Podróże przez dzicz. Znowu. To było coś, do czego Bali był przyzwyczajony. Spędził na tym zajęciu ostatnie parę lat. Cały czas podnosząc swoje umiejętności, szukając problemów, które mógł rozwiązać z pomocą topora. Miał ku temu cel. Od wielu lat nosił w sercu zemstę. Jego ojciec, Nain zginął za sprawą lodowego smoka, Lomawa. Bali poprzysiągł sobie, że pomści ojca. No i tak to się toczyło. Z każdym tygodniem stawał się coraz lepszym wojownikiem, a gdy usłyszał o Zabójcy Smoków, legendarnym toporze zaginionym gdzieś na Północy, wiedział, że szczęście się do niego uśmiechnęło.
Z tą całą bandą, zbieraniną przypadkowych osób różnych ras i płci, związał się jakiś czas temu. Zawsze uważał, że w kupie raźniej i kupy nikt nie ruszy. Paru ludzi, hobbit, dobry towarzysz do opowieści i wypitki oraz elf, którego Bali starał się ignorować, na ile to było możliwe. Dobrze mu się z nimi współpracowało, więc i tym razem miał nadzieję na dobrą zabawę, zwłaszcza, że kierunek mu pasował.
- Tajemnicze zniknięcia – powtórzył za jasnowidzem, szarpiąc się za kasztanową brodę. Szare oczy patrzyły uważnie na mężczyznę. Krasnolud trzymał pod pachą prosty hełm. O krzesło, na którym siedział oparł bojowy topór o długim trzonku i pojedynczej głowicy. – To na pewno orki albo ludzie na służbie Czarownika z Angmaru. Tylko skoro specjalni ludzie zaginęli, to dlaczego my mielibyśmy dać radę?
Mędrzec milczał przez chwilę jakby w myślach starannie układał słowa, która chciał przekazać khazadowi. W końcu jednak odparł.
- Nie ukrywam przed Wami, że z poprzednią grupą wiązane były pewne nadzieje. Wśród nich znajdował się między innymi wytrawny dunadański zwiadowca. Niestety z przyczyn, których nie znam zawiedli. Nie wiemy czy zostali pojmani przez orki czy Dunlandczyków, którymi często wysługuje się Angmar. W każdym bądź razie ich ciał nie znaleziono - potarł ponownie skronie i na chwilę przerwał wbijając wzrok w rzeźbiony stół.
Bali wykorzystał moment zamyślenia starca i wychylił kolejny łyk pienistego trunku. Smakował doprawdy wybornie. Przez krótką chwilę próbował oszacować wiek Jasnowidza, jednak zaraz sobie darował. Człowiek pochodził zapewne z rodu wywodzącego się z Westernesse zapewne był wiekowy. Jednak umysł tego człowieka wciąż wydawał się być niezmącony upływem lat, zaś wypielęgnowane dłonie świadczyły o tym, iż nie spędził żywota na gościńcu.
- Ale problem z napaściami pozostał i wciąż narasta, Mości Bali - Salier ciągnął dalej.- Tak jakby ktoś wiedział dokładnie kiedy i gdzie będzie przemieszczał się tabor z zaopatrzeniem. Słusznie też sądzisz Mistrzu Krasnoludzie, że podejrzewasz władcę Żelaznego Kraju o ten zły uczynek. Kapitan Bondan również wskazał na jego sługi. Z tego co jednak Strażnik zawarł w swej wiadomości wynika coś jeszcze. Mianowicie, że za zniknięciem owych wybranych ludzi może stać również poddany naszego króla. Poddany, który skrycie sprzyja Nieprzyjacielowi z Angmaru. Szpieg, który przesyła informacje tam gdzie trzeba. Ten ktoś musi być wyjątkowo blisko Bondana, bowiem niewielu ze Strażników z Athilin znało tę sekretną misję. Tym razem Bondan organizuje wszystko sam. Nie wtajemniczając dosłownie nikogo ze swojego otoczenia. Ba, nawet z rozmysłem poprosił mnie o znalezienie osób, które nic z konfliktem pomiędzy Angmarem i Arthedainem wspólnego nie mają. Tedy mój wybór padł na Was.
- Czyli wynika z tego, Mędrcze, że wtajemniczeni jesteśmy my – powiódł ręką po zebranych. – Dowódca i Ty. Niezbyt szerokie grono. To dobrze, bo gdy pojawią się problemy, to będziemy wiedzieć gdzie szukać...
Więc jechali w deszczu i zimnie, ku jakiemuś zapomnianemu osiedlu, którego Bali wypatrywał ze świadomością, że tam otrzyma kufel pienistego piwa i porządnie wypieczone mięsiwo. Tego mu teraz było potrzeba. |