Wędrówka minęła spokojnie, jechał na wozie, mógł sobie pogadać, pojeść...
Krasnolud był całkiem miłym kompanem, a i okazjonalne postoje żywieniowo odpoczynkowe przebiegały bezproblemowo.
Zaskoczył go dopiero widok strażnicy, budynku starego, okazałego - nie widywał takich rzeczy w Bucklandzie, a i po drodze również nie za często.
I co ważne- rozmiarowo gwarantowała im że będzie gdzie się schronić przed mżawką, wichurą i czym tam jeszcze. Mimo długotrwałych już jak na hobbickie warunki wędrówek, dalej każdorazowo cieszył się mogąc wypocząć w murach, przy ogniu i bez deszczu kapiącego na niego i jego strawę. A te mury gwarantowały to osłaniając ich skutecznie.
Rozsiadł się opodal spokojnie opodal wejścia i ściągnąwszy buty raczył się przekąską i odpoczynkiem. Oporządziwszy swoje rzeczy poszedł spać.
Z drzemki wyrwał go głos wartownika. Błyskawicznie poderwał się i wciągnąwszy buty rzucił się dopomóc krasnoludowi wcisnąć na siebie zbroję.
Następnie wyjął swój miecz i stanął obok Baliego szykując się do obrony.
Nie walczył jeszcze nigdy z Rhuadoryjczykami czy jak tam się ich odmieniało.
Zdarzało mu się walczyć z bandytami czy tego typu niespodziewanymi gośćmi ale brzmienie tej nazwy źle dla niego brzmiało. Jakoś niepokojąco groźnie.
Ale cóż, nie miał za bardzo wyjścia. Wpatrywał się z niepokojem w swój błyszczący i zadbany miecz. Miał nadzieje że nie będzie tak źle. W pokojowe zamiary gości nie wierzył zdecydowanie, zgadzał się ze słowami Alifa. To brzmiało bardzo wiarygodnie.
- Łuczników powiadasz? zapytał elfa. Nie brzmiało to dobrze. Ciekawe, ile razy ta myśl już go dziś naszła.
- Tak więc co wtedy zrobimy? po czym dodał w sensie jeśli schowają się i zaczną strzelać? Może powinniśmy bronić się w ruinach, ściany nas osłonią jak sądzę choć przed strzałami.
Po czym wymamrotał cicho tak by słyszał go tylko stojący obok krasnolud -Pomóż mi proszę, jakby szło źle |