Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2012, 01:29   #11
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Tańce, hulanka, swawola!

Patrzył spode łba na ludzi. Nie lubił takich zabaw w wydaniu ludzi. Nie żeby miał jakieś uprzedzenia rasowe, ale człowieki nie potrafiły urządzać tego typu przedsięwzięć.

Śmiechy i krzyki przyświecały biesiadnikom! Wirowali radośnie wokół pala ze wstęgami zakręconymi wokół nadgarstków.
W miarę kolejnych okrążeń zbliżali się do siebie coraz bardziej. Roześmiane twarze młodych chłopaków stojących blisko urodziwych dziewek rozpalały się nowym blaskiem. Oto kolejna atrakcja święta. Bezkarne obłapianie, bo przecież to ścisk kierował rękami!

-Chudź do nas!-usłyszał kobiecy głos z kręgu podczas rozwijania wstęg przymocowanych do czubka pala.

-Taaa... Jasne... Zawijam kiece i lece...-burknął z drewnianym kuflem w dłoni dopiero co wypełnionym piwem prosto od Tomasa i Marleny Bauerów. Wpatrywał się w mętny, chmielowy wywar pokryty ciekną warstwą perlistej pianki. Jej bąbelki pękały jeden po drugim uwalniając charakterystyczny aromat napitku.
Ucha nadstawił, przestając nieskładnie przytupywać poza rytmem muzyki.

Nie próbując jeszcze był niemalże przekonany, iż najmniej kapka wody tam siedziała. Znaczy się chrzczone. Takie miał przeczucie, lecz nie był specjalistą.

O! Kharod! Arno jedynie z otwartą gębą siedział jak Stary na słuch tylko zdolny był ocenić jakość napitku. Choć trzeba było przyznać, że kiedy już rumiany od pojenia wszelakiego się stawał, to mu wykrywacze na inny płyn się przestawiały. Na bardziej ogniste, a wtedy najlepszym piwem może pogardzić.

Wziął potężnego łyka. Odruchowo...
Nagle parsknął! Zawartość ust znalazła się na pustym stole! Nieczęsto widziało się tak bardzo wykręconą twarz krasnoluda. Wyglądał jak plugawy demon, chaosyta pieprzonytfu!

-Ło kurwa...-sapnął, odstawiając kufel i splunął przez ramię.

-I dziwić się, że nie cierpię ludzkich zabaw-warknął do siebie niby niechcący strącając kufel z breją wprost na porośniętą trawą ziemię.

Biegają tacy wkoło drewnianego symbolu jakiegoś fajfusa, z czubka którego zwisają kolorowe sznurki. Nie dość, że fajfus, to jeszcze po pracy.
Co najważniejsze piwo jest ohydne, zaś przed nim jeszcze tyle dnia zostało i noc cała! Na brodę Grungniego! Za co?!
Piekło zacznie się dopiero w nocy, ale jest całkiem spora szansa, że Krasnolud umrze wcześniej. Z nudów. Albo utopi się w nędznym piwsku.
Wzdrygnął się.

Tak to by przynajmniej w kuźni młoteczkiem powalił. Nożyk by sobie dokończył, bo mu Hubert krasne skóry na pochwę przyniósł w zamian za wyklepanie wyszczerbień na jego ulubionej broni.
Ba! Skóry zostanie jeszcze na rękawice! Stare się już wyprawiły i ciepło zbyt dobrze przepuszczają.
Może starego Millera dopadnie na tym całym bajzlu. Pogadałby z nim o robocie. Może by czasu kapkę znalazł, a w zamian Arno by mógł elegancko wyrychtować jego narzędzia.

Rozejrzał się za Ottem, gdy usłyszał za sobą zbliżający się głos.

-Wezwanie łod Wójta jest. Do "Starej Beczki" woła za kwadransik jaki.

Już sobie kuśnierza znalazł...






Bauery to porządne ludzie...-pomyślał pijąc piwo, jakiego uświadczyć mógł karczmie co dzień. Deczko słabe, ciut mało się pieniło. Takie trochę nijakie, lecz Arno przywykł.

...ale żeby wodą rozcieńczać, to kurwa nie zdzierżę.
Wychylił kolejny łyk.

Stary to miał wyroby! Prędzej by sczezł niźli alkohol słabej jakości podał. Raz któryś z kamratów w stanie permanentnej nietrzeźwości zarzucił Kharodowi kantowanie przy produkcji.
Co to się wtedy działo!

Młody krasnolud uśmiechnął się do swoich myśli. Jak żywy stanął przed nim Glim z pękniętą czaszką, połamanymi nogami, żebrami i poobijanym pyskiem.

Hammerfist po raz trzeci zaczerpnął potężny łyk. Zabębnił palcami w blat w oczekiwaniu.

Aż do wyjazdu Arno, Glima zwali Farcikiem, bo całkiem darmo się z obelgi wywinął. Szczęściem Grungni miał Khazada w swej opiece.
Gdyby trzech chłopa szarżującego z dębowym krzesłem nad głową, Starego zatrzymać na kilka chwil nie zdołało, to cienko z Glimowym łbem by było.
Niemniej i to niewiele by dało, gdyby widząc zagrożenie spity Krasnolud momentalnie nie wytrzeźwiał.
Przynajmniej do pewnego stopnia, gdyż podczas wężykowego odwrotu był przekonany, iż w szybie jest winda...

Pomylił się. Przy gruchnięciu o glebę potrzaskał sobie gnaty.

Mało tego szczęścia było na jednego Glima! Ciśnięte w dół przez Starego krzesło ominęło leżącego na dole! Ani ociupinki nie trafił!

Co by nie rzec o Starym wkładał całe serce w wytwarzanie alkoholi tak jak kowale w metalurgię i kamieniarze w obróbkę kamienia.

Dobra impreza bez dobrej mocy w płynie nie istnieje-wypił do dna, wspominając rozmowę z Fryderykiem.
W kudłatej głowie Hammerfista nie mogło się zmieścić, jak to się działo w tych ludzkich makówkach, że tak dziwne mieli poglądy na najważniejsze elementy zabawy.

Gottlieb dał radę przetłumaczyć kilka spraw w Sigmarowej kwestii, ale niektórych kwestii Arno nie mógł pojąć.
Jak wódka na festynie ma nie być najważniejsza? No jak? Jakim cudem? Nie trafi się za ludźmi...

-Dlatego...-mówił kapłan.
-...ludzie pozwalają sobie na rozcieńczanie piwa. Dla nas nie jest najważniejsze, a i środków na wyrobienie dużej ilości na raz nie ma. Jakby było najważniejsze, to innych rzeczy by nie było i piwo by było.

W takim układzie ludzie muszą być nienormalni. Jeśli ich porąbanie jest prawdą, to Fryderykowe słowa miały sens. Czyli może być w tym racja.

Nagle drzwi otworzyły się, zaś do środka wszedł Alfred.


Niech zdrowie i krasnoludzki spirytus zawsze z Grungnim pozostaną!
Alfred Tannenbaum wyznaczał nocną wartę! Takiej okazji przepuścić nie mógł!

-Ja idę!-powiedział szybko, jakby obawiał się, iż zajmą mu wszystkie miejsca.
Oczy khazada rozbłysły jak świeżo wyłuskane ciemne kasztany połyskujące w słońcu, zaś blizna ciągnąca się przez lewe oko powiększyła się lekko przez uśmiech.

O dziwo ta część historii Hammerfista była zagadką. Pewnym było jedynie to, iż pojawiła się po powrocie z kopalni w Jałowych Wzgórzach, ale przy każdej próbie zagadnięcia o nią krasnolud stawał się najmniej rozmowną osobą w Stirlandzie. Może nawet w całym Imperium.

-Ale w jakieś ciekawe miejsce!
Gdy krasnolud chciał iść w ciekawe miejsce mogło to oznaczać tylko jedną z dwóch rzeczy. Picie lub młóckę.
Pierwsze odpadało. Właśnie wykręcił się z nocnej zabawy Dnia Słońca, więc zostawało tylko to drugie.


Nocna warta zdawała się mu sprzyjać. Nie dość, iż nie musiał uczestniczyć w całym tym kretyństwie, pić obrzydliwego piwa, to jeszcze jego towarzystwo miało być niezgorsze.
Co prawda z żadną rodziną zatargów nie miał, a i powodów specjalnych do tego nie widział.

Dla przykładu ze Schlachterami jego ojciec robił interesy, a Bauerowie byli jedynym źródłem piwa w okolicy.
Arno już każdego ze wsi widział w swoim warsztacie. Nawet Maria Adler przybyła któregoś pięknego dnia z prośbą o naprawę i zaostrzenie narzędzi.

-Otto! Dobrze cię widzieć!-zakrzyknął z daleka, gdy tylko dostrzegł szewca i kuśnierza w jednej osobie.

Wieczór i noc miał zagospodarowane, lecz wpierw dożyć trzeba było!
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 20-10-2012, 06:28   #12
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




BIBERHOF, ŚWIĘTO DNIA SŁOŃCA



W Biberhof było tego świątecznego dnia wesoło. Generalnie wszyscy dobrze się bawili. Stoły ustawione na placu głównym uginały się pod jadłem i antałkami z piwem, miodem i winem. Dzieciaki brały udział w wyścigach świniaków. Każda z rodzi wystawiła jednego knura lub lochę lecz i tym razem, bez niespodzianek wygrała rodzina Schlachterów. Wystawionego wieprza dosiadał w tym roku zamiast Josta Schlachtera jego młodszy brejdak Matek, co niekoniecznie podobało się Józefowi, bo upatrzył sobie tego tucznika i widać wcale nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zwycięski świniak wygrywając w wyścigu, uciekł spod noża rzeźnika.

Joni Hammerfist wyciągnął z piwnicy małą beczułkę samogonu, który ponoć ważony był wedle receptury jego dziada. Zawsze tak robił krasnolud na większe okazje i zaraz Tomas Bauer się kręcił wokół niego zagajając o składniki i proporcje pędzenia, czego khazad strzegł bardziej niż swych krów. Tym zawsze zasmucał piwowara, co mimo to, jak zwykle nie dawał za wygraną. Bardzo przywiązany był do trunku swego kranolud i nawet kiedy Arno miał zamiar uszczknąć z ojca zapasów choć kapkę, to planował ten zamiar uczęn kowala zawczasu, niczym wojenną wyprawę. Zresztą jak głosiła plotka, rozgłaszana poniekąd przez pleciugę Gotte Millera, to kiedyś Joni jak mu mucha wpadła do kielicha z samogonem, to za skrzydełka ją chycił i wytarmosił wrzeszcząc, coby gadzina wypluła wszystko z powrotem!

Gotte zresztą i tego dnia zamieszał nieźle ozorem, który nie ustępował w swej długości dla nosa młodego szewczyka. Chyba tylko dzień uroczysty skórę mu uratował, bo zdawać się mogło, że mimo uszu jego głośne pomawianie szanowanych rodzin zostało puszczone. Przynajmniej na razie. Najwięcej to się matula Adrea wstydu najadła, bo zazwyczaj to tak było, że takie gadanie, to się z domu wynosi. Biedaczka zaczerwieniła się kiedy od kum posłyszała co jej najstarszy syn wygaduje po wsi i ręce załamując przekonywała Irenę Schlachter i Martynę Bauer, że nie wie w kogo ten bachor się wdał i że kiedyś się w końcu doigra. Że go stary, znaczy się Herr Otto, puści na swoje i z byle pierwszą lepszą wyswata, choćby była z Julbach.

Oj wesoło było w Biberhof na Dzien Słońca! Dziołchy potańczyły z zalecającymi się chłopakami. Za Jagną jak co roku wodziło się oczami a i Marianka nie mogła narzekać na brak proszenia do tańcowania. Jost grał na dudach i chyba musiał ostro w lesie ćwiczyć, bo wychodziło mu całkiem przyjemnie dla ucha, kiedy czerwony na policzkach dmuchał, ile miał pary w płucach. Pod niebieskim niebem, w wesołych promieniach słońca pląsały matki, ojce, babki, starzy i młodzi. Dzieciarnia pod stołami urzędowała do społu z psami, gęsiami i warchlaczkami, z tą tylko różnicą, że nicponie ściągały cichaczem nie do końca puste dzbany po nalewkach i wyjadały sfermentowane wisienki.

Wszyscy co brali udział festiwalu, mieli dobry czas, no może nie licząc ojca Fryderyka i małżeństwa Delasqua. Kapłan z daleka widać było jak z nosem na kwintę i markotnie snuł się jakby zdeterminowany lub czymś zafrasowany a bretonczycy to niby byli na festynie, ale jakoś tam bokiem się przemykali i jakoś tak za bardzo czaili, co zresztą niczym nowym nie było, zamiast choć raz oddać się świątecznemu szaleństwu. Na pozdrowienia ojciec Gottlieb uprzejmie lecz trochę jakby odganiał ręką muchy odwzajemniał gesty. A przecież obrzędy ku czci bogów natury znacznie łagodniej były obchodzone odkąd ojciec Fryderyk zamieszkał w Biberhof. Przed ośmiu laty, to przecie stara Martyna Schlachter z Olą Winkiel knury z lochami żeniły wedle antycznego obyczaju, coby miot prosiaczków był obfity. Do dzisiaj Kacper starą matkę bał się przy kapłanie sam na sam zostawiać, bo o nie wróżącą nic dobrego dysputę religijną, nie długo było czekać. Ale i ją syn wraz z ojcem Gottliebem nieco bliżej Sigmara po latach zdołali przyciągnąć.

Kiedy słońce chyliło się nad lasem na zachodzie, strażnicy z krótkimi słomkami i z przeważnie zrezygnowanymi minami rozeszli się do swych chat. Po lepsze buty, broń i kapoty, które większości robiły za skórzaną zbroję. W chałupie Woytek spotkał Eryka i obydwu się oberwało spojrzeniem Mariusa, który od młodszego wyczuł gorzałkę a na średniego tylko rzucił okiem i machnął ręką. Wszak ten to pił tylko dwa razy do roku, czyli jak deszcz padał i nie padał, więc już dawno musi Marius sobie odpuścił kazania. Woytek zdawał się jednak z piciem w ślady iść pyskatego i markotnego Eryka, a że na warcie służyć tego dnia mieli, to pewnie temu najstarszy brejdak strzelił focha.









BIBERHOF, 1 VORGEHEIM



Zdawać by się mogło, że ledwie strudzeni nocną wartą młodzi strażnicy, położyli się w swych legowiskach na zasłużony odpoczynek, kiedy zostali wczesnym przedpołudniem w naprędce obudzeni. Jagnę, Eryka, Woytka i Josta wytargał w posłaniu Ulryk Tannenbaum, natomiast Arno, Berta, Mariankę i Gotte z wyrka ściągnął drugi z synów Wójta - Wolmar.

- Do Wielkiej Izby, migiem!

- Szoruj na Zgromadzenie, raz, dwa!

- Dalej, dalej! Do Wspólnej Chałupy!

- Wtawoj siostra, bo ci dziecko podrzucą! Ojciec wzywa na zebranie Rady!

I tak dalej. I tak dalej.

Nie ważne jak kazali, ważne, że robili to skutecznie i z gorliwym przejęciem jakby czasu mitrężenie zupełnie nie wchodziło w rachubę. Tyczyło się to nie tylko delikatności ale i wyjaśnień, których zabrakło, więc obudzeni gramolili się szybciej lub jeszcze szybciej z barłogów, sienników, siana i pieców. Z zamykającymi się oczami, bez odpowiedzi na cisnące się na usta pytania, chwytając tarcze, włócznie i inne nieodłączne im atrybuty, tudzież nadgryzione przez młodsze rodzeństwo pajdy chleba, powłóczyli wszyscy nogami w tym samym kierunku. Do dużej przybudówki przy karczmie, obok zajazdu, gdzie swoją siedzibę miała Starszyzna Biberhof.

Sioło jeszcze spało. Wioska, nie obudzona do końca po nocnych, mocno zakrapianych Bauerowym piwem, uroczystościach, wyła mimo słonka wzeszłego nad lasem wyludniona i cicha. Strażnicy Wiejscy spotkali się w trymiga. Stanęli w wyznaczonym miejscu na zbiórce pod pod zamkniętymi drewnianymi drzwiami Wielkiej Izby łypiąc po sobie oczyma.




Co się dzieje?
Bandyci?
Co jest grane?
Gobliny?
Miny wszystkich były albo to zaintrygowane, to zaskoczone, inne czujne i napięte, a jeszcze inne zwyczajnie zaspane lub pochmielnym syndromem zmęczone. Skąd ten alarm? I co najważniejsze, dlaczego obecni na zbiórce są tylko szczęśliwcy pełniący zeszłej nocy wartę?! Dalczego dzwon nie bił na alarm i czemu ambona obserwacyjna, co na jedynym wzgórzu we wsin stała ku temu, nie jest obsadzona?

Wkrótce naoliwione drzwi, bez zgrzytów, powoli uchyliły się i wychynęła na zewnątrz łysa głowa Otto Millera. Kuśnierz, szewc i Starszy w jednej osobie, najpierw ogarnął ósemkę strażników badawczym wzrokiem, jakby upewniał się czy nikogo nie brakuje a może ważąc w myślach co innego, a następnie szerzej pchnął wrota na oścież.

- Wchodźta proszę i siadajta na ławeczce. – powiedział spokojnie jakby zmienionym, niecodziennym głosem. – I pamiatajta sie zachowywać godnie! – dodał już bardziej po swojemu i gestem ręki zaprosił do środka.

Gotte mógłby przysiąc, że ostatnie zdanie ojciec skierował z dedykacją szczególna dla niego. Dlatego też uczęn kuśniewrza zamykając pochód strażników, przechodząc w progu przy rodzicielu, na wszelki wypadek czujnie to ucznił, gotowy uchylić się jakby rodzic miał się odwinąć i zdzielić go po niesfornej czuprynie na zaś.

W izbie przed wielkim stołem starszyzny stała przygotowana dla nich ławka do siedzenia. Otto skwapliwie zajął miejsce za stołem pośród zgromadzonych już tam innych członków Starszyzny. Był tam Alfred Tannenbaum, Adolf Winkel, Józef Schlachter i Tomas Bauer. Miejsce po kapłanie Sigmara, Fryderyku Gottliebie, było puste. Miny Starszych były nieciekawe. Oczy mieli podkrążone, niektórzy wzrok jeszcze trochę mętny lecz strapiony i bardzo poważny. Przygnębieni pod niewidzialnym ciężarem. W izbie panowała cisza przerywana tylko okazjonalną czkawką Adolfa.

Wójt wstał i rzekł.

- Dziękuję, żeście przybyli na me wezwanie. - westchnął jakby zbierał się w sobie i po chwili już mówił pewnym siebie i takim jakim go znali głosem kapitana. - Mamy żałosną sytuację w siole. Ojciec Gottlied został dzisiaj przez nowicjuszę Apfel znaleziony, w odrażający sposób zamordowanym w Świątyni Sigmara.

Duży dom, który przybyły przed ośmiu laty Fryderyk Gottlieb, rozbudowując zaadaptował na obszerną kaplicę Sigmara, oficjalnie, wszyscy szumnie nazywali Świątynią. I tym razem, jak widać nawet po nieoczekiwanej śmierci kapłana, z nazwą nie było inaczej.

- Zanim nas powiadomiła, Angela, pośpieszyła do zamku Richthofen i Baronowi doniosła o wszystkim. Dowiedzieli my się od niej, że Baron wysłał gońca do Świątyni Sigmara. Do Wurtbad z wieściami o śmierci ojca Gottlieba. Jedno to znaczy. Łowca Czarownic zostanie niechybnie do Biberhof wysłany. – powiedział ostatnie zdanie ze szczególnym naciskiem i zrobił pauzę patrząc po wszystkich strażnikach.

- Szczególnie poruszeni jesteśmy wizyta Łowcy Czarownic w Biberhof. Dwadzieścia lat temu Daschwitz odwiedził łowca i zapłonęło kilka stosów. Następnie ogłosił wyrok na całą wieś za chowanie pośród siebie winnych. Tych, których nie pozbawił życia, to wygnał. Sioło spalił do czarnej ziemi w celu oczyszczenia z korupcji i skażenia.

Alfred Tannenbaum znowu zamilkł, tym razem aby opróżnić stojący przed nim gliniany kielich grzanego piwa. Kapitan Straży wytarł rękawem usta i kontynuował dalej.

- Ryzykować nam nie można szansy, że Łowca znajdzie i osądzi tylko morderców kapłana, a resztę luda naszego ostawi w nietkniętym oczyszczającym płomieniem Biberhofie. To my musimy znaleźć winnych i spuścić na ich głowy sąd Sigmara zanim przybędzie tutaj Łowca Czarownic. Z tym tylko, że czasu mamy niewiele. Może trzy, może cztery dni. Starszyzna podjęła decyzję, aby w wasze ręce oddać sprawę odkrycia złoczyńców, co kapłanowi Fryderykowi życie odebrali. Jakoż wasza ósemka w nocy na straży była, wy jesteśta najlogiczniejsze wybory do tego zadania. Niech wam Sigmar i Morr błogosławi w tym usiłowaniu zdobycia prawdy!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 20-10-2012 o 06:49.
Campo Viejo jest offline  
Stary 20-10-2012, 21:56   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Legowisko na sianie być może nie dorównywało łożu w pałacu Imperatora, ale po nieprzespanej nocy Jost nie zamieniłby się z nikim.
Zawinięty w koc spał jak kamień, gdy nagle poczuł, jak czyjaś dłoń chwyta go za ramię i potrząsa z całej siły. I na dodatek coś bręczy o konieczności wstawania.
- Spadaj - warknął, jako że głos nie należał do żadnego z rodziców. - Chcę spać.
Właściciel upierdliwego głosu nie zamierzał ustąpić.
- Do Wielkiej Izby! Migiem!
- Ulryk, spiłeś się?
- wymruczał Jost. - Wyśpij się i daj innym spać. Potem wróć.
- Jost, wstawaj!
- Ulryk nie ustępował. - Ojciec cię wzywa. Wójt, znaczy się - podkreślił. - To nie żarty, wstawaj!
- Bodaj by was...
- Jost nie dokończył i zaczął się zwlekać z posłania.
Ulryk upewnił się, że Jost nie położy się ponownie spać i popędził dalej.
Jost coraz szybciej dochodził do stanu względnego obudzenia. Mimo przekonania, że któryś z wzywających go po prostu na łeb upadł, ubrał się w miarę szybko i, co poczytał sobie za duży plus, porządnie zawiązał wszystkie sznurówki.
Aż tak się nie spieszył, mimo pilności wezwania, bo dzwon milczał i na alarm nikt nie wzywał na głos.Napad więc to nie był...
Chwyciwszy (tak na wszelki wypadek) włócznię i tarczę wyszedł na podwórze. Obmył twarz w wodzie ze stojącego przy studni wiadra.
- Dzięki, siostra, że o mnie zadbałaś - powiedział, zabierając Annie prosto z ręki solidną pajdę chleba. - Weź sobie następną - poprosił, nim smarkula zaczęła w głos protestować. - Spieszę się.

Pewnie spieszył się zbyt woli, bowiem gdy dotarł do Wielkiej Izby przed drzwiami byli już prawie wszyscy towarzysze niedoli z nocnej warty. Czyżby ktoś wpadł na pomysł podsumowania działań wartowników? Lekka przesada...
Stłumił ziewnięcie.

Obecność na zebraniu niemal wszystkich członków Rady nie wróżyła nic dobrego.
Jost zajął miejsce na ławie, przygotowując się na wysłuchanie połajanki. Co prawda nie czuł, by cokolwiek zawinił, ale... Nie zawsze akurat winowajca dostawał w łeb.
Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza.
Wiadomość o śmierci ojca Fryderyka spadła na niego niczym worek mąki na łeb. Wytrzeszczył oczy, wpatrując się z niedowierzaniem w Alfreda Tannenbauma. Kto mógł zabić kapłana? Po co? I dlaczego? To nie potrafiło mu się pomieścić w głowie. No i co to znaczy "odrażajacy sposób"?
Porzucił rozmyślania, gdy do jego uszu dotarła nazwa "Łowca Czarownic". To, co spotkało Wonczas Daschwitz, równie dobrze mogło spotkać i jego rodzinny Biberhof. Tylko kto, według Alfreda, miałby wykryć mordercę?
My? O mały włos wyrwałoby mu się z ust. Na szczęście zdążył się powstrzymać i nie zrobić z siebie durnia.

- Kiedy, mniej więcej, zginął ojciec Gottlieb? - spytał. - Zaraz wieczorem, ledwośmy na wartę poszli, w środku nocy, czy może tuż przed świtem? I co to znaczy, że zabito go w odrażający sposób? Co mu zrobiono?
 
Kerm jest offline  
Stary 21-10-2012, 10:19   #14
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Woytek padł po służbie na posłanie nieopodal Eryka i zasnął snem kamiennym. Nie pamiętał, aby coś mu się śniło. Zdało mu się, że brat chrapie niemiłosiernie i nawet chciał go zwyczajowo zdzielić w łeb, ale pomiarkował się słusznie, że raczej to on sam jest za to chrapanie odpowiedzialny.

Ze snu sprawiedliwego wyrwały go dopiero wrzaski czy krzyki. "Pobudka" przemknęło przez głowę Węgorzowi. "Nie może być. Ledwo com oczy domknął. Co jest?"

Rozespanym wzrokiem młody Bauer powiódł po drącym pomarszczonego ryja Ulryku.

- Cccciichaj żesz szszaławiłło jjeden! - fuknął na skurczybyka.
- Llludzie pppracy śpią. Wyście się bbawili, ammy tyrali. Tedy śśpimy! Nnnie widzita? - i jakby dla podkreślenia swojego zniesmaczenia puścił głośnego bąka.

Niestety Tannenbauma łajno widać obchodził los "ludzi pracy", a psucie wiatru uznał widać za oczywisty afront, bo Węgorz zaraz dostał spracowaną łapą bo łbie i utyskiwania od razu umilkły jak makiem zasiał.

Powlókł się tedy biedny Woytek za resztą hałastry, którą szumnie zwaną w Biberhoff strażą wiejską. Łyknął jedynie trochę wody z beczki i już ich powiedli do Starszych wioski. Tam wciśnięty pomiędzy Jagnę i brata Eryka ziewając ukradkiem słuchał przemowy Wójta niczym kazania w świątyni.

Zaraz jednak prędko się obudził, gdy usłyszał, że to klecha od Sigmara nie żyje i sprawa jest poważna. Łowca czarownic również nie budził w nim, nie wiedzieć czemu, matczynych wspomnień.

- Rrrettyy, mmatullu! - wyrwało się z ust Woytka, ale zaraz ponownie umilkł pod karcącym wzrokiem Tomasa Bauera. Młody czuł przed nim respekt.

Jost siedzący na przedzie od razu zadał parę rozsądnych pytań. Węgorz spojrzał na niego z nieukrywanym podziwem. "Skąd u tego umorusanego chłopaka, taka kiepeła?" - zachodził w głowę.

On sam mógł tylko wymyślić jedno pytanie, które cisnęło mu się na usta. Choć w pierwszej chwili wydało mu się wielce niestosowne. "Co tam? Raz kozie śmierć".

- Czczy możemy zobbaczyć zwwłokki? - wydukał.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 21-10-2012 o 12:20.
kymil jest offline  
Stary 21-10-2012, 16:42   #15
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Na pytanie Josta i młodszego Bauera o ciało ojca Gottlieba, na twarzach Starszych wykwitł wyraźny dyskomfort, jakby w gęby nabrali zjełczałego mleka albo jakby całkiem zniuchali przywleczony w gaciach Woytka poranny pierd. Były to rzecz jasna rzeczy niemożliwe.

Po chwili ciszy Józef Schlachter kilkakrotnie potrząsł potakująco głową, jakby wciąż stał mu przed oczyma jaki niecodzienny obraz. Poprawił siwiejący kosmyk przetłuszczonych włosów, ulizując go do spoconego, zmarszczonego czoła i utkwił spojrzenie w synu, Woytku a potem reszcie młodych strażników. Odezwał się akurat kiedy Arno wstawał zbierając się do wyjścia.

- Zaprowadzę was zara. – ściągając krzeczaste brwi powiedział śmiertelnie poważny.

Alfred Tannenbaum stojący obok siedzącego za stołęm Schlachtera położył grabę na ramieniu podnoszącego się z ławy rzeźnika i szepnął mu dwa słowa, na które ojciec Josta opadł ciężko na zadzie i wydał z siebie chrząknięcie, zakrawające na chrumknięcie, jako ogdłos mrukiwej zgody. Kapitan straży zaś wyszedł naprzeciw strażnikom, spośród których niektórzy też już wstali zbierając się do oględzin ciała ojca Fryderyka.

- Czekaj Arno. – zatroskanym tonem rzucił Herr Alfred.

Krasnolud stał już we framudze Izby Zgromadzenia, gotowy do odejścia.

- Choćta tu wszyscy na chwilę. – przychodząc przez próg izby zatrzymał się pod wejściowymi drzwiami, gdzie parę minut wcześniej zaspani strażnicy przystępowali z nogi na nogę nieświadomi jeszcze niczego.

- Sprawa istotna jest mianowicie w ten sposób, że luksus czasu jest nam niepisany w tym śledztwie. Jak wiecie byłem w Dachwitz młodym członkiem Straży wiejskiej, jako i wy teraz jesteście, kiedy Łowca Czarownic zajechał do sioła przeprowadzić dochodzenie. Do tego czasu, ja i brat mój Roland jużemy przygotowali wszystkie dowody ułapiając wiedźma. Ale to nie było wystarczająco dobre dla Łowcy, bo winny wciąż był żywy, choć pojmany, skrępowany i pod kluczem trzymany. – westchnął.

- Łowca przekonanym był, że winowajca miał wspólników, których krył. Niby czemu wtedy najsampierw nie spalili my jego na stosie? Takoż on sam postanowił przeprowadzić własne śledztwo i wtedy odkrył w siole innych wyznawców demonów. Korupcja sięgała tak głęboko, stwierdził łowca, że koniec końców cała wioska miała być ogniem oczyszczona a poplecznicy wiedźma mieli ponieść zasłużoną karę. Nawet ludziska, które domagały się zaprzestania odwetu na swych okrzykniętych wiedźmami bliskich, uznani byli przez łowcę za wrogów Sigmara i pierwsi poszli pod miecz. – pokiwał smutno głową.

- Roland i ja, dostalimy rozkaz aby zbierać manatki i opuścić sioło, inaczej i nas spotka los reszty wieśniaków. Kiedyśmy odchodzili, słyszelimy wrzaski ludzi, którym domostwa stawały w płomieniach. Krzyki z daleka powiedziały nam, że wielu spośród naszych zostało tego dnia straconych... Inni, jak my sie później dowiedzieli, uciekli w las, kiedy Daschwitz spłonęło doszczętnie. Łowca już osądził i wykonał wyrok i na naszej rodzinie.

- W żalu i złości knuli my zemstę na Łowcy, ale już dawno go nie było, zanim zebrało się nam na odwagę. Niestety zabicie go wcale nie miałoby większego znaczenia... Wciąż byli inni sigmarydzccy Łowcy, którzy niechybnie stanęliby w jego miejsce. Zabicie jednego ściągnęło by całą ich chmarę do wytropienia winych.

Nawet Jagna nigdy nie słyszała całej historii aż tak dokładnie, jako, że ojciec tylko w jej dzieciństwie i tylko po popijaku bełkotał o tym, rozpamiętując z bratem tragiczne wspomnienia. Potem już nic nie mówił i wszyscy wiedzieli, żeby lepiej brońcie bogowie, tego tematu nikt nie poruszał ani przy nowym Wójcie, ani przy kowalu.

- Mówię to wam, żebyśta wiedzieli, że szybko tę sprawę załatwić wartko. Jednak złapanie wygodnej ofiary na stracenie dla dobra sioła, to nie jest opcja. Jeślimy tak zrobim i osądzim przy lichych dowodach, możemy narazić się okrutnie bogom i znaleźć sąd surowy na naszych duszach przed obliczem Morra... Trzymajcie mnie w powiadomieniu o waszym postępie w ciągu dnia. Najważniejsze jest, że musim znaleźć mordercę i wymierzyć karę należną i przewidzianą zgodnie z imperialnym prawem.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 22-10-2012, 09:36   #16
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
- Wolmar, a co żeś ty, na psie jajca, zmysły postradał?! Przecież żem ino co legnął i ślepia zmrużył! - burknął Gotte. Niewzruszony jednak tym Wolmar nawoływał dalej. - Na koński zad już leca, już! Spokojnie! - krzyknął, po czym niezwykle niezadowolony zaczął się ubierać.

Idąc prze wioskę, widział że większość jeszcze smacznie śpi, a oni zostali tak brutalnie zbudzeni. Cóż to za sprawiedliwość?! Buntował się w myślach, jednak z drugiej strony był również ciekawy, czemu został wezwany.

***

W końcu, z lekko przymrużonymi oczyma, dotarł do budynku starszyzny. Wiedział, że powitalne słowa ojca są skierowane ku niemu. Pewnie, któryś pizduś poszedł na skargę. Może ten wrażliwiec znowu? Tylko głowił się i głowił, próbując sobie przypomnieć, co zrobił w nocy. Czemu tu sami strażnicy. Przecież nie pił wiele i powinien pamiętać. Pewnie ktoś zaświadczył nieprawdę i plotki jakie siał. Jakże tak można?! To przecież niemiłe! Już chciał mówić, że to nie on, już chciał się wybraniać. Jednak wciąż czuł na sobie surowy wzrok ojca. Usiadł więc spokojnie, jak mu było przykazane, spoglądając na każdego ze strażników. Jednak ich miny wydawały się być równie zdziwione jak i jego. Tyczyło się to również Josta, więc nieco się uspokoił. Spojrzał zatem na sfrasowane miny starszyzny.

***

Wysłuchawszy co się stało, gęba mu się szeroko rozdziawiła. Chyba również, jak i pozostali, najbardziej był ciekawy tego, co znaczy w odrażający sposób… Musiał to ujrzeć na oczy.
- Ja też idem! - zerwał się z miejsca, gdy stary Schlachter rzekł, że ich zaprowadzi. Po czym znowu usiadł na dupie i wysłuchał co ma do powiedzenia Herr Alfred. A miał do powiedzenia niepokojące rzeczy i nawet Gotte zrozumiał teraz powagę sytuacji. Mogło się za niedługo zrobić nieciekawie, bardzo nieciekawie… Młody Miller zaczął się zastanawiać, czy sytuacja nie zaczęła właśnie ich przerastać. Może lepiej brać było co jego i w świat… Choć z drugiej strony mieli jeszcze szanse… A gdyby opuścił wioskę, to czy byłby bezpieczny? Pewnie nie…
- To chodźmy prędko zobaczyć Łojca. A i świątynie, może że tam będą ślady niejakie - rzekł ponownie wstając.
 
AJT jest offline  
Stary 22-10-2012, 17:10   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyjaśnienia, jakich im udzielił Alfred, zdecydowanie nie napełniły Josta optymizmem.
Wdepnęli w takie gówno, że kąpiel w gnojówce byłaby czystą przyjemnością. Z tego co mówił wójt jasno wynikało jasno, że bez względu na to, co zrobią, łowca czarownic wybebeszy wioskę, weźmie na spytki czy też tortury każdego, kto wyda mu się choćby trochę podejrzany.
Bo jak tak mogło być, ze za zostawienie winnego do dyspozycji łowcy czekała wioskę kara? Gdyby Jost był na jego miejscu i zastał trupa, to raczej by się zainteresował powodami tak szybkiej egzekucji. Ale on był tylko chłopakiem ze wsi, a nie doświadczonym łowcą.
Czy wszyscy łowcy byli tacy, jak ten, co spalił Dachwitz? Opowieści o nich i ich działalności krążyły po świecie, docierając nawet do tak małych osad jak Biberhof. Jost zdawał sobie sprawę, że większość z nich była przesadzona.
Nie... Prawdę powiedziawszy był pewien, że większość z nich była przesadzona. Dopiero teraz, po opowieści wójta, zmienił zdanie.
Wstrząsnął się na samą myśl o tym, co za parę dni może spotkać Biberhof.
Tylko czemu Alfred przydzielił to zadanie właśnie im? Bo byli młodzi i bystrzy? Patrząc na takiego Gotte człek nigdy by się jakiejś bystrości nie dopatrzył. Ostry język to miał, ale poza tym był głupi. Co wcale nie oznaczało, że sam Jost miał siebie za jakiegoś mędrca, stworzonego do rozwiązania zagadki śmierci kapłana.
A może wójt sądził, że skoro byli na warcie, to sami nie mogliby czegoś takiego zrobić, bo wzajemnie się pilnowali? Wszak mordu mogły dokonać dwie osoby, dwóch strażników czy dwie strażniczki z pary trzymającej wartę. On sam mógł być pewien tylko Eryka, którego marudzenie słyszał stale, przez całą prawie noc.
Gdy zobaczą zwłoki, to będzie można powiedzieć coś więcej o tym, kto mógł tego dokonać. Albo raczej kto nie mógł. Pewnie będzie można wykluczyć dzieci i część niewiast. Chociaż, z drugiej strony, z babami nigdy nie wiadomo. Taka Marianka niejednemu chłopu już wtłukła, a Jagna nie była od niej gorsza. Czy byłyby w stanie zabić, i to w sposób, jak to określił Alfred, odrażający?
Nie miał pojęcia, kto i dlaczego chciałby zabić ojca Gottlieba... A może Angela zapragnęła zająć miejsce ojca Gottlieba? Zabiła ogarnięta nagłą ambicją?
Czym prędzej wyrzucił z głowy tę myśl.
Tylko co zrobić, jeśli nie uda się im rozwiązać sprawy?

W jednym Gotte miał rację. Chociaż raz. Trzeba było jak najszybciej zobaczyć świątynię.
- Kto już wie o tym, że ojciec Gottlieb nie żyje? - spytał. - I kto, prócz Angeli, wchodził do świątyni?
 
Kerm jest offline  
Stary 22-10-2012, 20:33   #18
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Było dobrze po północy, kiedy Amelka Tannenbaum zwana Jagną ponownie zerknęła w kierunku miejsca, gdzie toczyła się zabawa.
Śmiechy były równie głośne, co dwie godziny temu, ale przyśpiewki i okrzyki zdecydowanie mniej składne.

Za każdym razem gdy przechodziła po tym fragmencie muru czuła bolesne ukłucie zazdrości. Wiedziała jednak, że ojciec będzie nieugięty i nie było nawet sensu prosić go o zmianę wart. I nie chodziło tylko o równe traktowanie wszystkich strażników, o nie. Ojcu po prostu nie uśmiechała się coraz większa liczba chłopców kręcących się wokół jego córeczki.
Tak jakby któryś był w stanie ją zainteresować!

Dziewczyna lekko uśmiechnęła się na wspomnienie zeszłorocznej zabawy podczas, której rozkwasiła nos Erykowi od Bauerów, który pchał się z łapami tam gdzie nie powinien. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy był słodką nagrodą za lata potyczek i bijatyk z braćmi.

To było miłe wspomnienie, teraz takiego nie zyska, za to będzie musiała wysłuchiwać przechwałek Angeli, jak to koło niej kręcili się chłopcy, a ona przecież zaprzysiężona Sigmarowi!
Wartowniczka wściekle prychnęła na samą myśl, gdyby tam była nikt by nawet nie spojrzał na tą fałszywą świętoszkę!

Jagna odgarnęła gęste, kasztanowe włosy i przeszła kolejne kilkanaście metrów. Tym razem jej wzrok powędrował w kierunku, w którym jak wiedziała znajdowała się chata starej Maryny. Znachorka pewnie udziału w zabawie nie brała, za to siedziała i knuła. Na samą myśl o tym knuciu po plecach wartowniczki przebiegł dreszcz.
Gdyby tylko miała dowód, jeden mały dowód.

Jagna otrząsnęła się z ponurych myśli i poszukała wzrokiem Marianki.
Świtało, a to oznaczało, że ich służba dobiegała końca i można było odpocząć. Tannenbaumówna ziewnęła szeroko; sen stanowczo jej się należał, zwłaszcza, że jeszcze później miała przypilnować baru. Z ulgą pomachała do nadchodzących już zmienników.

***

- Idź precz, brat. Wartowałam, nie mnie pracować rankiem!
- Nie pyskuj! Ociec wzywa!
- Ociec?
- Ano, ociec, mówie przecie. Wstawoj, w try miga.

Wstała. Nie przyszło jej to łatwo, ale skoro ojciec posyłał to musiało być coś ważnego. Nie budziłby jej w innym przypadku przecie. Wzięła dwie pajdy chleba w rękę, włócznie w drugą i poszła do przybudówki. Tam usiadła ze wszech miar zachowując się godnie i z uwagą patrząc na ojca. A słuchała go z coraz bardzie zdziwioną i przerażoną miną.

***
- I pamiętaj Jagienka, jesteś moją córką. Sprawiedliwość i wierność Sigmarowi zawsze musi być w twoim sercu – mocno podchmielony ojciec dźgnął dziewczynkę palcem na wysokości piersi.
Alfred Tannenbaum rzadko sobie pozwalał na takie zachowania, ale jeżeli już to spory garniec miodu wywoływał u niego melancholijne rozważania.
- Jeżeli zło się zalęgnie w twoim przyjacielu, to już nie jest twój przyjaciel. To zło, które musisz wyplenić. Wypalić żywym ogniem. Tak, znaleźć dowód, odwołać się do mądrości sług Sigmara i zniszczyć zło. Ale wpierw dowód! Dowód nim rozgorzeje kur! A potem skazanie, by kara nie dosięgła niewinnych.
- Przestań mieszać dziewczynie w głowie, to nie dla bab. Jej kuchnia i rodzenie bachorów pisane. Idź pomóc matce Jagna. – wuj Roland machnął ręką i dolał napitku do drewnianych kubków.
Wójt jednak nie spuszczał wzroku z orzechowych oczu córki, tak podobnych od jego własnych.
- Baba nie baba! Jesteś dzieckiem Sigmara i moim i basta!
-A co? Obaj żeście ją robili? – huczący śmiech kowala zabrzmiał w całej chacie, warkot brata jednak niemal natychmiast go uciszył:
- Nie bluźnij!

Hałasy ściągnęły Lenę, która z niechęcią spojrzała na zawartość dzbanka.
- Nie dosyć, że piją, to jeszcze dziecku nie dadzą spokoju, chodź Amelko.
Dziewczynka skrzywiła się, Amelią była tylko i wyłącznie dla matki, która wymusiła na ojcu takie imię. Ale poszła posłusznie.

Alfrend i Roland pili jeszcze długo w noc oddając się własnym sprawom i rozmyślaniom.

***

To stara Maryna na pewno ona.
Jagna swoje wiedziała, ale takie szybkie ferowanie wyroków nie spodobało by się ojcu.
- Gdzie teraz jest Angela? Może ona coś widziała? I czemu ta niemota wpierw do zamku pobiegła, głupa?!
Ostatnie zapytanie w oczywisty sposób nie było skierowane do starszych, a raczej służyło wyrażeniu złości. Dwa oddechy jednak i wójtówna się uspokoiła.
- Kto pamięta do której ojciec na zabawie się pokazywał?
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 24-10-2012 o 06:41.
Nadiana jest offline  
Stary 23-10-2012, 20:20   #19
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Urlyk nie silił się na delikatność budząc młodych Bauerów. Nawet ich najmłodszy brat się rozbudził, jednak tylko na chwilę- Gerard szybko pojął, że nie o niego cała ta farsa i przewróciwszy się na drugi bok, zasnął w oka mgnieniu. Eryk pozazdrościł młodzikowi zarówno tego, że mógł olać sprawę, jak i samej umiejętności natychmiastowego zasypiania.

Dwukrotnie próbował spławić Ulryka bełkocząc coś pod nosem i unikając kontaktu wzrokowego (poprzez nie otwieranie oczu), jednak gdy ten nie ustawał w wysiłkach, ażeby jego i Woytka z posłania zewlec, starszy z braci zrozumiał, że to musi być coś naprawdę pilnego. Nawet w ramach okrutnego żartu nikt nie ośmieliłby się ich budzić po nocnej warcie, i to po Dniu Słońca. Dość szybko oprzytomniał i potrząsnął bratem, pomagając mu się rozbudzić.

Słońce było między wschodem a zenitem, i to bliżej tego pierwszego, co tylko potwierdziło domysły o barbarzyńskiej porze, o jakiej ich zwołano. Okazało się, że sprawa dotyczyła wczorajszych wartowników, co nie wróżyło niczego dobrego. Najpewniej coś się stało i chciano ich zganić, a uniemożliwienie odespania zarwanej nocki miało być dla nich karą, jedną z kilku.

Gdy wójt wyjaśnił sprawę, zarówno pora dnia jak i brak jakiejkolwiek nagany dla zgromadzonych przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Kapłan Sigmara. Zabity. Na śmierć. W Biberhof.
To nie mogło się dobrze skończyć, a opowieść o Łowcy Czarownic tylko pogłębiła strach chłopaka. Siedział wpatrując się tępo w pustą ścianę sali, nasłuchując rozmów wkoło, sam jednak nie był w stanie wypowiedzieć ani słówka. A przynajmniej tak mu się zdawało, aż usłyszał swój własny głos.

- Dlaczego?
- spytał dość głośno. Rozejrzał się markotny i kontynuował podjętą myśl, tym razem już świadomie.
- Dlaczego ktuś go zabił? Tyle czasu żył z nami, nie narzucał nikomu Sigmara siłą, a tu nagle, sru. Może chcioł cuś zrobić, cuś takiego nowego, i się komuś nie spodobało... Może co mówił, że chcioł zrobić, albo pisoł do Altdorfa dużo ostatnio?- ostatnie pytanie skierował do wójta; chyba tylko on mógłby wiedzieć, jeśli kapłan faktycznie planował coś... cokolwiek, co mogłoby zwrócić choćby jednego z mieszkańców przeciwko niemu.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 25-10-2012, 19:53   #20
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bert z warty wrócił styrany jak koń pociągowy w czasie żniw. W Dzień Słońca bawił się ile tylko mógł nie żałując sobie tańca, śpiewu i dobrego towarzystwa. Pił z umiarem, ale nawet tak ograniczona ilość alkoholu dała się we znaki podczas stróżowania. W zasadzie gdyby nie krasnolud domokrążca może by nawet przysnął. Starał się jednak jak mógł, a zaraz po zmianie wartowników poszedł lec ciężko niczym głaz. Tym większe było jego zdziwienie, gdy ktoś go najzwyczajniej w świecie szarpał. Nie czuł się wyspany, ani tym bardziej wypoczęty.

- Wolmar! Czego chcesz?! - zawołał głośno Bert do ucznia stolarza.

- Zbieraj się. Starszy woła do Wielkiej Izby. - odpowiedział chłopak czekając aż Bert się wygramoli z łóżka.

To nie nastąpiło zbyt szybko. Wolmar przy każdej okazji poganiał Berta. W końcu jednak poszedł sobie, a Winkel napił się, zjadł skromnie i ruszył - po zabraniu włóczni i tarczy. W końcu jakim byłby bez nich strażnikiem...



***

Bert może by przyspieszył gdyby nie jego stan i parę innych czynników. Nikt nie bił na alarm, nic nie płonęło, a ludzie spali w najlepsze po zabawie. Osadzie nie zagrażały żadne zagrożenia, więc Winkel nie rozumiał po co jest to całe zebranie. Zaczynał co nieco podejrzewać dopiero po dotarciu na miejsce. Pod siedzibą starszyzny stała cała grupa zeszłonocnych wartowników! Czyżby coś się stało? Ktoś czegoś nie dopilnował? Zaraz wszystko miało stać się jasne...

Wrota do sali otworzył Otto Miller łypiąc na wszystkich. Wyglądał jakby sprawdzał stan młodzików po nocnej, wcześniej zakrapianej, warcie. A ten nie był najlepszy. Po wejściu do środka Bert nabrał kolejnych podejrzeń co do celów spotkania. Rada wioski była kompletna nie licząc pustego miejsca po ojcu Gottliebie. Czyżby coś mu się stało? To by wyjaśniało bardzo poważne, posępne wyrazy twarzy zebranych członków rady.

Gdy Bert usłyszał o śmierci kapłana nie mógł w to uwierzyć. Spojrzał po spokojnych, całkiem poważnych minach radnych. Potem po strażnikach, którzy - podobnie jak on - byli całkowicie zaskoczeni. Krasnolud wstał burcząc coś pod nosem i udając się do wyjścia. Na szczęście zatrzymał go głos Alfreda Tannenbauma. Jost wytrzeszczył gały jakby zaraz mu miały wypaść. Woytek zająknął się panicznie. Gotte rozwarł paszczę niczym jakiś martwy gryzoń. Eryk nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Chyba nikt z tych młodych ludzi nie spodziewał się takiego wyznania. Kapłan Sigmara został zamordowany! Do tego okrutnie! I to w ich małej, spokojnej wioseczce, gdzie każdy każdego znał. Jak to mogło się stać...

Bert, który zawsze miał coś do powiedzenia teraz milczał. Zwykle głośno wyrażał swoje zdanie, potrafił walczyć słownie o każdy cenny grosz, a był w tym dość skuteczny. Zagubiony w natłoku myśli Winkel zastanawiał się nad zeszłym dniem. Widział kapłana nawet podczas zabaw, ale wiedział, że ten raczej nie bawił się dobrze. Ba! Nie bawił się wcale! Nie popierał tego typu świąt. Co więcej to za jego osobą kryło się złagodzenie wielu, dla niektórych fundamentalnych zasad ich religii. Dla przykładu nie składano już ofiar z żywych zwierząt zastępując je owocami. Może to się komuś nie podobało? Nie. Przecież ojciec Fryderyk to był złoty człowiek...


Ogień świec drgał delikatnie oświetlając niewielki, skromny, ale bardzo zadbany ołtarzyk. Na ołtarzu stała spora statuetka przedstawiająca kometę o dwóch ogonach. Jeden z symboli Sigmara Młotodzierżcy. Pierwszego Imperatora i patrona Imperium. Tego, który przed wieloma laty zjednoczył 12 plemion zamieszkujących obszary Imperium i wraz z krasnoludami zwyciężył nad zielonoskórymi na Przełęczy Czarnego Ognia. Od tamtego czasu Sigmar był też postrzegany często jako Bóg Wojny. Potężny Bóg-wojownik, którego na dziś dzień reprezentuje Wielki Teogonista, dwóch Arcykapłanów i całe rzesze wiernych...

Poza ołtarzykiem w pomieszczeniu znajdowały się ławy, a nad wejściem wisiał piękny młot bojowy. W ten wieczór lśnił niczym sam Ghal Maraz. Runiczny Rozłupywacz Czaszek, który był nagrodą dla Sigmara za ocalenie krasnoludzkiego króla Kurgana Żelozobrodego przed orkami i goblinami. Przed ołtarzykiem klęczał dość dobrze, jak na starca, zbudowany mąż. Siła jego wiary, modlitwy i hart ducha wprost emanowały od jego osoby. Był silny nie tylko duchem, ale i ciałem. Jak wielu kapłanów Młotodzierżcy był niegdyś znakomitym wojownikiem. Podobnie jak swój Pan bronił Imperium przez chaosem i złem. Dziś jednak modlił się o wstawiennictwo jego Pana. Prosił o to aby wioska, w której się znajdował została nawrócona na słuszną drogę. Prosił też o to aby wszyscy jej mieszkańcy byli zdrowymi i silnymi. Nie miał jednak pojęcia, że komuś uratuje to życie...

***

Kacper Winkel wraz z synem - jak dość często ostatnimi czasy - wybrali się do Oberwil po kolejną dostawę towarów. Wyruszyli tuż po wschodzie słońca co też pozwoliło im przed południem dotrzeć na miejsce. Młody Bert uczył się zawodu więc to mu przypadło targowanie się z kupcem. Dogadywanie interesów - szczególnie spraw dotyczących złota - Bert traktował jak dobrą zabawę. Nie zależało mu na pensie czy nawet paru w kieszeni. Bardziej liczyło się to, że płacił mniej niż każdy inny wieśniak. Po obiedzie poza domem Bert wraz z ojcem zapakowali wóz i ruszyli na trakt. W drogę powrotną...

Gdy byli w połowie drogi zaczynało robić się ciemno. Szarówka zaskoczyła ich dość nagle, dlatego Kacper pospieszył konie. Jako doświadczony domokrążca wiedział, że ten trakt o późnej porze zaczyna robić się niebezpieczny. Tym razem dwójka miała pecha... Pohukiwanie sów, ryki dzikiej zwierzyny raczej nie poprawiały ich koncentracji, cały czas dając znać o możliwym zagrożeniu. W pewnym momencie z lasu wybiegł na drogę jakiś kształt. Za nim drugi i jeszcze kilka. Zielonoskórzy. Bert w panice skulił się, a ojciec starał zawrócić wóz. Coś jednak poszło nie tak i koło podczas ostrego skrętu zerwało się. Kacper chwycił syna i wiedział, że nie zdąży zbiec. Wtedy usłyszał odgłos zbliżających się bijących o ziemię kopyt. Istoty zbliżały się bardzo szybko, a to w co były uzbrojone napawało dwójkę mężczyzn lękiem. Gdy Kacper upadł na ziemię, a syn pomagał mu wstać minęło ich dwóch jeźdźców. Tajemniczy wybawcy wtoczyli się grupę zielonoskórych atakując ich dobytym orężem. Parę chwil później poczwary spierzchły w las zostawiając Berta, jego ojca i dwójkę - jak się później okazało - strażników dróg w spokoju. Młot jednego z bohaterów lśnił od posoki złych monstrów, a domokrążcy dziękowali Sigmarowi za wstawiennictwo. Gdyby nie on i wiara Berta, Kacpra i ojca Gottlieba mogłoby być za późno...

***

Do zamku i barona doniosła o wszystkim Angela. Musiała to zrobić i nikt jej nie mógł za to winić. Bert dziwił się Jagnie, ale już jakiś czas temu zobaczył, że większość dziewczyn z wioski raczej nie lubi Angeli. Nie wiedział czy zazdrościły jej urody czy też tego, że poczuła prawdziwe powołanie. Nie jemu było pisane to rozstrzygać. Ważne było, że musiał z nią porozmawiać aby dowiedzieć się jak najwięcej o całej sprawie. Tak. Był odpowiednią do tego osobą...

Oczywistym było, że oni byli idealni do tego zadania. Byli młodzi, sprytni, do tego pilnowali się tej nocy i byli poza okręgiem podejrzeń. W czasie, gdy Bert rozmyślał reszta już zaczęła zadawać pytania. O świątynie, o ciało kapłana, o to kto już wie o morderstwie i kto ostatni widział duchownego. Dużo pytań. To co jednak najbardziej przykuło uwagę Berta to opowieść Alfreda Tannenbauma o łowcach czarownic. Człowiek ten osobiście miał możliwość poznać sposoby ich działania. Wiedział, że jak wioskowi nie zajmą się sprawą przed przyjazdem łowcy będzie już za późno. Muszą wykonać to solidnie, szybko i bezbłędnie. Wystarczy, że łowca znajdzie chociaż jedną winną, nie ukaraną osobę a będzie drążył aż do szpiku osady. A wtedy Biberhof może podzielić los Daschwitz o czym myśląc Bert czuł ciarki na plecach. Muszą działać, ale tak aby potem niczego nie żałować. Jako, że mają już plan na najbliższe godziny Bert pozostał przy tym, aby porozmawiać o całej sprawie z Angelą…
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172