Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2012, 01:10   #30
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Chicago

U Paddiego


Są rzeczy na które trudno się przygotować. Kiedy dowiadujesz się, że Reksia przejechała ciężarówka mleczarza, albo że masz raka, albo że Reksio ma raka.
Jedną z takich rzeczy, na które nie jesteś w stanie się przygotować jest fala uderzeniowa wywołana kościstą pięścią drobnej nastolatki. Wyglądało to jak na filmach, najpierw posadzka wygięła się, potem wybrzuszyła i powietrze przeszył trzask drewna, przez chwilę jakby nie działo się nic, a potem uderzyła ściana powietrza, przewracając tych co stali i przyciskając tych którzy leżeli jeszcze bardziej do podłogi. Pękało szkło, rozlewało się piwo, ludzie łamali kości, wpadali na siebie i łamali jeszcze więcej. Hałas był ogłuszający, aż wreszcie miliardem odłamków eksplodowały okna, by zaraz potem zniknąć całkowicie.
Pan Ściana stał niewzruszony, zasłonił tylko oczy przed wznoszącym się w powietrzu kurzem.

Klavdra mogła być pod wrażeniem swojego wyczynu, sterroryzowała cały pub i poważnie raniła kilku ludzi - ich jęki docierały uszu dziewczyny stłumione hukiem, który wciąż odbijał się w jej czaszce.
Trochę psuło całą przyjemność to, że Kyr’Wein odkleił się od ściany, padł na chodnik i właśnie podnosił się na nieco chwiejnych nogach. Krew leciała ma z lekko skwaszonego noska, miał też czerwone zęby. Evenigstar mogła jedynie mieć nadzieję, że odgryzł sobie ten parszywy język.
- Ty suko - niestety, nadzieja matką głupich. Kyr’Wein otrzepał rękawy marynarki i syknął coś w nieznanym jej języku, powietrze wokół niego zaczęło drgać i migotać. Czerwona energia, która tworzyła otaczającą go bańkę zaczęła zmieniać kształt i nabierać gęstości. Nie minął ułamek sekundy, a wokół Kyr’Weina zmaterializował się wysoki na dziesięć metrów półprzezroczysty rogaty stwór. Jego ryk prawie oberwał Klavdrze kolczyki z nosa. Nim się zdążyła zorientować powiewała jak chorągiewka na wietrze trzymana za połę kurtki przez Pana Ścianę. Pech chciał, że kurtka nie była najlepszej jakości i dziewczyna z pełnym impetem poleciała na drugi koniec pubu, przygrzmociła w ścianę, a potem przywitała się twarzą z podłogą.


Helena, ukryta za solidnym drewnianym barem powinna podziękować Paddiemu, że nie żałował na wystrój. Powinna go też przekląć za to, że zdecydował się na wielkie lustro i ustawił przed nim całą baterię butelek i buteleczek.
Dziewczyna schowała głowę między rękami, próbując ochronić ją przed gradem odłamków, jednak niewiele to dało, czuła jak miliony drobnych ostrzy przecinają jej skórę, a mocny alkohol oblewa żrącym jadem. Wszystko to ciągnęło się w nieskończoność. Nagle coś łupnęło o ścianę tuż nad miejscem, gdzie ukrywała się Catnip i padło jej do stóp.

Ciara i Lionnir leżały płasko przy ziemi. Nie widziały co się dzieje, ponieważ ukrywały twarze w ramionach. Pierwsy podmuch o mało nie zwiał im ubrań z pleców. Na szczęście większość szybujących przedmiotów ominęła je wysoko. Eksplozja przysporzyła im paru siniaków i trochę zadrapań jednak ogólnie rzecz biorąc wyszły z całej sprawy raczej bez szwanku.
Gdy wreszcie odważyły się rozejrzeć, drugi podmuch o mało nie odkleił ich od posadzki i nie rzucił na ścianę, na szczęście miały swoje sposoby by trwać na miejscu.

Detroit


George znalazł się na zniszczonym i opanowanym przez rośliny wielopoziomowym parkingu. Miejscami budynek wyglądał jakby trzymał się kupy jedynie dzięki pnączom, które spinały konstrukcję i drzewom podpierającym poszczególne poziomy. To wszystko było niemożliwe, tej wielkości rośliny nie miały prawa rosnąć na gołym betonie - nawet jeżeli znalazłyby szczeliną, dzięki, której sięgnęłyby ziemi, to nie było tu wystarczająco dużo światła, by mogły tak gwałtownie się rozrosnąć.
Ścisłemu umysłowi Georga nie zajęło dużo czasu znalezienie wzoru w całym tym bałaganie. Wyglądało na to, że wszystkie korzenie prowadziły do jednego miejsca, plątały się i krzyżowały, mieszały w oczach, jednak niezaprzecalnie łączyły się w grupy i pokazywały drogę cierpliwemu badaczowi.
Minton ruszył za nimi. Wyprowadziły go prosto na dach, gdzie znalazł bujną łąkę, porośniętą stokrotkami. Na chwilę oślepiło go słońce, jednak dostrzegł czyjąś sylwetkę. Przysłonił oczy ramieniem, tak, kobieta spoglądająca w dal z krawędzi budynku. Stała do niego plecami, jednak, gdy tylko zrobił kolejny krok spojrzała na niego przez ramię i odwróciła się.
- Nie wyglądasz na żołnierza - zwróciła się do niego z lekkim powątpiewaniem - Ale dla porządku, daj mi powód, żebym nie zamieniała cię w nawóz.



Nowy Jork

Inkfizin


Kilka pierwszych kroków pokonał nie niepokojony, po chwili jednak zwrócił na niego uwagę jeden z zamaskowanych Anonimowych.
- Bohater! - zdążył wrzasnąć nim wzleciał w powietrze jak kukła i padł na ziemię z nieprzyjemnym dźwiękiem surowego mięsa uderzającego o blat rzeźnika. Pozostali cofnęli się o krok, a potem o dwa, a potem ktoś wrzasnął ponownie - Bohater!
Tym razem głośniej, tym razem podłapali inni. Tłum zignorował zupełnie śmierć pobratymca, pojawienie się kogoś o nadprzyrodzonych zdolnościach okazało się większą sensacją. Wrzask motłochu przerodził się w okrzyk bojowy, wszyscy bojownicy o wolność i sprawiedliwość, jak jeden mąż rzucili się na kordon policji. Dzikie wrzaski, łomot tarcz, trzask łamanych kości, jęki rannych i tych, którzy w natłoku trafili pod nogi tych bardziej podnieconych.


Jatka, a z boku on, Ink - bohater. Próbowali do niego strzelać gumowymi kulami, rzucać granaty gazowe, szarżować. Nic to nie dało, nawet woda z armatki nie dała rady jego polu. W zetnięciu z Inkiem olicjanci umierali, a ich sprzęt wznosił się i opadał z trzaskiem, bezużyteczny. Wydawało się, że jego pochód trwa w nieskończoność.
Wreszcie udało mu się przedrzeć na drugą stronę barykady, za jego plecami trwałą regularna bitwa, przed nim spanikowani sanitariusze uciekali gdzie pieprz rośnie. Jeden został, wielka mokra plama rosła mu z przodu spodni, ale został.
Ink był zmęczony.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 27-10-2012 o 09:45.
F.leja jest offline