Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2012, 08:34   #31
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Strach dławił jego serce. Jednak rozkaz to rozkaz. Cóż było robić?
Konstanty ruszył biegiem na górę. Krew szumiała mu w uszach i a jego oddech był szybki i nierówny.
Bał się. O siebie, o swoich kompanów, o pana Dudzińskiego, o mieszkańców kamienicy przy Bednarskiej. Wiedział, że Niemcy zemszczą się za tę akcję. Świadomość, że niewinni ludzie będą cierpieć za ich błędy już teraz przytłaczała Stryja.
Czuł się tym gorzej, że to on niejako był pomysłodawcą takiego a nie innego rozwiązania akcji. Ruszyli bez przygotowania, bez należytego rozpoznania terenu. Jeżeli akcja zakończy się powodzeniem zapewne skończy się tylko na ostrzej reprymendzie przełożonych.
Co jednak jeżeli nie uda im się odzyskać dokumentów ze spalonego mieszkania?
Przeskakując co dwa stopnie Konstanty modlił się w duchu, by Tunia zdążyła znaleźć dokumenty.

Gdy znalazł się na dachu chłodne powietrze ożywiło go i przywróciło do pełnej świadomości. Odrzucił niepotrzebne i krępujące działanie myśli i skupił się na ucieczce. Szedł jako pierwszy, więc musiał wybrać odpowiednią i bezpieczną drogę.
W głowie układał już plan ucieczki. Dachem mogli przejść na sąsiednie podwórko, by dojść na tyły klasztoru Karmelitów Bosych. Konstanty znał tam jednego z braci, który prowadził rekolekcje przygotowującego go do bierzmowania. Co prawda nie widział się z nim od wielu miesięcy, ale wierzył, że bracia nie odmówią im pomocy. Miał też nadzieję, że nikt z nich nie jest ranny bo to bardzo skomplikowałoby sprawę. Na razie jednak skupił się na opracowaniu bezpiecznej drogi po dachu.

Gdy Konstanty zaczął piąć się po dachu i rozglądać, by wybrać najlepsza drogę zauważył coś, co sprawiło, że na kilka chwil zapomniał o tym gdzie jest i co ma robić.
Na sąsiednim dachu, tuż przy krawędzi siedział jakiś mężczyzna. Konstanty nie mógł uwierzyć w to co widzi. Siwy, niczym gołąbek ksiądz spojrzał mu w oczy, by po chwili całkowicie bez słowa skoczyć w dół. Stryj omal nie krzyknął z przerażenia. Tak wiele emocji w ciągu krótkiego czasu, było ponad jego siły.
Z lękiem wyjrzał na ulicę, by ku swemu wielkiemu zdziwieniu stwierdzić, że na dole nie było nikogo. Przetarł twarz dłonią i rozmasował oczy.
- Co to było? - pytał sam siebie w duchu.
Nie miał jednak czasu na dalsze rozmyślania, gdyż właśnie w otworze wejściowym ukazała się Tunia.
Stryj niezmiernie ucieszył się na jej widok. Zawsze to raźniej we dwójkę.
- Znalazłaś? - zapytał bezpretensjonalnie.
Zdyszana dziewczyna tylko pokiwała twierdząco głową i weszła na dach.
- Musimy przejść wzdłuż tej krawędzi. - powiedział pokazują dłonią miejsce, które miał na myśli - Tam jest drugi właz. Przez niego dostaniemy się na strach i zejdziemy klatką na sąsiednie podwórko. Znam skrót prowadzący na tyły klasztoru. Myślę, że bracia karmelici nie odmówią nam schronienia. - wyjawił dziewczynie swój plan i zapytał na koniec - A gdzie reszta?
Jego głos drżał zarówno z emocji, jak i z zimna, gdyż był już cały przemoczony a na tej wysokości wiatr był dość silny.



Klasztor okazał się ich tylko chwilową przystanią. Bracia okazali się pomocni i gościnni, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że znajdują się zbyt blisko miejsca akcji. Odczekali dwie godziny, aż na ulicach się troszkę uspokoi. W tym czasie Stryj wraz z Tunią opatrzyli Doktorka. Nie mieli, co prawda profesjonalnego sprzętu, ale jodyna i bandaże wystarczyły, by założyć opatrunek na najbliższe kilka godzin..

Gdy zrobiło się w miarę spokojnie, udali się do bardziej bezpiecznego lokalu, położonego z dala od centrum miasta.
Tam mogli już spokojnie zaplanować, co powinni dalej zrobić.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 17-10-2012 o 10:18. Powód: przeoczenie ważnego fragmentu
Pinhead jest offline  
Stary 20-10-2012, 12:31   #32
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
W bramie.
Stał wciśnięty w kąt za drzwiami, niemal starał się nieoddychać, co za dzień. Kilka godzin temu już wciskał się w ścianę, w śmierdzącym świńskimi odchodami ogrodzie; ciągle się ukrywać, skradać, niepokazywać, być niezauważonym - Boże jakie życie nam dajesz i dlaczego. Nie mógł pojąć dlaczego, nawet już jako dorosły mężczyzna, miał przed oczami modlącego się ojca, do tego samego Boga a On - nic. Dlaczego pozwala na to ... tyle zła, tyle złego to robi z ludzką godnością, ta wojna, tyle ciał bez życia pozostawia ... Kilkadziesiąt sekund oczekiwania zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Nieskończoność która pozwalała tym natrętnym myślom "wizytować" umysł. Wchodziły, pojawiały się same bez zaproszenia i nakazywały wybierać między dobrem i złem, a raczej zastanawiać się co jest tym dobrym a co złym ... Doktorek nie miał na to ochoty. On już nie dawał rady wybierać, codziennie wybory, trudne, a potem znowu "wizyty" - tym razem w sumieniu ... Och. Dość już. Gdzie oni są? Może nie przyjdą ... i usłyszał szybkie kroki - pierwszy, drugi, trzeci ... Potem wszystko ruszyło, jakby czas przyspieszył. Po pierwszym strzale w plecy, widział jak plastycznie zwalnia ruch ciała tego mężczyzny, i czerwona ciecz wydostaje się z ust wykrzywionych w grymasie bólu. Obie materie kończą na brudnej ziemi ... następne wydarzenia równie szybko i niemal automatycznie przyjmują swój obrót.

Więc jesteś tam na górze! Ból rozrywa mu ramię, a serce bije tak szybko i mocno że wydaje się być tuż pod koszulą. Schował broń do kieszeni płaszcza i chwycił ręką za ramię, ciepłe i wilgotne, nie od deszczu, tego już nie ma jest ona, lepka, czerwona o słodkawym zapachu ciecz ... żyje ... Spojrzał na leżące ciała, przez chwilę nie myślał o bólu, nie czół go. Bardziej bolało znowu, znowu bolało i paraliżowało to że odbiera życie. A chciał je ratować. Czy oni mają rodziny .. Ból ramienia otrzeźwił go, przestań! Dalej już postąpił tak jak go szkolono. Szybko zniknąć z miejsca akcji. Gdzie są jego towarzysze. Nawet się tu nie pojawili, dlaczego? ... Do studzienki!

W bezpiecznym lokalu.
Był osłabiony. W głowie mu wirowało i ramię bolało niemiłosiernie. Na szczęście nie krwawiło już mocno, dzięki pierwszej pomocy jakiej mu udzielono w klasztorze. Nawet nie pamiętał jak tu trafili. Z przejęcia strachu i obrazu śmierci. Obrazu trzech ludzi których unieszkodliwił. Z bliska, bez ostrzeżenia, bez rozmowy ... ciągle stary świat, stare wartości przeszkadzały w obecnym życiu. Ale czy to jest inne życie ? Czy to jest uzasad... Jest! Jest inny, zmienił się, coś się zmieniło ... NIE CHCĘ JUŻ Otworzył oczy, rozejrzał się. Szukał Beniaminka, w jego zachowaniu znajdował spokój, pewność że jest po dobrej stronie.
- Załatwiłem ich. Trzech. Jak zobaczyłem jak szli, szybko, nie było ... chyba innego wyjścia. Odezwał się w kierunku Piotra.

- Tunia, dasz radę zrobić rewizję tej rany. Trzeba sprawdzić czy to draśnięcie czy utkwiła tam kula. Dasz radę? Musimy to sprawdzić, dasz radę? Mówił i kręciło mu się w głowie. Wiedział, że jest do tego zdolna, umie, robili to już razem jeszcze jak żyła Agata. Opatrywali razem łącznika z Pragi. Miał ranę uda, dostał jak uciekał spod spalonego lokalu, cudem chłopak uszedł z życiem.

- A ... a czy znaleźliśmy to? Zapytał nieśmiało.
Gdy pokazano mu notatnik, otworzył go i nic nie rozumiał. Czytał półgłosem, jednak ... nie rozumiał, ale czytał, to co czytał było harmonijnie rytmiczne i dawało ukojenie ... Nie był pewien czy traci świadomość, czy to co było tam napisane było całkowicie niezrozumiałe ... Uniósł oczy do góry żeby zapytać co to jest, ale nie widział kolegów, a jedynie ciemne niewyraźne kształty poruszające się wokół pokoju. Był półmrok, przynajmniej tak mu się wydawało. Było w końcu już późno. Zerknął na zegarek ...


ale nie potrafił odczytać godziny ... słyszał głosy jednak nie potrafił odróżnić słów: Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagi fhtagn.

Zrozumiał że utrata krwi i zmęczenie zapewne powodują to czego właściwie prawdopodobnie już nie odróżniał. Zasnął.


broń: Vis wz.35
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 23-10-2012, 00:45   #33
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
W ciemności szafy myśli płynęły szybciej niż zazwyczaj. Analityczny umysł przetwarzał dane jak szybko kręciły się zwariowane trybiki.
Myślenie dawało spokój.

Oczyma wyobraźni widział wmaszerowujących do pomieszczenia Niemców. Słyszał szprechanie zaadresowane do Elizy i jej babci oraz oficerki stukające o podłoże. Maszerujący żołnierz zaglądający pod stół, pod łóżko i w końcu do szafy. Jeden strzał jego, kanonada ich.
Dobre, ale w ostateczności.

Usłyszał kuk jego własnej broni wycelowanej na ślepo w źródło przechadzającego się w ciężkich buciorach głosu, zwielokrotniona odpowiedź z zewnątrz, krzyki babci lub Elizy.
To z kolei kretyński pomysł. Mało, że drewno wyhamuje pocisk, może zrobić krzywdę gospodyniom.

Wybiegnięcie i skok przez okno w akompaniamencie terkotu karabinu i padający za nim Albert.
Nie. Odpadało. Pomysł nie prowadził do niczego dającego wymierne rezultaty.

Przy zbliżeniu się niemieckiego głosu do szafy wyrzut nóg w drzwi i skok na nogi, by dopaść do ofiary.
Lufa przy głowie pozwoliłaby mu wyjść zabierając zakładnika, lecz Eliza i jej babcia nadal miałyby problemy.

-To ty, Józiek. Aleś mnie nastraszył! Co..-usłyszał Albert i odetchnął z ulgą.
To nie Niemcy, tylko znajomy Elizy. Dziewczyna również wydawała się zadowolona z takiego obrotu sytuacji.
Nie na długo...

-Szkopy wiedzą o tej dziupli! Musisz uciekać z babcią! Już! Natychmiast.

Wilga ponownie spiął się w ukryciu, chcąc wyskakiwać, lecz wstrzymał się. Co, jeśli to pułapka?
Musiał poczekać chwilę na odpowiedź dziewczyny.

-Skąd, Józiek, skąd niby mają...-zaczęła, ale ponownie nie dokończyła. Przybysz kolejny raz przerwał. Najwyraźniej była to sprawa wymagająca bezwzględnie błyskawicznej akcji.
Krótka rozmowa powiedziała wiele inżynierowi. Nie miały gdzie się podziać. Od teraz same stawały się bezdomne, licząc na łaskę osób chętnych na przygarnięcie niepewnych osób.

-Jakiego partyzanta?-usłyszał głos chłopaka. Ostatnie dwa zdania przekonały Sprzęgło.
Wypadł z szafy i zamykając ją za sobą dopadł do okna, przez które wyjrzał przyklejony do ściany.
Właśnie podjechali. Uzbrojeni hitlerowcy pod komendą oficera.

-Jak mnie z wami zobaczą, to koniec-rzucił do wszystkich i do nikogo konkretnego za razem.
Odszedł od okna i porywając jedyną rzecz, jaka do niego należała - płaszcz dopadł do ściany przy przeciwległym oknie. Wyjrzał ostrożnie. Nikogo tam nie było.

-Zamknijcie za mną i nie było mnie tu-otworzył jedno ze skrzydeł, by wymknąć się na zewnątrz, jednocześnie zakładając płaszcz.
Miał zamiar odejść z postawionym kołnierzem mającym chronić przed wiatrem i deszczem.

Chciał odejść unikając zauważenia przez Niemców znajdujących się po przeciwnej stronie budynku najlepiej poprzez zawołanie rikszy lub przejazd tramwajem. Jego celem stała się katedra świętego Floriana.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 23-10-2012, 11:07   #34
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Pomysł przystanku u ojców Franciszkanów "Beniaminkowi" bardzo przypadł do gustu i sprawił, że młody Stryj po raz kolejny urósł w oczach starzejącego się weterana. Już na bramie pokornym gestem zdjął kaszkiet i mimo targania na ramieniu półprzytomnego "Doktorka", nie odpuścił zrobienia znaku krzyża przy każdej mijanej figurze i obrazie.

Wizyta w klasztorze trwała krócej, niż by chciał, jednak przeważyły praktyczne względy bezpieczeństwa. Zarówno mnichów jak ich własnego. Tyle, żeby złapać oddech i doprowadzić rannego do stanu umożliwiającego dalszy marsz. Jakiś czas później dotarli do przytulnych podziemia nieczynnego magazynu tekstyliów na Mokotowie.

- Załatwiłem ich. Trzech. - "Doktorek" w końcu odzyskał przytomność - Jak zobaczyłem jak szli, szybko, nie było ... chyba innego wyjścia.

- Dobra robota, żołnierzu. Trzech mniej. Żebyś jeszcze od byle draśnięcia nie mdlał jak pensjonarka, to można by cię kiedyś na prawdziwą wojnę zabrać. - wąs "Beniaminka" uniósł się w charakterystycznym, ledwie zauważalnym uśmiechu.

Przelotnie spojrzał na zapisany notatnik. Nie znał tego alfabetu. Nie cyrylica i raczej nie hebrajski - choć trochę go przypominał... może jakiś szyfr? Nie jego rzecz, ważne by notes dotarł do adresata. Gdy "Tunia" zajęła się sklejaniem "Doktorka" do kupy, Piotr wziął dziennik i zwrócił się do Konstantego.

- "Stryj" dostarczysz to do punktu na Różanej. Im szybciej tym lepiej. Hasło: "Przyniosłem czerwone buty mojej ciotki..."

- "...jak rozmawialiśmy. Te do tańca"

- Świetnie. Zaniesiesz dziennik i możesz wracać na obiad. To twoje ostatnie zadanie na dziś. Potem czekamy na kolejne wezwanie, wieczorem widzę was wszystkich na strzelaniu. Odmaszerować.

"Beniaminek" był zadowolony z przebiegu akcji. Przejęli dziennik, uwolnili świat od pięciu kolejnych nazistów, wzbogacili arsenał o dwa lugery. Jedyne straty własne to jedna, niezbyt groźna rana postrzałowa. Że można było ciszej? Dyskretniej? Piotr niespecjalnie wierzył w taką możliwość. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Wojna jest wojną.
W razie jakichś komplikacji miał zamiar pomóc "Tuni" z "Doktorkiem", potem planował ukryć broń, wrócić na parafię, zjeść swój przydział czerstwego chleba z kartoflanką i czekać na dalsze rozkazy. Nie miałby nic przeciwko, gdyby miał poczekać dłużej, organizm domagał się porządnej drzemki.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 23-10-2012 o 12:26.
Gryf jest offline  
Stary 24-10-2012, 11:26   #35
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Było dobrze i źle zarazem. Sebastian czuł dumę z tego jak Polscy żołnierze poradzili sobie z akcją. Byli ludźmi podobnymi jemu. Wyszkoleni z pospolitych zawodów, nie z zawodowych wojaków. Poeta przez chwilę zastanowił się czy sam dałby radę taką akcję przeprowadzić. Na ten moment miał chyba jednak zbyt małe doświadczenie. Jego robotą były wyroki. Miał na tyle silną psychikę, aby popatrzyć komuś w oczy i strzelić.

Zrodził się jednak kolejny poważny problem. Jakby ich mało na ten moment było. Ciężarówka w oddziałem koło piętnastu żołnierzy niemieckich wyłoniła się z bocznej ulicy. Serce po raz kolejny zabiło jak szalone. Odezwał się instynkt. W nogi!

Przez pierwsze minuty Sebastian biegł razem z tłumem. Szaleńczy bieg przez ulicę Franciszkańską został zakończony w momencie skręcenia w ulicę Koźlą. Poeta oglądnął się za siebie. Niemcom było mało. Pościg nadal trwał. Na chwilę przystanął za słupem ogłoszeniowym. Chciał odetchnąć. Chociaż te kilka sekund. Ruszył dalej.

Brama oddalona o jakieś 200 metrów od niego stanowiła chyba dobre ukrycie. Była otwarta. Sebastian podszedł do niej starajac się zachować normalne tempo. Nie rzucając się w oczy. Pot na jego skroni mówił jednak co innego. Oddech także zwracał uwagę.

Był przygotowany na to, że ktoś go zaczepi. Szukał w myślach jakiejś wymówki czy gadki na wszelki wypadek. Co było na Koźlej? Chyba antykwariat. Tak! W razie czego powie, że szuka antykwariatu.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 24-10-2012, 12:11   #36
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Cała ucieczka przewijała się przed oczami Natalii jak film akcji. Strzelanina, ucieczka przez dach w pośpiechu. Strach, który już nieodłącznie towarzyszył każdemu jej krokowi i ogromne dawki adrenaliny, pompowane do ciała, a które pozwalały działać sprawnie i w miarę przemyślanie.
Dobrze, że znali trasę przez tunele kanalizacyjne. Niemcy jeszcze ich nie wyniuchali.

„Nowy” zaimponował Tuni. Pomysł ukrycia się w klasztorze był świetny. Tutaj zdołali złapać oddech i przemyśleć dalsze kroki. Zaopatrzyli jako tako ranę Doktorka i przenieśli się jak tylko to było możliwe do bezpiecznego miejsca.

Przede wszystkim to Doktorek wymagał ich uwagi. Tunia nawet nie pomyślała o tym, żeby zajrzeć do znalezionego notatnika. Wystarczyło, że był. Szczerze mówiąc wolała nawet nie znać jego zawartości, żeby w razie wpadki nie móc za wiele zdradzić. Stryj i Beniaminek mieli zająć się dokończeniem zadania i odnieść notatnik na Różaną. Skupiła się na rannym.

- Tunia, dasz radę zrobić rewizję tej rany? Trzeba sprawdzić czy to draśnięcie czy utkwiła tam kula. Dasz radę? Musimy to sprawdzić, dasz radę?- Doktorek był blady ale na szczęście przytomny.

Odsłoniła ranę żeby jej się lepiej przyjrzeć. Chłopak miał wiele szczęścia. Kula trafiła w mięsień omijając większe naczynia krwionośne.

- No Doktorku, do wese…. – chciała dokończyć, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie Agatę i przerwała. Rzucając krótkie spojrzenie na chłopaka dokończyła – myślę, że poradzimy sobie sami, ale kulę trzeba wyjąć. Jeśli mi trochę pomożesz to uda mi się, nie siedzi głęboko.

Chłopak uśmiechnął się blado i skinął głową. Był w końcu o kilka lat wyżej na medycynie.
- Dobra - powiedziała - na razie założę prowizoryczny opatrunek żeby zatamować krwawienie i postaram się o narzędzia i materiał opatrunkowy. Wytrzymaj jeszcze trochę.

Musiała wyjść do apteki i kupić trochę gazików, wodę utlenioną albo jodynę jakiś antybiotyk w razie konieczności …. Tylko skąd wziąć narzędzia… skalpel, nici, igły? Ostry wygotowany nóż mógł w ostateczności wystarczyć…
To wtedy przypomniała sobie o narzędziach ojca. Przecież cała torba została w jego gabinecie.

Sowa, opiekun „dziupli”, w której tymczasowo się schronili sprowadził rikszarza, który miał szybko załatwić z Tunią „sprawunki”. Zatrzymali się w trzech aptekach żeby kupić potrzebne rzeczy. Zaopatrzenie w okupowanej Warszawie nie było najlepsze, ale Natalii udało się zdobyć wystarczającą ilość materiałów potrzebnych do założenia opatrunku. Spieszyła się jak tylko mogła.

Po samą torbę posłała do babci gońca. Miał jej przynieść ją do pobliskiej kawiarni. Nie chciała się pokazywać na razie w domu. Przekazała babci jedynie notatkę, że z nią wszystko w porządku.

W drodze powrotnej wysiadła w pewnym oddaleniu od „bezpiecznego” mieszkania. Działała jak zwykle rozważnie, rozglądając się czy nie ma jakiegoś „ogona” . Dopiero upewniwszy się, że nie jest śledzona weszła do budynku.

Doktorek cierpiał, ale znosił „operację” bardzo dzielnie. Instruował Natalię przy wyciąganiu kuli i zakładaniu szwów. Robota szła jej coraz sprawniej od kiedy zaczęła pomagać w takich przypadkach jak ta. Rana została zdezynfekowana i zaopatrzona jałowymi gazikami i bandażem. Teraz już tylko potrzebny był chłopakowi odpoczynek.
Beniaminek spoglądał badawczo na całą akcję i dopiero kiedy Natalia skończyła kiwnął głową z aprobatą i powiedział, że kończy akcję i że mają rozejść się do czasu następnego wezwania.
Tego Natalia potrzebowała. Jej siły fizyczne były już na wyczerpaniu.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 24-10-2012, 21:27   #37
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Tego dnia Warszawa spłynęła deszczem i krwią. Kilkukrotnie. Ulewa i strach wygoniły ludzi do domów. Kto nie musiał, nie opuszczał czterech ścian. Ale i tak trwał w napięciu. Wsłuchując się w odgłosy w najbliższej okolicy.

Nasłuchując tupotu żołnierskich buciorów zwiastujących poważne kłopoty.
Tego dnia żołnierze podziemia dopadli jednego z bardziej krwiożerczych bandytów z Gestapo. Hansa Whiterga. Kata z Szucha. Tak naprawdę jednego z wielu. Ale to niczego nie zmieniało. Niemcy szaleli. Zaczęli typowe dla siebie w takich sytuacjach działania odwetowe. Łapanki, aresztowania i rozstrzelania. Stu Polaków za jednego zabitego Niemca. Jutro rano znów na słupach ogłoszeniowych i murach okupowanej stolicy pojawią się listy nazwisk. Dla niektórych będzie to powód do łez. Kiedy dowiedzą się, że ich bliscy zapłacili ostateczną cenę za wątpliwy sukces ruchu oporu.

Ale wojna trwała nadal. A wojna, nienażarty Moloch, wiecznie pożądała ofiar.


STRYJ


Stryj szedł, co chwila zamierając ze strachu, kiedy mijały go rozpędzone samochody z nazistami. Okupanci szaleli. Z początku Stryj myślał, że chodzi o ich akcję w kamienicy, ale szybko dowiedział się, że chodziło o „Kata z Szucha”, na którego wykonano skuteczny zamach. Niemniej jednak to podnosiło ryzyko dostarczenia „gorącej” przesyłki do punktu kontaktowego w zakładzie szewskim na Różanej. W każdej chwili mógł natknąć się na łapankę lub zostać zatrzymanym przez patrol.

Wiedziony obowiązkiem Stryj nie zważał jednak na swoje bezpieczeństwo. A los wyraźnie mu sprzyjał bo do punktu kontaktowego dotarł bez niespodzianek.

Zakład okazał się być dość niedużym lokalem, wciśniętym między małą piekarnię oraz kwiaciarnię. W spokojnej, chętnie odwiedzanej przez Niemców dzielnicy. W środku pachniało skórą i woskiem. Stryja przywitał mężczyzna około pięćdziesiątki, niezwykle wręcz wychudzony, ze skórą obciągniętą na kościach czaszki i świdrującym, skupionym, nieco niepokojącym spojrzeniem.

- Co kawaler sobie życzy? – zapytał jednak ciepłym tonem.

- Przyniosłem czerwone buty mojej ciotki – powiedział chłopak wyuczone hasło.

- Tak jak rozmawialiśmy, te od tańca?

Ulga. Odzew się zgadzał. Stryj potwierdził i oddał zdobyty notesik. Zadanie zostało wykonane. Mógł wrócić do swoich obowiązków i do życia „pod przykrywką”.

Ciągle jednak myśli kierował w stronę Dudzińskiego i tego, co stało się z mieszkańcami „spalonej” kamienicy.


DOKTOREK


Obudził się w szorstkiej, nakrochmalonej pościeli. Poznał miejsce dość szybko. Dziupla awaryjna, w której ukryli się na czas operacji.

Musiał przyznać, że Tunia spisała się świetnie. Sam zabieg przeprowadziła z wprawą, a opatrunki zostały założone starannie. Przez chwilę leżał spokojnie i obserwował sufit i poruszające się pod nim muchy. Wirowały w skomplikowanych spiralach wokół podwieszonej lampy. Jak wściekłe.

Potem zorientował się, co go przywołało do świadomości. Nie ból zranionego ramienia, chociaż on oczywiście doskwierał mu nieznośnie. Nie pragnienie, które też dawało mu się we znaki. Nie ciurkanie deszczu, które budziło potrzebę udania się do toalety.

Nie. Nie to. Ale fakt, że ktoś wszedł do zajmowanego przez niego pokoju.

Chłopiec. Góra dwunastoletni. Z kędzierzawą czupryną i mocno rzucających się w oczy, semickich rysach twarzy. Ciemne oczy Żyda zatrzymały się na przebudzonym bojowniku.

- Cześć – ze spierzchniętych ust rannego żołnierza wydobył się słaby charkot. – Co tutaj robisz?

Chłopiec nie odpowiedział. Zbliżył się do Doktorka z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wyciągnął dłoń w stronę rannego.

- Shoah – powiedział cichym, zbolałym głosem i … nagle stanął w płomieniach.

Doktorek poczuł, jak zalewa go żar bijący od płonącego dzieciaka, jak spopiela mu włosy, wypełnia płuca płynnym ogniem.

Poderwał się z cichym jękiem, dopiero teraz orientując się, że spał. Że budzi się ze snu.

- Spokojnie – powiedział jakiś kojący, kobiecy głos.

Jednak to nie była Tunia.

- Ma gorączkę. Wysoką. Musimy znaleźć jakiegoś lekarza. Masz kontakt na kogoś z jego grupy?

- Nie.

- A ty? – dopiero po chwili Doktorek zorientował się, że pytają jego. – Wiesz, jak skontaktować się z kimś z twojego oddziału?


TUNIA


Po powrocie do domu Tunia dokładnie umyła cale ciało. Zmyła z siebie krew przyjaciela uświadamiając sobie, jak blisko było, by straciła go na zawsze. Woja rządziła się swoimi kaprysami. Zawsze. Ta była jednak wyjątkowo paskudna. Ginęli w niej cywile. Chyba nawet częściej, niż żołnierze.
Zmęczona, położyła się na chwilę w łóżku. Sama nie zauważyła, kiedy ukołysana padającym deszczem zasnęła.

Nie spała zbyt długo. A po przebudzeniu czuła się jeszcze bardziej zmęczona.
W kuchni czekała na nią babcia. Starsza kobieta miała podkrążone oczy. Zaczerwienione od płaczu.

- Coś się stało, babciu? – zapytała Natalia seniorki.

- Znasz panią Bogusię z drugiego piętra – odpowiedziała babcia pytaniem na pytanie. – Dzisiaj złapali ją Niemcy jak wracała z Karcelaka. Ponoć podziemie zlikwidowało dzisiaj jakiegoś ważnego Niemca.

Natalia poczuła zimny dreszcz przebiegający jej przez plecy.

- Zaparzę herbaty – zaproponowała.

- Pewnie ją zastrzelą – powiedziała głucho babcia, jakby jej nie słysząc. – A ona przecież niewinna. Muchy by nie ukrzywdziła. No i jeszcze te kontrybucje. Każdy Polak musi zapłacić dwieście złotych za to zabójstwo. Powiedz, Natalio, skąd my mamy wziąć takie pieniądze? Skąd, jak nam ledwie samym na jedzenie starcza.

Tunia zatrzymała się w pół ruchu.

- Boże – szepnęła babcia cicho. – Że też ci z ruchu oporu nie przestaną. Przecież wiadomo, że każde takie działanie tylko przyniesie więcej złego, niż dobrego.


POETA


Wydawało mu się, że wszyscy patrzą w jego stronę. Że każdy mijany przechodzień w każdej chwili wskaże go palcem jakiemuś granatowemu policjantowi lub patrolowi okupantów i krzyknie:

- To jeden z nich! Brać go!

Ale nic takiego się nie zdarzyło i Poeta bezpiecznie oddalił się od zagrożonej strefy. Mógł zwolnić, skryć się w bramie. W samą porę, bo właśnie zaczął padać deszcz. Mocno. Naprawdę solidnie. To nawet dobrze. Bo wielu nie przygotowanych na załamanie pogody przechodniów szukało schronienia po bramach. Nie zwracał dzięki temu na siebie uwagi.

Deszcz jednak nie padał wiecznie. Przeszedł w nieco mniej intensywne opady i – chcąc nie chcąc – Poeta opuścił bramę i wrócił do swojej eskapady do Mateusza Skalnika.

Przyjaciel był w domu. Poecie poszczęściło się tym razem.

- Serwus, Sebastian – Mateusz przywitał go mocnym uściskiem dłoni.

- Serwus Mateusz – Poeta nie miał zamiaru owijać w bawełnę, co się dzieje, pomijając rzecz jasna niebezpieczne szczegóły. – Sprawa jest. muszę zatrzymać się u kogoś na jedną noc. Da radę?

- Jasne.

Nie zawiódł go.

- Mam bimberek. Trochę kiełbasy i jajek. Zjemy coś. Wypijemy.

Uśmiechnął się.

- Na jedną noc? – w tym ostatnim pytaniu krył się prawdziwy lęk.

- Tak. Tylko na jedną. – Potwierdził Poeta wchodząc do mieszkania Szkutnika.


SPRZĘGŁO


Wybiegł z mieszkania pozostawiając za sobą przestraszonych konspiratorów. Szybko zbiegł schodami, modląc się, aby zdążył dostać się na podwórze przed tym, nim Szkopy wlezą do bramy.

Chyba mu się udało. Przebiegł jedynie kilka kroków, kiedy usłyszał na klatce schodowej dudnienie buciorów. Przyspieszył.

- Halt! Halt!

Okrzyki za jego plecami spowodowały, że serce o mało nie wyskoczyło mu przez gardło. Nie odwracał się jednak, by sprawdzić, czy to do niego wołają. Wskoczył w wąską bramę. Upatrując swojej szansy w przedostaniu się na sąsiednie podwórze podskoczył, złapał się krawędzi betonowego muru podzielającego dwa podwórka, podciągnął z głuchym jękiem.

Huknął strzał i kawałek muru obok jego dłoni odprysnął.

A więc to do niego krzyczeli naziści.

Czując nagły przypływ sił znalazł się na krawędzi muru i w chwilę później, słysząc kolejny strzał za sobą zeskoczył po drugiej stronie.

Nie czekał, aż Niemcy zrobią to samo. Ruszył pędem, aż do bólu w płucach przez drugie podwórze. Wypadł z bramy, jak wariat przyciągając kilka niespokojnych spojrzeń. Potem pobiegł jedynie kawałek i zanurkował do kolejnej bramy. Zwolnił.

Klucząc, zmienił jeszcze dwie lub trzy ulice, aż upewnił się, że zgubił Niemców. Wszedł do jakiejś kawiarni. Zamówił herbatę i odczekał dwa kwadranse, upewniając się, że niebezpieczeństwo minęło. Przynajmniej dla niego.

O tym, co stało się z Elizą, jej babcią i człowiekiem, który przyniósł ostrzeżenie Sprzęgło wolał teraz nie myśleć.

Znał tylko jeden punkt kontaktowy. Awaryjny. Na wypadek spalenia większości mostów. Nie pozostało mu nic innego, jak tam pójść. Ostatnia deska ratunku.

Ciocia Monika. Żona kapitana wojska polskiego stacjonującego ostatnio gdzieś na Zamojszczyźnie, który przepadł bez wieści, kiedy Sowieci zaatakowali Polskę od wschodu. Pani Monika była prawdziwą damą. I miała kontakty. A Sprzęgło potrzebował kryjówki. Bo pętla wokół niego zdawała się zaciskać coraz bardziej.


BENIAMINEK


Chleb i zupa smakowały mu wyjątkowo dobrze tego dnia. Zawsze tak się czuł, kiedy uszedł z życiem z tarapatów. Tak inaczej. Tak pełen życia. To było naprawdę dobre uczucie.

Lało. Deszcz za oknem zdawał się nie mieć zamiaru przestać padać. Siekał grubymi kroplami znękane ulice. Zmywał krew i pył. Zalewał kanały.
Myślami Beniaminek był przy ostatniej akcji. Przy tym, jak rozegrałby ją ponownie i wychodziło mu na to, że zrobili kawałek dobrej, żołnierskiej roboty. Jak zawsze. A ten nowy – Stryj – okazał się być nie tylko godnym zaufania, ale również bystrym chłopakiem.

Zmęczonym ciałem weterana wstrząsnął dreszcz. Miał nadzieję, że nie przypłaci biegania po deszczu, a potem wdychania smrodu kanałów jakimś przeziębieniem. Nie był już młody i mogło to się skończyć nie najlepiej.
Gryps dostał wczesnym wieczorem. Dzisiaj. Za godzinę. Spotkanie z Tarczą w parku.

Niechętnie ubrał coś lepiej chroniącego przed deszczem i wybrał się na spacer. Przynajmniej to było pocieszające, że Tarcza żył i udało mu się zwiać z kotła.

* * *

Park był mokrym i nieprzyjemnym miejscem. Ale widok Tarczy – całego i zdrowego – zrekompensował Baniaminkowi niedogodność związaną z dotarciem na miejsce spotkania.

- Udało się wam? – zapytał bez ceregieli Tarcza.

- Tak. Stryj zaniósł to tam, gdzie trzeba.

- Świetnie. Przyciszcie się, aż do odwołania. Żadnych ćwiczeń. Pełna konspiracja. Żadnych działań. Nic.

Beniaminek spojrzał zdziwiony.

- Ten kocioł w transformatorowni nie był przypadkowy. Ostatnio Szwaby jakoś często robią takie kotły. Zgarniają nam jedną komórkę po drugiej. Człowieka po człowieku. Góra sądzi, że ktoś w dowództwie działa na dwa fronty, że Fryce mają swoich ludzi w naszych strukturach i to dość wysoko.

- Wierzysz w to? – zapytał Beniaminek.

- Wierzę tylko w Boga – powiedział pancerniak wpatrując się w twarz podkomendnego. – Ale tutaj coś jest na rzeczy, Beniaminek. Na razie macie rozkaz nie podejmować żadnych działań zbrojnych i czekać na kolejne rozkazy. Zrozumiano?

- Tak jest.

- Przekaż to swoim ludziom. Skontaktuję się z tobą, kiedy zmienią się rozkazy.

Uścisnęli sobie dłonie. Twardo. Po żołniersku i po chwili Beniaminek wracał już na swoją kwaterę.


WSZYSCY


Żar papierosa zalśnił w szarówce pokoju, kiedy osoba po drugiej stronie zaciągnęła się nim głębiej.

- Jesteś pewien? – zapytał siedzący po drugiej stronie przybrudzonego popiołem stołu mężczyzna.

- Tak.

- Trzeba coś z tym zrobić.

- Niby co?

- Nie wiem – głos rozmówcy balansował na skraju wybuchu wściekłości. – Coś. Nie można im na to pozwolić.

- Nic nie możemy zrobić i dobrze o tym wiesz.

- Jeszcze zobaczymy – w tonie głosu mężczyzny dało się wyczuć gniewne nutki.

- Najlepiej pozwolić sprawie dziać się własnym rytmem.

- Nie sądzę. To bomba z tykającym zapalnikiem. Wiesz, jakie mogą być echa, gdy ...

- Wiem. Idź już. Zaraz będzie godzina policyjna.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-10-2012, 17:10   #38
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Udało mi się. I choć w przekonaniu Stryja to podjęli zbyt duże ryzyko, to zapewne dowództwo będzie z nich zadowolone.
“Beniaminek” to właśnie jego wskazał na kuriera poszukiwanej przez AK-a przesyłki. Z jednej strony był to niewątpliwy zaszczyt i wyróżnienie dla Konstantego, że stary wiarus wybrał właśnie jego. Był to nie tylko dowód zaufania, ale i uznania za dzisiejszą akcję.
“Stryj” jednak nie był z siebie zadowolony. Ciągle dręczyły go myśli o tym, co będzie z panem Dudzińskim. “Beniaminek” twierdził, co prawda, że stróż jest bezpieczny i trudno będzie go powiązać z akcją żołnierzy Podziemia. Konstanty znał jednak zbyt dobrze metody Gestapo, by być spokojnym o los Dudzińskiego, jak i pozostałych mieszkańców kamienicy przy Bednarskiej.

Deszcz nadal padał. Z podniesionym kołnierzem Konstanty przemierzał pokryte głębokimi kałużami, ulice Warszawy.
Punkt na Różanej znajdował się niedaleko centrum, przez co dostarczenie przesyłki było dość ryzykowne.
Mimo niesprzyjającej pogody “Stryja” mijały liczne patrole. W pierwszej chwili pomyślał, że to skutek ich akcji na Bednarskiej. Jednak gdy jechał tramwajem dowiedział się z przypadkowo podsłuchanej rozmowy, że to co innego spowodowało gniew Niemców.
W czasie, gdy oni organizowali dywersję pod “spalonym” lokalem, inna grupa żołnierzy Podziemia dokonała udanego zamachu na Hansa Whiterga, nazywanego “Katem z Szucha”
“Stryj” miał wątpliwą przyjemność poznać tego człowiek, gdy jak co tydzień odwiedził Obersturmführer Gerharda Mainhoffa. Whiterg siedział właśnie w gabinecie esesmana i raczył się koniakiem i cygarem. Konstanty musiał płaszczyć się przed oboma nazistami i z pokorą znosić wyzwiska i obelgi kierowane zarówno pod jego adresem, jak i całego polskiego narodu.
W duchu cieszył się, że nie ma już wśród żywych Whiterga, który miał na rękach krew wielu Polaków i Żydów. Chłopak doskonale jednak zdawał sobie sprawę z czym się to wiąże.
Za jednego Niemca, życie odda stu lub i więcej Polaków, który zostaną schwytani w czasie “łapanki” Zapewne już jutro rano na słupach ogłoszeniowych będzie można przeczytać nazwiska tych, który zapłacą za udaną akcję Podziemia.
“Stryj” wiedział, że ofiara krwi jest konieczna, a polityka okupanta tak ukierunkowana, by zwykłym obywatelom obrzydzić walkę i czyny żołnierzy AK-a. Sam jednak też nie mógł pogodzić się z takim stanem rzeczy. I choć to nie on był odpowiedzialny za takie inne postępowanie Niemców, ilekroć czytał listy rozstrzelanych, miał łzy w oczach.

Gdy wysiadł z tramwaju na Puławskie, zaledwie kilkaset metrów od punktu kontaktowego, omal nie spanikował. Z pobliskiej restauracji wyszło trzech pijanych Niemców. Trzymali się za ramiona i śpiewali w głos.
Byli to zapewne żołnierze na przepustce, ale Konstanty bał się ich bardziej niż wcześniej mijanych patroli. Nigdy nie było wiadomo, co przyjdzie do głowy pijanemu żołnierzowi.
“Stryj” z bijącym sercem mijał Niemców, gdy ci wyśpiewywali właśnie refren z pozoru wesołej piosenki. Chłopak nienawidził jej jednak z całych sił. Dla niego była ona przykrym i bolesnym symbolem. To właśnie w jej rytm, Wermacht podbił prawie całą Europę.
Najwyraźniej niechęć i odraza w jakiś sposób odmalowała się na twarzy “Stryja”, gdyż jeden z Niemców zmierzył go wzrokiem. Spojrzenia mężczyzn skrzyżowały i długą chwilę przenikali się oni wzrokiem. “Stryj” wiedział, że nie może spuścić wzroku. Nie może pokazać swojej słabości.
Nie może wzbudzić podejrzeń Niemca.
Czas jakby się zatrzymał i każdy kolejny krok trwał wieczność.
Gdy w końcu minął żołnierzy, jeszcze przez długi czas jego serce nie mogło się uspokoić.

Gdy dotarł do zakładu szewskiego nadal był rozdygotany.
- Co kawaler sobie życzy? – zapytała starszy mężczyzna, ciepły głosem.
- Przyniosłem czerwone buty mojej ciotki – wydukał zestresowany chłopak.
- Tak jak rozmawialiśmy, te od tańca?
“Stryj” pokiwał głową w milczeniu i wraz mężczyzną wszedł na zaplecze. Tam przekazał mu notes.
- Wszystko w porządku, chłopcze? - zapytał zatroskany właściciel.
- Tak... - odparł “Stryj” - Myślałem... bałem się tylko, że za mną idą.
- Rozumiem - pokiwał głową mężczyzna - Zaraz to sprawdzimy. Witek! Wyjdź na ulicę i zobacz, czy się nikt koło zakładu nie kręci.
- Ta jest, pane majster.
- Nie trzeba, proszę pana - oponował Konstanty - To stres. Pewnie mi się wydawało. Ciężki dzień dzisiaj miałem.
- Może i tak, ale sprawdzić nie zaszkodzi.
Przemiły staruszek nie pozwolił “Stryjowi” wyjść dopóki jego pomocnik nie wrócił z informacją, że na ulicy nikogo nie ma.
Konstanty pożegnał się z właścicielem i ruszył w drogę do domu.

Wieczór minął z pozoru spokojnie i zwyczajnie. Konstanty w drodze powrotnej zrobił sobie długi spacer, by odpocząć i uspokoić się.
Chłopak rozmyślał o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Pierwsza bojowa akcja w jego życiu. Zastanawiał się, czy jest gotów do podejmowania takiego ryzyka częściej. Jego dotychczasowe uczestnictwo w Podziemiu ograniczało się do przenoszenia meldunków, ewentualnie jakiś paczek i pomocy ludziom w kontaktach z urzędnikami niemieckimi.
Teraz to było coś zupełnie innego. Wystarczyło przecież odrobinę mniej szczęścia i każdy z nich mógł zginąć.
Konstanty zastanawiał się też, czy nie odwiedzić jeszcze dzisiaj pana Dudzińskiego. Jednak chęci te przegrały ze świadomością, że postępując w ten sposób może narazić nie tylko siebie, nie tylko pana Dudzińskiego, ale i Tunię, Beniaminka i Doktorka. Jednym słowem cały ich oddział.
Gdy dotarł do domu był już w miarę spokojny. Zjadł wspólną, nad wyraz skromną kolację z matką. Opowiedział jej pokrótce o tym jak spędził dzisiejszy dzień. Oczywiście nie wspomniał o ryzykownej bojowej akcji, ale mówił o spotkaniu nowych ludzi i nowego dowódcy. Przez chwilę rozmawiali też o udanym zamachu na Hansa Whiterga. Matka Konstantego kazała mu przysiąc, że nigdy nie weźmie udział w podobnej akcji. Chłopak wahał się przez chwilę i rozważał nawet już okłamanie matki, ale w końcu powiedział:
- Mamo... wiesz, że nie mogę tego zrobić. Jest wojna i każdy z nas musi walczyć. Jeżeli dostanę rozkaz, to wypełnię go najlepiej jak umiem. Tylko tyle mogę ci obiecać.
Maria Stryjkowska pokiwała tylko ze smutkiem głową i zaczęła zbierać naczynia ze stołu.

“Stryj” nie mógł długo usnąć, gdy zapadł zmierzch. A gdy w końcu to się stało chłopak na nowo przeżywał koszmar ucieczki. Raz za razem powracała do niego niesamowita i tajemnicza scena, jaka rozegrała się na dachu. Mężczyzna, który skoczył z dachu ciągle wpatrywał się w Konstantego.
“Stryj” w ciągu dnia nie myślał o nim. Uznał to za przewidzenie i efekt stresu i strachu. Miał nadzieję, że to było tylko to i nic więcej.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 28-10-2012, 17:38   #39
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Gdzieś, poza jawą
Widok dziecka w którym dostrzegł swojego zmarłego brata był dla Zygmunta kojący. Pomimo gorączki, moment snu w którym stanął przed nim jego mały brat przyniósł ukojenie; do momentu gdy stanął w płomieniach ... Gdzieś w podświadomości Zygmunt miał wrażenie że słyszy, widzi i czuje co mu jego dawno już zmarły brat chce przekazać. Gorączka być może rosła, stałość płynów ustrojowych była zaburzona, dusza cierpiała za grzech zabicia a resztki abstrakcyjnego odbioru chłonęło przekaz od brata Niekończący się nurt obrazów, obrazów których nierozumiał, sytuacji których dotąd niewidział; obrazów które budziły lęk przed dalszym życiem.

W bezpiecznym lokalu
Ocknął się. - Wiesz jak skontaktować się z kimś z Twojego oddziału? Usłyszał ...
Zwykli się spotykać w kawiarni Cafe Bodo na ulicy Foksal. Tam chadzał jeszcze z Agatą, uwielbiał pomimo trudnych czasów oddać się leniwym rozmowom sącząc aromatyczną arabica. Zdziwił się sam, że o tym miejscu pomyślał gdy zorientował się o co go pytają. Niezbyt miał siłę odpowiedzieć, siłę czy ochotę ? Nie potrafił sam sobie odpowiedzieć, był zmęczony i słaby. Nie wiedział czy snem, widzeniem, koszmarnym proroctwem czy chorobą. Spodziewał się raczej że tym pierwszym. Serce mu waliło ... bał się .. nie wiedział co będzie.
- Dajcie znać Beniaminkowi albo Tuni. Zresztą ktoś na pewno po mnie przyjdzie. Odparł z nadzieją, że nie zostawili go tu tak samego sobie. Na pewno nie. Uniesiona głowa opadła na poduszkę, a w oczach, zaciśniętych powiekami pojawiła się łza. Usłyszał tylko:
- "Młody" leć do Kościoła Michała Archanioła, w ostatnim konfesjonale w lewej nawie, po mszy o 18tej będzie ksiądz... Więcej nie usłyszał. Znowu usnął.

W kościele.
Chłopak w wieku 16 lat, szedł szybkim krokiem uliczkami Pragi. Podskakiwał radośnie aby ominąć niewielkie kałuże i kopiąc co jakiś czas kamienie. Ot jak to nastolatek. Nikt z przechodniów nie mógł sądzić, że ten młody jeszcze przecież dzieciak ma misję do spełnienia. Od jej powodzenia zależy być może życie pewnego człowieka, którego tak naprawdę chłopak widział pierwszy raz. Jednak jak wielu podobnych jemu nie pytał dlaczego, albo czy trzeba. Rozkaz padł i on ruszył. I tak będzie jeszcze wiele razy ...
Ludzie, byli jeszcze ciągle w kościele. Odetchnął z ulgą - zdążył przed końcem mszy. Wszedł do świątyni. Jej wysokie mury stały majestatycznie, niewzruszenie ... pozornie niewzruszenie. Podszedł bliżej konfesjonału.
- Idźcie w Pokoju Chrystusa. Usłyszał a w tym momencie pojawił się ksiądz, dość młody może 40 to letni i wszedł do konfesjonału. Wszystko tak jak miało być, pomyślał "Młody". Wszystko zgodnie z planem. Nie spodziewał się wpadki tu, w kościele... bał się tego bardzo. Westchnął głęboko i ruszył.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Potrzebuję "Awaryjnej spowiedzi" Wypowiedział umówione hasło. Z mocno bijącym sercem, wpatrzony w kratkę konfesjonału, drogę którą wypowiadane ludzkie grzechy wędrują do Boga, czekał na reakcje księdza.
- "Dobrze trafiłeś synu" Uff, odetchnął z ulgą. - Ojcze "na bezpiecznej łące mamy chorą owieczkę potrzebującą pomocy". Wypowiedział słowa oznaczające że w bezpiecznym lokalu który obsługiwał potrzebny jest lekarz.
- Dobry pasterz przyjdzie jutro po południu. Módl się.
Chłopak przeżegnał się i odszedł z ulgą, niczym po spowiedzi ...


W bezpiecznym lokalu (dzień drugi)
Obudził się rano. Był mokry, gorączka zapewne zwalniała. Zrozumiał swoje położenie gdy spojrzał przez okno, nie był w domu, utknął z powodu rany. Był kolejny dzień. Nic nie pamiętał od momentu gdy tu dotarli.
- Dzień dobry. Usłyszał kobiecy głos. Odwrócił w jego kierunku głowę. Nie znał kobiety i nie widział jej wcześniej. Przynajmniej nie pamiętał.
- Dzień dobry. Odpowiedział. Bark go bolał, obmacał opatrunek, nieco przemoknięty krwią. - Jestem ranny. Ale już mogę iść.
- Nie, zostań. Dziś przyjdzie do Ciebie lekarz. On zdecyduje co dalej. Miałeś gorączkę, majaczyłeś, jesteś jeszcze zmęczony. Musisz wydobrzeć, potrzebują Cię przecież jeszcze. Polska cię potrzebuje. Tutaj jesteś bezpieczny, jak tylko okaże się że możesz wrócić do domu pójdziesz. Ktoś tam na Ciebie czeka?
Zapytała nieznana mu kobieta o długich, kasztanowych, zaczesanych na gładko włosach. Miała ok 60 tki, była miła. Nie czekając na odpowiedź stwierdziła: - Przyniosę Ci herbaty, musisz pić teraz dużo.
- Dziękuję, jest Pani bardzo miła. Chętnie się napiję. Ale spróbuję wstać.
Podniósł się z łóżka, obok na krześle leżało jego ubranie. Kobieta oddalała się zapewne w kierunku kuchni. Nerwowo macnął stertę ubrań w poszukiwaniu pistoletu. Wtedy w drzwiach kobieta obróciła głowę i powiedziała: - Twoja broń jest bezpieczna w szufladzie w stole. Jestem Zofia.
Znowu jedynie podziękował i się przedstawił jako Doktorek. Oboje wiedzieli że tak jest bezpieczniej, bez prawdziwych imion. Trudno się mu rozmawiało z obcymi, ubrał się i usiadł na brzegu łóżka. Wypił podaną herbatę ... ból doskwierał, a ponieważ miał czekać, nic zrobić nie mógł postanowił jednak regenerować się. Położył się na łóżku i po kilkunastu minutach zasnął. Zanim zasnął pomyślał o Pani Pelagii która na pewno się denerwuje. Staruszka wiedziała czym się zajmuje, może bardziej domyślała się ale nigdy nie pytała. A Zygmunt czasem zwierzał się ze swoich wątpliwości różnej maści, szczególnie po tym jak pierwszy raz zabił. Przeżywał to bardzo. Od początku przyjazdu do Warszawy mieszkał na stancji właśnie tam. Pani Pelagia była samotna, pomagał jej w domowych pracach, hodowli w ogródku którego plony sprzedawała na ulicach i bazarze. Czasami gdy nie było zadań sam również brał udział w handlowaniu i w ten sposób przyczyniał się do zwiększenia utargu. Rozmawiał z Pelagią szczególnie dużo po śmierci Agaty. Te rozmowy, o etycznych wątpliwościach zapewne były formą spowiedzi dla Zygmunta. Pierwsze lata wojny pogłębiały w nim poczucie niepewności, sensu życia skoro jest ono tak kruche, niewiary w ludzi którzy jednych kochają a drugich zabijają ... nie rozumiał jak godzić tak odmienne zachowania. I nie zrozumie zapewne nigdy.

Wieczorem przyszedł lekarz. Zaskoczenie Doktorka było ogromne gdy rozpoznał w "podziemnym" lekarzu dr Dowgierda. Lekarza z którym miał zajęcia na Uniwersytecie. Ten opatrzył ranę, która okazała się wyglądać całkiem nieźle. Nie było oznak infekcji. Dostał kilka tabletek Aspiryny na ból i gorączkę. I co najważniejsze, mógł wrócić do domu. Miał wypoczywać. I wiedział, że musi siedzieć w ukryciu- po ostatnich wydarzeniach wrzało.

Kilka dni potem w Warszawie
Wydobrzał, szybko. Był silny i sprawny. Rana zagoiła się szczęśliwie jak przewidział do dr Dowgierd bez infekcji. Została spora blizna ale ramię było sprawne. Spotkał się z Bieniaminkiem w umówiony sposób w ławie kościoła gdzieś na Pradze. Zameldował o swojej gotowości operacyjnej .... Jedynie noce bywały trudne z wracającymi obrazami od brata.
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"

Ostatnio edytowane przez Szamexus : 04-11-2012 o 08:37. Powód: zmian czasu gotowości opoeracyjnej
Szamexus jest offline  
Stary 30-10-2012, 13:10   #40
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Cisza, półmrok. Zatęchłe wnętrze izdebki przy plebanii Michała Archanioła. Słabe światło świecy oświetla zmiętą fotografię, pieczołowicie trzymaną w nienawykłych do delikatnych przedmiotów dłoniach. Dłoniach o gabarytach i fakturze czerstwych bochenków chleba.
Fotografia przedstawia grupę ludzi siedzących za stołem. Nieruchomo, wyraźnie się męcząc, by obraz nie wyszedł rozmazany. Są tam wszyscy razem, z całą rodziną, z szóstką braci, siostrą, starymi rodzicami i kilkunastoma innymi ludźmi, których Piotr już w większości nie pamiętał.
Minęło wiele czasu, odkąd widział kogokolwiek z nich po raz ostatni. Grażyna wyjechała do Ameryki, razem ze swoim żydowskim narzeczonym. Wiedział, że trzech spośród jego braci, Jakub, Filip i Tomasz, walczyło jeszcze w trzydziestym dziewiątym. Dwóch przeżyło, choć od dawna nie miał od nich wieści. Kuba dostał kulkę pod Wizną. Piękna, godna, bohaterska śmierć okupiona stosami zabitych Fryców. Pozostali z pokolenia "młodych Mazurów" byli od dawna martwi. Janek zginął jeszcze na pierwszej wojnie. Mateusza i Barnabę powiesili bolszewicy. Jak dotąd tylko Jędruś nie poszedł za rodzinną tradycją i zmarł sobie pewnego słonecznego dnia w trzydziestym piątym na prozaiczne zapalenie płuc.

Tęsknił. Za wszystkimi. W takie noce jak ta, niemal słyszał, jak postacie ze zdjęcia wołają go po imieniu. A najgłośniej ci, którzy już odeszli.

*

Nie pokazał tego po sobie, ale rozkaz "Tarczy" wzbudził w "Beniaminku" głęboki lęk. Prosty, atawistyczny, nie mający wiele wspólnego ze szpiegiem w strukturach AK i Niemcami. Było w bierzącej sytuacji coś, co przerażało go dużo bardziej.

Tej nocy znów śnił mu się rekin. Zabawna rzecz z tymi rekinami. Nieważne jak ostre ma zęby, jak potężną szczękę, ilu przeciwników rozszarpał, z ilu opresji wyszedł cało - każdy rekin musi pływać. Cały czas, nieustannie, przez całe życie. Gdyby zatrzymał się choćby na chwilę - umrze. Udusi się i pójdzie na dno. Kwestia anatomii, budowy skrzel, czy czegoś. Piotr nie pamiętał już skąd zna tą ciekawostkę, ale od jakiegoś czasu w jego marzeniach sennych na stałe zagościła ogromna, stara, zębata ryba bezsilnie opadająca w granatową czeluść oceanu.

Obudził go atak kaszlu. Wielki kurantowy zegar gdzieś na plebanii wybijał trzecią. Żadnych akcji, żadnego szkolenia. AK gwarantowała mu kąt do spania i wyżywienie. Jego jedynym zadaniem było nie wychylać się. Ile bezczynności wytrzyma? Noc, może dwie? W ciemnej izdebce będzie na zmianę robił pompki i klepał różaniec. Potem znów godzinami będzie wlepiał wzrok w podniszczone, sepiowe zdjęcie - ostatnią pamiątkę, jaka została mu z dawnego życia. Jeśli nie uda mu się zasnąć znów sięgnie po różaniec.

A w końcu po pistolet.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 30-10-2012 o 13:13.
Gryf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172