Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2012, 19:53   #20
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bert z warty wrócił styrany jak koń pociągowy w czasie żniw. W Dzień Słońca bawił się ile tylko mógł nie żałując sobie tańca, śpiewu i dobrego towarzystwa. Pił z umiarem, ale nawet tak ograniczona ilość alkoholu dała się we znaki podczas stróżowania. W zasadzie gdyby nie krasnolud domokrążca może by nawet przysnął. Starał się jednak jak mógł, a zaraz po zmianie wartowników poszedł lec ciężko niczym głaz. Tym większe było jego zdziwienie, gdy ktoś go najzwyczajniej w świecie szarpał. Nie czuł się wyspany, ani tym bardziej wypoczęty.

- Wolmar! Czego chcesz?! - zawołał głośno Bert do ucznia stolarza.

- Zbieraj się. Starszy woła do Wielkiej Izby. - odpowiedział chłopak czekając aż Bert się wygramoli z łóżka.

To nie nastąpiło zbyt szybko. Wolmar przy każdej okazji poganiał Berta. W końcu jednak poszedł sobie, a Winkel napił się, zjadł skromnie i ruszył - po zabraniu włóczni i tarczy. W końcu jakim byłby bez nich strażnikiem...



***

Bert może by przyspieszył gdyby nie jego stan i parę innych czynników. Nikt nie bił na alarm, nic nie płonęło, a ludzie spali w najlepsze po zabawie. Osadzie nie zagrażały żadne zagrożenia, więc Winkel nie rozumiał po co jest to całe zebranie. Zaczynał co nieco podejrzewać dopiero po dotarciu na miejsce. Pod siedzibą starszyzny stała cała grupa zeszłonocnych wartowników! Czyżby coś się stało? Ktoś czegoś nie dopilnował? Zaraz wszystko miało stać się jasne...

Wrota do sali otworzył Otto Miller łypiąc na wszystkich. Wyglądał jakby sprawdzał stan młodzików po nocnej, wcześniej zakrapianej, warcie. A ten nie był najlepszy. Po wejściu do środka Bert nabrał kolejnych podejrzeń co do celów spotkania. Rada wioski była kompletna nie licząc pustego miejsca po ojcu Gottliebie. Czyżby coś mu się stało? To by wyjaśniało bardzo poważne, posępne wyrazy twarzy zebranych członków rady.

Gdy Bert usłyszał o śmierci kapłana nie mógł w to uwierzyć. Spojrzał po spokojnych, całkiem poważnych minach radnych. Potem po strażnikach, którzy - podobnie jak on - byli całkowicie zaskoczeni. Krasnolud wstał burcząc coś pod nosem i udając się do wyjścia. Na szczęście zatrzymał go głos Alfreda Tannenbauma. Jost wytrzeszczył gały jakby zaraz mu miały wypaść. Woytek zająknął się panicznie. Gotte rozwarł paszczę niczym jakiś martwy gryzoń. Eryk nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Chyba nikt z tych młodych ludzi nie spodziewał się takiego wyznania. Kapłan Sigmara został zamordowany! Do tego okrutnie! I to w ich małej, spokojnej wioseczce, gdzie każdy każdego znał. Jak to mogło się stać...

Bert, który zawsze miał coś do powiedzenia teraz milczał. Zwykle głośno wyrażał swoje zdanie, potrafił walczyć słownie o każdy cenny grosz, a był w tym dość skuteczny. Zagubiony w natłoku myśli Winkel zastanawiał się nad zeszłym dniem. Widział kapłana nawet podczas zabaw, ale wiedział, że ten raczej nie bawił się dobrze. Ba! Nie bawił się wcale! Nie popierał tego typu świąt. Co więcej to za jego osobą kryło się złagodzenie wielu, dla niektórych fundamentalnych zasad ich religii. Dla przykładu nie składano już ofiar z żywych zwierząt zastępując je owocami. Może to się komuś nie podobało? Nie. Przecież ojciec Fryderyk to był złoty człowiek...


Ogień świec drgał delikatnie oświetlając niewielki, skromny, ale bardzo zadbany ołtarzyk. Na ołtarzu stała spora statuetka przedstawiająca kometę o dwóch ogonach. Jeden z symboli Sigmara Młotodzierżcy. Pierwszego Imperatora i patrona Imperium. Tego, który przed wieloma laty zjednoczył 12 plemion zamieszkujących obszary Imperium i wraz z krasnoludami zwyciężył nad zielonoskórymi na Przełęczy Czarnego Ognia. Od tamtego czasu Sigmar był też postrzegany często jako Bóg Wojny. Potężny Bóg-wojownik, którego na dziś dzień reprezentuje Wielki Teogonista, dwóch Arcykapłanów i całe rzesze wiernych...

Poza ołtarzykiem w pomieszczeniu znajdowały się ławy, a nad wejściem wisiał piękny młot bojowy. W ten wieczór lśnił niczym sam Ghal Maraz. Runiczny Rozłupywacz Czaszek, który był nagrodą dla Sigmara za ocalenie krasnoludzkiego króla Kurgana Żelozobrodego przed orkami i goblinami. Przed ołtarzykiem klęczał dość dobrze, jak na starca, zbudowany mąż. Siła jego wiary, modlitwy i hart ducha wprost emanowały od jego osoby. Był silny nie tylko duchem, ale i ciałem. Jak wielu kapłanów Młotodzierżcy był niegdyś znakomitym wojownikiem. Podobnie jak swój Pan bronił Imperium przez chaosem i złem. Dziś jednak modlił się o wstawiennictwo jego Pana. Prosił o to aby wioska, w której się znajdował została nawrócona na słuszną drogę. Prosił też o to aby wszyscy jej mieszkańcy byli zdrowymi i silnymi. Nie miał jednak pojęcia, że komuś uratuje to życie...

***

Kacper Winkel wraz z synem - jak dość często ostatnimi czasy - wybrali się do Oberwil po kolejną dostawę towarów. Wyruszyli tuż po wschodzie słońca co też pozwoliło im przed południem dotrzeć na miejsce. Młody Bert uczył się zawodu więc to mu przypadło targowanie się z kupcem. Dogadywanie interesów - szczególnie spraw dotyczących złota - Bert traktował jak dobrą zabawę. Nie zależało mu na pensie czy nawet paru w kieszeni. Bardziej liczyło się to, że płacił mniej niż każdy inny wieśniak. Po obiedzie poza domem Bert wraz z ojcem zapakowali wóz i ruszyli na trakt. W drogę powrotną...

Gdy byli w połowie drogi zaczynało robić się ciemno. Szarówka zaskoczyła ich dość nagle, dlatego Kacper pospieszył konie. Jako doświadczony domokrążca wiedział, że ten trakt o późnej porze zaczyna robić się niebezpieczny. Tym razem dwójka miała pecha... Pohukiwanie sów, ryki dzikiej zwierzyny raczej nie poprawiały ich koncentracji, cały czas dając znać o możliwym zagrożeniu. W pewnym momencie z lasu wybiegł na drogę jakiś kształt. Za nim drugi i jeszcze kilka. Zielonoskórzy. Bert w panice skulił się, a ojciec starał zawrócić wóz. Coś jednak poszło nie tak i koło podczas ostrego skrętu zerwało się. Kacper chwycił syna i wiedział, że nie zdąży zbiec. Wtedy usłyszał odgłos zbliżających się bijących o ziemię kopyt. Istoty zbliżały się bardzo szybko, a to w co były uzbrojone napawało dwójkę mężczyzn lękiem. Gdy Kacper upadł na ziemię, a syn pomagał mu wstać minęło ich dwóch jeźdźców. Tajemniczy wybawcy wtoczyli się grupę zielonoskórych atakując ich dobytym orężem. Parę chwil później poczwary spierzchły w las zostawiając Berta, jego ojca i dwójkę - jak się później okazało - strażników dróg w spokoju. Młot jednego z bohaterów lśnił od posoki złych monstrów, a domokrążcy dziękowali Sigmarowi za wstawiennictwo. Gdyby nie on i wiara Berta, Kacpra i ojca Gottlieba mogłoby być za późno...

***

Do zamku i barona doniosła o wszystkim Angela. Musiała to zrobić i nikt jej nie mógł za to winić. Bert dziwił się Jagnie, ale już jakiś czas temu zobaczył, że większość dziewczyn z wioski raczej nie lubi Angeli. Nie wiedział czy zazdrościły jej urody czy też tego, że poczuła prawdziwe powołanie. Nie jemu było pisane to rozstrzygać. Ważne było, że musiał z nią porozmawiać aby dowiedzieć się jak najwięcej o całej sprawie. Tak. Był odpowiednią do tego osobą...

Oczywistym było, że oni byli idealni do tego zadania. Byli młodzi, sprytni, do tego pilnowali się tej nocy i byli poza okręgiem podejrzeń. W czasie, gdy Bert rozmyślał reszta już zaczęła zadawać pytania. O świątynie, o ciało kapłana, o to kto już wie o morderstwie i kto ostatni widział duchownego. Dużo pytań. To co jednak najbardziej przykuło uwagę Berta to opowieść Alfreda Tannenbauma o łowcach czarownic. Człowiek ten osobiście miał możliwość poznać sposoby ich działania. Wiedział, że jak wioskowi nie zajmą się sprawą przed przyjazdem łowcy będzie już za późno. Muszą wykonać to solidnie, szybko i bezbłędnie. Wystarczy, że łowca znajdzie chociaż jedną winną, nie ukaraną osobę a będzie drążył aż do szpiku osady. A wtedy Biberhof może podzielić los Daschwitz o czym myśląc Bert czuł ciarki na plecach. Muszą działać, ale tak aby potem niczego nie żałować. Jako, że mają już plan na najbliższe godziny Bert pozostał przy tym, aby porozmawiać o całej sprawie z Angelą…
 
Lechu jest offline