Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2012, 18:09   #61
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Fateus & Faust

Drapieżnicy i ofiary

Czarny wielki kocur przez chwilę przyglądał się dwojgu rozmówcom. Po czym zawrócił i ruszył w kierunku krzyku. Fateus uznał, że ciekawość zawsze zdąży zaspokoić, więc tajemnice skrywane w tym budynku muszą jeszcze chwilę poczekać. Czarny drapieżnik cicho niczym cień pognał w stronę owego krzyku. A to co tam zastał...
Świat wirował pod wpływem mieszanki rozkoszy obu stron, jak i zbliżającego się obiadu dla elfki-bestii. Ta zaś niewątpliwie była o krok od zyskania dania nie tylko smacznego, ale również podanego w jakże miły dla oka sposób. Jedynym co zdobiło blondyna, poza wbitymi w jego rękę kłami strzygonii - tworu, dla którego śmierć była czymś zbyt prostym. Osobnika, którego życie nie obdarzyło wystarczającym czasem do spełnienia swoich pragnień. Tym jednak co pochłaniało umysł Fausta na poziomie znacznie głębszym niż zwyczajna wola walki, chęć przetrwania była przykrywka tego dziwactwa.
Pełna wdzięku burdel mama, kobieta odpowiedzialna za tak wiele przypadkowych ciąży, których dziedzictwo dziwnym trafem znajdowało się raz pod wodą, innym razem porzucone w lesie, czy też po prostu zamordowane. Czyżby stwór, którego najczęstszą genezą są właśnie zamordowane noworodki zamierzał sprawić ten sam los jak największej ilości ofiar? Czy może jest to złośliwość fenomenu zwanego przez wielu szaleństwem.
- Hej, nie lubię aż TAK ostrej zabawy - powiedział z rozbawieniem, które najwyraźniej miało zmyć z jego twarzy jakże oczywisty wyraz bólu. Wolna od ran dłoń która jeszcze chwilę temu pieściła szyję właścicielki tego przybytku rozszerzyła się nieco. Madame Rosete musiała mieć przednie poczucie humoru, w końcu wiele burdeli słynie z pieszczot zapewnianych niemalże podniebieniem. Tutaj było niemalże na odwrót - to kobieta sama siebie potrafiła zadowolić, wykorzystując... usta.


Miecz bielszy niż wszystko, co znajduje się na tym świecie, nie skąpany w krwi żadnej istoty - wroga, czy też przeciwnika. Nie użyty do napaści, czy prywatnych zachcianek. Katana, przy której perły okazywały się pełne szarości życia codziennego, zaś najbielsze z zębów, czy też cer - były niemalże czarne. Jeśli świat został stworzony przez jakąkolwiek istotę, to czystość tego ostrza mogła być pierwowzorem dla jego anielskich wysłanników. Materializacja ostrza powinna niemalże zrównać się w czasie z gwałtownym przysunięciem go do siebie - dokładnie tak, by uciąć bestii głowę.
Zaskoczenie to dobry sojusznik, strzygonia rozszerzyła jedynie oczy w przerażeniu, a po chwili miecz, ugodził w jej szyję i przeniknął przez nią, sprawiając że nagle oczy potwora zgasły niczym świeczki, blondyn dostał zaś dostęp do kilku informacji. Faust miał szczęście, gdyby nie to że jego broń była ukryta magicznie całe wydarzenie mogłoby skończyć się mniej optymistycznie.
Czuły słuch pantery bez problemu doprowadził ją do odpowiednich drzwi, przez które wpadła niczym cienisty pocisk. Okazało się że pomoc nie jest już potrzebna, bowiem nagi młodzian z perłowobiałą kataną w dłoni, unosił się z zakrwawionego łoża, na którym leżał stwór, nie wiadomo czy martwy bowiem na jego ciele nie było ran, ale na pewno pokonany, bowiem nie wykonywał żadnego ruchu.
- Dobry wieczór? - spytał niepewnie kierując swój wzrok na czarną panterę. Nie miał pewności czy jest to przyjaciel, czy wróg, jednak skupienie w jakim znalazł się nagi blondyn było tak wiele, że nie analizował on prezencji zwierzęcia. Zdawał sobie sprawę z jej obecności, działań, których póki co nie było, zaś wyraz jego twarzy był mieszanką bólu i rozbawienia.
-Widzę, że już zacząłeś. Tam na dole jest jeszcze trochę świństwa do eksterminacji, więc z łaski swojej rusz ten tyłek.- odparła z ironią pantera, artykułując każde słowo z pewną trudnością. Po czym zwierzak ruszył nieco do przodu, zerkając za siebie czy blondyn podąża za nim.
