| Norah prowadziła pewnie, kręcąc biodrami i najwyraźniej czerpiąc przyjemność z tego, że patrzyli na jej ciało. A trzeba przyznać, że miała niezłe - zgrabne i wyprostowane, więc wstydzić zdecydowanie się nie musiała. Szybko wyszli z zaplecza, wchodząc na spożywczy ciał tutejszego marketu. - Takie szabrowanie to całkiem przyjemna sprawa, zwłaszcza, gdy nie ma wielu innych chętnych. W tym miejscu długo moglibyśmy się ukrywać.
Mimo słów jej ton nie świadczył o tym, że miała ochotę zostać w miejscu. Już po kilku godzinach wyraźnie się nudziła. Po drodze wzięła jednego batonika, rozpakowała i zaczęła jeść, papierek wyrzucając na ziemię. - O czystość też nie muszę dbać.
W supermarkecie nie było nic ciekawego, chociaż oczywiście zdawali sobie sprawę, że jedzenie i różne inne duperele mogą się przydać, to póki byli w mieście, dostęp do jedzenia był duży. Tylko wody jeszcze w telewizji zakazywano pić, jako, że mogła zostać skażona. Tylko tę butelkowaną lub z pewnego źródła.
Szybko wyszli na główny korytarz, do którego przylegały przeróżne sklepy, w większości z zasuniętymi żaluzjami antywłamaniowymi. Tylko kilka było otwartych, w tym pierwszy z nich - sklep z ciuchami, a także następny - z biżuterią. Norah nie czuła się tym skrępowana. - Nudziłyśmy się trochę. Niestety te najdroższe mają dodatkowe zabezpieczenia...
Gdy przechodzili główną alejką, dostrzegli inne sklepy, które nie zainteresowały dziewczyn - jeden z zabawkami elektronicznymi a drugi z alkoholami, wszelkich chyba typów. Niestety wszystko zamknięte, a strażnik poszedł gdzieś w kierunku pomieszczenia ochrony, gdzie miał otworzyć wyjście na dach. Najpierw jednak mogli dostać się do miejsc, które już dziewczyny zwiedziły.
Sklep sportowy był całkiem zwyczajny. Było tu wszystkiego po trochu - od sportowych ubrań i butów, poprzez plecaki i namioty, a na zwykłych piłkach kończąc. Były także typowe dwa rodzaje rzeczy - te typowo sportowe i typowo górskie, które obecnie mogły zainteresować ich znacznie bardziej. Wybierać mogli nawet z najlepszych firm, przecież nie musieli za nic płacić, a ograniczeniem był tylko ich osobisty udźwig.
Podobnie zresztą było przy sklepie myśliwskim. Tam asortyment częściowo się nawet pokrywał, również zawierając sporo ubrań, głównie w kolorach maskujących, a także wodoodpornych. Było tu jednak coś, co odróżniało go wyraźnie: broń. Od wiatrówek, zdecydowanie za słabych na “grubą” zwierzynę, poprzez sztucery, strzelby aż do nawet nowoczesnych łuków i kusz. Do tego mieli oczywiście amunicję, dużą i sporo ważącą, ale w tym przypadku wiedzieli, że prawdopodobnie ta waga była na cenę ich życia.
Na dach wyjść mogli teraz bez większych kłopotów. Niestety nie sprzedawano farb nigdzie w tym hipermarkecie, musieliby więc użyć innych substancji do wymalowania napisu. Zupełnie płaski dach nadawał się do tego bardzo dobrze, dodatkowo mieli z niego doskonały widok na okolicę.
I wcale nie było to pocieszające. Słońce już praktycznie zaszło, półmrok ograniczał widoczność, a i tak każdy kto się przyjrzal okolicy mógł dostrzec poruszające się raczej ospale sylwetki, wyłażące właśnie z jakichś dziur. Tym więcej, im później się robiło, bo ciemność uruchomiła latarnie, które dodatkowo oświetliły paskudne sylwetki.
Niektóre nie przypominały już ludzi. Lepiej było się im nie przyglądać.
Niestety zanim w pełni zdecydowali się co dalej światło zamigało... i zgasło. Zarówno w markecie jak i prawie wszędzie w okolicy.
Prawie zupełna ciemność zaatakowała ich zewsząc. Rainier Valley Square miało systemy zapasowe, ale uruchomiły one tylko niektóre diodki i malutkie światełka, nie oświetlające praktycznie nic, a tylko zapewniające, że jakieś systemy alarmowe wciąż działały.
A przecież dźwięk nie odstraszał tych potworów na zewnątrz. Raczej dokładnie na odwrót.
Coś nagle załomotało o antywłamaniowe żaluzje przy głównym wejściu.
Zaczynała się noc. |