-
Hę? – odwrócił się w stronę elfa. –
Że co ja myślę? Trzeba znaleźć pozór... Nie. Mam lepszy plan. Przybędziemy do miasta osobno, z różnych kierunków. Że niby się wcale nie znamy. Spotkamy się dopiero na miejscu, w gospodzie na ten przykład i tam zdecydujemy, jak skontaktować się z Bondanem. Ja nadłożę drogi i przywędruję ze wschodu, od strony Hithaeglir. Niziołek i ludzie, niech przyjdą od południa. Ty, elfie możesz nadejść z zachodu. Dzięki temu sposobowi, każda z grup przybędzie inną drogą i o innej porze. Każdy niech też wymyśli po co przyjechał do Athilin.
To był bardzo dobry pomysł i Bali był dumny, że to on go wymyślił. Gdyby ktoś znalazł inne rozwiązanie, krasnolud miał zamiar z uporem bronić swoich racji.
***
-
Moja niechęć do Ciebie, elfie nie ma jakichś głębszych przesłanek. To naturalne, że obawiam się tego czego nie znam, a z przedstawicielami twej rasy moja rodzina nigdy do czynienia nie miała. Słyszałem o Was różne opowieści i trudno oddzielić mi prawdę od fałszu – odpowiedział elfowi. –
Na ten przykład wiele mogę opowiedzieć Ci o smokach, o tych pradawnych bestiach stworzonych przez Nieprzyjaciela, gdyż sam miałem z jednym z nich do czynienia...
Khazad umilkł na chwilę, a przez jego twarz przemknął cień. Najwidoczniej to co powiedział, przywołało jakieś wspomnienia, z pewnością nieprzyjemne.
-
Pochodzę z Klanu Durina, najszlachetniejszego z Ojców mej rasy – odpowiedział dumnie. –
Wychowałem się na Żelaznych Wzgórzach, które teraz są domem mego klanu. Tam wydobywamy rudę i kujemy najznamienitsze żelazo, jakie spotkać możesz na całym świecie.