Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2012, 22:18   #83
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
post wspólny. baltazar jako dzielny krasnolud, kerm jako słyszący dziwne głosy... a MG jako chuda d.
-----------------------------------------------------------------------

- O ty kościsty kutafonie… o ty nienaoliwiony suchotniku… o ty chędożony ożywieńcu! Mnie korbaczem, kurwa korbaczem… jak ci pokażę młócenie!

Brodacza nie trzeba było dwa razy zachęcać do ciężkiej pracy. Miecz raz za razem spadał na pordzewiałe blachy. Norsmeńska stal wzmocniona żelaznymi krasnoludzkimi mięśniami i siłą potężnych zamachów spadała na rycerza śmierci. Łup! Dup! Jeb! Krasnolud nie zamierzał temu chudzielcowi dać podnieść korbacza. Bił ile miał pary w łapskach!

Obskoczyli go jak psy. I ten plugawiec i jego brat. Dlaczego to robił? Oktawian dzielnie znosił ataki jakimi go obaj razili. Jak który sięgał celu, to spadał na tarczę. A on krok po kroku zbliżał się do swojej broni... W końcu już prawie mógł jej dosięgnąć... jeszcze tylko jeden mały krok... gdy wtem Dagmar odkopnął broń dużo dalej i jął dalej razić go mieczem.

Braaaacie!!!! - tym razem w głosie był niewypowiedziany smutek. Taki zupełnie ludzki. Jakby Konrad dopuścił się jakiejś naprawdę obrzydliwej zdrady.

Gomrund nie słyszał braterskich porachunków. Skupiał się tylko na jednym. Rozwalić nieumarłemu tę tarczę i rąbać w końcu po blachach. Zgnieść, przewalić, wbić sztych między płyty... Czuł, że jest bliski celu... Gdy jednak Konrad odkopnął korbacz o kolejne metry i zwycięstwo zaczęło przybierać realnych kształtów, rycerz rzucił się na niego zbijając ostatni atak sfatygowaną już tarczą. Impet przy tym z jakim się zerwał dosłownie przewrócił Gomrunda. Chwilę później krasnolud poczuł na sobie ciężar okutego rycerza. Przez szpary przyłbicy dostrzegł białość czaszki. I chłód drzemiącej w niej niespokojnie śmierci. A potem koścista ręka zacisnęła się na jego prawicy.

- Ty cholerna kupo gnatów - warknął Konrad, nie do końca rozumiejąc, czemu truposz nie chce uznać się za pokonanego. - Złaź natychmiast, bo ci łeb odrąbię.

Od słów do czynów było dość blisko. Problemem był tylko wybór odpowiedniego miejsca - walnąć w kark, czy w łapsko trzymające rękę krasnoluda.

Wybrał, jako mniej opancerzone, ramię. Celny cios powinien sprawić, że odpadnie. I zniknie połowa problemów.

Szczęściem Gomrundowi udało się nie wypuścił miecza. Tarczy nawet nie próbował przytrzymywać. Wierzgał i wił się na ile tylko zbroja i jego postura pozwalała tak aby szkielet nie usadowił się wygodnie na nim. Dwie stalowe płyty zgrzytały o siebie. Prawicę próbował wyrwać z żelaznego uścisku i przedzwonić przeciwnikowi w łeb… a lewica już szukała drugiej ręki aby nie narazić się na niespodziewany cios.

Ten jednak nie nadszedł. Za to wzmocnił się chwyt kościstej ręki poniżej jelca miecza. Nastąpiło szarpnięcie. I ku swojemu przerażeniu Gomrund stracił broń. Już próbując wstać, szkielet otrzymał cios od Konrada. Celny. W ramię. Nie dość jednak silny by wyrządzić mu jakąś krzywdę

- Trzymaj go! - krzyknął Konrad do Gomrunda.

Widząc, że szkielet nie dość, że usiłuje wstać, to jeszcze zabrał Gomrundowi miecz, Konrad przygruchał z całej siły w łeb truposza, a dokładniej - w hełm, kryjący ów czerep.

Gdyby to nie poskutkowało i zbroja jednak by wstała, Konrad miał zamiar odskoczyć, podnieść korbacz, a potem rzucić oręż Gomrundowi.

Straciwszy swój miecz, Gomrund spiął wszystkie mięśnie i ucapił umarłego rycerza z całej siły. Nie szczędził kopniaków, ani miotania się. Odnalazł dłonią kościsty przegub i chwycił mocno za gnata. Znów poczuł zimny chłód jaki tchnął na niego zza rycerskiej przyłbicy. I wiedział. Znów przegrał. Chuda kość przedramienia wyrwała się z jego uścisku. Rycerz wstał. Był górą. Wygrał.

A w każdym razie wygrałby gdyby nie Konrad.

W imieniu Sigmara i Ulryka. To twój koniec mutaku! - usłyszał Konrad

Szybko wzniósł miecz chaotyka by dobić leżącego wroga jego własną bronią... Cięcie jakie jednak otrzymał w tej samej chwili odwlekło ten moment. Było śmiertelnie niebezpieczne. Celowało między hełm, a napierśnik. Gdyby nie miał którejkolwiek z tych części dałby teraz głowę. Zamiast tego jednak i dzięki temu, że samo uderzenie było nader słabe, Oktawian poczuł tylko jak rzemyki hełmu puszczają, a stal nasunęła mu się na oczy.

Uderzył mieczem na oślep do tyłu. Odruchowo. Od razu też tego pożałował. Nie godziło się silniejszemu bratu z ostrym na słabszego iść. Dagmar sprawdzał go, albo był czymś zaślepiony. To nie ważne. Jemu, zakonnikowi, się to nie godziło.

