Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-10-2012, 18:09   #61
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Fateus & Faust

Drapieżnicy i ofiary

Czarny wielki kocur przez chwilę przyglądał się dwojgu rozmówcom. Po czym zawrócił i ruszył w kierunku krzyku. Fateus uznał, że ciekawość zawsze zdąży zaspokoić, więc tajemnice skrywane w tym budynku muszą jeszcze chwilę poczekać. Czarny drapieżnik cicho niczym cień pognał w stronę owego krzyku. A to co tam zastał...
Świat wirował pod wpływem mieszanki rozkoszy obu stron, jak i zbliżającego się obiadu dla elfki-bestii. Ta zaś niewątpliwie była o krok od zyskania dania nie tylko smacznego, ale również podanego w jakże miły dla oka sposób. Jedynym co zdobiło blondyna, poza wbitymi w jego rękę kłami strzygonii - tworu, dla którego śmierć była czymś zbyt prostym. Osobnika, którego życie nie obdarzyło wystarczającym czasem do spełnienia swoich pragnień. Tym jednak co pochłaniało umysł Fausta na poziomie znacznie głębszym niż zwyczajna wola walki, chęć przetrwania była przykrywka tego dziwactwa.
Pełna wdzięku burdel mama, kobieta odpowiedzialna za tak wiele przypadkowych ciąży, których dziedzictwo dziwnym trafem znajdowało się raz pod wodą, innym razem porzucone w lesie, czy też po prostu zamordowane. Czyżby stwór, którego najczęstszą genezą są właśnie zamordowane noworodki zamierzał sprawić ten sam los jak największej ilości ofiar? Czy może jest to złośliwość fenomenu zwanego przez wielu szaleństwem.
- Hej, nie lubię aż TAK ostrej zabawy - powiedział z rozbawieniem, które najwyraźniej miało zmyć z jego twarzy jakże oczywisty wyraz bólu. Wolna od ran dłoń która jeszcze chwilę temu pieściła szyję właścicielki tego przybytku rozszerzyła się nieco. Madame Rosete musiała mieć przednie poczucie humoru, w końcu wiele burdeli słynie z pieszczot zapewnianych niemalże podniebieniem. Tutaj było niemalże na odwrót - to kobieta sama siebie potrafiła zadowolić, wykorzystując... usta.


Miecz bielszy niż wszystko, co znajduje się na tym świecie, nie skąpany w krwi żadnej istoty - wroga, czy też przeciwnika. Nie użyty do napaści, czy prywatnych zachcianek. Katana, przy której perły okazywały się pełne szarości życia codziennego, zaś najbielsze z zębów, czy też cer - były niemalże czarne. Jeśli świat został stworzony przez jakąkolwiek istotę, to czystość tego ostrza mogła być pierwowzorem dla jego anielskich wysłanników. Materializacja ostrza powinna niemalże zrównać się w czasie z gwałtownym przysunięciem go do siebie - dokładnie tak, by uciąć bestii głowę.
Zaskoczenie to dobry sojusznik, strzygonia rozszerzyła jedynie oczy w przerażeniu, a po chwili miecz, ugodził w jej szyję i przeniknął przez nią, sprawiając że nagle oczy potwora zgasły niczym świeczki, blondyn dostał zaś dostęp do kilku informacji. Faust miał szczęście, gdyby nie to że jego broń była ukryta magicznie całe wydarzenie mogłoby skończyć się mniej optymistycznie.
Czuły słuch pantery bez problemu doprowadził ją do odpowiednich drzwi, przez które wpadła niczym cienisty pocisk. Okazało się że pomoc nie jest już potrzebna, bowiem nagi młodzian z perłowobiałą kataną w dłoni, unosił się z zakrwawionego łoża, na którym leżał stwór, nie wiadomo czy martwy bowiem na jego ciele nie było ran, ale na pewno pokonany, bowiem nie wykonywał żadnego ruchu.
- Dobry wieczór? - spytał niepewnie kierując swój wzrok na czarną panterę. Nie miał pewności czy jest to przyjaciel, czy wróg, jednak skupienie w jakim znalazł się nagi blondyn było tak wiele, że nie analizował on prezencji zwierzęcia. Zdawał sobie sprawę z jej obecności, działań, których póki co nie było, zaś wyraz jego twarzy był mieszanką bólu i rozbawienia.
-Widzę, że już zacząłeś. Tam na dole jest jeszcze trochę świństwa do eksterminacji, więc z łaski swojej rusz ten tyłek.- odparła z ironią pantera, artykułując każde słowo z pewną trudnością. Po czym zwierzak ruszył nieco do przodu, zerkając za siebie czy blondyn podąża za nim.
- Pozwolisz, że się ubiorę - powiedział z uśmiechem, który tylko trochę maskował ból płynący z jego poniszczonych pleców. Perłowe ostrze zwyczajnie zniknęło, blondyn zaś ruszył w kierunku spodni. Był zadowolony ze swojego ciała, jednak nie oznaczało to przyjemności płynącej z paradowania bez ubrań w niezbyt przyjemnym celu. Czarne spodnie szybko pokryły jego nogi, zaś czerwona koszula rozpadła się na miliardy kawałków - najwyraźniej udała się tam, gdzie przeważnie znajduje się jego ostrze.
- Żegnaj Madame. Jak widzę byłem smacznym daniem. - powiedział patrząc na znajdującą się na łóżku bestię.
Obserwator, jakim niewątpliwie była czarna pantera nie miał możliwości znaleźć sensu działań blondyna - krzątał się on po pokoju, przesuwając co chwilę kilka przedmiotów, a wraz z nimi, z wielkim trudem - łoże, które stało się grobem. Całość mogła być jakimś dziwnym rytuałem pogrzebowym, jednak gdy tylko przesunął wieczne łoże pani tego przybytku, sytuacja stała się znacznie bardziej przejrzysta. Drewniana klapa cicho stęknęła, gdy tylko blokująca ją masa zniknęła. Chłopak opróżnił szybko zawartość schowka - ze specjalną troską traktując pierścień. Całość rozmyła się, znikając w odmętach nieznanych światów.
Chwilę później, jak gdyby właśnie nie okradł zmarłej, zrzucił ze stolika obrus, będący chociaż prowizorycznym okryciem ciała. Swoistym zastępstwem dla zgodniej z obrządkami starożytnych cywilizacji grudki ziemi.
- Nie miej mi tego za złe. Po prostu nie lubię podgryzania w łóżku - odparł jeszcze do trupa, niemal tak, jakby dusza tej dziwnej istoty ciągle się tu unosiła.
- A tyłek całkiem ładny - roześmiał się zapominając o bólu. Ruszył, nie śpiesząc się zbytnio w kierunku strzeżonej piwnicy. Gdy tylko rozsądnie skrócił dystans - perłowe ostrze pojawiło się w jego ręce.
W tym czasie pantera z wersji czworonożnej przechodziła w wersję dwunożną by dojść do wersji całkowicie ubranej. Czarny strój, kapelusz rzucający cień na całkiem ludzkie choć ostre rysy. Fateus podążał w dół do wytropionych przez siebie strażników piwniczki.
Łysy mężczyzna jak i kobieta siedzieli zaś dalej przy stole nieświadomi niczego, a przynajmniej dalej grali beztrosko w karty. Faust wiedział kim są, już teraz wiedział, nie mogli go zaskoczyć swoim sztuczkami, tak więc nie dość że dwóch mężczyzn miało przewagę zaskoczenia to i informacji.
- Łysy zamieni się w dzika gdy tylko ściągnie maskę. Ponoć jest bardzo silny - blondyn mówił cicho - jego głos nie zdradzał szczególnej ekscytacji, czy też strachu. Ot, zwyczajna dwójka, a właściwie trójka bandziorów.
- Spróbujemy bez rozlewu krwi? - Faust zapytał towarzysza-niewolnika z nutką nadziei w głosie.
-Proszę bardzo... próbuj.- Fateus wzruszył ramionami zdejmując kapelusz i wyjmując z niego talię kart. Po czym tasował karty w dłoniach czekając aż Faust zrobi swoje.
- Chociaż... - odparł jakby niezdecydowany. Przez jego twarz przemknął uśmieszek nasycony czymś, czego nie można było nazwać czystym uczuciem. Jeśli zamierzali przedostać się przez czarną wodę - musieli uporać się z jej klątwą. Może dla grupy pod banderą dumnego pirata Gorta Czarnoskórego byłoby to wystarczające spełnienie powinności - jednak nie zmieniło by ono nic szczególnego. Jak przywracać całość do stanu naturalnego, pełnego równowagi, niech burdel będzie burdelem.

Blondyn chwycił ostrze pewniej, by po chwili dosłownie zniknąć - pojawiając się niemalże w tym samym momencie za przywdzianym w maskę strażnikiem. Dla Joe dzień ten nie zanosił się na szczególnie szczęśliwy, co też błysk białego ostrza. Usta napastnika zdawały się przekazywać jakże prostą informację “wybacz”. Przynajmniej taki był zamiar. Jednak jeśli całość poszła zgodnie z planem półnagiego mężczyzny, to pomocnica Madame uzna to za “uciekaj, jeśli życie ci miłe” - ot, mały prezent ku chwale niewinnych, żywiących się ludźmi zwierzątek.
Stało się dokładnie tak, jak planował blondyn - jego nadzwyczajna, wręcz nienormalna szybkość sprawiła, że dotarł do celu niemal nie zauważony. Przedziwna egzekucja, w której ciało celu nie cierpi ani trochę przebiegła bez najmniejszego zarzutu.
Faust, widząc grzecznie uciekającą dziewczynkę uciekającą niemalże na jego prośbę, zaczynał zastanawiać się na czymś znacznie ważniejszym. Co zrobić z trupami? Z całą pewnością potrzebne były mogiły, chociażby symboliczne.
Fateus zdjął kapelusz głowy i sięgnął do niego wyjmując więcej kart. Pozwolił się wyminąć kobiecie, tylko po to rzucić w nią nimi, a potem wyjąć z kapelusza kolejne talie tart i następne. I znów ciskać nimi w nią.
Zaś rzucane w powietrze karty szybko oblepiały uciekinierkę, zaciskając się wokół niej, splatając razem nogi, zalepiając usta i krępując dociśnięte do ciała ręce. Wkrótce upadła na podłogę, a kolejne karty przylepiając się do jej ciała sprawiały że stawała się bardzo zgrabną acz skrępowaną... mumią. Ale żyła.
- Pomieszczenie to przechowalnia dla ich jedzenia - same ludzkie trupy. - zakomunikował dzierżyciel perłowej katany, która gwałtownie, bez żadnej zapowiedzi zniknęła. - Jeśli chcesz, możesz sprawdzić czy mają coś ciekawego. Mnie interesują tylko księgi, płacę złotem - powiedział stosunkowo chłodno do jednego z pojmanych przez bliznę, zaś wyzwolonych przez Gorta - przedziwną czarną panterę w ludzkiej postaci.
- Przydałoby się zrobić kilka grobów, ale to chyba dopiero o poranku - dodał po chwili, zaś gdy jego wzrok znalazł się na dziewczynie, która najwyraźniej nie chciała pogorszyć swej sytuacji, próbował wdać się z nią w coś, czemu bliżej miało być do rozmowy niż przesłuchania.
- Cześć, jestem Faust
Dziewczyna rzuciła się tylko w kokonie odpowiadając coś niewyraźnie, niczym zakneblowana... bo jakby na to nie spojrzeć właśnie w takiej sytuacji była.
- Ciekawe co was podkusiło. - zaczął głowić się bez szczególnego zamiaru. - Podróżnik, nie daj stwórco mądry, to od razu słaby i smaczny? - zapytał zdziwiony. Sam nie był pewien, czy był to wpływ szaleństwa, czy po prostu skrupulatnie wypełniał coś, co miało być odszkodowaniem za rany na jego plecach. Właściwie to nie zwracał uwagi na reakcje zawiniętej w kokon ludożernej dziwki. Patrzył tylko z lekką ciekawością na karty opiewające jej ciało i raz na jakiś czas zarzucał kilkoma słowami.
- Tak na prawdę to chcesz żyć? - przemknęło już na samym początku. Chwilę później nastąpiła przerwa, jedna z tych, które miały budować napięcie. Ciche pojękiwanie strzygoni było akompaniamentem dla oratora. - Człowiek, potwór, co za różnica? - zapytał retorycznie, przytaczając przy tym myśl, która gnębiła go wielokrotnie. Czasem poniosły go emocje, innym razem po prostu trzeba było sprawić by ktoś zniknął.
- Jeśli chodzi o mnie, to puszczę cię wolno - zaczął, spoglądając na przydupasa... czy raczej kompana Gorta, jakby zostawiając na nim odpowiedzialność za losy dziewczyny. - Musisz tylko wykopać groby martwych - zarówno tych - tutaj nie wykorzystał on żadnych środków pośrednich, po prostu wskazał ręką na drzwi. - Jak i byłych przełożonych. - dodał nieco weselej niż po chwili.
- Ewentualne łowy w tych rejonach będą teraz miały zerową skuteczność, we dwójkę nie utrzymacie Blizny w szachu - odparł krótko, nie wyjawiając dalszych planów. Jeszcze raz spojrzał na czarną panterę, czekając na jego decyzję.
-To prosta sprawa...-mruknął sztukmistrz tasując karty.-Relacja drapieżnika i ofiary. Tyle że ofiara ma prawo się bronić, tak jak i drapieżnik ma prawo... walczyć o swe życie. Nie zamierzam nikogo chować...myślałem raczej o... spaleniu tej budy. Taki improwizowany stos pogrzebowy. Nie wiem jak ciebie, ale mnie mierzi spanie w okolicy kostnicy... w dodatku, tak mało estetycznej w formie przechowywania zwłok.
Uśmiechnął do siebie i wyciągnąwszy karty z talii rozłożył je wachlarz. Wszystkie były były oznakowane jako kier. Od dwójki do asa.-Zresztą, to czym oni się żywili nie jest takim problemem jak to... czym żywili nas? Skąd wiesz, że mięsko, które jadłeś nie pochodziło z ich specjalnej spiżarki, Fauście.-uśmiechnął się nieco kwaśno.- Ja jestem Fateus Phantasmagorius.
- Nie wiem. - odparł całkowicie szczerze. - I tak nie miałem na to wpływu - dodał po chwili, rozkładając ręce na znak swojej bezsilności. Przez głowę przemknął mu smak jego własnego ciała. Albo ludzie różnili się smakami, albo był wyjątkowo smaczny. Zaśmiał się cicho, tak jakby nagła euforia była czymś, czego Fateus miał nie ujrzeć.
- Weź pod uwagę kurtyzany, które robią to wszystko z własnej woli, dla pieniędzy. Wątpię by pozwoliły sobie na budowę nowego burdelu. - choć było to niemalże odwrotne do przeciętnych poglądów, blondyn na swój dziwny sposób podziwiał dziwki pracujące z własnej, nie przymuszonej woli. Niektóre z nich w ten właśnie sposób, wykorzystując hojność natury dostawały się do śmietanki towarzyskiej danego miasta, a czasem nawet i dworu królewskiego! Sytuacja była o tyle dziwna, że przeciętej dziwce bliżej było do prymitywnej, sprzedającej swe ciało za kawałek chleba istoty, stąd też pochodzi najczęstsze skojarzenie i niemalże błyskawiczne skreślenie osoby z listy tych o zdolnościach umysłowych na poziomie chociażby przeciętnym. Blondyn nie znał zaś całej sytuacji - nie mógł stwierdzić jakie dokładnie są znajdujące się tutaj kobiety.
- Jednak, tak jak mówiłem, decyzja należy do ciebie. - wspomniał wydarzenie sprzed minuty, czy dwóch. - Zrobiłem to, co do mnie należało - dodał po chwili, zaś w jego rękach zmaterializowała się księga. Było na tyle jasno by grać w karty - mógł więc równie dobrze czytać.
- Domyślam się - rozpoczął, przenosząc wzrok na spętaną dziewczynę. - Że masz kilka ciekawych zdolności. Może masz jakiś sposób na moje rany? - zapytał.
-Czy ja wyglądam na kleryka ?- wzruszył ramionami Fateus i spojrzał na skrępowaną jak mumia kobietę.-Cóż... jeśli się pospieszą, uratują przynajmniej drugi budynek. Bo ten tutaj... spłonie.
Krępujące ją karty nagle przestały trzymać ją w kokonie, uwalniając dziewczynę.
Strzyga wyrwała się od razu i gnana pierwotnym strachem, ruszyła w stronę schodów, by uciec, szybko i jak najdalej. Nie obchodził jej już los drugiego monstrum czyhającego w budynku, po prostu chciała zniknąć.
Karty w ręku sztukmistrza zapaliły się drobnymi płomyczkami. Fateus przyglądał się uciekającej kobiecie po czym rzekł.-Powinieneś pójść za jej przykładem.
- Gdyby mnie tu nie było, zrobiłbyś to samo - powiedział, jakby na swoje własne usprawiedliwienie, by po chwili ruszyć w kierunku wyjścia.
- Co z twoim panem? - niemalże celowo pominął technokratę.
-Przy odrobinie szczęścia... pracownikom tego przybytku uda się uratować drugi budynek. A zakładając, że goście dysponują odrobiną rozumu, każdy z nich może uciec zanim ogień odetnie im wszystkie drogi ucieczki.-rzekł w odpowiedzi Fateus i uśmiechnął się odsłaniając białe zęby i nadspodziewanie długie kły.-Koty nie mają panów. Co najwyżej mogą podtrzymywać takie złudzenia u innych. Jeśli mają taką ochotę, powód, lub... kaprys.

Po czym ruszył przez korytarze budynku ciskając kartami w kolejne drewniane elementy jego konstrukcji. Ogniste karty wybuchały ogniem zapalając je i czyniąc owe miejsca się zarzewiem pożaru zbyt gwałtownego, by można było go ugasić. Ten budynek przeznaczony był na zatracenie, a jego tajemnice na ujawnienie.
Dlatego wybuch ostatniej karty zniszczył płomieniem klapę
A co będzie dalej? Tego Fateus nie wiedział, zdając się całkowicie na los. I mając to po prawdzie w nosie.
A gdy pożar zaczynał pochłaniać budynek, czarna pantera wymknęła się z niego i pognała w las otaczający to miejsce. By pod tą kocią postacią odpocząć w miejscu zdecydowanie bardziej bezpiecznym od tego dwulicowego przybytku rozpusty. A na pewno mniej fałszywym.
O resztę drużyny Phantasmagorius się nie martwił. Po pierwsze byli w drugim budynku, po drugie Faust mógł ich ostrzec. A czy to zrobił... cóż, to już nie był problem sztukmistrza.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-10-2012, 17:47   #62
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
~Cyrk koszmarów~

Niestrawna zupa czyli Max przeciwko ptasiej wiedźmie

Mężczyzna zbladł nieco i zrobił krok do tyłu. Gdy odezwał się w jego głosie wyraźnie dało się usłyszeć niepewność
- Z... zupy? To chyba jakaś pomyłka? Proszę by mnie stąd wypuścić...

Po czym nagle rysy osoby bliźniaczo podobnej do Johna stężały gdy w połowie zdania wybuchł kompletnie nie pasującym do sytuacji i swojego wcześniejszego zachowania śmiechem
- Tak zapewne w tej chwili zareagowałby mój młodszy, głupiutki braciszek. Na twoje nieszczęście trafiłaś na mnie, a nie na Johna

Uśmiech osoby bliźniaczo podobnej do Anonima stał się jeszcze szerszy gdy w jego ręce pojawił się wyciągnięty nie wiadomo skąd nóż motylkowy. Ruszył powolnym krokiem w stronę kobiety przy kotle a radość widoczna na jego twarzy świadczyła że nie ma wobec niej najlepszych zamiarów
- Pozwólcie popaprańcy, że teraz ja wam pokażę magiczną sztuczkę.
Gdy mężczyzna ruszył z miejsca przed jego twarzą przeleciał czarny kruk z głośnym skrzekiem, jak gdyby ostrzegał brata Johna by ten nie ruszał się dalej.
- Jesteś bardzo nieuprzejmy! Moi kochani podopieczni muszą coś jeść, od tego maja piękniejsze pióra. -odparła kobieta gładząc drugiego z ptaków po dziobie.
- Zatem upewnie się, że czeka je w najbliższym czasie posiłek... I zgaduję, że bez problemu znajdę do tego celu wolontariuszkę - odpowiedział Max ważąc nóż w dłoni. Nie zamierzał dać się zastraszyć byle krukowi, wykorzystał zatem teleportację by skrócić dystans i wbić nóż w brzuch irytującej kobiety. Jego zamiar powiódł się, nóż zagłębił się w ciało kobiety...która porosła nagle pierzem i zmieniła się w jednego z kruków który martwy zawisły na nożu.
- Zabiłeś Konfucjusza, jak mogłeś! -ryknęła płaczliwym głosem kobieta która teraz siedziała na klatce... dokładnie tam gdzie przed chwilą znajdował się obecnie martwy kruk.

