Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-10-2012, 20:29   #51
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ann nie była zachwycona obrotem sytuacji. Wprawdzie strażnicy z Inner City zostali odwołani przez prawdziwą Alice Suarez, ale ta ostatnia miała okazję zapoznać się z prawdziwą tożsamością Jack, a to oznaczało, że prędzej czy później jej mąż zdoła odkryć naziska pozostałych osób, które współpracowały wraz z nią przy tym zleceniu.
To nie były dobre wieści.
Myślała nad tym opuszczając strzeżone osiedle i kierując w miejsce spotkania z Remo. Musieli jak najszybciej pozbyć się przynajmniej części problemów. W sumie było jej obojętne czy van zostanie rozebrany na kawałki czy rozwalony wybuchem, ale ostatecznie argumenty Eda, że mniej będzie śladów jeśli to ona zajmie się „sprzątaniem” przekonały resztę.

Zabierając się do przepakowywania rzeczy do samochodu Remo, Ann postarała się tak pokierować sprawą, by mieć okazję zajrzenia do torebki przytaszczonej przez Felipę.
Jej ciekawość była w tym przypadku wyjątkowo pobudzona.
W pierwszej chwili nie miała pojęcia na co patrzy. Potem poczuła rozbawienie. Bez słowa oddała zdobycz latynosce, która szybko wrzuciła ją do swego plecaka.

Podrzuciła Remo robota i swoje rzeczy, zabierając tylko to co było niezbędne do przeprowadzenia "akcji oczyszczania". Ann prowadziła, a Felipa wskazywała jej drogę. Z każdym zakrętem okolica stawała się coraz mniej przyjazna. Zdecydowanie nie miałaby ochoty zapuszczać się tutaj samotnie. Trzeba przyznać, że Latynoska wybrała miejsce doskonale. Nawet puste oczodoły okien, pozbawionych szyb wieki temu, w budynku obok, którego zaparkowała, sprzyjały sytuacji. Nie było problemu z hałasem lub uszkodzeniami wywołanymi przez zmiecione falą uderzeniową szkło.
Dziewczyna postarała się tak rozłożyć ładunki, by wybuch poszatkował pojazd na maksymalnie dużo, niewielkich elementów, a całkowitemu zniszczeniu uległy zwłaszcza te, na których umieszczano numery seryjne. Jeśli ktoś z pozostałej dwójki spodziewał się fajerwerków z pewnością musieli czuć się zawiedzeni. Gdy schowali się w bezpiecznym miejscu Ann odpaliła zdalnie ładunki. Kilka niezbyt głośnych wybuchów i odgłos metalu uderzającego o beton to było wszystko. Gdy podeszli bliżej niezbyt silny ogień trawił łatwopalne elementy. Przejrzeli uważnie pobojowisko. Szukając ewentualnych śladów, mogących kogoś na coś naprowadzić. Potem ruszyli do metra, które na szczęście okazało się być całkiem niedaleko.
Beckett wymówił się pilnymi sprawami i zniknął w tłumie, a Ann i Felipa pojechały w kierunku kolejnej mety wyznaczonej przez Waltersa.

***


Ann popatrzyła, na zwiniętą na niewygodnym krzesełku obok niej, w wagonie metra, latynoskę. Uśmiechnęła się przekornie i powiedziała:
- Widziałam to, co zwędziłaś z domu Suareza.
- Tak?
- mruknęła Felipa siedząca w bezruchu wbita w plastikowe siedzenie, z ramionami szczelnie zaplecionymi i półprzymkniętymi oczami
- Mhm - skośnooka skinęła głową i parsknęła - Masz ciekawe gusta...
- Nawet nie wiesz jak bardzo...
- jeden z kącików ust latynoski wygiął się ku górze.
- Próbowałaś już kiedyś czegoś takiego? - Ciekawość Ann nagle została rozbudzona.
Latynoska otworzyła oczy i przeciągnęła się jak na wpół zaspana kotka. - O tak, bez przerwy to robię. Taka już jestem. Łasa - uśmiechnęła się jakoś dziwnie zmysłowo i pochyliła ku skośnookiej a powietrze zgromadzone pomiędzy kobietami dziwnie zgęstniało.
Ann zamrugała oczami. W uśmiechu kobiety było coś niepokojącego. Próbując rozładować dziwne napięcie lekko klepnęła ją w ramię i roześmiała się:
- Ok. Rozumiem. Wtrącam się w nie swoje sprawy, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego trofeum.
- A czego się po mnie spodziewasz Ann?
- Felipa nie podzieliła przypływu wesołości Ferrick. Nie odrywała od niej czujnego wzroku.
Dziewczyna wzruszyła ramionami:
- W sumie... nie zastanawiałam się nad tym dokładnie. Nie szufladkuję ludzi jeśli o to Ci chodziło. Po prostu... mnie pewnie nie przyszłoby do głowy. by zgarnąć coś takiego. - Znowu wzruszyła ramionami - Przepraszam jeśli Cię uraziłam.
Wyglądała jakby jeszcze coś chciała powiedzieć, ale ostatecznie zacisnęła usta i zapatrzyła się na migającą za oknem czerń tunelu.
- Nie uraziłaś - latynoska rozsiadła się ponownie na swoim siedzeniu i uśmiechnęła nieznacznie. - Podziały są natural. W szufladkowaniu nie ma nic nadzwyczajnego. Wszędzie są granice. Dzielnice, kolory skóry, gangi, stopień zamożności, wyznanie, preferencje seksualne... Ty i ja pochodzimy z differente mundos, to widać na oko. Masz hombre?
- Nikogo na stałe, a ty?
- Ponownie popatrzyła Felipę.
- Miałam kogoś. Długo. Może za długo... - głos miała spokojny, niemal obojętny. - Rozminęliśmy się gdzieś po drodze i go zostawiłam.
Ann pokiwała tylko głową. Nagle rozmowa, która miała być żartobliwa stała się zbyt osobista. Nie lubiła zagłębiać się w swoje uczucia. Nie miała ochoty na poważne rozmowy. Przynajmniej nie te dotyczące jej życia.
Zmieszanie Ferrick spowodowało, że Felipa uśmiechnęła się szerzej.
- Sabes una cosa? Jak już skończymy tą trabajo zabiorę ciebie i panią doktor do fajnego lokalu dla mujeres. Opijemy się mojito i wydamy trochę dinero na umięśnionych chłopców, si? Nic tak nie poprawia humoru jak kręcący tyłkiem chico.
- Brzmi obiecująco
- Uśmiech Ann także wyraźnie się rozszerzył, takie tematy były dużo bardziej bezpieczne - trzymam cię za słowo.

***


Nowy motel, był jeszcze bardziej obskurny niż poprzedni, ale przynajmniej miał podziemny parking, gdzie ewentualnie Ann mogłaby zaparkować swój samochód, nadal znajdujący się na parkingu niedaleko Super 8.
Teraz jednak nie było czasu na martwienie się o środek transportu. Przede wszystkim trzeba było omówić kilka ważnych kwestii i zdecydować co dalej.

Ann podeszła do Remo z zainteresowaniem sprawdzającego jeden z gadżetów zabranych Suarezowi:
- Produkt Miracle. Widziałam kilka ich zabawek w wojsku, ale to niczego mi nie przypomina. Możemy poprosić mojego ojca by dyskretnie spróbował wybadać co to jest.
- A więc korporacyjni znają znaczek. Może nie mieć znaczenia w tym wszystkim, ale mój nos podpowiada co innego. Twój ojciec, pułkownik?
- uniósł lekko brwi. - Nie wiem czy chcę mieszać do tego wojsko. To tutaj nawet oznaczeń konkretnych nie ma, a rozbudzi ciekawość.
Kye wyglądał na zaintrygowanego, ale jednocześnie przyglądał się Ann uważnie.
- Myślę że znak nie jest powszechnie znany. To były tajne testy. - Ann uśmiechnęła się nieznacznie - Jakoś musimy się dowiedzieć co mamy. Ufam ojcu.
- To coś może nam też samo powiedzieć czym jest. Jakoś nie ufam rozgłaszaniu informacji. Pojawiają się luki, w które ktoś może wsadzić ucho. Chyba, że zwyczajnie celem jest oddanie tego C-T.

Oczy Remo odnalazły oczy dziewczyny i patrzyły w nie przez chwilę.
- Nie ustaliliśmy jeszcze co z tym zrobić, Ann. Mamy bardzo zróżnicowaną grupę.
Wytrzymała spokojnie jego spojrzenie i nie odwracając oczu powiedziała:
- Mamy zlecenie od C-T na znalezienie konkretnej przesyłki i staramy się z niego wywiązać jak najlepiej. Powinniśmy założyć, że Beckett przekaże informacje na temat naszego znaleziska do swych przełożonych. W tym przypadku rzecz z C-T jest sprawą śliską i tu musimy się zastanowić jak postąpić. Raczej nie musimy się z tego tłumaczyć przed panem Dirkuerem. Może jest za to jakaś nagroda? Dobrze byłoby trafić bezpośrednio do kogoś, kto tego szuka, bez pośredników, którzy pomniejszą nasze ewentualne zyski. Co zrobimy z resztą to nie sprawa C-T. Choć może byliby zainteresowani zakupem za odpowiednia cenę. Dlatego dobrze byłoby wiedzieć czym dysponujemy i ile możemy chcieć, za nasze znalezisko.
- Naprawdę wierzysz, że ktoś taki jak C-T, która nas zatrudnia, zapłaci za coś takiego? Zwyczajnie wymuszą, abyś im oddała
- pokręcił głową, nie identyfikując się z jej opinią. - Zgadzam się z tym, że musimy wiedzieć co to jest. Tylko nie sądzę, aby takie dopytywanie było rozwiązaniem. Sprawy dookoła się komplikują, ludzie robią się podejrzani. Jeśli chcemy coś tu ugrać, musimy zacząć być ostrożni.
Ann rozważyła słowa Remo:
- Myślę, że zapłacą jeśli sprawę przedstawi im odpowiednia osoba, a zainteresowanym znaleziskiem wcale nie musi to być ta sama osoba, która płaci za ostatnie zlecenie. Ostrożność jest wskazana, ale sami możemy nie dotrzeć do źródła, chyba że masz takie możliwości? Co do sprawdzania tego co mamy to wszystko ryzyko. Walizka Umbrelli może przetrzymywać jakiegoś cholernego wirusa. Nie znam się na tym, ale nie mam ochoty ryzykować. Tylko w wyspecjalizowanym laboratorium da się to sprawdzić. Co do tego cuda - wskazała na trzymany przez Remo przedmiot - jego odpalenie może być bezpośrednio niegroźne, albo może nas rozpirzyć na atomy w kilka sekund. Masz się ochotę przekonać empirycznie?

Potem powiedziała głośniej wyraźnie zwracając się także do reszty, choć nie miała wątpliwości, że przynajmniej część przysłuchiwała się uważnie jej wymianie zdań z hakerem:
- Starałam się maksymalnie ukryć ślady. Dziurę w garderobie można zobaczyć jedynie po odsunięciu ubrań, lub po wejściu do zamkniętego pokoju. Niestety nie zdążyłam zabrać pluskiew przyklejonych do kamery w holu i do panelu w drzwiach. Są małe, ale jak ktoś się będzie dokładnie przyglądał może je zauważyć. Po za tym nie ma grilla w altance. Dlatego Meg może się zorientować, że nasze działanie były poważniejsze niż zabieg TF i powiadomić mężulka. Podejrzewam, że skoro "naszej" paczki nie było w skrytce, a Suarez dziś po pracy ma coś wymienić, może chodzić właśnie o nią i prawdopodobnie ma ją przy sobie. Musimy się zastanowić czekamy na te wymianę i wtedy próbować ją odzyskać, czy też spróbujemy się z nim skontaktować wcześniej i przekonać by oddał ją nam. My mamy słaby punkt w postaci Jack, której prawdziwe nazwisko poznała Alice. Skoro Suarez ma kumpla od włamań, powiązanego z "górą" C-T, bez problemu mogą się dowiedzieć kto z nią teraz pracuje i prędzej czy później dotrą do nas wszystkich. Może należy zagrać va bank. Zaprosić go na rozmowę wcześniej i obiecać dyskrecję w sprawie działalności, w zamian za zwrot paczki C-T i zostawienie nas w spokoju. Inaczej korporacje się dowiedzą, kto ostatnio pozbawił ich kilku interesujących zabawek.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 18-10-2012 o 21:24.
Eleanor jest offline  
Stary 19-10-2012, 11:07   #52
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muza

Boom.
Pojedyncze.
Melodyjne.
Intensywne, które dociera do samych zakończeń nerwowych.
Eksplozja rozniosła furgonetkę na drobne kawałki, które wzleciały w powietrze niczym poszarpane kawałki serpentyny na dziecięcych urodzinach. Przez kurzawę przebijały pomarańczowe języki ognia liżące zachłannie to co zostało z dowodu rzeczowego. Płaty blachy i okruchy szkła zataczały gdzieś ponad głowami zmyślne salta rozpryskując się w każdym z możliwych kierunków.
Felipa obserwowała spektakl, który zdawał się jej dziać w zwolnionym tempie. Podmuch ciepła omiótł twarz latynoski ale ona, zupełnie wbrew logice, zadrżała.
Rzuciła na beton niedopałek papierosa i odwróciła się w kierunku Ferrick i Becketta.
- Gliny raczej w ogóle się nie pofatygują.

* * *

Rozomwa w metrze rozbawiła Felipę, która może zbyt ostentacyjnie szafowała swoją drapieżnością, ale taka już była. Znała swoje atuty. Dwa z przodu i jeden pomiędzy udami. Pierwszy zauważył je ojciec Matthiew kiedy miała dwanaście lat. Spodziewał się dziecięcej spolegliwości o czym go zresztą Felipa zapewniła niewinnie opadając na dwa kolana. Zdziwił się kiedy niewielki nóż rozharatał mu pachwinę i krew zalała jego nader niepobożny męski atrybut i pozlepiała kędziory włosów łonowych. Ojciec Matthiew poprosił po tym o przeniesienie do bardziej cywilizowanej dzielnicy, chyba na Brooklyn. Ale i tak nie doczekał się przeprowadzki. Kilka dzieciaków pożaliło się wujkowi a on, człowiek starej daty i zasad, nie popuszczał skurwysyństwa. Szczególnie wobec własnych human resources, nawet jeśli małoletnich.

Odprowadziła Ferrick do ruchomych schodów, które, w przeciwieństwie do tych na Bronxie, działały bez zarzutu.
- Idź, ja muszę jeszcze coś załatwić. Za godzinę dotrę do motelu.
Pochyliła się wciągając nosem subtelny zapach drogiego szamponu, na dłużej zawiesiła wzrok na wąskich zaciśniętych wargach Ferrick.
- Na przyszłość Annie – szepnęła cicho, prosto do jej ucha – nie wypytuj o moje preferencje jeśli nie masz wobec nich poważnych zamiarów.

Ruszyła nieśpiesznie na przeciwną stronę stacji szurając buciorami po bruku. Akurat na czas aby złapać powrotny pociąg na Bronx.

* * *

Pod klubem „Rozgwiazda”, dziwnie uśpionego i niepozornego za dnia, natknęła się na Laneya. Ogromy murzyn, wyższy od Felipy o najmniej półtorej głowy, wyglądał jakby szykował się na wojnę. No cóż, zadrutowany hijo de puta taki już miał styl. Nieskomplikowany.

- Hola Bullet – rzuciła z uśmiechem i objęła mężczyznę ramionami.
Po chwili rozpięła plecak i dobyła z jego gardzieli szykowną torebkę Fendi.
- Otwórz.
Hombre zajrzał do środka, jedna brew wygięła się w łuk zaciekawienia.
- Pogodziliście z Waylandem? - skwitował.
- Muy zabawne – zapięła plecak i zarzuciła na jedno ramię. - Rąbnięte. Opchnę braciom Karamazow ale teraz nie mam czasu, gonią mnie pilniejsze zobowiązania. Przechowaj to, bien?
- Niech będzie.
- Aha... I wdepnęłam w małe gówno. Ktoś może mieć do mnie głębszy żal. Jeśli zlokalizuje mój adres można się spodziewać wizyty towarzyskiej. Ty i Wayland.... po prostu uważajcie na siebie.
- Niech przyjdzie. Od rana mnie świerzbi żeby spuścić komuś wpierdol.
- Nie tym razem Bullet. To glina, może zaszkodzić.
- No to go zamieć pod dywan zanim zacznie bruździć.
- Pracuję nad tym amigo. Hombre, tranquilo.

* * *

Do wieczora zostało jeszcze kilka godzin, które Felipa postanowiła zagospodarować. Meta z niej schodziła i nie mogła powstrzymać ziewania, kolejna kreska wydawała się rozsądna, albo przynajmniej dwie, trzy godziny snu. Ale jeszcze nie teraz.
Remo zdobył na jej prośbę kilka nazwisk kelnerek z adresami zamieszkania. Jedna z nich o hiszpańsko brzmiącym nazwisku mieszkała na Bronxie.
Felipa zeskoczyła z motocykla taksując wzrokiem zdezelowany blok, raz jeszcze zerknęła na kom weryfikując numer mieszkania.
Drzwi otworzyła jej ładna latynoska w szlafroku ściskająca w ramionach kilkuletniego szkraba o uroczym uśmiechu.
- Me permite entrar? - zaczęła Felipa i nie czekając na odpowiedź wślizgnęła się do środka.
- Que quieres? - zapytała tamta a w jej głosie pobrzmiewała obawa.
- Przysługi – ciągnęła dalej po hiszpańsku. Rozsiadła się na kuchennym taborecie tak aby logo Rustlersów na kurtce było wyraźnie widoczne. - Nie pójdziesz dziś do pracy. Jeśli zadzwonią o to dopytać powiesz, że rozchorowałaś się w ostatniej chwili. Zatrucie. Nie chciałaś sprawiać kłopotów i wysłałaś w zastępstwie swoją kuzynkę, Marię Lopez. Maria pracowała wcześniej jako kelnerka i na pewno sobie poradzi a ty do jutra już wydobrzejesz i będzie po sprawie.
Kobieta odstawiła dzieciaka na wysłużone linoleum i zagoniła do drugiego pokoju. Bose stópki zadudniły energicznie.
- Nie chcę kłopotów.
- Ja też nie chcę żebyś miała kłopoty. Mogę ci dać stówę. W wyrazie dobrych intencji.
Felipa nie lubiła niepotrzebnie wydawać kasy ale po pierwsze, to była korporacyjna kasa, a po drugie poczuła dziwaczny uścisk w żołądku. To ona mogła być teraz w takim położeniu. Z gównianą pracą i dzieciakiem na utrzymaniu. Spojrzała w wystraszone błyszczące oczy latynoski i nie mogła pozbyć się wrażenia jakby przeglądała się w lustrze innych możliwości. Opcji, które odrzuciła z pełną świadomością ale które czasem odzywały się w niej jednoczesną mieszkanką ulgi i ubolewania.
- Obowiązuje was tam jakiś strój dla personelu? Pożycz mi swój, wydaje mi się, że nosimy ten sam rozmiar. I opowiedz dokładnie jaki jest zakres twoich obowiązków i czy możesz, a jeśli nie to kto może, wchodzić do pomieszczeń wynajętych pod dyskretne rozmowy. Pomiędzy sekcjami w lokalu są jakieś dodatkowe zabezpieczenia? Ktoś patrzy ci cały czas na ręce?

* * *

Ramada Inn miał jedną niepodważalną zaletę. Był tani.
- Zgadzam się – Felipa przysłuchiwała się rozmowie Remo i Ferrick. - Sprzęt trzeba opchnąć prawowitym właścicielom. Ciężko będzie rzucić im chociaż orientacyjną kwotę ile chcemy za znaleźne... Najlepiej zacząć negocjacje od jakieś horrendalnej kwoty i pozwolić im schodzić w dół, ale fakt, przydałoby się wiedzieć z czym mamy do czynienia i do czego to służy.

- Co do zgarniętych wszczepów... Pewnie każdy ostrzy sobie na coś zęby. Zostawmy tą decyzję na później, jak już znajdziemy przesyłkę. Na razie goni nas czas. Zważając, że pani doktor potrafiłaby to wszystko zamontować sama chętnie na coś bym się skusiła, zakładając, że chirurgiczny support dostałabym gratis, si? - uśmiech posłany Jack był bardzo ładny i ani trochę fałszywy.

* * *

- Słyszałem, że coś zdobyliście? Prosiłem o raport zaraz po akcji...
Dirkuer był ostatnim wrzodem na tyłku jakiego w tej chwili potrzebowali.
-Nie mamy jeszcze przesyłki. Ale pracujemy nad tym senior Dirkuer –Felipa mówiła z żołnierską prostotą. - Gdy będziemy mieć jakieś konkrety na pewno pana powiadomimy a na razie, lo siento, ale szykujemy się do następnej akcji. Czas nas goni. Będziemy en contacto.
Zerwała połączenie nim zdążył zareagować.

* * *

- Bullet, hola – Felipa wyszła do łazienki i połączyła się z kumplem przez holo. - Ty masz procesor neuronowy, si? Mam tu takie mierda... czip z danymi, które można zaimplementować do mózgu tylko przez procesor neuronowy. Zawiera jakieś dane... z twojej działki, wiesz o co mi chodzi. Nie jestem pewna czy to w pełni bezpieczne ale może mógłbyś rzucić okiem i jeśli nie wcisnąć to sobie w mózg to chociaż pomóc oszacować wartość? Teraz gdzieś wybywam ale umówiłabym się z tobą na wieczór. Te esta bien?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-10-2012 o 12:32.
liliel jest offline  
Stary 20-10-2012, 12:45   #53
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Akcja udała się połowicznie, zdobyli bowiem trop i nawet coś ponad, ale za to zdradzili zbyt dużo i mocno przyciągnęli wzrok. Suarez, gdy tylko dotrze do siebie, rozpęta prawdziwe piekło, jeśli jego kontakty są takie, jakich się spodziewają. Remo szybko dochodził do wniosku, że nie ma co mu na to pozwolić, nawet wszelkimi kosztami. Nie znał tylko nastawienia pozostałych członków grupy, może byli w niej ukryci wielbiciele pokoju na świecie. Odpalił wóz i spokojnie odjechał poza zasięg wzroku i kamer z murów Inner City, podając swoją pozycję i czekając aż furgon się zbliży. Przepakunek trwał tylko chwilę, gdy Kye przychylił się do planu pozbycia się samochodu Thousand Faces. Na rękę było mu też co innego.
- Beckett, jedź z nimi. Kobiety należy ochraniać.
Spojrzał mu w oczy i poklepał na ramieniu, żeby jeszcze bardziej zniechęcić do pomysłu jechania w Mustangu. Dzięki temu pozostał tylko z Jack, uruchamiając przy okazji zagłuszanie wszelkich sygnałów. Za cholerę nie mógł już nic poradzić na lukę, którą na pewno każdy nadajnik by wykorzystał - lukę od domu Suareza aż do wozu hakera. Przynajmniej teraz mogli się postarać wywieźć zabawki w zupełnie inne miejsce. A on miał jeszcze do pogadania z Evans.

- Miracle nie ma nic do rzeczy z tą przesyłką. A nawet jeśli ma, nie ma to znaczenia. Nie szukaj ich, szkoda twojego życia. Podobnie tej zabawki. Nie wiem kto ci tego naopowiadał, ale nie wydajesz się mieć plecy - przerwał na chwilę, jak w połowie zdania. - Zwyczajnie odpuść. Już i tak masz problem.
Postanowił swoim zwyczajem zrobić to prosto z mostu. Nie dostrzegł w kobiecie jak na razie za wiele ponad jej umiejętności lekarskie, w przeciwieństwie do reszty grupy.
- Ano mam problem - Jack westchnęła ciężko - A z Miracle ma problem ktoś na kim zależy. Co to za jedni? Wystarczy, że mi rzucisz parę ogólników, nie będę ich szukać ani tym bardziej wchodzić w drogę. Po prostu wolałabym wiedzieć w co się pakuje Roy.
Lekarka skrzywiła się; Najwyraźniej myśli o tym facecie nie były w pełni pozytywne.

- Roy, Roy Evans? - Remo bardziej stwierdzał niż pytał. - Myślisz, że powiązania nic nie znaczą? Gdzie ty żyjesz. Wiesz, że dla nas teraz najłatwiej byłoby cię sprzątnąć? - haker mówił to zupełnie poważnie, nawet jeśli nawet bez odrobiny groźby. - Miracle to organizacja, stowarzyszenie, wszystko co zechcesz, dla mnie to kolejna korporacja. Mają jakieś mocne źródła, finansowe i techniczne. Jakiś cel. I wydaje się, że ostatnio zaczęli wyłazić z cienia. Zdaje się, że twoje mieszkanie jest w okolicy, mogę tam podjechać. Nie powinnaś tam wracać zbyt szybko potem.
- No proszę, jakbym miała wskazać kto jest mordercą w naszej wesołej gromadce wskazałabym na Eda, nie na starego informatyka
- Jack uśmiechnęła się, ale w środku aż kipiała ze złości. Remo nie musiał na nią nawet zerkać, aby to wyczuć.- Niemal wszyscy jesteśmy w czarnej dupie, no offence. Fakt mnie znajdą najszybciej, ale myślisz, że obraz z kamer nie wystarczy by zidentyfikować Ann czy Felipę? Nie sądzę by peruka i okulary zatrzymały ich na dłużej. Pytaniem otwartym pozostaje też czy nie mają tak kogoś zdolnego, kto dojdzie do ciebie. Jesteś pewien, że zatarłeś wszystkie ślady włamania do systemu?

Tu na chwilę przerwała, sprawiając, że haker prawie się uśmiechnął. Jej opanowanie było niskie, bardzo niskie, a może coś zupełnie innego wytrącało ją z równowagi? Najwyraźniej kiepski żart był zbyt kiepski. Trudno, Kye nigdy z nimi nie trafiał. Takie życie. Ostatecznie Evans jednak podjęła tę lepszą decyzję.
- Podwieź mnie.
Kye nie wyglądał na poruszonego w żaden sposób, ot mówił jakby stwierdzał rzeczy oczywiste.
- Wszystkich nas znajdą, jak są dobrzy, to oczywiste. Ale zaczną od ciebie. Jak złapią, to wycisną info o pozostałych.
Skręcił, kierując się teraz ku mieszkaniu Evans. Nie zapytał o drogę.
- Dlatego teraz zależy mi, aby ciebie nie odnaleźli co da więcej czasu. I znów ten stary. Jakiś uraz? - uśmiechnął się jednym kącikiem ust, na moment jedynie. - O innych to się nie martw, są weselsi ode mnie. Albo przynajmniej weseli w równym stopniu. Inaczej nie wzięliby nas do tej fuchy.
Dalej jechali w ciszy, bowiem Jack już nie podjęła wątku. Musiała faktycznie kipieć ze wściekłości. Remo dokładać jej nie zamierzał, chociaż jeszcze dalej było mu do pocieszania. Postanowił tylko wyprostować głośno jedną sprawę.
- Pracujemy razem, więc zrobię wszystko, aby ci pomóc. Wchodzimy w gówno, nawet nie wiemy jakie, dlatego zamiast się wkurzać, zacznij myśleć. W wolnej chwili wyczyszczę ci dane i zostawię fałszywe tropy w sieci. To jednak zawsze będzie tylko kupowanie czasu.
Miał rzecz jasna gdzieś, czy mu uwierzyła. Zrobiłby to nawet, gdyby odmówiła, zwłaszcza, że to wszystko można potem przywrócić. Ale póki jej błędy i decyzje wpływały na wszystkich, to i nie mogła liczyć, że zostawią ją w spokoju.

***

Zabawki były tym ciekawsze, im dłużej się im przyglądał. Wbrew pozorom, najbardziej zainteresowało go pudełeczko Corp-Techu, które swoją samoistną aktywnością mocno przyciągało. Niestety za diabła nie mógł wyjąć go z samochodu, a na razie musieli udać się do pokoju, sprawdzić resztę i jednocześnie omówić dalsze kroki. Remo przy okazji zajął się więc cackiem z koliberkiem na obudowie, podpinając się do jego oprogramowania. Ann wyglądała na równie zaciekawioną, bo podeszła szybko, wdając się z hakerem w rozmowę. Gdy już odchodziła, Kye miał dostęp do systemu zaimplementowanego w urządzeniu, natomiast wciąż nie rozpracował kodowanych i wymuszanych przy każdym poleceniu haseł. Skwitował jeszcze ostatnie słowa saperki.
- Jestem z natury ciekawski - oczy Remo błysnęły. - I wybredny w sprzedawaniu takich cacek komu popadnie. Nie mówiłem też, że najpierw nacisnę spust. Jak jest oprogramowanie to można z niego się sporo dowiedzieć. Gdy się już do niego dostanę.
“Dostanę się” było tylko łatwo powiedzieć. Potrzebował czasu, a do zrobienia pozostawało mnóstwo innych rzeczy, więc działał niemal na dwie ręce, mocno ćwicząc podzielność uwagi.

Wyciągnięcie listy części pracowników z “Safe Haven” nie stanowiło wielkiego problemu, to był duży, całkiem słynny lokal, w którym praca nie była powodem do wstydu. A więc sieć sama mówiła kto w nim pracuje, wystarczyło przeszukać portale z obnażającymi swoją prywatność ludźmi, a potem pogrzebać minimalnie głębiej przy wybranych z nich, aby uzyskać adresy. Reszta była już działką Felipy, której podesłał to co znalazł, aby wykorzystała wedle własnej chęci.
- Moim zdaniem jedna osoba wewnątrz starczy. Reszta będzie potrzebna do odbicia przesyłki. Ann, zabierzesz się ze mną? Missy powinna móc ponownie wywołać małą awarię garażu podziemnego, można Suarezowi wtedy coś podczepić. I sprawdzić, czy nie ma tam przesyłki. Wraz z widokiem z kamer monitoringu powinno wystarczyć do wydedukowania, czy Corbin zabrał to ze sobą. Tak czy inaczej, będzie trzeba to jeszcze przemyśleć przed samą akcją.

Po załatwieniu tego podłączył się do swojego sprzętu z mieszkania, wbijając się przez tunel do sieci Corp-Techu i na wszelki wypadek zamiatając wszelakie informacje o Evans, prostym zabiegiem ze zmianą nazwiska i brakiem zdjęcia. Takie luki to nie było nic specjalnego, a jeszcze usunięcie jej ostatniej aktywności i Jack oficjalnie nie prowadziła współpracy z korporacją, a tylko pracowała w szpitalu. Tu już wiele na szybko zrobić się nie dało, tropy były w końcu wszędzie, gdy ktoś był zdeterminowany do grzebania w nich, więc Remo zmieniał je sukcesywnie, powoli wymazując lekarkę z sieci. Zdawał sobie sprawę, że to tylko jedna z dróg dotarcia do niej, ale tyle mógł zrobić. Opóźniać. Miał nadzieję, że zabrała z mieszkania wszystko co jednoznacznie identyfikowało ją z konkretnymi osobami. Dla dobra wszystkich.

