Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2012, 18:47   #51
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Tsuki


Reakcja Carla na dwie sponiewierane, ociekające wodą, brudne i zmarznięte dziewczyny była nad wyraz odpowiednia. Nim Tsuki i Laurie zdążyły się połapać, siedziały już przed rozpalonym kominkiem w jego gabinecie, owinięte w koce i zaopatrzone w kubki z winem pachnącym cynamonem i goździkami. Sam zakonnik o nic nie pytał, a sprawozdanie rozpoczęło się gdy do pokoju wszedł Zahard. Inkwizytor najpierw wysłuchał opowieści Laurie, o tym jak zmusiła nadzorcę doku do wpuszczenia jej na statek, a kiedy zeszła do ładowni uciekł, bełkocząc coś do siebie.

Inkwizytor ponuro pokiwał głową, opierając się plecami o ścianę. Miał na sobie prostą tunikę oraz spodnie, a bez swojego przydziałowego pancerza wydawał się znacznie szczuplejszy i mniej masywny. Z roztargnieniem przeczesał dłonią włosy.

-Czyli nadzorca musiał wiedzieć… Co się z nim stało?

-Nie było go już na statku kiedy uciekałyśmy razem z Tsuki. Możliwe że uciekł w oczekujący na nas tłum, lub został pożarty przez zombie


Mężczyzna skinął głową i przeniósł wzrok na samurajkę. Elfka musiała przyznać że było jej całkiem miło z kocem na głowie, stopami wygrzewanymi przed paleniskiem i grzanym winem w dłoni.

-A jak to wszystko wyglądało z twojej perspektywy… ?

Opowieść w wykonaniu wojowniczki była z góry bardziej barwna, żeby nie powiedzieć zapierająca dech w piersiach. Dziewczyna naturalnie miała w sobie talent do krasomówstwa, a jej ojciec dodatkowo uczył ją płynnego wysławiania się i właściwej dykcji. I może właśnie, dlatego, w trakcie jej opowieści o nieumartych, upiornych statkach oraz potworach, Carl siedział z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Skinął tylko głową, kiedy elfka wręczyła mu papiery zebrane z kajuty kapitańskiej oraz dziennik.

-Cholera, teraz wiem, czemu egzorcyści mówią że praca w monastyrze jest nudna

Galev uciszył go szybkim uniesieniem głowy. Jego przenikliwe oczy skupiły się na Tsuki.

-I to dlatego musiałyście skakać do wody? Tłuszcza? Z bosakami i pochodniami…

-Tak, i bynajmniej nie wyglądali na przypadkową zbieraninę
.- Laurie odezwała się niepytana, ale w przeciwieństwie do Carla nie zamierzał marudzić na brak dynamiki w jej życiu. Odchrząknęła i mówiła dalej.- Normalnie, kiedy statek płonie, zbierają się chłopcy okrętowi, dokerzy i kilku strażników. Tutaj byli tylko strażnicy i banda zabijaków pierwszego sortu. Ktoś musiał ich tam najzwyczajniej w świecie wezwać

-Grubas…- cóż, określenie, jakiego użyła Tsuki do opisania wieprza w bogatych szatach, stojącego pośród morderczej zbieraniny, było dość ogólne ale Galev wydawał się wiedzieć o kogo chodzi. Po chwili skinął głową i uśmiechnął się do swoich podwładnych.- Tak czy inaczej spisałyście się świetnie. Dokumenty zebrane ze statku na pewno nam jakoś pomogą, a teraz możecie odpocząć

Tsuki wstała w milczeniu i uniosła brwi, kiedy Carl podszedł do niej i Laurie, trzymając w rękach dwie pękate sakiewki zapieczętowane czerwonym woskiem. Lubiła złoto, doceniała jego wartość i wiedziała, kiedy powinna dostać załapane. Jednak upominanie się o nią i traktowanie jej jak oczywistość w wielu wypadkach źle wyglądało w oczach pracodawcy. Dlatego też skłoniła się lekko Lordowi Inkwizytorowi, przyjmując zapłatę.

-Dziękuję…

-Zasłużyłyście. Obie.- pokreślił, kładąc ręce na ramieniu Tsuki i stojącej obok Laurie.- A teraz zmykajcie. Odpocznijcie, umyjcie się. Spodziewajcie się też gońców pod waszymi drzwiami w najbliższych dniach. Będziecie nam potrzebne


***


Opuszczając koszary kapłanka przeciągnęła się i westchnęła, strzykając przy tym kośćmi. Przed wyjściem Carl uparł się żeby obie dziewczyny odwiedziły jeszcze Szpitalnika, by ten sprawdził czy abominacja niczym ich nie zaraziła i czy ich rany nie są zbyt poważne. Dwa proste czary lecznicze, rolka bandażu oraz środek wzmacniający organizm na bazie alkoholu wystarczyły, by dziadek pełniący dyżur w lazarecie zgodził się wypuścić obie agentki terenowe na miasto.

Laurie uśmiechnęła się lekko.

-Miałyśmy się napić.- stwierdziła, podchodząc do szyby jednego sklepu i przyglądając się krytycznie swojemu odbiciu. Miała pokrytą pyłem twarz, w jasnych włosach widoczne były glony i inne wodne ekskrementy a jej ubranie było najzwyczajniej w świecie brudne. Tsuki zdawała sobie sprawę że sama wygląda pewnie niewiele lepiej. Laurie zaś westchnęła.- A jeśli chcemy iść do karczmy, to musimy się wcześniej oporządzić. Takim kocmołuchom jak my karczmarz będzie się nawet drewnianego kufla brzydził podać

-Karczmy?- Tsuki uniosła lekko brew. Bywała w karczmach, to fakt. Za równo tych tanich, jak i w tych drogich, pijąc i ciesząc się z alkoholu i miłego towarzystwa. W tym wypadku była jednak szczerze zdziwiona.- Po co mamy iść do karczmy… ?

-No napić się… ?- Laurie wyglądała na równie skonfundowaną. Wytrzeszczyła oczy, gdy elfka zaśmiała się.- No co?!

-W moim lokum mam beczułkę piwa orzechowego i szafkę pełną jadła. Ba! Mam nawet wannę do której mogę ci nalać ciepłej wody, więc jeśli będziesz chciała się wyszorować przed piciem, nie widzę problemu
.

Laurie uśmiechnęła się, zadowolona z zaproszenia. Podeszła do Tsuki, wzięła ją pod łokieć i raźnym krokiem ruszyła przez miasto.

-Skoro tak, to zgoda!- po kilkunastu metrach zaczerwieniła się lekko, patrząc na towarzyszkę z zawstydzonym uśmiechem.- A tak przy okazji, to gdzie masz tą kwaterę… ?

Tsuki nie mogła zrobić nic innego, jak tylko się zaśmiać.


***


Kiedy ktoś, obojętnie od płci lub rasy, budzi się rano z delikatnymi zawrotami głowy, w zmierzwionej pościli i ze smakiem piwa na ustach, pierwszą myślą, jaka nasuwa mu się przed otworzeniem oczu jest „Wczoraj chyba trochę za dużo się wypiło…”. Do tych ludzi nie zaliczała się jednak Tsuki. W jej wypadku przyjemne zawroty głowy, posmak dobrego trunku na wargach i skłębiona pościel świadcząca o dobrym śnie informowały tylko, że wigilia dnia następnego została świętowana jak należy.

Jednak w tym przypadku było coś nietypowego.

Tsuki poruszyła się w pościeli, poprawiła poduszkę pod głową i westchnęła, zagłębiając się we wspomnienia wczorajszej nocy. W chwili, kiedy niewyraźne obrazy przeszłości wyostrzyły się raptownie niczym cios w twarz, Tsuki poczuła na ramieniu delikatne drapnięcie paznokciem na skórze i poderwała się do pozycji siedzącej.

Leżąca obok Laurie uśmiechnęła się lekko, nie przejmując się zmierzwioną pościelą, walającymi się dookoła ubraniami oraz własną nagością.

-Cześć śpiochu.

Tsuki spojrzała na nią i po chwili uśmiechnęła się leciutko. Teraz już wszystko pamiętała.




Jean Battiste Le Courbeu


-Cholera, naprawdę myślisz, że to draństwo tak łatwo zdobyć? Celnicy w Conlimote, Middenlandzie, A’loues a nawet w Westalii są wyczuleni na sherksen niczym wieprze na truple. Czy zdajesz sobie sprawę ile wysiłku kosztuje moich ludzi ściągnięcie tego pieruństwa do stolicy?!

-Ech, no dobra… W takim razie 40 złotych Argentów?-
Jean uśmiechnął się szeroko, siedząc naprzeciwko Jacoppo w „Kuflu Świetlistozłotym”. Czas, jaki spędził „Pod Kulawym Gońcem” był, co prawda bardzo przyjemny, jednej bohaterce skradł całusa a innemu, pijanemu poszukiwaczowi przygód, mieszek. Nie było to szczególnie trudne, bo facet leżał z twarzą na blacie. Dlatego też po kilku godzinach w tym zacnym przybytku przyszedł dla gnoma czas na mały handel. Proszki, o których wspominał mu w czasie akcji Jacoppo interesowały go chwilowo najbardziej.

Niziołek poczerwieniał na twarzy, patrząc spode łba na rozmówcę.

-Chcesz mnie obrazić, kocie?

-Bynajmniej! Jeśli proszek okaże się skuteczny…

-Jest skuteczny, do cholery! Sam widziałeś jak tamten jełop zwijał się po garści rzuconej w twarz!

-Jeśli okaże się skuteczny…-
podkreślił Jean, unosząc w górę palec.- Wtedy zacznę się w niego zaopatrywać regularnie. U ciebie. A to będzie oznaczało… podwojenie twoich zysków z tego handlu? No przyznaj, niewielu stać na regularny zakup sherksenu…

-No niby tak… Ale czemu miałbym dawać ci zniżkę?

-Bo dzięki współpracy ze mną i moim szefem, masz teraz w jednej ze swoich piwniczek członka wrogiego gangu, którego twoich chłopcy przesłuchują. Czyż nie mam racji?


Jacoppo skrzywił się, zakręcił kciukami kilka młynków aż w końcu westchnął ciężko.

-Niech będzie. 45 sztuk złota za woreczek sherksenu. I dobrze że te nasze targi się skończyły, bo mam ci coś do powiedzenia…

-Czekaj!

-Co?

-Jeszcze pokaż mi ten cały Sovilies.


Jean uśmiechnął się szeroko, widząc jak już skutecznie wymęczony niziołek z przeciągłym jękiem uderza czołem w blat stolika. Le Courbeu znał się na targowaniu. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że dobrze jest wymęczyć sprzedawcę targami o tańszy produkt, przed przejściem do właściwego celu transakcji. Z tego co Jean wstępnie dowiedział się o proszku wywołującym amnezję, pięc dawek kosztowało 100 złotych agentów. On zamierzał zbić cenę do 75…

***


Finalnie, po prawie godzinnych pertraktacjach, sakiewka Jeana stała się lżejsza o 120 sztuk złota, a przy jego pasku pojawiły się dwa mieszki zawierające drogie i niezwykle przydatne zioła, odpowiednio przyrządzone i skomponowane, umożliwiające zapewnienie sobie nagłej przewagi podczas walki lub też wymazanie z pamięci świadka niewygodnych dla osoby trzeciej wspomnień.

Gnom z zadowoleniem przechylił kielich wina i odstawił go, prawie pusty. Nie zorientował się nawet jak dziewka służebna przeszła obok, napełniła go i odeszła. Zrobiła to tak płynnie że Jean nie zdążył jej nawet klepnąć w pupę, co było zaprawdę dużym wyczynem.

-To co miałeś mi do powiedzenia?

Osowiały nieco Jacoppo wyrwał się z zamyślenia i podniósł wzrok na rozmówcę. Zmarszczył brwi, uwalniając umysł z wciąż dźwięczącego mu w nim słowotoku Jean’a po czym potrząsnął głową.

-A, no tak. Kurier.

-Co kurier?

-Zaczął mówić. Zdradził nam wszystko. Umiejscowienie ich kryjówek, który sędzia kryje ich w wypadku pojmania przez straż, którzy strażnicy miejscy trzymają z nimi sztamę… Wszystko!

-To dobrze dla was…-
Jean dobrze wiedział, co to oznacza. Że skorumpowany sędzia zostanie otruty własnym lekiem na kurzajki, nieopatrznie dodanym przez służbę do jego posiłku. Że przekupni strażnicy w najbliższym czasie wylądują w zatoce, z kamieniami przytroczonymi do butów i że kilka niepozornych domów w biedniejszych dzielnicach stanie w ogniu, a ich tajemniczy lokatorzy dziwnym trafem zginą w płomieniach. Cech Złodziei nie lubił gdy ktoś stoi ponad prawem panującym w półświatku.

Gnom zaś znowu poprawił wąs.

-Ale co mi z tego przyjdzie, że to wiem?

-Po pierwsze, gdy Leonard zapyta cię co się dzieje na ulicach, odpowiesz mu że są czystki. Po drugie, z uprzejmości dla twojego pracodawcy, wypytałem kuriera o inne sprawy powiązane z tajemniczym „Robertem” czy jak ten bękart ma faktycznie na imię…

-No i?- Jean starał się nie okazywać poruszenia tą informacją.

-No i okazało się że ten sam pracodawca zostawiał kolegom naszego kuriera paczki, które to paczki miały niepostrzeżenie trafiać do takiego a nie innego składu na nabrzeżu. Obecnie rozpoznajemy teren, upewniamy się co i jak, i niedługo będziemy gotowi na podjęcie odpowiednich kroków.-
uśmiechnął się lekko.- O ile rzecz jasna zechcesz podjąć jakieś kroki w tej sprawie. Jeśli tak, bądź tutaj jutro w południe. Uzbrojony. Sądzę że ta akcja nie będzie tak czyściutka jak to w rezydencji. Raz, składzik jest w dość parszywej części portu, dwa, ludzie których tam najpewniej spotkamy nie należą do grupy lubianej przez opinię publiczną

Jean ostrożnie skinął głową i uniósł kielich do ust, zamyślony. Duszkiem wypił zawartość i odstawił naczynie na stół. Kiedy kryształ zniknął mu sprzed oczu, gnom odkrył że złodziej zniknął, jak zwykle miewał to w zwyczaju. Szpieg z trudem powstrzymał się od zwyczajnego zajrzenia pod stolik, bo czułby się wtedy jak idiota, posądzając swojego informatora o tak tanie sztuczki. A jeszcze gorzej, jeśli okazałoby się że Jacoppo faktycznie tam siedzi…

Dlatego też Jean wstał, zostawił kelnerce sztukę złota napiwku i ruszył raźnym krokiem w stronę drzwi. Miał przed sobą sporo wolnego czasu, i kilka opcji spędzenia go. Jakby na to nie patrzeć, dawno nie był w „Złotym Winogronie”, najdroższej karczmie w Periquex. Z drugiej jednak strony równie dawno był „Pod Kurwim Cycem”, karczmie głośnej, tłocznej i dość parszywej, najpopularniejszej pośród wszystkich kaperów oraz żeglarzy przypływających do A’loues.

Wybory, wybory, wybory…


Garkthakk


-No i jak?!

-Czysto!


Głosy poniosły się po ruinach miasta, wywołując małe osuwiska na kopach starożytnego piasku, i budząc chmury małych, kosmatych nietoperzy żyjących pod sklepieniem. W pierwszej chwili, gdy trójka poszukiwaczy wkroczyła do miasta, rumorem opadającej bramy budząc całą kolonię, Gark odruchowo chwycił swój tasak, Thrain nerwowo poprawił chwyt na młotach bojowych a Shan tylko spokojnie patrzył jak przestraszone gacki krążą dookoła nich, by finalnie wrócić na sklepienie pod którym spały.

Półork ze zniecierpliwieniem splótł ręce na piersi, obserwując jak złodziej krąży po ulicach zniszczonego miasta, zagląda do opustoszałych domostw i ogółem myszkuje niczym królik pustynny w poszukiwaniu odrobiny trawy.

-A teraz?

-To samo, co przed dwoma minutami. Cierpliwości, jeśli chcesz uniknąć sytuacji z placu pod bramą.


Garkthakk westchnął, rozejrzał się i finalnie spojrzał na wypchany już trochę mieszek, wiszący mu przy pasie. Co by o Shan’ie nie mówić, miał on nosa za równo do złota, jak i do pułapek. To pierwsze znalazł prawie od razu, odkopawszy okno do starego sklepu, w którym kiedyś pewnie pracował kowal. Czas i śladowa wilgoć były co prawda mordercze dla pancerzy, broni oraz tarcz, ale mały kuferek ze zaśniedziałymi sztukami złota oraz kilkoma kamieniami szlachetnymi był czymś wartym uwagi.

Jeśli szło zaś o pułapki, złodziej w ostatniej chwili powstrzymał towarzyszącego im Thraina przed wejściem do starej nory czerwia pustynnego. Co prawda ukryty w piasku otwór był pusty, a połamany, chitynowy pancerz widoczny był spod osuwającego się pyłu, ale wpadnięcie do zasypywanej powoli studni głębokiej na kilkanaście metrów byłoby prawdopodobnie ostatnim błędem w życiu krasnoluda.

Dlatego też Gark cierpliwie czekał, ciesząc się tą garścią złota i klejnotów ciążącą mu przy boku i słuchał gwizdów, jakie wydawał z siebie dawno złamany i błędnie złożony nos Thraina. Brodacz wodził wzorkiem zna chudą sylwetką złodzieja, krzywiąc się.

-Ojciec mówił, że w domu, w Górach Północy, to się złodziejom odcinało prawą rękę i zmieniało w kamień, coby straszyła innych lepkopalcych…

-W kamień mówisz?

-Ano
…- krasnolud z roztargnieniem pokiwał głową, najwyraźniej myśląc o czymś intensywnie.- Ale co by o tej łasicy mówić, to bez niego co rusz wpadalibyśmy w jakieś dziury…

-Ano.-
mruknął półork, nie myśląc przy tym o niczym konkretnym.

Kilka sekund później podskoczył, gdy gdzieś przed nimi rozległ się okropny rumor, huk a w powietrze wzleciała chmura piaskowego pyłu. Garkthakk zaklął siarczyście, z tasakiem w dłoni ruszając przed siebie. Tuż za nim biegł Thrain.

-Co ten idiota znowu zrobił?!

-Nie wiem…-
Gark ręką odgonił kilka natrętnych nietoperzy.- Nie wiem, ale jeśli coś naprawdę głupiego, to sam ukręcę mu łeb!

Dwóch poszukiwaczy skarbów, klnąc ile wlezie, zagłębiło się w chmurę pyłu.


***


Siedzący na ziemi złodziej wypluł kolejną porcję błota i skrzywił się. Stojący nad nim Garkthakk rozejrzał się, ciesząc się z powoli opadającego pyłu.

-Co to kurwa miało być, co?!

-No mówię ci, nie wiem! Znalazłem te cholerne wrota, i sobie pomyślałem, że na pewno jest za nimi coś istotnego. Więc chodzę, stukam, sprawdzam. Nic, żadnych pułapek, a zamek dość prosty… To wziąłem i otworzyłem…

-Ty sam?-
Thrain spojrzał to na złodzieja, to na wysokie, kamienne wrota o skrzydłach ważących pół tony każde.

Shan machnął z irytacją dłonią.

-Głupiś? Ledwo co pomiziałem zapadkę, to coś kliknęło, wrota zaczęły otwierać się same, a jak tylko pokazał się szpara to wiatr tak pieprznął że ja poleciałem kilkanaście metrów do tyłu, kilka ścian się przewróciło a dookoła nie było nic widać przez ten cholerny piach

Gark pokiwał powoli głową i spojrzał na tunel odkryty przez złodzieja. Dawniej musiał być to jakiś pyszny hol albo wielki korytarz, lecz także i tutaj czas nie okazał się zbyt łaskawy dla dzieł sztuki z Oka Burzy. Półork zapalił kolejną pochodnię, wbił ją w piasek przed wrotami i niezbyt delikatnie postawił złodzieja na nogi, chwytając go za kark.

-Dasz radę iść?

Shan otrzepał się z piasku i splunął po raz kolejny.

-Dam. Ale tym razem trzymajcie się trochę bliżej


***


Sala była ogromna. Kolumny i wielkie, ciosane z kamienia bloki podtrzymywały ściany, a sklepienie niknęło w ciemnościach. Buchający z piaskowcowych palenisk ogień oświetlał komnatę dziwnym, diabolicznym świałtem, a cienie gęsto kładły się na podłodze, połamanych kolumnach i schodach. W oddali, w wygładzonej ścianie z marmuru tkwiły drzwi.




Thrain zaklął, patrząc na buchający na powierzchni kamiennych bloków ogień.

-Co to za kurewska magia…

Gark uśmiechnął się tylko, wsunął tasak do pochwy i dotknął kamienia. Opowieści w jego plemieniu były, co prawda przesadzone, często sprzeczna i chaotyczne, ale o jednym mógł się z nich dowiedzieć bez problemu.

-To czar Wiecznego Ognia…- powiedział z drapieżnym uśmiechem, wkładając dłoń w język ognia. Płomienie nie dość, że nie podpiekły mu skóry, to jeszcze otuliły jego palce jaśniejącą łuną która w kontakcie z żywym ciałem nabrała jasnego, białego koloru.


Marco


Może i wóz z trupami był dobrym pomysłem na wypytywanie o znikającą biedotę oraz żebraków, ale nie zmieniało to faktu, że Marco odruchowo przysłonił usta oraz nos chustą dołączoną do jego stroju cywilnego, a oczy zmrużył, starając się nie dopuścić do nich chmur much, kłębiących się nad ciałami leżącymi na wozie.




Samą trupiarkę oraz dwóch doglądających ją brudasów spotkał w najniższych zaułkach Dzielnicy Piwnicznej, nazywanych przez miejscowych Błotami Króla Żebraków. Młody Eleadora nie mógł sobie wyobrazić niczego gorszego od głównych ulic dzielnicy biedaków, lecz jego horyzonty poszerzone zostały przez odwiedziny w miejscu gdzie nawet biedacy brzydzą się zapuszczać.

W Błotach wszystko płynęło niczym ściekami. Ulice przypominały grzęzawiska, główny trakt był w gruncie rzeczy nieco udeptanym błotem a domy stojące nad jedną z bocznych odnóg rzeki przepływającej przez miasto były zwykłymi lepiankami, zbudowanymi z ziemi i gliny. Tak, był to mały skansen absolutnej nędzy pośród białych marmurów Atlas City.

Marco zaś, stojąc pośród tej skrajnej biedy naciągnął szal prawie na oczy, starając się oddychać przez usta. Stojący obok wozu trupiarz spojrzał krzywo na chłopaka i splunął na bok.

-Czego szukasz?

-Informacji… Podobno ostatnio ludzie znikają…

-Co złego to nie ja?! Że niby ludzi porywamy?! Kurwa, te w dupę chędożone mieszczuchy już wstydu nie mają, trupy wozimy, plują na nas, a teraz jeszcze takie plotki! Spieprzaj pan bo jak ci…

-Spokojnie!-
Marco uniósł ręce i niemal od razu tego pożałował. Szybko chwycił materiał i docisnął go do twarzy.- Nikt nie mówił mi o porwaniach. Chodzi mi o biedotę. Podobno z ulic zniknęli nędzarze, chorzy oraz żebracy

Mężczyzna zamyślił się, pocierając wierzchem dłoni o szczękę.

-No w sumie fakt, mniej ich na wozie ostatnio

Marco westchnął w duchu. Jego rozmówca nie wyglądał na osobę o lotnym umyśle. Możliwym było jednak, że mógł mu coś powiedzieć. Naprowadzić na odpowiedni trop. Cholera, słyszał że służba w Inkwizycji to poniekąd brudna robota, ale nie tak dosłownie.

Trupiarz zaś zogniskował na Eleadorze kaprawe oczka.

-A po co ci to w ogóle wiedzieć, panocku... ?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 29-10-2012, 10:06   #52
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Petru wodził po polu bitwy pustym wzrokiem. Jedna walka się skończyła, druga nadal trwała - w jego umyśle.

Żył i euforia tym wywołana ścierała się z odpływającym strachem, i obrzydzeniem na widok rzezi której i on był sprawcą. A jednocześnie jakaś jego cząstka radowała się walką i przelewem krwi, do tego zimna satysfakcja że kilkunastu pogan mniej ubliżało świętemu światłu Pelora, a wdzięczność Ojcu Słońce …

Potrząsnął głową, czuł jak wiruje mu w niej od natłoku tych wszystkich myśli i wyczerpania. Całe szczęście że wyspał się przed pojawieniem się kultystów a pościg i walka, choć iście wariackie, nie miały nic wspólnego z długotrwałym, męczącym mozołem, pozbawiającym nawet odrobiny sił potrzebnej na cokolwiek poza codziennym znojem. Teraz, nawet mimo tego że każda kończyna zdawała się ważyć całe cetnary, wiedział że już niedługo twarde i odporne ciało odzyska energię.

Wreszcie spojrzał przytomniej, skupił wzrok na mężczyznach ze Skuld. Ich rozmowa pomogła mu się otrząsnąć. Wiedział, że dzisiejsza walka nie raz jeszcze będzie mu się śniła po nocach i już się przekonał że tęgiego łoża było potrzeba gdy wspomnienia wracały. Łoża, oczywiście, gdy miał okazję nocować w cywilizowanych warunkach. Na razie jednak trzeba było się ruszać, nawet gdyby miał powłóczyć nogami.

Odetchnął i spojrzał na rozwłóczonego trupa przed sobą. Cień czegoś nienaturalnego, zdradzanego przez kształt ukrytej pod ohydnymi szatami sylwetki sprawiało że wolał nie przyglądać się zbyt dokładnie. Spojrzał na własne zakrwawione pazury i obolałe dłonie.
- Racja - odwrócił się do Rulfa i po raz pierwszy uśmiechnął się bardziej naturalnie, nie zdradzając prawdziwej mieszaniny emocji które w nim wrzały. - Upewnijmy się że wszyscy są martwi, zbierzmy co się może przydać i zmykajmy stąd.

Przyklęknął krzywiąc się z bólu. Krótki nóż kultysty przebił pancerz na boku i wyrzeźbił głębokie bruzdy w jego grubej i twardej niczym rzemień skórze. Petru wolał nie myśleć co by było gdyby poganin dźgnął o sekundę wcześniej, przed tym jak jego głowa sprawdziła twardość pnia drzewa. Sięgnął po zestaw uzdrowiciela. Zbroję czas przyjdzie naprawić później.

Pospiesznie obszukiwał kolejne ciała upewniając się najpierw ostrzem kukri czy trup przypadkiem trupa nie udaje, znaleziska składając w jedno miejsce i rozglądając się czujnie. Jedną i drugą maskę skrzętnie zebrał i symbol po trzykroć przeklętego Ravenmora również.
- Na wszelki wypadek - mruknął widząc zdziwione spojrzenia Austa i Rulfa - Nigdy nie wiadomo kiedy może się to przydać. Grzeszników może być więcej w okolicy.

Kilka pochodni, hubka i krzesiwo - wcisnął to wszystko za pas. Parszywe jadło i podejrzane ni to ciecze, ni to mazie pozostawił Naz’Raghul do pochłonięcia. Za to nie zapomniał o zabraniu własnego łuku i strzał. Po wszystkim ostatni raz ogarnął spojrzeniem pole bitwy. Obojętnie przyjrzał się ciałom kultystów.
- Odebraliście swoją nagrodę - mruknął jako całe epitafium. Potem ruszył z żołnierzami.

- Dobrze walczycie. Jeśli wszyscy wojowie ze Skuld są tak wprawni w walce, nie dziwota że z sukcesem bronicie swych granic - skomplementował z uznaniem w trakcie marszu. Oddał Austowi otrzymany wcześniej, okrągły przedmiot.
- Dziękuję. Dzięki łasce Pelora nie musiałem tego użyć - przedmiot zapewne był cenny i nie do zastąpienia w tej sytuacji i Petru był zadowolony że obyło się bez zmarnowania go.

I ta dbałość o ekwipunek sprawiła że wrócili się do ruin wioski, zatrzymując się przy każdym leżącym by upewnić się że więcej nie wstanie. Petru szczególnie starannie obszukał przywódcę kultystów, licząc że znajdzie wskazówkę, czy aby jakiś szczególny powód nie przygnał tutaj Grzeszników. Okazało się że nie, podobnie jak nie znalazł map czy zapisków. Nie zmartwiło go to jednak specjalnie. I tak będą mieli dużo do dźwigania, sądząc po ilości wyposażenia które Rulf i Aust zgromadzili w ukrytej jaskini.

On również miał dużo do dźwigania, bo nie zamierzał próżnować. Do tego czasu siły mu wróciły i przygotował sobie oprócz plecaka pęk włóczni porządnie związanych rzemieniem, do tego parę kołczanów strzał... Marsz nie będzie przyjemnością z takim ciężarem, ale trudno. Przywykł do niewygód.


Ruf spojrzał tylko krytycznie na tropiciela, i na tobół który mężczyzna niósł na plecach. Prawda, sam brodacz miał na plecach sporo żelastwa, ale umieszczonego w wygodnych pętelkach, kieszeniach i specjalnie przygotowanych uchwytach na plecaku.
- Zawsze nosisz tyle balastu? - zapytał, idąc szybkim krokiem. Las, w którym miejsce miała walka z kultystami powoli znikał za ich plecami. Szli na północ.

- Balastu? - Petru, nie mając kontaktu z łodziami których z kolei nie brakowało w Skuld, nie zrozumiał zrazu. Po chwili domyślił się jednak idei jeśli nie dosłownego znaczenia i potrząsnął głową.
- Żywność, woda, takie tam ... rzeczy na wymianę - mruknął koncentrując się na równym oddychaniu i obserwacji terenu. - Wszystko co potrzeba żeby nie sczeznąć na pustkowiu.
- Daleko będziemy szli?
- zapytał; ciężar ekwipunku był znaczny, a on jeszcze nie odzyskał sił do końca. I nie zanosiło się by ten spacerek pomógł w ich zachowaniu.

- Spokojnie, doczłapiemy tam w godzinę, góra półtorej.- Rulf spojrzał na tropiciela, westchnął i zdjął mu z pleców część balastu. Głównie zebranej broni.- Chociaż jak tak patrzę na twój tobół to nie wiem czy byś się tam dotoczył.

Zmarszczył brwi i spojrzał na idącego na przedzie Austa.
- Ej, wziąłbyś mu i coś pomógł...

Strzelec nie odpowiedział jednak, zgiął nogi i uklęknął powoli na wzniesieniu na które to wszedł. Rulf zaniepokoił się.
- Co widzisz?

- Nic co by się wam spodobało. Spójrzcie, ale postarajcie się nie wychylać...


Skoro Skuldyjczyk poczuwał się do pomocy palenquianin nie zamierzał się z nim spierać, skinął w podzięce głową. Ale zaraz o tym zapomniał, bowiem reakcja Austa dała znać że to nie koniec kłopotów na dzisiaj. Ostrożnie i dbając o ciszę zdjął plecak i inne bambetle, tylko z mieczem w dłoniach i łukiem ze strzałami na plecach podpełzł ostrożnie do Austa, dzieląc się z Rulfem obserwacją terenu po bokach i z tyłu. To były niebezpieczne ziemie...

