Administrator | - Ale się narobiło...
Konrad usiadł na stołku, jednym z paru, które Julita wystawiła na pokład Świtu. Dokoła unosiła się jeszcze wyczuwalna woń, charakterystyczna dla rozkawałkowanych zwłok, na szczęście jednak sam trup, pozbawiony wcześniej głowy, wylądował jakiś czas temu za burtą, a pokład został potraktowany paroma wiadrami wody.
Humory wśród załogi najwyraźniej nie dopisywały.
Gomrund był skwaszony (z oczywistych powodów - kto by się cieszył, gdyby stracił prawie cały ekwipunek), Dietrich, jako ranny, zbytnią radością nie tryskał, choć pokonaniem ghula mógł się pochwalić, zaś Erich i Julita popatrywali na siebie z wyraźnymi objawami wzajemnych pretensji. Konrad nie potrafił do końca otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywarły na nim głosy i tylko Szczur był pełen entuzjazmu, bez przerwy wypytując o szczegóły walki to z ghulem, to ze szkieletem w zbroi.
- Walka i walka... Co ty masz z tą walką? - Konrad zwrócił się do Szczura, gdy ten po raz kolejny zadał mu pytanie na temat zdarzeń, jakie miały miejsce w podziemiach. - Gówno było, a nie walka - wyjaśnił. - Truposz zakuty był w zbroję, co żeś ją widział, kiedyśmy ją z dołu wynieśli. I chociaż wygląda na starą jak świat, to równie dobrze mógłbym w nią patykiem stukać, takie wrażenie robiły na niej moje ciosy. Na dodatek chaośnik tylko Gomrundem się zajął i na mnie nie patrzył.
- Na szczęście udało się truposza przewrócić - mówił dalej Konrad, zdecydowanie ze szczegółami walki się rozmijając. - A jak mu wreszcie hełm poleciał i po czaszce dostał, to się trochę uspokoił. No a ogień dokończył sprawę.
Po rycerzu został hełm i nieco okopcone blachy. Na Gomrunda zbyt wielkie, nawet gdyby ten chciał włożyć wdzianko po umarlaku, ale sprzedać może by się to i dało. W końcu nie trzeba było mówić, na kim to zdobyto. Do tego ta obręcz, z irydu ponoć. Konrad o czymś takim nawet nie słyszał, ale skoro Aynjulls powiedział, że sporo to może być warte, to warto było posłuchać i znaleźć w Nuln kogoś, kto dałby dobrą cenę.
Do zysków z wyprawy doliczyć trzeba było również kilkanaście map tudzież stos ksiąg, zabranych z biblioteki. Takich, co się kupy trzymały, a żadnych treści, co by mogły się komuś wydać niepoprawne, w nich nie było.
Na zysk zatem można było pewien liczyć, ale zostawać na dłużej koło semafora Konrad nie zamierzał. Ranni byli opatrzeni, bo o to krasnoludy zadbały, pozostawało pożegnać się i ruszyć dalej, zanim ich kto tu nie zatrzyma, okazując przy okazji niezdrową ciekawość, na przykład w kwestii rzeczy wyniesionych z podziemi.
Dowiedzenie się, co kryło się pod bardzo grubą warstwą ołowiu - przynajmniej według krasnoludzkich specjalistów - miałoby trwać dobry tydzień. Kluczy, jak na złość, było za mało o sztukę jedną, a przeszukanie podziemi nie dało nic. Akurat teraz Sylwia by się zdała, bo ta talent do zamków miała. Ale jej nie było...
- Jeśli nie macie nic przeciwko temu - oznajmił swojej wspaniałej załodze - wypływamy za pół godziny. To miejsce zapewnia zbyt wiele atrakcji. |