Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2012, 04:29   #57
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Znowu padało. Kurwa. New York City. A ktoś coś kiedyś pierdolił, że w Londynie nic tylko pada i pada. Duża skórzana torba przerzucona przez ramię mogła skrywać w sobie kilka obrzynów, małe dziecko, kadłubka lub kilka kilo kartofli. Nic z tych rzeczy. Ed targał wszystkie sztuczne pośladki, pipki i cycki jakie potrzebne były w niezwykle interesującej sprawie. Żeby było dowcipniej na dnie leżała na dokładkę specjalna siateczka do wirtualnego baraszkowania. Ostro ruszył z miejsca. Wyjechał podziemi masakrując stojące w deszczu kałuże. Cyrk na kółkach. A raczej burdel. Nie, sex shop. Whatever.



***




Przekroczył próg klubu z głupim uśmieszkiem kiwając głową na podśmiechiwujących się kumpli. Niektórzy robi śmieszne ruchy, gesty niecenzurowane i takie, dzięki którym wychodzi na to, że z dwóch palców jednej ręki i języczka można robić figury do pokazywanych charades. Najlepsza była jednak jedna z całkiem niebrzydkich 'Old ladies'. Wsunęła sobie ostentacyjnie dłoń głęboko w majtki, pogmerała, a potem wyjęła i powabnie posmarowała się na szyi i za uszami ‘ala Smell o’ Nature. Heh. Niezła plota musiała pójść.
Audrey za barem stała nieruchomo. Wzrok miała utkwiony w paradującym z torbą Edzie. Widząc ją wzruszył ramionami i puścił ku niej oczko wraz z uspokajającym uśmiechem. Co tu dużo gadać. Z blondynkami rozmawia się inaczej. Nie miał na razie zamiaru zawracać sobie nią głowy, choć wiedział, że w końcu nie ominie go konfrontacja z płcią piękną w cztery oczy.

Na zapleczu oddał Juniorowi fanty zostawiając sobie tylko siateczkę do naciągania na facjatę. Kiedyś wystarczyło nasunąć na łepek malucha kondom... Teraz trzeba było naciągać siatkę na głowę i nie trzeba było martwić się o gumki. Ot postęp czyni cuda. Chłopaki sprawdzili sprzęt. Gra muzyka.
- Stary jest u siebie? – zagadnął młodego Jorgenstena.
- Nie ma. A co?
- Nic. Muszę z nim pogadać.
- Wpadnij jutro. Chyba, że naprawdę musisz.
- Eeee. Nie aż tak. Wpadnę jutro.
- Okej. –
wymówił z niby tam szweckiego.
- Okay. – powtórzył Ed.
Walters miał korzenie pradziadku szkockie. Czy przez to musiał wtrącać szkodzkie powiedzonka? Żeby chociaż baran umiał po szwedzku z dwa zdania sklecić... Nawet stary Jorgensten nie umiał przecież. Zaśmiał się.
- Skończcie robić mi koło dupy z tymi wszczepami podśmiechujki, bo mi Młodą szlag trafia. – powiedział zmieniając temat.
- My nic nie mówili. – on jak i reszta stojących nad fantami motocyklistów rozłożyli ręce, wzruszyli ramionami, sznurowali usta niewidzialnąnicią, zamykali suwaki na wargach lub wyrzucali za siebie kluczyki, robiąc niewinne oczy.
- Jaaaaasne.
– zaśmiał się jeszcze raz i obrócił na pięcie.
Odchodząc wystawił do góry rękę zakończoną sterczącym samotnie uniwersalnym środkowym palcem.



***



- Co, zgubiliście się?
– zaczął skinhead. - Nie ma tu wstępu dla zwierząt. – ostatnie zdanie skierowane było pod adresem Felipy.
W Waltersie zagotowało się. Nosz kurwa mać. Kamera rejestrowała każdy ich ruch. Netrunner będzie wiedział kto go szuka. Trzeba było zamieszać, że by niekoniecznie wiedział po prawdzie kto i po co. Do facjaty Eda ciężko było od razu przypiąć afiliację gangową, ale o to w sumie na początku chodziło. Czarny, długi, skórzany płaszcz mógł nosić zwyczajnie każdy.
- Dobrze prawisz. – Ed stwierdził spokojnie. – Tak suka, – przeniósł pogardliwy wzrok na Felipę - ale cóż... niezwyczajna. Klient nasz pan zwłaszcza jak lubi mocno i boleśnie pokazać gdzie jest takich miejsce. - wycedził sycząco niczym wąż. - Gdzieżby do tego przyprowadzać aryjskie damy? Prawda? Nie uchodzi. Bo ona – głową skinął na Evans. – ta to dopiero robi najlepsze lody w mieście. Towar z pierwszej ligi. – powiedział dumnie i dobitnie z palcem na cynglu spluwy w kieszeni skórzanego płaszcza. - Dwa patyki za godzinę. Pięć patyków za noc. Bagatelka, nie? - wzruszył ramionami. - Mam dla was propozycję. – powiedział pewnym siebie głosem, żeby zbiry nie miały cienia wątpliwości, że choć mówi z szacunkiem, to respekt nie jest wymuszony ich dominująca postawą i przewaga liczebną kolesi z Arian Brotherhood, lecz czymś innym. Że się ich nie boi i że pewnie ma ku temu powody. - Pomożecie ściągnąć dług z delikwenta co tu pomieszkuje, a który sobie poużywał i nie zapłacił, a połowa z tego szmalu lub fantów wpadnie dla was. A co tam... Na dobry początek znajomości ekstra godzinka gratis z każdą szparką. – zrobił hojny gest. - Więc jak? Stoi?

Jeżeli słowa Waltersa w jakikolwiek sposób dotknęły Felipę to skutecznie nie dała tego po sobie poznać. Oparła się o ścianę, jakby było jej wszystko jedno, jedną nogę zgięła w kolanie i oparła o mur wystukując piętnastocentymetrową szpilką tylko sobie znaną melodię, co dawało jednak ładny widok na jej pasek do pończoch i rąbek czarnych koronek.
W zasadzie robiła wrażenie dość znudzonej gdyby nie fakt, że jedna dłoń zanurkowała w połach płaszcza odnajdując chłód pistoletu. Kolejna akcja wychodziła im mocno improwizowana. Strzelanina nie wydawała się wskazana jeśli mają dostać się do posesji netrunnera. Swoją drogą to był pieprzony pech, że natknęli się akurat na bandę nazistów. Na gadkę i wdzięki Felipy zupełnie w tej sytuacji nie było popytu. Mierda...

Jack już, już chciała zapyskować, w końcu co, jak co, ale miała ochotę do bitki, ale Ed zaczął nawijać w sposób całkiem nieoczekiwany. Lekko zdziwiona uniosła brew, ale w sumie mogło być to całkiem zabawne, a szanse, że będą mogli i tak im wpieprzyć były całkiem spore.
- Dla takich przystojniaków można by nawet pomyśleć o rabacie na przyszłość.
Krótkie zdanie, ani trochę nie kuszące. Tak jak Felipa kusić nie umiała.
Za to zrobiła krok do przodu tak by stanąć tuż obok jednego z pierdolonych rasistów. Jednego z tych niższych, tak by mogła spokojnie sięgnąć do jego karku. Tak jakby, co.

- Niby z tym zwierzęciem? - tylko ich “przywódca” chyba miał prawo się odzywać, bo reszta milczała, chociaż jeden splunął pod nogi Felipy. - Nie rucham zwierząt. Co najwyżej ta druga.
Tu obejrzał sobie dokładniej Jack. Zwrócili też uwagę, że trzech co prawda myślało podobnie, ale wyraźnie najmłodszy z nich popatruje całkiem ciekawie również ku latynosce, bezczelnie kuszącej wdziękami, nawet jeśli te nie miały tu wielkiego brania.
- Ale facet, pierwsze słyszę, aby obcy wśród moich kasę ściągał. Tu nie ma samowolki, jasne?

Podszedł bliżej, patrząc mu prosto w oczy. Prawdopodobnie próbując pokazać, kto tu rządzi, Walters znał wszystkie podobne sztuczki.
- Który to niby? Przecież jak patrzę na tę szmatę to nie dziwię się, że nie chciał zapłacić za jej używanie. Nie mogę się tylko nadziwić, że jej w ogóle dotknął.

Felipa sie nie odzywała, wyglądała na niewzruszoną. Zastanawiała się czy Walters do czegoś zmierza czy skończy się tak czy siak na strzelaninie. Na razie jednak nie chciała wcinać się między wódkę i zakąskę. Do czegokolwiek zmierza Ed, Felipa cierpliwie czekała na pointę.