***

Waltersa zaczepił w garażu, gdy akurat nikogo nie było w pobliżu. Umiejscowienie go pod ziemią także pomagało rozmowie.
- Chciałeś pogadać. Bez ściem. Niby nic nie znalazłem na łączu, ale i tak nie ufam komunikacji. Pytanie co chcesz wiedzieć. O zabawce powiedziałem ci wszystko, mogę się znać na kompach, ale nie takich technikaliach. Tu może Ferrick, albo jakiś znajomy. Nie wiem czy chcesz to kryć, zdaje się, że to może być za późno. Evans zadała mi identyczne pytanie, stąd rozbudzona ciekawość i narastająca pewność, że to nie pierdoła.
Remo wyglądał tym razem poważnie. I poważnie chciał to załatwić. Prowokacje prowokacjami, bez zabawy życie byłoby nudne, ale chwilowo skończył się na nie czas.
- Chcę wiedzieć czy ta grupa stoi za zabawką z Queens. Czy to nie oni pociągają za sznurki w tej sprawie. Czy to nie są skrzywieni terroryści I czy nie planują szaleńczej rewolucji, która jak apokalipsa zmieni oblicze tej ziemi. Tylko tyle, i aż tyle. Nowy porządek wyrasta na gruzach starego. Chcę znać cenę tego. I czy to kupuję. Co się bardziej opłaca. - odpowiedział Ed, obserwując reakcje Remo.

Kye się uśmiechnął na litanię chęci Waltersa, ale był to uśmiech, który niewiele mówił. Może ewentualnie bezradność, którą mężczyzna czuł. Gdyby takie informacje można było ot tak zdobyć, to haker także byłby cholernie szczęśliwym człowiekiem.
- Z Queens to cholera wie, może to być równie dobrze zabawka wojskowa. Prorok ze mnie słaby. To co wiem na pewno: Miracle jest organizacją mającą cholernie mocne nogi i w jakiś sposób utrzymującą się wcześniej na uboczu. Tak jakby inne korporacje zignorowały ją jako nieistotną. Nie ukrywają tego, że są, ale jakieś szczegóły? Zapomnij, zupełna cisza. Woda w gębie i tyle. Trzeba więcej czasu. Co więcej, ten koliber to ich symbol. Czyli w tej chwili mamy jedną z ich zabawek. Ale w tej chwili prawdopodobnie ty i Evans, a przynajmniej ktoś z jej otoczenia, wiecie o nich więcej niż ja, bo ja dowiedziałem się sprawdzając patent. Ile wiecie sami, tego nikt mi nie powiedział.
Celowo postanowił wskazać, kto jeszcze był tym zainteresowany. Jack nie mogła pozostać niewymieniona.

- Nie wiem nic więcej - odparł Walters. - Pociągnij za język Evans. Ja przecież nie wiem, że mi o niej mówiłeś. To oni mogą stać za Suarezem. Ich koliberek, ich człowiek, ich syn pani prezes. Chyba, że corp nami sobie z nimi wojnę prowadzi.
- Mogą -
przytaknął Kye. - Ale z drugiej strony Suarez mógł obrobić i ich. W mieście coś się wyraźnie dzieje, będzie niedobrze, jak staniemy w środku gówna. A Evans... u niej to pośrednie zainteresowanie. Musielibyśmy dotrzeć do jej źródła. Każdy sobie sam i tak niewiele teraz poradzi.
- Pożyjemy, zobaczymy. A masz punkt zaczepienia żeby dojść do jej człowieka?
- zapytał Walters.
- Wiem kto to jest. Jack jest... nieostrożna - skrzywił się tylko nieznacznie, ale Ed musiał to zauważyć. - Nawet jeśli próbuje to czasem maskować.
Nie zamierzał zdradzać kto to jest, wcale nie łykał tego, że motocyklista nic nie wie i haker jest jego jedyną kopalnią wiedzy na temat tamtych. Ostrożne rozmowy pewnie będą codziennością, przynajmniej jeśli nie wydarzy się nic, co każe wszystkim mówić pełną prawdę.

- To ktoś z Miracle? Może Jack uda się namierzyć czy zabawka została skradziona. Jak już sobie gruchacie na boku, to może warto zasugerować, aby wybadała co i jak? - Ed poczęstował czarnego papierosem z tytoniu.
- Wątpię, by mnie lubiła. Raczej z trudem toleruje moją starczą obecność - skrzywił się, ale papierosa nie odmówił. - To nikt z Miracle, przynajmniej według tego co znalazłem. Nie mam pojęcia ile wie i jakie ma kontakty. Być może się dowiem, ale nie poprzez Jack. Bo jakoś nie dostrzegłem jej chęci do kontynuowania wątku.
- Mam mu się przyjrzeć od strony moich kontaktów?
- Ed wzruszył ramionami - Może nie jesteś w jej typie. Sprzątasz auto od wielkiego dzwonu a niektóre laski wolą metrochłopców z dobrze zrobionymi paznokciami. - żachnął się wypuszczając dym.
Remo musiał przyznać, że jak na tak bezpośredni wygląd i niezamaskowany cyberwszczep, motocyklista był dobrym negocjatorem i potrafił grać. Tak bowiem obecnie odczytywał to częstowanie petem i gadkę o Jack. Druga opcja to taka, że wcale nie był rasistą, w to haker wierzył mniej. Mimo tego nie zamierzał jeszcze zdradzać powiązania Evans, przynajmniej na razie nie było to jeszcze potrzebne.

- Nieszczególnie mi zależy - odpowiedział zamiast tego murzyn. faktycznie też tak wyglądał, mówiąc to jako o zupełnie nieistotnym temacie. - Na razie sprawdzę sam. I tak była delikatnie zirytowana, - uśmiechnął się kącikiem ust - gdy stwierdziłem głośno, że wiem o kim mówi. Możemy poruszyć sprawę M. w pełnym gronie.
- Spoko, to poruszaj. Ja się zajmę VirtuaGirl. Te zabawki od Suareza to jak wtyczki do Matrixa. Pamiętasz tę perłę z lamusa? Oglądałeś na pewno. Dziewczyna pewnie nie wie co jest grane. Zajmowała się zaginięciami ludzi a teraz sama została porwana.
- Coś czuję, że rozwalisz przynajmniej z jeden łeb, za to co zrobili tej hakerce, jeśli się okaże, że przypuszczenia są prawdziwe. I dobrze, jednego możesz rąbnąć i za mnie.

Remo zamknął się na chwilę dłużej i wyglądało już na to, że zakończył tę gadkę, gdy dodał coś jeszcze.
- Jak daleko grzebiemy, Ed? Mam przeczucie, że jak sięgniemy głęboko, to zanurzymy się po uszy w gównie. A my nawet sobie nie ufamy.
Spojrzał Waltersowi w oczy a ten spojrzał na Remo tak jakoś inaczej, poważniej, a potem zaśmiał się rozkładając ręce.
- Let's just take one day at the time with no strings attached. Kto wie, może już siedzimy w gównie, tylko jeszcze tego nie wiemy.
Haker tylko skinął głową, dopalając papierosa. Nie uśmiechnął się, ale pokręcił głową, ruszając się z miejsca i mrucząc coś w raczej ironicznym tonie.
- Ta, chwytaj dzień, kurwa. To mi przypomina, że gadałem podobnie jak myślałem, że trzymam za jaja korporatów.
Prychnął już zupełnie do siebie, przypominając sobie coś nieprzyjemnego.
 
Widz jest offline  
Stary 20-10-2012, 14:19   #54
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Była wkurwiona, to oczywiste. Akcja miała być czysta, uśpienie Meg, szybkie przeszukanie domu i zniknięcie nim dziewczyna się obudzi. Żadnych gości, żadnych wybuchów, o których dowiedziała się sporo po fakcie.

No i nigdy z własnej woli nie pchała się do rozmowy z celami, była fatalnym kłamcą i wiedziała o tym. To co potrafiła robić to przypierdolić i wyleczyć, co często się ze sobą nawet wiązało.

Krótka gadka z Remo stanowczo nie poprawiła jej humoru. Pieprzony haker. Za kogo on się uważał? Za geniusza informatycznego, bo znalazł informacje o jej bracie? No brawo, szkoda że nie wykazał się równie mocno przy włamie do Inner City. Ucięła dosyć szybko rozmowę o Miracle, miała własne zmartwienia i chwilowo nie zamierzała sobie dokładać tych Roya. Ale z jednym facet miał rację: musiała wynieść się z domu. Kurwa mać.

Zabranie wszystkich swoich rzeczy z małego mieszkanka poszło dosyć szybko. Ubrania to jedna walizka, elektroniczny czujnik wyświetlający ze dwa zdjęcia jej z Diego i kilka rodzinnych fotek. Poza tym medyczny sprzęt. Książki, identyfikatory, to wszystko miała w elektronice, którą też calutką zebrała. Zajęło jej to krócej niż godzinę.

No i jeszcze motor. Jej cacko, któremu albo trzeba przebić blachy albo zachomikować w jakimś bezpiecznym miejscu. Crap.

Czując znużenie lekarka przysiadła w twardym fotelu i wybrała połączenie do Diego. Długo nie odbierał, chyba odsypiał nockę.
- Co jest słońce, chcesz wpaść z wizytą? – nieogolony i jawnie ziewający, nie ma bata musiała go obudzić.
- Nie przez jakiś czas. – pokręciła głową – Mam odrobinę kłopotów i lepiej będzie jak usunę się na trochę. Omijaj moje mieszkanie i szpital.
- Co się dzieje? Powiedz.

Obudził się natychmiast, już gotowy do akcji. Jack przez krótki moment rozważała czy nie zrelacjonować mu sytuacji, ale odrzuciła tą myśl. Najwyżej zrobi to później.
- Nic poważnego, po prostu na pewien czas muszę zniknąć. Ale będę w kontakcie, obiecuję.
Przekonanie go zajęło kilka kolejnych minut, ale w końcu odpuścił. Dobrze, teraz jeszcze Roy. Z nim Jack rozmawiać nie zamierzała, musiała mu wystarczyć krótka wiadomość.

„Kłopoty. Omijaj moje mieszkanie i szpital. Odezwę się jak już będzie po wszystkim”.

To chyba tyle, nikt więcej nie miał powodu by jej szukać .No może jeszcze Annie. Do niej wysłała jeszcze bardziej lakoniczną informację, że wyjeżdża na kilka tygodni i że skontaktuje się po powrocie. Nie sądziła, by siostra nagle wpadła z wizytą, ale lepiej dmuchać na zimne.

Opuszczając lokum rozejrzała się jeszcze upewniając się, że zabrała wszystko co mogło doprowadzić do innych. I zdecydowanie bardziej miała na myśli swoich bliskich niż tą zbieraninę od CT. Zresztą, co mogła o nich mieć w swoim mieszkaniu?

Swoje graty rzuciła do zasyfionego bagażnika Remo, a sama pojechała motorem. Zamierzała go zostawić na parkingu podziemnym motelu, w którym miała chwilowo mieszkać. W jakimś odpowiednio ciemnym zaułku, gdzie nie będzie się rzucał w oczy.

Nikt nie wyraził sprzeciwu, toteż zaraz po szybkiej naradzie przeniosła swoje rzeczy. Obskurność tego miejsca jej nie przerażała, bywało gorzej. Grunt, że była bieżąca woda.
A potem w spokoju zaczęła przeglądać znalezione rzeczy. Pierwsze rozpoznanie zrobiła już wcześniej, ale teraz przyjrzała się dokładniej.
Fiolki jej się wyraźnie nie podobały, pierwsze co przysunęły na myśl to broń biologiczną. Co innego wszczepy, był wspaniałe, zwłaszcza ten z danymi. Ale nawet tutaj było coś nie halo; nawet jeśli podzielili by się równo i sprawiedliwie łupem była jedyną osobą zdolną to zamontować. A nikt przy zdrowych zmysłach nie przeprowadza operacji na sobie.

Jack Evans stanowczo miała ochotę komuś przyłożyć.
 
Nadiana jest offline  
Stary 21-10-2012, 06:35   #55
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Kiedy dziewczyny robiły akcję Inner City, Ed rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu, zarzucił buciory na stolik i z piwkiem w garści odpalił holo.
Fixer odebrał po kilku chwilach.

- Cześć Spiridon. Odzyskałeś dane ze sprzętu Newt?
Po słowach Waltersa milczał jeszcze przez sekundę czy dwie, a potem powiedział:
- Nie. Wszystko doskonale wyczyszczone, te strzępki, które kolekcjonują spece, to za mało ciągle. Będą jeszcze działać, ale to wymaga czasu.
Ed odniósł wrażenie, że się gościowi generalnie chyba jednak nie spieszy. W przypadku zaginień, porwań, czas działa na niekorzyść ofiary i tropiących ślady. Mógł się mylić. Męskiej intuicji tak samo jak kobietom, nie można było ufać bezgranicznie.
- Okay. Powiedź mi więcej o Newt. Jej prawdziwe imię to Michelle Collins? Gdzie pracowała ostatnio "legalnie"? Gdzie ostatni raz ją widziano? Wiesz? Policja jej szuka? - zarzucił go gradem pytań.
Nie ukrywał, że mu się spieszy, choć znalazł czas, aby w międzyczasie odpalić skręta.
Spiridon znów przez chwilę milczał, zanim odpowiedział, jakby "mierzył" intencje rozmówcy, a Ed zdążył w tym czasie westchnąć wypuszczając dym nosem.
- Niewiele mówiła o swoim życiu, zwłaszcza wcześniejszym. Ja ją znałem tylko jako Newt, ewentualnie “Swashbuckler”. O żadnej Michelle nie wiem, chociaż rozumiem o co chodzi, też dotarłem do tego nazwiska. Nie wiem skąd się wzięło, ale kiedyś Newt wspomniała, że mieszkanie "ma dzięki przyjaciółce". Pracowała zawsze sama, na zlecenia głównie z sieci, albo od znajomych takich jak ja. Nigdy o tym nie rozmawiała, nie licząc tych, które robiła bezpośrednio dla mnie. Przez ostatnie dwa tygodnie była "bardzo zajęta", mówiła, że ma ważną, dużą sprawę związaną z zaginięciami. I to wszystko co wiem na ten temat. Wiesz, to była dobra znajoma, nie jestem typem co próbuje z takich wyciskać wszystkie prywatne sprawy. Policja jej nie szuka, to wiem, chyba, że potraktowali poważnie moje zgłoszenie jej zaginięcia, w co wątpię.
- Na którym posterunku złożyłeś raport zaginięcia Newt?
- Posterunek... 20? Chyba tak, uznałem, że jak będzie to na Manhattanie to jest minimalna szansa, że ktoś na to chociaż zerknie.
- A nazwa VirtuaGirl mówi ci coś?
- VirtuaGirl? To pewnie jakiś seks przez neta, jest tego masa, ale nie, konkretnie nic nie kojarzę.
- Wiesz gdzie mogę znaleźć Michelle, lub możesz kogoś polecić, kto może to wiedzieć lub ją znać profesjonalnie? Powiedzmy, że miałbym dla niej fuchę, jeśli wiesz co chcę powiedzieć...

- Tak samo tej Michelle nie kojarzę, niby jest w rejestrach, ma mieszkanie, była w kiciu, ale jej samej nigdzie nie ma. Myślisz, że ona i Newt to ta sama osoba? Ale to dziwne, po co miałaby pozostawiać mieszkanie zarejestrowane na drugie nazwisko?
- Właśnie to chcę ustalić. Informuj mnie o danych ze sprzętu Weaver i lepiej zniknij na jakiś czas z horyzontu. Ta sprawa śmierdzi jeszcze bardziej niż myślałem. Czego mi jeszcze nie mówisz Spiridon? Jeśli ona żyje, to każda godzina odgrywa tutaj cholerne znaczenie.
– Ed mówił zimnym głosem pozbawionym emocji.
- Nic nie ukrywam do diaska. Zależy mi na jej odnalezieniu, znacznie bardziej niż wam. Dla was to tylko kasa. Chciałbym wiedzieć coś, co może się przydać! - ostatnie wyrzucił z siebie z raczej nieudawaną frustracją, chociaż mógł być też świetnym aktorem... tylko po co?
- Spokojnie. Nie zapowietrzaj się. Mówię to na wypadek gdyby się okazało, że wdepnę w szambo o którym jednak wiedziałeś, ale wolałeś przemilczeć. Tylko tyle. Żeby mieć jasność w temacie. - Ed powiedział spokojnie bez zmrużenia prawdziwego oka. - Nic osobistego.

W biznesie wszystkie działania są profesjonalne a czy są osobiste, czy nie, to już sprawa drugorzędna i mało istotna. Nie miał dużo czasu. Przeszukanie domu analityka nie powinno zająć długo, a przeciez musiał jeszcze załatwić kilka spraw. Tak też zrobił. Sprawdził kobietę z firmy kosmetycznej „Clark & Mark”, ale to okazał się trop fałszywy. Zarzucił wici na VirtuaGirl w kilku zaufanych miejscach.




***




Godzinę potem kiedy był już w wynajętym pokoju Ramada Inn i czekał na przyjazd ekipy odezwał się na holo nieznajomy.

- Co oferujesz za namiary na faceta, który zbudował serwis VirtuaGirl?
- A co zapomniałeś wycenić?
- zagadnął dyndając butelka piwa trzymana w dwóch palcach jednej ręki.
- Ciekaw jestem ile to dla ciebie warte. I czy masz zamiar uszkodzić faceta. Jeśli tak to moja cena dwa tysie, w edolcach lub fantach - głos był chłodny, ale nie śmiertelnie poważny.
- Jaja sobie robisz. - Ed pociągnął z butelki. - Dwa patyki? - uśmiechnął się z pobłażaniem. - Na ładne oczy? Nie znamy się, ale powiedzmy, że dam ci standardowy kredyt zaufania. - dodał na luzie. - Dostaniesz dziesięć procent zniżki na fanty, powiedzmy do kwoty... dwóch patyków i pięć stówek kredytu na robociznę. Pasuje na początek znajomości?
- No panie, dziesięć procentów i ledwie pięć stówek? Mało mi się ten interes opyla. Znam naszego przyjaciela. Jest mi trochę winien, a na dodatek sama informacja jest warta, powiedzmy tyle, ile zaproponowałeś. A koleś winien mi tysiączek.
- Więc pięć stówek zostanie z niego zdjętych prosto do twej kielni na poczet długu. Reszta idzie do mojej. Ot zwykła prowizja. Lepszego dealu nie dostaniesz na mieście. Nie dość, że dług ściągniesz, to jeszcze zniżka i kredyt na grzebanie się przy wszczepach. Decyduj. Czas to pieniądz. Wartosć goscia jutro może spaść dla ciebie drastycznie, jak go w inny sposób spotkam.
- Z drugiej strony wcale nie musisz go odnaleźć, a ja odzyskam swój dług w pełni. Dla ciebie korzyć i ja wyjdę na swoje: tysiak i zniżka. To dobra oferta, bo koleś zabezpiecza się dobrze i ciężko go dorwać zwykłymi kanałami. Zwłaszcza po tym, jak złapał stałą fuchę.
- Stoi. Pięć stów teraz, pięć po. Dług skasowany. Zniżka i pierwszeństwo w kolejce na zamówienia niechodliwych fantów.
- Stoi -
podał swój numer, a po otrzymaniu na niego wymaganych środków przekazał dane. - Alberto Gonzales, nie mam pojęcia, czy to jego prawdziwe imię, nie powiem też jak brzmi. To netrunner. Odnajdziesz go w piwnicach budynku z numerem 48, przy 36th Street. Ditmars Steinway, północne Queens. Ma spore lokum, prawie bunkier. Dostać się nie mogę pomóc, więc weź ciężkie argumenty, bo do otwarcia obcemu to go nie namówisz. Rzadko wychodzi na zewnątrz. Gdy się przekonasz, że mówiłem prawdę, resztę kasy na ten sam numer.
- Jasne. - Ed wzniósł butelkę w toaście i upił łyka. - A mowiłeś, że jaką ma Albercik fuche?
- Cała ta VirtuaGirl, ktoś go na stałe do tego wziął i mu płaci. Ile i kto, nie mnie pytaj.

Więcej ciągnąć z gościa się nie dało, a raczej nie było sensu przez holo. Dług się skasował, więc ściągnięty pójdzie w całości do kielni Eda. Załatwił klienta na fanty po zniżce, co go wcale nie kosztowało a i tak swoim kontaktom standardowo to oferował. W końcu na czymś wymiana informacji i relacji biznesowych musiała się opierać i budować. Z pewnością niebyła tym przyjaźń, która oknem wyskakuje zaraz za sentymentami, kiedy twarzą w twarz stanie brutalna rzeczywistość we framudze z wyjebanych z zawiasów drzwi.





***





Potem pozjeżdżali się po kolei nowi koledzy i koleżanki. W zasadzie to tylko jeden kolega, bo Beckett zmył się szybciej niż ten pierwszy garnitur. Korp miał takich na pęczki, jakby wychodzili z taśmy produkcyjnej i chodzili krótko na smyczy jak grzeczne pieski. Szkoda, bo odniósł wrażenie, że młody detektyw miał potencjał, który mógł im się przydać teraz, kiedy się okazało w jakie klocki się bawią wszyscy. Mogła być z niego całkiem fajna Mary Poppins... A tak pewnie przyślą im nową babysitter. Fuck. Felipa była niegrzeczną dziewczynką i chyba dlatego zaczynał ją coraz bardziej lubić.

Z czarnym pogadał na osobności w garażu i dowiedział się kilku ciekawych newsów. Remo był czymś więcej niżby mógł w oczach innych uchodzić. I juz nawet nie chodziło o jego renomę informatyczną. Nie pasowało dla Waltersa coś w nim. Nie wiedział jeszcze tylko co. Haker mógł prowadzić podwójna grę, mógł być mistrzem i graczem. Mógł być sobą, lub ktoś inny mógł byc nim... No proszę a pani piguła Evans dyplomowana, zakręcona w „Miracle”. Swoją droga na punkcie krótkich włosów u kobiet Ed zawsze miał jobla i przykro by mu było, gdyby Jack coś się stało. Tak. Bardzo ciekawe. I ten jej kontakt... Fanty trafiły do Eda w nienaruszonym stanie. Z ulgą spakował pożyczone wszczepy i sprzęt. Właściwie, to czego można się było po wypadzie do Inner City spodziewać? Generalnie był to jednak sukces. Wcześniej czy później będą musieli zmierzyć się z wrogami korporacji, nawet jeśli była nią ona sama, któreś jej oblicze...

Po rozmowie z Remo zrobił jedno połączenie. Potem poszedł na górę i okazało się, że wpadł na zaczynającą się dyskusję, która zaczęła lub kontynuowała Ann. Ed przechodząc obok niej pociągnął lekko nosem nabierając powietrza, żeby zobaczyć, czy dziewczyna miała taki sam zapach włosów jak wczoraj.
Kiedy przedstawiła swoją propozycję Walters, który w tym czasie zdążył otworzyć kolejne piwko, tym razem już ostatnie tego dnia wedle przyrzeczenia w duchu, usiadł wygodnie i odezwał się zaraz po niej.

- Jak się grzecznie prosi rączka w rączkę, to najwyżej można kulturalnie w pierdol dostać. – wyluzowany głos Ed odezwał się po chwili ciszy. - To za mały haczyk mała, bo w tej wodzie inne rekiny się taplają. Podtopić go i paczkę zabrać na chama. Tak nastraszyć, żeby w gacie zrobił. Wyśpiewa co wie a spowiedź nagramy. Wtedy będzie szantaż prawie kurwa doskonały. – wzruszył ramionami krytycznym okiem oceniając wnętrze lodówki. - Przed swoimi będzie pękać a przed tymi drugimi już tym bardziej. No i za takie wałki ze służby poleci, bo wiatr sprzyjający ku temu wieje... Rząd go ukrzyżuje. Wiecie co z coppersami robią w ciupie... – stwierdził siadając wygodnie w hotelowym fotelu. - Wybory idą, to tym wszystkim dziwkom politycznym i robiącym im laski komendantom, na praworządność się zbiera. Wszyscy zgodnie rzygają uczciwością bijąc w piersi innych... Gliniarz nie chce beknąć, bo, jak nic, się zesra. A tak będzie miał czas, coby zapaść się z jebliwym, domowym trójkącikiem pod ziemię. Suarez to płotka. Straci paczkę, czy nie straci.. Teraz to już jak mu zabełtaliśmy palcem w piwie, zawsze będzie miał przejebane na głębokiej wodzie. No tak, czy nie?
- Czyli jesteś za tym by go zaczepić wcześniej. zanim wymieni “naszą” paczkę? Tylko nie będziemy o to grzecznie prosili?
- Ann starała się wysnuć konkretne wnioski z monologu Eda. - Ok - skinęła głową - A co wy myślicie? - Popatrzyła na resztę. - Nie mamy wiele czasu by podjąć decyzję i zaplanować coś sensownego.

Ed tymczasem zerknął na czas. Kurier z sygnałem wymontowanym z furgonetki CT, z której śliczna "chinkie" zrobiła z "chica" małe kaBOOM, wedle planu zwijał się z horyzontu.
- Proponowałam wcześniej aby uciec się do metod siłowych - wtrąciła się Felipa. - Chyba uznaliśmy, że to nic nie da? Gliniarze mają jakiś system szybkiego reagowania, jesli jednemu grozi niebezpieczeństwo zaraz biegnie mu kilku amigos na ratunek. Muszą mieć wszczepione nadajniki, da lo misimo... Żeby go zmiękczyć potrzeba czasu a tego nie będzie. Zakładając optymistycznie, że w ogóle dojdzie do spotkania i Suarez nie dowie się przedwcześnie o naszej wizycie... Trzeba być na miejscu, zobaczyć kto wyjdzie z paquete i improwizować na bieżąco. Nie wiemy ile Aleksander będzie miał ochrony, czy przesyłkę będą mieć przy sobie czy po nią gdzieś pojadą... Najlepiej byłoby wprowadzić jednego człowieka do samej knajpy, aby obserwowała przebieg spotkania.
- Jeśli chcielibyśmy z nim “porozmawiać” - Ann specjalnie podkreśliła ostatnie słowo - trzeba by to zrobić przez wymianą w “Safe Haven”. Sprawę należy załatwić na tyle szybko, by nikt do niego nie dotarł zanim się nie dogadamy, ewentualnie tak, by nikogo nie miał ochoty powiadomić że coś jest nie tak.
- Może po prostu pozwólmy im się spotkać, zlokalizujmy przesyłkę kiedy wyjdą i ją przechwycimy. Wiem, spontan, ale jeśli będziemy gadać z Suarezem “przed” możemy sobie zaszkodzić. Co jeśli nie pójdzie na ugodę, odwoła Aleksandra? Bo zakładamy, że to on przyjdzie z paczką CTechu, si? Jak już przesyłka będzie w zasięgu wzroku będziemy mieć podstawy aby wybrać zdecydowane, ostre metody. I tyle.
- I dodatkową osobę na karku, która będzie nas mogła rozpoznać.
- Skośnooka nie wyglądała na przekonaną. - Prawda jest taka, że mamy spore kłopoty i musimy się zastanowić jak z nich wybrnąć. Milczenie Suareza, załatwiło by przynajmniej tę sprawę. Jak o wszystkim dowie się Aleksander... możemy mieć autentycznie przesrane, a w C-T może się dla nas zrobić gorąco.
- Do dziewiętnastej Suarez nie powinien nic załapać, a jeśli on nie będzie miał podejrzeń nie podzieli się nimi z Aleksanderem. Nadal jestem za tym aby ich spotkanie odbyło się bez zakłóceń. Jeśli będziemy gadać z Suarezem damy mu sposobność aby odkręcił ich wymianę i znów będziemy w dupie. Zważ, że jeśli się z nim spotkamy będziemy go szantażować, si? Gliniarze tego nie lubią, uwierz mi, wiem co mówię. Wkurwiają się wtedy i cierpi ich duma i niekoniecznie działają zgodnie z rozsądkiem. A co do Aleksandra, nie będziemy z nim gruchać tylko go rabować. Kominiarki i się gówno przyjrzy.
Remo przez dłuższy czas tylko przyglądał się dyskusji, zanim ostatecznie zdecydował się dodać swoje trzy grosze, ciągle zajmując się panelem kontrolnym dziwacznego, broniopodobnego przyrządu.
- Mamy dostęp do jego wozu. Poważnie chcecie w pokojowy sposób? Małe bum po przekazaniu przesyłki -
wzruszył ramionami. - Bo jak tylko to zwiniemy, to będzie nas szukał, a zakładamy, że ma duże plecy. Nie tylko pana Kentona. Oszukiwał już w swoim życiu wystarczająco długo, bo uczciwie tych zabawek nie zdobył. Zabijać go nie trzeba, nie patrzcie tak na mnie. Byle do domu nie dojechał.
- Czyli co? Jedna grupa po spotkaniu rusza za Aleksandrem druga za Suarezem. W zależności kto wyjdzie z przesyłką ona jest priorytetem. Sureza uzgadniamy, że... -
Felipa przygryzła wargę. - Bien, nie łapię. Skoro ma nie dojechać do domu to go usuwamy czy nie? Bo inne sposoby nie przechodzą mi przez głowę.
- Zranić. Wysłać do szpitala. Mamy utalentowaną saperkę, a mocno poraniony nawet z grubą kasą nie wróci od razu do siebie
- Remo cały czas pozostawał w podobnym tonie. - Gorzej, jeśli założenia się nie zgadzają. Co jeśli Kenton i Corbin we dwóch wymieniają się ze stroną trzecią? Co jeśli ta strona trzeba będzie miała, przykładowo, dziesięciu ludzi obstawy i opancerzony wóz? Suareza i tak po wszystkim trzeba zdjąć ze sceny, ale nowy właściciel przesyłki może być znacznie większym sukinsynem.
- To bardzo możliwe
- przytaknęła Ann skwapliwie - Dlatego była bym za załatwieniem sprawy z Suarezem przed jego dotarciem na miejsce wymiany.
Ed przysłuchiwał się rozmowie.
- Jak bym się z tym nie pierdolił... Jak Suarez ma wszczepy alarmowe w swoim zadku, to trzeba go przycapić w miejscu, które zagłusza wszystko i tyle. Że co, niby jego wszczepy to topnotch na które nie ma bata? Trzeba tylko oszukać system. -
wzruszył ramionami. - A tak przy okazji, to mam już namiary na gościa stojącego za interfejsem VirtuaGirl. Można mu będzie złożyć wizytę i sprawdzić ten trop. Wątpię, żeby Suarez trzymał ich wizytówkę, bo tak się składa, że zbiegiem okoliczności się u nich zabawia...
- To ja chętnie wezmę ten namiar -
wtrąciła Felipa. - A co do metody siłowej... Jestem za, jeśli odpowiednio zakłócimy jego zabawki można mu obić jego śliczną cara i bez pośpiechu pokusić o.. - szukała odpowiedniego słowa - conversacion. Ferrick, chcesz załatwić sprawę przed spotkaniem czyli zakładasz, że przesyłkę przyniesie Suarez? Bo mnie się wydaje, że Aleksander. Gdyby Suarez był w jej posiadaniu pewnie trzymałby z resztą drogocennych łupów.
Remo pokręcił głową.
- Mógł zabrać to do roboty, aby już nie wracać do domu przed spotkaniem. Za mało wiemy. Jedyny fakt, to miejsce i czas spotkania. Potrzebujemy albo kilku planów na każdą ewentualność, albo zdobycie dodatkowej wiedzy. Pierwsze co bym sprawdził, to fakt, czy Suarez dziś przyniósł jakąś większą paczkę do pracy, ewentualnie czy ma coś w samochodzie. Gdy się okaze, że nie, to już zgadywanie, czy ma ją Kenton, czy może Corbin ukrył ją gdzieś w pobliżu posterunku, czy po drodze do Safe Haven. Tu gdy źle zgadniemy... to będzie słabo.
- To odbijmy przesyłkę po spotkaniu. Łatwiej będzie planować wiedząc gdzie jest i kto jej broni, tak? -
westchnął Ed. - Nie ma sprawy. - przeniósł wzrok na Felipę i wysłał na holo wszystkim obecnym nazwisko i adres netrunnera. - Możliwe, że trzeba będzie wysadzić mu drzwi do bunkra. - dodał adresując to już raczej do Ann, która wzruszyła tylko ramionami dając mu do zrozumienia, że to oczywiście żaden problem.
- W takim razie czekamy na samo spotkanie. Ktokolwiek wyjdzie z przesyłką podążamy jego śladem, szukamy okazji, odbijamy towar. Przed spotkaniem obserwujemy teren, próbujemy zlokalizować wóz, którym przyjedzie na miejsce Aleksander, można by też doczepić mu drugi nadajnik aby w razie problemów później go zlokalizować - Felipa nie była zachwycona szykująca się improwizacją ale prawdę mówiąc nic błyskotliwego nie przychodziło jej do głowy. Możliwe też, że miała lekkie zejście po mecie bo ostentacyjnie ziewnęła nie dbając jak to wygląda z boku. - Nadal sądzę, że dobrze by było jedną osobę wprowadzić do lokalu aby trzymała rękę na pulsie co dzieje się w środku. Remo, mógłbyś zdobyć listę kelnerek? Może dałoby się wcisnąć na zastępstwo?
Jack do tej pory milczała dosyć ponuro, ale w końcu rozmowa zahaczyła o jej działkę.
- Trzeba załatwić jakiś wygłuszacz do tych wszczepów, bo poza szpitalem nie jestem w stanie ich wyjąć. No przynajmniej w taki sposób by nie zabić pacjenta. Zmieniając na sekundę temat: zatrzymam się chwilowo tutaj, póki cały ten cram się nie rozwiąże. Jakieś głosy sprzeciwu? Nie, to dobrze.
- Jeśli chodzi o problem z alarmem -
wtrąciła Ann - to mam przy sobie zagłuszacz, który podziała przez kilka minut. wystarczająco długo by wyciągnąć Suareza z jego pojazdu i wsadzić do samochodu Remo.
- Brzmi logicznie
- Felipa miała wrażenie, że w kółko wałkują ten sam temat - ale po spotkaniu. I priorytetem jest ten, kto wyjdzie w posiadaniu przesyłki. Jeśli Suarez nie będzie jej miał zgarniemy Aleksandra. Albo, jeśli to możliwe, samą przesyłkę. Dużo czasu nie będzie. Robimy swoje i pryskamy. Ludźmi można zająć się później. Pluskwa na wozie Suareza już jest, podrzucimy inną pod pojazd Aleksandra kiedy oni będą zajęci spotkaniem. Jak to się mówi? Co się odwlecze... - latynoska ziewnęła jeszcze raz aby w końcu oprzeć się czołem o blat stołu.
- Ja cały czas uważam - stwierdziła Ann - że Suareza należy zgarnąć przed spotkaniem. Im bardziej to odwlekamy tym większe mogą wyniknąć kłopoty.
- Walters ma rację. Podłóż ładunki. Sprawę załatwimy zdalnie jak tylko wyjdzie z lokalu. I będzie po kłopocie. Jeśli zrobimy to wcześniej i Suarez nie dotrze do knajpy Aleksander może zwietrzyć komplikacje. Ale esta bien, znów się powołujemy na większość bo inaczej nigdy nie dojdziemy do konkretów. Kto za zgarnięciem Suareza przed, kto po?

Ed spojrzał po wszystkich jednym okiem, ponaglająco gestykulując buteleczką napoczętego piwa, jakby dyrygował mówiąc: "No dalej ludziska, nie słyszeli co pani powiedziała?" . On już się przecież wypowiedział w tym temacie.
- Jestem za załatwieniem Suareza po spotkaniu. - lekarka krótko wyraziła swoją opinię.
- W takim razie mój głos jest bez znaczenia - Remo nie odrywał się od swojego zajęcia. - I tak spróbowałbym szczęścia, może Suarez ma to przy sobie. Jak nie to wychodzi na jedno. Co robimy z fantami?
- Większość zdecydowała
- powiedziała jeszcze Ann. - Przyszłość pokaże, czy decyzja była słuszna. Co do fantów, to najpierw sprawdźmy co mamy. Zastanówcie się jak się do tego zabrać. Potem pomyślimy co dalej. Trzeba także przemyśleć dokładnie kolejne akcje, pójście na żywioł może się dla nas skończyć o wiele gorzej niż tylko odkryciem tożsamości - tu Ferrick zerknęła na Jack. - Może się uda załatwić też rezerwacje stolika, to idealne zadanie dla Dirkuera, niech nad tym popracuje.
- Nie zaszkodzi
- przytaknęła Felipa. - Ja spróbuję wkręcić się jako kelnerka ale nie wiem czy uda mi się podejść na tyle blisko aby mieć pewność ile osób i kto dokładnie będzie uczestniczyć w spotkaniu. Zakładamy, przez wzgląd na charakter lokalu, że odpada nagrywanie i komunikacja wewnętrzna. Postaram się dowiedzieć ile się da i wyjść przed końcem spotkania aby wskazać cele, gdyby nie były oczywiste.

To był już zalążek jakiegoś tam planu. Reszta miała wyjść z tego co zdołają ustalić. Czy mogli sprzątnąć Suareza przed jego spotkaniem? Może i mogli. Gdyby mieli pewność, że to on cały czas jest w posiadaniu fanta. Wtedy mogli zamiast niego zjawić się na umówionym spotkaniu, lub zwyczajnie zwrócić zaczarowane pudełeczko dla Alana. Jeśli nie miał paczki lub wsiedli by im na ogon od razu jego koledzy, to wszystko poszłoby się kochać, towar by się spłoszył a kilkoro z nich mogło gryźć glebę od jej wewnętrznej strony. A tak pożyjemy, zobaczymy z kim się seksista umawia. Zresztą, czy Ed tak naprawdę chciał aby paczka trafiła w ich ręce?

Sprawa Newt nie dawała mu spokoju. W jego umyśle wszystko zaczynało składać się w jakąś tam układankę i nie była ona kolorowa. VirtuaGirl, Rząd, Miracle, Umbrella i Corp Tech w jednym stali domku... Jak można zdominować społeczeństwo i stworzyć nowy porządek? Umbrella już kiedyś to zrobiła. Teraz mogą po prostu zamiast robić z ludzi bezmyślne zombie, zastąpić wirus X masową kontrolą pamięci i zachowań. Sterować masami jak zaprogramowanymi robotami. Niewolnik idealny psia mać. Pytanie tylko komu zależało na tym najbardziej, z kim do łóżka wybierał się Walters i kto kogo z łóżka nie wygoni?
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-10-2012, 15:05   #56
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 14:52, czwartek, 3 wrzesień 2048
New York City
5 dni do wyborów, 36 godzin do wyczerpania się akumulatora



Ferrick, Remo

Z jazdą na posterunek nie mogli się zbytnio spieszyć. Kye musiał najpierw ponownie wywołać netrunnerkę, a z tego co twierdził nie było to wcale proste, kobieta odzywała się wtedy, kiedy sama chciała, a już o jakichkolwiek żądaniach czy ustaleniach czasowych można było zupełnie zapomnieć. W tym czasie mogli pracować nad zdobytymi fantami, niestety z niewielkim wciąż skutkiem. Haker na razie pozostawił w spokoju zabawkę od Miracle, a sprzęt podłączył do zabezpieczeń przesyłki Corp-Techu.
- Jeśli to, czego szukamy, ma podobne zabezpieczenia, jest duża szansa, że Suarez nie zdążył ich złamać i nawet nie wie czym się ma wymienić.
Grzebiąc głębiej odkrył przynajmniej pięć stopni bezpieczeństwa, z których każdy mógł przy okazji uruchomić nawet system autodestrukcji i innych niespodzianek nie do przewidzenia. Dostanie się do środka nie było niemożliwe, ale działało trochę jak sejf - miało określony czas, w którym jest w stanie powstrzymywać każdego napastnika. W tym przypadku w grę wchodziła najwyższa klasa bezpieczeństwa.

Posterunek nie zmienił się ani odrobinę, gdy Remo krążył wokół niego, dość długo szukając miejsca do zaparkowania Mustanga. Fakt, że mieli ze sobą fanty, bardzo utrudniał działanie, bowiem należało opuścić samochód. Żadne z nich nie chciało ryzykować przepuszczenia sygnału, nawet jeśli oznaczało to zostać pochłoniętym przez tłum ludzi, zmierzający w każdym możliwym kierunku. Neony jarzyły się jasnym światłem, uliczni sprzedawcy zachęcali do kupowania, samochody trąbiły i próbowały się wymijać na zakorkowanych ulicach. Ogromne, zasłaniające całe prawie światło wieżowce dopełniały krajobrazu dnia powszedniego na Manhattanie. Niewiele się zmieniło od kilkudziesięciu lat, chociaż teraz ludzi było więcej, a budynki były wyższe.
Netrunnerka na szczęście lubiła murzyna, nie każąc czekać na siebie w nieskończoność.
- Witaj kochanie. Nieładnie tak zaskakiwać, jestem taka... nieprzygotowana!
Ilość ekspresji i erotyzmu w jej głosie sprawiała, że ciarki przechodziły po całym ciele. Działała jak prąd, znacznie skuteczniej nawet od Felipy.
- Samochodzik i kamerka? Dla ciebie wszystko, złotko. Ale będziesz mi wisiał dużą przysługę, a na dodatek może to przyciągnąć ich uwagę. Jesteś na to gotowy, misiu? To poczekaj chwilkę, już cię zadowalam....
Kye aż zadrżał, nawet Ann poczuła mrowienie, słysząc ten głos, zmysłowy do granic.

W międzyczasie otrzymali na holo Remo nagranie z kamery, które szybko prześledzili. Suarez pojawił się w normalnej godzinie, ubrany w płaszcz, którym owinął się na tyle szczelnie, że za pomocą zbliżeń kamery szybko doszli do wniosku, że nie niesie nic dużego pod nim. W ręku miał nesseser, starodawny dość i skórzany, cienki na tyle, że nie szło wepchnąć w niego nic dużego, zwłaszcza szerszego niż z osiem centymetrów.
Prócz tego mieli jeszcze zapis w GPS z trasy samochodu Corbina. Przyjechał on do pracy na czas, ale jednocześnie zrobił małe odstępstwo od najprostszej trasy podróży. Zatrzymał się bowiem na około dziesięć minut przy Grand Central, największym terminalu Manhattanu. Potem już bezpośrednio skierował się na posterunek.
Netrunnerka odezwała się wkrótce.
- Wszystko gotowe. Będziecie mieli tylko trzydzieści sekund. Samochodzik pojawi się tam gdzie poprzednio, gdy dacie znać. Buziaczki!
Trzydzieści sekund na otwartej przestrzeni. O ile podłożenie nadajnika było banalne, to sprawdzenie i zaminowanie wozu już wymagało sprawnej, przemyślanej akcji. Jednakże, gdy tylko wrócili do Mustanga, wyświetlacze zamigały na czerwono.

***ALERT ZABEZPIECZEŃ***ŹRÓDŁO NIEZNANE***WŁĄCZONO DODATKOWE FUNKCJE OCHRONNE***

Remo znał możliwości sprzętu włożonego do swojego wozu, ale taki bezpośredni alert był niepokojący. Szybko przejrzał logi i sprawdził wszystko co się dało, znajdując tylko jedną nieprawidłowość. Przesyłka z C-T miała już tylko trzy warstwy zabezpieczeń, co musiało go poruszyć. On bowiem skupił działania automatycznych programów tylko na pierwszej, złamana została jednakże także ta najbardziej wewnętrzna. I nie uczynił tego jego sprzęt, był tego prawie pewien.


Jesus, Evans, Walters

Odnalezienie lokum Alberta Gonzalesa, czy jakkolwiek nie nazywał się ten netrunner, nie nastręczało żadnych kłopotów. Budynek przy 36th Street widoczny na każdej mapie, także tych dokładnych, satelitarnych, z dokładnym przybliżeniem. Nie różnił się wiele od wielu innych, otaczających go zewsząd, wyrastających w tej dzielnicy coraz częściej i wyżej. Ten miał ze dwadzieścia pięter, aczkolwiek tym razem nie interesowało ich to co wyżej, a to co niżej, czemu przyjrzeć się zdalnie nie mogli. Należało tam pojechać, najpierw przygotowawszy się na ile było można.
Felipa nawet założyła odpowiedni strój.

Na żywo budynek sprawiał podobnie nieprzyjemne wrażenie. Deszcz siąpił, sprawiając, że ilość spacerujących pieszo ludzi nieco się zmniejszyła, ale tutaj nikt się na boki nie rozglądał, podążając tylko we własnym kierunku i nie interesując się otoczeniem. Blok z numerem 48 znajdował się na rogu, z wejściem od strony ulicy, ale i mniejszym, od wewnętrznego podwórza, gdzie też znajdowały się zewnętrzne parkingi, o tej porze mające kilka wolnych miejsc. Obok nich znajdował się jakiś bar, już otwarty i sądząc po odgłosach - przynajmniej częściowo wypełniony. Poza tym był to zwyczajny klimat dzielnicy mieszkalnej z gatunku tych biedniejszych.
Wejście na klatkę było otwarte, ktoś już dawno rozwalił, a potem chyba nawet wymontował zamek. Przejście otwierało się dla każdego, wpuszczając do środka, nie różniącego się od setek innych. Windy i schody, jedne prowadzące nieco w dół, drugie do góry. Te pierwsze kończyły się solidnymi, nieoznakowanymi drzwiami z metalu, przed którymi nie było żadnego dzwonka czy czegokolwiek innego przed czym Felipa mogłaby pokazać swoje wdzięki. Zwykły domofon przed drzwiami zaczynał się od numeru 1 i wcale nie prowadził on do piwnic.

Jedyny monitoring dostrzegli na zewnątrz i tam mogli wykorzystać zabawkę Remo, który zresztą łącząc się z nimi przez komunikator, mógł rozpracować to w kilka chwil. Problem w tym, że haker znajdował się w zabezpieczonym przed komunikacją wozie i musieli trochę poczekać, zanim zdołali się z nim połączyć i jeszcze trochę zanim włamał się do monitoringu tego obiektu. Jego odpowiedź nie była pocieszająca.
- To jakiś ogólny monitoring osiedla, same zewnętrzne kamery. Nie mam stąd dostępu do niczego w środku, a już na pewno niczego co nosi znamię netrunnera. Mogę je co najwyżej powyłączać.
Nie odnaleźli innych urządzeń, a jedyną drogą wydawały się te drzwi. Zamek w nich wyglądał na zwyczajny, choć nowoczesny i antywłamaniowy, to pozbawiony elektroniki. Jedyne okna do piwnicy były malutkimi szparkami, przez które nic nie było widać - prócz własnego odbicia. Zaopatrzone były także w kraty, bardziej chroniące przed stłuczeniem, bowiem człowiek w takie coś zmieścić i tak się nie mógł.
Nawet Walters ze swoim okiem nie był w stanie dostrzec więcej, gdy jego wizja była blokowana. Za to niezwykły wzrok pozwolił mu odnaleźć niewielkie wydrążenie w betonie, tuż nad drzwiami, w którym ukrywało się jakieś szkiełko, najpewniej miniaturowa kamera.

Zanim zdążyli coś z tym zrobić, ktoś zainteresował się ich kręceniem się po okolicy. Mimo braku oznaczeń gangowów, jasne było, że nie byli tutejsi, a nawet jeśli byli, to trafili tu z jakiegoś konkretnego powodu. Najpierw usłyszeli otwierającą się windę, a potem wysiadło z niej czterech dużych, białych i ogolonych facetów. Ciężkie skórzane kurtki, nieprzyjemne mordy i tatuaże. Pozornie tylko jeden miał broń - kastet na prawej dłoni, ale dwóch jeszcze trzymało dłonie pod ubraniem. Ostatni z nich był pewnie szefem, bo to on się odezwał.
- Co, zgubiliście się? Nie ma tu wstępu dla zwierząt.
To ostatnie skierował do Felipy. Niedługo trzeba było się przyglądać ich tatuażom. Neonazisci wciąż byli dość silną grupą, łatwo pozyskując członków wśród tych, którym przeszkadzała przede wszystkim rosnąca ilość “kolorowych”.
 
Sekal jest offline  
Stary 25-10-2012, 04:29   #57
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Znowu padało. Kurwa. New York City. A ktoś coś kiedyś pierdolił, że w Londynie nic tylko pada i pada. Duża skórzana torba przerzucona przez ramię mogła skrywać w sobie kilka obrzynów, małe dziecko, kadłubka lub kilka kilo kartofli. Nic z tych rzeczy. Ed targał wszystkie sztuczne pośladki, pipki i cycki jakie potrzebne były w niezwykle interesującej sprawie. Żeby było dowcipniej na dnie leżała na dokładkę specjalna siateczka do wirtualnego baraszkowania. Ostro ruszył z miejsca. Wyjechał podziemi masakrując stojące w deszczu kałuże. Cyrk na kółkach. A raczej burdel. Nie, sex shop. Whatever.



***




Przekroczył próg klubu z głupim uśmieszkiem kiwając głową na podśmiechiwujących się kumpli. Niektórzy robi śmieszne ruchy, gesty niecenzurowane i takie, dzięki którym wychodzi na to, że z dwóch palców jednej ręki i języczka można robić figury do pokazywanych charades. Najlepsza była jednak jedna z całkiem niebrzydkich 'Old ladies'. Wsunęła sobie ostentacyjnie dłoń głęboko w majtki, pogmerała, a potem wyjęła i powabnie posmarowała się na szyi i za uszami ‘ala Smell o’ Nature. Heh. Niezła plota musiała pójść.
Audrey za barem stała nieruchomo. Wzrok miała utkwiony w paradującym z torbą Edzie. Widząc ją wzruszył ramionami i puścił ku niej oczko wraz z uspokajającym uśmiechem. Co tu dużo gadać. Z blondynkami rozmawia się inaczej. Nie miał na razie zamiaru zawracać sobie nią głowy, choć wiedział, że w końcu nie ominie go konfrontacja z płcią piękną w cztery oczy.

Na zapleczu oddał Juniorowi fanty zostawiając sobie tylko siateczkę do naciągania na facjatę. Kiedyś wystarczyło nasunąć na łepek malucha kondom... Teraz trzeba było naciągać siatkę na głowę i nie trzeba było martwić się o gumki. Ot postęp czyni cuda. Chłopaki sprawdzili sprzęt. Gra muzyka.
- Stary jest u siebie? – zagadnął młodego Jorgenstena.
- Nie ma. A co?
- Nic. Muszę z nim pogadać.
- Wpadnij jutro. Chyba, że naprawdę musisz.
- Eeee. Nie aż tak. Wpadnę jutro.
- Okej. –
wymówił z niby tam szweckiego.
- Okay. – powtórzył Ed.
Walters miał korzenie pradziadku szkockie. Czy przez to musiał wtrącać szkodzkie powiedzonka? Żeby chociaż baran umiał po szwedzku z dwa zdania sklecić... Nawet stary Jorgensten nie umiał przecież. Zaśmiał się.
- Skończcie robić mi koło dupy z tymi wszczepami podśmiechujki, bo mi Młodą szlag trafia. – powiedział zmieniając temat.
- My nic nie mówili. – on jak i reszta stojących nad fantami motocyklistów rozłożyli ręce, wzruszyli ramionami, sznurowali usta niewidzialnąnicią, zamykali suwaki na wargach lub wyrzucali za siebie kluczyki, robiąc niewinne oczy.
- Jaaaaasne.
– zaśmiał się jeszcze raz i obrócił na pięcie.
Odchodząc wystawił do góry rękę zakończoną sterczącym samotnie uniwersalnym środkowym palcem.



***



- Co, zgubiliście się?
– zaczął skinhead. - Nie ma tu wstępu dla zwierząt. – ostatnie zdanie skierowane było pod adresem Felipy.
W Waltersie zagotowało się. Nosz kurwa mać. Kamera rejestrowała każdy ich ruch. Netrunner będzie wiedział kto go szuka. Trzeba było zamieszać, że by niekoniecznie wiedział po prawdzie kto i po co. Do facjaty Eda ciężko było od razu przypiąć afiliację gangową, ale o to w sumie na początku chodziło. Czarny, długi, skórzany płaszcz mógł nosić zwyczajnie każdy.
- Dobrze prawisz. – Ed stwierdził spokojnie. – Tak suka, – przeniósł pogardliwy wzrok na Felipę - ale cóż... niezwyczajna. Klient nasz pan zwłaszcza jak lubi mocno i boleśnie pokazać gdzie jest takich miejsce. - wycedził sycząco niczym wąż. - Gdzieżby do tego przyprowadzać aryjskie damy? Prawda? Nie uchodzi. Bo ona – głową skinął na Evans. – ta to dopiero robi najlepsze lody w mieście. Towar z pierwszej ligi. – powiedział dumnie i dobitnie z palcem na cynglu spluwy w kieszeni skórzanego płaszcza. - Dwa patyki za godzinę. Pięć patyków za noc. Bagatelka, nie? - wzruszył ramionami. - Mam dla was propozycję. – powiedział pewnym siebie głosem, żeby zbiry nie miały cienia wątpliwości, że choć mówi z szacunkiem, to respekt nie jest wymuszony ich dominująca postawą i przewaga liczebną kolesi z Arian Brotherhood, lecz czymś innym. Że się ich nie boi i że pewnie ma ku temu powody. - Pomożecie ściągnąć dług z delikwenta co tu pomieszkuje, a który sobie poużywał i nie zapłacił, a połowa z tego szmalu lub fantów wpadnie dla was. A co tam... Na dobry początek znajomości ekstra godzinka gratis z każdą szparką. – zrobił hojny gest. - Więc jak? Stoi?

Jeżeli słowa Waltersa w jakikolwiek sposób dotknęły Felipę to skutecznie nie dała tego po sobie poznać. Oparła się o ścianę, jakby było jej wszystko jedno, jedną nogę zgięła w kolanie i oparła o mur wystukując piętnastocentymetrową szpilką tylko sobie znaną melodię, co dawało jednak ładny widok na jej pasek do pończoch i rąbek czarnych koronek.
W zasadzie robiła wrażenie dość znudzonej gdyby nie fakt, że jedna dłoń zanurkowała w połach płaszcza odnajdując chłód pistoletu. Kolejna akcja wychodziła im mocno improwizowana. Strzelanina nie wydawała się wskazana jeśli mają dostać się do posesji netrunnera. Swoją drogą to był pieprzony pech, że natknęli się akurat na bandę nazistów. Na gadkę i wdzięki Felipy zupełnie w tej sytuacji nie było popytu. Mierda...

Jack już, już chciała zapyskować, w końcu co, jak co, ale miała ochotę do bitki, ale Ed zaczął nawijać w sposób całkiem nieoczekiwany. Lekko zdziwiona uniosła brew, ale w sumie mogło być to całkiem zabawne, a szanse, że będą mogli i tak im wpieprzyć były całkiem spore.
- Dla takich przystojniaków można by nawet pomyśleć o rabacie na przyszłość.
Krótkie zdanie, ani trochę nie kuszące. Tak jak Felipa kusić nie umiała.
Za to zrobiła krok do przodu tak by stanąć tuż obok jednego z pierdolonych rasistów. Jednego z tych niższych, tak by mogła spokojnie sięgnąć do jego karku. Tak jakby, co.

- Niby z tym zwierzęciem? - tylko ich “przywódca” chyba miał prawo się odzywać, bo reszta milczała, chociaż jeden splunął pod nogi Felipy. - Nie rucham zwierząt. Co najwyżej ta druga.
Tu obejrzał sobie dokładniej Jack. Zwrócili też uwagę, że trzech co prawda myślało podobnie, ale wyraźnie najmłodszy z nich popatruje całkiem ciekawie również ku latynosce, bezczelnie kuszącej wdziękami, nawet jeśli te nie miały tu wielkiego brania.
- Ale facet, pierwsze słyszę, aby obcy wśród moich kasę ściągał. Tu nie ma samowolki, jasne?

Podszedł bliżej, patrząc mu prosto w oczy. Prawdopodobnie próbując pokazać, kto tu rządzi, Walters znał wszystkie podobne sztuczki.
- Który to niby? Przecież jak patrzę na tę szmatę to nie dziwię się, że nie chciał zapłacić za jej używanie. Nie mogę się tylko nadziwić, że jej w ogóle dotknął.

Felipa sie nie odzywała, wyglądała na niewzruszoną. Zastanawiała się czy Walters do czegoś zmierza czy skończy się tak czy siak na strzelaninie. Na razie jednak nie chciała wcinać się między wódkę i zakąskę. Do czegokolwiek zmierza Ed, Felipa cierpliwie czekała na pointę.

- Może dlatego tak się kitra w basemencie. A czy to twój, to cóż, ty mi powiedz. - Ed wzruszył ramionami. - Twój teren, to chyba wiesz co się dzieje na budynku najlepiej, no tak czy nie?
- On? - prychnął przywódca neonazistów. Jego ton stał się ostrzejszy, a on sam się zbliżył. - Na moje, to wy tu szukacie czegoś, co nie powinno was kurwa obchodzić. Wyglądasz na swojego chłopa, dlatego dam ci ostatnią szansę. Spierdalaj.
Jego ludzie poruszyli się lekko, zajmując najlepsze pozycje. Felipę zlekceważyli, ale stojącą bliżej Jack już nie do końca.
A jajaja jaj!
- Dobra, ty też nie wyglądasz na frajera. - Ed spoważniał. - Masz rację, nie jestem pimpem. Mam sobie do pogadania z tym kolesiem w imieniu Jorgenstena. Jestem od Aniołów.
Mężczyzna przyglądał się mu przez chwilę, jakby oceniając, czy gada prawdę. Potem spojrzał na Felipę z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy.
- I chodzisz z tym ciemnym gównem? Miałem was za poważniejszych, bo swoje słyszałem - pokręcił głową w niedowierzaniu, niezależnie od tego, co dokładnie słyszał. - Ten netrunner to nasz gość, czego od niego chcecie? Ostatnio się w nic nie wpierdolił, bo bym słyszał. Nie przyłazisz tu pierwszy odkąd ma tu lokum.
Ed przeniósł wzrok na Felipę.
- Biznes jest biznes. - potem wejrzał w oczy łysego i przekrzywił lekko głowę. - Jak nie chcecie żebym ja z nim rozmawiał, nie ma sprawy. Jorg przyśle pewnie bardziej miłe towarzystwo. - w słowie ‘miłe’ można było usłyszeć kurewski chłód.
Mężczyzna odpowiedział takim samym spojrzeniem.
- To nasz facet, jego sprawa jest naszą sprawą. A to nie jest już wasz teren. Chyba nie chcecie wojny o jakąś pierdołę, co? - uśmiechnął się, ale to było raczej obnażenie zębów niż uśmiech.
- Ja? - Ed uśmiechnął się. - Ja jestem pacyfistą. W takim razie nic tu po nas. Trzymajcie się solidnie waszego terenu. Tak trzymać. - w kąciku ust zadrgał ledwie dostrzegalny uśmieszek. - Z tobą nie gadam, bo nie z tobą mam biznes. Przekażę Jorgowi.
Tamten odstąpił odrobinę, na przejętego nie wyglądając. Chociaż grymas zniknął mu z twarzy.
- Przekaż. Jak nie chcesz gadać, trudno. Spytam zaraz Gonzalesa czym podpadł Aniołom... - zerknął w bok - ...i dziwkom. Może coś powie i nawet się z wami skontaktuje.
- Rób jak uważasz, uważaj jak robisz. - Ed wzruszył ramionami. - A przepraszam, nie dosłyszałem, na ciebie jak wołają? - uniósł lekko brew.
- Dietfried, jednooki - facetowi zadrgała warga, chyba z rozbawienia. - Ciebie łatwo zapamiętać. Dowiem się, czy taka morda faktycznie należy do Aniołów.
Nie mówił tego groźnym tonem, raczej swobodnym. Może czuł się zbyt pewnie, a może tylko swobodnie, na swoim terenie, mając przeciw sobie obecnie tylko jednego faceta.
- Be my guest. - Ed nie pożegnał się z farbowanymi arianami.

Wychodząc na ulicę Ed miał mieszane uczucia.
Z jednej strony wszystko szło zgodnie z planem. Z drugiej żałował, że nie porozmawiał sobie tego wieczoru z facetem przedstawiającym się jako Gonzales. El puto cabezon... Czy jak tam pieszczotliwie nazywają się Spiki nawzajem...
Do miksu dla draki i ogólnego zamieszania musiał jeszcze wrzucić Umbrellę i Rustlerów. Idąc w kierunku maszyn czuł na plecach, że są obserwowani. A może to tylko odzywała się w nim paranoja podwójnego, nie przepraszam, potrójnego, czy nawet już teraz poczwórnego życia? Robiło się coraz bardziej skomplikowanie jak na wykształcenie Eda.
Trzeba było wypić browca. Albo dwa.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 25-10-2012, 22:11   #58
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Felipa, Jack i Ed zdecydowali się sprawdzić trop w sprawie porwanej przyjaciółki Spirydona. Ann nie była przekonana czy jest na to obecnie wystarczając dużo czasu. Ona z pewnością miała inne rzeczy do załatwienia, zanim zaangażuje się w tamte poszukiwania, obiecała swoją pomoc, ale nikt jej wcześniej nie mówił, że miałaby to zrobić od razu. W takiej sytuacji musieli sobie poradzić bez jej wsparcia. Przynajmniej na razie.

Wybrała jeden z numerów zakodowanych w głównym panelu.
- Witam panno Ferrick. W czym mogę pomóc? - Uprzejmy kobiecy głos pobrzmiewał wyraźną nutą sympatii.
- Dzień dobry Nancy, czy profesor znalazłby dla mnie nieco czasu?
- Zaraz zapytam, proszę chwilę zaczekać...
- po zaledwie kilku sekundach ponownie usłyszała głos asystentki - już łączę.
- Witaj Ann
– jak zwykle głos profesora promieniował pewnością siebie i spokojem – Czy dzwonisz w sprawie sobotniego rautu w hotelu Plaza? Nancy miała ci przekazać wszystkie szczegóły.
Ann skutecznie ukryła zmieszanie. Zupełnie zapomniała o organizowanym przez uczelnię evencie mającym na celu potwierdzenie poparcia wyborczego dla Michaela Guttermana. Wiedziała, że jej mentor nie przepuści łatwo okazji, do kolejnej subtelnej próby przekonania jej, do pozostania w kręgu uczelnianego świata. Gdyby nie zadzwoniła, może w ostatniej chwili udałoby się jej wykręcić z tej imprezy. Teraz, skoro zamierzała skorzystać z jego pomocy, musiała pójść. To była subtelna gra, którą prowadzili od kilku miesięcy i panna Ferrick doskonale znała jej reguły:
- Oczywiście wszystko mi przekazała. Pojawię się z całą pewnością. Dzwonię w innej sprawie. Chciałabym skorzystać jak najszybciej z uczelnianego laboratorium. Potrzebuję sprawdzić pewne próbki biochemiczne. Pilnie. – Ostatnie słowo podkreśliła znacząco. Oboje wiedzieli, że postępując według standardowych procedur, musiała by na zgodę użycia laboratorium czekać przynajmniej kilka dni. To nie dotyczyły jednak kogoś o randze dziekana instytutu fizyki. Już widziała znaczący uśmiech na twarzy mężczyzny. Dawała mu do ręki kolejny gwóźdź, który mógł ją przykuć do potencjalnego doktoratu.
- Oczywiście Ann. Zaraz porozmawiam z Nancy. Do zobaczenia w sobotę.

Kolejny telefon był zdecydowanie łatwiejszy, choć miała niewielkie wyrzuty sumienia znowu wykorzystując Kenetha. Zdecydowanie musiała mu to jakoś wynagrodzić. Popatrzyła ukradkiem na Remo, a po jej ustach przebiegł delikatny uśmiech. On mógł być doskonałym remedium na ten problem. Trzeba go jednak było najpierw przekonać...
Przyjaciel odebrał po pierwszym sygnale:
- Ann! Czemu nie odezwałaś się wcześniej! Nie wiem co kombinujesz, ale martwiłem się o ciebie.
- Nic mi nie jest, ale mam jeszcze sporo do zrobienia. W związku z tym mam do ciebie ogrooomną prośbę...
- Jak tak mówisz to pewnie będę musiał zrobić coś co nie bardzo mi się spodoba
– usłyszała jego pełne rezygnacji westchnienie.
- Obiecuje ci to wynagrodzić – powiedziała wesoło nie bardzo przejmując się jego marudzeniem.
- OK. Wal.
- Proszę kup jakieś łatwe do zjedzenia produkty spożywcze. Powinny być o konsystencji, łatwo przyswajalnej dla bezzębnego staruszka. Zawieź to
– tu podała mu dokładny adres z opisem budynku i numerem mieszkania. – Powiedz że przysyła cie dziewczyna, która wczoraj rozmawiała z nim o Michelle. Powiedz by przekazał ci wszystko czego ewentualnie się dowiedział.
- To wszystko?
- Aha... Keneth?
- No?
- Uważaj na siebie. Ten budynek i okolica są mało przyjemne, a mieszkańcy nieprzyjaźnie nastawieni do obcych. Załóż coś jak najmniej rzucającego się w oczy.
- No proszę. Czyli jednak ta prosta sprawa ma jakiś haczyk?
- Zawsze jest jakiś haczyk, ale wierzę w ciebie...
- Dobra, dobra nie bierz mnie pod włos. Zrobię to.
- Dziękuję. Spotkajmy się dziś wieczorem w Indan Taj, OK? Ja stawiam.
- Jesteśmy umówieni.


Dziewczyna rozłączyła się, zerknęła na Kye'a i uśmiechnęła się niepewnie:
- Lubisz indiańską kuchnię?
Popatrzył na nią dziwnie.
- Chcesz mnie umówić z jakimś kolesiem? - ton miał poważny. - I to zakładając, że akcja pójdzie gładko? Po... - powstrzymał się w ostatniej chwili. - Porąbało cię?
Nagle Ann zdała sobie sprawę ze śmieszności sytuacji. Przez chwilę mrugała oczami, a potem zasłoniła dłonią usta i parsknęła śmiechem:
- Ojej masz rację! Chyba się nie zastanowiłam jak możesz to odebrać. Keneth jest moim starym kumplem ze studiów. Jest też hakerem, a ty jesteś dla niego kimś w rodzaju guru. Proszę wybierz się ze mną i z nim na kolację. Zapraszam. On na pewno chętnie cię pozna, a i mnie będzie bardzo miło jeśli się zgodzisz. Mają tam najlepszego kurczaka Makhani w tej części NY.
- Czy ja wyglądam na pieprzonego celebrytę, czy innego posrańca, którego podnieca rozdawanie autografów?
- Remo wyglądał na poirytowanego, nawet dość mocno. - Nie prosiłem się o popularność i mam ją gdzieś, tyle, że jestem praktyczny i w razie czego wykorzystuję. Ale jak widzę oczka kolejnego domorosłego hakera, który zachowuje się w mojej obecności jak kompletny idiota, to mam ochotę dać mu w mordę. Nie wiem co byś musiała mi zaoferować, bym na to poszedł.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, a potem odetchnął głębiej.
- I dobra rada. Nie próbuj spłacać długów u jednego inną osobą, bo się ostatecznie okaże, że nagle masz dług u obu.
Zmieszała się lekko, ale odpowiedziała spokojnie:
- Przepraszam. nie chciałam cię obrazić. To było po prostu zaproszenie. Wystarczyło powiedzieć "nie". Co do długów, nie martw się o mnie. Zawsze je spłacam.
Wyglądał na nieco zmieszanego swoim wybuchem, ale nie odrywał się od swojej pracy.
- Nie martwię się. Twierdzę, że czasami lepiej sobie ich nie robić - przesunął palcami po brodzie. - Kim jest ten facet, też pracuje dla CT? Od lat unikam wszelkich spotkań twarzą w twarz z "kumplami" z profesji, to cholernie nieprzyjemne - zamilkł, a potem dodał jeszcze - Niepotrzebnie się uniosłem.
Ann skinęła głową przyjmując wyjaśnienie bez niepotrzebnych komentarzy:
- To wolny strzelec. Przyjaźnimy się. - Popatrzyła w oczy Remo - Raczej nie jest typem zbierającym autografy gwiazd.
- Raczej, ale pewności nie masz. Tobie samej bym nie odmówił, zresztą jakby tamten nie miał pojęcia kim jestem to też byłoby znośnie. Ale facet, dla którego jestem guru?

Remo westchnął głośno, wyraźnie ten temat był dla niego bardzo drażliwy.
- Czasami mam wrażenie, że oni zupełnie nic o mnie nie wiedzą, dlatego czuję się jak celebryta. Sławny z tego, że jest sławny.
- Nie powiedziałam Kevinowi z kim pracuję
- dziewczyna uśmiechnęła się przekornie - wiec jeśli masz ochotę, zaproszenie nadal jest aktualne. Powiem mu kim jesteś, dopiero kiedy będziesz zbyt daleko, by mógł błagać cię o podpis w holofonie.
Kye uniósł wzrok i zmrużył oczy. Ostatecznie parsknął i lekko się uśmiechnął.
- Zobaczymy po robocie. Może nie być czasu i możliwości na kolacyjkę. Jeśli nie dla kumpla, to po kiego zapraszasz tam podstarzałego hakera?
Odpowiedziała żartobliwie:
- Może lubię podstarzałych panów? A tak poważnie to chciałabym zabrać swój sprzęt z twojego samochodu. Przed wizytą na posterunku muszę co nieco przygotować.

***

Ann już wiedziała jakiego zakupu dokona, za pieniądze uzyskane za wykonanie zlecenia. Wmontowanie Tai Pim skanera z prawdziwego zdarzenia mogło okazać się bardzo przydatne. Wtedy sprawdzenie czy poszukiwana przez nich przesyłka znajduje się w samochodzie Suareza, byłoby dziecinna igraszką. Promienie przenikające przez strukturę pojazdu stworzyłyby z voxeli przestrzenny obraz całości i dokładnie umiejscowiły ewentualne anomalie. Ta metoda była doskonała, ale zabierała niestety sporo czasu, a tego pewnie nie będzie wiele do dyspozycji.
Na szczęście w tym przypadku niekoniecznie potrzebna była skomplikowana metoda sumacyjna. Jeśli w samochodzie znajdował się pojemnik emitujący pole zakłócające przesył danych, żadne fale nie były w stanie przez niego przeniknąć. Wystarczyło wywołać fale o bardzo niskiej amplitudzie drgań, na tyle niskiej by nie przeskoczyć przez płaski lub niezbyt duży przedmiot, a po drugiej stronie ustawić czuły odbiornik. Na odbiornik doskonale nadawał się Tai Pim, miał wystarczający zasięg i umiejętności by odczytać ewentualne nieprawidłowości w przesyle fal, natomiast jako nadajnika postanowiła użyć nieco zmodyfikowanego detonatora radiowego. Kye mógł posługiwać się robotem. Wystarczyło tylko przesuwać go jednocześnie z Ann używającą detonatora.
Tym razem nie miała zamiaru powtarzać błędu z Inner City. Przed wyjściem z Mustanga hakera panna Ferric założyła na twarz kominiarkę z lekkiej bawełny w cielistym kolorze, a na głowę wcisnęła czarną bejsbolówkę z symbolem New York Mets.
Zajęło im to połowę z czasu, który otrzymali dzięki uprzejmości znajomej netrunerki Remo o elektryzującym głosie. Niestety badanie nie wykazało żadnych anomalii, a więc „zguby” nie było w wozie analityka.

Saperka miała jeszcze wystarczająco wiele czasu, by podłożyć przygotowany w motelu ładunek. Zdecydowanie nie miała zamiaru zabawiać się w sprzątacza. Co innego przypadkowa śmierć podczas akcji, co innego zaplanowanie na kogoś zamachu. Poza tym wybuch na drodze mogły spowodować większe szkody niż mogli przewidzieć. Prawdopodobieństwo że coś się zepsuje, było wprost proporcjonalne do ilości przypadkowych zdarzeń, których nie była w stanie przewidzieć. Zaś sprowadzenie sobie na kark, żądnych zemsty przedstawicieli prawa, nie mieściło się w stopniu ryzyka, który dziewczyna miałaby ochotę wziąć na siebie w przypadku tego zlecenia. Powiedziała to wprost, mężczyźnie obserwującemu jej działania:
- Podłożę ładunek, który po przesłaniu sygnału wyzwoli, duży ładunek elektryczny i spowoduje spięcie w elektronice pojazdu w wybranym przez nas miejscu i momencie. Samochód zostanie unieruchomiony. Wtedy będziemy mogli zabrać Corbina na prywatna rozmowę. Nie mam zamiaru ryzykować wybuchów w zatłoczonym mieście.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 09-11-2012 o 00:02.
Eleanor jest offline  
Stary 26-10-2012, 09:58   #59
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muza

Trzeba być ciotą aby nie polecieć na takie ciało. Albo rasistą. Felipa nie lubiła ani jednych ani drugich. Rozmowa z nimi była utrudniona bo pozbawiała latynoskę jej głównej siły przetargowej. Geje pomijali jej atuty wizualne skupiając się na argumentach zamiast wodzić oczami za jej cyckami. A rasiści... Cóż, z nimi lepiej w ogóle nie wdawać się w konwersacje.

Czy Felipa była rozdrażniona? Owszem. Ale bynajmniej nie z powodu zoologicznych epitetów. Zirytowała ją jej własna niemoc. Mogła tylko stać obok i bezradnie się przysłuchiwać. Wedziała, że najrozsądniejsze okarze się milczenie jak również, że chwilowo skazani są na porażkę.

Swoją drogą Walers mówił dość przekonująco o małpach, brudnych dziwkach i tym na co takie zasługują. Czy mógł na prawdę tak myśleć, czy po prostu wskoczył w rolę?
Kiedy opuścili budynek Felipa przez moment przyglądała mu się badawczo, z konsternacją. Puto ze sfastyką na szyi mówił, że Anioły to klub białasów z całym ich bagażem uprzedzeń. To reguła wyssana z mlekiem matki czy tylko takie sobie pierdolenie?

Nie żeby na Bronxie panowała jakaś ogromna rasowa tolerancja chociaż tam chyba nie przybierała tak ortodoksyjnego wymiaru. Sama Felipa mieszkała z murzynem i białasem w trzypokojowym mieszkaniu i nikt się temu nie dziwił. Wujek był Chińczykiem a bracia Karamazow dwoma Ruskimi i każdy z nich dorobił się mocnej pozycji w dzielnicy. Nie. Zdecydowanie kolór skory to na jej śmieciach sprawa drugorzędna. Wpływy i dinero. To one decydują czy to ty robisz laskę czy robią ją tobie. Sencillo.

* * *

Felipa nie odezwała się ani słowem w drodze na parking. Wyglądała na dość spokojną, czemu mógł zaprzeczyć jednynie zabójczy rytm obcasów stukających po asfalcie.

Z plecaka przy motocyklu wyciągnęła skórzane gacie i ostentacyjnie wciągnęła je na tyłek, szpilki zamieniła na motocyklowe buty. Płaszcz złożyła z zgrabną kostkę i stojąc tyłem do pozostałej dwójki wciągnęła na grzbiet ciemną bluzę z kapturem, na koniec kurtkę z gangowymi oznaczeniami, które na tej dzielnicy mogły działać niczym płachta na byka ale latynoska albo tego nie przemyślała albo wręcz przeciwnie, umyślnie kusiła los.

- Gonzales to muy aryjskie nazwisko, si? - mowiła bez przekonania, jakby była zaspana albo przygaszona. - Muszą mieć jakiś układ. Na tyle lukratywny aby przełamać wzajemną niechęć. Może sprowadza się to do Virtualgirl, a może ta działalność to czubek góry lodowej. W każdym razie chociaż wiemy na czym stiomy, wróci się do sprawy później ale trzeba przemyśleć jak to ugryźdź.
Siedziała już na motocyklu obracając w palcach niecierpliwie kask.

- Yep. - rzucil Walters spod czarnej przyslony helmu dosiadajac swoja maszyne. - Nie bierz do glowy chica. - powiedzial swobodnie jak gdyby nigdy nic przed siebie, lecz tak naprawde ogarniajac jej twarz cieplym spojrzeniem, ktorego nie mogla widziec. - To nie byl dobry moment na zabijanie skurwysynstwa. - mimowolnie zacisnal mocniej dlonie na rekojesciach kierownicy Harleya.

- Jedzmy gdzies na browca. - dodal obracajac glowe w ich strone. - obgadamy temat na spokojnie, si? - w ostatnie slowo wlozyl szczypte bezinteresownej serdecznosci.

- Możemy jechać. W jakieś miłe miejsce, gdzie jest więcej kolorowych. Co powiecie na Harlem? Znam tam miłą knajpkę - Jack mówiła całkiem spokojnie.
- No to kto tym razem bierze mnie na tylne siodełko? Muszę przebić blachy mojemu motorowi. Nie znasz kogoś kto mógłby to zrobić Felipa?

- Carino, powiedz mi czego potrzebujesz a ja znajdę ci człowieka, który to zrobi - latynoska zakryła twarz przesłoną kasku. - Extremadamente sencillo. Ale wieczorem. Teraz faktycznie posadźmy gdzieś tyłki, wrzućmy na luz i omówmy akcje w Safe Heaven. Jack, prowadź do tej knajpy. Na Harlemie powinno być względnie neutral. A co do podwózki... Ja i Anhel pozwolimy ci wybrać maquina, si? - spojrzała na Waltersa i choć nie widział jej oczu zza przyciemnionej szyby to mógł przypuszczać, że się uśmiecha. - To kto z nas ma fajnieszy motor cielo? - zabrzmiało jak wyzwanie. Zaraz później Felipa odpaliła silnik i ten wydał z siebie niski melodyjny pomruk.

Ed wyjal z kieszeni i wyciagnal w strone Jack czarne, meskie okulary Harleya. Nie mial drugiego kasku ale nie padalo. Wygodnego miejsca za nim bylo w sam raz na ten z rodzaju milych oku rozmiar kobiecej pupy.

- Najfajniejszy jest mój własny - lekarka westchnęła melancholijnie z tęsknoty za swoją maszyną i usadowiła się wygodnie za mężczyzną - Wybieram Eda, sorry Felipa, wolę podczas jazdy przytulać się do mężczyzny. A teraz na Harlem, przy Union Street, pub " U Tommy'ego". Właściciel jest wielki, ale dyskretny. Nie robi problemów, jeśli jemu nie robią.

* * *

Gadka jej się nie kleiła, myśli wiły się gdzieś w zwojach kory mózgowej jak stado śłiskich węgorzy. Ocierały się o siebie, plątały żeby zaraz wyślizgnąć z garści.
- Skoczę do kibla przepłukać się zimną wodą...

Felipa odsunęła krzesło i rozleniwionm krokiem ruszyła w stronę łazienki. Piwo pogłębiło jedynie uczucie zmęczenia i złapała się na tym, że średnio nadaje się na akcję w Safe Heaven a tej przecież wyjątkowo nie chciali spierdolić.
Mężczyzna przy barze posłał jej zachęcający uśmiech ale tylko odwróciła wzrok.

Bez zbędnej zwłoki wysypała kupkę amfy na porcelanowy róg umywalki osuszając go wcześniej rękawem. Wciągnęła sporo, najpierw do jednej, póżniej drugiej dziurki i poczuła gdzieś w zatokach eksplozję adrenaliny. Oczy miała zaczerwienione ale otworzyły się szeroko i bacznie, rejestrujac wszystko ze zdwojoną uwagą.

- Hola Alan. Śniłeś mi się dzisiaj, wiesz? - jej głos skierowany do komunikatora był niebezpiecznie przymilny. - Jeśli chcesz opowiem ci później ze szczegółami ale narazie musisz zorganizować dla mnie rezerwację w jednym lokalu...

* * *

Kiedy wyszła krok miała już gibki, taneczny niemal, i promieniowała witalnością. Facet przy barze dalej jej się przyglądał i tym razem Felipa posłała mu oko.
Wróciła do stolika w o niebo lepszym humorze niż gdy od niego odchodziła, gotowa teraz gołymi rękami przenosić jeśli nie góry, to chociaż pagórki.

- Tak sobie myślałam... Ja na ich miejscu nie wnosiłabym przesyłki do knajpy. Zostawiłabym ją w samochodzie i wymieniła się pilotami do wozów. Albo pojechała po zawarciu umowy w bezpieczne miejsce. Teoretyzowanie nic nam nie da więc generalnie to jałowe pieprzenie, si? Zbierajmy się, trzeba obejrzeć sobie lokal. Anhel, masz jakiś gajer? I koniecznie okulary słoneczne, twoje ojo jest słodkie ale zbyt caracteristico. Alan zorganizował ci mały stolik w głównej sali.
Klasnęła w dłonie i potarła je entuzjastycznie.
- Czuję, że to dobry dzień żeby zarobić trochę dinero.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 26-10-2012 o 10:06.
liliel jest offline  
Stary 26-10-2012, 21:09   #60
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Sytuacja z neutralnej szybko zamieniła się na niebezpieczną, gdy paczka zaczęła zachowywać się zupełnie inaczej niż powinna. Haker błyskawicznie sprawdził jakość blokady sygnałów, nie dostrzegając żadnych zakłóceń czy przebić. Zatrzymał też deszyfrację, pozostawiając ten coraz dziwniejszy przedmiot w spokoju. Co ciekawe, przestał wykazywać wszelką aktywność, mimo, że Kye był prawie pewien jego uczestnictwa we wcześniejszym rozbrajaniu. Nikt nie mógł przebić się przez jego zabezpieczenia w tak krótkim czasie, w ruchu i nie zostawiając śladów. Remo w takiej sytuacji rzuciłby tę całą robotę i został farmerem. Mogła to być także specyfika samego “opakowania”, tak czy inaczej, było to zgadywanie. Pozostawił to na później. Na razie czekał na Ann, której zostawił w pełni sprawdzenie samochodu Suareza.
On zadzwonił tylko do Dirkuera.
- Alan, potrzebne mi wejście do kamer Grand Central. Dokładnie do archiwum z dzisiejszego ranka. Załatw mi to, na wczoraj. Wszystko w sprawie paczki.
Rozłączył się nawet nie czekając na odpowiedź.
A Ferrick poradziła sobie z wozem, nie uzyskując jednak pozytywnych rezultatów w kwestii odnalezienia zguby.

Nie było co czekać na odpowiedź szefa, Kye od razu po powrocie dziewczyny skierował się w stronę Grand Central, przebijając się mozolnie przez ruch uliczny Manhattanu. Trzeba było przyznać, że facet miał wyczucie czasu - Alan podesłał zapisy z kamer po jakiejś półgodzinie, mniej więcej w czasie, gdy haker parkował swojego Mustanga przed dworcem, jakimś cudem odnajdując miejsce. Wiadomość odebrali dopiero po opuszczeniu wozu, najpierw musząc przebić się przez zapisy z kilku ostatnich dni, gdyż najwyraźniej niepożądane było, aby ktokolwiek spróbował się domyślić po co one ludziom z Corp-Techu.
W końcu odnalazł zapis, na którym Corbin parkuje swojego Tetsujina i wysiada z niego, z czarną torbą podróżną w ręku. Remo szybko przełączył się na następną kamerę, już z głównego pomieszczenia, bez problemu przyglądając się, jak śledzony wchodzi, a potem skręca, kierując się gdzieś do bocznego pomieszczenia. Szybka zmiana kamery... i “szum”, zupełne nic. Murzyn zaklął pod nosem, przewijając czas w tył. Obraz był, przedstawiając przechowalnię bagażu, dobre dwieście różnej wielkości szafek, zamykanych na standardowe, choć dobrej jakości i certyfikowane klucze. Suarez opuścił to pomieszczenie po jakiejś minucie, już bez torby.

Bez zbędnej zwłoki odwiedzili osobiście tamte pomieszczenie. Haker od razu poczuł się nagi, gdy jego sprzęt, który nosił przy sobie, na sobie i w sobie, zwyczajnie zwariował lub się wyłączył. Mężczyzna warknął coś niezrozumiałego, zauważając jeszcze, że przynajmniej połowa wszystkich skrytek była zamknięta i pewnie pełna. Na zwykłych zamkach się nie znał, urządzenie, które włączył Corbin, wyłączało go ze wszystkiego innego. Cofnął się więc do głównego hallu.
Ann także nie miała pojęcia jak sobie z tym poradzić, a pozostała część grupy była może nawet na drugim końcu miasta. Jedynym sensownym pomysłem wydawało się zdobycie kluczy do wszystkich skrytek, ale wymagało to interakcji z ludźmi, z którymi żadne z nich zadawać się w takich sprawach nie chciało. Włamanie odpadało, celów było zbyt wiele.
Mimo, że Remo nie podobało się to zupełnie, jedynym do czego doszli, była decyzja o zaczekaniu na ruch Suareza. Gdy sam wyjmie przesyłkę to sprawa stanie się prostsza.

***

Kye zabrał ich do miejsca nie tak bardzo oddalonego od Grand Central, stykającego się z Chinatown, a które przypadkiem było jego mieszkaniem. Milcząc przez całą drogę, bił się z myślami, dotyczącymi wszystkiego w co ostatnio się wplątywał, w tym również towarzystwo dziewczyny, która jechała teraz z nim. Miał nadzieję, że nie popełnia błędu pokazując jej swoje lokum, w końcu również pracowała dla Corp-Techu, nawet jeśli jej poświęcenie i lojalność wobec korporacji nie były wielkie. Co stanowiło zaletę.
Ostatecznie dotarli na miejsce i Remo wprowadził Ann do niezbyt ładnego, delikatnie mówiąc, budynku, a następnie przedpokoju wskazując wyłaniający się ze ściany panel.
- Względy bezpieczeństwa. Odciski nie wyjdą nigdy poza obręb tego zamkniętego systemu.
Sam wpisał kod aktywujący i jednocześnie wyłączający podstawowe alarmy.
- Gość, Ann Ferrick.
Dziewczyna z ciekawością rozglądnęła się po mieszkaniu:
- Przyjemnie tu, choć okolica nie zachęca. - Szybko przeszła do tematu, który bardziej ją interesował - Jak chcesz się zabrać do tych zabezpieczeń? W czym mogę pomóc?
- Najpierw połóż dłoń na panelu.

Dalsze drzwi się otworzyły, a Remo wszedł do środka, witany przez mechaniczny głos.
- Witaj Kye. Witaj Ann. Czy życzycie sobie...
Haker przerwał w połowie tego zdania.
- Pić i jeść, na razie tyle - dopiero po tym odezwał się do dziewczyny. - Wykorzystam sprzęt Corp Techu. Powinien poradzić sobie z zabezpieczeniami, które tworzyła ta sama firma a także zablokować wszelkie sygnały. Nie wiemy jednak co tam jest, masz coś, co wyłączyłoby zawartość w razie czego, nie rozwalając wszystkiego wokół?
Czekając na odpowiedź zajął się otwieraniem drzwi do pokoju z superkomputerem. Roboty stawiały na rozsuwanym stole napoje w butelkach, dwie szklanki, dwa talerze i przystawki z długim terminem ważności. Mechaniczny głos nie dawał się łatwo zbyć.
- Życzycie sobie ciepły posiłek?
- Dla mnie wystarczy to co jest
- dziewczyna rzuciła w przestrzeń, skupiając się na odpowiedzi dla hakera, nie wydawała się szczególnie przejęta ultranowoczesnym wyposażeniem - Mam folię przeciw wybuchową. Mogę z niej zrobić w miarę bezpieczną obudowę, ale to nigdy nie jest idealne rozwiązanie. Może przydałyby się choć prowizoryczne maski. Nie wiadomo czy coś się przy okazji nie ulotni.

Remo wreszcie otworzył przejście, odsłaniając przez Ann pomieszczenie swoją surowością przypominającą bunkier.
- Myślałem raczej o czymś, co unieszkodliwi elektronikę a nie nas. I tak nie zamierzam być w tym pomieszczeniu, gdy to otworzymy.
Wszedł do środka. Prócz biurka i krzesła nie było tu nic.
- Komputer, klatka metr sześcienny, blokowanie wejść i wyjść.
Holograficzne ściany pojawiły się w środku pokoju. Były tylko wizualizacją, bowiem sama klatka była niewidoczna.
- Teraz możemy przenieść tu przesyłkę CT. Zdaje się, że miałaś jakieś przenośne blokowanie sygnału. Wolałbym, żeby nic nie skierowało uwagi na moje mieszkanie.
Panna Ferrick potwierdziła:
- Wystarczające zabezpieczenie by nic nie zostało wykryte przez kilka minut. Mam to z resztą swoich rzeczy. Zabierzmy je do Ciebie nie wiadomo, co może okazać się przydatne. Może robot do czegoś też się przyda.

Murzyn skinął głową, szybko przygotowali miejsce, przenieśli rzeczy. Umieścił paczkę na odpowiednim podeście.
- Komputer, obejmij zagłuszaniem cały pokój.
Sygnał był zagłuszony, ale jednocześnie superkomputer uzyskał dostęp do opakowania fantu.
- Komputer, rozłącz zabezpieczenia. Przed złamaniem ostatniego zmniejsz klatkę do metra sześciennego.
Niewiele było tu do roboty dla samego Remo, wyszedł więc z pomieszczenia.
- Jeśli coś masz, co mogłoby wyłączyć elektronikę... na wszelki wypadek. To i tak chwilę zajmie.
Usiadł przy stole, wkładając wreszcie coś do ust. Przez to wszystko całkiem zapomniał o żarciu.
- Możemy spróbować podłączyć jeszcze jeden zakłócacz, może nic to nie dać, ale warto spróbować.
Kiedy czujnik został zainstalowany na obudowie walizki Ann też opuściła "bezpieczny" pokój hakera. Teraz wszystko zależało od komputera. Zaburczało jej w brzuchu. Przypomniała sobie, że od tosta na śniadanie nic nie miała w ustach. Wzięła jedną z małych kanapek przygotowanych przez "wirtualną gospodynię". Popatrzyła na pokrywająca ją zielonkawą pastę i nagryzła ostrożnie:
- Mmmm - zerknęła na gospodarza - Naprawdę dobre. Co to jest?
Komputer zareagował natychmiast.
- Naturalne zielone pesto rodem ze środkowych Włoszech, pierwszy raz...
Remo odchrząknął, wchodząc maszynie w słowo.
- To nie są bezpieczne pytania. W tym nawiedzonym mieszkaniu nawet sam ze sobą pogadać nie mogę. Proponowali mi dom w swoim miasteczku, ale czułbym się tam odsłonięty. Z Suarezem mimo wszystko poszło nam banalnie łatwo.
- Tylko dlatego, że wiedzieliśmy czego i gdzie szukamy. Nie ma zabezpieczeń, których nie da się złamać lub w inny sposób zlikwidować. To tylko kwestia czasu.
- Właśnie, jego ochrona była do dupy. Nie miał nawet najmniejszej szansy obrony. Ja wolę nie rzucać się w oczy. Tutejsi mieszkańcy wskażą pytającemu zarośniętego czarnucha, ale nie odpowiedzą na inne pytania -
wzruszył ramionami. - Jak trafią na mój trop to jak każdy mam przesrane, liczę tylko na to, że mam lepsze powiadomienia od Suareza. Mamy mało czasu, gdy dowiedzą się ci, którzy stoją za nim to dorwą Jack. Ja zwyczajnie nie wierzę, że nie ma za nim znacznie potężniejszych ludzi. Ten pionek był zbyt lekkomyślny, aby mu się to w pojedynkę udawało.
Zdał sobie sprawę, że za bardzo się rozgadał, więc zamilkł wreszcie, robiąc coś na kształt przepraszającej miny.
- Musimy się więc dobrze przygotować na tę konfrontację i mieć mocne argumenty do "negocjacji" - Przy ostatnim słowie jej wzrok automatycznie pobiegł w kierunku drzwi do zabezpieczonego pokoju.
Kye nie odpowiedział już, zostawiając taką dyskusję na późniejszy czas, gdy już będzie wiadomo, jak poszło im z przesyłką. Widząc, że Ann zajęła się jakąś swoją robotą, sam wrócił do porzuconych jakiś czas temu poszukiwań, przeglądając ich wyniki.
Cokolwiek, aby nie myśleć o bieżących sprawach. Czekanie zawsze go strasznie denerwowało, nawet pomimo wyrobionego przez lata opanowania.

***


Przez dobre czterdzieści minut nic się nie działo. Ale superkomputer działał zaskakująco sprawnie, być może wspomagany przez tę nieznaną siłę. Po tym czasie oznajmił głośno:
- Deszyfrowanie zakończone. Zwalnianie zabezpieczeń. Klatka ograniczona.
Nic się nie wydarzyło, nie z perspektywy salonu. Weszli ostrożnie do środka pokoju, zaatakowani sygnałami alarmowymi. Klatka blokująca wszelkie sygnały jednakże sprawdzała się dobrze. Mogli się tej przyjrzeć zawartości paczki. Kawał metalu o kształcie mózgu lśnił, ale to nie było wszystko. Obok niego zaczęła się formować holograficzna projekcja kobiety, dopasowana do wielkości ograniczeń i rozglądająca się niczym ślepa.
- Czy nadal jestem uwięziona? Wyczuwam blokady.
Cybernetyczny, pozbawiony głos wypełnił pomieszczenie.

Ann nachyliła się do ucha Kay'a i odezwała się jak najciszej:
- Myślisz to co ja, o tym czym jest to coś?
Haker skinął głową i zaczął się cicho cofać. Drzwi zasunęły się bezszelestnie. Dopiero potem się odezwał, normalnym głosem.
- Pomieszczenie jest dźwiękoszczelne, superkomputer powinien sobie poradzić. To szczelna bariera, sam ją zaprojektowałem, powinna wytrzymać przynajmniej kilka dni. Ale jeśli to nie ściema...
Zamilkł, nie wiedząc co dalej dodać, bo nie miał pojęcia co z tym zrobić. Możliwości były ogromne i bardzo niebezpieczne. Na razie wpisał więc dodatkowych kilka poleceń, uruchomił blokady i wyciszył zupełnie głos nowoczesnego systemu zarządzającego mieszkaniem. Potem odezwał się znowu.

- Kolacja z kumplem nadal aktualna?
Mrugnął do niej.
- Jeśli wyrobimy się czasowo to dlaczego nie? Jeśli się nie uda przesuńmy ją na jutro. Może później warto by się zająć "zabawką" z C-T? - Ann uśmiechnęła się.
Nie odpowiedział już na nic więcej, czasu do godziny 19 było coraz mniej i na tym obecnie zamierzał się skupić. Opuścili mieszkanie, a Kye włączył komunikator, łącząc się z pozostałymi, w tym także Beckettem.
- Miejsce akcji aktualne, ale pojawiły się komplikacje. Musimy pogadać.
W końcu musieli obstawić także dworzec.
 
Widz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172