Jednak to co Petru zobaczył po wejściu na wzgórze sprawiło że bezwiednie opuścił miecz a łuk o mało nie wypadł mu ze zdrętwiałych palców. Bo po równinach szła armia. Nie komando, oddział czy horda łupieżców. Regularna, niosąca sztandary mrocznych bóstw armia, składająca się z kultystów wszelkiej maści. Ludzie, orkowie, troglodyci oraz mutanci. Wszyscy szli niczym jeden mąż, równo i karnie w wielkich sześciobokach typowych dla maszerującej piechoty.

Aust pociągnął zarówno Rulfa jak i Petru na ziemię, samemu przyglądając się pochodowi z trwożnym niedowierzaniem.
- Cholera... Ilu ich tam jest?

Rulf przełknął ślinę.
- Kilkadziesiąt tysięcy... Idą na zachód...

Petru żył w Naz'Raghul już długo, ale wielkie pochody armii chaosu były już praktycznie owiane legendą. Prawda, co rusz Miasta Grzechu wysyłały swoje oddziały na północ, południe i zachód, ale mało kto miał szczęście lub pecha (zależnie od punktu widzenia) by na własne oczy zobaczyć armie z przeklętej krainy.

- Kilkadziesiąt tysięcy - wyznawca Pelora wyszeptał bezwiednie, powtarzając słowa Rulfa. Z niedowierzaniem spojrzał na harcownika, a potem na hordę. Jak ktokolwiek mógł tak nisko oszacować tę żywą falę?! Przecież tu szły miliony...


Zaraz jednak protest zamarł mu na ustach gdy spojrzał na najbliższą falangę, prześliznął się wzrokiem po szeregach i szybko coś sobie przemnożył. Raz, drugi ... ogarnął spojrzeniem następne.
- Masz rację. Zmierzają na Esomię! - wyszeptał i zaraz potrząsnął głową, oderwał spojrzenie od armii Grzeszników. - Trzeba ostrzec Esomijczyków - odwrócił się do Skuldyjczyków. - Prawda? - zapytał zmieszany, gdy przypomniał sobie że mieszkańcy zachodniej krainy nie pałają sympatią do ludzi z Naz'Raghul.

Aust spokojnie przewrócił się na plecy i splótł ręce na piersi.
- Jak chcesz, spróbuj. Najpierw cię podziurawią strzałami, a gdy konając powiesz im o zbliżającej się armii, stwierdzą że Pan Światła jest ci wdzięczny a potem zostawią twoje truchło tak jak leżało.

Rulf przewrócił oczami.
- Przesadzasz...

- Tak, a co stało się z Konnym Zwiadowczym gdy pięciu naszych postanowiło ostrzec Bastion przed nadchodzącym wrogiem...


Brodacz zmieszany położył się na brzuchu i po prostu obserwował pochód. Widząc zaskoczenie na twarzy Petru, westchnął tylko.
- Wiem że dla ciebie to niemożliwe, żeby dwa sąsiadujące z Naz'Raghul kraje tak się nienawidziły, ale jeśli cię to pocieszy, to nie my zaczęliśmy. Esomia może ci się wydawać teraz krainą obiecaną, ale jakbyś tam trafił, odkryłbyś że ludzie są tam równie zastraszenie i przerażeni co twoi bracia z ukrytych wiosek. Z tym że w Esomii boją się nie chaosu, czarnoksiężników i demonologów. Boją się tych którzy z demonami powinni walczyć, inkwizycji.

Tropiciel miał ochotę zaprzeczyć słowom Rulfa, ba, wepchnąć mu je do gardła - w jaki sposób lud wyznający Pana Światła, natrętnie kojarzącego się z tytułem Pelora, ma obawiać się Jego wysłanników? Ale nie był już na tyle naiwny i nieuświadomiony by nie dopuszczać myśli że gdzie indziej, poza granicami Naz'Raghul, też może być ... paskudnie i niebezpiecznie, a lud - ciemiężony. Nawet przez swoich. Dlatego tylko ugryzł się w język i pocieszył myślą że granic Esomii strzegą potężne twierdze i zbrojni mężowie. W Pelorze nadzieja że dadzą odpór Grzesznikom...

Zamiast to kontemplować spojrzał chłodniejszym wzrokiem na wędrujące oddziały.
- Ten wasz staruszek ... nie znajduje się aby na osi marszu? - zapytał.
- Nie wiem jak wy, ale spróbowałbym w nocy uszczknąć choć kilku maruderów... - dodał. Słowa zabrzmiały gorzko i sucho, bo nawet gdyby dziesięciu ... niech tam, dwudziestu pogan udało się ubić to i tak byłaby to kropla w morzu. Ale nie mógł tak po prostu odwrócić się plecami i odejść, nawet mimo niebezpieczeństwa. Po prostu nie mógł.

- Pomysł niezły. I nie, Stary jest jeszcze dalej, a nawet jeśli pochód miałby go objąć, świetnie potrafi stać się niezauważonym. Zresztą dawno już odkryłem że wielkie pochody wojsk wiążą się z osłabioną czujnością żołnierzy. "Jestem w końcu pośród swoich, ktoś inny na pewno czuwa!".- brodacz przewrócił oczami. - Na początku jednak, wolałbym na spokojnie poczekać aż główne siły wroga nas miną. Maruderów zatłuczemy w drodze do celu...

Aust westchnął tylko, widząc zbolałą minę Petru.
- Przestań krzywić się jakbyśmy ci tu herezje wciskali. Esomia to królestwo rządzone przez kapłanów, fanatyków różniących się od demonologów jedynie tym że w imieniu innego bóstwa mordują ludzi i namawiają do do nienawiści. A co do obrony granicy, Esomii strzeże kilkanaście twierdz i dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy żołnierzy. Skuld broni się z nawet nie ćwiercią tych sił, więc nie martw się tak o głupków z Esomii...

Sama armia zaś bardzo powoli przetaczała się przez równinę, swoim miarowym krokiem podnosząc z ziemi ogromne chmury pyłu.

Tropiciel nieświadomie podrapał się po policzku, ryjąc bruzdy w twardej skórze ostrym pazurem.
- Macie rację, poczekamy - powiedział, nie komentując części o stosunkach panujących w Esomii. Milczał przez chwilę zastanawiając się nad tym dlaczego uwierzył Skuldyjczykom. Rozwiązanie było proste - walczyli razem, wspólnie przelewali krew.

- Opowiedzcie mi o Skuld. I o Esomii. I o innych krainach - mruknął, znowu rozglądając się dookoła. W końcu musieli zabić jakoś czas. Po namyśle wrócił się po plecak by wyciągnąć twardy placek, połamać go i podzielić się z towarzyszami. Przysłuchiwał się harcownikom, przyglądał szczegółom wskazywanym przez doświadczonych, było nie było, żołnierzy, pilnował czy nic ich nie podchodzi. Z wolna zaczął szacować jak szybko taka horda jest w stanie się przemieszczać i za ile dni dotrze do granicy Naz'Raghul. Tak samo wprawiał się w dokładniejszym określaniu liczby maszerujących. To było ... pouczające doświadczenie. Niestety, i straszne również, bowiem serce w nim upadło na widok tak wielu Grzeszników. Przyglądając się koszmarnemu pochodowi bezwiednie recytował modlitwy do Ojca Słońce by przeciwdziałać zwątpieniu.

Jedyne co w tej okropnej sytuacji było miłe dla ucha, to opowieść. Rulf stwierdził że nie będzie psuł sobie krwi, strzępiąc ozór na temat Esomii. Opowiedział natomiast o Skuld, państwie silnym, prężnym chociaż małym. O Westalii, słonecznej Westalii, kraju ludzi szczęśliwych acz kłótliwych. Mówił nawet o Krevlodh, kraju pustynnym lecz zamieszkałym i w porównaniu do Naz'Raghul będącym prawie że krainą szczęśliwości.

Po trzech godzinach, w czasie których brodaczowi zaschło w gardle, Aust wstał obserwując odległe tumany kurzu.
- Dobrze, możemy iść...

W międzyczasie Petru zdążył mniej więcej wykalkulować sobie że do granicy Esomii armia dotrze za mniej, więcej miesiąc. Oczywiście zakładając że Grzesznicy będą zatrzymywać się na noc.

Palenquianin przysłuchiwał się opowieści bardzo uważnie. W zasadzie pochłonęła go ona tak że nawet trochę zapomniał o maszerującej armii.
- Osiedlić się w takiej spokojnej krainie... - mruknął gdy Rulf przerwał opisywanie Westalii by zwilżyć gardło. Zaraz jednak potrząsnął głową - na dobre i na złe należał do Naz'Raghul. I tu umrze. Pytanie czego dokona wcześniej.

- Chodźmy - przytaknął słowom Austa i sprawdził bandaże. Opuchlizna już wcześniej trochę zeszła dzięki czemu oko nieco się otwierało, a na krwiaki i ból nie zwracał uwagi.

Wyruszyli. Nie pytany wysforował się naprzód, ale i zdwoił czujność - przecinając szlak przemarszu bez wątpienia natrafią na odpryski głównej armii niczym na kosmiczny kurz pozostawiany za kometą w postaci warkocza. Pilnował by plecak móc w każdej chwili zrzucić i odzyskać swobodę a broń by była gotowa do wyciągnięcia. I nie spieszył się z marszem.

Niczego na ten temat nie wspominał Skuldyjczykom, ale w czasie obserwacji armii Grzeszników szczególnie uważnie wypatrywał sztandarów niewolników Sześciorękiego Geryona. Chorągwie znaczyły oddziały znienawidzonego bożka, a dzięki bystremu wzrokowi dostrzegał nawet co bardziej znaczących i obdarowanych łaskami wyznawców demona.


Nienawiść w nim płonęła, gorąca i czerwona, ale trzymał ją mocno na smyczy. Nikomu nie pomoże jeśli polegnie w desperackiej i głupiej walce, tylko po to by ściąć kilku pogan. Zamiast tego szedł ostrożnie, prowadził towarzyszy tylko wtedy gdy był pewien że nie natkną się wprost na jakąś grupę maruderów. Mogli zacząć łowy, ale nie tutaj, prosto na szlaku przemarszu tej ogromnej hordy, orzącej równinę na podobieństwo radła, pozostawiającej za sobą resztki plugawego jadła, odpadki, gówno, urynę oraz trupy padłych z wycieńczenia i od ran, demony jedne wiedzą z jakiego powodu zadanych. Zmrok zaczął zapadać gdy szarpiąca nerwy wędrówka, ukrywanie się i kluczenie w obawie przed wykryciem przez jakiś większy oddziałek który zamarudził po drodze, miała się ku końcowi. Petru i Skuldyjczycy pozostawili za sobą własny szlak starannie ukrytych trupów pojedynczych kultystów, osłabłych czy z jakiegoś powodu oddzielonych od swoich i mających tego pecha że trafili na harcowników.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 29-10-2012, 22:06   #53
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Interesy, interesy, interesy...
Jak przychodziło co do czego targi zawsze były podobne. I nieważne czy dotyczyły bel materiałów, trunku czy... zakazanych substancji.
Jacoppo chciał sprzedać jak najdrożej, a Jean Battiste chciał kupić jak najtaniej. Może gdyby gnom miał szlachecki rodowód, niziołek miałby łatwiej. Ale pechowo dla niego Jean był mieszczaninem i targowanie miał we krwi. Ostatecznie cena została ustalona, pieniądze i towar zmieniły właścicieli.
A na koniec transakcję uczczono tradycyjnym dla A’loues kielichem wina. A potem...
To co powiedział Jacoppo sprawiło, że Jean musiał przemyśleć parę spraw.
Choćby to, czy się angażować dalej w te sprawy. Z jednej strony miał wolne i pękaty mieszek.
Starczyłoby na miły wieczór w towarzystwie miłych dziewczyn, opłaconych złotem lub omamionych galanterią gnoma. Starczyłoby na piękną noc i na przyjemną pobudką. Tyle że Jean Battiste nie lubił się obijać. Zwłaszcza gdy mógł wzmocnić swoją pozycję.
Le Courbeu był wszak agentem Korony, a to co czyni agenta dobrym to są znajomości...
Dobre kontakty z gildią złodziei mogły zaprocentować w przyszłości, a jeśli dodatkowo przybliży go to do planów tajemniczego Roberta tym lepiej.
Gnom mógł zgadywać czy Leonardowi spodoba się złodziejską sprawiedliwość na ulicach, ale po prawdzie wątpił by półelf się przejął paroma trupami. Dla kontrwywiadu bardziej liczyło się status quo i spokój A’loues, podobnie jak dla gildii złodziei. A trupami nieuczciwych i przekupnych głupców niech się straż miejska.
Zresztą jeśli chaos jest nieunikniony, ty niech przynajmniej dobrze zorganizowany,czyż nie?

Rajd po karczmach zaczął się od karczmy “Pod Kulawym Gońcem”. Tam był jednak krótko, hałas i tłok nie sprzyjał rozmyślaniom. A choć zabawy i hulanki zaczęły się rozkręcać Jean opuścił karczmę wędrując do kolejnego przybytku. „Pod Kurwim Cycem” była jedną z jego ulubionych karczm. Wynikało to z tego, że można tam było posłuchać sto i jeden opowieści o morzu, zamorskich krajach i potworach i...
Cóż, Jean nie był tak naiwny by wierzyć we wszystkie z nich. Niektóre opowiastki z pewnością były wyssane z palca.
Bo któż zdrów na umyśle uwierzy w gigantyczne ośmiornice, wielkie żółwie z wieżami wybudowanymi na grzbiecie czy piękne syrenki wylegujące się na skałach i dające du... ogona każdej bandzie wyposzczonych rejsem marynarzy.
A już szczytem bajek była legenda o Różowej Katie, statku pirackim napadającym na okręty i piratkach gwałcących marynarzy. Różowa Katie miała mieć ponoć załogę złożoną z pięknych i biuściastych niewyżytych kobiet.
Choć niektórzy przebąkiwali, że to raczej załoga klocowatych sodomitów, którzy tak długo pływali po morzach że w swej desperacji wyżywali się na wszystkim co żywe... a czasem i trupom nie przepuścili.

Niemniej Cyc musiał poczekać na inną okazję. Tym razem Jean Battiste zamierzał „Złotym Winogronie”, najlepszej knajpie Periquex. I wyjątkowo ekskluzywnej. Byle kto nie mógł tam wejść. Jedynie najznamienitsi obywatele miasta, rody szlacheckie i kupieckie mogły się tam stołować i nie tylko.
Choć szlachta bywała w niej rzadko.
Jean jednak nie musiał się martwić. Wpuszczano go tu zawsze.
Nazwisko Le Courbeu dużo znaczyło w Periquex. Było to wszak nazwisko królewskich ogniomistrzów i dostarczycieli fajerwerków. Nazwisko jego przodków, ojca i dwójki braci.
On sam jednak nigdy nie był zainteresowany rodzinnym interesem, co jednak nie zmieniało faktu że korzystał z rodzinnych przywilejów.

Minąwszy wykidajłów o widocznym na obliczach półorczym dziedzictwie gnom wszedł do karczmy w towarzystwie Sargasa.
W środku karczma znacznie różniła się od tego co można było spotkać w tego typu przybytkach. Nie było gwarnie, za to było czysto ślicznie i wygodnie. Zamiast twardych ław i krzeseł obite pluszem fotele. Rzeźbione dębowe stoły. A nawet mała biblioteczka z poczytnymi romansidłami, teologicznymi przypowieściami oraz księgami o dalekich krajach. Jednym słowem lektura ciekawa, acz niewymagająca.
Posiłki roznosiły śliczne służki w schludnych i cnotliwych strojach. Żadnych dużych dekoltów, ani przykrótkich spódniczek jakie zdarzały się w niektórych karczmach ku oburzeniu statecznych matron.
Żadnego piwa!
W “Złotym Winogronie” degustowano wszelakie rodzaje win. Właśnie... tu się nie pijało, tu się degustowało wino podczas rozmów o filozofii, sztuce, naturze magii, polityce i oczywiście o gospodarce. W końcu większość klienteli stanowili wysoko postawieni członkowie wszelakich legalnych gildii. I niektórych nielegalnych też.
Jednym słowem elita na odpowiednim poziomie rozkoszowała się kulturą, tym bardziej że ich rozmowom dyskretnie przygrywała grupka utalentowanych muzyków.


Obcowanie ze sztuką tak zwaną “wysoką” było wliczone w kartę dań. Zawsze można było tu posłuchać artystów przez duże A i obejrzeć obrazy przez duże O. I napić się kawy. Specyficznego ciemnego napoju sprowadzanego z Amirath za duże pieniądze. Wedle gnoma, napoju mocno przepłacanego.
“Złote Winogrono” było najważniejszą karczmą dla snobów aspirujących do szlachectwa i ich dworskiej kultury.
Co nie zmieniało jednakże faktu, że jedzenie w tej karczmie było wyjątkowo smaczne. I Jean pokusił się na kolację składającą się głównie z dań z owoców morza. I sandacza dla Sargasa.
Przy okazji rozglądał się po przybytku, ciekaw jakież to szychy odwiedziły “Złote Winogrono” tak późnym wieczorem. I nawet podsłuchać o czym gadają. Bądź co bądź, było to idealne miejsce nie tylko do pogadania o interesach, ale i też do zawarcia nieformalnych umów z dala od uszu osób, które nie liczyły się w miejskiej sieci powiązań gospodarczych.
Pałaszując posiłek gnom wiedział, że się zgodzi na propozycję Jacoppo. Nie bał się pobrudzić rączek i nie miał nic przeciwko rozlewowi krwi. O ile nie był to niepotrzebny rozlew tej szkarłatnej cieczy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-10-2012 o 00:39. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 30-10-2012, 20:12   #54
 
shaggy's Avatar
 
Reputacja: 1 shaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwushaggy jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wmZXWIATur4[/MEDIA]

-Marlin Torre.- odpowiedział.- Długo już jesteś w Drevis?
Spytał jakby od niechcenia, lustrując ukradkiem Marcusa. Chłopak wyglądał jakby właśnie wypił o jeden kubek Amirackiej kawy za dużo. Rozglądał się, cały czas oglądał rapier i ogółem jego zachowanie przypominało zachowanie osoby ciętej w tyłek przez pchły.

-Tutaj? No będzie już z miesiąc. Świetnie miasto, ale nie to co Lantis.- stwierdził z zadowoleniem i pewną dumą w głosie.- Bo ja właśnie z Lantis jestem, a tutaj przyjechałem... Cholera. Nie pamiętam. Obudziłem się z kacem, w ładowni statku.

Bezradnie wzruszył ramionami.

-Wierz mi, najpierw jest radość bo znalazłeś robotę, potem przepijasz zaliczkę, a na koniec zastanawiasz się gdzie trafiłeś, nie pamiętając poprzedniej nocy.- uśmiechnął się do siebie, wspominając własne pobudki. Mówiąc włożył nowo nabyty pistolet za pas, obok drugiego. Przez moment trzymał busole, jakby nie wiedząc co z nią zrobić.

-Nawet nie sprawdziłem czy działa.- powiedział cicho, otwierając pokrywkę.

Całe szczęście, działała, i to jak najlepiej. Co ciekawsze, miała dwie wskazówki, niebieską i czerwoną. Czerwona, zwyczajowo, wskazywała północ. Niebieska zaś kierowała się w stronę morza. Ostby zaś zaśmiał się.

-Ano, takie życie. Trzeba z niego korzystać.- rozejrzał się, patrząc za odchodzącymi towarzyszami pracy. Następnie niczym nerwowa surykatka zaczął lustrować wzrokiem otoczeniem.

-Mam w polu widzenia trzy karczmy, jeden zajazd i dwie pijalnie piwa.- zameldował, nim najprawdziwszy w świecie radar.

Torre szybko podniósł zdziwiony wzrok na towarzysza i spojrzał na budynki, a potem znów na Marcusa.

-Mieć ciebie przy sobie to prawdziwy skarb.- szeroko uśmiechnął się przyczepiając kompas do pasa.- Chodź, napijemy się.

Skierował się do najbliższej tawerny, jedynej którą zdołał wypatrzeć. Fakt ten, idealnie odwrócił jego zainteresowanie od busoli jakiej jeszcze nigdy w życiu nie widział.

-No, teraz mówisz moim językiem!


Karczma którą wypatrzył Marlin była dość tłoczna i do tego niekoniecznie parszywa. Prawda, były tam dziwki, marynarze oraz typki spod ciemnej gwiazdy, ale były tylko częścią klienteli. Torre bywał w karczmach gdzie chadzały tylko dziwki i szemrane typki. Marcus natomiast, używając łokci oraz kolan dość szybko dopchał się do wyszynku, unosząc w górę pięć srebrników.

-Butla grogu. Zimnego.- dodał znacząco.

Marlin zaś, stojąc za chłopakiem, słyszał strzępki rozmów.

-...oczywiście że cie pogrubia! Nie, nie byłem nigdy w A'loues! Oczywiście że mówiłem to już innym kobietom, a to wszystko jest już nieważne! A wiecie czemu... ?!

-...no i ten sukinsyn spojrzał na mnie, spojrzał an ładunek, i stwierdził że go nie chce! Rozumiesz, dwie tony kapusty do morza! A te larwy to przecież samo białko!

-...wtedy właśnie kopnął go w...

-...więc wszedłem przez okno do pokoju wynajmowanego przez moją ukochaną. Niestety, nie zastałem jej tam. Na szczęście dama która tam byłą okazała się równie pomocna...

-...transport uzupełniający. Nic wielkiego. Zarekwirowali skrzynkę Westaliańskiego wina, jakieś przyprawy i inne zachodnie fidrygałki...

-...Olidammaro, jakie ona ma...


Torre zmarszczył brwi. Miał wrażenie że coś w tym karczemnym bełkocie było warte uwagi. I nie chodziło tu o mężczyznę który został spoliczkowany przez dwie kurtyzany zanim zdążył wyjaśnić o co mu chodzi czy o cycki karczemnej dziewki. Nie, chodziło raczej o skrzynie wina, bo tam gdzie ludzie składują zarekwirowane skrzynie, może być wiele różnych przedmiotów które władze miast nie chcą by ujrzały światło dzienne. A na takie zawsze znajdzie się kupiec. Albo ściągnąć na głowę jakąś gwardie. Mówi się, że bezczynność może zabić. Nie chcąc sprawdzać przysłowia w praktyce, zaczął przeciskać się przez tłum w kierunku gdzie prawdopodobnie był mówiący o skrzyni. Może powie coś jeszcze?

Obaj rozmówcy, za równo ten mówiący jak i ten słuchający, okazali się dwoma funkcjonariuszami straży nabrzeżnej, którzy najpewniej wymknęli się na piwko w czasie swojej zmiany.

Ten milczący do tej pory spojrzał na towarzysza.

-...no i co nam do tego, że zarekwirowali, co?

-No wiesz, formalnie to nic. Ale to ja mam za zadanie wystawić fakturę odbioru tych rzeczy i umieścić w składziku, aż do czasu gdy na posterunek nie przyjdzie ktoś z góry i tego nie wyceni.

Mężczyzna obrócił się i dopiero teraz Marlin dostrzegł nalaną gębę sierżanta, który to wywalił go z aresztu na pysk. Podskoczył, gdy za jego plecami pojawił się Ostby z dwoma butlami grogu.

-Gdzie żeś zniknął, sam mam to wypić?!

Gruby sierżant zaś z uśmiechem osuszył kufel. Rozmawiający z nim funkcjonariusz zmarszczył brwi.

-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

-Jak se chcesz... Masz czas do północy. Wtedy jest zmiana wart, i tylko ja pilnuje magazynu.

Młody wilk morski odwrócił się z uśmiechem do towarzysza.

-Masz ochotę, trochę się wzbogacić? - spytał łapiąc szkło, po czym pociągnął spory łyk.- Przydałby się pewnie ktoś kto umie otwierać różne takie.

I spojrzał wyczekująco na Markus'a.

-No... Czemu nie? Znam się na roztwieraniu "różnych takich rzeczy"!- chłopak zaśmiał się, pociągając łyk z butelki.- Ale jak i co? Bo wiesz, roztwierać może i potrafię, ale wolałbym żeby nie okazało się w połowie roboty że chcesz się włamać, ot na przykład, do Cuthbertiańskiego Monastyru...

-Oj, tam, oj tam. Też nie wiem czym jest do końca to miejsce, ale myślę, że łatwo możemy się dowiedzieć...-Marlin wskazał głową strażników.- ...podążając za pewnym jegomościem.

Hmmm...- Ostby uniósł brwi i spojrzał oceniająco na grubasa, szykującego się do opuszczenia karczmy. Upił łyk i skinął głową.- No, wygląda na szczęśliwego niczym świnia w błocie...

Uśmiechnął się do siebie, po chwili zauważywszy przypadkową aluzję w stosunku do tuszy strażnika w swoim porównaniu.

-Dobra, niech będzie.

Śledzenie grubasa było, mówiąc oględnie, dziecinnie proste. Raz, stróż przez swoją wagę wyróżniał się z tłumu jak kolorowy kapelusz w morzu marazmu, ponad to rozpychał się przez tłum jak krasnoludzką machina do łamania lodu którą Marlin widział tylko raz w życiu na północy Centralnych Wód. Dwa, cieć wcale, a wcale się nie odwracał, święcie przekonany, że nikt za nim nie podąża. Było kilka takich chwil gdy Marlin myślał, że go zgubili, lecz po chwili okazywało się, że strażnik skręcił lawirując między budynkami, umykając głównym arterią miasta. Okrążyli w ten sposób port dwukrotnie i po ponad godzinie zakończyli te wycieczkę krajoznawczą pod posterunkiem na nabrzeżu.
 
__________________
Oj tam, źle od razu, raz mi tylko zrobił z ryja galaretkę.
shaggy jest offline  
Stary 31-10-2012, 21:00   #55
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany

Nawet chwili spokoju...

Podróż Buttala po raz kolejny została przerwana. Cóż, przynajmniej z tunelu wyłonili się górnicy a nie wroga szarża. Nie żeby był pesymistą ale jakoś tak wiara w przyjazne spotkania na trakcie uleciała z niego w czasie ostatniej doby.

Lekko rozprostowawszy ramiona Resnik zrobił krok w przód i zapytał spokojnym
tonem:

- Co tu właściwie jest grane, co się stało,
napadł was ktoś?


Górnik spojrzał ponuro na kuriera.

-Nas? Nie. Nikt. Ale wczoraj wieczorem wysłaliśmy do nowo odkrytej żyły trzech chłopaków, a gdy nie wrócili na wymianę warty, to poszliśmy ich szukać. Znaleźliśmy tylko podarte ubrania, połamane oskardy, mnóstwo krwi... i to.- wymownie spojrzał na hełm.

Faktycznie, był to hełm. Twu, chyba był już zmęczony. To faktycznie była krew. Miał dość, kurier chciał spokojnie dotrzeć do góry Morr, oddać po drodze liścik na posterunku, iść do szefiuńcia a później do sauny i umywali...
I na duuuuży obiad. Nie tym razem chłopie pomyślał tylko tak łatwo nie będzie. Zresztą czy kiedyś było? a na głos rzekł tylko:

- Hmm, cóż, chyba trzeba chłopaków poszukać. kto się ze mną wybierze? po czym rozejrzał się po swoich współpasażerach. Na oko porządne krasnoludy, brodate, odważne i ciężkozbrojne.
Przepatrując rzucił do starszego górnika:

- A po za tym nic dziwnego się nie działo ostatnio? Ta żyła to z jakimiś odgałęzieniami? Albo z wyjściem na powierzchnie?. To było istotne, był naprawdę zły na ta przerwę w podróży. A że nie umiał odpuścić miał zamiar swój zły humor przenieść ręcznie na winnych jego postoju. chciał wiedzieć gdzie szukać. Odpowiedź nie poprawiła mu humoru:

- Chłopcze, cała ta pieprzona kopalnia i ten posterunek to odgałęzienie. Nazywają to miejsce Wychodkiem Moradina. - skrzywił się, spluwając na bok. - [Zsyłają tu albo gówniarzy sprawiających problemy, albo starców chcących dożyć końca swoich dni na warcie... Taaa, cudownie - pomyślał Buttal.

W ten czas do rozmowy włączył się kierownik kolejki:

-Aż żeś się wyrwał... Jest nas w kolejce dziesięciu, plus tych czterech górników.... Moglibyśmy iść w grupach dwóch naszych plus jeden górnik, i ostatnia dwójka zostałaby tutaj i pilnowała ładunku...


W odpowiedzi Buttal spojrzał na niego i odparł z szacunkiem:

- Słusznie mówisz, czcigodny Fungi, dobry zamysł, tak więc na co czekamy?

W sumie trudno było ocenić jednego krasnoluda od drugiego, przynajmniej tak uważali ludzie i elfy. W końcu każdy krasnolud tu broda plus pancerz i ewentualne dodatki, prawda? Buttal jednak człowiekiem nie był, i dość szybko stwierdził że praktycznie każdy z towarzyszących mu brodaczy do mięczaków nie należy. Każdy miał też broń, zaczynając na lekkich toporach bojowych a na oburęcznych młotach i toporzyskach kończąc. Zapowiadało się ciekawie.
No i sam Fungi Loudgren miał dość groźnie wyglądający garłacz.
Fungi przez chwilę szarpał brodę, myśląc. Następnie spojrzał po wszystkich.

-Dobrze. Podzielcie się żeby każda grupa miała przewodnika. Weźcie latarnie. A ja i któryś z moich pasażerów zostaniemy tutaj, pilnując posterunku oraz ładunku w kolejce.

Jeden z górników prychnął.

-A po co?

Loudgren nastroszył się.

-A po temu że waszych kolegów mogło napaść nie tyle jakieś gówno spod ziemi, ale jacyś maruderzy, lub co gorsza, duergarowie.



Duergarowie, to źle brzmiało w uszach każdego krasnoluda. cholerne pasożyty. Wrzód okutej w stal na dupie krasnoludowości. To wcześniej nie przyszło do głowy Buttalowi, ale była to myśl słuszna. Rzekł tymczasem:

- Słusznie, szef palnie z garłacza i zdążymy nadbiec w razie czego - dopiero co na trasie karawan przeszedł duży oddział tych patafianów wendoli. Maruderów trochę za nimi zostało, cholera wie czy który nie wlazł przez jaskinie czy co tutaj. chłopaków zaskoczył w czasie pracy czy zaskoczyli i po chwili było po sprawie. Ale mam nadzieje ze po prostu ich uprowadzili czy coś, przecież nie ciągnęli by ciał wtedy. No w każdym razie to kto ze mną? - wygłosiwszy ten dłuższawy monolog Resnik sprawdził czy pistolet jest podsypany prochem i poprawił za pasem swój topór.

Organizacja poszła szybko: podzielili się sprawnie i ruszyli. Buttalowi towarzyszył jeden z górników, raczej młody krasnolud z oskardem i zaciętą twarzą, oraz współpasażer ze swym dwuręcznym toporem, wyglądającym jakby zajmował dodatkowe miejsce w składzie. Ruszyli. W końcu. Buttal chciał to załatwić szybko i sprawnie. I ruszać dalej. Do Dimzada, obiadu i
przyszłości.



 

Ostatnio edytowane przez vanadu : 31-10-2012 o 21:07.
vanadu jest offline  
Stary 02-11-2012, 16:38   #56
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Petru


-Daj no mi mięsa…

-Co? Swoje zjadłeś przecież.

-Mamy jeszcze dużo…

-Mieliśmy. Spójrz. Zostały same kości
.- siedzący przy ognisku kultysta podniósł z ziemi poczerniały kij i trącił nim nabity na włócznie, ludzki korpus.

