Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2012, 10:06   #52
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Petru wodził po polu bitwy pustym wzrokiem. Jedna walka się skończyła, druga nadal trwała - w jego umyśle.

Żył i euforia tym wywołana ścierała się z odpływającym strachem, i obrzydzeniem na widok rzezi której i on był sprawcą. A jednocześnie jakaś jego cząstka radowała się walką i przelewem krwi, do tego zimna satysfakcja że kilkunastu pogan mniej ubliżało świętemu światłu Pelora, a wdzięczność Ojcu Słońce …

Potrząsnął głową, czuł jak wiruje mu w niej od natłoku tych wszystkich myśli i wyczerpania. Całe szczęście że wyspał się przed pojawieniem się kultystów a pościg i walka, choć iście wariackie, nie miały nic wspólnego z długotrwałym, męczącym mozołem, pozbawiającym nawet odrobiny sił potrzebnej na cokolwiek poza codziennym znojem. Teraz, nawet mimo tego że każda kończyna zdawała się ważyć całe cetnary, wiedział że już niedługo twarde i odporne ciało odzyska energię.

Wreszcie spojrzał przytomniej, skupił wzrok na mężczyznach ze Skuld. Ich rozmowa pomogła mu się otrząsnąć. Wiedział, że dzisiejsza walka nie raz jeszcze będzie mu się śniła po nocach i już się przekonał że tęgiego łoża było potrzeba gdy wspomnienia wracały. Łoża, oczywiście, gdy miał okazję nocować w cywilizowanych warunkach. Na razie jednak trzeba było się ruszać, nawet gdyby miał powłóczyć nogami.

Odetchnął i spojrzał na rozwłóczonego trupa przed sobą. Cień czegoś nienaturalnego, zdradzanego przez kształt ukrytej pod ohydnymi szatami sylwetki sprawiało że wolał nie przyglądać się zbyt dokładnie. Spojrzał na własne zakrwawione pazury i obolałe dłonie.
- Racja - odwrócił się do Rulfa i po raz pierwszy uśmiechnął się bardziej naturalnie, nie zdradzając prawdziwej mieszaniny emocji które w nim wrzały. - Upewnijmy się że wszyscy są martwi, zbierzmy co się może przydać i zmykajmy stąd.

Przyklęknął krzywiąc się z bólu. Krótki nóż kultysty przebił pancerz na boku i wyrzeźbił głębokie bruzdy w jego grubej i twardej niczym rzemień skórze. Petru wolał nie myśleć co by było gdyby poganin dźgnął o sekundę wcześniej, przed tym jak jego głowa sprawdziła twardość pnia drzewa. Sięgnął po zestaw uzdrowiciela. Zbroję czas przyjdzie naprawić później.

Pospiesznie obszukiwał kolejne ciała upewniając się najpierw ostrzem kukri czy trup przypadkiem trupa nie udaje, znaleziska składając w jedno miejsce i rozglądając się czujnie. Jedną i drugą maskę skrzętnie zebrał i symbol po trzykroć przeklętego Ravenmora również.
- Na wszelki wypadek - mruknął widząc zdziwione spojrzenia Austa i Rulfa - Nigdy nie wiadomo kiedy może się to przydać. Grzeszników może być więcej w okolicy.

Kilka pochodni, hubka i krzesiwo - wcisnął to wszystko za pas. Parszywe jadło i podejrzane ni to ciecze, ni to mazie pozostawił Naz’Raghul do pochłonięcia. Za to nie zapomniał o zabraniu własnego łuku i strzał. Po wszystkim ostatni raz ogarnął spojrzeniem pole bitwy. Obojętnie przyjrzał się ciałom kultystów.
- Odebraliście swoją nagrodę - mruknął jako całe epitafium. Potem ruszył z żołnierzami.

- Dobrze walczycie. Jeśli wszyscy wojowie ze Skuld są tak wprawni w walce, nie dziwota że z sukcesem bronicie swych granic - skomplementował z uznaniem w trakcie marszu. Oddał Austowi otrzymany wcześniej, okrągły przedmiot.
- Dziękuję. Dzięki łasce Pelora nie musiałem tego użyć - przedmiot zapewne był cenny i nie do zastąpienia w tej sytuacji i Petru był zadowolony że obyło się bez zmarnowania go.

I ta dbałość o ekwipunek sprawiła że wrócili się do ruin wioski, zatrzymując się przy każdym leżącym by upewnić się że więcej nie wstanie. Petru szczególnie starannie obszukał przywódcę kultystów, licząc że znajdzie wskazówkę, czy aby jakiś szczególny powód nie przygnał tutaj Grzeszników. Okazało się że nie, podobnie jak nie znalazł map czy zapisków. Nie zmartwiło go to jednak specjalnie. I tak będą mieli dużo do dźwigania, sądząc po ilości wyposażenia które Rulf i Aust zgromadzili w ukrytej jaskini.

On również miał dużo do dźwigania, bo nie zamierzał próżnować. Do tego czasu siły mu wróciły i przygotował sobie oprócz plecaka pęk włóczni porządnie związanych rzemieniem, do tego parę kołczanów strzał... Marsz nie będzie przyjemnością z takim ciężarem, ale trudno. Przywykł do niewygód.


Ruf spojrzał tylko krytycznie na tropiciela, i na tobół który mężczyzna niósł na plecach. Prawda, sam brodacz miał na plecach sporo żelastwa, ale umieszczonego w wygodnych pętelkach, kieszeniach i specjalnie przygotowanych uchwytach na plecaku.
- Zawsze nosisz tyle balastu? - zapytał, idąc szybkim krokiem. Las, w którym miejsce miała walka z kultystami powoli znikał za ich plecami. Szli na północ.

- Balastu? - Petru, nie mając kontaktu z łodziami których z kolei nie brakowało w Skuld, nie zrozumiał zrazu. Po chwili domyślił się jednak idei jeśli nie dosłownego znaczenia i potrząsnął głową.
- Żywność, woda, takie tam ... rzeczy na wymianę - mruknął koncentrując się na równym oddychaniu i obserwacji terenu. - Wszystko co potrzeba żeby nie sczeznąć na pustkowiu.
- Daleko będziemy szli?
- zapytał; ciężar ekwipunku był znaczny, a on jeszcze nie odzyskał sił do końca. I nie zanosiło się by ten spacerek pomógł w ich zachowaniu.

- Spokojnie, doczłapiemy tam w godzinę, góra półtorej.- Rulf spojrzał na tropiciela, westchnął i zdjął mu z pleców część balastu. Głównie zebranej broni.- Chociaż jak tak patrzę na twój tobół to nie wiem czy byś się tam dotoczył.

Zmarszczył brwi i spojrzał na idącego na przedzie Austa.
- Ej, wziąłbyś mu i coś pomógł...

Strzelec nie odpowiedział jednak, zgiął nogi i uklęknął powoli na wzniesieniu na które to wszedł. Rulf zaniepokoił się.
- Co widzisz?

- Nic co by się wam spodobało. Spójrzcie, ale postarajcie się nie wychylać...


Skoro Skuldyjczyk poczuwał się do pomocy palenquianin nie zamierzał się z nim spierać, skinął w podzięce głową. Ale zaraz o tym zapomniał, bowiem reakcja Austa dała znać że to nie koniec kłopotów na dzisiaj. Ostrożnie i dbając o ciszę zdjął plecak i inne bambetle, tylko z mieczem w dłoniach i łukiem ze strzałami na plecach podpełzł ostrożnie do Austa, dzieląc się z Rulfem obserwacją terenu po bokach i z tyłu. To były niebezpieczne ziemie...

Jednak to co Petru zobaczył po wejściu na wzgórze sprawiło że bezwiednie opuścił miecz a łuk o mało nie wypadł mu ze zdrętwiałych palców. Bo po równinach szła armia. Nie komando, oddział czy horda łupieżców. Regularna, niosąca sztandary mrocznych bóstw armia, składająca się z kultystów wszelkiej maści. Ludzie, orkowie, troglodyci oraz mutanci. Wszyscy szli niczym jeden mąż, równo i karnie w wielkich sześciobokach typowych dla maszerującej piechoty.

Aust pociągnął zarówno Rulfa jak i Petru na ziemię, samemu przyglądając się pochodowi z trwożnym niedowierzaniem.
- Cholera... Ilu ich tam jest?

Rulf przełknął ślinę.
- Kilkadziesiąt tysięcy... Idą na zachód...

Petru żył w Naz'Raghul już długo, ale wielkie pochody armii chaosu były już praktycznie owiane legendą. Prawda, co rusz Miasta Grzechu wysyłały swoje oddziały na północ, południe i zachód, ale mało kto miał szczęście lub pecha (zależnie od punktu widzenia) by na własne oczy zobaczyć armie z przeklętej krainy.

- Kilkadziesiąt tysięcy - wyznawca Pelora wyszeptał bezwiednie, powtarzając słowa Rulfa. Z niedowierzaniem spojrzał na harcownika, a potem na hordę. Jak ktokolwiek mógł tak nisko oszacować tę żywą falę?! Przecież tu szły miliony...


Zaraz jednak protest zamarł mu na ustach gdy spojrzał na najbliższą falangę, prześliznął się wzrokiem po szeregach i szybko coś sobie przemnożył. Raz, drugi ... ogarnął spojrzeniem następne.
- Masz rację. Zmierzają na Esomię! - wyszeptał i zaraz potrząsnął głową, oderwał spojrzenie od armii Grzeszników. - Trzeba ostrzec Esomijczyków - odwrócił się do Skuldyjczyków. - Prawda? - zapytał zmieszany, gdy przypomniał sobie że mieszkańcy zachodniej krainy nie pałają sympatią do ludzi z Naz'Raghul.

Aust spokojnie przewrócił się na plecy i splótł ręce na piersi.
- Jak chcesz, spróbuj. Najpierw cię podziurawią strzałami, a gdy konając powiesz im o zbliżającej się armii, stwierdzą że Pan Światła jest ci wdzięczny a potem zostawią twoje truchło tak jak leżało.

Rulf przewrócił oczami.
- Przesadzasz...

- Tak, a co stało się z Konnym Zwiadowczym gdy pięciu naszych postanowiło ostrzec Bastion przed nadchodzącym wrogiem...


Brodacz zmieszany położył się na brzuchu i po prostu obserwował pochód. Widząc zaskoczenie na twarzy Petru, westchnął tylko.
- Wiem że dla ciebie to niemożliwe, żeby dwa sąsiadujące z Naz'Raghul kraje tak się nienawidziły, ale jeśli cię to pocieszy, to nie my zaczęliśmy. Esomia może ci się wydawać teraz krainą obiecaną, ale jakbyś tam trafił, odkryłbyś że ludzie są tam równie zastraszenie i przerażeni co twoi bracia z ukrytych wiosek. Z tym że w Esomii boją się nie chaosu, czarnoksiężników i demonologów. Boją się tych którzy z demonami powinni walczyć, inkwizycji.

Tropiciel miał ochotę zaprzeczyć słowom Rulfa, ba, wepchnąć mu je do gardła - w jaki sposób lud wyznający Pana Światła, natrętnie kojarzącego się z tytułem Pelora, ma obawiać się Jego wysłanników? Ale nie był już na tyle naiwny i nieuświadomiony by nie dopuszczać myśli że gdzie indziej, poza granicami Naz'Raghul, też może być ... paskudnie i niebezpiecznie, a lud - ciemiężony. Nawet przez swoich. Dlatego tylko ugryzł się w język i pocieszył myślą że granic Esomii strzegą potężne twierdze i zbrojni mężowie. W Pelorze nadzieja że dadzą odpór Grzesznikom...

Zamiast to kontemplować spojrzał chłodniejszym wzrokiem na wędrujące oddziały.
- Ten wasz staruszek ... nie znajduje się aby na osi marszu? - zapytał.
- Nie wiem jak wy, ale spróbowałbym w nocy uszczknąć choć kilku maruderów... - dodał. Słowa zabrzmiały gorzko i sucho, bo nawet gdyby dziesięciu ... niech tam, dwudziestu pogan udało się ubić to i tak byłaby to kropla w morzu. Ale nie mógł tak po prostu odwrócić się plecami i odejść, nawet mimo niebezpieczeństwa. Po prostu nie mógł.

- Pomysł niezły. I nie, Stary jest jeszcze dalej, a nawet jeśli pochód miałby go objąć, świetnie potrafi stać się niezauważonym. Zresztą dawno już odkryłem że wielkie pochody wojsk wiążą się z osłabioną czujnością żołnierzy. "Jestem w końcu pośród swoich, ktoś inny na pewno czuwa!".- brodacz przewrócił oczami. - Na początku jednak, wolałbym na spokojnie poczekać aż główne siły wroga nas miną. Maruderów zatłuczemy w drodze do celu...

Aust westchnął tylko, widząc zbolałą minę Petru.
- Przestań krzywić się jakbyśmy ci tu herezje wciskali. Esomia to królestwo rządzone przez kapłanów, fanatyków różniących się od demonologów jedynie tym że w imieniu innego bóstwa mordują ludzi i namawiają do do nienawiści. A co do obrony granicy, Esomii strzeże kilkanaście twierdz i dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy żołnierzy. Skuld broni się z nawet nie ćwiercią tych sił, więc nie martw się tak o głupków z Esomii...

Sama armia zaś bardzo powoli przetaczała się przez równinę, swoim miarowym krokiem podnosząc z ziemi ogromne chmury pyłu.

Tropiciel nieświadomie podrapał się po policzku, ryjąc bruzdy w twardej skórze ostrym pazurem.
- Macie rację, poczekamy - powiedział, nie komentując części o stosunkach panujących w Esomii. Milczał przez chwilę zastanawiając się nad tym dlaczego uwierzył Skuldyjczykom. Rozwiązanie było proste - walczyli razem, wspólnie przelewali krew.

- Opowiedzcie mi o Skuld. I o Esomii. I o innych krainach - mruknął, znowu rozglądając się dookoła. W końcu musieli zabić jakoś czas. Po namyśle wrócił się po plecak by wyciągnąć twardy placek, połamać go i podzielić się z towarzyszami. Przysłuchiwał się harcownikom, przyglądał szczegółom wskazywanym przez doświadczonych, było nie było, żołnierzy, pilnował czy nic ich nie podchodzi. Z wolna zaczął szacować jak szybko taka horda jest w stanie się przemieszczać i za ile dni dotrze do granicy Naz'Raghul. Tak samo wprawiał się w dokładniejszym określaniu liczby maszerujących. To było ... pouczające doświadczenie. Niestety, i straszne również, bowiem serce w nim upadło na widok tak wielu Grzeszników. Przyglądając się koszmarnemu pochodowi bezwiednie recytował modlitwy do Ojca Słońce by przeciwdziałać zwątpieniu.

Jedyne co w tej okropnej sytuacji było miłe dla ucha, to opowieść. Rulf stwierdził że nie będzie psuł sobie krwi, strzępiąc ozór na temat Esomii. Opowiedział natomiast o Skuld, państwie silnym, prężnym chociaż małym. O Westalii, słonecznej Westalii, kraju ludzi szczęśliwych acz kłótliwych. Mówił nawet o Krevlodh, kraju pustynnym lecz zamieszkałym i w porównaniu do Naz'Raghul będącym prawie że krainą szczęśliwości.

Po trzech godzinach, w czasie których brodaczowi zaschło w gardle, Aust wstał obserwując odległe tumany kurzu.
- Dobrze, możemy iść...

W międzyczasie Petru zdążył mniej więcej wykalkulować sobie że do granicy Esomii armia dotrze za mniej, więcej miesiąc. Oczywiście zakładając że Grzesznicy będą zatrzymywać się na noc.

Palenquianin przysłuchiwał się opowieści bardzo uważnie. W zasadzie pochłonęła go ona tak że nawet trochę zapomniał o maszerującej armii.
- Osiedlić się w takiej spokojnej krainie... - mruknął gdy Rulf przerwał opisywanie Westalii by zwilżyć gardło. Zaraz jednak potrząsnął głową - na dobre i na złe należał do Naz'Raghul. I tu umrze. Pytanie czego dokona wcześniej.

- Chodźmy - przytaknął słowom Austa i sprawdził bandaże. Opuchlizna już wcześniej trochę zeszła dzięki czemu oko nieco się otwierało, a na krwiaki i ból nie zwracał uwagi.

Wyruszyli. Nie pytany wysforował się naprzód, ale i zdwoił czujność - przecinając szlak przemarszu bez wątpienia natrafią na odpryski głównej armii niczym na kosmiczny kurz pozostawiany za kometą w postaci warkocza. Pilnował by plecak móc w każdej chwili zrzucić i odzyskać swobodę a broń by była gotowa do wyciągnięcia. I nie spieszył się z marszem.

Niczego na ten temat nie wspominał Skuldyjczykom, ale w czasie obserwacji armii Grzeszników szczególnie uważnie wypatrywał sztandarów niewolników Sześciorękiego Geryona. Chorągwie znaczyły oddziały znienawidzonego bożka, a dzięki bystremu wzrokowi dostrzegał nawet co bardziej znaczących i obdarowanych łaskami wyznawców demona.


Nienawiść w nim płonęła, gorąca i czerwona, ale trzymał ją mocno na smyczy. Nikomu nie pomoże jeśli polegnie w desperackiej i głupiej walce, tylko po to by ściąć kilku pogan. Zamiast tego szedł ostrożnie, prowadził towarzyszy tylko wtedy gdy był pewien że nie natkną się wprost na jakąś grupę maruderów. Mogli zacząć łowy, ale nie tutaj, prosto na szlaku przemarszu tej ogromnej hordy, orzącej równinę na podobieństwo radła, pozostawiającej za sobą resztki plugawego jadła, odpadki, gówno, urynę oraz trupy padłych z wycieńczenia i od ran, demony jedne wiedzą z jakiego powodu zadanych. Zmrok zaczął zapadać gdy szarpiąca nerwy wędrówka, ukrywanie się i kluczenie w obawie przed wykryciem przez jakiś większy oddziałek który zamarudził po drodze, miała się ku końcowi. Petru i Skuldyjczycy pozostawili za sobą własny szlak starannie ukrytych trupów pojedynczych kultystów, osłabłych czy z jakiegoś powodu oddzielonych od swoich i mających tego pecha że trafili na harcowników.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline