Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2012, 23:02   #19
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Willam Snow nie lubił odkładać roboty na później dlatego wiedząc o konieczności wyjazdu do Wschodniej Strażnicy od razu jak mu siły wróciły zabrał się do pakowania i przygotowywania klamotów do wyjazdu. Niby taka wyprawa dla niego to nie była pierwszyzna ale nigdy nie wiedział czy aby jakie załamanie pogody go nie złapie, ile czasu mu przyjdzie spędzić w strażnicy no i co tam zastanie. Dlatego oprócz przygotowania sprzętu dla siebie pogadał chwilę z maestrem czy on aby nie pamięta jakiegoś takiego choróbska co to ich stadko kiedyś atakowało. Wydał odpowiednie dyspozycje stajennym… kazał narychtować sobie odpowiednią ilość żarcia… i okowity. Wyznaczył też dwóch szczęśliwców którzy mieli z nim jechać zwiadowca Cromme Panienka i nowy stajenny młodzik z południa. Septa chciał zobaczyć co jest rzeczywiście wart. Dopiero potem zabrał się za doglądnięcie codziennych spraw, zostawiając list do Lorda Dowódcy na później… pergamin drażnił go ze stołu niezapisaną kartą. Później, później na pewno coś będzie w stanie wymyślić. Teraz konie…

W stajni jak to w stajni było co robić. Jedne zwiady wychodziły inne wracały… zajął się robotą i gdyby nie sprawa klaczki i rozmowa z Wiotkim to pewnie wiadomość od Skagosów zastałaby go właśnie tam. A tak to nawet porządnie się nie wkurzył na Kudły Kurwy... bo najpierw to słabowanie a teraz ta przemawiająca końska krew... czasem co za dużo to niezdrowo.

***

- Ona – zaczęła poważnym tonem, zdradzającym, że walczy z wybuchem wesołości – Moruad Magnar. Moruad Magnar powiedziała nam, że Willam Snow ma oczy niebieskie jak zamrożone niebo nad Murem. Powiedziała też, że Willam Snow... ma... dobre serce.

Może i Septa straciłby rezon na dźwięk tego imienia… gdyby nie obudził się w nim wygadany handlarz koni. Tym bardziej, że to nie Moruad przed nim stała jeno jakaś wyszczekana dziewka – Dobre serca… znaczy co wy po darmową strawę tutaj wystawać ście przyszli czy jak? Wyszczerzył się do dziewczyny. – Dobre serce, twarda dupa czy kaprawy ryj… nie wiem jaką przywarą mnie tam Moruad Magnar była uprzejma obarczyć ale chyba przez kratę gadać nie będziemy.

– Erin z klanu Crowl weź ze sobą Tyra z klanu Rork czy jakiegoś innego wielkiego wojownika i chodźcie pogadać przy jakimś ogniu i grzanym winie. Bo jak rozumiem macie do mnie jakiś interes…
Po chwili dodał jeszcze z oburzeniem. – Tylko te zmechacone chabety trzymajcie po tej stronie Muru bo mi jeszcze jakie choróbsko do stajni przywleką.

Uśmiech Erin robił się coraz szerszy i szerszy, a apogeum szczęścia Skagijka osiągnęła, gdy Septa wspomniał o winie. I nagle wszystko poszło w najmniej oczekiwanym kierunku. Jej twarz stężała, gdy oszacował brutalnie stan koni. Wpierw zamarła, potem obróciła się, jakby chciała sprawdzić, czy jakieś snarki i grumkiny nie podmieniły im koni na końskie szkaradne podrzutki, kiedy tylko spuściła je ze wzroku. Tyr z klanu Rork stężał na swoim miejscu i rozdziawił japę na pełną szerokość, pokazując spiłowane w ostre stożki zęby.

- Ja... my... - zaczęła Erin niepewnie. - Musimy się naradzić.

Odeszła od krat, odszedł i Tyr. Zza kłębiących się koni, przez poprychiwanie, dobiegały ich podniesione głosy. Mówili w swoim jazgotliwym języku, ale raz po raz powtarzali jego imię i imię Moruad. Kudłata klaczka przyjaźnie muskała jego dłoń przez pręty aksamitnymi chrapami. Erin wreszcie wróciła, i była już zdecydowanie mniej radosna. Właściwie to wyglądała na zrozpaczoną, odchrząknęła i zaczęła z szacunkiem:

- Wybacz nam, Willamie Snow. Mało koni mamy na wyspie, i omylić się mogliśmy. Jeśli nasze konie nie znalazły w twoich oczach uznania, wrócimy znaleźć inne. Jednak... mamy rannego, może nam umrzeć w drodze. Czy okażesz nam dobre serce i przyjmiesz go? Wiemy, że posyłacie wozy nad morze, południową stroną Muru. Wystarczy, że zostawicie naszego druha na Długim Kurhanie...

Septa kazał rozewrzeć kratę bo ileż można tak było gadać. Był też rzecz jasna ciekawy tych koników… no i ta klaczka co to się zdecydowała go powoniać była nawet całkiem, całkiem. Kiedy już wreszcie otworzyli jedne odrzwia i Skagijka nieomal z rozpaczą w głosie zakomunikowała mu rozczarowanie jego niezadowoleniem ze stadka… to aż mu ręce opadły. Co kraj to obyczaj… i chyba jego strategia negocjacyjna była nazbyt przemyślna jak na barbarzyńców. Nie wspominając już o tym rannym…

Wyszedł przed Mur aby przyjrzeć się wszystkiemu z bliska i Skagijce i koniom i Skagosom… w takiej kolejności. Klaczka bardzo szybko wywęszyła w jego kieszeni obierki ze słodkich buraków a i kolejny konik się przyplątał. Cóż zwierzaki nie miały oporów żeby przyjąć od niego poczęstunek.

Odsunęli się od krat, gdy przechodził. Milczeli. Tyr dyszał ciężko, Erin przygryzała niepewnie kłykcie własnych palców. Póki się śmiała, zdawała się Willamowi taka ładna, tą szczególną urodą i świeżością przynależną młodości. Ten stupor oczekiwania i napięcie na twarzy cholernie ją oszpeciły. Milczeli. Milczeli wszyscy dziewiętnaścioro, wisząc niepewnymi spojrzeniami na jego twarzy. Kudłata klaczka zarzuciła przyjacielsko łbem, uderzając go po ramieniu. Stąpała ostrożnie, a boki miała zaokrąglone i ciepłe. Była źrebna, i kilka innych także. Na żadnym dworze na południu nie wzbudziłyby zachwytu te koniki...W większości małe, choć kucami nie były - ale taki rosły Engan na przykład wysoko by kulasów nie musiał zadzierać, by wleźć na siodło... wystarczyłoby, aby stanął na palcach i zakrzyknął “wprowadzać!”. Kudłate też były te cholerki i krępe, nijak im było do południowych wymogów końskiej urody - smukłości, wysokich nóg, cieniutkich pęcin i gładkiej sierści. Tyle że Willam nie siedział na Murze od wczoraj, i dobrze wiedział, że delikatne smukłe piękności z południa nie radzą sobie na bezdrożach za Murem, ani w lesie, ani w górach, łamią nogi w wykrotach, zbyt szybko marzną, zbyt łatwo chorują, i nie chcą żreć byle czego.

Choć żaden południowiec nie zaszczyciłby tych kudłaczy sadzając na ich grzbietach swoją szlachetną dupę, dla zwiadowców były to dobre konie, twarde i wytrzymałe, urodzone za Murem, więc nawykłe do tego, że żre się to, co dają, a jak nie dają, to trzeba samemu spod śniegu wygrzebać. Było ich z pięć dziesiątek, może troszkę mniej, niektóre osiodłane... i to był największy problem. Najpewniej większość z nich kulbakę widziała tylko przy takiej okazji, jak zwiadowcy obok przejeżdżali. Jeden był zaprzęgnięty do zmajstrowanego z gałęzi i skór leża.

- A co wy też mi tu z tym sercem chrzanicie i tym wybaczaniem jakbyście na jaką audiencję przyszli do Wielkiego Septona co najmniej. Pewno, że nie dam waszemu druhowi zemrzeć w końcu jesteście od drogiej Moraud… no i sojuszniki jesteśmy no nie?


Uśmiechnął się nad grzbietem siwka trącającego go prosząc o jeszcze odrobinę słodkości. Odgonił go od siebie i dodał – A te wierzchowce wcale tak źle nie wyglądają z bliska jak się mi widziało przez kraty. Urodziwe to one nie są ale wyglądają na takie co to pohasać na nich można. A wiadomo, przecież że lepiej dosiadać taką klaczkę co to jeźdźca zawiezie tam gdzie powinna a nie tylko ładnie jej z oczu patrzy. Niby to mówił gładząc po chrapach kasztankę ale wpatrywał się w Erin. - Może co mnie oślepiło… a i gonić ich szkoda tam i na zad. Zatem tak jak powiedziałem. Zapraszam na wino, jakąś strawę i poopowiadacie mi co to za konie i z czym jeszcze was przysyłają. Będzie okazja się lepiej poogląd… poznać znaczy. W izbie ciepło a mu tutaj tak opatuleni że i gadać się nie chce. No i tego rannego wnieście coby nam tutaj nie kipnął.

- Co on gada?
- wizgnął się Tyr z klanu Rork. - Niczego nie kumam!
Erin tłumaczyła słowa Willama na mowę Skagosów posiwiałemu mężczyźnie, którego pierś zdobił naszyjnik z dziesiątków srebrnych monet.

- On mówi
- przetłumaczyła też Tyrowi z ludzkiego na barbarzyńskie - że napić się z nami chce. Willamie Snow, musimy wiedzieć: czy przyjmujesz nasze konie? Potem możemy się napić, a jakże. Nie odmawiamy drogim druhom Moruad. Nie odmawiamy... niczego, zwłaszcza kiedy tak miło proszą.
I wszyscy nadal patrzyli na niego tak, jakby był nie tylko Wielkim Septonem, ale i królem samym, a od jego słów zależały losy świata.

Willam znał te konie… wiedział, że na takich jeżdżą dzicy z gór… ci z okolic Wieży Cieni. Wiedział i zastanawiał się teraz czy aby nie było więcej wdów i sierot w tamtych okolicach. – Co to za konie… i jaka jest ich cena? Warknął może nieco oschle. Zawsze tak miał jak przechodził do sedna w rozmowach o interesach.

Wyglądało, że to miałbyć dzień pełen zdziwień. Skagosi ustami Erin wyrazili swoje zdziwienie, że nie rozumie oczywistych oczywistości. – No jak to jakie? To konie dla ciebie. Sepcie sama otwarła się jadaczka. – Cena ale jaka cena? Teraz to już na pewno by miał minę wioskowego matoła gdyby nie jazgot jaki się podniósł wśród dzikusów. A to zawsze potrafi obudzić zdrowe odruchy u człowieka który cenił swoją skórę.

- Jak to kurna dla mnie? Czym Nocna Straż sobie zasłużyła na taką hojność i na taki dar? Wypalił czujnie obserwując Skagosów.

Przez chwilę nie wiedział kto bardziej nie rozumie tej sytuacji on czy oni. Miny mieli nietęgie. W końcu jakiś głos rozsądku przemówił. - My nic nie wiedzą, czym Straż sobie zasłużyła.

- Moruad posłała nas trzy miesiące temu za Mur, i kazała znaleźć dobre konie dla Willama Snowa, który ma niebieskie oczy i dobre serce. Kazała je przyprowadzić tutaj. Oto jesteśmy.

Septa wiedział, że darmo się nawet w gębę nie dostaje. Miał pewność - na taki dar nie zasłużył... chyba, że o czymś nie wiedział. Natomiast jeżeli nie była to spłata długu to jemu albo Straży przyjdzie spłacać dług. Znaczyło to nie mniej nie więcej, że Moruad wcześniej czy później się zgłosi do niego albo Lorda Dowódcy. Wymagano od niego wyczarowania wierzchowców bez złota… hmmmm oto kurna one! Nie powinno go to interesować. Pająk chciał Pająk dostał. A może był po prostu miękką pytą i jak pomyślał sobie, że te koniki raz jeszcze będą gonione niewiadomo gdzie niewiadomo co będą żarły to ich szkoda… tak samo jak szkoda trudu tej bandy Skagosów… i cierpień dzikich.

- A niech mnie snark kusia odgryzie jeżeli nie wezmę tych koni. Moje dobre serce się raduje a błękitne jak niebo nad Murem oczy są mokre od łez szczęścia. Kurwa, że się tak poetycko wyrażę. A teraz wino!

Najbliżej stojący Tyr porwał Septę w żelaznym uścisku zwąc go swym bratem. Starzec z pękiem monet na szyi ograniczył się tylko do uścisku ręki… Szczęściem Erin była bardziej wylewna i wyściskała go i wycałowała jak się patrzy. A na twarzy reszty widać odmalowała się niesamowita ulga… chyba już mieli solidnie zmarznięte jajca aby spędzić kolejne miesiące na poszukiwaniach koni.

***

Willam Snow polecił wołać Marudę, Tolleta i innych stajennych. Musieli przeprowadzić blisko pięć dziesiątek koni przez tunel pod Murem… a niestety większości z nich się to nie spodoba. Większości, bo koniuszy wypatrzył trzy znajome wierzchowce. Niestety jak je ostatnio widział to siedziało na nich trzech braci… trzech braci, których już pewnie nigdy nie zobaczy. Już nie mówiąc o tym, że wieczór nagle może bardzo szybko zrobić się nieprzyjemny… dlatego póki co nie poruszał tego tematu.

Zajęło im to trochę czasu. Niektóre konie spanikowały… tymi osobiście zajął się Septa, ba niektóre to nawet jemu było ciężko uspokoić. Niektórym trzeba było zasłaniać oczy. No ale w końcu nie takie rzeczy się robiło. Koni nie wprowadzał do stajni tylko wpuścił na wybieg. Musiał się im przyjrzeć czy aby zdrowe no i lepiej żeby też się oswoiły z nowym miejscem. Czy tego chciał czy nie trochę się przy tym namordował. Zaschło mu w gardzieli a i zgłodniał… do tego koszula lepiła się mu od potu. Dlatego z miłą chęcią dołączył do biesiadujących już Skagosów. Był w końcu tak jakby gospodarzem. Rzecz jasna polecił jednemu z rekrutów, żeby kopsnął się do Starego aby dać mu znać jak już wreszcie otworzy drzwi dla maluśkich.


***

- Lannister! Czekaj mus nam pogadać! Wydarł się Willam tak jakby próbując zakrzyczeć panujący na placu harmider. Nie chciał by zwiadowca mu zniknął z pola widzenia więc podbiegł w jego kierunku. – Musimy pogadać.
Śmierdział koniem, potem, bimbrem ale w to wszystko była jeszcze wmieszana jakaś obca domieszka... coś co jednak wielu braci mogło drażnić. Czerwień na gębie też zdradzała, że spędził ostatnie godziny z kielichem w ręku - Sprawdzałem siodła i wierzchowce po waszej eskapadzie… i ktoś próbował podciąć ci popręgi… Zawiesił na chwilę głos upewniwszy się że nikt się im nie przysłuchuje. – Tobie albo Wiotkiemu. Czyli tobie. Kilka dni temu… skrzętnie to kurwa ukrył ale ta złamana pyta zrobiła to jak koń był osiodłany. Może na jakimś postoju. Może Skagos, może Dziki… a może komuś zalazłeś za skórę, jakiemuś nowemu.

Lannister milczał chwilę przypatrując się Willamowi uważnie. Ciężko było cokolwiek wyczytać z jego oczu, przez chwilę wydwało się nawet, że wiadomość nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Jednakże po chwili skupił swoją uwagę na Septcie

- Swoich ludzi wybierałem sam … a poza tym jeżeli, któryś chciałby mnie załatwić, to miałby ku temu lepsze możliwości niż podcinanie mojego siodła … ale … - Joran zamilkł na chwię gdy w pewnej odległości przemaszerowało dwóch braci udający się zapewne na wartę na szczyt muru

- Septa możesz określić jakim ostrzem zostało podcięte siodło? Większość Skagosów używa dość specyficznych narzędzi …

Willam popatrzył na niego jak na wariata. - Ostrym kurwa. Czego ty ode mnie chcesz, cudów? Joran to była stal... I zrobił to ktoś komu bardziej zależało żebyś skręcił kark i mógł oglądać swoją dupę jak srasz niż tak po ludzku cię ukatrupić. Że niby wypadek.

- Coś więcej? - zapytał Joran po dłuższej chwili - Cokolwiek, co mogłoby mi pomóc choć zawęzić krąg podejrzanych. Dzień więcej i mnie, może być dla mnie różnicą między obozem dzikich, a bardziej kameralnym towarzystwem. Nie mam zamiaru co chwila patrzeć na plecy, czy nie mam już w nich jakiegoś sztyletu

- Może obóz Skagosów... ale sam rozumiesz, że to wróżenie z rany konia... dość płytkiej rany. Równie dobrze to mogło być i dwa dni później. Być może to dziwaczny chód klaczki był związany z tą raną. Ale to już sam sobie musisz odpowiedzieć na pytanie kiedy żeście konie zamienili tylko wtedy to już nie ty byłbyś celem... Willam wzruszył ramionami. - Wiem, że to robota kogoś kto mógł podejść dość blisko bez podejrzeń. Wiem, że robił to kiedy koń był okulbaczony więc raczej na krótkim postoju a nie na nocnym wywczasie. Wiem, że zrobił to stalą i zrobił to na tyle sprawnie że pewnie by wyglądało jak przykry zbieg okoliczność... Wiem też, że musicie lepiej dbać o konie, kurwa wasza mać!


***

W drodze do swoich miłych gości napatoczył się jeszcze Ulmer. Trudno było stwierdzić czy to nabyte kompas naprowadzający go na popijawę czy zwabiła go raczej wrodzona troska o wątroby innych. Jak mają się truć to on z dobrego serca część tego wolał wziąć na siebie. Grunt, że Willam był bardzo zadowolony z jego rubasznego towarzystwa.

W jednej z pomniejszych izb przy kuchni już towarzystwo się rozsiadło. Już zrzuciło z siebie ciężkie ubrania. Już napełniło pomieszczenie odorem nie mytych ciał. Już zdążono nanieść gulaszu w wydrążonych bochnach suchego chleba. Już grzane wino było na stołach… to jednak czekali na Septę. Ten ni to żeby ukryć zawstydzenie i już nie mając zamiaru dalej dręczyć swoich gości wzniósł pierwszy toast za Magnara i chwilę potem za Moraud… a potem nim udało mu się zabrać za strawę – żadna powalająca ot pikantny gulasz gdzie więcej pływało selera marchwi i rzepy niż mięsa to jednak smaczny i ciepły – spełnili jeszcze toast za zdrowię Lorda Dowódcy, za Willama, za ich udaną wyprawę i powrót do swoich, za płodność i za owocne poszukiwania…

Po jakimś czasie jednak Septa zdał sobie sprawę że ani nie chciałby się z nimi bić do upadłego ani z nimi pić do upadłego dlatego też postanowił spróbować pociągnąć ich nieco za język… - No to opowiadajcie mi dzielny Tyrze jak to żeście w tej niegościnnej krainie takie ładne stadko uzbierali. No i jak ten wasz druh takich paskudnych ran się nabawił. Bo nie wygląda jakby z konia spadł? Ten jednak tak pałaszował strawę że chyba nic nie dosłyszał tedy Willam musiał poszukać bardziej rokującego rozmówcę…

Patrzył i słuchał. Słuchał i patrzył i jakoś nie wierzył w tą prostolinijność, szczerość i otwartość Skagosów. Oni kurwa ciągle w coś grają i co gorsza zaprosili do tej gry jego! Williama Snow... zwanego Septą a ceniącego spokój.
 
baltazar jest offline