Kimkolwiek mężczyzna nie był, jeńcem, niewolnikiem czy też pechowym kultystom, który trafił w złe miejsce o złej porze, teraz nie miało to już zbyt dużego znaczenia. Smród przypalanego, na pół surowego mięsa niósł się daleko w pustkowie, a po upieczonym nieszczęśniku zostało już naprawdę niewiele w doczesnym świecie. Skóra zwisała z obgryzionych kości i tylko głowa nieobdarta została z resztek mięsa.

Jeden z trzech siedzących dookoła kultystów beknął. Jego piwne brzuszysko zafalowało kiedy wstał i otrzepał ręce.

-Zbierajmy się, bo nie dogonimy pochodu.

-Śpieszno ci umierać?

-Wierzę w Pana Moru i wierzę w to że po śmierci moja dusza zostanie jego sługą. Co nie, Silv?-
poganin obrócił się w stronę milczącego do tej pory towarzysza i uśmiechnął się. Obleczony w płaszcz mężczyzna nie odpowiedział jednak, pochylony jakby we śnie. Grubas westchnął niczym ostatni cierpiętnik.

-Silv, weź się nie wydurniaj. Trzeba nam iść.- stopą obleczoną w szmaty przewiązane sznurkiem trącił towarzysza. Odskoczył z przerażeniem do tyłu, gdy siedzący kultysta zwalił się jak kłoda na ziemię ze strzałą sterczącą mu spomiędzy łopatek.- Silv, kurwa! Zabili Silva!

Z przerażeniem w oczach obrócił się w stronę trzeciego członka biesiady i sapnął, widząc jak ubrana w ciemny płaszcz postać dopada do niego, chwyta go za włosy i brutalnie podrzyna gardło. Gruby wyznawca demonów wybełkotał coś, dobył zza pasa krzywy nóż i zamachał nim w powietrzu.

-No chodź! No chodź, skurwysynu! Wypatroszę cię!

W panice nie dostrzegł dwóch postaci, które cicho i powoli zbliżały się do niego ze strony pleców. Nie dostrzegł jak porozumiewają się spojrzeniem i jedna z nich dobywa zza pasa topór o szerokim ostrzu. Kilka sekund później był już martwy.


***


-Do pewnych rzeczy chyba nie przywyknę…- Rust spokojnie przeskoczył karłowatą formację skalną i upewnił się że idący za nim Petru nie miał z pokonaniem jej problemów.

-Wiesz, do kanibalizmu.- dodał, widząc pytające spojrzenie chłopaka.- Widziałem na wojnie wiele rzeczy. Mordowanie starców, kobiet i dzieci. Palenie wieśniaków na stosach. Grupowe gwałty na umierających lub martwych zwłokach… Ale kanibalizm to coś co cały czas budzi we mnie dreszcze.

-Boś miękki
.- idący z przodu Aust szybkim krokiem pokonał zagłębienie którym szli od kilku minut i wystawił głowę z leja.- Sam przecież widziałeś jak uchodźcy z głodu zżerają się nawzajem. Jak kultyści ucztują na ciałach naszych zabitych. Ba! Pamiętasz aferę gdy okazało się że jeden z Lordów Kupców z Lantis ma słabość do ludzkiego mięska?

Brodacz westchnął tylko.

-Niech mnie los uchowa żebym nie stał się takim zimnym draniem jak ty.

-Dzięki mnie żyjesz.

-To fakt. Ale charakter to ty masz parszywy.


Petru uśmiechnął się pod nosem, idąc obok wojownika. Aust prowadził ich wyuczoną drogą, na której punktami orientacyjnymi były wielkie głazy i charakterystyczne formacje skalne, których nikt nie byłby w stanie poruszyć. Zaś kultyści, których mijali po drodze… Dezerterzy, maruderzy i lenie. Żadna z ubitych grup nie była dla trójki większym wyzwaniem. Tak czy inaczej, powoli zbliżali się do celu.

Po dwóch godzinach marszu Aust uśmiechnął się, odgarniając dłonią karłowaty krzak i wyglądając zza niego w stronę okrągłego wzgórza upstrzonego strzelistymi głazami. Rulf westchnął z wyraźną ulgą.

-W końcu.- rzucił Petru krótkie spojrzenie i zasępił się.- Wiesz… W czasie rozmowy ze Starym po prostu bądź sobą… Chociaż nie… Sam nie wiem

Aust prychnął, wychodząc spomiędzy zarośli i spokojnym krokiem ruszając w stronę ostatecznego celu ich podróży.

-Ze Starym nic nie wiadomo. Raz polubi cię za kolor trzewików, a raz będzie się ciebie czepiał za wszystko, jeśli usłyszy akcent który mu się nie spodoba.

Rulf spojrzał na Petru i uśmiechnął się bezradnie.

-W sumie, racja. Chodźmy.


***


Zieleń… Coś czego w Naz’Raghul nie było prawie w ogóle. Trawa, liście, krzewy. Petru sam nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział, dotykał i czuł pod palcami dotyk roślinności innej niż typowej dla tych popielnych pustkowi. Zdrowej, nieskażonej, żywej. I właśnie, dlatego zamarł, gdy mniej więcej w połowie wzgórza przestał słyszeć charakterystyczny szum żwiru pod butami. Sapnął głośno, gdy opuściwszy głowę dostrzegł trawę. Trawę! Zieloną, gęstą i zdrową!

Aust obejrzał się na tropiciela i westchnął.

-Czasami prawie im współczuję.

-Prawie?

-Tylko wtedy, kiedy ich nie zabijam.


Rulf uśmiechnął się pod wąsem, wraz z dwójką towarzyszy wkraczając pomiędzy głazy ustawione na wzgórzu. Dopiero teraz Petru dostrzegł, że tworzą idealny krąg, a na środku, pomiędzy nimi, stoi drzewo. Stare, powykręcane, ale jednak zdrowe i żywe.

-Jak… ? Jak to możliwe?- z fascynacją spojrzał na pnące się ku niebu konary. Zbliżył się nieco i wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć brązowej kory.

-Precz z łapami.

Tropiciel cofnął się o kilka kroków, zachwiał i prawie upadł, kiedy pień gwałtownie zafalował, kora jęła się giąć i z trzaskiem zmieniać kształt a całość przybrała obraz czegoś, co w odpowiednim świetle mogłoby być brane za twarz. Ludzką twarz, starego człowieka, wygiętą w grymasie niezadowolenia.

Aust westchnął, przewracając oczami.

-Staruszku, przestań straszyć tubylców…

-Ech. Zero zabawy. Wiesz ile się wynudziłem, czekając za wami?-
Petru uniósł brwi, gdy zza pnia wyłonił się wysoki mężczyzna w kwiecie wieku, ubrany w prostą szatę z czerwonego materiału. Obcy, zwany Starym lub Staruszkiem, poprawił chwyt na trzymanym w dłoni kosturze i oceniająco spojrzał na Pelorytę.- To kogo żeście mi tu przyprowadzili, co?





Jean Battiste Le Courbeu


-Podobno znów to zrobił…

-I czym się tu podniecać. Z resztą „przemyt” i „nielegalne” to takie brzydkie słowa. Ja sam płace odpowiedniemu człowiekowi żeby przywoził mi ten „nielegalny” tytoń z Amirath, i powiem szczerze, nie widzę żeby mózg mi wypływał uszami.

-Nie chodzi tutaj o jakieś zamorskie fidrygałki. On jest wielkim maniakiem militariów…

-No i co w związku z tym? Miecze nie są nielegalne.

-No właśnie! Więc po co w to wszystko wciągnął swoich ludzi od… „pozyskiwania dóbr luksusowych”?



***


-Hrabina de Periquex? Ta hrabina?!

-Tak! Mówię ci, kochana! Na tym bankiecie będą wszyscy ważni i wpływowi z Periquex, a może i z całego A’loues! Już nie mogę doczekać się wieczora!

-Ech… Ważni i wpływowi? A czemu nie piękni i młodzi?

-Hahaha! Jesteś niepoprawna, ale nie martw się, na pewno jacyś szarmanccy chłopcy też będą. A wiesz, o czym jeszcze plotka niesie?

-No mówże, a nie pytasz o coś, o czym i tak nie będę miała pojęcia!

-Ma tam być Jack Aubrey, ambasador z Conlimote!

-Nie żartuj! To przecież wielki bohater wojenny. Z ośmioma statkami powstrzymał korsarską flotę pod Verriere! Jest jedynym obcokrajowcem z Platynową Igłą A’loues!

-Tak, i podobno ma słabość do hrabiny.

-Acha…



***


-Przeklęci złodzieje! Koniokrady cholerne!

-Uspokój się, Padeen, spokojnie. Na pewno da się to jakoś rozwiązać. Straż na pewno…

-Straż nic nie robi! Mówią, że to nie złodzieje, bo nic nie wskazuje na włamanie! A moje konie znikają! Mam najlepszą hodowlę w północnym A’loues, a mimo to znikają mi płodne klacze!

-A linia królewska… ?

-Bezpieczna. Rozpłodowców i źrebaki pilnują najlepsi strażnicy. A koń to koń. Ni cholery nie da się go ukraść po cichu…

-Więc nie giną te naprawdę wartościowe okazy.

-Wiesz, jak kto patrzy. To, że nie giną konie przeznaczone na dwór królewski i do rodziny króla, nie znaczy że nie mam nic przeciwko gdy znikają wierzchowce na których mieli jeźdźcie nasi generałowie i kawalerzyści!

-Przepraszam, Padeen, przepraszam. Wiesz, że jestem tylko prostym sprzedawcom win…

-Wiem, przyjacielu. Przepraszam za mój wybuch. Napijmy się jeszcze



***


-Rozumiesz mnie? Wychodzi za mąż. Ta wredna, niewierna wywłoka się żeni…

-I co poradzisz? Już od samego początku ci odmawiała.

-Ale ona wychodzi za szewca! Pieprzony mezalians! Przecież jestem w każdym calu od niego lepszy!

-Leone, daj spokój. Jest dwa razy młodsza od ciebie, nie miałeś szans. Z resztą chłopak to nie byle szewc. Jest pierwszym uczniem nadwornego krawca naszego umiłowanego króla. A wiesz jak król ceni dobrych rzemieślników…

-Tak wiem. Jak kmiotek uszyje mu ładne portki to król jest jeszcze gotów dać mu herb…

-Nic nie poradzisz. Ślub już był. A weselicho trwa już w najlepsze… A stary hrabia Montesque ściągnął nawet minstrela Buttercup’a z Conlimote, coby zagrał jego córeczce do ślubu…

-Zaraza na was wszystkich!-
już nieco leciwy szlachcic poderwał się ze swojego miejsca, przewrócił krzesło i wymachem dłoni rozbił kryształowy kielich z winem. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, porwał z wieszaka pelerynę ze znakiem rodziny Remiquex i rozwścieczony ruszył do wyjścia.

Siedzący stolik dalej gnom odprowadził go wzrokiem, uśmiechnął pod wąsem i na wąski widelczyk nabił białą ośmiorniczkę w oliwie i świeżym czosnku. Dobre jedzenie było jedną z wielu zalet Złotego Winogrona. Inną były świeżo napływające plotki, ploteczki i informacje. W takich miejscach bogaci i wpływowi myśleli, że są wśród swoich, że nikt ich nie słucha i mogą głośno rozmawiać o wszystkim. No, prawie wszystkim.

Dlatego też Jean z pewnym zadowoleniem odłożył sztućce, dopił białe wino z kielicha i wytarł usta jedwabną ściereczką. Kelner podszedł do niego, kłaniając się.

-Czy życzy sobie pan deser?

Desery w Złotym Winogronie też były świetne…


Marlin Torre


Ostby spojrzał ponuro na posterunek. Ot, nic szczególnego. Kamienny budynek na nabrzeżu.

-I że mamy się do środka włamać, żeby zdobyć fanty które zabrała straż… ?

-Tak.

-…szmuglerom którzy chcieli wwieźć je do Drevis… ?

-Tak.

-By rozpić je lub też sprzedać ich prawdopodobnie dawnym właścicielom… ?!

-Tak.


Marcus zamyślił się, podrapał po szczęcie i finalnie wręczył Marlinowi jego butelkę z grogiem.

-Jak dla mnie, brzmi to jak plan. To kiedy wchodzimy?

-O północy
.

Chłopak spojrzał to na młodego pirata, to na butelki i finalnie na słońce, wiszące jeszcze dość wysoko na nieboskłonie. Finalnie westchnął jednak, siadając na ławeczce niedaleko posterunku.

-No to przyda się więcej grogu


***


-Hmmm… A jakby tak spróbować oknem? Wiesz, łom, podważyć, wejść?

-Nie. Jeśli szyba jest słabej jakości, to pęknie przy byle wstrząsie.

-Próbowałeś już tego?

-No… Raz próbowałem tak wejść do kajuty jednego kapitana… Na szczęście był pijany w sztok, to nie zauważył.

-No dobra… A może po ścianie? Wiesz, nóż między cegły i heja na górę!

-Niet. Będziesz padał ze zmęczenia w połowie drogi na górę.

-Wiesz co, Torre, straszny z ciebie czarnowidz… A może tak przez komin… ? A, dobra, wiem co powiesz. „A co jeśli będzie palił się w nim ogień?”.

-No właśnie



***




Dwóch opuszczających posterunek strażników nie zwróciło nawet większej uwagi na dwóch pijących chłopaczków, siedzących na pobliskiej ławce. Wyższy z nich, o sumiastych wąsach i ciężkich powiekach z wyraźną ulgą zdjął z głowy przepisowy hełm i spojrzał na towarzysza.

-Bogowie, jak dobrze, że to koniec. Trzecia wieczorna zmiana z rzędu…

-Ty się ciesz, że nie musisz zostać na nockę z Grubym Steven’em.

-Szczerze, to niebyt. Nie wiedzieć czemu zadeklarował się, że samemu może dzisiaj mieć nockę…

-Nie gadaj! A Cecill Lavrence? Zawsze trzyma się z Cecillem!

-Nie ma go. Pogrzeb babci.

-Co? Trzeci w tym roku.

-Wiem, dziwna rodzina, ci Lavrence’owie…


Siedzący na ławce Marlin odprowadził dwóch strażników wzrokiem i uśmiechnął się lekko, trącając Ostbiego łokciem. Chłopak poderwał głowę i rozejrzał się niczym paranoiczna surykatka.

-Co? Ja nic nie piłem, znam swoje prawa… !- zamrugał oczami i zogniskował wzrok na Marlinie.- Co jest?

-Poszli już. Wchodzimy.

Marcus spojrzał to na towarzysza, to na budynek straży i uśmiechnął się. Zapowiadała się ciekawa noc.


Buttal


Idący na przedzie pochodu górnik, który przedstawił się, jako Sannl uniósł w górę latarnię, marszcząc brwi. Tunel, do którego trafił razem z dwójką towarzyszy był zaniedbany i porośnięty fosforyzującymi grzybami, co było dość niezwykłe, biorąc pod uwagę że był on stosunkowo blisko głównego pokładu oraz groty gdzie znajdował się posterunek.

-Śmierdzi.- Torgga, krasnolud o dość parszywej twarzy i paskudnie wyglądającym toporze oburęcznym, przełożył broń na ramie i rozejrzał się marszcząc nos.- A wierzcie mi, jak ja mówię że śmierdzi, to śmierdzi. Znam się na tym

-To te grzyby.- Sannl ustawił się bokiem i ostrożnie przeszedł przez zwężenie tunelu, starając się nie dotykać świecących narośli na ścianach.- Próbowaliśmy oczyścić skały i zacząć kopać, ale to lepkie gówno okazało się sporym problemem

Buttal spojrzał pytająco na górnika, a ten tylko bezradnie wzruszył ramionami.

-To te ichnie, magiczne grzyby. Jak jednego dziabniesz palcem, to eksploduje i chmura nasion posyła cię w kimię na kilka dni. Inne za to śmierdzą tak okropnie że nawet ty, Torgga, byś się pożygał, a jeszcze inne zaczęły korodować nam szpadle, kilofy oraz hełmy

Na ostatnie słowa Torgga rozejrzał się z przerażeniem, chwycił topór i przycisnął go do piersi niczym nowo narodzonego syna.

-Kurwa, to faktycznie piekielne grzyby…- wymamrotał, mimo że jeszcze kilka sekund wcześniej uśmiechał się kpiąco z opowieści o złych grzybkach.

Buttal zaś rozejrzał się zmrużył oczy. W sumie całej trójce lampa nie była do końca potrzebna, bo każdy krasnolud od urodzenia potrafił przechodzić w spektrum podczerwieni i patrzeć na świat nie przy pomocy palety kolorów, ale poprzez ciepło wydzielane z otoczenia. Sannl jednak zdecydowanie odradził tego, bo napisy na ścianach i tabliczkach nie generują ciepła, a zawsze można przez przypadek wejść do tunelu grożącego zawaleniem lub pełnego gazu podziemnego, gdzie nawet najmniejsza iskra mogła wywołać eksplozję.

I właśnie przed takim tunelem trójka krasnoludów stanęła. Górnik zaczął cofać się powoli.

-Lepiej tam nie wchodzić

-A co jeśli tam jest ten stwór który pozabijał wam towarzyszy?

-Musiałby mieć płuca ze stali. Tam jest tyle gazu, że nikt tam nie przeżyje…

-Czemu żeście nic z tym nie zrobili?!-
Torgga nadął wąsy i pozwolił sobie podnieść głos, gdy znaleźli się już z dala od niebezpiecznego tunelu.

-Nie mamy Stukacza

Ach, Stukacze. Starożytna, kransoludzka tradycja. Buttal dobrze pamiętał, gdy dziadek opowiadał mu o jego wujku, który był przedstawicielem tej profesji. Młody Buttal, mający kilka lat, widział wtedy oczami wyobraźni krasnoluda ubranego w wiele warstw kolczugi oraz skóry, tylko po to żeby chronić życie przy ewentualnym zagrożeniu. Wyobrażał sobie mężnego krasnoluda, powoli idącego przez ciemny tunel z małym chrząszczem w klatce na hełmie. Chrząszcz ten naturalnie wyczuwał morderczy gaz i cykał, kiedy wyczuwał jego zapach. Natomiast przy odpowiednim stężeniu, zaczynał świecić na niebiesko.

I wedle najstarszej tradycji Stukacz wkraczał w morderczą śmierć, kiedy reszta górników wycofywała się z zagrożonego obszaru. I kiedy chrząszcz zaczynał koncert, Stukacz wyjmował ze swojej torby procę, zapalał wiecheć szmat, cofał się i ciskał ognistą kulkę w głąb tunelu i zaczynał uciekać. Ci szaleni lub nazbyt odważni zapalali świecę na czubku długiego kija i z nią wkraczali w mrok. Wielu Stukacyz ginęło od razu. Nieliczni przeżywali, bo przeżywanie to kwestia wprawy. Lecz nawet mimo to rodzina mówiła o nich jakby umarli. Bo bycie Stukaczem to honor. Śmiertelny honor.

Buttal potrząsnął głową, wyrywając się z zamyślenia i spojrzał na Torgga, który układał już usta do ciętej riposty. Nie nastąpiła ona jednak, gdy po korytarzach przetoczył się przeciągły krzyk, następnie chrzęst broni i tupot stóp. Sannl obrócił się na pięcie, od razu lokalizując źródło hałasu.

-Tędy!- krzyknął, wskazując palcem jeden z tuneli i biegiem ruszając na pomoc towarzyszom.


***


Trzech krasnoludów wpadło do sporej groty tylko po to by zatrzymać się i w przerażeniu spojrzeć na wielką, masywną postać składającą się z futra i mięśni. Dwóch rannych brodaczy cofało się przed potworem, gorączkowo wymachując bronią, a trzeci, najpewniej martwy, leżał u jego stóp w kałuży krwi.

Torrga zaklął szeptem.

-Kurwa, co to za potworność... ?

Stojący obok Buttala Sannl pobladł, zaciskając ręce na drzewcu broni tak, że pobielały mu kostki. Usta zaczęły mu drżeć, na czole pojawił się pot. Sam krasnolud zaś głośno wciągnął powietrze, by wydać z siebie, przeciągły, przerażony krzyk.

-ROOOZRYWAAACZ!!!

Szczurzy łeb potwora obrócił się w stronę nowo przybyłych, a wściekłe ślepia zalśniły czerwienią.


 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 02-11-2012, 21:26   #57
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Gregor spokojnie zbliżył się do mistrza katedry.
- Przyznam, że przyszedłem głównie z ciekawości. Badania na które wam pozwolono, sam fakt że ta katedra została utworzona, to wielki znak postępu zarówno dla nas, jak i dla całego Uniwersytetu. - Uśmiechnął się delikatnie - W zasadzie, zastanawiałem się również czy nie znajdzie się tu dla mnie coś do roboty. Nauczanie nie jest dla mnie, jestem na to zbyt niespokojnym duchem, ale pomyślałem że mistrz dopiero co założonej katedry, zwłaszcza tej dziedziny magii, może potrzebować jakiejś formy pomocy. - założył ręce za plecami. - Coś co zapewniłoby mi nieco rozrywki, w tych czasach.
-Ohohoho... Chłopcze.- Flick aż wzdrygnął się na słowa swojego gościa.- Obyś nie musiał kiedyś przekląć swoich słów. Ja osobiście mam aż za dużo do zrobienia, przy jednoczesnym braku asystentów czy chociażby stażystów.

Wstał zza biurka i podszedł do jednego z regałów. Zdjął zeń obity w skórę notes.

-Mówisz że rozrywki chcesz.... ? Mógłbyś mi pomóc w jednej sprawie. Więzienie Hightower zaopatruje mnie w ciała. Wszyscy skazani na śmierć którzy oznajmili że nie mają żadnych bogów, lub równie wymownie splunęli na kapłana chcącego im udzielić ostatniego namaszczenia, po egzekucji trafiają do mnie.- poprawił okulary na nosie, wpatrując się w strony notesu.- Problem polega jednak nie wszystkim taki układ się podoba...
Gregor westchnął delikatnie.
- Oczywiście. Zawsze istnieje ten rodzaj... oporu. Znajduje to co najmniej głupim, biorąc pod uwagę jak szybko przeciętny mag może zniszczyć średniej wielkości wioskę, zabijając wszystkie osoby wewnątrz niej, ale ludzie, niestety, nie słyną z inteligencji. Ani zdolności do wyciągania logicznych wniosków. - parsknął śmiechem - Zastanawiam się czy któryś z wysoko postawionych rozważył kiedykolwiek jakie szkody może wywołać zwykła magia bojowa, bez wykorzystania żadnych zakazanych sztuk. - potarł w zamyśleniu brodę - Zakładam że problem nie jest dość prosty by rozwiązać go oficjalnymi kanałami, prawda?
-Jest prosty ale potrzebuje chętnych. Ale kto chętnie udzieli pomocy nekromancie, nawet jeżeli od innych magów różni go jedynie nazwa katedry i obiekt badań?- wzruszył ramionami, rozkładając bezradnie ręce. W sumie faktycznie, nie był jednym z tych stereotypowych nekromantów.

Spokojnym krokiem wrócił do biurka i nalał sobie wina. Po chwili namysłu wyjął z szafki drugi kielich i ten też napełnił.

-Po pierwsze, muszę w końcu otrzymać ten transport. Od dwóch tygodni nie mam na czym prowadzić badań. A po drugie... Cóż, byłoby miło gdyby problem z tymi atakami zniknął. Rozumiesz co mam na myśli?
Mag wojenny westchnął delikatnie.
- Żadna sztuka nie jest z natury zła. Nekromancja również nie. Jeśli kiedyś znajdziemy sposób na wykorzystywanie żywych trupów jako, na przykład, tanią siłę budowlaną, sądzę że natychmiast zmieni to opinie o niej. Ludzie lubią usprawiedliwiać wszystko co ułatwia im życie.

Zawahał się na moment.

- Miałbym wziąć jednego z nich żywcem, by dowiedzieć się czy nie mają jakiś współpracowników którzy mogliby kontynuować ich działania, czy też z miejsca rozwiązać problem... permanentnie?
-To zależy. Sam ocenisz czy sprawcy są w twoim zasięgu, czy też przekraczają twoje możliwości działania. W drugim wypadku, po prostu podzielisz się swoimi odkryciami ze mną. W każdym bądź razie, na pewno nie będziesz stratny. Zyskasz moją wdzięczność, a ja być może zgubię trochę złota pierwotnie przeznaczonego na moje badania...
- Interesujące. Przyznam, że zależy mi na reputacji, a złoto przydatne byłoby w moich własnych badaniach. - wziął kielich do dłoni i upił delikatnie - Następny transport jest już gotowy, czy też mam jeszcze czas?
-Wiesz, mają tam dobry Dom Umarłych a i ciał zwykle nie brakuje. Ale im szybciej się tam wybierzesz, tym lepiej dla mnie.
Gregor zamruczał pod nosem.
- I tak nie mam żadnych zajęć wymagających mojej uwagi, a Katedra Komunikacji Post Mortem zapewne potrzebuje więcej ciał by w sekrecie spiskować w celu przejęcia władzy nad światem. - rzucił z delikatnym sarkazmem. - Sądzę że wyruszę natychmiast. Do kogo miałbym się zgłosić w Hightower?
-Powiedz strażnikowi przy głównej bramie że przesyła ci Flick i masz się zobaczyć z komendantem. On da ci notę i będziesz mógł odebrać ładunek.- stary nekromanta zmarszczył brwi.- W sumie, muszę chyba dopracować ten system wymiany. A!

Spod biurka wyjął sakiewkę.

-Sztuka złota od jednego denata. Jest tam dwadzieścia sztuk złota, więc na pewno coś ci zostanie. Zostaw pieniądze u komendanta gdy już upewnisz się że nie chcą mnie okantować. Raz jeden grabarz chciał mi opchnąć manekiny...
Gregor prychnął cicho śmiechem.

- Mogę nie być doświadczonym Nekromantą, ale potrafię rozpoznać martwe ciało. Czy wiadomo coś więcej o tych atakach? Przede wszystkim, ilu było napastników?
-Wozy po prostu znikały. Razem z najmitami których wynajmowałem do ochrony...
- Ach. Więc dobrze że potrafię sobie radzić. Sądzę że to wszystko co muszę wiedzieć. Dziękuję za okazję do zrobienia czegoś interesującego.

To powiedziawszy, Gregor ukłonił się, dość głęboko by okazać szacunek, nie dość jednak by ukłon mógł zostać uznany za płaszczenie się i podlizywanie. Odwrócił się na pięcie, i opuścił gabinet. Uśmiechał się, delikatnie. To „zadanie” nie było dokładnie najbardziej gloryfikującą pracą w historii, ale zapewniało dobry start. A nekromancja... musiał przyznać, sama sztuka była fascynująca. A Flick mógł mu pomóc w jego przyszłych celach...

Ale, to były rozważania na później. Chwilowo, mając na głowie cele bardziej doraźne, czyli potężną pozycję na Uniwersytecie, Gregor zabrał wszystko co mogło mu być potrzebne, przede wszystkim broń. O tej godzinie drogi były niemal nie przejezdne, postanowił więc ruszyć piechotą.

Skracając drogę jak tylko mógł, i unikając w miarę możliwości większych tłumów, zdołał dotrzeć do położonej na niewielkim wzgórzu twierdzy. Hightower...



Jedno z najstraszliwszych więzień w całym królestwie. To tam właśnie wykonywano wiele wyroków śmierci... ale los skazańców mało obchodził Eversora. Miał na to zbyt duże ambicje. Niemniej, jak na twierdzę która widziała tak wiele krwi wyglądała ona zaskakująco... spokojnie. Nie poświęcając temu drugiej myśli, mag wojenny spokojnie ruszył na poszukiwanie swojego celu. Wolał nie tracić czasu.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 04-11-2012, 11:27   #58
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Uśmiechnęła się lekko, mimo niewielkich szumów w głowie. Mrugając wesoło, Tsuki powoli postawiła swoje stopy na podłodze, samej wystawiając swoje plecy na widok towarzyszki.

-Mogę z całym sercem powiedzieć, że spało mi się ciepło i wygodnie.-

Oczywiście nie mogło zabraknąć jakże uroczego, ale też często używanego w powieściach by podkreślić "uroczość", ziewnięcia. I, jak przystałoby dzikiemu ludowi mieszkającemu z dala od cywilizacji, bynajmniej nie trudziła się zasłonić ust.
Kapłanka uśmiechnęła się, lekko ugryzła elfkę w ramię i finalnie cmoknęła ją w policzek.

-Ja niestety mało co pamiętam z początku, ale środek i koniec był jak najbardziej zadowalający.- dużym palcem stopy podhaczyła i uniosła leżące na podłodze kimono Tsuki, a dokładniej mówiąc, wewnętrzną warstwę którą nakładało się bezpośrednio na ciało.- I szczerz mówiąc, nie wiem jak ja to rozbroiłam... Ale mniejsza!

Energicznie wstała z łóżka i kręcąc bioderkami ruszyła do łazienki.

-Uszykuję nam kąpiel.

Tsuki z cichym westchnieniem spoglądała na kapłankę, która oczywiście musiała zachowywać się w ten pewien niezbyt przyzwoity sposób. Laurie definitywnie była winna jeśli pewnego dnia Tsuki zaciągnie ją na trzeźwo. Ale co ważniejsze, był tutaj też winny ktoś inny.

Jej ojciec uczył ją na prawdziwego samuraja. Jej kaligrafia była jak u samuraja, jej odruchy były jak u samuraja, jej styl walki był jak u samuraja z lekką domieszką innych sposobów. Wychowała się pomiędzy innymi uczniami, głównie chłopcami. Razem z nimi też krwawiła po ciężkich sparingach, po walkach z drobniejszymi grupami banitów i razem z nimi jadła. Więc to całkowicie ich wina, że myślała do pewnego stopnia jak mężczyzna.

No i nie oszukujmy się. Nie znosiła cholernych kłaków na klacie. Jakby chciała przytulać się do włochatych rzeczy, znalazłaby niedźwiedzia lub koc.
A Laurie... Cóż, mimo bycia początkującą kapłanką, szczególnie wstydliwa nie była. Spokojnie uszykowała kąpiel,wlała do wody trochę wonnych olejków i spokojnie weszła do środka, robiąc dość miejsca dla Tsuki.

I mniej więcej w połowie kąpieli, która wielu mężczyzn doprowadziłaby swoim przebiegiem do palpitacji serca, ciasnoty portek oraz oraz krwawienia z nosa (w zależności od kultury), kiedy to Tsuki z uśmiechem wylała cebrzyk wody na głowę Laurie, spłukując z jej włosów pianę, drzwi do kwatery samurajki zatrzęsły się pod dość brutalnym pukaniem.

Laurie zmarszczyła brwi.

-Kogo niesie z samego rana... ?

I tutaj była w błędzie. Było już dobrze po południu. Pukanie zaś nasilało się, aż w końcu za drzwiami rozległ się znajomy głos.

-Tsuki, weź się nie wygłupiaj! Jest ważna sprawa!

Carl.
Westchnęła, ale z bólem uniosła się z wanny. Cokolwiek by nie mówić, obowiązki pierwsze, przyjemności dopiero w następnej kolejności.

-Moment!-

Też krzyknęła, chociaż raczej niezbyt głośno. Mimo wszystko jej gardło nie było przyzwyczajone do krzyków, bo albo mówiła normalnym, spokojnym głosem albo cichym chociaż nie szeptem.

Ręcznik dookoła niej, zakrywający ją od piersi po nogi. I z premedytacją otworzyła. A niech klecha dostanie palpitacji serca!

Cóż, Carl prezentował się standardowo komicznie, z płaszczykiem, habitem i wełnianą czapką z frędzelkiem na czubku. Kiedy odwrócił się i otworzył usta by przywitać się z Tsuki, zamarł tak w dość mało inteligentnej pozycji.

Po kilkunastu sekundach uśmiechnął się.

-Nie ze mną te numery. Jestem tylko zakonnikiem. Fajny pieprzyk.- rzucił, mając na myśli małą, czarną kropeczkę nad kolanem samurajki. Następnie wszedł, kierując się do salonu.- Mam do ciebie ważną sprawę... Ę?!

I tym razem nie był już taki wyluzowany, kiedy z łazienki wyszła Laurie z mokrymi włosami, ubrana w ten sam zestaw co jej... towarzyszka. Z irytacją odrzuciła mokre kosmyki na plecy, przytrzymując ręcznik.

-O, część Carl...- obojętnie spojrzała na oniemiałego zakonnika, po czym zogniskowała wzrok na tobie.- No co jest, mówiłaś że umyjesz mi plecy... ?

Carl natomiast wybełkotał coś, cofnął się o kilka kroków i opadł na fotel.

-Em... Czy wolno wiedzieć co wy tu robicie?


Laurie spojrzała na samurajkę tym typowym, kobiecym spojrzeniem mówiącym "To jaki kit mu serwujemy?".

"Prosty."

Spojrzenie na Carla było raczej spokojne.

-To chyba raczej oczywiste. Żyjemy w mieście więc kąpiel bierze się najczęściej w domach, nie w pobliskich strumieniach czy morzach. A i same musiałyśmy domyć zapachy morza w porcie po wczorajszym zwiadzie. Nawet nie chcę wiedzieć jak to możliwe, że woda może tak śmierdzieć mimo, że do najbliższych bagien daleka droga.-

-A... No tak...- Carl odchrząknął, poprawił czapkę i zrobił mądrą minę, starając się tym samym zamaskować swojego wewnętrznego zboczeńca.- Wiecie, do zatoki wpływa cała masa nieczystości z samego miasta, więc lepiej nie analizujmy co dokładnie pływało w wodzie do której musiałyście skakać...

Palcem przejechał po skroni i odwrócił wzrok, kiedy Laurie zaczęła lustrować go uważnym spojrzeniem.

-Coś nie tak, Carl... ?

-Nie nie, wszystko dobrze...

-Na pewno... ?

-Idźcie się już ubrać, dobra?!


Laurie zachichotała widząc jak czerwony na twarzy zakonnik podrywa się, wymachując na was rękoma. Szybkim krokiem ruszyła z Tsuki do jej pokoju.

-Ciekawe o czym sobie pomyślał... ?- uśmiechnęła się lekko, patrząc krytycznie na swoje wilgotne ubrania. Suche były tylko spodnie i koszula.

-Wyobrażanie sobie co się dzieje w umysłach mężczyzn zostawmy zawodowym masochistką. Faceci są zbyt skomplikowani by ich zrozumieć. Z pozoru prości, ale jak chcesz napisać książkę o obsłudze facetów to zajęłoby to całe życie. Elfie całe życie.-

Ubranie się było proste, przynajmniej dla kapłanki. Tsuki potrzebowała prawie trzy razy tyle samo czasu. W przeciwieństwie do zwykłych spodni i koszul, ona musiała wykonać kilka różnych węzłów, zwłaszcza największy z pasem obi. Na szczęście, nie robiła kokardy jak to miały niektóre kobiety w zwyczaju. Kokardy były niepraktyczne w walce.

Patrząc już na Carla, gdy obie wróciły, mogła jedynie unieść jedną brew do góry.

-Więc co takiego się stało, że zerwałeś nas z wody w tak piękny poranek?-

Było już raczej po poranku, ale kto by o tym pamiętał.
Zakonnik sięgnął pod płaszcz i wyjął z niego zalakowaną kopertę.

-Tu są wytyczne dla ciebie, Tsuki. Mam też drugą kopertę dla Laurie, a jej obecność tutaj sprawia że nie będę musiał biegać po całym mieście.- uśmiechnął się lekko, podając elfce papier. Na laku widoczny był symbol inkwizycji.- Informacje zawarte w środku to istne lanie wody, więc standardowo zapoznano mnie z nimi żebym wyjaśnił ci je w sposób na tyle łatwy byś mogła wykonać misję...

Laurie uniosła brew.

-Sugerujesz że kobiety są jakieś ułomne... ?

-Sugeruję że Tsuki może nie zrozumieć politycznego bełkotu z jakim wiąże się jej zadanie.

-Aha...-
kapłanka spojrzała na samurajkę.- W sumie racja. Nawet ja nie ogarniam układów między kupcami i szlachtą...

-Właśnie... A co do Tsuki... Zadanie dotyczy grubasa którego spotkałyście w porcie na czele zbrojnej bandy.

-Zakładam, że nie dano mi przyjemności poderżnięcia mu gardła lub ścięcia jego głowy?-


Nie, to niemożliwe. To byłoby zbyt piękne, biorąc pod uwagę, że ten cholerny spaślak musiał mieć i wtyki, i sporo złota. Jak nic, sporo złota. Które można by dobrze spożytkować. Np pomagając biednym. Lub kupując magiczne księgi do treningów czy też artefakty, który przyśpieszyłyby jej ruchy i zwiększyły zwinność. Tak. To byłoby zbyt piękne.

-Niestety nie. Co więcej, zadanie tyczy się raczej jego kontaktów, niż jego samego, ale wiesz... Po nitce do kłębka.- Carl pochylił się do przodu, splatając dłonie i opierając łokcie na kolanach.- Grubas to Hassel Davidhof, pochodzi z Middenlandu, i ma całkiem spore wplywy w prawie całym Lantis. Ale właśnie dzięki nim stał się trochę zbyt nieostrożny...

Laurie usiadła obok Tsuki, marszcząc brwi. Carl natomiast mówił dalej.

-Kilka tygodni temu zaoferował współpracę młodemu handlarzowi z Westalii. Ambity, zapatrzony w siebie półelf, nawet nie zdaje sobie sprawy z kim zawarł przymierze. Dzieciak nazywa się Lancel. I właśnie ten Lancel kupuje od Hassela towary po nieprzyzwoicie niskich cenach i prawie równie tanio je sprzedaje. Wiesz co to oznacza?

Gdy Tsuki zaczęła zastanawiać się tych kilka sekund za długo, głos zabrała Laurie.

-Sprawia że pobliskie sklepy mają problemy z klientelą...

-Dokładnie! Co więcej, towary sprzedawane są po cenach niższych niż kosztowałoby ich wyprodukowanie... Twoje zadanie jest dość proste. Podejść odpowiednio Lancela, ustalić dokładnie skąd ma te tanie towary i o ile mamy szczęście, udowodnić że Davidhof bierze udział w szwindlach...

Była rzecz jasna możliwość że spaślak z dobroci serca dawał chłopakowi tak niskie ceny, ale szansa na to była zdecydowanie mała. Na pierwszy rzut oka było widać że Hassel nie należał do ludzi chętnych do bezinteresownej pomocy.
Skinęła głową.

-Pomysł gdzie zacząć szukanie odpowiedzi?-

W myślach stworzyła dwa dodatkowe podpunkty do listy celów. Pierwszym było przejęcie jak największej wartości dóbr, drugim było pozbawienie świniaka odrobiny złota. I może życia lub co najmniej wielu lat w celi.

-Sklep Lancela, sprzedawcy w jego sąsiedztwie, sąsiedzi, tragarze... Ale uważaj, bo tym razem nie jest to oficjalna misja z ramienia Inkwizycji. Jeśli wpakujesz się w kłopoty, nie będziesz mogła wybronić się glejtem, a z drugiej strony twoje bronienie się mieczem mogłoby mieć jeszcze gorsze skutki...

Laurie uśmiechnęła się lekko.

-A moje zlecenie?

-Pamiętasz Ivo Wooda?

-Tak. To ten typ którego pokonała Tsuki. Wtedy zaczęło być o niej głośno w Zakonie...


-Właśnie. Dostaniesz dostęp do jego ksiąg. Użyj tej swojej bystrej łepetynki i wykształcenia giełdowego żeby sprawdzić kogo starał się wspierać.

-Nuuuda...

Cóż, Tsuki mogła być pod pewnym wrażeniem postawy dziewczyny. Jeszcze wczoraj leżała pół żywa w ładowni nawiedzonego statku a mimo to wciąż miała ochotę na następne misje tego pokroju.

Carl zaś wstał z fotela, wręczając list również kapłance.

-Zabierzcie się za to możliwie szybko. Zostałem "awansowany" do roli waszej niańki. Słowem, jeśli wy nawalicie, to mi natrą uszu.

-Czyli nie możemy liczyć na wsparcie Zakonu chociaż mamy wykonać niebezpieczne zadanie? Do tego oczywiście ruszam sama?-


Nie oczekiwała odpowiedzi, wstała i bez żadnych więcej słów zajęła się zakładaniem swojej zbroi.

Już chwilę później była pewna, że wszystko zostało odpowiednio ułożone. I oczywiście jej broń była przy niej.

-Rozumiem, zrobię co mogę.-

Laurie zamknęła za zakonnikiem drzwi i westchnęła.

-Nie bądź na niego zła. Wykonuje tylko odgórne rozkazy. A że twoim przełożonym jest Lord Inkwizytor Zahard, możesz być pewna że nie wysyła cię na samobójcze zadanie bez szans powodzenia.- uśmiechnęła się lekko, podeszła do elfki i poprawiła kimono które zagięło się brzydko tuż nad kołnierzem skórzanej zbroi wojowniczki.- Znam go. To on był moim patronem gdy zaczynałam w Zakonie. To porządny facet.

Z pewnym zadowoleniem spojrzała Tsuki w oczy.

-Masz się nie dać zabić. Sponiewieranie też nie będzie mile widziane.

-Zobaczymy jak wyjdzie dopiero po tym jak już wszystko minie. Na szczęście umiem używać miecza, w przeciwieństwie zapewne do większości tych najętych zbirów czy ochroniarzy, którzy może i robią od dawna, ale wątpię by mieli prawdziwy trening.-

Z lekkim uśmiechem pozwoliła sobie skierować się już ku drzwiom.
Laurie uśmiechnęła się tylko, zapięła płaszcz i biegiem ruszyła za Tsuki. Na korytarzu spojrzała jeszcze na elfkę i odetchnęła.

-Wiesz, jakbyś nie miała z kim się napić to daj znać...- wymamrotała, puściła samurajce oko i biegiem pokonała schody, machając po drodze ręką.

Tsuki zaś miała w ręku kopertę zawierającą adres sklepu, którym to miała się zainteresować.
Westchnęła.

Laurie kiedyś przyprawi ją o wrzody albo utratę wątroby, jeśli będzie piła tyle co dziewczyna. W sumie od dwóch miesięcy nie piła tyle, ile wypiła ostatnim razem z kapłanką.

-Picie wina przed obrzędami musiało dać jej mocną głowę.-

Spokojnie otworzyła kopertę, spoglądając na adres.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 05-11-2012, 18:52   #59
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Znaleźli ich, to jedno było pewne....

Większą zagwozdkę stanowiło to co znaleźli razem z nimi.

Gdy Buttal wraz z towarzyszami: Torrganem oraz przewodnikiem: Sannlem
wpadli do przestronnej jaskini dane im było ujrzeć dwóch rannych górników. Trzeci był ewidentnie martwy zaś nad nimi... Rozrywacz - wielka i brutalna bestia, gnębiciel podziemi i przekleństwo górników - no jedno z wielu. No i nie tylko górników, może ogólnie kranoludowości.

Buttal nie wahał się wcale - dobywając pistoletu wrzasnął:
- Osłońcie rannych! - po czym wystrzelił.

Kula wbiła się w bark potwora raniąc go lecz niestety nawet nie spowalniając. Czarne wyobrażenia o sile potwora zdawały się potwierdzać.
Jego towarzysze rzucili się by osłonić pełzaną ucieczkę poszkodowanych górników. Uderzyli w pełnej szarzy na bestie, Torrgan nie trafił, mijając toporem łapę potwora i poleciał w tył, odrzucony przez niego. Wykorzystując to, jego towarzysz wrażył swój oskard w klatkę żebrową boku potwora. W tym samym momencie kolejny oskard - jednego z rannych przebił stopę potwora. Wszyscy po za najbardziej rannym rzucili się do ataku, by ten ostatni mógł cofnąć się ku wylotowi pieczary.


Biedny Torrga pomyślał Buttal dobywając w biegu swego topora i atakując bestię przeskakując nad ciałem towarzysza, by osłonić go od morderczego kopa. Siekąc w locie, o cal minął ostrzem czarci pysk bezrozumnego bydlaka. Korzystając z tego obalony wojownik podniósł się na nogi. Korzystając z tego trzeci z członków brygady poszukiwawczej próbował powtórnie przebić stwora lecz zachwiał się wraz z ziemią i nie trafił. Rozpruwacz zaś pochwycił w swe szpony bojowo nastawionego górnika, którego próbowali dotychczas uratować.
Widząc to górnik którego odwrót osłaniali krzyknął:

- Biegnijcie do groty posterunku strażniczego! i tyle było go widać gdy dziwnie żwawo jak na rannego, tylko mignął w ciemnościach podziemi.

W tenczas Buttal, z pełną dostępną parą ciął celując w łapę, by uwolnić schwytanego lecz spudłował koszmarnie wrąbując się w goleń nogi przeciwnika. Równocześnie Torrga cisnął w popiersie potwora flakonem kwasu, masakrując go z lekka. Ten wypuścił górnika i zamachem łapy cisnął o siemię obydwu napastników. Z naszej trójki tylko Sannl uniknął
obalenia, przeskakując ponad łapą potwora. Upuszczony górnik odczołgał się pośpiesznie ku ujściu jamy.


Widząc że bestia odsłoniła swym szalonym atakiem bok i łeb - nasz kurier z rodu Resnikuf wraz ze swym towarzyszem Torrgom przypuścili morderczą szarżę licząc że stwór nie uniknie ich obu - niestety jego przypadkowy ruch usunął go z trasy obu, Buttal nie trafił w bok, zaś jego bojowy kamrat prawie rozpłatał bydlęciu łeb. Okazję wykorzystał również Sannl, wbijając w staw biodrowy nieprzyjaciela swój oskard. Niestety tak on jak i wojowniczy kurier z Góry Morra odlecieli do tyłu, do tego ten pierwszy - bez swej broni.

Przez jaskinię rozniósł się doniosły wrzask Buttala:
- Uciiiieeekaaaaj do wartowniiiii, spróbuję go zatrzymaaać!

Sannl podrywając się na równe nogi odkrzyknął:
- Ja mam uciekać?! Wszyscy stąd spieprzajmy! Biegiem na posterunek!

W tym samym czasie Torgga znów został uderzony wierzchem łapy - padł do tyłu i szorując tyłkiem po podłodze przejechał pomiędzy Buttalem a pozbawionym broni górnikiem.

Z głośnym westchnieniem Buttal odrzucił:
- Chyba musimy - po czym dając im ze trzy oddechy przewagi rzucił się do ucieczki, licząc że w razie najgorszego, jako ten w najlepszym stanie - opóźni marsz potwora. Krzyknął jeszcze tylko:
- Jak miniecie wejście to skaczcie na boki, co by nie zasłaniać naszym pola ostrzału!

Ich ucieczka była błyskawiczna, męcząca i trudna. Momentami ledwo odskakiwali przed ciosami doganiającego ich potwora. Choć bieg chwilami jakby z trudem - raz na dwóch, raz czterech łapach - widać obrażenia nie zmusiły go do zaprzestania walki. Ciężko poobijany Sannl jedno nadążał za resztą grupy. Tylko dzięki swej znajomości tuneli odskoczył w pewnym momencie w boczną odnogę gubiąc pościg. Zostali sami z potworem, licząc na to że na posterunku czekają ich pozostawieni towarzysze, może nawet uprzedzeni przez ocalałych górników. Pozostawały już tylko: bieg oraz żal za poległym towarzyszem i tą poniesioną w zwarciu z bestią klęską.
 
vanadu jest offline  
Stary 06-11-2012, 22:20   #60
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
"Złote Winogrono" oznaczało smaczne żarcie i miłą usługę.


Ponoć dla wtajemniczonych, bardzo miłą... cokolwiek to miało oznaczać. Jean Battiste się do wtajemniczonych nie zaliczał, więc obsługa była miła w sposób zwyczajny.
Za to ile się nasłuchał, podczas jedzenia...Plotki, ploteczki stanowiły dodatkowy zysk z ucztowania tutaj. I te o balu i te o ginących koniach. Nie żeby kradzież koni była jakimś wielkim problemem, ot drobnostka patrząc z punktu widzenia państwa. Ale z ignorowania takich drobnych problemów to pierwszy krok do upadku A’loues. A gnom jakoś nie miał na to ochoty No i bal...
Bal wydany przez Jaśnie Oświeconą Hrabinę Amandę Wilhelmina de Periquex był wydarzeniem tygodnia, a może nawet miesiąca. Choć nie... zawsze ważniejsze były bale na dworze, nieosiągalne dla Jeana.
Co nie znaczy, że bal Amandy był w jego zasięgu, chociaż...
Hrabina Amanda Wilhelmina de Periquex była młoda, piękna i bogata. Ożeniona młodo z starszym od siebie mężem, doczekała jego śmierci. Co nie było akurat wielkim wyzwaniem bo osiemdziesięciodwuletni mąż okazał się suchotnikiem i po pięciu latach małżeństwa spoczął w rodzinnej krypcie. Co prawda były pogłoski o tym, że małżonka przyspieszyła nieco jego zgon za pomocą trucizny. Ale po prawdzie, czy musiała to czynić? Małżonek był już jedną nogą w grobie w czas nocy poślubnej.

Po śmierci swego męża wdowa zaczęła wykorzystywać bogactwo na swe rozrywki, a lubiła zaszaleć. Polowała, grała w krykiet, ćwiczyła łucznictwo i szermierkę. Choć i nie stroniła o typowo kobiecych rozrywek. No i urządzała bale, wystawne i olśniewające. Przyciągały one śmietankę towarzyską stolicy, oraz oficjeli z różnych krajów. Co nie mogło wszak dziwić. Amanda była idealną partią do ożenku. I kapryśną ponoć.
Samo nazwisko hrabiny wydawało się też znajome gnomowi. Gdzieś je ostatnio słyszał.
Oświecenie przyszło przy kolejnym kielichu wina... i wiązało się z zachłyśnięciem się trunkiem.
No tak! Główny bibliotekarz też nazywał się de Periquex!

Tyle gnom sam wiedział, a skoro była okazja to... przysłuchiwał się rozmowom innych, podpytywał wykorzystując w rozmowie mieszankę kłamstw i półprawd. I uzyskał jako takie sukcesy w tym śledztwie.
Dowiedział się że bal będzie podzielony na dwie części, salę główną i piętro... Na którym to pięterku hrabina ugości swych najbliższych przyjaciół. I że tam dostać się mogą jedynie osoby będące w posiadaniu odpowiedniego zaproszenia. Czyli rodzina hrabiny, bliscy przyjaciele jej lub jej krewnych.
A sama hrabina kocha opowieści od innych krajach, o ich obyczajach, modzie i tańcach. Jednym słowem spragniona jest nowinek spoza A’loues jak kania dżdżu. I ceniąca osoby ekstrawaganckie, ale z klasą.
Na przykład takiego Ludwique’a de Aiguille. Starszy pan, będącego znawcą mody i jednocześnie pełniącego obowiązki nadwornego krawca rodziny królewskiej. Jean znał go z widzenia. I jedyne co się rzucało w oczy jego postaci, to wąsiki jak u szczurka, biała peruka skrywająca zapewne łysinę i szczyt jego ekstrawagancji... binokle z niebieskimi szkłami.
Nie za wiele tej niezwykłości było w jego stroju, ale stary de Aiguille narzucał swój gust dworowi. A to miało kolosalne znaczenie.

Gnom jeszcze nie wiedział, co zrobi ze zdobytymi informacjami. Na razie to jednak nie miało znaczenia.
Na razie liczyło się tu i teraz. Na razie musiał rozwiązać problem koni.
Przyjrzał się więc dwójce rozmówców, strapionemu właścicielowi stadniny i jego przyjacielowi.
Hodowca koni o imieniu Padeen był dość niskim grubaskiem o nalanej twarzy, absurdalnie małych wąsikach i białej peruce z kitką na łysiejące głowie. Jego przyjaciel zaś miał wielki, orli nos, na nim okulary a całościowo przypomina zasuszonego sępa. I też nosił perukę. Ostatni krzyk mody w A'loues. Gnom będąc dumnym posiadaczem gęstej czupryny czarnych włosów miał w pogardzie peruki. Zwłaszcza że jego zmierzwione i dzikie pukle mogłyby wzbudzić zazdrość u kobiety.
Przyjrzawszy się obu mężczyznom, Jean wstał wraz z kielichem pełnym winą. I podszedłszy do nich rzekł.- Przepraszam że się wtrącam, alem przypadkiem podsłuchał tą rozmowę i... cóż.. niecały tydzień temu, ktoś próbował mi wcisnąć kradzionego konia. Chyba przeznaczonego dla wojskowych.
Kłamał przy tym jak najęty, zmyślając bujdy na poczekaniu.
Padeen spojrzał na gnoma z wyraźnym zainteresowaniem lecz jego wysuszony kolega uśmiechnął się tylko i zarechotał.
-Pan ma chyba kuca na myśli...
Nim jednak zdążył zakończyć żart na temat wzrostu Jeana, właściciel stadniny poirytowany uciszył go machnięciem ręki. -Panie, kiedy to było?! I gdzie?!
-Niecały tydzień temu, akurat byłem poza miastem , w Louistres... znacie to miasteczko?-
spytał gnom. Musieli znać, jeśli mieszkali w okolicy.- Właściwie, nie tyle w miasteczku co... w drodze do niego. Okazja... więc wydało mi się to podejrzane.
-Ech, szlag by to trafił...-
Padeen ponuro usiadł z powrotem na swoim miejscu i wytarł chusteczką spoconą twarz.- Jak tydzień temu to łatwiej znajdę dziewicę w burdelu niż tego sukinsyna z moim koniem...
-Przyjacielu, nie denerwuj się tak.-
winiarz uśmiechnął się, nalewając towarzyszowi trunku do kielicha.- Do bankructwa ci daleko. A sama sprawa pewnie się wyjaśni. W końcu złapiesz tych kradziejów.
-No i przecież złodzieje nie duchy. Ślady zostawiać muszą, nieprawdaż?-
spytał retorycznie gnom.
-Tak. Ślady kopyt...- grubas spochmurniał i wypił duszkiem wino.
-Mój przyjaciel miał na myśli że widać tylko że koń szedł po wybiegu, wyszedł przez bramę a potem heja w miasto...
-Nie musisz robić za mojego tłumacza...
-Wybacz, Padeen.
-Jeśli kradną regularnie, to trzeba sięgnąć do kieszeni i wynająć najemników. Paru sprytnych poszukiwaczy przygód zmotywowanych nagrodą to tańszy wybór, niż regularnie opłacani strażnicy.-
wyłożył swój punkt widzenia Jean.
-Może coś w tym jest...- właściciel stadniny skinął głową i dopiero przyjrzał się gnomowi.- Jestem Padeen Phoneque.
-Jarvis Cinziano.-
winiarz również skinął Jeanowi głową.
-Jean Battiste le Courbeu... z tych Le Courbeu.- przedstawił się w odpowiedzi Kot w Butach, dodając z uśmiechem.- Macie zresztą panowie szczęście w tej materii. O ile się dobrze orientuję teraz w karczmie Pod Kulawym Gońcem, teraz się odbywają zawody w siłowaniu. A to ściąga zawsze dużo śmiałków. Jest więc w czym przebierać, a potem duża nagroda z małą zaliczką wystarczy na motywację dla awanturników. A wtedy...-Gnom podkręcił wąsa uśmiechając się zawadiacko.- złodzieje koni będą ich problemem, a nie pańskim panie Phoneque.
Padeen uśmiechnął się i klasnął w dłonie.-Świetna myśl! Poszukiwacze przygód! Dla nich, jeśli dobrze się trafi, taka robota będzie do przyjęcia z pocałowaniem ręki. I do tego mają własny sprzęt, to nie będę musiał ich wyposażać.
Jarvis pokiwał głową, upijając łyk wina. Z pewnym uznaniem spojrzał na Kota w Butach.
-Dobrze pan główkuje jak na twórcę fajerwerków, le Courbeu...
Jean wzruszając ramionami rzekł enigmatycznie.- Można powiedzieć, że rozwiązywaniem problemów zajmuję się niejako zawodowo.
Dalsza rozmowa upłynęła już na ciekawszych tematach i przy kolejnych kubkach wina. A choć gnom zauważył pewnego starego szlachcica z urazą do nowobogackich to... zignorował ten fakt. Nie wszystkie sprawy w mieście wymagały wszak jego uwagi i zainteresowania. A te ważne, związane pośrednio lub bezpośrednio z państwem, które chronił udało mu się właśnie pomóc rozwiązać.

A po posiłku gnom udał się w towarzystwie Sargasa na spotkania z krewnym Hrabiny.
Bal był bowiem idealną okazję na poznanie nowych plotek z wyższych sfer, nawiązaniem wartościowych znajomości, flirtowanie... o darmowym żarciu wysokiej jakości nie wspominając. Nic więc dziwnego, że Jean po raz kolejny zmienił plany i nagle zapałał chęcią osobistego powiadomienia Obadiaha o swych sukcesach. I dlatego udał się właśnie do biblioteki. Był pewien, że tam go spotka. I miał rację.

Główny bibliotekarz Trzeciego Działu Biblioteki królewskiej siedział w swoim gabinecie, pogrążony w papierkowej robocie. Kiedy Jean wszedł do jego pracowni, przerzucił akurat jakąś książkę a jednej ręki do drugiej, obejrzał grzbiet i coś zanotował. Dopiero wtedy wstał i skinął głową gnomowi.
-Witam pana, le Courbeu... Co za niespodziewana wizyta. Jeśli idzie o książki, pana przełożony odesłał mi wszystkie, co do sztuki. Zamówiłem już ich renowację i uzupełnienie...
-Widzę, że spóźniłem się z dobrą nowiną.-
rzekł z lekkim entuzjazmem w głosie, mimo że sam był zawiedziony. Liczył bowiem na to, że zgotuje przyjazną niespodziankę bibliotekarzowi.-Jak zapewne pan widzi, sprawa poszła gładko i moje zgłoszenie do pracy można z tego powodu uznać za nieaktualne.
Usiadł na krześle i skłamał.- Ale... dziwi mnie , że tu pana zastałem. Jakaś pańska krewniaczka szykuje bal, dziś bodajże?
Skłamał... Jeana nie dziwiło, że Obadiach jest tutaj. Podejrzewał, że bibliotekarz w ogóle nie planuje pojawić się na balu.
-Ach tak... Amanda...- mruknął, przekładając stos rejestrów i wyszukując ten który go interesował.- Istotnie, znów urządza jakieś głośne, niepotrzebne i drogie przyjęcie. Ja jednak, w przeciwieństwie do niej mam pracę i obowiązki, panie le Courbeu...
Spokojnie umoczył pióro w kałamarzu i zanotował coś.
-Mimo to, szkoda by było, by się to zaproszenie zmarnowało. - mruknął gnom w zamyśleniu pocierając brodę.- Hmmm... A i właśnie, ta pana pracownica... jak jej tam było...Alice Dougcan? Nie... jakoś inaczej.
-Duccan.-
poprawił odruchowo swojego rozmówcę, palcem poprawiając szkła na nosie.- Jak najlepiej. Została sprawdzona i co ciekawe, to nie ona współpracowała ze złodziejami. A pana szef zasugerował żebyśmy ozdobne kraty w oknach dodatkowo przystroili kolcami...

Czyli Leonard wiedział coś czego nie wiedział Jean. Jakie to niezwykłe. Obadiah zaś westchnął, odłożył książki na bok i spojrzał ze zmęczeniem na gnoma.-Dobrze, panie le Courbeu. Nie poruszył pan tematu mojej krewniaczki bez powodu, prawda?
Gnomowi nieszczególnie podobało się to w jakim kierunku podążała ta rozmowa. Oj nie...
Jean szczycił się tym, że potrafił prowadzić rozmówców wybranymi przez siebie dróżkami i doprowadzać do wniosków takich jakich chciał... Aczkolwiek jego własne wyobrażenie dotyczące własnej osoby odbiegały nieco od rzeczywistości. Spoglądając na Obadiaha gnom postanowił zagrać va bank, acz nie do końca szczerze. - Mam podejrzenia, a właściwie przypuszczenia, że osoba stojąca za tym... wandalizmem w bibliotece jest na tyle znana, że może się pojawić na takim przyjęciu. Widziałem go raz, ale można zdołam go rozpoznać. Niestety, są to tylko przypuszczenia.
Bibliotekarz zamyślił się, pokiwał głową i finalnie sięgnął pod biurko.
-Żadnych świętości...- mruknął, otwierając kluczem szufladę i wyjmując z niej plik kopert. Przerzucając je, mamrotał coś do siebie by finalnie wyjąć fioletową draperię przepasaną czerwoną wstążką.- Z tym spokojnie się pan dostanie do środka, le Courbeu.
Kątem oka gnom dostrzegł że pozostałe koperty wyglądają podobnie, ale w różnych wariacjach kolorystycznych. Błękit z żółcią. Pomarańcz z bielą. Czerń ze szkarłatem... Niektórzy oddaliby pół majątku za chociaż jedną taką kopertę, otrzymaną o czasie.
-Zgadzam się z tym całkowicie. Takich... barbarzyńców co nie dbają o księgi, trzeba przykładnie ukarać.- rzekł udając oburzenie gnom. Bo choć rasa Jeana była znana z uwielbienia nauki i słowa pisanego to sam Kot w Butach, nie bardzo nadawał się na bibliofila.
-To już nie będę przeszkadzał.- rzekł szybko chowając kopertę i wstając.-Mam nadzieję, że przy następnym naszym spotkaniu, będę miał także tylko dobre wieści.
-Tak, tak. Jakoś szczerze wątpię. Bo ja...-
spokojnie uniósł spory raport i zaczął go czytać.- Ja dbam tylko o bibliotekę, panie le Courbeu. Do widzenia...

Jean miał wrażenie, że bibliotekarz wcisnął mu kopertę tylko z jednego powodu... by ten Kot w butach przestał mu zawracać głowę. No cóż... nie był to może dyplomatyczny sukces którym wypadało się chwalić, ale ostatecznie koperta z zaproszeniem znalazła się w kieszeni gnoma. Pozostało dokupić do stroju jakiś barwny niczym pawie pióro płaszcz skrojony wedle wymogów najnowszych trendów i udać się na tą zabawę by poniuchać za plotkami oraz informacjami i nawiązać wartościowe znajomości. I potańczyć, pojeść i popić... najdroższych smakołyków i najlepszych trunków, za darmo. Idealne zakończenie wieczoru.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-11-2012 o 22:24. Powód: poprawki
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172