Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2012, 12:45   #53
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Akcja udała się połowicznie, zdobyli bowiem trop i nawet coś ponad, ale za to zdradzili zbyt dużo i mocno przyciągnęli wzrok. Suarez, gdy tylko dotrze do siebie, rozpęta prawdziwe piekło, jeśli jego kontakty są takie, jakich się spodziewają. Remo szybko dochodził do wniosku, że nie ma co mu na to pozwolić, nawet wszelkimi kosztami. Nie znał tylko nastawienia pozostałych członków grupy, może byli w niej ukryci wielbiciele pokoju na świecie. Odpalił wóz i spokojnie odjechał poza zasięg wzroku i kamer z murów Inner City, podając swoją pozycję i czekając aż furgon się zbliży. Przepakunek trwał tylko chwilę, gdy Kye przychylił się do planu pozbycia się samochodu Thousand Faces. Na rękę było mu też co innego.
- Beckett, jedź z nimi. Kobiety należy ochraniać.
Spojrzał mu w oczy i poklepał na ramieniu, żeby jeszcze bardziej zniechęcić do pomysłu jechania w Mustangu. Dzięki temu pozostał tylko z Jack, uruchamiając przy okazji zagłuszanie wszelkich sygnałów. Za cholerę nie mógł już nic poradzić na lukę, którą na pewno każdy nadajnik by wykorzystał - lukę od domu Suareza aż do wozu hakera. Przynajmniej teraz mogli się postarać wywieźć zabawki w zupełnie inne miejsce. A on miał jeszcze do pogadania z Evans.

- Miracle nie ma nic do rzeczy z tą przesyłką. A nawet jeśli ma, nie ma to znaczenia. Nie szukaj ich, szkoda twojego życia. Podobnie tej zabawki. Nie wiem kto ci tego naopowiadał, ale nie wydajesz się mieć plecy - przerwał na chwilę, jak w połowie zdania. - Zwyczajnie odpuść. Już i tak masz problem.
Postanowił swoim zwyczajem zrobić to prosto z mostu. Nie dostrzegł w kobiecie jak na razie za wiele ponad jej umiejętności lekarskie, w przeciwieństwie do reszty grupy.
- Ano mam problem - Jack westchnęła ciężko - A z Miracle ma problem ktoś na kim zależy. Co to za jedni? Wystarczy, że mi rzucisz parę ogólników, nie będę ich szukać ani tym bardziej wchodzić w drogę. Po prostu wolałabym wiedzieć w co się pakuje Roy.
Lekarka skrzywiła się; Najwyraźniej myśli o tym facecie nie były w pełni pozytywne.

- Roy, Roy Evans? - Remo bardziej stwierdzał niż pytał. - Myślisz, że powiązania nic nie znaczą? Gdzie ty żyjesz. Wiesz, że dla nas teraz najłatwiej byłoby cię sprzątnąć? - haker mówił to zupełnie poważnie, nawet jeśli nawet bez odrobiny groźby. - Miracle to organizacja, stowarzyszenie, wszystko co zechcesz, dla mnie to kolejna korporacja. Mają jakieś mocne źródła, finansowe i techniczne. Jakiś cel. I wydaje się, że ostatnio zaczęli wyłazić z cienia. Zdaje się, że twoje mieszkanie jest w okolicy, mogę tam podjechać. Nie powinnaś tam wracać zbyt szybko potem.
- No proszę, jakbym miała wskazać kto jest mordercą w naszej wesołej gromadce wskazałabym na Eda, nie na starego informatyka
- Jack uśmiechnęła się, ale w środku aż kipiała ze złości. Remo nie musiał na nią nawet zerkać, aby to wyczuć.- Niemal wszyscy jesteśmy w czarnej dupie, no offence. Fakt mnie znajdą najszybciej, ale myślisz, że obraz z kamer nie wystarczy by zidentyfikować Ann czy Felipę? Nie sądzę by peruka i okulary zatrzymały ich na dłużej. Pytaniem otwartym pozostaje też czy nie mają tak kogoś zdolnego, kto dojdzie do ciebie. Jesteś pewien, że zatarłeś wszystkie ślady włamania do systemu?

Tu na chwilę przerwała, sprawiając, że haker prawie się uśmiechnął. Jej opanowanie było niskie, bardzo niskie, a może coś zupełnie innego wytrącało ją z równowagi? Najwyraźniej kiepski żart był zbyt kiepski. Trudno, Kye nigdy z nimi nie trafiał. Takie życie. Ostatecznie Evans jednak podjęła tę lepszą decyzję.
- Podwieź mnie.
Kye nie wyglądał na poruszonego w żaden sposób, ot mówił jakby stwierdzał rzeczy oczywiste.
- Wszystkich nas znajdą, jak są dobrzy, to oczywiste. Ale zaczną od ciebie. Jak złapią, to wycisną info o pozostałych.
Skręcił, kierując się teraz ku mieszkaniu Evans. Nie zapytał o drogę.
- Dlatego teraz zależy mi, aby ciebie nie odnaleźli co da więcej czasu. I znów ten stary. Jakiś uraz? - uśmiechnął się jednym kącikiem ust, na moment jedynie. - O innych to się nie martw, są weselsi ode mnie. Albo przynajmniej weseli w równym stopniu. Inaczej nie wzięliby nas do tej fuchy.
Dalej jechali w ciszy, bowiem Jack już nie podjęła wątku. Musiała faktycznie kipieć ze wściekłości. Remo dokładać jej nie zamierzał, chociaż jeszcze dalej było mu do pocieszania. Postanowił tylko wyprostować głośno jedną sprawę.
- Pracujemy razem, więc zrobię wszystko, aby ci pomóc. Wchodzimy w gówno, nawet nie wiemy jakie, dlatego zamiast się wkurzać, zacznij myśleć. W wolnej chwili wyczyszczę ci dane i zostawię fałszywe tropy w sieci. To jednak zawsze będzie tylko kupowanie czasu.
Miał rzecz jasna gdzieś, czy mu uwierzyła. Zrobiłby to nawet, gdyby odmówiła, zwłaszcza, że to wszystko można potem przywrócić. Ale póki jej błędy i decyzje wpływały na wszystkich, to i nie mogła liczyć, że zostawią ją w spokoju.

***

Zabawki były tym ciekawsze, im dłużej się im przyglądał. Wbrew pozorom, najbardziej zainteresowało go pudełeczko Corp-Techu, które swoją samoistną aktywnością mocno przyciągało. Niestety za diabła nie mógł wyjąć go z samochodu, a na razie musieli udać się do pokoju, sprawdzić resztę i jednocześnie omówić dalsze kroki. Remo przy okazji zajął się więc cackiem z koliberkiem na obudowie, podpinając się do jego oprogramowania. Ann wyglądała na równie zaciekawioną, bo podeszła szybko, wdając się z hakerem w rozmowę. Gdy już odchodziła, Kye miał dostęp do systemu zaimplementowanego w urządzeniu, natomiast wciąż nie rozpracował kodowanych i wymuszanych przy każdym poleceniu haseł. Skwitował jeszcze ostatnie słowa saperki.
- Jestem z natury ciekawski - oczy Remo błysnęły. - I wybredny w sprzedawaniu takich cacek komu popadnie. Nie mówiłem też, że najpierw nacisnę spust. Jak jest oprogramowanie to można z niego się sporo dowiedzieć. Gdy się już do niego dostanę.
“Dostanę się” było tylko łatwo powiedzieć. Potrzebował czasu, a do zrobienia pozostawało mnóstwo innych rzeczy, więc działał niemal na dwie ręce, mocno ćwicząc podzielność uwagi.

Wyciągnięcie listy części pracowników z “Safe Haven” nie stanowiło wielkiego problemu, to był duży, całkiem słynny lokal, w którym praca nie była powodem do wstydu. A więc sieć sama mówiła kto w nim pracuje, wystarczyło przeszukać portale z obnażającymi swoją prywatność ludźmi, a potem pogrzebać minimalnie głębiej przy wybranych z nich, aby uzyskać adresy. Reszta była już działką Felipy, której podesłał to co znalazł, aby wykorzystała wedle własnej chęci.
- Moim zdaniem jedna osoba wewnątrz starczy. Reszta będzie potrzebna do odbicia przesyłki. Ann, zabierzesz się ze mną? Missy powinna móc ponownie wywołać małą awarię garażu podziemnego, można Suarezowi wtedy coś podczepić. I sprawdzić, czy nie ma tam przesyłki. Wraz z widokiem z kamer monitoringu powinno wystarczyć do wydedukowania, czy Corbin zabrał to ze sobą. Tak czy inaczej, będzie trzeba to jeszcze przemyśleć przed samą akcją.

Po załatwieniu tego podłączył się do swojego sprzętu z mieszkania, wbijając się przez tunel do sieci Corp-Techu i na wszelki wypadek zamiatając wszelakie informacje o Evans, prostym zabiegiem ze zmianą nazwiska i brakiem zdjęcia. Takie luki to nie było nic specjalnego, a jeszcze usunięcie jej ostatniej aktywności i Jack oficjalnie nie prowadziła współpracy z korporacją, a tylko pracowała w szpitalu. Tu już wiele na szybko zrobić się nie dało, tropy były w końcu wszędzie, gdy ktoś był zdeterminowany do grzebania w nich, więc Remo zmieniał je sukcesywnie, powoli wymazując lekarkę z sieci. Zdawał sobie sprawę, że to tylko jedna z dróg dotarcia do niej, ale tyle mógł zrobić. Opóźniać. Miał nadzieję, że zabrała z mieszkania wszystko co jednoznacznie identyfikowało ją z konkretnymi osobami. Dla dobra wszystkich.

***

Waltersa zaczepił w garażu, gdy akurat nikogo nie było w pobliżu. Umiejscowienie go pod ziemią także pomagało rozmowie.
- Chciałeś pogadać. Bez ściem. Niby nic nie znalazłem na łączu, ale i tak nie ufam komunikacji. Pytanie co chcesz wiedzieć. O zabawce powiedziałem ci wszystko, mogę się znać na kompach, ale nie takich technikaliach. Tu może Ferrick, albo jakiś znajomy. Nie wiem czy chcesz to kryć, zdaje się, że to może być za późno. Evans zadała mi identyczne pytanie, stąd rozbudzona ciekawość i narastająca pewność, że to nie pierdoła.
Remo wyglądał tym razem poważnie. I poważnie chciał to załatwić. Prowokacje prowokacjami, bez zabawy życie byłoby nudne, ale chwilowo skończył się na nie czas.
- Chcę wiedzieć czy ta grupa stoi za zabawką z Queens. Czy to nie oni pociągają za sznurki w tej sprawie. Czy to nie są skrzywieni terroryści I czy nie planują szaleńczej rewolucji, która jak apokalipsa zmieni oblicze tej ziemi. Tylko tyle, i aż tyle. Nowy porządek wyrasta na gruzach starego. Chcę znać cenę tego. I czy to kupuję. Co się bardziej opłaca. - odpowiedział Ed, obserwując reakcje Remo.

Kye się uśmiechnął na litanię chęci Waltersa, ale był to uśmiech, który niewiele mówił. Może ewentualnie bezradność, którą mężczyzna czuł. Gdyby takie informacje można było ot tak zdobyć, to haker także byłby cholernie szczęśliwym człowiekiem.
- Z Queens to cholera wie, może to być równie dobrze zabawka wojskowa. Prorok ze mnie słaby. To co wiem na pewno: Miracle jest organizacją mającą cholernie mocne nogi i w jakiś sposób utrzymującą się wcześniej na uboczu. Tak jakby inne korporacje zignorowały ją jako nieistotną. Nie ukrywają tego, że są, ale jakieś szczegóły? Zapomnij, zupełna cisza. Woda w gębie i tyle. Trzeba więcej czasu. Co więcej, ten koliber to ich symbol. Czyli w tej chwili mamy jedną z ich zabawek. Ale w tej chwili prawdopodobnie ty i Evans, a przynajmniej ktoś z jej otoczenia, wiecie o nich więcej niż ja, bo ja dowiedziałem się sprawdzając patent. Ile wiecie sami, tego nikt mi nie powiedział.
Celowo postanowił wskazać, kto jeszcze był tym zainteresowany. Jack nie mogła pozostać niewymieniona.

- Nie wiem nic więcej - odparł Walters. - Pociągnij za język Evans. Ja przecież nie wiem, że mi o niej mówiłeś. To oni mogą stać za Suarezem. Ich koliberek, ich człowiek, ich syn pani prezes. Chyba, że corp nami sobie z nimi wojnę prowadzi.
- Mogą -
przytaknął Kye. - Ale z drugiej strony Suarez mógł obrobić i ich. W mieście coś się wyraźnie dzieje, będzie niedobrze, jak staniemy w środku gówna. A Evans... u niej to pośrednie zainteresowanie. Musielibyśmy dotrzeć do jej źródła. Każdy sobie sam i tak niewiele teraz poradzi.
- Pożyjemy, zobaczymy. A masz punkt zaczepienia żeby dojść do jej człowieka?
- zapytał Walters.
- Wiem kto to jest. Jack jest... nieostrożna - skrzywił się tylko nieznacznie, ale Ed musiał to zauważyć. - Nawet jeśli próbuje to czasem maskować.
Nie zamierzał zdradzać kto to jest, wcale nie łykał tego, że motocyklista nic nie wie i haker jest jego jedyną kopalnią wiedzy na temat tamtych. Ostrożne rozmowy pewnie będą codziennością, przynajmniej jeśli nie wydarzy się nic, co każe wszystkim mówić pełną prawdę.

- To ktoś z Miracle? Może Jack uda się namierzyć czy zabawka została skradziona. Jak już sobie gruchacie na boku, to może warto zasugerować, aby wybadała co i jak? - Ed poczęstował czarnego papierosem z tytoniu.
- Wątpię, by mnie lubiła. Raczej z trudem toleruje moją starczą obecność - skrzywił się, ale papierosa nie odmówił. - To nikt z Miracle, przynajmniej według tego co znalazłem. Nie mam pojęcia ile wie i jakie ma kontakty. Być może się dowiem, ale nie poprzez Jack. Bo jakoś nie dostrzegłem jej chęci do kontynuowania wątku.
- Mam mu się przyjrzeć od strony moich kontaktów?
- Ed wzruszył ramionami - Może nie jesteś w jej typie. Sprzątasz auto od wielkiego dzwonu a niektóre laski wolą metrochłopców z dobrze zrobionymi paznokciami. - żachnął się wypuszczając dym.
Remo musiał przyznać, że jak na tak bezpośredni wygląd i niezamaskowany cyberwszczep, motocyklista był dobrym negocjatorem i potrafił grać. Tak bowiem obecnie odczytywał to częstowanie petem i gadkę o Jack. Druga opcja to taka, że wcale nie był rasistą, w to haker wierzył mniej. Mimo tego nie zamierzał jeszcze zdradzać powiązania Evans, przynajmniej na razie nie było to jeszcze potrzebne.

- Nieszczególnie mi zależy - odpowiedział zamiast tego murzyn. faktycznie też tak wyglądał, mówiąc to jako o zupełnie nieistotnym temacie. - Na razie sprawdzę sam. I tak była delikatnie zirytowana, - uśmiechnął się kącikiem ust - gdy stwierdziłem głośno, że wiem o kim mówi. Możemy poruszyć sprawę M. w pełnym gronie.
- Spoko, to poruszaj. Ja się zajmę VirtuaGirl. Te zabawki od Suareza to jak wtyczki do Matrixa. Pamiętasz tę perłę z lamusa? Oglądałeś na pewno. Dziewczyna pewnie nie wie co jest grane. Zajmowała się zaginięciami ludzi a teraz sama została porwana.
- Coś czuję, że rozwalisz przynajmniej z jeden łeb, za to co zrobili tej hakerce, jeśli się okaże, że przypuszczenia są prawdziwe. I dobrze, jednego możesz rąbnąć i za mnie.

Remo zamknął się na chwilę dłużej i wyglądało już na to, że zakończył tę gadkę, gdy dodał coś jeszcze.
- Jak daleko grzebiemy, Ed? Mam przeczucie, że jak sięgniemy głęboko, to zanurzymy się po uszy w gównie. A my nawet sobie nie ufamy.
Spojrzał Waltersowi w oczy a ten spojrzał na Remo tak jakoś inaczej, poważniej, a potem zaśmiał się rozkładając ręce.
- Let's just take one day at the time with no strings attached. Kto wie, może już siedzimy w gównie, tylko jeszcze tego nie wiemy.
Haker tylko skinął głową, dopalając papierosa. Nie uśmiechnął się, ale pokręcił głową, ruszając się z miejsca i mrucząc coś w raczej ironicznym tonie.
- Ta, chwytaj dzień, kurwa. To mi przypomina, że gadałem podobnie jak myślałem, że trzymam za jaja korporatów.
Prychnął już zupełnie do siebie, przypominając sobie coś nieprzyjemnego.
 
Widz jest offline