- Pozwolisz, że się ubiorę - powiedział z uśmiechem, który tylko trochę maskował ból płynący z jego poniszczonych pleców. Perłowe ostrze zwyczajnie zniknęło, blondyn zaś ruszył w kierunku spodni. Był zadowolony ze swojego ciała, jednak nie oznaczało to przyjemności płynącej z paradowania bez ubrań w niezbyt przyjemnym celu. Czarne spodnie szybko pokryły jego nogi, zaś czerwona koszula rozpadła się na miliardy kawałków - najwyraźniej udała się tam, gdzie przeważnie znajduje się jego ostrze.
- Żegnaj Madame. Jak widzę byłem smacznym daniem. - powiedział patrząc na znajdującą się na łóżku bestię.
Obserwator, jakim niewątpliwie była czarna pantera nie miał możliwości znaleźć sensu działań blondyna - krzątał się on po pokoju, przesuwając co chwilę kilka przedmiotów, a wraz z nimi, z wielkim trudem - łoże, które stało się grobem. Całość mogła być jakimś dziwnym rytuałem pogrzebowym, jednak gdy tylko przesunął wieczne łoże pani tego przybytku, sytuacja stała się znacznie bardziej przejrzysta. Drewniana klapa cicho stęknęła, gdy tylko blokująca ją masa zniknęła. Chłopak opróżnił szybko zawartość schowka - ze specjalną troską traktując pierścień. Całość rozmyła się, znikając w odmętach nieznanych światów.
Chwilę później, jak gdyby właśnie nie okradł zmarłej, zrzucił ze stolika obrus, będący chociaż prowizorycznym okryciem ciała. Swoistym zastępstwem dla zgodniej z obrządkami starożytnych cywilizacji grudki ziemi.
- Nie miej mi tego za złe. Po prostu nie lubię podgryzania w łóżku - odparł jeszcze do trupa, niemal tak, jakby dusza tej dziwnej istoty ciągle się tu unosiła.
- A tyłek całkiem ładny - roześmiał się zapominając o bólu. Ruszył, nie śpiesząc się zbytnio w kierunku strzeżonej piwnicy. Gdy tylko rozsądnie skrócił dystans - perłowe ostrze pojawiło się w jego ręce.
W tym czasie pantera z wersji czworonożnej przechodziła w wersję dwunożną by dojść do wersji całkowicie ubranej. Czarny strój, kapelusz rzucający cień na całkiem ludzkie choć ostre rysy. Fateus podążał w dół do wytropionych przez siebie strażników piwniczki.
Łysy mężczyzna jak i kobieta siedzieli zaś dalej przy stole nieświadomi niczego, a przynajmniej dalej grali beztrosko w karty. Faust wiedział kim są, już teraz wiedział, nie mogli go zaskoczyć swoim sztuczkami, tak więc nie dość że dwóch mężczyzn miało przewagę zaskoczenia to i informacji.
- Łysy zamieni się w dzika gdy tylko ściągnie maskę. Ponoć jest bardzo silny - blondyn mówił cicho - jego głos nie zdradzał szczególnej ekscytacji, czy też strachu. Ot, zwyczajna dwójka, a właściwie trójka bandziorów.
- Spróbujemy bez rozlewu krwi? - Faust zapytał towarzysza-niewolnika z nutką nadziei w głosie.
-Proszę bardzo... próbuj.- Fateus wzruszył ramionami zdejmując kapelusz i wyjmując z niego talię kart. Po czym tasował karty w dłoniach czekając aż Faust zrobi swoje.
- Chociaż... - odparł jakby niezdecydowany. Przez jego twarz przemknął uśmieszek nasycony czymś, czego nie można było nazwać czystym uczuciem. Jeśli zamierzali przedostać się przez czarną wodę - musieli uporać się z jej klątwą. Może dla grupy pod banderą dumnego pirata Gorta Czarnoskórego byłoby to wystarczające spełnienie powinności - jednak nie zmieniło by ono nic szczególnego. Jak przywracać całość do stanu naturalnego, pełnego równowagi, niech burdel będzie burdelem.

Blondyn chwycił ostrze pewniej, by po chwili dosłownie zniknąć - pojawiając się niemalże w tym samym momencie za przywdzianym w maskę strażnikiem. Dla Joe dzień ten nie zanosił się na szczególnie szczęśliwy, co też błysk białego ostrza. Usta napastnika zdawały się przekazywać jakże prostą informację “wybacz”. Przynajmniej taki był zamiar. Jednak jeśli całość poszła zgodnie z planem półnagiego mężczyzny, to pomocnica Madame uzna to za “uciekaj, jeśli życie ci miłe” - ot, mały prezent ku chwale niewinnych, żywiących się ludźmi zwierzątek.
Stało się dokładnie tak, jak planował blondyn - jego nadzwyczajna, wręcz nienormalna szybkość sprawiła, że dotarł do celu niemal nie zauważony. Przedziwna egzekucja, w której ciało celu nie cierpi ani trochę przebiegła bez najmniejszego zarzutu.
Faust, widząc grzecznie uciekającą dziewczynkę uciekającą niemalże na jego prośbę, zaczynał zastanawiać się na czymś znacznie ważniejszym. Co zrobić z trupami? Z całą pewnością potrzebne były mogiły, chociażby symboliczne.
Fateus zdjął kapelusz głowy i sięgnął do niego wyjmując więcej kart. Pozwolił się wyminąć kobiecie, tylko po to rzucić w nią nimi, a potem wyjąć z kapelusza kolejne talie tart i następne. I znów ciskać nimi w nią.
Zaś rzucane w powietrze karty szybko oblepiały uciekinierkę, zaciskając się wokół niej, splatając razem nogi, zalepiając usta i krępując dociśnięte do ciała ręce. Wkrótce upadła na podłogę, a kolejne karty przylepiając się do jej ciała sprawiały że stawała się bardzo zgrabną acz skrępowaną... mumią. Ale żyła.
- Pomieszczenie to przechowalnia dla ich jedzenia - same ludzkie trupy. - zakomunikował dzierżyciel perłowej katany, która gwałtownie, bez żadnej zapowiedzi zniknęła. - Jeśli chcesz, możesz sprawdzić czy mają coś ciekawego. Mnie interesują tylko księgi, płacę złotem - powiedział stosunkowo chłodno do jednego z pojmanych przez bliznę, zaś wyzwolonych przez Gorta - przedziwną czarną panterę w ludzkiej postaci.
- Przydałoby się zrobić kilka grobów, ale to chyba dopiero o poranku - dodał po chwili, zaś gdy jego wzrok znalazł się na dziewczynie, która najwyraźniej nie chciała pogorszyć swej sytuacji, próbował wdać się z nią w coś, czemu bliżej miało być do rozmowy niż przesłuchania.
- Cześć, jestem Faust
Dziewczyna rzuciła się tylko w kokonie odpowiadając coś niewyraźnie, niczym zakneblowana... bo jakby na to nie spojrzeć właśnie w takiej sytuacji była.
- Ciekawe co was podkusiło. - zaczął głowić się bez szczególnego zamiaru. - Podróżnik, nie daj stwórco mądry, to od razu słaby i smaczny? - zapytał zdziwiony. Sam nie był pewien, czy był to wpływ szaleństwa, czy po prostu skrupulatnie wypełniał coś, co miało być odszkodowaniem za rany na jego plecach. Właściwie to nie zwracał uwagi na reakcje zawiniętej w kokon ludożernej dziwki. Patrzył tylko z lekką ciekawością na karty opiewające jej ciało i raz na jakiś czas zarzucał kilkoma słowami.
- Tak na prawdę to chcesz żyć? - przemknęło już na samym początku. Chwilę później nastąpiła przerwa, jedna z tych, które miały budować napięcie. Ciche pojękiwanie strzygoni było akompaniamentem dla oratora. - Człowiek, potwór, co za różnica? - zapytał retorycznie, przytaczając przy tym myśl, która gnębiła go wielokrotnie. Czasem poniosły go emocje, innym razem po prostu trzeba było sprawić by ktoś zniknął.
- Jeśli chodzi o mnie, to puszczę cię wolno - zaczął, spoglądając na przydupasa... czy raczej kompana Gorta, jakby zostawiając na nim odpowiedzialność za losy dziewczyny. - Musisz tylko wykopać groby martwych - zarówno tych - tutaj nie wykorzystał on żadnych środków pośrednich, po prostu wskazał ręką na drzwi. - Jak i byłych przełożonych. - dodał nieco weselej niż po chwili.
- Ewentualne łowy w tych rejonach będą teraz miały zerową skuteczność, we dwójkę nie utrzymacie Blizny w szachu - odparł krótko, nie wyjawiając dalszych planów. Jeszcze raz spojrzał na czarną panterę, czekając na jego decyzję.
-To prosta sprawa...-mruknął sztukmistrz tasując karty.-Relacja drapieżnika i ofiary. Tyle że ofiara ma prawo się bronić, tak jak i drapieżnik ma prawo... walczyć o swe życie. Nie zamierzam nikogo chować...myślałem raczej o... spaleniu tej budy. Taki improwizowany stos pogrzebowy. Nie wiem jak ciebie, ale mnie mierzi spanie w okolicy kostnicy... w dodatku, tak mało estetycznej w formie przechowywania zwłok.
Uśmiechnął do siebie i wyciągnąwszy karty z talii rozłożył je wachlarz. Wszystkie były były oznakowane jako kier. Od dwójki do asa.-Zresztą, to czym oni się żywili nie jest takim problemem jak to... czym żywili nas? Skąd wiesz, że mięsko, które jadłeś nie pochodziło z ich specjalnej spiżarki, Fauście.-uśmiechnął się nieco kwaśno.- Ja jestem Fateus Phantasmagorius.
- Nie wiem. - odparł całkowicie szczerze. - I tak nie miałem na to wpływu - dodał po chwili, rozkładając ręce na znak swojej bezsilności. Przez głowę przemknął mu smak jego własnego ciała. Albo ludzie różnili się smakami, albo był wyjątkowo smaczny. Zaśmiał się cicho, tak jakby nagła euforia była czymś, czego Fateus miał nie ujrzeć.
- Weź pod uwagę kurtyzany, które robią to wszystko z własnej woli, dla pieniędzy. Wątpię by pozwoliły sobie na budowę nowego burdelu. - choć było to niemalże odwrotne do przeciętnych poglądów, blondyn na swój dziwny sposób podziwiał dziwki pracujące z własnej, nie przymuszonej woli. Niektóre z nich w ten właśnie sposób, wykorzystując hojność natury dostawały się do śmietanki towarzyskiej danego miasta, a czasem nawet i dworu królewskiego! Sytuacja była o tyle dziwna, że przeciętej dziwce bliżej było do prymitywnej, sprzedającej swe ciało za kawałek chleba istoty, stąd też pochodzi najczęstsze skojarzenie i niemalże błyskawiczne skreślenie osoby z listy tych o zdolnościach umysłowych na poziomie chociażby przeciętnym. Blondyn nie znał zaś całej sytuacji - nie mógł stwierdzić jakie dokładnie są znajdujące się tutaj kobiety.
- Jednak, tak jak mówiłem, decyzja należy do ciebie. - wspomniał wydarzenie sprzed minuty, czy dwóch. - Zrobiłem to, co do mnie należało - dodał po chwili, zaś w jego rękach zmaterializowała się księga. Było na tyle jasno by grać w karty - mógł więc równie dobrze czytać.
- Domyślam się - rozpoczął, przenosząc wzrok na spętaną dziewczynę. - Że masz kilka ciekawych zdolności. Może masz jakiś sposób na moje rany? - zapytał.
-Czy ja wyglądam na kleryka ?- wzruszył ramionami Fateus i spojrzał na skrępowaną jak mumia kobietę.-Cóż... jeśli się pospieszą, uratują przynajmniej drugi budynek. Bo ten tutaj... spłonie.
Krępujące ją karty nagle przestały trzymać ją w kokonie, uwalniając dziewczynę.
Strzyga wyrwała się od razu i gnana pierwotnym strachem, ruszyła w stronę schodów, by uciec, szybko i jak najdalej. Nie obchodził jej już los drugiego monstrum czyhającego w budynku, po prostu chciała zniknąć.
Karty w ręku sztukmistrza zapaliły się drobnymi płomyczkami. Fateus przyglądał się uciekającej kobiecie po czym rzekł.-Powinieneś pójść za jej przykładem.
- Gdyby mnie tu nie było, zrobiłbyś to samo - powiedział, jakby na swoje własne usprawiedliwienie, by po chwili ruszyć w kierunku wyjścia.
- Co z twoim panem? - niemalże celowo pominął technokratę.
-Przy odrobinie szczęścia... pracownikom tego przybytku uda się uratować drugi budynek. A zakładając, że goście dysponują odrobiną rozumu, każdy z nich może uciec zanim ogień odetnie im wszystkie drogi ucieczki.-rzekł w odpowiedzi Fateus i uśmiechnął się odsłaniając białe zęby i nadspodziewanie długie kły.-Koty nie mają panów. Co najwyżej mogą podtrzymywać takie złudzenia u innych. Jeśli mają taką ochotę, powód, lub... kaprys.

Po czym ruszył przez korytarze budynku ciskając kartami w kolejne drewniane elementy jego konstrukcji. Ogniste karty wybuchały ogniem zapalając je i czyniąc owe miejsca się zarzewiem pożaru zbyt gwałtownego, by można było go ugasić. Ten budynek przeznaczony był na zatracenie, a jego tajemnice na ujawnienie.
Dlatego wybuch ostatniej karty zniszczył płomieniem klapę
A co będzie dalej? Tego Fateus nie wiedział, zdając się całkowicie na los. I mając to po prawdzie w nosie.
A gdy pożar zaczynał pochłaniać budynek, czarna pantera wymknęła się z niego i pognała w las otaczający to miejsce. By pod tą kocią postacią odpocząć w miejscu zdecydowanie bardziej bezpiecznym od tego dwulicowego przybytku rozpusty. A na pewno mniej fałszywym.
O resztę drużyny Phantasmagorius się nie martwił. Po pierwsze byli w drugim budynku, po drugie Faust mógł ich ostrzec. A czy to zrobił... cóż, to już nie był problem sztukmistrza.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline