Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2012, 20:41   #19
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Fornost Erain, Dzielnica Północna, ulica Rath Aran, dom arthadańskiego jasnowidza Saliera


Wizyta w posiadłości starego jasnowidza przeciągnęła się niespodziewanie. Dunadański gospodarz stanął jednak na wysokości zadania i poczuł się w obowiązku ugościć zaproszonych wędrowców ciepłą strawą. Podano tedy mięsiwo karu oblane sosem grzybowym wraz z pysznymi cienkimi plastrami ziemniaczków uprawianych, jak zapewniał kucharz wróżbity, na żyznych zboczach Bree, a na deser zaś mus jabłkowy.
Salier, upomniany delikatnie przez Alarifa wysłał również swego młodego sługę, by zaniósł na tacy wieczorny posiłek dla upartej Modron, która pilnowała koni i dobytku podróżnych. Młody sługa zaprosił ją również do ogrodu przylegającego do domostwa Saliera. Na wszelki wypadek zostawił otwartą furtkę do altanki, gdyby łowczyni z rodu Beijibarów przyjęła tę propozycję, choćby z uwagi na późną porę. Następnie Morlan, tak brzmiało bowiem imię sługi, wprowadził wierzchowce do stajni, by nie stały na chłodzie.
W międzyczasie goście wdali się w dysputę z samym Dunedainem roztrząsając przyczyny zniknięć transportów dla strażnic na granicy, jak i toczyli długie rozmowy między sobą jaki sposób wybrać, by zmylić sługi Nieprzyjaciela. Fakt, iż w zniknięciu pierwszej grupy poszukiwaczy maczał swe czarne ręce Angmar nie podlegał dyskusji. Nie pierwszy i nie ostatni raz słudzy Mroku przenikali na tereny Wolnych Ludów Śródziemia i knuli przeciwko Ludziom, Elfom czy Krasnoludom.

Późnym wieczorem podróżnicy pożegnali się z gospodarzem i powrócili na swe kwatery do gospody "Pod Starym Królem". Nazajutrz wczesnym rankiem czekała ich miła niespodzianka: Morlan na pożegnanie nabył na Małym Rynku Fornost Erain osiołka z dwukółką, który miał dźwigać część dobytku podróżników. Salier zaopatrzył ich również w prowiant na tydzień podróży. Bali sceptycznie obejrzał sprezentowany powóz, ale ponieważ nie znalazł nic do czego mógłby się przyczepić, toteż od razu zasiadł za kozłem.

Wyruszyli niebawem po skromnym posiłku. Żegnali wielkie miasto-fortecę, dumny Gród Królów z ciężkim sercem. Miasto, mimo iż leżało w cieniu Czarnoksiężnika z Angmaru tętniło życiem i radością. Co i rusz zagadywali ich handlarze i przekupnie oferując swe towary, na ulicach przechadzały się młode pary z dziećmi, maszerowali sprężystym krokiem strażnicy, pospieszali nieliczni dworzanie. Tu i ówdzie można było dostrzec trefnisia, który zabawiał gawiedź. Na twarzach poddanych króla Argeleba gościły uśmiechy. Po Czarnej Pladze, która odcisnęło swe mroczne piętno w Północnym Eriadorze nie widać było tutaj śladu.
Podróżnicy jednak przeczuwali, że ta radość jest jedynie chwilowa, że wokoło znajdują się liczne gospodarstwa, wsie i miasteczka, które straciły prawie jedną trzecią ludności z powodu moru. Śmierć pozostawiła na tym kraju swe piętno.

Wyjechali przez masywną Bramę Królewską, przez którą nigdy dotąd nie przedarła się wroga armia. W ciszy minęli ogromne marmurowe posągi nieznanych strażników Fornostu, którzy w nieruchomym salucie dzierżyli wyciągnięte kamienne miecze, skierowane na Wschód. Mimo iż liczyły sobie setki lat nie znać na nich było śladu starości, ni zniszczenia. Widać, że prawy lud dawnego Numenoru nie zaniedbał swych obowiązków dla tradycji.

