Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2012, 11:07   #52
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muza

Boom.
Pojedyncze.
Melodyjne.
Intensywne, które dociera do samych zakończeń nerwowych.
Eksplozja rozniosła furgonetkę na drobne kawałki, które wzleciały w powietrze niczym poszarpane kawałki serpentyny na dziecięcych urodzinach. Przez kurzawę przebijały pomarańczowe języki ognia liżące zachłannie to co zostało z dowodu rzeczowego. Płaty blachy i okruchy szkła zataczały gdzieś ponad głowami zmyślne salta rozpryskując się w każdym z możliwych kierunków.
Felipa obserwowała spektakl, który zdawał się jej dziać w zwolnionym tempie. Podmuch ciepła omiótł twarz latynoski ale ona, zupełnie wbrew logice, zadrżała.
Rzuciła na beton niedopałek papierosa i odwróciła się w kierunku Ferrick i Becketta.
- Gliny raczej w ogóle się nie pofatygują.

* * *

Rozomwa w metrze rozbawiła Felipę, która może zbyt ostentacyjnie szafowała swoją drapieżnością, ale taka już była. Znała swoje atuty. Dwa z przodu i jeden pomiędzy udami. Pierwszy zauważył je ojciec Matthiew kiedy miała dwanaście lat. Spodziewał się dziecięcej spolegliwości o czym go zresztą Felipa zapewniła niewinnie opadając na dwa kolana. Zdziwił się kiedy niewielki nóż rozharatał mu pachwinę i krew zalała jego nader niepobożny męski atrybut i pozlepiała kędziory włosów łonowych. Ojciec Matthiew poprosił po tym o przeniesienie do bardziej cywilizowanej dzielnicy, chyba na Brooklyn. Ale i tak nie doczekał się przeprowadzki. Kilka dzieciaków pożaliło się wujkowi a on, człowiek starej daty i zasad, nie popuszczał skurwysyństwa. Szczególnie wobec własnych human resources, nawet jeśli małoletnich.

Odprowadziła Ferrick do ruchomych schodów, które, w przeciwieństwie do tych na Bronxie, działały bez zarzutu.
- Idź, ja muszę jeszcze coś załatwić. Za godzinę dotrę do motelu.
Pochyliła się wciągając nosem subtelny zapach drogiego szamponu, na dłużej zawiesiła wzrok na wąskich zaciśniętych wargach Ferrick.
- Na przyszłość Annie – szepnęła cicho, prosto do jej ucha – nie wypytuj o moje preferencje jeśli nie masz wobec nich poważnych zamiarów.

Ruszyła nieśpiesznie na przeciwną stronę stacji szurając buciorami po bruku. Akurat na czas aby złapać powrotny pociąg na Bronx.

* * *

Pod klubem „Rozgwiazda”, dziwnie uśpionego i niepozornego za dnia, natknęła się na Laneya. Ogromy murzyn, wyższy od Felipy o najmniej półtorej głowy, wyglądał jakby szykował się na wojnę. No cóż, zadrutowany hijo de puta taki już miał styl. Nieskomplikowany.

- Hola Bullet – rzuciła z uśmiechem i objęła mężczyznę ramionami.
Po chwili rozpięła plecak i dobyła z jego gardzieli szykowną torebkę Fendi.
- Otwórz.
Hombre zajrzał do środka, jedna brew wygięła się w łuk zaciekawienia.
- Pogodziliście z Waylandem? - skwitował.
- Muy zabawne – zapięła plecak i zarzuciła na jedno ramię. - Rąbnięte. Opchnę braciom Karamazow ale teraz nie mam czasu, gonią mnie pilniejsze zobowiązania. Przechowaj to, bien?
- Niech będzie.
- Aha... I wdepnęłam w małe gówno. Ktoś może mieć do mnie głębszy żal. Jeśli zlokalizuje mój adres można się spodziewać wizyty towarzyskiej. Ty i Wayland.... po prostu uważajcie na siebie.
- Niech przyjdzie. Od rana mnie świerzbi żeby spuścić komuś wpierdol.
- Nie tym razem Bullet. To glina, może zaszkodzić.
- No to go zamieć pod dywan zanim zacznie bruździć.
- Pracuję nad tym amigo. Hombre, tranquilo.

* * *

Do wieczora zostało jeszcze kilka godzin, które Felipa postanowiła zagospodarować. Meta z niej schodziła i nie mogła powstrzymać ziewania, kolejna kreska wydawała się rozsądna, albo przynajmniej dwie, trzy godziny snu. Ale jeszcze nie teraz.
Remo zdobył na jej prośbę kilka nazwisk kelnerek z adresami zamieszkania. Jedna z nich o hiszpańsko brzmiącym nazwisku mieszkała na Bronxie.
Felipa zeskoczyła z motocykla taksując wzrokiem zdezelowany blok, raz jeszcze zerknęła na kom weryfikując numer mieszkania.
Drzwi otworzyła jej ładna latynoska w szlafroku ściskająca w ramionach kilkuletniego szkraba o uroczym uśmiechu.
- Me permite entrar? - zaczęła Felipa i nie czekając na odpowiedź wślizgnęła się do środka.
- Que quieres? - zapytała tamta a w jej głosie pobrzmiewała obawa.
- Przysługi – ciągnęła dalej po hiszpańsku. Rozsiadła się na kuchennym taborecie tak aby logo Rustlersów na kurtce było wyraźnie widoczne. - Nie pójdziesz dziś do pracy. Jeśli zadzwonią o to dopytać powiesz, że rozchorowałaś się w ostatniej chwili. Zatrucie. Nie chciałaś sprawiać kłopotów i wysłałaś w zastępstwie swoją kuzynkę, Marię Lopez. Maria pracowała wcześniej jako kelnerka i na pewno sobie poradzi a ty do jutra już wydobrzejesz i będzie po sprawie.
Kobieta odstawiła dzieciaka na wysłużone linoleum i zagoniła do drugiego pokoju. Bose stópki zadudniły energicznie.
- Nie chcę kłopotów.
- Ja też nie chcę żebyś miała kłopoty. Mogę ci dać stówę. W wyrazie dobrych intencji.
Felipa nie lubiła niepotrzebnie wydawać kasy ale po pierwsze, to była korporacyjna kasa, a po drugie poczuła dziwaczny uścisk w żołądku. To ona mogła być teraz w takim położeniu. Z gównianą pracą i dzieciakiem na utrzymaniu. Spojrzała w wystraszone błyszczące oczy latynoski i nie mogła pozbyć się wrażenia jakby przeglądała się w lustrze innych możliwości. Opcji, które odrzuciła z pełną świadomością ale które czasem odzywały się w niej jednoczesną mieszkanką ulgi i ubolewania.
- Obowiązuje was tam jakiś strój dla personelu? Pożycz mi swój, wydaje mi się, że nosimy ten sam rozmiar. I opowiedz dokładnie jaki jest zakres twoich obowiązków i czy możesz, a jeśli nie to kto może, wchodzić do pomieszczeń wynajętych pod dyskretne rozmowy. Pomiędzy sekcjami w lokalu są jakieś dodatkowe zabezpieczenia? Ktoś patrzy ci cały czas na ręce?

* * *

Ramada Inn miał jedną niepodważalną zaletę. Był tani.
- Zgadzam się – Felipa przysłuchiwała się rozmowie Remo i Ferrick. - Sprzęt trzeba opchnąć prawowitym właścicielom. Ciężko będzie rzucić im chociaż orientacyjną kwotę ile chcemy za znaleźne... Najlepiej zacząć negocjacje od jakieś horrendalnej kwoty i pozwolić im schodzić w dół, ale fakt, przydałoby się wiedzieć z czym mamy do czynienia i do czego to służy.

- Co do zgarniętych wszczepów... Pewnie każdy ostrzy sobie na coś zęby. Zostawmy tą decyzję na później, jak już znajdziemy przesyłkę. Na razie goni nas czas. Zważając, że pani doktor potrafiłaby to wszystko zamontować sama chętnie na coś bym się skusiła, zakładając, że chirurgiczny support dostałabym gratis, si? - uśmiech posłany Jack był bardzo ładny i ani trochę fałszywy.

* * *

- Słyszałem, że coś zdobyliście? Prosiłem o raport zaraz po akcji...
Dirkuer był ostatnim wrzodem na tyłku jakiego w tej chwili potrzebowali.
-Nie mamy jeszcze przesyłki. Ale pracujemy nad tym senior Dirkuer –Felipa mówiła z żołnierską prostotą. - Gdy będziemy mieć jakieś konkrety na pewno pana powiadomimy a na razie, lo siento, ale szykujemy się do następnej akcji. Czas nas goni. Będziemy en contacto.
Zerwała połączenie nim zdążył zareagować.

* * *

- Bullet, hola – Felipa wyszła do łazienki i połączyła się z kumplem przez holo. - Ty masz procesor neuronowy, si? Mam tu takie mierda... czip z danymi, które można zaimplementować do mózgu tylko przez procesor neuronowy. Zawiera jakieś dane... z twojej działki, wiesz o co mi chodzi. Nie jestem pewna czy to w pełni bezpieczne ale może mógłbyś rzucić okiem i jeśli nie wcisnąć to sobie w mózg to chociaż pomóc oszacować wartość? Teraz gdzieś wybywam ale umówiłabym się z tobą na wieczór. Te esta bien?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-10-2012 o 12:32.
liliel jest offline