Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2012, 00:38   #187
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Grupa śmiałków rozbiła obóz, przygotowując się do nadejścia nocy. Nikt bowiem w końcu nie miał zamiaru podróżować po zmroku traktem, narażając chociażby konie na skręcenie sobie nogi w pierwszej lepszej dziurze, czy i w końcu nadwyrężać własnego zadka w siodle. W końcu i tego dnia mieli sporo za sobą, najrozsądniejszym wyjściem było więc udanie się na spoczynek.

I nie, wcale nie w opuszczonym, rozpadającym się młynie pełnym dziur i przeciągów. Okazało się bowiem, iż Zaklinacz Daritos znał zaklęcie, pozwalające przywołać niewielką, choć wygodną chatkę, wyposażoną w łóżka, stół, taborety, a nawet kominek. I mógł rzucić ten czar wielokrotnie, a do tego jeszcze nieco o większej mocy niż normalnie, pozwalający również na magiczne ukrycie tej kryjówki przed wścibskimi spojrzeniami nieproszonych osóbek. Pierwszy dzień podróży za wycofującą się armią Orków został więc zakończony w całkiem wygodnych okolicznościach, no może z drobną drzazgą, która pojawiła się względem prośby Wulframa.

Okazało się bowiem, że ledwie po minucie Aislin powróciła ze skwaszoną miną, obwieszczając jednookiemu karczmarzowi, żeby więcej jej nie wystawiał na niesmaczne żarty. Gdy ten zaś wypytał o co chodzi, a następnie i sam sprawdził, ujrzał zaskoczony, iż obu więzionych zielonoskórych otrzymało po bełcie w czerep. Nietrudno było się chyba domyślić, czyja to była robota...

W końcu jednak przyszedł czas na sen.





okolice Silverymoon
5 Ches(Marzec)
2-gi dzień wyprawy


Porankiem spakowano swe manele, po czym ruszono w dalszą drogę. W końcu, mimo iż nikt ich za bardzo nie gonił, uciekające Orki z całą pewnością nie baraszkowały radośnie po okolicy, lecz maszerowały zapewne prosto na Grzbiet Świata, do tajemniczej "Żelaznej Wieży" i "H". A najpewniej im więcej spotkają cofających się kiełgębów, tym większe były szanse na dowiedzenie się czegoś odnośnie całego tego bajzlu, nim koniec końców, sami staną przed murami owego miejsca...

A nawiasem mówiąc, umięśniony towarzysz wyprawy potrzebował również wierzchowca, którego w końcu dzień wcześniej przerobił na miazgę Złowieszczy Tygrys.

Gdzieś nieco przed południem, na polach wiodących obok traktu, trzy osoby wypasały stado kóz. Na widok jednak licznej grupki konnych owa trójka dała czym prędzej nogę, pędząc ile sił do pobliskiego lasu. A gonić ich w końcu jakoś nie było sensu...starszy mężczyzna, jakaś młódka i szczyl, mieli i kuszę i włócznię, dwa psy, oraz strach wyraźnie wymalowany na twarzach.


Tym większy, gdy imbecyl Foraghor ustrzelił z łuku jedno z beczących zwierząt, wielce się tłumacząc, iż to będzie dla całej grupy na obiad...



***



Koło południa trafili na dwóch wiszących tuż obok drogi mężczyzn, oraz oczywiście na ślady Orków. Wisielcami był Elf i ludzki mężczyzna, obaj ogołoceni praktycznie ze wszystkiego poza spodniami, a posiadający liczne rany na ciele. Być może byli to jacyś zwiadowcy, Tropiciele, albo i żołnierze Sojuszu, pojmani żywcem przez zielonoskórych, i wykończeni w dosyć brzydki sposób.


Arasaadi spojrzała wymownie na Wulframa...

Nie było co się łudzić, mimo, iż atak na Silverymoon został odparty, a Orcze mordy z podkulonymi ogonami wracały na swe cholerne góry, zostawiając za sobą parę tysięcy trucheł, na Północy panowała - być może słowo "wojna" było przesadne - to przynajmniej wzmożona, zielonoskóra agresja. Przedwojenna, powojenna zawierucha? Jak zwał, tak zwał, czasy nastały jednak chyba ponure.



***



Nieco później oczom zmierzającej na północny zachód grupy ukazało się pobitewne pobojowisko. Nikt nie był pewny, kto tu walczył z Orkami, jednak stosy martwych ludzi, wymieszane z zielonoskórymi stworami, różnorodnymi bestiami i potworami, robiły wrażenie. Wielkie pole rozciągało się uścielone ciałami poległych, mogąc jedynie wzbudzić wyobraźnię postronnego obserwatora o szaleństwie bitewnym jakie tu nie tak dawno panowało...


Zaduch śmierci, odchodów, wymiocin i krwi mieszał się ze sobą, tworząc smród, przysłowiowo wywracający żołądki na lewą stronę. Pole bitwy jednak nie było całkowicie opuszczone. Wśród trupów kręcił się dziwaczny osobnik, najwyraźniej czegoś szukający. Nie był zaś sam, jeśli brać po uwagę dziwne, obandażowane stworzenie u jego boku, oraz kilka... ożywionych umarlaków.


Jegomość ów z kolei coś do siebie szeptał, od czasu do czasu również dziwnie chichocząc.







Paladyn Yenic spojrzał na niego z wyraźną pogardą malującą się na twarzy, oraz ustami zaciśniętymi w poziomą kreskę.











.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline