbijam... o jedną informację.- rzekł w odpowiedzi Fateus, drugie pytanie ignorując. Wszak bowiem Gort był tu szefem. A sztukmistrz nie chciał wypowiadać się na temat długości swego pobytu tutaj. Zwłaszcza, gdy nie zdecydował jeszcze ile ów pobyt potrwa.
Dorzucił do stosu kilka monet na potwierdzenie swych słów.
- A bo ja wim? Pewna do jutro, bo trochę nam spieszno... - stwierdził murzyn. - Chociaż zależy jak szybko blondas się ze wszystkim uwinie załatwić. To on jest tutaj naszym nawigatorem.
Gort jeszcze raz przyjrzał się trzymanym przez siebie kartom i tym na stole.
- A ile tak w ogóle jest warta informacja? - zastanowił się na głos. - Ale tak czy owak wchodzę.
- To ja spasuje. -stwierdził szuler i odłożył karty po czym wyłożył ostatnią z kart, waleta trefl. Tym samym dając wygraną Gortowi, aczkolwiek Faust wciąż mógł wygrać sztuką blefu... z ręką nie mająca żadnej wartości. Kanciarz był zaś nadzwyczaj spokojny, jak gdyby nie ubodła go w ogóle przegrana pierwszego rozdania.
- To szybko chcecie stąd wyruszać w dalszą drogę, zazwyczaj wędrowcy zatrzymują się tutaj na kilka dni. -dodał jeszcze, pocierając brodę w miejscu gdzie blizny krzyżowały się ze sobą.
-A ja podbijam jeszcze...- rzekł z uśmiechem Faust, dorzucając kolejne błyszczące krążki.-Mam chyba dziś szczęście. Najpierw wolność, teraz mocne karty.
Liczył, że jednak Gort odpuści sobie dalszą rozgrywkę. W końcu... po co im było jeszcze więcej złota?
- Hmm - murzyn obserwował bacznym wzrokiem Fateusa, jednak po dłuższej chwili zdecydował w końcu że nie może się poddać już w pierwszym rozdaniu i również dołożył następne monety do puli.
- Wchodzę - zadeklarował z upartością godną byka.
-To ja pas.-odparł z rezygnacją Fateus rzucając karty i ukrywając irytację za maską zobojętnienia.
- Tak więc nasz czarnoskóry przyjaciel wygrywa całe złoto. -zaśmiał się szuler i podał Gortowi karty. - Czas na przywilej wygranego, tasuj wielki Panie.- z twarzy gracza wciąż nie schodził ten parszywy uśmieszek, który tak wiele mówił o charakterze jego posiadacza.
Pirat z podejrzliwością wziął do ręki talię i zaczął ją dokładnie tasować, upewniając się by żadna karta nie została na swoim poprzednim miejscu. Następnie zaś położył trzy karty twarzą do góry na stole, a wszystkim graczom rozdał po dwie.
- Więc tera ty wpłacasz małą ciemną, a ty dużą - zakończył murzyn wskazując najpierw szulera, a potem Fateusa.
-Pas...- Fateus odłożył karty tylko przez chwilę spoglądając na nie bez większego zainteresowana. Obrzucił obu graczy spojrzeniem swoich oczu. Był lekko zirytowany. Nie tym, że przegrał, lecz postawą Gorta. To że Pirat wygrał nie było problemem, to że nie potrafił właściwie wykorzystać swego zwycięstwa... już tak.
A Phantasmagorius nie zamierzał marnować czasu. Odłożył karty na stół naznaczając je w sposób niewidoczny dla oka. Klątwą pecha.
To powinno...namieszać w grze, jak i ogólnie u obu graczy. Uśmiechnął się ironicznie i wstał mówiąc.- Chyba dziś pani Fortuna nie obdarza mnie swoim uśmiechem. Więc nie ma co więcej kusić losu... Dobrej zabawy panowie.
Po czym wstał od stolika i ruszył swoją drogą.
- Ale z ciebie smutas - burknął murzyn, po czym machnął ręką, zgarniając swoje monety i również odszedł od stolika, oddając nieco pełniejszą sakiewkę swemu kamratowi. Przynajmniej nie mógł powiedzieć że nic nie ugrał... chociaż nim ten wieczór dobiegnie końca Gort zapewne i tak zdąży przejeść i przepić wielokrotność swojej wygranej, a potem zwali się do łóżka niczym góra i będzie spał zabity aż do najbliższego świtu.
… albo i nie.

Kot chodzący swoimi drogami


Sztukmistrz nie zamierzał się nikomu tłumaczyć ze swych działań. Nie obchodziła go też dobra zabawa, nawet w takim miejscu.
… zwłaszcza w takim miejscu.
Było wesołe radosne i … fałszywe. Był małym rajem na ziemi. Było idealne.
Tylko że ideały nie istnieją, Fateus dobrze o tym wiedział. To miejsce ze swą wesołością i beztroską drażniło instynkty sztukmistrza.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=_yWU0lFghxU[/media]

Fateus czuł, że coś musi się kryć za tą maskaradą. I zamierzał odkryć prawdziwe oblicze tego miejsca. Nie udało mu się przy stoliku, gdy murzyn wepchał mu się w paradę zmuszając Phantasmagoriusa do grania przeciwko dwóm zamiast przeciw jednemu.
Dlatego musiał zmienić taktykę, co nie było dla sztukmistrza problemem. Zawsze miał wszak kilka asów w rękawie.

Fateus siedział w kącie. “Drzemał”. Spod cienia kapelusza jego dziwny wzrok wędrował po kelnerkach, zwłaszcza skupiając się na jednej kitsune.


Jakkolwiek jej egzotyczna uroda wzbudzała zainteresowanie Phantasmagoriusa, to jednak nie uczynił nic więcej w tym kierunku.
Jedynie się gapił na nią spod cienia kapelusza, albo “przeżywając klęskę przy kartach” albo też się dąsając na cały świat, albo “drzemiąc z otwartymi oczami”.

Paradoksalnie to ostatnie było najbliższe prawdy.
Ze rękawa zwisającej luźnie ręki, wysypała się talia kart, ale kto miał zwrócić uwagę na taki detal, zwłaszcza że owa talia kart była po części przesłonięta przez płaszcz sztukmistrza.
Nikt więc nie mógł zauważyć, że karty te zaczęły się splatać w jakąś postać. Formował się korpus, ogon, łepek. Spleciony z kart, papierowy szczur ożył. Stworzenie ruszyło łepkiem na wszystkie strony i rozejrzawszy się znalazło swój cel. Mysią dziurę... szczelinę przez którą dało się dostać do kolejnych obszarów tej karczmy.
Szczur z papieru o twardości ciała dorównującej stali ruszył kierowany umysłem swego pana na przeszpiegi.
Ciasne tunele wydrążone przez myszy w drewnianej karczmie, nie miały zbyt wielu lokatorów. Sztuczna papierowa mysz minęła jedynie jedną całkowicie organiczną bratanice, stara i już bliską śmierci. Jednak to nie był fakt istotny, liczyły się bowiem przeszpiegi, dotarcie w miejsca w które umożliwiały tunele. Papierowa mysz przemknęła wewnątrz ściany pokoju gdzie baraszkowała jakaś para... z głosu dało się poznać Madreda. Podobne odgłosy towarzyszyły jeszcze innym pokoikom w pierwszej części budynku, jednak ciekawsze informacje przyniosły odwiedziny w drugiej budowli.
Najpierwej papierowa myszka przemknęła przy pokoiku w którym to Faust rozmawiał z Roset... można było podsłuchiwać ale nie było w sumie czego. Nie padły żadne ważne kwestie. Jednak gdy mysz ruszyła dalej zrobiło się bardzo cicho, nie słychać było rozmów czy też odgłosów spółkowania. Gdyby papierowy stworek posiadał zmysł węchu na pewno szybciej odkryłby dokąd zmierza, jednak dowiedział się tego dopiero gdy tunel zakończył się otworem.
Sala, duże ciemne pomieszczenie, o mokrej od czegoś podłodze i dużej ilości haków podczepionych pod sufitem. Większość zaś metalowych haków utrzymywała ociekające czymś kształty. Chwila potrzebna by mysi wzrok przystosował się do ciemności, wystarczyłaby ocenić co wisiało na hakach - ciała. Martwi ludzie i elfi z wieloma ranami, ociekający krwią w której była cała podłoga. Wszyscy nadzy, część z nich była... ponadgryzana, wszyscy martwi, niektórzy już powoli zaczynali gnić. Tak, to na pewno nie było typowe zaopatrzenie karczmy czy burdelu, nawet takiego na przeklętych ziemiach.
Szczurek wybiegł na środek tej stali i stanął na dwóch tylnich łapkach rozglądając się dookoła i szukając drzwi do tej sali.
Nie było drzwi, była drabina prowadząca do klapy w suficie. Była to prosta konstrukcja, tak by móc wyjmować drabinę na wyższej poziomy w razie potrzeby.
Gryzoń wdrapał się po drabinie w kierunku klapy, szukając jakiejś szczeliny lub dziury, która pozwoliłaby mu przecisnąć się wyżej.
Takiej jednak nie znalazł, klapa była wykonana starannie, wyglądała na stosunkowo solidną i nową. Ktoś najwyraźniej zadbał by to pomieszczenie nie zostało łatwo odnalezione.
Papierowy szczurek rozpadł się na pojedyncze karty, przestał być już potrzebny.

A sam Fateus wstał i ruszył w kierunku lisiczki z ciepłym uśmiechem na obliczu.- Rzadko spotykałem osoby z twojej rasy. A nigdy w tej okolicy... Jakieś wiatry zagnały cię do tego miejsca?
Kobieta zmierzyła go wzrokiem, po czym zapewne oceniając po stroju zawartość jego sakiewki na “wystarczający”, przybrała wyćwiczony ponętny uśmiech, a jej lisia kita musnęła delikatnie dłonie Fateusa. - Czasem tak się zdarza że trafiamy gdzieś przez przypadek, tak było też ze mną. Ale nie narzekam.- odparła dźwięcznym głosem. - Aczkolwiek jestem tu od niedawna, nie wiele wiem o tych stronach jeżeli chciałbyś o to pytać.
-Ktoś kto przy pięknej kobiecie marnuje czas na takie gadanie, bywa głupcem czyż nie...? Jak ci na imię, moja droga?- rzekł z wystudiowanym uśmiechem sztukmistrz.-Mnie zwą Viscani.
Jedną dłonią pieszczotliwie muskał jej ogon, drugą swoją sakiewkę, by jej dźwięk był wystarczająco... kuszący.
- Mówią tu na mnie Lisa. -odparła dziewczyna i w geście lekkiej prowokacji, zabrała na chwile ogon, jak gdyby droczyła się z mężczyzną, by po chwili musnąć go kitką w nogę z zadziornym uśmieszkiem.
-Ładne imię, choć mało poetyckie.- rzekł w odpowiedzi Fateus uśmiechając się i odsłaniając w tym grymasie lekko kły.-Ale przyznaję, że jest jak kluczyk... który kusi by otworzyć drzwi. I dowiedzieć się jak ty na siebie mówisz.
- Nie wiesz że...- zapytała dziewczyna a jej zgrabne paluszki musnęły usta mężczyzny, dotykając przy tym delikatnie jednego z kłów.-...im dłużej na coś czekasz tym więcej radości z tego potem czerpiesz? Cierpliwość to cnota paniczu.
-Zawsze bardziej ceniłem ciekawość i byłem często dużo płacić za jej...-Fateus korzystając z tego że się przybliżyła przesunął dłonią po jej ogonie, pieszczotliwie muskając futro palcami.-... zaspokojenie.
- A czy tylko ciekawość chcesz dziś zaspokoić?- odparła dziewczyna delikatnie zbliżając się do jego ciała, a jej pazurki delikatnie przejechały po jego piersi. - Wszak nie samą ciekawością się żyje... -dodała jeszcze.
-Przyznaję... mam dużo pragnień.- odrzekł uśmiechając się szerzej i spoglądając z lubieżnym wyrazem twarzy na jej dekolt.
Lisiczka uśmiechnęła się i w milczeniu odwróciła od Fateusa, a jej ogon przejechał po jego brodzie pieszczotliwie, gdy ta ruszyła w stronę schodów na piętro, kręcąc przy tym zalotnie biodrami. Po przejściu paru kroków, odwróciła na chwile głowę, puściła mężczyźnie oko, a jej palec zachęcił go do podążania za nią.
Sztukmistrz ruszył za nią poprawiając kapelusz, rozejrzał się za siebie tuż przed wejściem na schody. Początkowo myślał o wtajemniczeniu Gorta, ale... ostatecznie uznał, że będzie z tego więcej szkody niż pożytku. Swój dług wobec niego spłaci, po swojemu.
Następnie ruszył za lisią kusicielką.
Ta zaprowadziła go do jednego z pokoi na pięterku, wyposażonych w dość wygodne łóżko oraz kilka innych najpotrzebniejszych przedmiotów.
- Czyli czego dokładnie sobie życzysz? -zapytała, gdy tylko drzwi zamknęły się za mężczyzną, zaś jej ręce od razu wylądowały na jego torsie.
-Hmmm.. a jakież to rozrywki są twoją specjalnością?- mruknął w odpowiedzi Fateus, lewą dłonią poznając obszary ciała dookoła puszystego ogona Lisy, a prawą dłonią wsuwając do dziurki od klucza zwiniętą kartę. Ta pod wpływem woli sztukimistrza rozprężyła się nieco i zesztywniała blokując możliwość otwarcia.
Kobieta przygryzła zalotnie wargę, gdy dłoń Fateusa zaczęła wędrówkę po jej ciele, i delikatnie ocierając palcami o jego usta odparła namiętnym głosem. - Co tylko sobie wymarzysz. Chociaż ponoć mam bardzo zwinny język. -dodała siląc się na niewinny uśmieszek, a rzeczony języczek wysunął się na chwilę by musnąć usta sztukmistrza.
Phantasmagorius delikatnie pocałował lisiczkę, po czym rzekł.- A czy ten twój zwinny języczek, opowie historię trupów zwisających na hakach w piwniczce karczmy?
- Co...co? -kobieta wydawała się całkowicie zbita z tropu. - O czym ty pleciesz?- odparła cofając się nagle od Fateusa.
-Jesteś tu nowa, prawda? Ale może wiesz, gdzie znajduje się klapa w podłodze. O takiej szerokości, ściśle dopasowana....- sztukmistrz zaczął opisywać ową blokadę wyjścia dla swego gryzonia i na jakim poziomie budynku karczmy się ona znajduje.-I zamknięta szczelnie. Pewnie nie wiesz co jest za nią?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz... możliwe, że to w drugim budynku. Tam wstęp ma tylko kilka osób...a zresztą co to za wypytywanie! -oburzyła się nagle lisiczka. - Wybacz ale nie płacą mi tu za rozmawianie na temat tego przybytku, a za coś zupełnie innego! -oburzyła się kobieta.
-O ile się nie mylę, to... ja ci teraz płacę.- sztukmistrz podszedł do dziewczyny, powoli odpinając pas z bronią i odrzucając ją daleko od nich obojga. Nie chciał by się czuła zagrożona, zwłaszcza że tej broni w ogóle nie potrzebował.-No i... to co mi powiesz, zostanie tylko między nami, prawda?
Pogłaskał ją po policzku dodając.-Poza tym... Ja pytam, ale ty odpowiadasz jeśli chcesz.
- Słuchaj, to dobra praca jak na te czasy. Nie chcę mieć problemów.- odparła Lisa odpychając mężczyznę i ruszyła do drzwi, których klamkę szarpnęła. Te jednak otworzyć się nie miały zamiaru, zaś klucz do zamka też wejść nie chciał. - Co ty zrobiłeś! Wypuść mnie bo zacznę krzyczeć!- odparła wyraźnie zirytowana kobieta.
-Ja? A co ja takiego mogłem zrobić?- udał zdziwienie Fateus i rzekł z uśmiechem. -Uspokój się proszę. Nie ma powodu do nerwów. Po prostu będziemy musieli poczekać na ślusarza. Choć zawsze jest i druga droga.
Wskazał dłonią okno i powoli otworzył je wyglądając przez nie i oceniając odległość do owego drugiego budynku.
-Wiesz co? Wyjdę przez okno i poszukam pomocy do otwarcia zaciętych drzwi.- zaoferował swą pomoc Fateus.
Początkowo wspinaczka na górę karczmy była łatwa, wysuwane pazury pomagały. Jednak gdy już się wgramolił na dach sztukmistrz zorientował się, że dalsza wędrówka wymaga iście kociej zręczności.
Dach był bowiem dość śliski.
-No cóż... Nikt nie powiedział, że się przy tym nie spocę.- westchnął, a jego sylwetka zaczęła się przeobrażać. Nie był to szczególnie przyjemny dla Fateusa proces. Gdy mięśnie i ścięgna zmieniały położenie, towarzyszyły temu nieprzyjemne doznania.
Niemnie ciało pokrywało się futrem, czaszka ulegała przemianie. Strój zaś wnikał w ciało,
stapiając się z ciałem czworonożnej istoty. Kociej istoty.


Czarna pantera stojąc na dachu rozejrzała się dookoła. Przyzwyczajone do nocnych polowań oczy szukały, zagrożeń a słuch wyłapywał podejrzane dźwięki. Po chwili od przemiany, nocny drapieżnik zwinni acz ostrożnie ruszył po dachu, w kierunku drugiego z budynków. Tego zakazanego... tego, kryjącego prawdę. By przedostać się do jego wnętrza.
Ciekawość bywa silniejsza od wielu innych bodźców.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-10-2012, 07:03   #56
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Że co? Mam płacić za nocleg?
Nigdy!


Faust pod wpływem teoretycznie nieograniczonej, choć trzymanej na wodzy przez olbrzyma siły, zachwiał się nieco. Dopiero po kilku sekundach, gdy odzyskał równowagę, zakaszlał lekko, jakby miało to zasygnalizować przejście do właściwiej części jego działań.
- Chyba każdego po trochu - odpowiedział, zaś uśmiech który występował na jego ustach conajmniej za często po raz kolejny stawał się maską dla jego emocji. Oczy krążyły powoli po sali w poszukiwaniu lisiej kitki - nie wiele mógł powiedzieć na temat dziewczyny, acz zdołała ona przyciągnąć jego uwagę. Miejsce miało coś, co można nazwać urokiem. Nawet jeśli stylizowane było na mieszankę speluny i burdelu, cztery ściany wraz z dachem zapewniały jako takie poczucie bezpieczeństwa. Miła odmiana dla zbrojonych rzezimieszków, ale czy aby na pewno?
- Ostrzegam tylko że ceny za pokoje nie należą do najmniejszych. -odparła kobieta zarzucając nogę na nogę i przyglądając się Faustowi. - Nie często ktoś jest na tyle odważny by iść tym szlakiem, zmierzacie do Czarnej wody? -zapytała zalotnym głosem kobieta.
- Czymże są pieniądze wobec dachu nad głową, dobrej strawy i towarzystwa? - odpowiedział pytaniem retorycznym. Przeważnie nie byłby tak rozrzutny, jednak dostał te pieniadze za nic i miał prawo obdarować nimi innych.
- Odważny? - blondyn dopiero po chwili poprosił o szersze wyjaśnienie sytuacji, udając nieświadomego “klątwy”. Uśmiech ciągle zakrywał jego twarzy.
- Nie wiecie więc, że Czarna woda która znajduje się o półtora dnia drogi stąd jest miejscem powszechnie uważanym za przeklęte? -zdziwiła się elfka wyraźnie.
- O! - blondyn nie opanował sztucznego zdziwienia. - To dlatego szlak był tak pusty! - zaśmiał się po chwili próbując spojrzeć elfce w oczy.
- Owszem, nie często spotyka się tu wędrowców.- odparła odpowiadając spojrzeniem pięknych acz zimnych oczu. - Moge wiedzieć dokąd zmierzacie czy to tajemnica? Szanujemy tu sekrety, jeżeli nie chcecie mówić to wasza sprawa.- dodała jeszcze poprawiając swe kruczoczarne włosy, wyuczonym gestem zdolnym zmiękczyć każde serce... jak i sprawić by co innego było twardym o ile odpowiednio długo patrzyło się na ruchy Roset.
- Na wschód. - odpowiedział tak, by nie zdradzić całej tajemnicy ale i nie urazić pani tego przybytku.
- Jak przejawia się klątwa Czarnej wody? - zapytał po chwili, chcąc zmienić niewygodny temat.
- Wędrowcy zaczęli znikać, dawno, dawno temu jednej nocy cała woda stała się czarna a zwięrzęta, przestały traktować ją jako swój wodopój. Miały tam miejsce dziwne wypadki, często znajdywano ciała podróżników. Martwych ale bez żądnych ran, z uśmiechem na twarzy i całym ekwipunkiem, ale martwych. Dla tego też szybko szlak został zamknięty dla karawan. -odparła kobieta gładko przemykając się wraz z Faustem na nowy temat.
- Brzmi ciekawie - przez moment wyraz twarzy blondyna uległ zmianie. Pusty śmiech ustąpił temu przepełnionemu ciekawością świata, pragnieniem wiedzy. Oczy rozpaliły się na myśl o potencjalnym rozwikłaniu zagadki.
- Acz pewnie nie dla madame, której fakt ten odbiera klientów - dodał po chwili nieco smutniej.
Kobieta zaśmiała się cicho przysłaniając ust dłonią. Jej śmiech był balsamem dla uszu, delikatny, szczery i kobiecy, taki jaki odwiedza mężczyzn w ich nocnych fantazjach. - Na braki klientów nie narzekam... a przynajmniej nieznajomi nie wszczynają tu burd i bandyci nie napadają na mój przybytek.- powiedziała z miłym uśmiechem. - Da się wyżyć, Paniczu. -dodała jeszcze rozbawiona.
- Ziema jest pełna blizn, a tutaj dominuje spokój? - wyraził swoje zdziwienie przywdziany w czerwoną koszulę, która teraz nie miała jak falować na wietrze. Delikatna aluzja powinna zostać wyczuta przez prowadzącą przybytek elfkę, bowiem napominała o jednym z podstawowych źródeł utrzymania kobiety.
- Kobiety wiedzą jak trzymać bandziorów w ryzach.- odparła dyplomatycznie kobieta uśmiechając się kącikiem ust. - Napijemy się może wina? -zaproponowała nagle Faustowi. Widac że podobała jej się odmiana jaką była inteligencja w tym miejscu. Chociaż może to zaleta czerwonej koszuli?
- Z chęcią - odparł rozglądając się w kierunku stolika, czy też komnaty która miała posłużyć im do spożycia trunku.
- Rozmowę dokończymy u mnie. -zadecydowała właścicielka i wstała władczym gestem dłoni nakazując Faustowi zrobienie tego samego, gdy mężczyzna ruszył za nią na chwile zatrzymała sie przy barze tłumacząc dziewczynie za nim stojącej co ma przynieść do jej pokoju. Faust zaś zobaczył pejzarzyk wiszący nad półkami z alkoholami. Ot obraz przedstawiający bagno o czarnej wodzie, wykonany dość precyzyjnie, jednak mistrzowskim dziełem nie można było go nazwać. Wystarczyło jednak by poruszyć w głowię parę myśli, rzeczy o których Faust zapomniał pod natłokiem nowej wiedzy.
- To właśnie ta sławna “Czarna woda”? - blondyn upewnił się wskazując wzrokiem obraz.
- Tak... -odparła kobieta kierując się w stronę schodów prowadzących na drugie piętro.- Dostałam go kiedyś od pewnego elfiego grajka i malarza... taki drobny upominek. -stwierdziła i wzruszyła delikatnie ramionami.
Blondyn westchnął cicho - coś nie zgadzało się z prawdą. Jego wiedza przeważnie opierała się na faktach, była sprawdzona w wielu miejscach. Elfka jako istota długowieczna albo była świadkiem tych wydarzeń, albo zrodziła się w następnym pokoleniu. Efekt był jednak ten sam - musiała znać prawdę. Spojrzał na madame raz jeszcze i chociaż jego zewnętrzny wygląd nie sygnalizował żadnych zmian, to wewnątrz zagościła na krótką chwilę radość. Kwiat na zmianę więdł i rozkwitał, ciekawe, co robi właśnie teraz? Dopiero po krótkiej chwili ruszył za kobietą.
Elfka poprowadziła Fausta przez korytarza górnego piętra, aż do dobudowanego zakrytego mostku, który łączył budynek karczmy z drugą budowlą. Tam też znajdował się jej pokój do którego wprowadziła blondyna. Urządzony z dość dużą dozą przepychu, przypominający salonik z małej willi. Wygodne łóżko o bajecznej pościeli, wielka szafa na ubrania, mała toaletka i stolik przy którym stały dwa obite czerwonym materiałem krzesła.
- Rozgość się... -stwierdziła elfka i zalotnie poruszając biodrami ruszyła w stronę szafy by zacząć przyglądać się znajdującym się w niej strojom. O dziwo w tym budynku było cicho, co znaczyło, że na dole nie znajduje się druga karczmiana izba.
Faust zasiadł przy stoliku na jednym z krzeseł, których kolor był znacznie mniej intensywny niż ten należący do jego koszuli. Bardziej dla żartów, niż chęci spędzenia ciekawej nocy rozpiął jeden z guzików zakrywających jego umięśniony tors.
- Opowiesz mi coś o okolicy? - zapytał rozmarzony tym, co mógłby usłyszeć o okolicy miejsca na tyle sławnego, by informacje o nim przechować przez kilkaset lat. Ostrożnie obserwował jej niemal nagie ciało, czyniąc z niego nie tyle kolejną z żądz, co raczej piękny obraz. Tym, co umacniało go w tym przekonaniu, był fakt że była ona właścicielką tego budynku.
- Zależy co chciałbyś wiedzieć. -odparła kobieta zerkając na blondyna po czym wydobyła z szafy koronkowe pończochy. - Co o nich sądzisz?
- Jeśli tobie się podobają - jego odpowiedź była na tyle dyplomatyczna, by nie zdradzić obojętności na jej płciowość. Była piękna, Faust nie mógł temu zaprzeczyć, jednak niektóre rzeczy są nieco ważniejsze niż inne. Korzystanie z tych mniej moralnych usług nie było czymś, czego się brzydził, nie mniej jednak nie chciał płacić za coś, co było tak łatwe do uzyskania za darmo. Zwłaszcza, gdy okolica była “przeklęta”.
- A może spróbujesz mnie zaciekawić - odpowiedział spokojnie, wysyłając jej nieco dwuznaczne spojrzenie.
-A Ja nie jestem dla Ciebie wystarczająco interesująca?- zaśmiała się kobieta po czym naciągnęła pończochy na nogi robiąc to niezwykle wyzywająco, patrząc ciągle na rozmówcę. W tym czasie też młoda elfka przyniosła do pokoju butelkę przedniego wina i dwa puchary, po czym pospiesznie opuściła salkę, nie odzywając się nawet słowem.
- A więc Paniczu Fauście. -zaczęła Roset siadając przy stoliku na przeciwko mężczyzny czekając, aż ten rozpocznie rozlewanie napoju. - W tych okolicach nei ma nic pięknego czy interesującego. Jedynie bandyci, przeklęte ziemie i błogosławieństwo w postaci braku poborców podatkowych.- powiedziała obserwując odsłonięty kawałek torsu skrytego wcześniej pod czerwoną koszulą. - Dla tego coraz bardziej ciekawi mnie wasza grupka, tylu wędrowców w tym lesie nie wiedzących o przeklętych traktach. Nie sądzisz że to dziwne?- zapytała ze słodkim uśmiechem odsłaniając białe ząbki.
- Co jeśli chcemy naprawić tą okolicę? - roześmiał się, nalewając wina do pucharów. Jedynym czego pragnął, to ujrzenie jej reakcji, która mogła zdradzić tak wiele.
Elfka spojrzała na niego pobłażliwie upijając wina z kielicha. - Nie wiedzieliście o klątwie więc nie przybyliście jej zdjąć. -zauważyła po czym dodała. - Zresztą to nie moja sprawa, bagna żyją własnym życiem a mój przybytek swoim.- odparła całkowicie spokojnie, nawet jeżeli blefowała nie dała tego po sobie poznać.
- Brak podatków - westchnął, wracając do poprzedniej wypowiedzi madame. Uśmiech nieznacznie rozszerzył się na kilka sekund - najwyraźniej wizja czegoś tak dziwnego dla wiecznego obieżyświata jak podatki godna była nagrody za jedną z lepszych satyr.
Po chwili milczenia westchnął, jakby z lekkim znudzeniem, co mogło być zarówno szczerą reakcją na obecną sytuację, jak i ambitnym, wypowiedzianym pośrednio, zza zasłony obojętności wyzwaniem.
- Kiedy wyruszacie w dalsza drogę? -zapytała elfka, zaś Faust poczuł jak jej otoczona pończochą noga ociera się pod stołem o niego, w dość jednoznaczny sposób.
-Jutro, skoro świt. - odparł tak krótko i szczerze jak to było możliwe. Ręka pod stołem delikatnie wodziła po jej nodze.
- Rozumiem... -odparła i bezwstydnie docisnęła stopę do jego krocza,ocierając się o nie zmysłowo... po czym wstała od stołu i kręcąc zalotnie biodrami ruszyła w stronę łoża, odpinając przy tym swój stanik, który opadł na ziemię. - Dołączysz się?
- Jeśli tego pragniesz, madame - odpowiedział, powoli, lecz zdecydowanie ruszając w jej kierunku. Nie zależało jej na ciele gospodyni, jednak, jeśli chciała... to czemu nie skorzystać z takiej okazji?
Kobieta ułożyła sie w zalotnej pozie na łóżku, czekając na ruch mężczyzny. Obserwowała go z przygryzioną dolną wargą, a jej gesty wyraźnie dawały do zrozumienia, że nie chce widzieć na blondynie już żadnych ubrań.
- Hmm? - prowokował ją nieco bardziej, powoli rozpinając czerwoną koszulę, ukazując jej umięśniony tors, a po kilku guzikach - również mięśnie brzucha. Ruszył lekko głową rozglądając się po pomieszczeniu, zaś kolczyki na jego uszach zatańczyły, odbijając blask światła.
- Chodź no tu do mnie... -zamruczała kobieta w uśmiechu odsłaniając swoje białe ząbki, a jej palec przejechał zachęcająco po nagiej piersi. - Chyba nie każesz mi długo czekać? -dodała jeszcze siląc się na niewinny słodki uśmieszek.
Chłopak jednak, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wszelakim odruchom zdrowego człowieka po prostu stał na skraju łóżka, uśmiechając się prowokacyjnie.
Kobieta wstała, a dokładniej klęknęła na skraju łożka izarzucając mężczyźnie ramiona na szyję, poczęła ciągnąć na siebie. - Nie bądź taki oziębły... -zamruczała do ucha Fausta.
Blondyn zrzucił z siebie czerwoną koszulę, zaś gdy ta opadła na ziemię, pocałował ją. Czemu miałby nie skorzystać z noclegu, który przynajmniej wydawał mu się darmowy?
 
Zajcu jest offline  
Stary 18-10-2012, 20:37   #57
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Karczma


Każdy zajął się swoimi sprawami, każdy miał swój sposób na spędzenie tej nocy w małym raju na skraju piekła.
Gort pił i jadł niczym prawdziwy wilk morski. Jego zębiska rozrywały mięso, a alkohol wlewał się w gardło raz za razem, sprawiając że sakiewka lekko zeszczuplała. Po tej zacnej wieczerzy, obwieszczając swe zadowolenie głośnym beknięciem, murzyn wynajął pokój, gdzie zamknąwszy się na klucz zwalił się na łóżko niczym przysłowiowy głaz. Dość szybko z jego nosa wystawał poruszający się miarowo bąbelek, który pokazywał że pirat pogrążony jest w swych sennych marzeniach… albo i koszmarach.
Gort wrócił bowiem w snach to pamiętnego dnia, godziny w której mógł stracić wszystko. Pamiętał jak miecz morskiego człowieka pędził na spotkanie z jego szyją, pamiętał to aż za dokładnie. Jednak nie o tym będzie ta opowieść, jeszcze nie o tym. W tamtym momencie gdy pirat pierwszy raz poczuł grozę śmierci, prawdziwe zagrożenie, całe życie przeleciało mu przed oczami. To właśnie o tym dziś śnił murzyn, o swoim dzieciństwie. O początku swojej legendy.

Madred gdy w końcu zakończył zabawę z dziewczynami, opadł spocony na poduszkę, a dwie z podopiecznych Madam Roset… odebrały swoją zapłatę i zadowolone opuściły pokój, gotowe na kolejne wezwanie gdyby technokracie znowu zebrało się na harce. Alkohol jak i podniecenie podgrzewało krew mężczyzny, ale również zwracało jego umysł na tory wspomnień. Leżąc na łóżku mężczyzna spojrzał na swoją ciężką metalową dłoń, poruszył kilka razy sztucznymi palcami, wpatrując się w nie uważnie. Jego myśli zaś wędrowały już po piaskach pustyni, do jego rodzinnego miasta. Do dnia w którym technokrata stracił swoją prawdziwą rękę na rzecz potęgi nauki. Technologia ponad naturę, taka była dewiza… ale czy była warta poświęcenia ręki?

Faust nie mógł jednak tej nocy pozwolić sobie na sen i uciekanie we wspomnienia. Ręce Madam Roset oplotły jego nagie plecy i wciągnęły blondyna w objęcia pięknej właścicielki przybytku. Jej paznokcie przejeżdżały po jego plecach, gdy jej usta i zwinny język tańczyły po szyi młodzieńca. Ciepły oddech muskał jego skórę, a bliskość pięknego ciała elfki, dotyk jej ruchy sprawiały, że organizm sam reagował w odpowiedni sposób. Faust był już bliski zatracenia się w przyjemności, gdy poczuł że coś jest nie tak.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OYsWkdODRYI[/MEDIA]

Ból przeszył jego plecy w miejscach gdzie przejechały po nich paznokcie elfki, oczywiście pierwszą myślą było to, że Roset lubi ostrzejsze zabawy, jednak gdy mężczyzna poczuł jak krew płynie po jego plecach, a paznokcie zaczynają wbijać się w jego ciało niczym noże zrozumiał że coś jest nie tak. Spojrzał na twarz elfki i wtedy wszystko stało się jasne.


Zniknęła piękna elfka, pojawiła się zaś paszcza pełna ostrych zębów, pokryta zniszczoną skórą i tłustymi czarnymi włosami. Oczy kobiety stały się wielkie i czerwone, źrenice malutkie i wygłodniałe zaś uścisk o wiele silniejszy.
Strzygonia, Faust był pewny że Roset była tą bestią. Paskudna odmiana strzygi, mogąca przemieniać się w potwora w dowolnym momencie, a nie każdej nocy jak jej mniej doskonała siostra. Potwory te niczym sukuby lubowały się w uwodzeniu ofiar… a następnie pożeraniu ich.
- Znam swoich gości… –zaskrzeczała kobieta szczerząc groźną paszczę. – Nie słyszałam nigdy o was… a to znaczy że przysyła was ten idiota Blizna, widać nieźle mu nabrudziliście skoro odesłał was do mnie. –mówiąc to jej długi język przejechał po barku mężczyzny, który miażdżony był w potężnych objęciach strzygoni. – Ale to dobrze… wyglądasz smakowicie. –zakończyła i wgryzła się w rękę Fausta, wyrywając z jego ust okrzyk bólu. Mężczyzna musiał coś wymyślić o ile nie chciał skończyć jako dzisiejsza wieczerza.

Fateus natomiast w postaci czarnej pantery zwinny niczym wiatr i cichy niczym cień dostał się bez problemów do drugiego budynku, korzystając z okna do nieużywanego pokoju. Budynek był cichy, nie było tu słychać gości czy baraszkujących par, dla tego sztukmistrz musiał być jeszcze ostrożniejszy. Przemykał cicho korytarzami w stronę piwnicy gdzie znajdować się miała tajemnicza klapa, jego łapy bezszelestnie niosły go drewnianymi przejściami w dół budynku. Nie wiele czasu zajęło mu usłyszenie przyciszonych rozmów w których to kierunku zaczął podążać.
Głosy doprowadziły czarną panterę do niedużego pokoiku na parterze budynku. Znajdowało się tu kilka najpotrzebniejszych mebli, oraz stół ustawiony na lnianym dywanie, przy którym siedziały dwie osoby.
Jedną z nich była czarnowłosa dziewczyna, ubrana podobnie jak inne kobiety w tym przybytku – skąpo i wyzywająco. Sztukmistrz jednak nie widział jej wcześniej w głównym budynku. Kobieta była nieuzbrojona i rzucały karty na stół tocząc hazardową potyczkę z łysym mężczyzną…


…z dziwaczną maską przysłaniającą dużą cześć twarzy. Jegomość był dobrze zbudowany, jego odsłonięte ramiona budziły podziw niemal taki sam jak ogromne muskuły Gorta. Przy pasie zaś przyczepioną miał paskudną broń- gruby kawałek drewna z naprawdę ostrym szpikulcem – proste, acz paskudne uzbrojenie.
Gdy Fateus obserwował grających z górnego piętra dobiegł okrzyk bólu, co łysy mężczyzna skomentował tylko słowami – Chyba Roset zgłodniała…- jego towarzyszka zachichotała tylko.
Sztukmistrz poznał zaś głos który oznajmił swe cierpienie całemu światu –był to Faust, towarzysz Gorta.

Grupa z obozu kupców.


Shiba wstał rano z kacem który musiał być opłaconym mordercą przeciwników królestwa. Łepetyna bolała i zdawało się że zaraz eksploduje, zaś brzuch kuchcika zachęcał do zwrócenia swej zawartości. Nie pocieszającym było też uśmiechnięte lico elfiego barda który siedział już na koniu koło, zaś obok niego stał Calamity i zbrojna wojowniczka gotowa do drogi. Kupcy zaś już odjechali, położenie słońca natomiast wskazywało na to że kucharz pozwolił sobie na naprawdę długą drzemkę.
- No, w końcu! Gotowy? –powitał go wesoło bard poprawiając tobołki przywiązane do tyłu siodła. – Długo na Ciebie musieliśmy czekać!- dodał jeszcze i zaśmiał się wesoło.

Gdy w końcu Shiba wgramolił się na konia drużyna ruszyła szlakiem w stronę Czarnej wody, dotarcie tam miało zająć niecałe dwa dni, tak więc trochę czasu mieli by wytrzeźwieć… a dokładniej co poniektórzy.

Shiba był bardzo milczący przez całą drogę, pogrążony w kacowaniu i swoich myślach, niemal spał na koniu, na co nie pozwalało mu jedynie szczebiotanie barda. Calamity zaś w końcu miał porządne towarzystwo, bowiem Sashi prowadziła z nim konwersacje na temat sztuki wojskowej jako i samej wojaczki. Wymieniali się poglądami i uwagami na temat potworów z którymi walczyli, prac jakich się podejmowali i tym podobnych rzeczy. Kobieta zdawała się lubić dzierżyciela rozpaczy, bowiem wraz z trwaniem podróży rozweselała się coraz bardziej. Nawet zdjęła hełm ukazując przeciętną, poznaczoną kilkoma bliznami twarz.

W czasie pierwszego postoju Shiba już trochę w lepszej kondycji zajął się rozpalaniem ognia i przygotowaniem żywności. Gdy kroił i przyprawiał mięso jego myśli zajęte były wspomnieniami o jego rodzinnym kraju. Wiele historii tam zostawił, o której myślał teraz? Jedynie on to wiedział.

Calamity natomiast poszedł po drewno wraz z Sashi, która podczas zbierania hrustu wpadła na pewien pomysł.
- Jeżeli chcesz, to teraz jest dobry moment na sparing. Nikt przynajmniej nie plącze się pod nogami. – stwierdziła z uśmiechem ocierając pot z czoła, bowiem słonko dalej nie dawało się przegonić jesiennej pogodzie.

Cicha mgła.

Hana wzięła głęboki oddech I chwyciła za poły wejścia do namiotu, gdy nagle czyjaś dłoń złapała ją za ramię. Dziewczyna od razu wykonała szybki obrót unosząc pręt… ale na szczęścia zdołała zatrzymać atak, tuż przed twarzą Johna.
- Idę z tobą… obiecałem Ci pomagać. –wybełkotał mężczyzna zezując na nietypową broń która wibrowała tuz przed jego nosem.
John oczywiście nie robił tego z powodu obietnicy… po prostu bał się samemu zostawać w karczmie, było to dla niego zbyt niebezpieczne, pewniej czuł sie przy Hanie.
Dziewczynie pozostało już tylko wzruszyć ramionami i wkroczyć wraz z przedstawicielem handlowym do cyrkowego namiotu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xqqiM_TiiIQ[/MEDIA]

Gdy tylko weszli do środka, poły namiotu z szelestem zamknęły się za nimi, a do ich uszu dobiegły śmiechy i oklaski. Znaleźli się na szczycie cyrkowych trybun, zapełnionych przez ludzi, zapewne mieszkańców wioski. Wszyscy mieli sztuczne uśmiechy przyczepione do twarzy i śmiali się głośno i klaskali wpatrzeni w małą scenę w centrum namiotu. Na arenie bowiem stał niezwykły jegomość.


Gruby niski mężczyzna , w wysokim cylindrze i o ogromnym uśmiechu. Na nosie nasadzone miał staromodne okrągłe okulary, zaś w lewej dłoni trzymał różową parasolkę. Duże guziki od jego ubrania ledwo wytrzymywały napięcie jakie powodował brzuch, gotowe strzelić w każdym momencie.
Jegomość przemawiał zaś wesoło do publiki podrzucając trzema nożami w prawej ręce.
- Panieeeee i Panowieeee, a teraz wykonam słynny numer z nożami! –zakrzyknął wesoło co wywołało gromkie brawa. Mężczyzna obrócił się na piecie w stronę przypiętego do obracającego się koła wieśniaka, który uśmiechał sie równie sztucznie co cała widownia.
Po chwili noże śmignęły w powietrzu… trafiając prosto w krtań mężczyzny, który zacharczał i p ochwili skonał z uśmiechem na twarzy.
- No nie zawszeeeeee się udajeeee! –zarechotał głośno grubas a publika zabiła mu ponownie głośne brawo.
- Mamy nowych ochotników, nowych ochotników! – rozległ się delikatny dziewczęcy głosik, spod górnej części namiotu , zaś okrągłe światło reflektorów padło na Johna i Hanę, a wszystkie głowy widowni odwróciły się automatycznie w ich stronę.
Słowa wypowiedziała natomiast siedząca na trapezie młoda dziewczyna.



Białowłosa piękność odziana w wymyślny strój, o brawie podkreślający kolor jej włosów. Wysokie samonośne pończoszki, spódniczka tak krótka, że zobaczenie bielizny dziewczyny nie było problemem, przypięte do pleców skrzydełka i kapelusz.
- Ochotnicy, ochotnicy! –zachichotała jeszcze raz i rozhuśtała się na trapezie.
- Doooooookłaaaaadnie taaaaaaaaak!- zagrzmiał grubas przeciągając każde słowo i położył dłoń na dźwigni która znajdowała się koło niego. Chociaż Johnowi zdawało się, że jeszcze przed chwilą nic tam nie było.
- Aleeeee jedennn z nichhh musi się jeszczeeee przeeebrać! –dodał uśmiechnięty facet w cylindrze i gwałtownie pociągnął z dźwignię, zas podłoga pod stopami Johna odskoczyła, a ten runął w dół ciemnego tunelu.
Hana nie miała nawet jak zareagować, bowiem zapadnia zniknęła tak szybko jak się pojawiła, a dziewczyna została sama z dwoma cyrkowcami którzy wpatrywali się w nią uśmiechnięci. No i jeszcze populacją całego miasteczka… ale kto by się nimi przejmował?

John natomiast krętą zjeżdżalnią zsunął się do sporego pokoiku. Na ścianach wisiały lustra i przeróżne stroje, wszystko pasowało by do garderoby, gdyby nie klatka stojąca na środku pomieszczenia. Metalowa konstrukcja kryła zaś w sobie całą grupkę śpiących dzieciaków, zapewne także obywateli Cichej mgły. Koło klatki zaś pochylona nad dużym kociołkiem, w którym bulgotała woda stała kobieta.


Ubrana w czarno-zielony strój typowy dla pomocniczek magików. Dookoła niej latały natomiast dwa czarne jak noc kruki – czyżby to ona była odpowiedzialna za chmarę ptactwa na zewnątrz?
- Och witam… –odezwała się ponętnym głosem na widok Johna. – Czyżbyś ty był głównym składnikiem mojej zupy? Z nich byłaby zbyt delikatna… –dodała wskazując na dzieci uwięzione w klatce.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 21-10-2012, 11:44   #58
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Talking

Zamarznięta Melodia

Jazz

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=AaEmCFiNqP0[/MEDIA]
Facet. Typek. Ten Gość. Kapelusznik, Saksofonista, Szef kuchni....
Dużo by wymieniać jak mnie wołają, ale właściwie nikt nie woła mnie po imieniu. Dlaczego? Cóż, nie mam pamięci do imion. Moje własne nie było wyjątkiem.
Jest jednak jedno imię, które pamiętam. Nie dla tego, że jego posiadacz był silny, wyjątkowy czy specjalny. Był raczej chodzącym żartem, który robił za wypełniacz w ostatnich wydarzeniach.

Shiba.

Mój udział w przygotowaniu go na walkę z szaleństwem jak i walkę o Valahię miał miejsce dosyć dawno temu. I był to raczej przypadek.
To było ciepłego dnia w dzielnicy portowej, którą nadzorował dom Pogody. Temperatura wynosiła...-12 Stopni? Coś takiego.
Pojechałem sobie na łyżwach do ulubionej tawerny w tej dzielnicy.
Było to miejsce wieczne pełne osobistości. Tawerna została zbudowana z użyciem ludzkiej technologii parowej. Była pełna rur i mechanizmów. Sidhe przychodzili tutaj, bo to miejsce było inne, tylko tutaj nikt nie korzystał z przesyconych własnym życiem i dziwną energią kamieni kontynentu. Ludzie zaś przychodzili tutaj, bo było tak jak u nich w domu.
Mała różnica kulturowa można by rzec. Jedni chcą to, do czego się przyzwyczaili a inni szukają czegoś nowego.

Jak zwykle siadłem przy stoliku w rogu obserwując tego szczyla, Shibę, jak tworzy sobie tymczasowy harem przystawiając się do każdej co bardziej spitej kobiety.
Jak na złość dostawiał się ostatnio i do mojej wybranki!
Ciężko jednak było wgnieść w cement twarz kogoś kto jest synem twojego pracodawcy...W dodatku członkiem rady Valahii...
Aaargh! I jak ma sobie prosty facet radzić w takiej chwili!? Piwa! A no tak. Nie stać mnie.
Mimo bycia szefem kuchni jednego z domów to wciąż nie wiedziałem do końca jak radzić sobie z pieniędzmi. Znikały tak jak przychodziły.
Cóż pół życia spędziłem podróżując po ludzkim kontynencie w poszukiwaniu smaków. Ciekawe miejsce i niezwykle zaskakujące. Przynajmniej tam można było sobie radzić i bez pieniędzy, szło się do lasu i polowało. Valahia jest prawie w całości jedną wielką metropolią. Nie licząc paru niemal niedostępnych miejsc.
W tym momencie uratowało mnie przybycie dwóch osób: Arnolda Golden oraz Kuraia Dracul.
Golden był moim szefem i stawiał piwo. To typ faceta, którego wszyscy lubią nawet gdyby miał zachowywać się równie żałośnie, co jego syn. Dracul to już inna bajka.
Gdy widzisz twarz tego typu i czerwone oczy już z góry wiadomo, że pewnie narrator całej historii zrobi z niego nemezis całej rasy i głównego antagonistę historii. Cóż, tym właśnie był, ale nikt nie pomyślał, aby zadźgać go od tak za brzydką twarz dopóki nie narobił problemów.
Problemów, których właściwie do dziś nie rozwiązaliśmy. Ale to już inny temat.
- Trzy piwa dla nas! - krzyknął Dracul i wtedy zapomniałem że jest tym złym gościem. Pierwszy raz ktoś uprzedził Goldena przed sponsorowaniem. Myślałem, że to wystarczająca pokuta za wyglądanie na stereotypowe zło.
Rozmawiali coś o powrocie Dracula, o masie ludzi, która to oglądała jakby dostarczyli nowe koty albo jakieś nieznane ptactwo, które dało się oswoić. Tego typu towar był tutaj najpopularniejszy...Arararara! Schodzę z tematu....
Pamiętam, że Golden klepnął wtedy karczmarkę pod plecy i dostał w zamian liścia w twarz. Pięścią. Ledwo zdążyłem powiedzieć - W sumie zgaduję, że jaki ojciec taki syn - a Shiba już przystawiał się do jakiegoś...Turysty.
Co prawda na początku sam myślałem że to kobieta, dopiero po chwili przyszedł ojciec srebrnowłosej postaci, przedstawił się...ktoś-tam "Hare" i kazał zostawić jego syna w spokoju! Dawno takiego ubawu w karczmie nie było.

Podreperowało mi to humor a gdy Dracul postanowił odejść do mieszkania to i ja zdecydowałem się ulotnić.
Wykorzystałem swoje obydwie Safaię, aby zamiast robić za zbędne sztylety zmieniły mi buty w łyżwy i udałem się w stronę mniej zamieszkałych ulic miejskich.
Przez całą tą akcję zapomniałem, że przecież ogólna sytuacja wyspy nie jest za wesoła. Poprzednia głowa rodziny wiedzy zmarła, jego syn zajmuje stanowisko, więc rada pewnie będzie dosyć zdystansowana a turyści korzystając z zmian będą coraz bardziej napierali, aby dopuścić ich do zbadania mechanizmów wieży wieszczej. Widziana z każdego zakątka dzielnicy portowej wieża bezbłędnie przepowiadała pogodę na najbliższy tydzień! Przedmiot nie z tej ziemi i nawet my nie wiedzieliśmy jak jest skonstruowany i od kiedy tu stoi.
W jednej z uliczek spotkałem starego znajomego. Nie pamiętam jak się nazywał. W każdym razie był górnikiem.
Miał niebieską fryzurę i wiele blizn na ciele. A co najważniejsze był człowiekiem. Jednym z, niewielu którzy na stałe zamieszkali w Valahii, mimo że jako członkowie innej rasy nie dostawali wielu praw.
Jeśli mnie pamięć nie myli ten osobnik najbardziej obawiał się, że nie uda mu się dopłynąć do kontynentu, czego z kolei się nie dziwię.
- Yo! - powitał mnie gdy podszedłem pod jedną z ulicznych latarni. Sidhe nie widać w cieniu a noc na Valahii zachodzi najszybciej na świecie. Może dla tego, że jesteśmy prawie na jego szczycie.
- [i]W drodze do domu?[i] - zgadałem a ten uśmiechnął się pokazując torbę pewną kamieni.
- Targuję się z Milią. Tworzy jakieś dziwne badania z ludźmi z kontynentu. - wyjaśnił mi po czym sam zadał pytanie - Jakim cudem nie masz w ustach papierosa?
Gdy mi to przypomniał zorientowałem się, co sprawia, że mam tak słaby humor i szybko sięgnąłem po peta do kieszeni.
- Shiba przystawia się do mojej gwiazdy - wyjaśniłem.
- Eh? Przecież to zwykła służba z domu zdrowia. Nawet nie może za nią wyjść.
Racja. Członkowie domów nie mogli wychodzić za zwykłych mieszkańców. Dało się to obejść, ale więcej z tego problemu niż pożytku.
- Wciąż może ją zbezcześcić - odparłem przejęty a znajomy tylko się uśmiechnął. Chciał mnie klepnąć przyjacielsko, ale przez odruch zareagowałem kopniakiem. Jakieś drzewo obok zgięło się od wywołanej siły uderzenia. Trudno.
- Przecież on podchodzi do kobiet dla sportu. Adorował już pół kontynentu a pewnie jest dalej prawiczkiem. - zauważył słusznie - Jak chcesz się go pozbyć to znajdź mu lepsze zajęcie.

I takiej właśnie rady było mi trzeba. Jeżeliby znaleźć Shibie jakąś własną podróż ku pasji, jakieś "tabi", które oderwałoby go od irytowania połowy populacji kontynentu...Może byłoby to i poręczne.
Udałem się, więc do domu i główkowałem długi czas nad znalezieniem czegoś, czego mógłbym go nauczyć i co by go odciągnęło od jego obecnego hobby.
Ostatecznie stwierdziłem, że i tak znam się tylko na jednej rzeczy.

Początkowo miałem czekać na odpowiednią okazję jednak czy to z niecierpliwości czy po prostu czułem już nadchodzące problemy w kościach...Podszedłem do niego zaraz po pogrzebie starego Tepesa.
Miał on smutną twarz, jednak wątpiłem, aby faktycznie dotyczyło to śmierci głowy domu wiedzy. Prawie nikt nie znał tego faceta! Wiecznie zamknięty w własnym mieszkaniu szukając informacji na tematy nikogo tak na prawdę nieinteresujące.
- Coś cię trapi, Shiba? - zapytałem go. W odpowiedzi zaczął mi lamentować na temat własnej siostry. Jak to wiecznie leży w szpitalu, źle wygląda i nic nie je...
Był mój!
Umówiłem się z nim jeszcze tego wieczora. Przygotowałem wóz, kazałem mu wleźć i zawiozłem do starego lodowiska.
Kiedyś w tafli lodu pojawiła się tam dziura. Wypłynęła nią dziwna kałamarnica i wtedy powstała nowa atrakcja w postaci dokarmiania jej... Do czasu aż spasła się na, tyle że nie mogła z niej wyjść! Stała się agresywna i lodowisko musieli zamknąć.
Zdecydowanie była dobrym materiałem na sushi, wyglądała jakoś tak:
Stwierdziłem, że jeżeli mam zamiar zrobić, z Shiby kuchcika, powinienem go nauczyć jak walczy kuchcik. Chłopak wziął swoją Safaię i ruszył na bestię.
Zajęło mu to dobre kilka godzin no i potrzebował ostatecznie pomocy.
Chilli się przydało.

Można powiedzieć, że była to nieco komiczna seria wydarzeń, choć do dzisiaj sądzę, że gdyby Shiba ostatecznie nie poszedł ze mną to pewnie umarłby podczas swojej potyczki z Draculem.
Sporo dorósł przez ten okres...Ciekawe jak teraz się rozwija.

~*~

Shiba pałętał się po lesie zbierając drewno do ogniska na...Metalowy wózek, który stworzył z swojego sztyletu. Safaie zdecydowanie były użytecznymi narzędziami z Valahii.
W pewnym momencie kichnął i przewrócił się przyciągnięty do ziemi grawitacją.
Zacisnął z złości zęby obejmując samego siebie.
- Jasna cholera jak dorwę tych handlarzy to im nogi z dupy powyrywam! - krzyknął w przestrzeń.
 
Fiath jest offline  
Stary 26-10-2012, 21:58   #59
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Początek Legendy

Gort chrapiąc głośno niczym stary niedźwiedź, przewracał się niespokojnie z boku na bok, zaś jego łóżko wydawało z siebie niemal równie głośne pojękiwania co panienki nieopodal w pokoju Madreda. Murzyn wierzgał przy tym co jakiś czas wyprowadzając to cios pięścią, to kopnięcie nogą. Widocznie nawet we wspomnieniu swej największej w życiu porażki wciąż wierzył w swoje zwycięstwo. Jego jak zawsze niezłomna wola walki i pewność siebie niczym kamienna ściana oddzielały od jego świadomości wszelkie wątpliwości i nie dopuszczały nawet najmniejszej myśli o przegranej. Ale od czego się to wszystko zaczęło? Jakie osoby i wydarzenia wprowadziły Gorta na ścieżkę ku majestatycznym bogactwom i marzeniom o wielkiej chwale?

* * *

Sala treningowa wypełniona najrozmaitszymi przyrządami do ćwiczeń, poczynając od zwykłych ławek z gryfami i stojaków z hantlami, przez rowerki i bieżnie, aż po skomplikowane atlasy i inne urządzenia których zrozumienie zasad działania przekraczało możliwości umysłowe większości kulturystów, czym jednak nie musieli się przejmować dopóki oczywistym było gdzie i jak dokłada się ciężar. Zaś jednym ze stałych bywalców tej konkretnej siłowni na wyspie Nagoya był Byron Kingstone.


Czterokrotny bokserski mistrz świata w wadze ciężkiej, okładający właśnie worek worek treningowy który po każdym jego ciosie niemalże aż krzyczał z bólu, podskakując przy tym prawie pod sam sufit. Ten pokaz niewypowiedzianego okrucieństwa obserwował natomiast rozmarzonym wzrokiem młody, najwyżej ośmioletni czarnoskóry chłopak, który z zapałem dopingował swojego idola.
- Dalej! Dołóż mu, tatku! Pokaż temu słabeuszowi kto tutaj rządzi!
Jednak po dłuższym czasie w końcu nawet taka góra mięśni jaką bez wątpienia był Byron musiała w końcu zrobić sobie krótki odpoczynek i siadając ciężko na jednej z ławek spojrzał on na swojego syna, po czym poklepał go po głowie wielką czerwoną rękawicą.
- Cieszy mnie, że masz tyle entuzjazmu, Gort - rzekł do niego z powagą, na co chłopak w odpowiedzi szeroko się uśmiechnął. - Siła bez determinacji nic nie znaczy, ale determinacja bez siły też jest do niczego. Dlatego zawsze pamiętaj, że nie ważne co w życiu będziesz robił, musisz w to wkładać całego siebie i przenigdy nie myśleć o porażce. Tylko w ten sposób możesz osiągnąć sukces.
- Pewnie, tatku! - krzyknął chłopak, zaciskając mocno piąstki i unosząc je w górę. - Obiecuję ci że pewnego dnia zostanę numerem jeden na wyspie! A potem na całym świecie!!

* * *


Jedna z wielu odrapanych, śmierdzących, pokrytych graffiti uliczek na wyspie Nagoya, gdzie odkąd największy tutejszy rentier, Frank McCourt, ogłosił się królem, panuje wyłącznie korupcja i terror miejscowych gangów niejednokrotnie wchodzących w konszachty z władzą, przymykającą oko na ich przestępczą działalność.
Trzech miejscowych bywalców po dniu ciężkiej pracy w miejscowej stoczni weszło do jednej z zaniedbanych knajp upadających pod ciężarem płaconych podatków i haraczy (w obecnych czasach ciężko było nawet odróżnić jedno od drugiego). Kumple zajęli swe zwyczajowe miejsca przy barze, rozmawiając jak zwykle o tym jak życie w mieście z dnia na dzień coraz bardziej schodzi na psy:
- Słyszałem że Zielone Kaptury znowu zrobiły wypad na terytorium Krwawych Smoków i zdemolowały co najmniej sześć sklepów... - zagadał mężczyzna w średnim wieku.
- Tak, chyba zacznę się obawiać nawet o tę moją spelunę - wtrącił się barman. - Jeśli nie wykończą jej te uliczne gangi, to prędzej czy później zrobią to poborcy podatkowi. Chyba nie rozminę się z prawdą jeśli powiem, że to wy trzej utrzymujecie cały mój interes.
- Na nas zawsze możesz liczyć, Frank - stwierdził drugi mężczyzna z długą gęstą brodą i przekrwionymi oczami. - To jest, dopóki nie zaczniesz dolewać wody do piwa, jak wszyscy pozostali barmani w mieście.
Właściciel knajpy uśmiechnął się cierpko i nalał gościom po kuflu złotego trunku.
- Dzisiaj pijecie na koszt firmy - oznajmił.
- Daj spokój, Frank! - żachnął się trzeci mężczyzna, po czym zaniósł się ostrym kaszlem, jednak po chwili zdołał kontynuować. - Przecież wiesz, że ostatnio stocznia pracuje pełną parą, więc mamy roboty po uszy. A skoro tydzień temu odeszła twoja ostatnia kelnerka, to powinieneś dostać od nas solidny napiwek. Dobrze mówię, chłopaki?
Dwaj kumple przytaknęli ochoczo i pociągnęli zdrowo ze swych kufli.
- Podobno Krwawe Smoki mają się gdzieś tutaj dzisiaj nawalać - zauważył mężczyzna z brodą.
- Z innym gangiem?
- Nie, to ma być pojedynek o przywództwo.
- Oho! O ile mnie pamięć nie myli, to coś takiego się jeszcze nie zdarzyło od kiedy Gruby Tarou objął władzę.
- Dlaczego nie powiedziałeś nam o tym wcześniej? Moglibyśmy pójść popatrzeć.
- Dopiero mi się przypomniało... zresztą i tak nie będzie co oglądać. Wyzywający to podobno jakiś nastoletni smarkacz, któremu niedawno zmarł ojciec. Nie zdziwiłbym się gdyby próbował w ten sposób pożegnać się ze światem, czy coś.
Pozostali się zgodzili i rozmowa szybko zeszła na inny temat. Potem zaś cała trójka postanowiła rozerwać się partyjką bilarda, gdy niespodziewanie za jedną ze ścian speluny dosłyszeli podekscytowane okrzyki i odgłosy szamotaniny, a chwilę później przez okno knajpy wleciał do środka otyły Azjata w bluzie z czerwonym smokiem, porządnie obitą twarzą i złamanym nosem z którego obficie lała się krew. Trzej bywalcy obejrzeli się i za rozbitą szybą dostrzegli czarnoskórego młodzieńca w skórzanej kurtce i wojskowych spodniach. Stał on z założonymi rękami i zuchwałym uśmiechem, podczas gdy reszta członków gangu stała jak oniemiała z opadającymi szczękami i wytrzeszczonymi gałami, najwyraźniej nie mogąc pojąć tego co się właśnie stało.

* * *

Na dębowych drzwiach u końca długiego korytarza widniała tabliczka z napisem "Joseph McCourt". Natomiast teraz stały one wyrwane z zawiasów tuż obok futryny, zaś w miękkim skórzanym fotelu za biurkiem siedział nie kto inny jak Gort Kingstone, zwany przez swych podwładnych Czarnoskórym. Rozsiadłszy się wygodnie z nogami na blacie popalał sobie drogie cygaro których paczkę znalazł w jednej z szuflad biurka, podczas gdy Desmond siedząc kawałek dalej pod ścianą, w skupieniu przeglądał jakiś plik kartek. Zaś po przeciwnej stronie biura pod oknem, z długą włócznią opartą o ramię, siedział ubrany na niebiesko blondyn.


Zaciągnąwszy się papierosem spokojnie wypuścił z ust szary dym, który poszybował przez okno, rozwiewając się nad miastem, które wyglądało jakby niedawno przeszedł przez nie huragan. Zwłaszcza okolice rezydencji McCourta ucierpiały znacznie podczas bitwy która rozegrała się tu zaledwie pare dni temu, gdy Czarnoskóry wraz ze swoim gangiem przegnał skorumpowanego króla i wszystkich jego urzędników, przejmując tym samym całkowitą władzę nad wyspą.
- Chyba w końcu udało mi się zrozumieć twoje motywy, Leroy - stwierdził Desmond niespodziewanie podnosząc się i odkładając na biurko stos papierów. - Przywódca milicji pomagający przestępcom w obaleniu króla? Komu jak komu, ale tobie na pewno nie było źle pod rządami McCourta. Więc dlaczego?
Desmond odczekał chwilę, po czym kontynuował:
- Bo od początku zależało ci na tym mieście. Natomiast McCourt nie tylko wykorzystywał poszczególne gangi do własnych celów, ale też dbał o to by żaden z nich nie zdobył znaczącej przewagi nad innymi. Jednakże wszystko zmieniło się w momencie gdy Gort objął dowodzenie nad Krwawymi Smokami, które w ciągu zaledwie kilku lat tak urosły w siłę, że nawet król nie był w stanie nad nimi zapanować. A ty tylko czekałeś na odpowiedni moment by wbić mu sztylet w plecy.
Blondyn dopalił papierosa i zmiął niedopałek w popielniczce stojącej na parapecie, po czym spojrzał po raz pierwszy w oczy Desmondowi.
- Zrobiłem po prostu to co do mnie należało. Teraz, gdy udało nam się pozbyć McCourta i jego świty, haracz który mieszkańcy zmuszeni są płacić Krwawym Smokom za ochronę i tak jest prawie trzykrotnie niższy od podatków które nakładał na nich król. A bez tych wszystkich regulacji i przekupnych oficjeli, obywatele są w końcu w stanie odetchnąć i żyć bez strachu o swoje życie i majątek.
- Innymi słowy, uważasz że wolność jest lepsza od bezpieczeństwa? - zapytał Desmond.
- Bezpieczeństwa? - prychnął oburzony Leroy. - Żartujesz sobie? Wy, Krwawe Smoki przynajmniej pilnujecie żeby nikt nikogo nie zabijał ani nie okradał, bo wiecie że wpływa to bezpośrednio na wasze dochody z haraczy. Podczas gdy McCourt celowo prowokował wojny między gangami i używał tego jako pretekstu do jeszcze większej kontroli nad życiem obywateli. Nie potrafię sobie wyobrazić nikogo bardziej niebezpiecznego niż on!
Podniesiony ton głosu zdołał w końcu wybudzić Gorta, który moment wcześniej zapadł w drzemkę.
- Ale to nuuuuuudneee! - zawołał murzyn, przeciągając się. - Miałem nadzieję że bycie numerem jeden na wyspie będzie ciekawsze.
- Może to cię zaciekawi - Desmond wyjął zza pazuchy zwiniętą gazetę i mrugnąwszy porozumiewawczo w stronę blondyna rzucił ją wielkoludowi.
- A co to, jakieś pisemko? - zapytał murzyn, jednak wystarczyło że tylko rzucił okiem na gazetę, by cygaro które trzymał w ustach opadło na ziemię, a on sam poderwał się z miejsca i wymachując gazetą jak oszalały pokazywał jednocześnie palcem na wielkie zdjęcie widniejące na pierwszej stronie. - Czy ja dobrze widzę!? Król piratów!? Ten Król Piratów!!?
- Zgadza się - przytaknął Desmond. - Na swojej egzekucji oznajmił, że zostawił wszystkie swoje skarby w jednym miejscu, a ten kto je odnajdzie zostanie nowym królem piratów.
- A-ale... tu pisze że to się wydarzyło tydzień temu! - wrzasnął murzyn uderzając pięścią w blat biurka.
- Tak, tyle zajmuje dotarcie gazetom z Grand Line na naszą wyspę - potwierdził Desmond.
- Psia mać! W takim razie... - Gort zastanowił się przez chwilę, po czym wypalił do towarzysza: - Zbierz chłopaków! Jutro o świcie wypływamy na morze!! Idę poszukać dla nas statku, zanim zabiorą nam najlepsze!!!
To powiedziawszy jednym susem przeskoczył biurko i niczym rakieta wyleciał z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi bez zawiasów, które opadły głucho na gruby dywan. Leroy zaś posłał Desmondowi spojrzenie mówiące: wiedziałeś że tak się stanie.
- Wygląda na to, że wasz szef znalazł sobie nowe powołanie - rzekł w końcu blondyn, podnosząc z ziemi niedopalone cygaro.
- Wygląda na to, że od jutra to ty jesteś nowym zarządcą - odpowiedział mu przyszły pirat.

* * *

Gabinet lekarski na Blackberry przypominał raczej laboratorium w którym mieszały się dziesiątki różnych (zwykle przyprawiających o zawroty głowy każdego kto do niego wszedł) zapachów. Na licznych półkach, stołach i kredensach stały setki probówek, flakoników i ampułek w których bez przerwy coś bulgotało, świeciło się lub najzwyczajniej w świecie stało i śmierdziało. A wszystko to należało do świata z którego pochodziła Leonore Clarke - młoda i zarazem pechowa pani doktor, której badań nie zgodził się sponsorować nikt poza pewnym czarnoskórym piratem.


Jedynym haczykiem było to że musiała dołączyć do jego załogi jako lekarz okrętowy, co prawdę powiedziawszy średnio jej odpowiadało. Głównie dlatego że prowadzenie eksperymentów na wiecznie kołyszącym się statku znacznie utrudniało jej pracę. Z drugiej strony mogła dzięki temu zwiedzić wiele nowych miejsc i zdobyć wiele rzadkich specyfików, które mogły znacznie poszerzyć zakres jej badań. Aczkolwiek największym mankamentem pracy w takim miejscu było to że piraci nadzwyczaj często robili sobie krzywdę, więc ich leczenie zajmowało Leonore znacznie więcej czasu niż by tego chciała.
- Hej, Leonore! - z góry słychać było zbliżające się głuche nierówne tupnięcia, wskazujące na to że ktoś taszczył coś naprawdę ciężkiego. - Przygotuj swoje zabawki! Głupola trzeba znowu pozszywać!
Doktor Clarke dobrze znała ten głos i dobrze wiedziała co on oznacza. Dlatego nim w drzwiach pojawiła się Elisabeth, dziewczyna zdążyła już wyciągnąć na stół stertę bandaży i nici, a także spory wybór środków dezynfekujących. Potem zaś nagle i bez ostrzeżenia do gabinetu wparowała zakrwawiona rudowłosa kobieta, podtrzymująca poharatanego chyba we wszystkich miejscach na ciele murzyna.
- Czyżby jakaś dzika bestia? - zapytała Leonore, poprawiając okulary i przyglądając się ranom które wciąż obficie krwawiły.
- Gdyby zwykła bestia była w stanie tak zranić naszego kapitana, to zostawiłabym go tam żeby zdechł - prychnęła w odpowiedzi Wielka El. - Nie, to był pieprzony Zoan. Najpierw zaatakował kilkoro naszych których wysłaliśmy na eksplorację wyspy, a potem nasz zidiociały kapitan postanowił że go odnajdzie i sam się z nim rozprawi...
Nagle oczy pani doktor rozszerzyły się.
- Chciał pokonać Zoana gołymi rękami? Przecież to samobójstwo!
- Też mu to powiedziałam, ale wiesz jaki potrafi być uparty - odpowiedziała rudowłosa, zrzucając w końcu wielkoluda na jedno jedyne łóżko wciśnięte w kąt gabinetu, zaś Leonore natychmiast przysunęła sobie taboret i pochyliła się nad Gortem, by ostrożnie zdezynfekować jego rany, po czym wzięła do ręki leżącą nieopodal strzykawkę i napełniwszy ją płynem z jednej z probówek niezwłocznie zaaplikowała pacjentowi zastrzyk w podbrzusze.
- Udało mu się? - zapytała mimochodem.
- Finezją przypominało to Butcha zarzynającego wyjątkowo agresywną i wojowniczą kurę - skwitowała krótko Elisabeth. - Ale ten Zoan zachowywał się jakoś dziwnie... jakby kompletnie nad sobą nie panował. Chyba tylko dzięki temu Gort miał z nim jakiekolwiek szanse.
- Tak, to się czasem zdarza - stwierdziła doktor Clarke. - Słyszałam że w niektórych przypadkach owoc może przejąć kontrolę nad jego użytkownikiem i doprowadzić go do szaleństwa, gdy jego wola zanadto osłabnie.
Leonore zszywała po kolei dziesiątki zadanych pazurami ran, wciąż nie mogąc wyjść z wrażenia.
- Niesamowite jak silnym i głupim trzeba być żeby dokonać czegoś takiego - mruknęła pod nosem, po czym zapytała. - [/i]A tak w ogóle udało wam się znaleźć ten skarb o którym mówiła mapa?[/i]
- Oto i on - rzekła Elisabeth odpinając od pasa sporą sakwę i ostrożnie wyciągnąwszy z niej niebieski owoc, położyła go na jednym ze stołów.


- Podobno jest to niezwykle rzadki szatański owoc. Dowiedz się o nim ile tylko zdołasz dopóki nasz półgłówek nie wydobrzeje. Potem urządzimy zawody w piciu dla całej załogi i ten kto wygra dostanie go na zagrychę.
Elisabeth uśmiechnąwszy się zadowolona opuściła gabinet, pozostawiając ich kapitana w rękach Leonore.

* * *

Gort zamrugał i w ostatniej chwili uniknął ciosu miecza, który rozciął mu policzek. Groza i moc jaką władał jego przeciwnik nie wystarczyła jednak do tego by się poddał. Wykorzystując nadarzającą się okazję rzucił się na kontradmirała, przygważdżając go do nadburcia statku. Zaraz potem poczuł jak jego mięśnie znowu słabną, mimo to jednak wciąż naciskał na przeciwnika, nie pozwalając mu się ruszyć. Ten jednak uśmiechnął się szyderczo i wychylił się za nadburcie, chwytając jednocześnie Gorta, by wraz z nim wylecieć za burtę statku, który okrążony był przez co najmniej tuzin galeonów. Spadając w ciemne otchłanie oceanu, Czarnoskóry kapitan poczuł coś po raz pierwszy w życiu. Tym uczuciem był strach. Strach że w tym oto momencie kończy się nie tylko jego życie, ale wraz z nim wszystkie jego marzenia i ambicje. Jednak tym co najbardziej go bolało było to że zawiódł swoich nakama. Czy nie obiecał im że zobaczą jak zostaje nowym Królem Piratów? Że zdobędą bogactwa o jakich nigdy w życiu nie śnili? Że zwiedzą wszystkie wyspy świata? Spróbują wszystkich alkoholi? Zaliczą wszystkie dziewki z najdroższych burdeli? Każde z tych niespełnionych marzeń bolało go niczym igła wbijana prosto w serce. Wiedział, że nie może się jeszcze poddać. Wiedział, a mimo to... czuł jak pochłaniają go fale, a do jego ust wlewa się słona morska woda. Powoli tracił przytomność. Za chwilę nie będzie czuł już nic...

... wtem poczuł jednak odór spalenizny, a świadomość błyskawicznie powróciła do jego ciała i pierwszym o czym pomyślał byli jego czterej kamraci. Murzyn natychmiast wyskoczył z łóżka i jak pocisk uderzył w drzwi do pokoju, które wylatując z zawiasów opadły z łoskotem na deski karczmy.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 26-10-2012 o 22:34.
Tropby jest offline  
Stary 27-10-2012, 17:31   #60
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Cisza przed burzą(?)

Przez całą podróż nie wydarzyło się nic wyjątkowego, no poza rozmową z Sashi. Calamity chyba jeszcze nigdy z kimś tyle nie rozmawiał. Zbrojna pochwaliła się całkiem pokaźnym bestiariuszem, musiała być dobrze wyszkolona w swym zawodzie. W końcu przyszedł czas na rozpalenie ogniska, sprowadzeniem opału postanowił się zająć zbrojny wraz z Sashi. Na miejscu wojowniczka zaproponowała sparing, na co dzierżyciel rozpaczy odrzekł.
- Dobrze... ale najpierw... muszę ocenić... twą siłę... - Mówiąc to połamał w dłoni kłodę.
- Natrzyj... na mnie... - Dodał przybierając nietypową postawę bojową.


Rozpacz spoczęła na za głową rycerza, jednak skierowana końcówką ostrza w stronę Sashi. Sam zbrojny ugiął nieco kolana, i lewą dłoń trzymał w pogotowiu. Zwykle tą właśnie ręką, bronił się lub zbijał ostrza przeciwników, jednak cios zbrojnej przyjmie na “Despair”. Miało to na celu dostosowanie swej siły do siły Sashi, aby Calamity przypadkiem nie zrobił jej krzywdy.
"Barbarzyńska rozrywka" burknął pod nosem Shiba widząc, co Calamity wyczynia z ich nową członkinią drużyny.
Ewentualnie spróbuje zrobić jakieś bardziej pożywne jedzenie.
Przetarł czoło z zastanowieniem. Nie był do końca pewien, co chce przyrządzić, nie był niczego pewien. Tak to jest, jedna noc zabawy i cały następny dzień zmarnowany. Alkohol to zmęczenie w płynie.
Przynajmniej myślał na tyle jasno, aby załatwić sobie lepsze ubranie i nowy, szeroki płaszcz. Ostatni zostawił wraz z zwłokami damy, które zakopali niedaleko drogi. Jeżeli już ją przykrył to przecież by go nie zabrał z powrotem. A teraz potrzebował go jak nigdy.
Nowy był w dużo lepszym stanie, zdobycie płaszcza w Valahii nie było wcale łatwe.
- Nie zmęczcie się tylko za bardzo! - krzyknął do dwójki zza swojego "stanowiska" przy ognisku.
Dziewczyna dobyła tarczy i miecza, nie zwarzając na komentarz kuchcika natarła na rycerza. Wykonała obrót na pięcie i uderzyła w ostrze jego miecza, z duża jak na ludzka kobietę siłą. Widać było iż wprawiona w bojach z niej najemniczka, bowiem zaśmiała się cicho i rzuciła wesoło. - Będziesz tak sterczał czy przechodzimy do porządnego sparingu?
Calamity znał już siłę wojowniczki, więc odpowiednio dostosuje swe uderzenia. Na jej słowa mruknął tylko, i zakręcił młynek swym ostrzem, aby zaraz po tym wyprowadzić mocne lecz nie takie by zniszczyć tarczę uderzenie. Zapowiadało się na ciekawy pojedynek.
Dziewczyna przyjęła cios na tarczę, po czym wyprowadziła kontrę, którą jednak rycerz bez problemu mógł zbić zbroją rękawicą, chwile powymieniali się prostymi ciosami, gdy w końcu wojowniczka postanowiła pokazać jedną ze swoich sztuczek. Wzięła szeroki zamach, wyglądający całkiem normalnie... okazał się on jednak zwykła przykrywką, bowiem gdy rycerz skupił się na mieczu, kobieta obróciła się na pięcie i strzeliła go tarczą prosto w hełm. Metal aż zawibrował na głowie Calamitiego gdy kobieta odskoczyła by wykorzystując ogłuszenie zaatakować płasko mieczem.
Pod wpływem uderzenia zadzwoniło w uszach rycerza, widząc nadlatujące uderzenie, wygiął się do tyłu w nienaturalny sposób jak to robią żywe trupy. Robiąc to wykonał frontalne kopnięcie, ale na tym nie zaprzestał. Objawienie się purpurowej mazi pod stopami musiało zaskoczyć Sashi, rycerz dosłownie wpadł w kałużę i zniknął. Wyskoczył tuż za zbrojną i z całej swojej monstrualnej siły... pstryknął palcem w plecy wojowniczki. To nie miało być zniewagą, tylko niewinnym żartem, choć jego poczucie humoru było znikome, dobrze się bawił podczas sparingu.
Dziewczyna pod wpływem uderzenia zachwiała się i upadła twarzą w ziemię. Żart jej chyba do gustu nie przypadł bowiem, podniosła się z ziemi z wyraźnie ugodzoną dumą i uniosła tarcze do góry, na tej zaś poczęły skupiać się promienie słoneczne, by po chwili strzelić złotym promieniem prosto w stronę rycerza. Laser jednak skręcił przed twarzą rycerza... i ugodził w gałąź nad jego głową sprowadzając na jego hełm całe gniazdo ptaków. Jedno jajko rozbiło się z trzaskiem na jego hełmie i spłynęło powoli po pancerzu.
- Jesteśmy kwita. -burknęła kobieta nie kryjąc lekkiego rozbawienia.
Calamity był niezwykle zdumiony atakiem wojowniczki, jednak nie tak bardzo jak celem promienia. Sashi chciała się odegrać... to właśnie pomyślał rycerz ścierając ze zbroi jajko.
- Tak... jesteśmy... - Rzekł bez uczuć próbując z całej siły się uśmiechnąć. Staranie te jednak były daremne, gdyż jego twarz nie była do tego zdolna. Zatoczył się zrzucając gniazdo z głowy, następnie “Despair” ponownie zatańczyło w zbrojnych rękawicach rycerza, który ze zdumiewającą szybkością sunął w stronę Sashi z wystawionym mieczem.
Kobieta pozwoliła by miecz dobił się do tarczy i mimo że zadrżały jej nogi ustała w takiej pozycji, przyjmując atak rycerza. Nadeszła kolejna wymiana ciosów oraz parad aż w końcu po około kwadransie, Sashi zrzuciła hełm z głowy i otarła pot z czoła.
- Chyba starczy, nie sądzisz? -zagadnęła wesoło.
Rycerz opierając swój miecz na bark wrócił do swej pokracznej, zgarbionej postury.
- Skrzyżowanie miecza... z tobą to... zaszczyt... - Rzekł kłaniając się nieznacznie. Celem przybycia tutaj było nazbieranie drewna, co też rycerz uczynił biorąc ze sobą parę kłód. Po chwili znalazł się przy ognisku, robiąc sobie podparcie z wbitego w ziemię miecza usiadł ciężko.
- Jak ze...strawą Shiba?... na pewno jesteście... głodni... - Rzekł wzdychając z dziwacznym charknięciem.
Shiba siedział przygarbiony z głową opartą na ręce i gapił się wyraźnie znudzony w ognisko. Obok niego stał garnek jeszcze ciepłej zupy. Było jej sporo, ale pewnie głównie dla tego, że niebieskoskóry miał na uwadze potrzeby Calamitiego.
Przed samym Shibą leżała mała pusta miska, w której najpewniej sam jadł.
- Czeka na was od jakiejś chwili - odparł Widząc nadchodzących wojowników.
- Ah, Elf się chyba gdzieś zgubił. Jak się nie znajdzie to później ruszamy bez niego
- Jestem tutaj! -odparł Elf z gałęzi na pobliskim drzewie. - Zaraz do was zejdę coś zjeść. -dodał z uśmiechem
Bard się znalazł... może to i lepiej? Przynajmniej rycerz będzie miał go na oku. Calamity napełnij jedną z misek, zupą którą powoli spożytkował, zachowując przy tym dobre maniery. Nawet łyżkę trzymał w bardzo delikatny i elegancki sposób. Co wyglądało troszkę komicznie przy jego posturze.
- Nie wiedziałem, że jesteś wiewiórką - skomentował odwracając twarz do elfa. Zlustrował go przez chwilę, po czym spojrzał z powrotem na Calamitiego.
- I jak? Silna jest? - spytał.
- Tak... - Odrzekł krótko, napełniając kolejną miskę. Kątem oka spoglądał na elfa, sam zbrojny nie był pewien dlaczego jest taki paranoidalny na jego punkcie. Jednak na tą chwilę postanowił kompletnie ignorować jego obecność.
Długouchy zaś zeskoczył z drzewa i z uśmiechem dosiadł się do reszty napełniając sobie talerz. Jadł i co jakiś czas muskał struny swego instrumentu wydobywając zen melodie.

Choć Shiba był świadom, że rycerz nie należy do najbardziej rozmownych, ale przez krótką wypowiedź to on poczuł się nieco zignorowany. Nie przeszkadzało mu to zbytnio.
Sam nie wiedział jak się teraz czuje, moment jest spokojny, ale za razem wydaje się być nudny. Zdrowy rozsądek kazał być temu wdzięczny. Za razem żałował, że oni są jedyną grupą, która nie staje na przeciw żadnych faktycznych wyzwań.
Jedna ekipa pozbyła się obozu bandytów a druga bada opuszczone miasto...
- Ehh... - westchnął leniwie. Mimo wszystko to oni szli najbardziej logiczną trasą. Zwyczajnie skupiając się na głównym zadaniu.
- Coś cię... trapi? - Rzekł dzierżący rozpacz odkładając miskę na bok. - I... dziękuję za... posiłek... - Dodał po chwili.
- Jedz, bo się zmarnuje. Wiem, że dużo tam zmieścisz. - skomentował wymijająco Shiba. Chwycił swój płaszcz i okrył się nim szczelniej. - W sumie to niezbyt. Zastanawiam się, kiedy dostaniemy się do Witlover? Wygląda na to, że na samej podróży zejdzie nam mnóstwo czasu i wysiłku. - spostrzegł przypominając sobie że zaledwie po rozpoczęciu wyprawy natrafili na rejon bandytów, opuszczonych miast i przeklętych wód. Co prawda skutecznie je wymijali z wyboru ale wciąż pozostawał jeden istotny szczegół. - Nie jesteśmy nawet za "granicą szaleństwa".
Wojowniczka też zajadała i to z wyraźnym smakiem, nakładając druga miskę zwróciła się do jednorękiego. - Naprawde dobrze gotujesz, w podróży takie jadło to prawdziwy skarb.- mówiąc to uśmiech wykwitł na jej pokrytej bliznami twarzy. - Co do drogi do Witlover dalej jest dość spokojnie, jeździ tamtędy wielu kupców więc szlaki są często patrolowane. Kiedyś i tutaj było bezpieczniej, ale przez Szaleństwo Król woli trzymać jak najwięcej wojska w mieście... na wypadek gdyby epidemia się doń wkradła.Przynajmniej tak mówią w karczmach. -stwierdziła wzruszając ramionami. - Czemu postanowiliście tak właściwie ruszać przez Ciemną wodę? Wiem ze to krótszy szlak, ale tak małą grupą może być ciężko się przez niego przebić.
- Wcale nie jest nas tak mało. W ciemnej wodzie znajduje się odłam naszej grupy. - poinformował ją Shiba.
Pytaniem było tylko czy w takim wypadku zdołają ich złapać? Ogólny zarys podróży stawał się coraz bardziej pogmatwany.
Początkowo mieli iść głównym traktem, więc nawet gdyby pogromcy bandytów byli w tyle mogliby dogonić ich przez czarną wodę. Jednak, gdy Hana się odłączyła podróż głównym szlakiem dawał więcej obaw a niż pożytku. Idąc tą drogą mogliby nawet zostać wyprzedzeni przez Fausta, Gorta i Madreda.
W takim wypadku najlepiej było zjednać się z resztą w czarnej wodzie i zastanowić się ile czasu poświęcić oczekiwaniu na Hanę. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego kobieta postanowiła nadkładać drogi. Zabawnym było jak prosta podróż z punktu A do B potrafi się pogmatwać, gdy drużyna jest zbyt różnorodna.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172