Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2012, 20:07   #150
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zabiła. Zabiła. Zabiła... by się pożywić. Corella zabiła niewinnego. Była potworem.
Ale miała jeszcze cel. Musiała uratować Evelyn, za wszelką cenę. Bo siebie już uratować nie mogla.
W tym celu drżącymi dłońmi zaczęła przeszukiwać ekwipunek przyzywaczki. Sztylety różnego rodzaju, widać lubowała się nich. Lusterko stalowe, torby z pajączkami, antytoksyny, fiolki z eliksirami, dwa pierścienie i płaszcz wyglądające na magiczne. Jakieś magiczne zwoje.
Długi magiczny miecz z świecący lekkim blaskiem. Znała ten miecz. Evelyn musiała go zabrać z grobowców, gdy paladynka nie patrzyła. Jakiś relikwiarz. Z eliksirów kobieta rozpoznała te lecznicze i dwa wytrzymałości żywiołowej. Pozostałe eliksiry były dla niej tajemnicą.
Odstraszacz robactwa... Tutaj mogło to być bardzo przydatne. Przyzywaczka miała kilka dawek tej pasty.
Pozostało jeszcze sprawdzić ekwipunek martwego żołnierza. Kolczuga nieco luźniejsza była bardziej wygodna dla paladynki. Hełm i miecz nie miały znaczenia. Jedzenie tak. Miał przy sobie świeże jedzenie i... to wzbudziło jej podejrzenia. Bowiem skąd je miał ? W miejscu gdzie wszystko gnije w zastraszającym tempie.
Coś było nie tak z tym żołnierzem. Przy okazji przejrzała jego mieszek i... znalazła złotą monetę.
Niby nic dziwnego, ale ta moneta nie była cormyrska. Nie pochodziła też chyba z żadnego innego znanego Corelli kraju. Nie miała nominału tylko na obu stronach wyryty ten sam dziwny symbol.


Rogaty wąż połykający kulę? A może robal połykający kulę? Albo połykający słońce?
Dla paladynki ten symbol był... enigmą. Pierwszy raz go widziała. Obracając monetę w palcach panna Swordhand zastanawiała się co czynić... i co właściwie przed chwilą się zdarzyło.

Drowy i nie-drowy po triumfalnym zwycięstwie wróciły do swych pań. Virtdh uleczył zarówno Ishila jak i Trogsa. Nie mógł postąpić inaczej. Nie mógł się sprzeciwić Jaerdenowi, przynajmniej nie otwarcie.
Tak jak i nie mógł wojownika okraść, bowiem nie miał zielonego pojęcia na temat kradzieży.
Kapłanki zadecydowały na chwilę odpoczynku. Nie było rozbijania namiotów. Każdy przykucnął w kącie jaskini, by wykorzystać te kilka godzin zanim ruszą dalej.
A choć drowy nie śnią, a ich półkrwi pobratymcom zdarza się to rzadko, przez te kilka godzin nie tyle sen nawiedził całą grupę... co raczej jego mroczny brat, koszmar.


Ishil stał w deszczu padającym na niego z góry. Chmury otulały niebo. Widział je pierwszy raz, ale... opowieści matki o świecie ponad jaskiniami Podmroku były dość dokładne.
Stał przed dużym ponurym budynkiem.


Gdy spoglądał w górę wydawało się że ta budowla jest jakimś więzieniem dla wyjątkowych przestępców.
Bardziej posępnej budowli bowiem nawet w rodzinnym mieście nie widział. Napis nad drzwiami głosił “Sierociniec.” Ishil nie wiedział co znaczy to słowo. Ale drzwi do środka były otwarte.
Powoli wszedł do pustego budynku, było tu cicho i jeszcze mroczniej niż na zewnątrz. Miejsce to powodowało ciarki na plecach skradającego się półdrowa.
Nie czuł się tu bezpieczny, a mimo to szedł dalej. Nagle zauważył dziewczynę. Dziesięcioletnią dziewczynę w białej podomce. Blond loczki okalały jej twarz czyniąc jej oblicze podobne niebianom.
Spoglądała na Ishila z dziwnym uśmiechem.


Nagle wyciągnęła dłoń w jego stronę, uśmiech stał się na jej twarzy jeszcze bardziej złowieszczy.- Popatrz na mnie. Ja płonę.
Zaśmiała się widząc jak czerwone języki ogarniają jej dłoń, ramię. Jak całe ciało staje w płomień paląc ją żywcem. Uśmiechała się gdy ciało odchodziło jej od ciała pod wpływem żaru. Ogólnie robiło się wokół Ishila jakoś gorąco. Nic dziwnego. Nie tylko dziecko płonęło, także sam budynek stanął w płomieniach. A w blasku ognia półdrow dostrzegł inne dzieci, przestraszone płaczące, o nagich ciałach pokrytych czerwonymi pręgami. Co więcej ogień przeniósł się na Ishila sprawiając mu ból, nie mógł się bowiem ruszyć ani krzyczeć płonąc żywcem. A ona... na wpół trup, nadal płonący żywym ogniem obserwowała jego katusze z sadystycznym zadowoleniem
Nagle jakiś ryk przerwał tę torturę, ni to sztuczny... ni zwierzęcy. Nieumarłe dziecko krzyknęło wyraźnie przestraszone i koszmar się przerwał.


Zeshan... klęczał związany. Jego ciało było nagie i pocięte dziesiątkami płytkich ran. Virdth czuł ból i wstyd i poniżenie. Patrzył jak krople jego własnej krwi spływały do glinianej miski podstawionej tuż pod nim.
Znajdował się pięknie urządzonej kamienicy należącej zapewne do jakiegoś bogatego rodu.
Był w sali jadalnej i był traktowany jak wieprzek do zarżnięcia. Był nikim...
I to było irytujące.
Przy stole siedziała jasnowłosa kobieta, o arystokratycznych rysach i pięknie skrojonej sukni obszytej lisim futrem.


Wystające lekko kły i stróżka krwi spływająca po jej podbródku, świadczyły o jej prawdziwej naturze. Była wampirzycą. Przyglądała się związanemu kapłanowi mówiąc.- A więc... chciałbyś być taki jak ja. Wielkie masz o sobie mniemanie Zeshanie. Dlaczegóż miałabym cię uczynić dzieckiem nocy? Jesteś tylko posiłkiem dla mnie. Smacznym pokarmem, jak ten tu...towarzysz twój.
Kieliszkiem wypełnionym posoką wskazała na Ishila. Półdrow był równie nagi i leżał bezwładnie na stole w bezruchu. Ze jego poderżniętego gardła spływała do karafki krew. -Wy drowy uważacie się istoty lepsze od nas ludzi. Ale dla mnie i ludzie i wy są tylko... dojnymi rothami potrafiącymi mówić. Jeśli chcesz być kimś więcej niż bydłem, udowodnij mi że jesteś użyteczny. Znajdź mnie...
Zachichotała drwiąco.
A Virdth usłyszał za sobą szelest. Coś było za nim. Odwrócił twarz i zobaczył pająka z głową drowa. Ten stwór syknął z nienawiścią.-Zdrajca!
I rzucił się na związanego kapłana wbijając kły i wpuszczając palący niczym ogień jad do żył Zeshana.
Selvetarm pożerając swego kapłana żywcem mścił się za jego powolne odchodzenie od wiary.


Pobudka dla obu nich była wybawieniem. A sądząc po minach reszty drużyny, także i ich nie oszczędziły koszmary. Maelstar z pewnym zniecierpliwieniem zarządziła zużycie zapasów alchemicznego ognia do wycięcia sobie drogi wśród szlamu. I po mozolnym przetarciu szlaku, drużyna ruszyła pozostawiając za sobą, szlam i koszmary... I drogę odwrotu.
Na powierzchni nie było wypalającego oczy słonecznego blasku. Siwe i szare opary pokrywały niebo, a z nich sączyły się monotonnie krople wody. Przed drowami wznosiły się kamienne mury ludzkiego miasta. Za tymi murami powinien być renegacki kult Ghaunadaura. Na samych murach nie było strażników, a i same miasto było bardzo ciche. Niepokojące znaki. Jednakże nic nie przebijało tego, co znaleźli tuż niedaleko jaskini.
Filzaera De'Speana nawleczonego na pal. Martwy drow skonał w bólu i straszliwych mękach i bardzo powoli. Cały pal pokryty był jego posoką. Nawleczony na pal drow został wbity z całym ekwipunkiem jaki miał przy sobie.
I jego widok wywoływał dreszcz niepokoju w każdym uczestniku wyprawy. Nie dlatego, że zginął w okrutny sposób, ani nie dlatego że odczuwali wobec niego choć odrobinę współczucia.
Filzaer bowiem świadczył o tym, że to miejsce jest znacznie niebezpieczniejsze od Podmroku. I że ucieczka od reszty drużyny nie jest wcale wybraniem mniejszego zła, a bardziej gorszego rodzaju śmierci.
No i.. umierał on przez wiele godzin, zapewne krzycząc i wołając o pomoc. Ale nikt w grocie go nie usłyszał. Jakim cudem?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-10-2012 o 20:10.
abishai jest offline