Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2012, 21:28   #14
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
#3. Polowanie.

Wadera obwąhała dwa wilczki, które ogrzewałą swym ciałem przez kilka godzin. Trąciła je nosem. Po kolei, jednego i drugiego. Nie drgnęły. Sztywne. Nieruchome. Zaskomlała. Podeszła do basiora i zawarczała. Zerwał się ze snu natychmiast i stanął w pozycji do ataku. Również wyszczerzył na nią kły i kłapnął szczęką tuż przy jej uchu. Reszta watahy wpatrywała się w tą scenę nie ingerując. Tym razem skończyło się na wymianie powarkiwań.

Czas w drogę. Wataha podniosła się i ruszyła za swym przewodnikiem.

***

Polowanie ma to do siebie,

że ktoś jest myśliwym,

a ktoś musi być ofiarą.



Jeden z wilków zwietrzył zwierzynę. Działały instynktownie. Jak to robiły już wiele razy. Dwa drapieżniki oddzieliły się od watahy, która zatrzymała się na skraju łąki. Na polanie pasły się sarny. Kozioł, odpowiedzialny za stado, skubał świeżą trawę, co jakiś czas podnosząc głowę.


Gdy wyczuł dwa wilki, które właśnie wpadały na łąkę, było już za późno. Stado rzuciło się do ucieczki. Długimi susami gnało w kierunku zbawczej ściany lasu. Napastnicy rozgonili sarny szukając najłatwiejszego łupu, którym zazwyczaj okazywały się młode osobniki. Tak było i tym razem. Młode koźlę nie było aż tak szybkie i chociaż biegło ile sił w kopytach, pozostawało coraz bardziej w tyle. Już było tuż tuż lasu, gdy wyskoczyła z niego reszta watahy. Polowanie nie trwało długo. Wkrótce samiec alfa zatopił kły w karku ofiary.

Cathil Mahr.
Puszcza Gór Krańca.

Biegła długo wgłąb lasu nim stwierdziła, że jest już bezpieczna. Po drodze napotkała jeszcze na dwa wilcze tropy. Jedne miały kilka dni, drugie wyglądały na wczorajsze.

Żołądek warczał na nią niczym ten młody basior dzisiaj nad strumieniem. Na całe szczęście ustrzelony królik ciągle zwisał u pasa. Gdy nadszedł zmierzch w końcu zatrzymała się pod rozłożystym, starym drzewem. Postanowiła tutaj zatrzymać się na noc. Rozpaliła niewielkie ognisko, rozprawiła się z królikiem i upiekła go. Smakował wyśmienicie. Resztki suszonego mięsa wzięła ze sobą.

Noc spędziła na drzewie i nikt jej nie niepokoił. Zdawało jej się tylko, lecz nie była już pewna czy nie był to sen, że słyszała wilcze nawoływania.

Od czasu gdy goniła za jeleniem straciła trochę orientacje. Teren był jej nie znany. Ruszyła w kierunku, gdzie zdawało się najszybciej trafi na ludzkie osady. Nie uszła daleko, gdy wpierw usłyszała, później zauważyła biegnące w jej stronę dwie postacie.

Kesa z Imari.
Puszcza Gór Krańca.

Późnym wieczorem dotarli do rozległej łąki, gdzie rozlokowali się w starym, rozpadającym się szałasie.


Przez ubytki w połaci dachu widać było gwiazdy. Kesa była zmęczona i szybko przystała na propozycję przewodnika. Ułożyła się na sianie i pozwoliła mężczyźnie czuwać przy ognisku. Gwiazdy widoczne z szałasu zaczęły wirować i zapadła w mocny sen.

Bućko obudził ją delikatnie gdy było jeszcze ciemno. Wydawało jej się, że dopiero się położyła. Wszystko ją bolało. Wczorajszy marsz dał się jej we znaki a przed nimi była perspektywa kolejnego dnia, nie różniącego się zbytnio od poprzedniego.

- Bedziemy na miejscu pod wieczór - utwierdził ją w obawach brodacz jakby odczytując myśli.

Przegryzła resztki sera i jabłka, które dostała w Ruczajowym siole i ruszyli w drogę. Dobrym tempem.

Las robił się coraz dzikszy i gęstszy. A oni parli naprzód. Gdy zaczęło świtać drogę przeciął im głęboki wąwóz i Bućko prowadził ich jego lewym szczytem.


Po kilkunastu metrach mężczyzna zatrzymał się i zerknął wgłąb urwiska. Kesa pobiegła wślad za jego wzrokiem. Płaskim dnem podążała wataha kilkunastu wilków. Przewodnik stada wyczuł ich, szczeknął krótko i spróbował się wspiąć na strome zbocze lecz jego łapy na próżno przebierały w osypującej się ścianie. Wilki pokręciły się chwilę szukając lepszej drogi, po czym na znak samca puściły się biegiem dnem wąwozu.

Chłop burknął coś pod nosem, co zapewne nic z pogodą wspólnego nie miało.

- Wąwóz za niedługo koniec ma. W nogi pani. Zgubimy ich na trzęsawisku.

Ujął ją za rękę i pociągnął za sobą. Zaczęli biec. Drzewa migały im przed oczami.

Cathil Mahr, Kesa z Imari.
Puszcza Gór Krańca.

Wielki kudłaty mężczyzna z drobną, jasnowłosą kobietą biegli wprost na nią. Z początku Cathil spodziewała się ataku, lecz wtedy zrozumiała, że przed kimś lub czymś uciekają. Zbliżali się do niej i już ją zauważyli. Kobietę z łukiem w dłoni i nieskładną burzą kasztanowych włosów.

Rednas Kella, Ellfar Ravil
Puszcza Gór Krańca

Podążali przez las w milczeniu, rozmowa się nie kleiła. Dwa milczące elfy we wspólnej podróży przez dziką puszczę.

Minęły trzy dni spokojnej wędrówki, gdy napotkali rzekę. Szli w górę rzeki jej lewym brzegiem, gdy natknęli się na niespodziewane towarzystwo.


Za kolejnym załomem ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Grupa wilków dzieliła między siebie łup - młode sarnie koźlę. Przypatrywali się chwilę tej niezwykłej scenie w milczeniu, po czym zaczęli szerokim łukiem okrążać miejsce uczty. Gdy prawie ominęli już przeszkodę, drogę zagrodziły im dwa inne wilki.


Stały może dwadzieścia metrów od nich. Wyraźnie odróżniały się umaszczeniem od ucztującego stada, więc z całą pewnością do niego nie należały. Zwabił ich tutaj słodki zapach krwi. Lecz konkurencja była duża i nie mogły liczyć na przyjazne przyjęcie, więc oglądały całe teatrum z daleka. Teraz, gdy zauważyły podróżnych mogły liczyć na to, że w końcu napełnią brzuchy.

Nena Deacair, Orin Sorley.
Puszcza Gór Krańca.

Po niezbyt miłym spotkaniu z drabami, Nena i Orin, nie czekając aż zbiry się pozbierają, odeszli szybkim tempem w las. Mając nadzieję, że nikt nie będzie ich gonił, kontynuowali swoją podróż. Spotkanie nie należało do miłych, lecz wyszli z niego właściwie bez szwanku. Jedynie twarz niziołka była zaczerwieniona i przypominała mu o tym lekkim pulsowaniem.

Szli więc szybko i w milczeniu, nie odzywając się do siebie. Z czasem jednak zwolnili a Sorley rozgadał się jak wcześniej, zabawiając dziewczynę opowiastkami. Słuchała go, nie odzywając się często a tylko przytakując czasami lub pytając o jakąś drobnostkę. Utrzymywała kontakt z naturą. Była jej częścią.

Po kilku godzinach marszu wyczuła coś, co ją zaniepokoiło. Zmęczone umysły trzech wierzchowców. Były to słabe, dalekie sygnały, jednak z każdą chwilą stawały się silniejsze.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline