Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2012, 06:28   #12
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




BIBERHOF, ŚWIĘTO DNIA SŁOŃCA



W Biberhof było tego świątecznego dnia wesoło. Generalnie wszyscy dobrze się bawili. Stoły ustawione na placu głównym uginały się pod jadłem i antałkami z piwem, miodem i winem. Dzieciaki brały udział w wyścigach świniaków. Każda z rodzi wystawiła jednego knura lub lochę lecz i tym razem, bez niespodzianek wygrała rodzina Schlachterów. Wystawionego wieprza dosiadał w tym roku zamiast Josta Schlachtera jego młodszy brejdak Matek, co niekoniecznie podobało się Józefowi, bo upatrzył sobie tego tucznika i widać wcale nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zwycięski świniak wygrywając w wyścigu, uciekł spod noża rzeźnika.

Joni Hammerfist wyciągnął z piwnicy małą beczułkę samogonu, który ponoć ważony był wedle receptury jego dziada. Zawsze tak robił krasnolud na większe okazje i zaraz Tomas Bauer się kręcił wokół niego zagajając o składniki i proporcje pędzenia, czego khazad strzegł bardziej niż swych krów. Tym zawsze zasmucał piwowara, co mimo to, jak zwykle nie dawał za wygraną. Bardzo przywiązany był do trunku swego kranolud i nawet kiedy Arno miał zamiar uszczknąć z ojca zapasów choć kapkę, to planował ten zamiar uczęn kowala zawczasu, niczym wojenną wyprawę. Zresztą jak głosiła plotka, rozgłaszana poniekąd przez pleciugę Gotte Millera, to kiedyś Joni jak mu mucha wpadła do kielicha z samogonem, to za skrzydełka ją chycił i wytarmosił wrzeszcząc, coby gadzina wypluła wszystko z powrotem!

Gotte zresztą i tego dnia zamieszał nieźle ozorem, który nie ustępował w swej długości dla nosa młodego szewczyka. Chyba tylko dzień uroczysty skórę mu uratował, bo zdawać się mogło, że mimo uszu jego głośne pomawianie szanowanych rodzin zostało puszczone. Przynajmniej na razie. Najwięcej to się matula Adrea wstydu najadła, bo zazwyczaj to tak było, że takie gadanie, to się z domu wynosi. Biedaczka zaczerwieniła się kiedy od kum posłyszała co jej najstarszy syn wygaduje po wsi i ręce załamując przekonywała Irenę Schlachter i Martynę Bauer, że nie wie w kogo ten bachor się wdał i że kiedyś się w końcu doigra. Że go stary, znaczy się Herr Otto, puści na swoje i z byle pierwszą lepszą wyswata, choćby była z Julbach.

Oj wesoło było w Biberhof na Dzien Słońca! Dziołchy potańczyły z zalecającymi się chłopakami. Za Jagną jak co roku wodziło się oczami a i Marianka nie mogła narzekać na brak proszenia do tańcowania. Jost grał na dudach i chyba musiał ostro w lesie ćwiczyć, bo wychodziło mu całkiem przyjemnie dla ucha, kiedy czerwony na policzkach dmuchał, ile miał pary w płucach. Pod niebieskim niebem, w wesołych promieniach słońca pląsały matki, ojce, babki, starzy i młodzi. Dzieciarnia pod stołami urzędowała do społu z psami, gęsiami i warchlaczkami, z tą tylko różnicą, że nicponie ściągały cichaczem nie do końca puste dzbany po nalewkach i wyjadały sfermentowane wisienki.

Wszyscy co brali udział festiwalu, mieli dobry czas, no może nie licząc ojca Fryderyka i małżeństwa Delasqua. Kapłan z daleka widać było jak z nosem na kwintę i markotnie snuł się jakby zdeterminowany lub czymś zafrasowany a bretonczycy to niby byli na festynie, ale jakoś tam bokiem się przemykali i jakoś tak za bardzo czaili, co zresztą niczym nowym nie było, zamiast choć raz oddać się świątecznemu szaleństwu. Na pozdrowienia ojciec Gottlieb uprzejmie lecz trochę jakby odganiał ręką muchy odwzajemniał gesty. A przecież obrzędy ku czci bogów natury znacznie łagodniej były obchodzone odkąd ojciec Fryderyk zamieszkał w Biberhof. Przed ośmiu laty, to przecie stara Martyna Schlachter z Olą Winkiel knury z lochami żeniły wedle antycznego obyczaju, coby miot prosiaczków był obfity. Do dzisiaj Kacper starą matkę bał się przy kapłanie sam na sam zostawiać, bo o nie wróżącą nic dobrego dysputę religijną, nie długo było czekać. Ale i ją syn wraz z ojcem Gottliebem nieco bliżej Sigmara po latach zdołali przyciągnąć.

Kiedy słońce chyliło się nad lasem na zachodzie, strażnicy z krótkimi słomkami i z przeważnie zrezygnowanymi minami rozeszli się do swych chat. Po lepsze buty, broń i kapoty, które większości robiły za skórzaną zbroję. W chałupie Woytek spotkał Eryka i obydwu się oberwało spojrzeniem Mariusa, który od młodszego wyczuł gorzałkę a na średniego tylko rzucił okiem i machnął ręką. Wszak ten to pił tylko dwa razy do roku, czyli jak deszcz padał i nie padał, więc już dawno musi Marius sobie odpuścił kazania. Woytek zdawał się jednak z piciem w ślady iść pyskatego i markotnego Eryka, a że na warcie służyć tego dnia mieli, to pewnie temu najstarszy brejdak strzelił focha.









BIBERHOF, 1 VORGEHEIM



Zdawać by się mogło, że ledwie strudzeni nocną wartą młodzi strażnicy, położyli się w swych legowiskach na zasłużony odpoczynek, kiedy zostali wczesnym przedpołudniem w naprędce obudzeni. Jagnę, Eryka, Woytka i Josta wytargał w posłaniu Ulryk Tannenbaum, natomiast Arno, Berta, Mariankę i Gotte z wyrka ściągnął drugi z synów Wójta - Wolmar.

- Do Wielkiej Izby, migiem!

- Szoruj na Zgromadzenie, raz, dwa!

- Dalej, dalej! Do Wspólnej Chałupy!

- Wtawoj siostra, bo ci dziecko podrzucą! Ojciec wzywa na zebranie Rady!

I tak dalej. I tak dalej.

Nie ważne jak kazali, ważne, że robili to skutecznie i z gorliwym przejęciem jakby czasu mitrężenie zupełnie nie wchodziło w rachubę. Tyczyło się to nie tylko delikatności ale i wyjaśnień, których zabrakło, więc obudzeni gramolili się szybciej lub jeszcze szybciej z barłogów, sienników, siana i pieców. Z zamykającymi się oczami, bez odpowiedzi na cisnące się na usta pytania, chwytając tarcze, włócznie i inne nieodłączne im atrybuty, tudzież nadgryzione przez młodsze rodzeństwo pajdy chleba, powłóczyli wszyscy nogami w tym samym kierunku. Do dużej przybudówki przy karczmie, obok zajazdu, gdzie swoją siedzibę miała Starszyzna Biberhof.

Sioło jeszcze spało. Wioska, nie obudzona do końca po nocnych, mocno zakrapianych Bauerowym piwem, uroczystościach, wyła mimo słonka wzeszłego nad lasem wyludniona i cicha. Strażnicy Wiejscy spotkali się w trymiga. Stanęli w wyznaczonym miejscu na zbiórce pod pod zamkniętymi drewnianymi drzwiami Wielkiej Izby łypiąc po sobie oczyma.




Co się dzieje?
Bandyci?
Co jest grane?
Gobliny?
Miny wszystkich były albo to zaintrygowane, to zaskoczone, inne czujne i napięte, a jeszcze inne zwyczajnie zaspane lub pochmielnym syndromem zmęczone. Skąd ten alarm? I co najważniejsze, dlaczego obecni na zbiórce są tylko szczęśliwcy pełniący zeszłej nocy wartę?! Dalczego dzwon nie bił na alarm i czemu ambona obserwacyjna, co na jedynym wzgórzu we wsin stała ku temu, nie jest obsadzona?

Wkrótce naoliwione drzwi, bez zgrzytów, powoli uchyliły się i wychynęła na zewnątrz łysa głowa Otto Millera. Kuśnierz, szewc i Starszy w jednej osobie, najpierw ogarnął ósemkę strażników badawczym wzrokiem, jakby upewniał się czy nikogo nie brakuje a może ważąc w myślach co innego, a następnie szerzej pchnął wrota na oścież.

- Wchodźta proszę i siadajta na ławeczce. – powiedział spokojnie jakby zmienionym, niecodziennym głosem. – I pamiatajta sie zachowywać godnie! – dodał już bardziej po swojemu i gestem ręki zaprosił do środka.

Gotte mógłby przysiąc, że ostatnie zdanie ojciec skierował z dedykacją szczególna dla niego. Dlatego też uczęn kuśniewrza zamykając pochód strażników, przechodząc w progu przy rodzicielu, na wszelki wypadek czujnie to ucznił, gotowy uchylić się jakby rodzic miał się odwinąć i zdzielić go po niesfornej czuprynie na zaś.

W izbie przed wielkim stołem starszyzny stała przygotowana dla nich ławka do siedzenia. Otto skwapliwie zajął miejsce za stołem pośród zgromadzonych już tam innych członków Starszyzny. Był tam Alfred Tannenbaum, Adolf Winkel, Józef Schlachter i Tomas Bauer. Miejsce po kapłanie Sigmara, Fryderyku Gottliebie, było puste. Miny Starszych były nieciekawe. Oczy mieli podkrążone, niektórzy wzrok jeszcze trochę mętny lecz strapiony i bardzo poważny. Przygnębieni pod niewidzialnym ciężarem. W izbie panowała cisza przerywana tylko okazjonalną czkawką Adolfa.

Wójt wstał i rzekł.

- Dziękuję, żeście przybyli na me wezwanie. - westchnął jakby zbierał się w sobie i po chwili już mówił pewnym siebie i takim jakim go znali głosem kapitana. - Mamy żałosną sytuację w siole. Ojciec Gottlied został dzisiaj przez nowicjuszę Apfel znaleziony, w odrażający sposób zamordowanym w Świątyni Sigmara.

Duży dom, który przybyły przed ośmiu laty Fryderyk Gottlieb, rozbudowując zaadaptował na obszerną kaplicę Sigmara, oficjalnie, wszyscy szumnie nazywali Świątynią. I tym razem, jak widać nawet po nieoczekiwanej śmierci kapłana, z nazwą nie było inaczej.

- Zanim nas powiadomiła, Angela, pośpieszyła do zamku Richthofen i Baronowi doniosła o wszystkim. Dowiedzieli my się od niej, że Baron wysłał gońca do Świątyni Sigmara. Do Wurtbad z wieściami o śmierci ojca Gottlieba. Jedno to znaczy. Łowca Czarownic zostanie niechybnie do Biberhof wysłany. – powiedział ostatnie zdanie ze szczególnym naciskiem i zrobił pauzę patrząc po wszystkich strażnikach.

- Szczególnie poruszeni jesteśmy wizyta Łowcy Czarownic w Biberhof. Dwadzieścia lat temu Daschwitz odwiedził łowca i zapłonęło kilka stosów. Następnie ogłosił wyrok na całą wieś za chowanie pośród siebie winnych. Tych, których nie pozbawił życia, to wygnał. Sioło spalił do czarnej ziemi w celu oczyszczenia z korupcji i skażenia.

Alfred Tannenbaum znowu zamilkł, tym razem aby opróżnić stojący przed nim gliniany kielich grzanego piwa. Kapitan Straży wytarł rękawem usta i kontynuował dalej.

- Ryzykować nam nie można szansy, że Łowca znajdzie i osądzi tylko morderców kapłana, a resztę luda naszego ostawi w nietkniętym oczyszczającym płomieniem Biberhofie. To my musimy znaleźć winnych i spuścić na ich głowy sąd Sigmara zanim przybędzie tutaj Łowca Czarownic. Z tym tylko, że czasu mamy niewiele. Może trzy, może cztery dni. Starszyzna podjęła decyzję, aby w wasze ręce oddać sprawę odkrycia złoczyńców, co kapłanowi Fryderykowi życie odebrali. Jakoż wasza ósemka w nocy na straży była, wy jesteśta najlogiczniejsze wybory do tego zadania. Niech wam Sigmar i Morr błogosławi w tym usiłowaniu zdobycia prawdy!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 20-10-2012 o 06:49.
Campo Viejo jest offline