- Te kamienne posągi, to Gwardziści Arnoru. Tak je teraz nazywają Dunedainowie, choć za czasów zarania Trzeciej Ery nazywano ich ponoć inaczej. Pamięć jednak o nich zaginęła w mroku dziejów królestwa. Jednak w Mithlondzie, skąd pochodzę i Rivendell możliwe, że znalazłoby się paru Mędrców, którzy pamiętają starą nazwę - swym melodyjnym głosem wyjaśniał pozostałym Sindar.



***


Spokojnym tempem pokonali ładnych parę mil. Nie chcieli zwracać na siebie zbytniej uwagi. Pogoda była znośna, choć nie tak łagodna jak w stolicy. W powietrzu czuć było zapowiedź październikowego deszczu. Ruch na gościńcu był spory, lecz nie utrudniał bynajmniej poruszania się po kamiennej drodze.
Zagłębili się wreszcie w rzadkie bory wypatrując, zgodnie z zapewnieniami Saliera, leśnych, mniej uczęszczanych, ścieżek prowadzących prosto na Wschód. W końcu Modron kiwnęła głową na znak, że leśny dukt wydaje jej się odpowiedni i wędrowcy zjechali z utwardzonego szlaku.

Dopiero wtedy przyspieszyli kroku. Dzięki temu zdążyli przebyć znaczny kawałek drogi wiodący częściowo pod górę zanim zapadł zmierzch. W międzyczasie stary bór przeszedł w liściasty las. Zrobiło się też chłodniej. Zgodnie z zapowiedziami zaczął siąpić drobny, choć zimny deszczyk. Jak na złość jedno z kół w powozie lekko się wyszczerbiło na rzadko uczęszczane drodze i rad nie rad Bali musiał zająć się nim pilnie na najbliższym popasie.

Szczęśliwie Girion, który parę miesięcy temu bywał w tych okolicach na polowaniu wskazał, że nieopodal znajdują się ruiny dawnej wieży obserwacyjnej Arnoru, która popadła w ruinę.

- Nie jest wysoka jak niegdyś. Wkoło walają się potrzaskane głazy i fragmenty obwarowań. Obecnie zaś zamieszkują ją tylko gryzonie i nietoperze. Cała porosła ciemnozielonym mchem, lecz nadal budzi podziw dla sztuki budowniczej ludzi z Zachodu. Wygląda jak paluch olbrzyma skierowany w niebo. Chodźmy, to już niedaleko. W sam raz nada się na obóz - zachęcał towarzyszy.

Rzeczywiście po niespełna półgodzinie, gdy jasne gwiazdy wysoko już stały na ciemnym niebie ujrzeli strażnicę. Deszcz nasilił się, tak że wszyscy przemokli do suchej nitki. Wieża jednak dawała pewne schronienie przed niepogodą. Jak dostrzegł rezolutnie Meridian zachowały się resztki kamiennego sufitu. Woda nie skapywała, więc na parter, gdzie mieściła się niegdyś kuchnia.

Wprowadzili zwierzęta do środka, sami rozłożyli się ze swym dobytkiem nieopodal. Strażnica była obszerna. Onegdaj, za czasów Arnoru mogła pomieścić trzydziestu żołnierzy.








***


Dawna strażnica Arnoru, północ


Pierwszą wartę przyjął Seoth. Wdrapał się sprawnie po potrzaskanych murach na sam szczyt zmurszałej wieży, pozostawiając drzemiących towarzyszy na dole i zakopał w połach wysłużonego płaszcza. Ulewa zelżała nieco, gwiazdy poczęły dawać nieco więcej światła.
Dzięki temu Eothraimczyk z ulgą spostrzegł, że mimo upływu wieków ocalały sufit wieży jest całkiem solidny i nie grozi nagłym zawaleniem. Tedy już bez obaw począł się po nim przechadzać tam i nazad. Broń wojownik trzymał w pogotowiu.
Wtem w oddali, na granicy mrocznej ściany lasu dostrzegł grupkę poruszających się istot, którzy cicho zmierzali w kierunku obozowiska drużyny. Seoth wytężył wzrok starając się przeniknąć ciemności, przeklinając przez moment, że nie ma daru Eldarów, lecz po chwili nie miał już wątpliwości kim są nieznajomi. Tę nację poznałby wszędzie:

- Ludzie z wzgórz Rhudauru - wyszeptał.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NYD1xy7zKR8[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 23-10-2012 o 21:56.
kymil jest offline