Była niepocieszona. Raz, że nikt nie podzielał jej podejrzeń co do wróżbity. Dwa, że samotna, opuszczona wieża jako żywo na myśl jej przywodziła wyludnione przez Wielką Zarazę wioski w Mrocznej Puszczy, po które las wyciągał zielone ręce, by je objąć na powrót w posiadanie. Trzy, że wody tu nie było, a czuła już, że mech jej rośnie między palcami.
Jednak byli w drodze, i tylko to się liczyło. Każdy postawiony krok mógł ją przybliżać do celu, toteż póki szli, Modron zachowywała pogodny nastrój. Szrona uwiązała z tyłu dwukołówki, na której siedzieli dumnie krasnolud z niziołkiem, a sama często gęsto schodziła w bok, by wrócić po czasie jakimś i podsunąć towarzyszom a to korzonki jakoweś, a to jagody, wymiędlone i ciepłe od ciepła jej dłoni, a to pochwalić się ustrzelonym króliczkiem.
Gdy jednak stanęli, zmarkotniała od razu. Każdy popas przeciągał się w jej szesnastoletnim rozumieniu w wieki całe, i odsuwał w czasie upragnione spotkanie. Do tego miała zagwozdkę - jak właściwie winna tytułować swoich druhów. Elfy to wiadomo... wszystkie elfy są szlachetnymi panami, chyba że akurat są paniami, takoż szlachetnymi. Z krasnoludami też sprawa była jasna - każdy jeden brodacz był mistrzem, tego lub tamtego, jak nie kowalstwa, to płatnerstwa, jak nie płatnerstwa, to górnictwa, a poza tym każdy był zacnym krasnoludem. Hobbity, o ile zdążyła się zorientować, były mości hobbitami. Jak jednak powinna nazywać takiego Giriona albo Seotha? W sumie mogłaby zapytać, ale nie chciała wyjść na głupią dziewczynę z lasu, co świata nie widziała ani obyczajów nie zna. Liczyła więc po cichu, że jakoś to samo wyjdzie.
Przynajmniej mieli nad głową kawałek dachu, dawało to nadzieję na podsuszenie przemoczonej przyodziewy. I tu również niestety dała o sobie znać wyższość obeznanych z wędrówkami podróżników, przynajmniej w kwestii przygotowania do podróży. Wszyscy byli przemoczeni - ale ich ubrania wyschną szybko, a przesiąknięte deszczem grube wilczury Modron będą suszyć się najbliższy tydzień, promieniując zapachem mokrej sierści, którego dogłębnie nienawidziła. Siedziała tedy Modron naga przy ognisku, co jakiś czas wstając, by wyżąć skóry z wody, zziębnięta i zła na samą siebie. Skończy się to jakimś choróbskiem ani chybi.
Kiedy Seoth wrócił, Modron doglądała ogniska i skrobała zaciekle dno kociołka z resztek strawy. Nie za bardzo wiedziała, kim są ludzie z Rhudauru, skoro jednak bardziej światowy Alarif uznał ich za zagrożenie, to coś musiało być na rzeczy.
- Szlachetny Alarif będzie obwoływał... a ja zasadzę się niżej w krzakach z łukiem. Na wypadek, gdyby obwołani wyciągnęli broń - zaproponowała i wyciągnęła z sahajdaka swój piękny, smukły łuk elfiej roboty. Na plecy zarzuciła kołczan i już się odwracała, by zrobić to, co powiedziała. Tak, jak stała - ociekając zimną wodą, prócz butów nie mając na sobie niczego.
Ostatnio edytowane przez Asenat : 24-10-2012 o 10:15.
Powód: ekhm... nie zauważyłam kwestii deszczu :-)
|