Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2012, 11:15   #4
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Modron stała dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją zostawili, i gdzie obiecała, że będzie czekać, aż radzić skończą. Po raz kolejny Alarif mógł ujrzeć, jak mocno siła danego słowa rządzi niektórymi śmiertelnikami. Obok był dziedziniec, na którym mogła czekać o nieba całe wygodniej, nie tarasując przy tym ulicy ich końmi i dobytkiem. Jednak powiedziała: tutaj czekać będę, aż nie wrócicie. I oto stała, nie ruszywszy się ani o krok, ignorując pędzący obok świat, niewysoka i drobna, odziana w wilcze skóry, z naszyjnikami ze zwierzęcych zębów i pazurów na piersi, i elfim łukiem wystającym znad ramienia. Gładziła chrapy swego konia i całą sobą... dotrzymywała słowa, choć tyczyło rzeczy tak małej i nieważnej. Przez moment wydawało się, że oto powtórzy się sytuacja z ich pierwszego spotkania.

***

Tego spotkania, w którym niziołek najpierw przedstawił elfowi swoją małą, pękatą osobę, potem zaczął wymieniać z imion i pochodzenia towarzyszy, a gdy doszedł do Modron, córki Arlana Silnego, i płynął ze swobodą przez nazwy jej rodzinnego siedliszcza, rodu i plemienia, dochodząc wreszcie do dumnego "z krwi Beorna", miedzianowłosa dziewczyna pokazała towarzyszom iście magiczną sztukę. I bynajmniej nie była to zmiana w niedźwiedzia... Modron, stojąca jak skamieniała od początku spotkania, z oczami coraz większymi i coraz bardziej zdziwionymi, nagle zmieniła się w powietrze. W miejscu, gdzie stała Modron, nagle Modron nie było, i tylko odległy szelest wśród listowia oznajmiał, że nie znikła naprawdę, a tylko odwróciła się na pięcie i skoczyła w las. Wróciła po całym dniu - prawdę mówił niziołek, że wróci, że nie zostawi nigdy swojego srokatego konika, bo kocha go jak dziecko własne. Oczy jednak dalej miała okrągłe, na twarzy wyraz głębokiego zażenowania i wstydu, i tak uparcie trzymała się tyłów ich małej wyprawy, że zniechęcało to do wszelkich dyskusji. Patrzyła na Alarifa zielonymi jak liście oczami jakby oczekiwała, że w każdej chwili może zrobić coś niesamowitego, toteż trzeba być czujnym, aby tego momentu nie przegapić. A na postojach zaś, kiedy zdawało się jej, że elf nie może słyszeć, podpytywała towarzyszy zdumionym szeptem, czy to na pewno elf, i czy na pewno prawdziwy.

Za każdym razem, gdy spotykali innych wędrowców lub stawali na popas w karczmie, powtarzała się ta sama pieśń, z tymi samymi słowami, i z tym samym zakończeniem.
- Mam na imię Modron, córka Arlana Silnego, urodzona na Żmijowym Uroczysku, z rodu Karela, z krwi Beorna...Pokój wam dobrzy ludzie! Szukam Andreda, syna Garlana zwanego Dzikiem, z rodu Sil, z krwi Beorna! Mógł tędy przechodzić. Jest bardzo wysoki - i unosiła szczupłe ręce nad swoją rudą głowę, by pokazać, jakim olbrzymem jest poszukiwany - ma czarne włosy i brodę, i niebieskie oczy. Mógł nosić taką bransoletę jak moja - unosiła przedramię, by pokazać szeroką miedzianą ozdobę, na której dwa niedźwiedzie podążały obok siebie wśród spiral i zawijasów. - Widzieliście kogoś takiego, dobrzy ludzie?

Pytała za każdym razem, i za każdym razem biła od niej nadzieja na inne zakończenie pieśni. Nigdy nie powiedziała, kim jest Andred, a zapytana zaczynała płakać i uciekała w las. I choć przesiadywała z nimi przy wielu ogniskach, choć śpiewała im przy tym długie i przedziwne pieśni swego ludu, w których zwierzęta ludzką wolę miały i ludzkim przemawiały głosem, choć toczyła z hobbitem niekończące się dysputy, czy sarnina lepiej idzie w parze z tymiankiem czy z dziką rzeżuchą, choć poproszona, a nawet nie poproszona udawała się na polowanie i nigdy nie wracała z pustymi rękoma... cały czas sprawiała wrażenie, że jest tu tylko na chwilę, że ich wspólna droga skończy się, gdy tylko kilka słów wydobytych z zawodnej pamięci takich jak i oni wędrowców pchną ją w innym kierunku, za złudną nadzieją odnalezienia mężczyzny, o którym nie chciała mówić.

Niemal odeszła siedem dni temu, pokazując tym samym, że kobieta potrafi być równie uparta jak krasnolud drążący skałę za złotem czy hobbit, któremu obiecano, że na końcu żmudnej wędrówki czeka kufelek i pełny półmisek. Pokazała też, jak mało dla niej znaczą towarzysze... Kilka słów rzuconych przez wędrownego krasnoluda wystarczyło, by Modron pożegnała się zdawkowo i zjechała w bezdroże. Nie usłyszała już, że krasnolud mówił, że to nie są bezpieczne tereny. I była zdziwiona, że pociągnęli za nią, nadkładając drogi... by nie człowieka znaleźć, ale samotny kopczyk kamieni pośród wrzosowiska.

- Muszę go zobaczyć - powiedziała wtedy w zapadłej żałobnie ciszy, nachyliła się i podniosła jeden z ogromnych kamieni, lekko jakby był dziecięcą zabawką, albo jakby ona nie była drobną dziewczyną, ale olbrzymem, wielkim górskim trollem. Nie zapłakała nad zmarłym, choć gdy ułożyła kopczyk na powrót, zaśpiewała długą pieśń, w której pod drzewami Mrocznej Puszczy przechadzała się wiosna, kwitły kwiaty i radowały się ludzkie serca, długą pieśń o domu, do którego zmarły miał już nigdy nie zawitać.

- To nie on - powiedziała zmęczonym głosem, gdy wracali na gościniec. - Był z krwi Beorna. Ale to nie on. Nie wiem... gdzie mam teraz iść.

Więc szła z nimi. I cały czas sprawiała wrażenie, że to tylko na chwilę.

***

Przez chwilę wyglądała, jakby miała znowu uciec. Szarpnęła dłonią jeden z naszyjników i stała w miejscu jak posąg. Wreszcie przyjęła kielich, sztywnym i niezręcznym ruchem, bała się, że elf wyparuje, gdy go tylko dotknie. Kielich trzymała tak, jak trzyma się jadowitą żmiję, i nie podniosła do ust. Alarif przyniósł trunek od wróżbity... nie wypije niczego od wróżbity, nic pod dachem wróżbity nie zje ani nawet nogi tam nie postawi. I nie będzie słuchać podstępnych słów, jakie się sączą z ust wszystkich jasnowidzów. Kto jej będzie szukał, jak przepadnie? Świat poza domem okazał się straszniejszy niż myślała, wspanialszy również, ale przede wszystkim - większy poza granice jej pojmowania. Nigdy nie skazałaby ojca czy braci na wędrówkę pośród tysięcy obcych miejsc i nazw, które nic by im nie powiedziały... tak jak i jej.

- My... um... - wydukała w stronę czubków swoich butów. - Z krwią Beorna idzie ten dar. Niektórzy go mają, niektórzy nie. Kapłani, tak. Na ogół, tak. Nie jestem kapłanką. Jestem Modron, córka Arlana Silnego... mówiłam ci... tobie, szlachetny panie... znaczy, niziołek mówił... - zapętliła się we własnych słowach i zamilkła, by zebrać myśli i wybrnąć nie bez wdzięku - Beorn płodził drwali, bartników, myśliwych... ludzi lasu. Prostych ludzi. Nie umiemy pięknie mówić.

- Nie powinieneś słuchać wróżbitów - powiedziała nagle i ostro. - Elfy są mądre... czemu go słuchasz? Wróżbici sieją śmierć! Doprowadzi was do zguby!

Srokacz, którego trzymała za wodze, zaparskał zaniepokojony jej podniesionym głosem.
- Nie pójdę z wami, a na pewno nie pójdę za kłamstwami kolejnego padalca. Dość już mnie skrzywdzili, zdradzieckie psy! Postanowiłam już... wracam w Góry Mgliste. Tam po raz ostatni pamiętali Andreda po imieniu. Tam ślad mi się urwał. Przeszłam pół świata za wysokim Beorningiem o czarnych włosach i niebieskich oczach... który nie był tym, którego szukałam. Muszę teraz wracać.
 
Asenat jest offline