Cięcie jednak najwyraźniej poprowadził sam Sigmar i szczęśliwie nie dosięgło ono celu. Oktawian wyszeptał ciche podziękowanie i znów zwrócił się w stronę plugawca, który jednak zdążył w tym czasie podnieść się na nogi. Zerwał z głowy uszkodzony hełm i zaatakował...


Czaszka rycerza, gdy ten zdjął hełm, okazała się stara i już dobrze pokruszoną. Brakowało wielu zębów, a kość nosowa wyglądała na strzaskaną i pogruchotaną jeszcze za życia. Nic się w tej czaszce nie ruszało. Wyglądała po prostu martwo. Nie było w niej żadnej magii. W ślepiach nie tlił się żaden złowrogi płomień. Ten człowiek umarł dawno temu. A jednak z jakiejś przyczyny zawzięty był na zabicie Gomrunda.

Gomrundowy miecz sięgnął krasnoluda gdy ten się jeszcze prostował. Ostrze weszło poniżej lewego naramiennika rozcinając chroniącą ciało skórznię i pozostawiając uczucie paskudnego bólu i zimna .

- W imię Sigmara i Ulryka!
- Dla odmiany tych słów użył Konrad. - Zostaw tego krasnoluda!

To żaden mutant, braciszku, dodał w myślach. Może słowo ‘braciszek’ było nieco ironiczne, ale... Trzeba było chwytać za każdy dostępny oręż. Odstąp, Oktawiuszu, bo po złej stronie walczysz

Ból z lewego ramienia trochę go otrzeźwił… krasnolud się zapomniał… coś musiało mu się poprzestawiać. Zaczął babrać się jak mucha w smole czy bawić jak dziecko kluską nim ją zje… a tymczasem mało tego, że rycerz wyrwał mu miecz. Mało, że zdążył zadać cios Konradowi. Mało, że sam zebrał w czerep. Mało, że zdjął hełm. To Gomrund jakby stał jak zaczarowany ogarnięty jakąś niemocą… próbował dobyć przytroczonego do pleców toporka ale jakiś cholerny rzemień nie chciał popuścić. A potem rozpaczliwa osłona i cios który mógł rozpłatać mu czaszkę spadł na ramię… Koniec. Dość.

Szarpnął za trzonek tak mocno, że misternie przytroczone do pasa i pleców rzeczy poleciały na ziemię… i latarenka pełna oliwy, i pas z manierką ze śliwowicą, i zasobnik z racją żywności… ale w dłoni trzymał już swój topór. Teraz nie było już czasu na słabość czy partaninę… teraz trzeba było pokazać na co stać krasnoludzkiego wojownika bo jeszcze chwila fuszerki i zobaczy swoje flaki wypływające na posadzkę.

Płonący Łeb ryknął! – Morngrimie daj mi siłę położyć go do grobuuuuu… Nie zaatakował jednak szaleńczo. Postąpił parę kroków w tył… - No chodź ty kupo gnatów. Chodź to cię poczęstuję czymś smacznym. Kiedy tamten ruszył… rzucił do Konrada tylko jedno słowo. – Lampa.

Był gotowy odeprzeć atak i odpowiedzieć. Z przeciwko toporowi i bez tarczy już szkielet nie był tai bezpieczny pod skorupą zardzewiałej blachy.

Nie umkniesz mi tchórzliwy zwyrodnialcu... - Konrad nadal słyszał myśli. Co więcej... czuł nawet gdzieś w sobie coś na kształt emocji jakie drzemały w nieumarłym. O ile nieumarli mogli w ogóle cokolwiek odczuwać... Ale nie mógł temu zaprzeczyć. Było tam coś co młody przewoźnik mógł śmiało nazwać odwagą i nieugiętością. A może mu się tylko wydawało? Ważniejsze było, że rycerz nie słyszał jego myśli. Jakby nie był z nim niczym związany. A jednak przecież jakoś był!

Rycerz postąpił za Gomrundem, ani myśląc mu odpuszczać. Kilka kroków. Aż znalazł się w rozlanej na posadzce plamie z oliwy z latarni krasnoluda. Dopiero wtedy Norsmen zaatakował. Podwójny zamach. Pierwszy niedbały by zdobyć lepszą pozycję. Nie sięgnął umarłego. Drugi wprost przeciwnie. Topór sięgnął starej czaszki wbijając się w nią na wysokości skroni. Zorana starością kość trzasnęła i jej kawałek odpadł na posadzkę, a Konrad usłyszał złowrogi, bolesny ryk. Ale to nie było wszystko. Pod wpływem uderzenia rycerz zachwiał się. Pokryte płytą buty wpadły w poślizg na rozlanej oliwie i przez chwilę zbroja łapała równowagę. Bezskutecznie. Z grzechotem i zgrzytem metalu, umarły rycerz zwalił się na posadzkę.

Płonący Łeb nie śpieszył się nadto. Przyjął odpowiednią postawę… niczym kat nad swoim klientem. Szeroko rozstawione nogi. Pewny chwyt. Potężny zamach… rycerz próbował wstać. Krasnolud dał mu szansę porządnie się podeprzeć… podnieść się na czworaki... poczekał na dobry moment. Powietrze ustępowało z jękiem przed spadającym ostrzem topora. Krasnolud pierdyknął… po krasnoludzku. Raz, a dobrze.

Konrad nie zamierzał trudzić się dobijaniem leżącego. Gomrund ze spokojem mógł to załatwić we własnym zakresie. - Spalimy go? - spytał, ruszając w stronę jednego z rozstawionych przez Dietricha łuczyw. - Zapewnimy biednej duszy wieczysty spokój.
 
baltazar jest offline