Udało mi się. I choć w przekonaniu Stryja to podjęli zbyt duże ryzyko, to zapewne dowództwo będzie z nich zadowolone.
“Beniaminek” to właśnie jego wskazał na kuriera poszukiwanej przez AK-a przesyłki. Z jednej strony był to niewątpliwy zaszczyt i wyróżnienie dla Konstantego, że stary wiarus wybrał właśnie jego. Był to nie tylko dowód zaufania, ale i uznania za dzisiejszą akcję.
“Stryj” jednak nie był z siebie zadowolony. Ciągle dręczyły go myśli o tym, co będzie z panem Dudzińskim. “Beniaminek” twierdził, co prawda, że stróż jest bezpieczny i trudno będzie go powiązać z akcją żołnierzy Podziemia. Konstanty znał jednak zbyt dobrze metody Gestapo, by być spokojnym o los Dudzińskiego, jak i pozostałych mieszkańców kamienicy przy Bednarskiej.
Deszcz nadal padał. Z podniesionym kołnierzem Konstanty przemierzał pokryte głębokimi kałużami, ulice Warszawy.
Punkt na Różanej znajdował się niedaleko centrum, przez co dostarczenie przesyłki było dość ryzykowne.
Mimo niesprzyjającej pogody “Stryja” mijały liczne patrole. W pierwszej chwili pomyślał, że to skutek ich akcji na Bednarskiej. Jednak gdy jechał tramwajem dowiedział się z przypadkowo podsłuchanej rozmowy, że to co innego spowodowało gniew Niemców.
W czasie, gdy oni organizowali dywersję pod “spalonym” lokalem, inna grupa żołnierzy Podziemia dokonała udanego zamachu na Hansa Whiterga, nazywanego “Katem z Szucha”
“Stryj” miał wątpliwą przyjemność poznać tego człowiek, gdy jak co tydzień odwiedził Obersturmführer Gerharda Mainhoffa. Whiterg siedział właśnie w gabinecie esesmana i raczył się koniakiem i cygarem. Konstanty musiał płaszczyć się przed oboma nazistami i z pokorą znosić wyzwiska i obelgi kierowane zarówno pod jego adresem, jak i całego polskiego narodu.
W duchu cieszył się, że nie ma już wśród żywych Whiterga, który miał na rękach krew wielu Polaków i Żydów. Chłopak doskonale jednak zdawał sobie sprawę z czym się to wiąże.
Za jednego Niemca, życie odda stu lub i więcej Polaków, który zostaną schwytani w czasie “łapanki” Zapewne już jutro rano na słupach ogłoszeniowych będzie można przeczytać nazwiska tych, który zapłacą za udaną akcję Podziemia.
“Stryj” wiedział, że ofiara krwi jest konieczna, a polityka okupanta tak ukierunkowana, by zwykłym obywatelom obrzydzić walkę i czyny żołnierzy AK-a. Sam jednak też nie mógł pogodzić się z takim stanem rzeczy. I choć to nie on był odpowiedzialny za takie inne postępowanie Niemców, ilekroć czytał listy rozstrzelanych, miał łzy w oczach.
Gdy wysiadł z tramwaju na Puławskie, zaledwie kilkaset metrów od punktu kontaktowego, omal nie spanikował. Z pobliskiej restauracji wyszło trzech pijanych Niemców. Trzymali się za ramiona i
śpiewali w głos.
Byli to zapewne żołnierze na przepustce, ale Konstanty bał się ich bardziej niż wcześniej mijanych patroli. Nigdy nie było wiadomo, co przyjdzie do głowy pijanemu żołnierzowi.
“Stryj” z bijącym sercem mijał Niemców, gdy ci wyśpiewywali właśnie refren z pozoru wesołej piosenki. Chłopak nienawidził jej jednak z całych sił. Dla niego była ona przykrym i bolesnym symbolem. To właśnie w jej rytm, Wermacht podbił prawie całą Europę.
Najwyraźniej niechęć i odraza w jakiś sposób odmalowała się na twarzy “Stryja”, gdyż jeden z Niemców zmierzył go wzrokiem. Spojrzenia mężczyzn skrzyżowały i długą chwilę przenikali się oni wzrokiem. “Stryj” wiedział, że nie może spuścić wzroku. Nie może pokazać swojej słabości.
Nie może wzbudzić podejrzeń Niemca.
Czas jakby się zatrzymał i każdy kolejny krok trwał wieczność.
Gdy w końcu minął żołnierzy, jeszcze przez długi czas jego serce nie mogło się uspokoić.
Gdy dotarł do zakładu szewskiego nadal był rozdygotany.
- Co kawaler sobie życzy? – zapytała starszy mężczyzna, ciepły głosem.
- Przyniosłem czerwone buty mojej ciotki – wydukał zestresowany chłopak.
- Tak jak rozmawialiśmy, te od tańca?
“Stryj” pokiwał głową w milczeniu i wraz mężczyzną wszedł na zaplecze. Tam przekazał mu notes.
- Wszystko w porządku, chłopcze? - zapytał zatroskany właściciel.
- Tak... - odparł “Stryj” - Myślałem... bałem się tylko, że za mną idą.
- Rozumiem - pokiwał głową mężczyzna - Zaraz to sprawdzimy. Witek! Wyjdź na ulicę i zobacz, czy się nikt koło zakładu nie kręci.
- Ta jest, pane majster.
- Nie trzeba, proszę pana - oponował Konstanty - To stres. Pewnie mi się wydawało. Ciężki dzień dzisiaj miałem.
- Może i tak, ale sprawdzić nie zaszkodzi.
Przemiły staruszek nie pozwolił “Stryjowi” wyjść dopóki jego pomocnik nie wrócił z informacją, że na ulicy nikogo nie ma.
Konstanty pożegnał się z właścicielem i ruszył w drogę do domu.
Wieczór minął z pozoru spokojnie i zwyczajnie. Konstanty w drodze powrotnej zrobił sobie długi spacer, by odpocząć i uspokoić się.
Chłopak rozmyślał o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Pierwsza bojowa akcja w jego życiu. Zastanawiał się, czy jest gotów do podejmowania takiego ryzyka częściej. Jego dotychczasowe uczestnictwo w Podziemiu ograniczało się do przenoszenia meldunków, ewentualnie jakiś paczek i pomocy ludziom w kontaktach z urzędnikami niemieckimi.
Teraz to było coś zupełnie innego. Wystarczyło przecież odrobinę mniej szczęścia i każdy z nich mógł zginąć.
Konstanty zastanawiał się też, czy nie odwiedzić jeszcze dzisiaj pana Dudzińskiego. Jednak chęci te przegrały ze świadomością, że postępując w ten sposób może narazić nie tylko siebie, nie tylko pana Dudzińskiego, ale i Tunię, Beniaminka i Doktorka. Jednym słowem cały ich oddział.
Gdy dotarł do domu był już w miarę spokojny. Zjadł wspólną, nad wyraz skromną kolację z matką. Opowiedział jej pokrótce o tym jak spędził dzisiejszy dzień. Oczywiście nie wspomniał o ryzykownej bojowej akcji, ale mówił o spotkaniu nowych ludzi i nowego dowódcy. Przez chwilę rozmawiali też o udanym zamachu na Hansa Whiterga. Matka Konstantego kazała mu przysiąc, że nigdy nie weźmie udział w podobnej akcji. Chłopak wahał się przez chwilę i rozważał nawet już okłamanie matki, ale w końcu powiedział:
- Mamo... wiesz, że nie mogę tego zrobić. Jest wojna i każdy z nas musi walczyć. Jeżeli dostanę rozkaz, to wypełnię go najlepiej jak umiem. Tylko tyle mogę ci obiecać.
Maria Stryjkowska pokiwała tylko ze smutkiem głową i zaczęła zbierać naczynia ze stołu.
“Stryj” nie mógł długo usnąć, gdy zapadł zmierzch. A gdy w końcu to się stało chłopak na nowo przeżywał koszmar ucieczki. Raz za razem powracała do niego niesamowita i tajemnicza scena, jaka rozegrała się na dachu. Mężczyzna, który skoczył z dachu ciągle wpatrywał się w Konstantego.
“Stryj” w ciągu dnia nie myślał o nim. Uznał to za przewidzenie i efekt stresu i strachu. Miał nadzieję, że to było tylko to i nic więcej.