- Może dlatego tak się kitra w basemencie. A czy to twój, to cóż, ty mi powiedz. - Ed wzruszył ramionami. - Twój teren, to chyba wiesz co się dzieje na budynku najlepiej, no tak czy nie?
- On? - prychnął przywódca neonazistów. Jego ton stał się ostrzejszy, a on sam się zbliżył. - Na moje, to wy tu szukacie czegoś, co nie powinno was kurwa obchodzić. Wyglądasz na swojego chłopa, dlatego dam ci ostatnią szansę. Spierdalaj.
Jego ludzie poruszyli się lekko, zajmując najlepsze pozycje. Felipę zlekceważyli, ale stojącą bliżej Jack już nie do końca.
A jajaja jaj!
- Dobra, ty też nie wyglądasz na frajera. - Ed spoważniał. - Masz rację, nie jestem pimpem. Mam sobie do pogadania z tym kolesiem w imieniu Jorgenstena. Jestem od Aniołów.
Mężczyzna przyglądał się mu przez chwilę, jakby oceniając, czy gada prawdę. Potem spojrzał na Felipę z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy.
- I chodzisz z tym ciemnym gównem? Miałem was za poważniejszych, bo swoje słyszałem - pokręcił głową w niedowierzaniu, niezależnie od tego, co dokładnie słyszał. - Ten netrunner to nasz gość, czego od niego chcecie? Ostatnio się w nic nie wpierdolił, bo bym słyszał. Nie przyłazisz tu pierwszy odkąd ma tu lokum.
Ed przeniósł wzrok na Felipę.
- Biznes jest biznes. - potem wejrzał w oczy łysego i przekrzywił lekko głowę. - Jak nie chcecie żebym ja z nim rozmawiał, nie ma sprawy. Jorg przyśle pewnie bardziej miłe towarzystwo. - w słowie ‘miłe’ można było usłyszeć kurewski chłód.
Mężczyzna odpowiedział takim samym spojrzeniem.
- To nasz facet, jego sprawa jest naszą sprawą. A to nie jest już wasz teren. Chyba nie chcecie wojny o jakąś pierdołę, co? - uśmiechnął się, ale to było raczej obnażenie zębów niż uśmiech.
- Ja? - Ed uśmiechnął się. - Ja jestem pacyfistą. W takim razie nic tu po nas. Trzymajcie się solidnie waszego terenu. Tak trzymać. - w kąciku ust zadrgał ledwie dostrzegalny uśmieszek. - Z tobą nie gadam, bo nie z tobą mam biznes. Przekażę Jorgowi.
Tamten odstąpił odrobinę, na przejętego nie wyglądając. Chociaż grymas zniknął mu z twarzy.
- Przekaż. Jak nie chcesz gadać, trudno. Spytam zaraz Gonzalesa czym podpadł Aniołom... - zerknął w bok - ...i dziwkom. Może coś powie i nawet się z wami skontaktuje.
- Rób jak uważasz, uważaj jak robisz. - Ed wzruszył ramionami. - A przepraszam, nie dosłyszałem, na ciebie jak wołają? - uniósł lekko brew.
- Dietfried, jednooki - facetowi zadrgała warga, chyba z rozbawienia. - Ciebie łatwo zapamiętać. Dowiem się, czy taka morda faktycznie należy do Aniołów.
Nie mówił tego groźnym tonem, raczej swobodnym. Może czuł się zbyt pewnie, a może tylko swobodnie, na swoim terenie, mając przeciw sobie obecnie tylko jednego faceta.
- Be my guest. - Ed nie pożegnał się z farbowanymi arianami.

Wychodząc na ulicę Ed miał mieszane uczucia.
Z jednej strony wszystko szło zgodnie z planem. Z drugiej żałował, że nie porozmawiał sobie tego wieczoru z facetem przedstawiającym się jako Gonzales. El puto cabezon... Czy jak tam pieszczotliwie nazywają się Spiki nawzajem...
Do miksu dla draki i ogólnego zamieszania musiał jeszcze wrzucić Umbrellę i Rustlerów. Idąc w kierunku maszyn czuł na plecach, że są obserwowani. A może to tylko odzywała się w nim paranoja podwójnego, nie przepraszam, potrójnego, czy nawet już teraz poczwórnego życia? Robiło się coraz bardziej skomplikowanie jak na wykształcenie Eda.
Trzeba było wypić browca. Albo dwa.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline