Strach, zdziwienie, niepokój i rozbawienie. Każdy z nich zareagował w inny sposób na zaskakujące i niebezpieczne zdarzenie.
Jedni reagowali jak najbardziej racjonalnie, inni pod płaszczykiem ironii i humoru, ukrywali swój niepokój.
Na razie nikt jednak nie panikował. Wszystkie zachowania mieściły się w granicach tolerancji przyjętych dla zdarzeń stresujących.
Winda nadal stała w miejscu.
Ktoś wcisnął przyciska wyboru piętra. Jedyną odpowiedzią był odległy odgłos łamanych kości.
Ktoś inny wybrał przycisk alarmowy. Dźwięk, jaki wydobył się po chwili z głośnika umieszczonego na panelu windy sprawił, że wszyscy zdrętwieli. To co usłyszeli w żadnym razie nie mogło być standardowym efektem, jaki powinien w tym momencie się rozlec.
Krzyk wypełnił windę i sparaliżował wszystkich. Brzmiał on, jakby ktoś kogoś mordował.
Gdy jęk wybrzmiał
Laura Faroe trzęsącą się ręką wybrała numer alarmowy w komórce.
W chwili, gdy usłyszała standardowy dźwięk połączenia, ucieszyła się w duchu. Jej radość była jednak tylko chwilowa. Głos, który usłyszała a przede wszystkim słowa sprawiły, że omal nie zemdlała.
- Zabijcie starucha! Zabijcie go, albo zginiecie tutaj.
Kolejnych słów już nie było. W telefonie zaległa kompletnie głucha cisza.
W tym czasie
Aleksandra Weiss sprawdzała stan siwego mężczyzny. Puls miał stabilny i równy. Oddech również. Jego ciało jednak było wiotkie, jakby miała do czynienia z manekinem.
- To on - wyszeptał starzec. Jego powieki dotychczas zamknięte, nagle otworzyły się szeroko. Przekrwione oczy wlepione były w wesołego dostawcę kanapek.
- To on - powtórzył jeszcze ciszej tak, że tylko
Aleksandra Weiss go słyszała - Zabijcie go. To jedyny sposób, by się wyzwolić.
Po tych słowach głowa opadła mu na piersi. Nadal jednak żył. Jego klatka piersiowa wolno poruszała się w górę i w dół.
W tej samej chwili coś ciężkiego spadło na dach windy, wywołując potężny metaliczny hałas. Winda osunęła się w dół z gwałtownym szarpnięciem.