Max Mustermann, jak nazywał się brat Johna, z malującą się na twarzy odrazą ściągnął truchło kruka z ostrza swojego noża po czym podniósł wzrok na kobietę.

- Obiecywałem, że pokaże ci magiczną sztuczkę? Mam nadzieję, że się podoba bo to jeszcze nie koniec
Jeśli miał zamiar zabić tą kobietę jak najszybciej w pierwszej kolejności powinien wyeliminować kruki. Przypomniał sobie jak dziewczyna która obiecała ochraniać Johna zwiększała swoją prędkość i postąpił dokładnie tak samo by zaatakować ponownie próbując wybić kruki w pomieszczeniu. W razie konieczności był gotów wspomóc się teleportacją.

Zdawało się iż nagle w pomieszczeniu pojawiło się trzech Maxów, bowiem za pomocą przyspieszenia mężczyzna zaczął skakać po sali tnąc kruki niczym płatki na wietrze.
- PRZESTAŃ! -ryknęła kobieta i wyrwała kilka piór z ptaka który siedział na jej ramieniu ciskając nimi niczym nożami w stronę brata Johna. Ten z początku chciał je po prostu złapać, jednak jego wewnętrzna intuicja pozwoliła mu na zrozumienie idei tego ataku. Bez problemu zszedł z toru lotu piór i z szerokim uśmiechem patrzył ja czarne pociski wbijają się wścianę niczym prawdziwe noże. Mężczyzna ponadto wiedział jeszcze o jednym - pióra zawierały w sobie truciznę. Nie można było jednak pozwolić na świętowanie tego małego zwycięstwa, bowiem dłonie kobiety zmieniły się nagle w krucze szpony a ona skoczyła z klatki na Maxa. Będzie atakować od lewej by zepchnąc go w stronę dwóch kruków czających się w cieniu- Max był tego pewien.
Widząc nerwową reakcję kobiety Max uśmiechnął się jeszcze szerzej
- Chyba zupa nie będzie już aż tak potrzebna? Mam pomysł... Zamiast tego możemy ugotować w niej trupy twoich małych przyjaciół, a gdy już to zrobimy ty zjesz cały jej kociołek
Max korzystał ze starej filozofii że najlepszą bronią jest atak - nie zamierzał czekać aż kobieta zeskoczy na niego, zamiast tego zaatakował przyczajone kruki. Uznał to za najpewniejszy sposób by jeszcze bardziej wyprowadzić ją z równowagi jednak tym razem uderzył nieco ostrożniej domyślając się, że równie dobrze może to być pułapka

I Faktycznie tak było, kruki rozwarły bowiem swe dzioby z których wystrzeliły czarne promienie, wycelowane w Maxa. Ten jednak przygotowany na atak, bez problemu opadł na ziemię unikając ataku który śmignął mu nad głowa i wypalił dwie dziury w przeciwległej ścianie. Po tej zagrywce, oczy kruków zgasły, a te opadły bez życia na ziemię. Wtedy też zaatakowała kobieta uzbrojona w szpony, opadając z góry na Maa, jednak znowu ratowała go jego intuicja. Jego głowa zawsze była kilka centymetrów od miejsca w którym szpony rozdzierały powietrze, zaś kobieta z każda chwilą traciła na ludzkich cechach. Jej oczy stawały się przekrwione, pazury wydłużyły się, a wściekłość ogarniała ją sprawiając iż ataki były coraz bardziej chaotyczne... a tym samym prostsze do uniknięcia. Nadeszła wreszcie pora by zaatakować główny cel, dotychczasowe działania Maxa miały jedynie na celu sprowokować kruczą wiedźmę by popełniła jakiś błąd. Ponownie przyspieszył mając nadzieję że nie nadwyręży w ten sposób zbyt mocno swoich sił by wyprowadzić dwa ciosy - każdy z nich miał za zadanie pozbawić kobietę oka, tak samo jak kruki wydziobywać zwykły oczy padlinie służącej im za pokarm.

Kobieta uniknęła pierwszego ataku, szarpnęła po prostu całym swym ciałem w bok sprawiając że nóż jedynie musnął jej ucho, jednak przyspieszenie zdziałało swoje. Max pojawił się błyskawicznie po drugiej stronie i dźgnął prawe oko, kobieta ryknęła niczym ogromny kruk gdy gałka oczna opuściła oczodół, zaś wiedźma zatoczyła się do tyłu chwytając się szponiasta dłonią na za część twarzy gdzie powinien być brakujący element.

- Prawdziwa z ciebie paskuda, wiesz? Teoretycznie to normalnie że takie dziwolągi trafiają do cyrku ale ty chyba sama powinnaś być w nim atrakcją, pokazywaną w jakiejś klatce czy coś. A te twoje kochane kruki i zupka dla nich? Śmiechu warte... - Max kontynuował swoje próby wyprowadzenia wiedźmy z równowagi. Jednocześnie tuż przed wyprowadzeniem ataku teleportował się z prawej strony wiedźmy, licząc że częściowa ślepota przeciwniczki umożliwi mu zadanie czystszego ciosu. I miał rację, kobieta rzuciła się do przodu próbując go trafić szponami jednocześnie całkowicie porzucając obronę. Max wykorzystał to bezlitośnie wbijając jej nóż w bok, w miejsce gdzie normalny człowiek powinien mieć wątrobę. Zwykłego przeciwnika w tym momencie wyeliminowałby potworny ból i krwotok wewnętrzny, jednak ptasia wiedźma była przeciwnikiem niezwykłym. Zdołała jeszcze odwrócic się w stronę mężczyzny gdy ten uderzył po raz kolejny tym razem wbijając swój nóż głęboko w ocalałe oko wiedźmy. To był koniec, wiedźma upadła do stóp Maxa który z pewnym trudem wyszarpnął swoją broń. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zrealizować swojej wcześniejszej groźby i faktycznie nie ugotować wiedźmy jednak doszedł do wniosku że przyda mu się w nieco inny sposób. Nóż nie był najlepszym narzędziem by pozbawić truchło miłośniczki kruków głowy ale ten niedostatek Max był w stanie nadrobić czystym entuzjazmem i już po chwili miał pozbawiony ciała łeb swojej przeciwniczki. Trzymając go za włosy ruszył dalej, John mógłby mu mieć za złe gdyby teraz do niego wrócił porzucając tutaj Hanę
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 02-12-2012 o 22:30.
Blacker jest offline  
Stary 30-10-2012, 19:53   #63
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Nowa atrakcja cyrku – niezniszczalna kobieta!~

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-m4kLHr5tRE[/MEDIA]

Hana dowiedziała się, że jej przeczucie, by po prostu spalić to wszystko i odjechać było dobrym pomysłem. John, który postanowił się jej nie słuchać, dostał swoją karę i zniknął gdzieś, zostawiając ją samą. Tak, jak tego pragnęła, czyż nie? Lecz wyraz twarzy Hany wyraźnie wskazywał, że jej się to ani trochę nie podoba. W końcu obiecała mu ochronę.
- Ładny dzionek. - oznajmiła głośno, bez większego sensu. Równie dobrze mogła krzyknąć “co wy robicie?!”, odpowiedź - o ile nadejdzie - pewnie będzie miała podobną wartość. No bo czego się spodziewać od klaunów? Cóż, skoro tak, jak się domyślała, sprowadzili całą populacje do namiotu, jakby opanowali ją w jakiś sposób, to coś jednak potrafią.
A może po prostu ci ludzie byli tacy słabi? Zerknęła w bok, na siedzącego najbliżej niej mężczyznę. Jego uśmiech, jego wzrok. To już nie był człowiek, czyż nie? Tak jak i cała populacja tej wioski. Wszyscy oddali bądź zostali pozbawieni prawa. Tym samym, Hana czuła się moralnie usprawiedliwiona.
- Naprawdę ładny. - dodała, po czym postanowiła pozbawić życia mężczyznę siedzącego od niej. Łaknienie krwi odezwało się kolejny raz. Zapowiadał się naprawdę ładny dzionek. Naprawdę ładny.
Mieszkaniec wioski nawet się nie bronił, przyjął uderzeniem prętem prosto w twarz. Gruchnęło gdy został połamany nos i szczęka, a po chwili jego ciało drżąc jeszcze opadło u stóp dziewczyny.
- Młodaaa damooo! -krzyknął przeciągle gruby klaun. - Tooo poookazzz bez zaaangażowaaania widownii! -na te słowa zabrzmiały brawa a grubas ściągnął cylinder i zaczął w nim grzebać.
- Może zejdziesz tu do nas? -zachichotała dziewczynka na trapezie zachęcając Hanę palcem do podejścia.
- Bez? - zapytała z niewinnym uśmiechem, w tym samym momencie zamieniając swój pręt w iście morderczą broń. Ciecz przypominająca krew otoczyła cały przedmiot. Dookoła byli sami wrogowie. Jedynym sprzymierzeńcem mógł być John, który jednak nie był obecny. Ach, te wredne zapadnie!
- Nie wygląda na to, żeby im to przeszkadzała. - oznajmiła głośno, atakując kolejnego mieszkańca. Możliwe, że będzie potrzebowała swej broni w jak najlepszej formie. Nigdy nie można niedoceniać swego przeciwnika. Nawet (a może zwłaszcza?) jeśli jest to klaun.
Grubas jednak nie pozwolił kobiecie na dalsze mordowanie swej widowni, odbił się od trampoliny (Kiedy ona się tam pojawiła, tego Hana nie wiedziała) i wylądował przed dziewczyną, tak że jego parasolka przyjęła na siebie uderzenie pręta.
- Szanowna Damo, toż to nie przystoi publiki zaczepiać! -zaśmiał się osobnik tak że jego sadło aż zafalowało.
- Nie? - zapytała z udawaną miną niewiniątka, które nie wie, że źle czyni. Fiołkowe oczy wyraziły fikcyjny smutek, jakby zabrano jej zabawkę. A może rzeczywiście to zrobiono?
W każdym bądź razie, pajac wydawał się być zarówno szybki jak i wytrzymały. Lekki uśmiech pokazał się na twarzy Hany. Któż będzie szybszy i wytrzymalszy? Z gigantyczną prędkością wystrzeliła w lewą stronę, gdzie nie była blokowana przez parasolkę, w trakcie lotu planując zabić jak największą część widowni.
Plan był niezły gdyby nie to, że gdy dziewczyna chciała ruszyć to nagle delikatne rączki złapały ją pod pachami i uniosły do góry.
- I raz i dwa!- śmiała się dziewczynka an trapezie, która teraz szybowała na nim nad widownia niosąc Hanę ze sobą i wnosząc się coraz wyżej... i wyżej.
Nagła utrata gruntu to nie było to co fioletowookie, blade kobiety lubią najbardziej. Hana pokazała to, klnąc głośno. Lewą ręką próbowała chwycić się podstawy trapezu i ją także zamienić w broń, tak, jak zrobiła to z swoim prętem.
Substancja zaczęła pokrywać siedzisko dziewczyny, która pisnęła przerażona... i wskoczyła na drugi przelatujący obok pusty trapez (znowu pojawiało się pytanie, skąd on się tam wziął?) Hana zaś zawisnęła na swojej “nowej broni” paręnaście metrów nad ziemią.
- Nowa akrobatka! -zaśmiał się grubas po czym zwrócił się do widowni. - A teraz nasz gość wykona swój popisowy numer! Skok do basenu pełnego krokodyli! - mówiąc to zaczął grzebać w kapeluszu... a pod stopami Hany począł znikąd rosnąć basen wypełniony wodą w której pływały rzeczone krwiożercze gady.
Kobieta spojrzała w dół. Teoretycznie takie zwierzęta nie powinny zrobić jej krzywdy. Z drugiej strony, pajace nagle nie przyśpieszają do gigantycznych prędkości żeby parasolką zablokować atak. Wchłonęła energię, którą włożyła w przemianę trapezu i wzięła głęboki oddech.
Raz kozi śmierć! Zeskoczyła w basen z prostą myślą: byle do dna. A potem wystrzelić z niego przy swojej nadnaturalnej szybkości: najlepiej w bok przez ścianę zbiornika, lecz zadowoliłoby ją także po prostu wyskoczenie z niego po skosie. A gady? Cóż one mogą zrobić? Pogryźć?
Dziewczyna poleciała w dół, a powietrze świszczało jej w uszach, gdy zbliżała się do baseniku. Uderzyła nogami w wody wpadając w jej toń, zaś włosy rozwiały się w cieczy. Dziewczyna dotknęła stopami dna i rozejrzawszy się zobaczyła pływające dookoła krwiożercze gady. Te zaś ruszyły w jej stronę szczerzą zębiska, niewiele było trzeba czasu by pierwszy wgryzł się w rękę dziewoi... i połamał sobie białe ząbki. Na skórze Hany nie było nawet zadrapania. Dziewczyna uśmiechnęła się i napiąwszy mięśnie, wystrzeliła w bok, przebijając się przez ścianę baseniku i w rozpryskach wody wyłoniła się na arenie, co tłum przywitał oklaskami. Hana ociekała wodą, ale lepsze to niż bycie poszatkowanym przez ostre zęby. Jednak nie mogła sobie pozwolić na ukłony czy machanie otumanionej widowni, basen bowiem został nagle przecięty na kilka kwadracików, tak samo zresztą jak aligatory w nim pływające. Krew zmieszana z wodą rozlała się po centralnej części cyrku, gdy dziewczyna na trapezie przeleciała z chichotem nad sceną, zaś między jej palcami rozwieszone były ostre cienkie nitki. To ona poprzecinały zwierzęta jak i basen, teraz natomiast akrobatka na trapezie zawracała by to Hane pochwycić w tą ostra cieniutką sieć.
Myśleć. W takich chwilach nie można się tak po prostu oddać radości z pozbawiania życia tych, którzy utracili do niej wszelkie prawo. Tym bardziej, że przeciwnik wyciągał kolejne asy z rękawa - a może raczej magicznego kapelusza? Nawracająca kobieta na trapezie wyraźnie szykowała się do ataku, a Hana nie miała zamiaru sprawdzać jak ostra jest jej broń. Przewagę teraz miała jej dać jedna, mała różnica.
Hanie nie zależało na publiczności.
Wystrzeliła pod jedną z ścian namiotu, po drodze zbierając krwawe żniwo za pomocą swego pręta. Zabarwiony na czerwono przedmiot przebijał się przez ciała niczym dobrej jakości miecz, z każdym zabitym osobnikiem tworząc kolejne wypustki i poszerzając tym samym zasięg śmierci, jaką niosła Hana. Po chwili wystrzeliła ponownie, tym razem wracając na środek areny, zabijając przy tym kolejne osoby. Z jednej strony, mogła mordować publiczność – lecz po co? Czuła się już gotowa.
Zatrzymała się na resztkach wody. Jej główny cel – irytujące i aż nazbyt mobilne coś – szykowało się do ataku, nawracając na jednym z trapezów. Plan był głupi, ryzykowny i przygotowany w pośpiechu – jak to na Hanę przystało. Ostre nici zbliżały się, wraz z kobietą, która nie zasługiwała na życie. Pręt uniósł się do góry, jakby miał po prostu zrzucić przeciwniczkę z trapezu. Jak łatwo można się domyślić, broń Hany nie dosięgła, za to ona została dosięgnięta. Linki owinęły się wokół jej ciała, rozcinając w wielu miejscach ubranie jak i skórę. Jednak ciężko było nazwać te rany poważnymi, krew ledwo co się z nich sączyła. Na ustach bladej morderczyni pojawił się kpiący uśmiech. Obróciła się na pięcie i wystrzeliła za trapezem. Końcówka jednej z wypustek pręta sięgnęła liny. Akrobatce nie zdołała utrzymać równowagi i po chwili spadała na dół. Podobnie zresztą jak Hana. O ile ta pierwsza wylądowała miękko, to czarnowłosa spadła niczym worek kartofli. Lecz – o ironio! - to ona odniosła mniej obrażeń. Podniosła się i wolnym krokiem ruszyła w kierunku swojej przeciwniczki, która w akcie desperacji atakowała cienkimi linkami w niezbyt skuteczny sposób. Zresztą, nie wyglądało na to, żeby Hana się tym przejmowała. Kolejne krople krwi pojawiały się na różnych miejscach jej skóry, jednak fiołkowe oczy widziały teraz tylko jedno. Cel.
Cel, który nawet nie próbował uciekać. Kiedy Hana znalazła się na odległość ciosu, akrobatka po prostu upuściła swoją nietypową broń.
- Nie zasługujesz na życie. Nikt, poza Johnem, nie zasługuje w tym cyrku na to, aby stąpać po tym świecie. Rozporządzacie nie swoim życiem, a oni je oddali, jakby to była nic nie warta moneta. Dopilnuje, abyście wszyscy zapłacili za swoje błędy.
Uśmiechnęła się po tym łagodnie, jakby karą miało być tylko kilka klapsów. Jednak kara była inna. Pręt, wraz z dziesiątkami wypustek, wbił się w brzuch pokonanej kobiety, trafiając niemalże wszystkie narządy znajdujące się w tej okolicy. Gdy wydobył broń, kobieta upadła na ziemię, już bez ducha. Fiołkowe oczy wychwyciły ruch, jakim był uciekający grubas.
- Nie można uciec przed przeznaczeniem. - krzyknęła za nim, jednak nie ruszyła w pogoń. On był jeden. A tu były dziesiątki, jeśli nie setki osób, które należało ukarać.
Zaczynając od pierwszego rzędu, Hana zaczęła marsz śmierci.
 
Elas jest offline  
Stary 09-11-2012, 17:31   #64
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Hana
Rzeka Krwi

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cY2SS0u_cSU&feature=related[/MEDIA]

Ludzkie ciała padały jedno po drugim na trybunach cyrkowej areny. Uśmiechnięci wieśniacy nie zwracali uwagi na swych dawnych znajomych którzy z wariackim uśmiechem leżeli w kałużach krwi, jedynie patrzyli pustym wzrokiem na arenę, na której leżało ciało akrobatki. Hana zaś nie miała litości dla nikogo, kobiety, mężczyźni, oraz nieliczne dzieci które znajdowały się na arenie- metalowy pręt uderzał i wbijał się w ciała każdego bez wyjątku. Był to cichy marsz śmierci, nikt nie krzyczał z przerażenia, tylko jęki bólu, oraz charczenie konających a z czasem chlupot krwi pod butami przedzierał się przez ciszę.
Aż do pewnej chwili…
Zawiał lekki wietrzyk, po czym po całej arenie rozległ się dźwięk cyrkowej trąby, głośny i wdzierający się w najdalsze zakamarki umysłu. Hana poczuła przez chwilę jak serpentyny dźwięku starają się zacisnąć dookoła jej umysłu, ale otrząsnęła się z tego, zwracając ponownie wzrok na swoją ofiarę, którą tym razem była dziewczynka nabita na pręt.
Tylko że dziecko zamiast się uśmiechać, drżało lekko, desperacko ściskając kawałek metalu, jej oczy gasły powoli, zaś usta szeptały bezgłośnie o pomoc.
Ludzie w Sali odżywali powoli, by po chwili wrzeszczeć z przerażenia i wymiotować od zapachu krwi jak i obecności ciał ich bliskich. Wybuchnął chaos, wszyscy podrywali się z miejsc, krzyczeli w niebogłosy ściskali martwe ciała swych rodzin. W środku tego zamieszania stała natomiast Hana, zszokowana tym co działo się przed jej oczyma. Czyżby pomyliła się w swojej ocenie, czyżby zabiła dziesiątki osób które jednak miały prawo do życia?
- I jak Ci się to podoba Pani-zabójczynio? –rozległ się donośny głos, ale nikt nie zareagował na jego pojawienia się.. a może tylko czarnowłosa mogła go słyszeć? Słowa wypowiadała wielka lewitująca nad środkiem areny głowa grubasa.



Szczerząca białe zębiska w demonicznym uśmiechu.
- Jakie to uczucie przynieść ze sobą tylko śmierć i obłęd? –zapytała głowa krążąc nad wrzeszczącym tłumem.
Kim była cyrkowa grupa… i czy dziewczyna na pewno chciała się tego dowiedzieć?

John i Max
Zakładnik


Max wyszedł z garderoby w której znajdowała się klatka z dzieciakami, oraz trup martwej wiedźmy, trafiając tym samym do obszernego pomieszczenia, zawalonego różnymi gratami. Leżały tutaj stare płachty, trampoliny, puste baseny, jak i klatki na zwierzęta te mniejsze jak i więzienia prawdziwych drapieżców. Mężczyzna ruszył rozglądając się czujnie, podrzucając swój nóż motylkowy w dłoniach gotowy zabić każdego napotkanego cyrkowca. Jednak zamiast artystów pojawił się dźwięk. Powietrze przeszył odgłos cyrkowej tuby, zaś Max poczuł jak kręci mu się w głowie, jak coś wdziera się do jego umysłu, jak coś pragnie go omamić. Chciał z tym walczyć, ale to było takie kuszące, oddać się w ręce uśmiechu, po prostu się bawić, oglądać przedstawienie które wkrótce miało się zacząć…
- Hej wszystko w porządku? –zapytał John, klepiąc swojego brata w ramię.
- O już jesteś… myślałem że dłużej będziesz się chować. –prychnął widocznie niezadowolony z pojawienia się krewniaka Max.
- Ten dźwięk mnie tu przyciągnął… widzę że ty jesteś na niego mniej odporny, więc może lepiej teraz ty pozostań w cieniu? I lepiej oddaj mi nóż.
Max uśmiechnął się kwaśno, ale nie minęła chwila a broń jak i łeb wiedźmy znalazły się w dłoniach przedstawiciela handlowego, zaś jego brat skrył się w mroku, by w razie potrzeby pomóc z ukrycia.

John rozejrzał się po magazynie, był o wiele bardziej spostrzegawczy niż jego braciszek, szybko dostrzegł pewne nieprawidłowości. Większość magazynu była w nieładzie, jednak kilka przedmiotów wyraźnie niedawno ruszano, wskazywały na to ślady odznaczone w kurzu. Wyglądało na to że ktoś pospiesznie tędy przechodził zmierzając w konkretnym kierunku, sądząc zaś po szerokości stworzonego przejścia był on dość postawnym osobnikiem.
Doe ruszył cicho odnalezionym tropem, zaś Max nie ustępował go na krok. Nie wiele czasu zabrało mu odnalezienie kolejnych drzwi, ukrytych za stertami śmieci. Były one lekko uchylone, co pozwalało zajrzeć bez problemu.
Pomieszczenie było malutkie, znajdowało się w nim krzesło, aktualnie zajęte przez grubasa, który zrzucił jednego z braci w objęcia wiedźmy. Lustro ,do którego grubas mówił przyciszonym głosem, a co dziwne nie było w nim odbicia, falowało jedynie delikatnie niczym tafla wody. W kącie pomieszczenia leżał związany stary człowiek, z kneblem w ustach i opaską na oczach, najwyraźniej nieprzytomny.
W dłoni grubasa zaś spoczywała złota trąbka, biło od niej magia na kilometr, John nauczył się wyczuwać magiczne przedmioty, praca w firmie jego ojca dawała w tym względzie efekty.
Tylko gdzie była Hana? Czyżby dziewczyna poległa?

Gort, Faust, Madred i Fateus.
Czysty ogień i czarna woda


Płomienie rozświetliły nocne niebo gdy jeden z dwóch budynków stanął w płomieniach. Magiczne karty sztukmistrza okazały się idealne do tej roboty, ogień buchał aż miło, pochłaniając w swych objęciach wszystkie tajemnice burdelu.
Goście (w tym bohaterowie tej opowieści) jak i dziwki wylali się z karczmy i niemal wszyscy rzucili się by ratować przybytek. Prawie bowiem znaczące spojrzenie Fausta posłane reszcie wesołej kompani, dało jasno do zrozumienia że należy brać przykład z Fateusa i zmywać się póki nie maja na karku bandy żądnych zemsty rzezimieszków i ladacznic.
Tak więc bohaterska banda wraz z nowymi członkami Gortowej załogi szybko zniknęła w lesie zostawiając płomienie za sobą.
Czy pożar udało się ugasić i czy strawił on wszelakie zło drzemiące w budynku? Kto został nowym właścicielem przybytku i czy Blizna wykorzystał śmierć strzygi? Cóż to już część innej opowieści, którą może kiedyś przyjdzie wam usłyszeć…

Drużyna dokończyła swój odpoczynek w lesie, nie kłopotano się nawet z rozbijaniem namiotów, wystawiono warty i oparzywszy się o drzewa pozwolono organizmom odpocząć po męczącym dniu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=94HYEe1bOFU[/MEDIA]

Kolejny dzień nie przyniosły o dziwo nic ciekawego. Drużyna parła przed siebie, zatrzymując się co jakiś czas by odpocząć czy coś zjeść, bowiem teren stawał się coraz bardziej nieprzyjazny. Ziemia była mokra, powoli robiło się bagniście zaś rośliny rosły coraz gęściej. Nie było wątpliwości iż Czarna woda się zbliża.

Nie ma co mówić o podróży przez zarośla, to nie należy do opowieści o prawdziwych herosach którzy ruszyli na ratunek światu, wiedzcie tylko że w głowie technokraty powoli powstawał projekt jakiejś potężnej maszyny do przebijania się przez lasy. Bowiem to jemu najciężej szło się przez podmokły teren, w który niemal zapadał się po kolana (Gort również brodził niemal po pas w błocie, ale mówiąc krótko –miał to gdzieś) .


Czarna woda, rozpościerała się przed oczami grupy bohaterów, było to spore jezioro porośnięte rzęsą wodną, a na jego powierzchni unosiło się kilka sporych gałęzi które dryfowały powoli po czarnej niczym noc wodzie. W miejscu tym było dziwnie cicho i ciemniej niż powinno. Nie słychać było ptaków, czy owadów, martwa cisza, idealna oddająca nastrój tego miejsca który opiewały legendy. Jezioro wydawało się spokojne, aczkolwiek obejście go by dalej ruszać w stronę Witlover trwać będzie pewnie z pół dnia jak nie więcej, kto wie co wtedy mogło by się zdarzyć.

Faust zaś zamyślił się wpatrzony w resztki wystającego z wody pomostu. Po jego głowie wciąż chodziła, opowieść o podwodnych tunelach, którymi to rzekomo dawno temu naukowcy chcieli połączyć Witlower ze stolicą, by przy pomocy jakiejś maszyny skrócić podróż do zaledwie kilku dni. Gdyby to było prawdą, mogli by dopłynąć do wejścia do tych tuneli… a Madred może dałby radę odpalić urządzenie. O ile w ogóle naukowcy nie zabrali go wraz ze swoim odejściem.

Tylko czy warto było się tym dzielić z resztą drużyny?

Calamity i Shiba
Reunion


Podróż, podróż i jeszcze raz podróż. Nie można powiedzieć by droga do czarnej wody należała do najbardziej bohaterskich, bowiem jedynym zagrożeniem na jakie po drodze się natknęli był jakiś przerośnięty niedźwiedź, którego Calamity powalił jednym ciosem. Misiek zaś nie zdążył zjeść elfiego barda, więc Shiba zmuszony był do wysłuchiwania szczebiotania grajka, który widocznie upodobał sobie osobę kucharza.

Tak więc i tutaj pomińmy wywody na temat niewygody siodła, czy też nie rozdrabniajmy się nad niewygodami spania pod gołym niebem, wszak to nie o tym jest ta opowieść. ]


Czarna woda, rozpościerała się przed oczami grupy bohaterów, było to spore jezioro porośnięte rzęsą wodną, a na jego powierzchni unosiło się kilka sporych gałęzi które dryfowały powoli po czarnej niczym noc wodzie. W miejscu tym było dziwnie cicho i ciemniej niż powinno. Nie słychać było ptaków, czy owadów, martwa cisza, idealna oddająca nastrój tego miejsca który opiewały legendy. Jezioro wydawało się spokojne, aczkolwiek obejście go by dalej ruszać w stronę Witlover trwać będzie pewnie z pół dnia jak nie więcej, kto wie co wtedy mogło by się zdarzyć.

Czteroosobowa grupa dotarła nad Czarną wodę, niedługo po swych towarzyszach, którzy odłączyli się w celu walki z bandytami Blizny. Dwie grupki dostrzegły się bez problemu nad brzegami jeziora, gdzie połączyły się na nowo, odkrywając przy okazji, że każda z nich zdobyła nowych towarzyszy.
Faust poznał też w elfim bardzie osobnika o którym informacje zyskał od Madam Roset – był to artysta który ofiarował jej kiedyś obraz Czarnej wody. Podejrzany zbieg okoliczności, a może po prostu zwykły przypadek?
Shiba natomiast zdążył wszystkim opowiedzieć o tym czemu nie ma z nimi Hanny i Johna, plusem było to że Madred dalej posiadał kontakt telepatyczny z przedstawicielem handlowym tak więc mogli się z nimi skontaktować.
Kucharz mógł też podzielić się ze wszystkimi legendą o której powiedział mu bard, która potwierdzała tylko informacje Fausta.

No więc co teraz robić? Czy warto nurkować w czarnych odmętach by skrócić sobie drogę?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 17-11-2012, 19:57   #65
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Ponowne zjednoczenie i potwór z bajora

- Nosz kur... - powietrze rozdarła wiązanka pirackich przekleństw od których aż okoliczne ptactwo zmuszone było wzbić się w powietrze, by uciec jak najdalej od nadmiernie hałaśliwego murzyna, burzącego raptownie wieloletni spokój tego miejsca.
- Najpierw musimy dzień i noc brodzić po pas w cholernym bagnie, a teraz to!? - Gort obrócił się do tyłu i rozejrzał po swych kompanach, szukając kogoś na kim mógłby wyładować swą frustrację, aż w końcu jego wzrok padł na Fausta którego wskazał oskarżycielsko palcem. - To wszystko twoja wina, Blondas! Beznadziejny z ciebie nawigator! Lepiej żebyś miał jakiś dobry plan co robimy dalej, bo zaraz mnie szlag trafi!
Wtem wielkolud usłyszał znajome głosy oraz głośne szczękanie metalu. Spojrzał w tamtą stronę i wnet zapomniwszy o Fauście pomachał masywną łapą do towarzyszy.
- Puszka! Błękitek! Dobrze was widzieć!
Murzyn po rzewnym powitaniu z Calamitym i Shibą szybko przeszedł do epickiej opowieści o tym jak skopał dupę przywódcy bandytów i uwolnił wszystkich więźniów, w czym z zapałem wtórowali mu jego nowi kamraci. Nie było w tym nawet zbyt dużo koloryzowania, gdyż rzeczywiste wyczyny Gorta były niemal zawsze aż nadto efektowne i brawurowe.
- Miło was... widzieć... byłem pewien... że podołacie...- Odezwał się zbrojny, widząc resztę drużyny. Zwrócił się do czarnoskórego i także opowiedział o swojej walce z gigantem, w mało entuzjastyczny sposób. Niedźwiedzia sobie jednak darował, gdyż nie był to żaden powód do dumy.
Shiba otwartą dłonią uderzył się w czoło. Gest ten towarzyszył jego myśli “do stu diabłów wyruszamy na tajną misję i po drodze organizujemy armię. Brawo.”
Fakt faktem był że grupa liczyła tak niewielu członków z powodu zaraźliwości szaleństwa. Shiba westchnął i spojrzał na wszystkich.
- Zdecydowanie żadne z wydarzeń do tej pory nie było tak na prawdę pozytywne. Spowalniają nas bandyci i misje ratunkowe, rozdzielamy się jak strumień wody na każdej większej przeszkodzie. Przydałoby się w końcu jakoś porządnie zorganizować.
Po tej istotnej zdaniem niebieskoskórego wypowiedzi przyszła pora na mniej istotne sprawy. Shiba wskazał kciukiem za siebie na postać barda i odezwał się do Gorta.
- Chłopak szuka pracy. Szarpie druty i szorować pokład też będzie potrafił.
- Witajcie! - odparł najwyraźniej szczęśliwy spotkaniem z małą grupką tymczasowo utraconych kompanów, a może nawet przyszłych przyjaciół. Jeśli odsetek ludzi, którzy go nie tolerują wewnątrz drużyny malał - to wszystko było na jak najlepszej drodze. Dodatkowo jeden z pomagierów czarnoskórego okazał się posiadaczem kilku zdolności, które z całą pewnością można zaliczyć do ciekawych.
- Jestem Faust. - przedstawił się nowemu członkowi grupy, która pierwotnie miała być drużyną herosów, teraz zaś była coraz bliżej zlepku losowych, mniej lub bardziej użytecznych ludzi. Grymas rozbawienia przeszył twarz blondyna, gdy tylko zdał sobie sprawę z tożsamości wędrownego grajka.
- Pozdrowienia od pewnej Madame - zaśmiał się cicho. Jego wyczyny może i były równie spektakularne, a znacznie szybsze w działaniu co te należące do czarnoskórego pirata, jednak nie zamierzał się nimi dzielić gdy trzeba było podjąć decyzje. Im szybciej, tym lepiej.
Elfi bard uniósł wzrok lekko zdziwiony, lecz szybko wrócił do swej wesołej niefrasobliwej miny. - Wiele dam często wysyła mi listy z podziękowaniami i pozdrawia mnie słowem i ciałem. -odparł z lubieżnym uśmieszkiem.
- Ja jestem Sashi. -przedstawiła się wszystkim kobieta okuta w zbroję która stała obok Calamitiego. - Widzę wariatów którzy chcieliby przebić się przez te przeklęte ziemie nie brakuje. -zaśmiała się swym szorstkim głosem. Rycerz skulił nieco głowę, zapominając przedstawić nową towarzyszkę.
- Czy to jest... - Gort przyjrzał się z bliska grajkowi, zdecydowanie naruszając przy tym jego przestrzeń osobistą. Przez moment obmacywał go i obwąchiwał ze wszystkich stron, aż w końcu zdjął jego kaptur i aż oniemiał z zaskoczenia.
- E-E-E-ELF!? - krzyknął po chwili murzyn, wciąż mocno zdumiony, a zarazem podekscytowany. - Zawsze chciałem mieć ELFA w załodze!!! Powiedz no, znasz jakieś magiczne sztuczki!? Potrafisz strzelać z łuku!? Masz jakieś zabawne imię!? Skąd pochodzisz!? Ile bierzesz za występ!? Zapłacę ci trzy... nie, pięć razy tyle co wszyscy inni!!
- Nie moje imię nie jest zabawne.-odparł spokojnie elf... który ciągle się nie przedstawił. - Co do strzelania z łuku, to nad cięciwę preferuje struny mego instrumentu, a jedyną magią jaką się posługuje to zdolność wydobycia piękna z tego kawałka drewna. -zaśmiał się głaszcząc palcami swój instrument.
Shiba zszedł z konia i mało się nie przewrócił szybko łapiąc balans poprzez zmianę safai w miecz.
- Nie ma za co Gort. - skomentował zadowolony z pozbycia się elfa i ruszył w stronę jeziora.
"Jak możemy się dostać na dół?"
Zapytał sam siebie u uklęknął spoglądając w taflę wyraźnie zapominając o swoim chwilowym problemie.


Spojrzał na drużynę ukazując swoją postać z pod płaszcza oraz niewinną twarz która chyba robiła co mogła aby ukazać irytację obecną sytuacją.
- Zgaduję, że nikt nie zna się na magii wody?
- Niestety. - odparł nieco zdziwiony blondyn. Spojrzenie chwilę wodziło po ciele podnosząc się coraz bardziej w górę. Dopiero gdy dotarł do twarzy, zaprzestał podziwiania widoków. - Przynajmniej o ile mi wiadomo. - dodał po chwili bez szczególnych uczuć. Nic nie stało na przeszkodzie by zamiast przedzierać się przez bagna wykorzystać jedną z umiejętności któregoś z “anormalnych” członków drużyny i wygodnie podróżować.
- Co z resztą? - zapytał, jakby dopiero po chwili zdał sobie sprawę z braków w składzie drużyny. O ile nieświadomość pana przeciętnego - adwokata z teczką mogła mu umknąć, to winna, czy może krwista latorośl nie była elementem krajobrazu który można było dowolnie, bezkarnie pominąć.
- Jak Hana? - dodał po chwili, nieco precyzując swoje pytanie.
- Nalegała aby nadłożyć drogi gdy usłyszała o opustoszałym mieście. Polazła tam z Johnem. - odparł niedbale Shiba nie siląc się na rozmyślanie czemu aż tak bardzo chciała zboczyć z kursu. W końcu już raz próbował i zakończyło się to bez sukcesu. - Widać po prostu jej się nie śpieszyło.
- Może chodzi o to, że tak naprawdę nie wiemy z czym mamy do czynienia? - zarzucił wolną, nie do końca przemyślaną myślą. Delikatnie, naprzemiennie ruszał barkami, jakby lekko rozciągając rany powstałe poprzedniego dnia. Prędzej czy później będzie musiał poprosić technokratę o pomoc z tamtą maszyną. Cóż... jak mieć pecha, to w każdym możliwym miejscu i czasie.
Rycerz pogładził się po tyle głowy, zastanawiając się czy jest jakiś szybki sposób, na dotarcie do celu.
- Nasz skrót... jest... pod wodą? - Zapytał spoglądając na Shibę, coraz bardziej zmieszany. Czyżby był aż tak ślepy że nie zauważył niczego wcześniej? Jego głowa przechylała się z lewej do prawej, próbując pojąć obecną sytuację.
- Na to wychodzi - przytaknął Shiba w głębokim zamyśleniu. Po chwili spojrzał na Gorta.
- Jesteś w stanie tworzyć skały prawda? - zapytał - [i]Gdybyśmy mogli stworzyć sferyczne kule moglibyśmy poruszać się pod wodą. Problemem byłaby nawigacja.
Shiba wyciągnął miecz i przyjrzał się ostrzu. - Przy szczęściu może uda mi się zmienić go w tego typu półprzeźroczystą sferę ale nie mam pewności. No i zawsze pozostaje temat nawigacji.
Z jakiegoś powodu ostatnimi czasu Shiba więcej rozmyślał i planował niż działał. Być może była to następna z rzeczy które wyłoniły się dopiero pod płaszczem.
- Jestem...niewyporny...mogę przejść...po dnie. - Zaproponował Calamity, jeżeli odległość pozwalała na tyle wstrzymać oddech. Jednak to raczej nie poprawiało sytuacji gdyż musieli tam być wszyscy, lub prawie wszyscy.
- To jest najgłupsza rzecz o jakiej słyszałam! -krzyknęła nagle kobieta odziana w ciężki pancerz.- Chcecie nurkować w to przeklęte jezioro!? Nikt nie ma pojęcia co tam może żyć! To jest S-A-M-O-B-Ó-J-S-T-W-O. -zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowa.
- Spokojnie... - Calamity uniósł rękę w uspokajającym geście. - Mogę iść... pierwszy... tak jak... mówiłem... nie unoszę się... na wodzie. - Jeżeli nie będzie większości sprzeciwów zbrojny zrobi tak jak powiedział.
Kobieta zrównała się z rycerzem podpierając się pod boki i mierząc go wściekłym spojrzeniem. - Ty się masz za jakiegoś niezniszczalnego? Co ty w ogóle sobie myślisz? Od setek lat ludzie giną w tych rejonach a ty od tak chcesz sobie urządzić spacer po dnie?- kobieta już nie krzyczała. Używała tego typowego kobiecego tonu, zimnego jak lód i ostrego niczym najgroźniejszy miecz.
Calamity zawsze miał problem z zidentyfikowaniem poziomu niebezpieczeństwa, jednak spacer po dnie jeziora nie wydawał mu się jakiś nader groźny.
- Nie jestem... niezniszczalny... - Z otworu w hełmie buchnęło nieco pary. - Ale jeżeli... jest tam coś... co zabija niewinnych... zgładzę to... - metalowa rękawica zaskrzypiała gdy dzierżyciel rozpaczy zaciskał pięść. Mimo wszystko był rad że ktoś martwił się o jego żywot, ale nie mógł zignorować czegoś co tam czyhało. Niestety nie miał pojęcia jak się walczy pod wodą...
- Niech ktoś nurkuje z nim. -warknęła głośno kobieta do reszty bohaterów.- Jeżeli zejdzie tam sam to bardziej niż pewne że nie wypłynie.- stwierdziła zakładając ręce na piersiach.
Gort wyglądał na zawiedzionego słowami barda, chociaż z jakiegoś powodu zaraz się rozchmurzył.
- Nic nie szkodzi, słyszałem o szatańskim owocu który który daje ci moc czarowania - rzekł mięśniak, szczerząc zęby do elfa. - Więc rozumiem, że dołączysz do mojej załogi jak tylko wrócimy na mój statek? Widzę, że mądry z ciebie gość. Na pewno tego nie pożałujesz.
Murzyn swym zwyczajem poklepał elfa po plecach i zwrócił się w końcu do pozostałych towarzyszy, którzy właśnie ustalali plan dalszej podróży.
- Więc mamy zejść pod wodę? Nie ma problemu. Co prawda nie potrafię pływać, ale mogę stworzyć wydrążoną kamienną kulę w której wszyscy się zmieścimy. Jeśli Puszka da radę nas poprowadzić to powinniśmy łatwo dostać się... tam gdzie się mamy dostać - zakończył wielkolud nieco kulawo.
Dopiero po chwili zaś zwrócił uwagę na Shibę i jego nową aparycję.
- Wyglądasz jakoś inaczej... Czyżbyś zmienił fryzurę? - zapytał murzyn żartobliwie. Najwyraźniej nagła zmiana płci jednego z jego kompanów nie zdziwiła go tak mocno jak można by się było spodziewać.
- Sachi, tak? - spróbował przywołać z pamięci imię które nie zostało wypowiedziane tak dawno, jednak najwyraźniej nie miało zbyt dużej wagi. - Chyba będziesz mi wdzięczna - rozpoczął delikatnie, lekko rozbawiony całą sytuacją. W końcu bezużyteczny nawigator czasem jednak potrafił zebrać w sobie potrzebną energię i zacząć działać.
- Choć niezbyt mi się to podoba, to będziesz potrzebny jak nigdy dotąd Madredzie. - wyraził lekkie zrezygnowanie swoim pomysłem. - Gdzieś tutaj spoczywa machina będąca zarówno przyczyną klątwy, jak i sposobem na jej zaprzestanie. - kontynuował powoli, przywołując z pamięci każdy fakt po znacznie dłuższym czasie, niż było to konieczne.
- Pewną strzygonię, choć mogło to umknąć twej uwadze - odpowiedział bardowi.
- Nie wszystkie kobiety grzeszą urodą.- odparł Bard wciąż utrzymując swój żartobliwy ton.
- A co ma ta maszyna do nurkowania? Co jeżeli jest pod wodą, wtedy jeszcze bardziej będziecie chcieli zejść na dno. -zapytała zbrojna przeszywając blondyna spojrzeniem.
- Zapewne, skoro szarpanie drutów nie wystarczyło by wykorzystać wątpliwą moralnie profesję, to może mały podarunek? - odpowiedział bardowi.
Bard zignorował tą wypowiedź, udając że zajęty jest rozmowa z jednym z zwerbowanych przez Gorta piratów.
- Nie zrozumieliśmy się elfie. - odparł nieco zmęczony całą sytuacją, pożarem w nocy i brakiem rozrywki w niedalekiej przeszłości. - Ja pytam. Ty odpowiadasz - zaśmiał się.
- Nie mam pojęcia o czym bredzisz. -prychnął elf. - Musiałeś mnie z kimś pomylić, wielu jest elfich artystów.
- No to mamy plan. - ogłosił Shiba zgadzając się na pomysły kompanii. - Gort zamyka wszystkich w kamiennej kuli. Calamity toczy kulę po dnie jeziora a Ja będę wypatrywać czy coś nie chce nas zjeść oraz gdzie trzeba iść. - - podsumowała.
Po chwili jego ostrze zafalowało, rzuciło się w stronę Shiby i przybrało formę półprzeźroczystego metalicznego hełmu podpiętego do butli na plecach niebieskoskórej.
- Jakieś ostatnie za i przeciw?
- Poczekajmy aż bard opowie o tym, co naprawdę wie - Faust wyraził swój sprzeciw wobec pomysłu tak bardzo zaprzeczającego pojęciom takim jak logika, czy zwyczajne prawa fizyki, że aż proszącego się o odniesienie sukcesu.
- Dość gadania! Wszyscy poza Błękitką i Puszką do mnie! - zawołał Gort do swych kamratów i towarzyszy, po czym uniósł w górę dłonie z których zaczęła powoli wyrastać kamienna płyta, zaś chwilę później zagięła się w dół tworząc kopułę która z wolna zamykała w środku wszystkich zebranych, aż w końcu wszyscy znaleźli się w ciemności, czekając aż rycerz zepchnie ich do jeziora.
Shiba zastanawiał się po czym doszedł do pewnego wniosku.
- W sumie bez sensu aby tam wskakiwać jeżeli od razu mielibyśmy was wyciągać. Sprawdzę co jest pod wodą i zaraz wracam. - oznajmił Shiba po czym odwrócił się, zrzucił płaszcz i buty a następnie wskoczył w głąb jeziora.
Nie chciał płynąć zbyt głęboko. Interesowała go ogólna głębokość oraz przejrzystość pod wodą.
Chciał po prostu wiedzieć czy jest sens próbować.
Niebieskoskóra wskoczyła do wody, wyposażona w swój sprzęt do nurkowania. Rzęsa wodna rozeszła się na boki, zaś ciemna ciecz chlupnęła cicho, gdy ciało zanurzyło się w wodzie. Nie była to zbyt przejrzysta ciecz, aczkolwiek nie była tak czarna jak na powierzchni. Woda była brudna, zaś Shiba nie dostrzegał żadnych ryb...aczkolwiek to zbyt dziwne nie było.
Członek domu Pogody zszedł parę metrów w dół, by dostrzec że dno nie jest wcale tak daleko, jezioro nie było nadzwyczaj głębokie. Prawdopodobnie zachowywało w tym względzie wszystkie cechy normalnego jeziora. Co ciekawe na dnie jezioro znajdowało się kilka dziwnych mułowych pagórków, o wysokości około metra. Gdy Shiba dostrzegł te dziwną strukturę geologiczną to również jedna z mułowych górek dostrzegła jego...


W mule otworzyło się czerwone oko, które obserwowało unoszącą się w wodzie kobietę, zaś oślizgłe macki poczęły wysuwać się z ciała wynaturzenia i poprzez wodną toń sunąć w stronę ciała jednego z herosów.
Co ciekawe wszystko utrzymane było w myśl znanej teorii- gdy kobieta zapuszcza się gdzieś sama w skąpym stroju, zawsze spotka istotę z wieloma mackami. Świat bywał pokrętny w swym humorze.
Shiba zaczęła badać stworzenie od stup do głów skrzywiając się boleśnie na im dłużej ją obserwowała.
"Analysis" szepnęła do siebie niebieskoskóra próbując określić na co konkretnie słabe jest stworzenie.
Gdy zacznie ruszać do niego wykona po prostu podwójny skok i wróci na powierzchnię z wstępnym raportem. Nie czuła się na chęci walczyć z błotnistymi stworzeniami o niepewnych zamiarach.
Błotniste stworzenie nie okazało się nad wyraz ciekawym obiektem obserwacji. Nie miało widocznego pancerza i wyglądało na to, że każdy rodzaj broni jest wstanie je porządnie uszkodzić. Zaś najsmaczniejsze wydawało się oczko, tak jakoś kobiecie mówił jej wewnętrzny głos.
Kiedy macki leniwie ruszyły w górę, Shiba po prostu dwa razy odbiła się od wody, by z impetem wyskoczyć na powierzchnię, ochlapując kamienna kulę Gorta rzęsą wodną, a Calamitiego strugami wody, która zachlupotała w jego hełmie.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 17-11-2012 o 20:01.
Tropby jest offline  
Stary 17-11-2012, 20:43   #66
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Oi Oi. Czarne to i brudne...

Tymczasem na powierzchni sytuacja robiła się coraz bardziej napięta.
Calamity postapił parę kroków, w stronę barda, po czym niezbyt delikatnie położył dłoń na jego barku.
-[i] Dlaczego... nie... odpowiadasz? Masz...coś do...ukrycia?{/i] - Im dłużej elf będzie zwlekał z odpowiedzią na pytanie Fausta, tym bardziej będzie się zaciskać dłoń zbrojnego. W razie próby ucieczki, czy wyszarpnięcią się ze stalowego uścisku, dzierżyciel rozpaczy uniesie go w powietrze jak szczeniaczka.
- Ja nie wiem o co wam chodzi, czemu sie tak na mnie uwzięliście! -skomlał elf szarpiąc się i starając się wyrwać z uścisku rycerza- jednak nieskuteczniue.
- Też Ci nie ufam. -dodała Sashi stając ramie w ramie z dzierżycielem rozpaczy.
W kamiennej kuli powoli otwarła się szczelina przez którą wystawił głowę murzyn.
- Hej, co się tam wyprawia!? - zawołał rozeźlony, a po chwili gdy szczelina poszerzyła się na tyle, że mógł się przez nią przecisnąć, wyskoczył na zewnątrz i ciężkim krokiem podszedł do Calamity’ego, Fausta oraz grajka. - Nie wiem o co wam chodzi, ale pospieszcie się do czorta, bo mam już dosyć tego pieprzonego bajora.
- Panie kapitanie! -krzyknął elf rozpaczliwie w stronę Gorta gdy “puszka” powoli zaczął unosić go w górę. - Panie kapitanie, proszę mi pomóc!
- Widziałem w pewnym przybytku napotkanym po drodze pewien obraz. - naprowadził złośliwego, muzykalnego elfa. - Wiem, że jest od ciebie - blondyn dodał po chwili nieco bardziej stanowczo. - Powiesz mi co wiesz o tym miejscu albo - w tym momencie Faust rozpiął dwa guziki swej czerwonej koszuli, oblizał swoje wargi. Teatralnie rozprostował ręce emanując czymś znajdującym się na wąskiej granicy między stoickim spokojem a złością.
Murzyn zawahał się przez moment, jednak po chwili zbliżył się Calamity'ego i uderzył w niego otwartymi dłońmi z zamiarem przewrócenia go.
- Puszka, co robisz naszemu elfowi? Nie traktuje się tak nakama! Przecież to wy pierwsi przyjęliście go do naszej załogi! Co się z wami dzieje!?
-Nikogo... nie przyjmowałem! - Zachwiał się Calamity pod wpływem uderzenia Gorta, jednak nie wypuścił z uścisku Barda
- On... coś przed... nami ukrywa... powinieneś trochę... ostrożniej wybierać... nakama Gort.- Rycerz przechylił nieco głowę, czekając na reakcję murzyna, spodziewając się wybuchu złości.
I nie pomylił się. Czarnoskóry natychmiast zrobił się purpurowy na twarzy i zacisnąwszy jedną rękę w pięść, drugą chwycił za dloń którą zbrojny trzymał elfa.
- Nakama to nakama!! - ryknął wielkolud. - Jeśli myślisz że chce nas zdradzić, to wiedz że jako kapitan pierwszy się nim zajmę! Każdy pirat ma sekrety o których nie chce mówić. A teraz puszczaj go zanim naprawdę się rozzłoszczę!!!
Dzierżyciel rozpaczy niezbyt subtelnie puścił barda pod nogi Gorta i bez słowa odwrócił się w stronę jeziora. Nie chciał walczyć z czarnoskórym, bo nie było na to czasu, a poza tym lubił go. Głupio by było stać się wrogami przez jakiegoś szemranego elfa. jedyne co pozostało na tę chwilę to oczekiwać powrotu Shiby, zbrojny miał nadzieje że nic mu...jej... nie jest.
- I żeby mi to był ostatni raz! - zawołał murzyn do Puszki, po czym podniósł elfa i przerzucił go sobie przez ramię, nie zważając na ewentualne protesty.
- Jeśli macie jakiś problem to załatwicie go później, gdy się uspokoicie! - rzucił jeszcze do Blondasa, a następnie zaniósł swego nowego kamrata do kamiennej kuli i wrzucił go do środka aby się upewnić że nikt nie zrobi mu krzywdy. Potem zaś, poczekawszy wpierw na Fausta, sam wkroczył w stworzoną przez siebie sferę.
- Dzięki... -mruknął elf rozsiadając się w kamiennej kuli do swojego czarnoskórego wybawiciela. - Nie mam pojęcia co ich napadło, ten cały puszka od początku za mną nie przepadał. Jest jakiś podejrzany... -powiedział długouchy na tyle cicho by tylko pirat mógł go usłyszeć, zerkając przy tym na wielkoluda. - Jesteście pewni że jest po waszej stronie?
Blondyn zwyczajnie zniknął, mając pojawić się tuż za bardem, któremu komuniści z całą pewnością przylepili by notkę dywersanta. Białe ostrze odbijało przedzierajace się przez drzewa promienie światła, stając się centralnym punktem całej sytuacji.
- Obrażasz moich nakama? - spróbował się upewnić intencji niedoszłego elfiego pirata, jak i dopiec nieco czarnoskóremu.
- Nic z tych rzeczy... po prostu wyrażam swoje zdanie. -odparł elf tłumiąc w sobie zaskoczenie jakim było pojawienie się za nim blondyna.
- Powiedziałem, koniec burd! Jak się zaraz nie uspokoicie to wrzucę was obu do tego zgniłego jeziora! - zganił Gort swych towarzyszy, nie zwracając przy tym większej uwagi na rozbryzgi wody które uderzyły go w twarz gdy cały czas stał w wejściu do kamiennej kuli.
Shiba wylądowała na ziemi robiąc w niej niewielkie wgniecenie nie do końca odpowiadające posturze.
- Nic oprócz błota. Żywego błota. Coś tam musi być aby je pobudzić - zaraportowała. - Jakkolwiek nie mam pewności czy coś by się tam zmieściło. Technicznie to zwykłe brudne jezioro bez ryb.
Wyprostował się i spojrzał na swoje mokre ubrania. Cóż, zaraz będzie tam pewnie wracał więc chwilo mógł to zignorować.
- Skąd wytrzasnąłeś tego barda? - zapytał, jakby ignorując informacje zawarte w pierwszych słowach zwiadowczyni domu pogody, blondyn bowiem przestał zwracać uwagę na to jezioro. Wiedział że może się przez nie przeprawić w znacznie łatwiejszy i bezpieczniejszy sposób. Czekał tylko na moment w którym elf zacznie mówić.
- Schlałem się i zgodziłem doprowadzić go do czarnej wody. Właściwie jest już na swoim. - odparła krótko.
Zbrojny słysząc rzucane podejrzenia w jego stronę wydał z siebie nieludzkie i przeciągłe warknięcie. - Chędożony... żmij... - Rzucił krótko, intensywnie wpatrując się w barda.
W czasie gdy bohaterowie kłócili się w kwestii elfiego barda, Sashi jak i jeden z nowych nakama Gorta, podeszli do brzegu jeziora. Z miejsca gdzie przed chwilą wystrzelił Shiba wypływały bowiem bąble, takie które często pojawiają się po poruszeniu dużej warty starego mułu. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że średnica obszaru na którym to zjawisko miało miejsce z każdą chwilą powiększała się.
- Wiem że kłócenie się to fajna sprawa… –zaczęła kobieta w zbroi odwracając się do grupki. – Ale tu cos się dzieje…- i jak na ironię w tym momencie wodą została rozrzucona na boki przez wyrastające… coś.
Była to ta sama błotnista kreatura którą Shiba widziała na dnie jeziora, tylko zdecydowanie większa. Wystawała nad powierzchnią na parę metrów, zaś jej czerwone oko było teraz wielkości sporych drzwi. Stwór zapewne dalej spoczywał na dnie, tak więc była to tylko część jego ciała, które ociekało czarną wodą.
Łatwo było wywnioskować że wszystkie pagórki, które niebiesko skóra widziała na dnie połączyły się w jeden… większy. Czerwone oko łypało na stojących najbliżej Sashi i osiłka, a macki grubości solidnych gałęzi zaczęły sunąc po piasku w ich stronę.
Rycerz przyklęknął aby nabrać siły do skoku, miał zamiar doszybować do poczwary ucinając najbliższą mackę, następnie zionie żrącymi oparami na potworę.
- Gort! -blondyn krzyknął wyraźnie, tak by czarnoskóry bez problemu usłyszał jego wołanie. -wyrzucisz mnie do niego? - poprosił kopiąc barda w jakże jędrne, elfie, zdradzieckie cztery litery, zwalniając przed tym blokadę z ostrza.
Shiba skrzywił się ponownie widząc wielką żywą góre brudu wychodzącą z pod jeziora.
- Panowie, gramy w oczoko. - zaczął się rozpędzać w stronę pleców Calamitiego. Plan był prosty. Skoczyć, odbić się w stronę oka i wybić od niego spowrotem na miejsce startu.
Ah, no tak.
Do opisu należy dodać olbrzymią włócznię-widelec która powstała z tego co przed chwilą było strojem do nurkowania.
- A to co za cholerstwo? - zapytał zdziwiony Gort, jednak szybko zdecydował się ruszyć do walki.
Czarnoskóry stanąwszy na brzegu jeziora przyłożył dłonie do ziemi z której wystrzelił szeroki na trzy metry kamienny pomost, który szybko się wydłużał dopóki nie zagłębił się w ciele potwora, tak aby zarówno Gort jak i reszta byli w stanie z nim walczyć w bezpośrednim starciu.
Shiba jak i Calamity jako pierwsi skoczyli w stronę stwora, jednak to mieszkaniec Valhalii był tym szybszym. Dziewczyna opadła na ramiona rycerza i wystrzeliła z nich w stronę oka potwora, by w magiczny sposób odbić się jeszcze od powietrza nadając sobie dodatkowego pędu. Jedna z błotnistych macek, ruszyła w jej stronę, jednak niebieskoskóra wykorzystała ją na swoją korzyść. Złapała kończynę między zęby widelca, okręcając się dookoła niej i tym samym docierając do oka stwora w które wbiła się z impetem. Z czerwonej gałki, trysnął śluz wymieszany z krwią,a błotniste ciało giganta zafalowało, gdy ten miotał się z bólu.
Dziewczyna jednak nie oślepiła potwora w pełni, na jego ciele bowiem zaczęły otwierać się dziesiątki małych czerwonych oczu, zapewne narządy wzroku błotnistych dziwactw z których był złożony. Kolejne macki pofrunęły w stronę Shiby, ale ta zgrabnie odbiła się od trójzębu, wyszarpując go przy tym i wylądowała na ziemi unikając zagrożenia.
Wtedy też w cielsko stwora uderzył kamienny most... który jednak od razu zaczął się rozpadać w miejscu w którym dotykał ciała potwora. Dziwny śluz spełz na konstrukcje rozpuszczając ją i niszcząc tym samym plan murzyna.
Calamity Uciął macką która chciała zagrodzić mu drogę, a gdy znalazł się przy cielsku potwora, zionął weń oparami... które nie wyrządziły błotnej górze żadnej szkody. Widać śluz pokrywający ciało stwora niwelował wszelakie kwasy. Co jeszcze gorsze dla rycerza, jedna z macek owinęła się w tym momencie dookoła jego nogi i zakręciła zbrojnym w powietrzu. by puścić go w pewnym momencie tak iż “puszka” poszybował na środek jeziora uderzając w czarną toń, z dala od brzegu na którym pozostała reszta drużyny.
Faust prychnął tylko widząc postawę barda, by po chwili znaleźć się u podstaw błotnistego mostu, wtedy to zniknął, pojawiając się raz jeszcze tuż przy cielsku potwora i czekając na jego ruch, skupienie się na nim. Blondyn zamierzał wyczekiwać nieuniknionego ataku, zaś gdy ten nadejdzie - wyminąć go i rozpocząć cięcie błodnistych macek. Pragnął raczej skupić uwagę potwora na sobie, zebrać trochę informacji, nie zaś pokonać go w spektakularny sposób.
- Do kroćset!! Nie mogę z nim walczyć gdy jest w wodzie! Chyba że...
Dłonie Gorta zamieniły się się w kolczaste kule, a już po chwili murzyn zaczął obracać się dookoła własnej osi.
- Bari Bari no Hard Rock Skullcrusher!!! - wrzasnął pirat, posyłając w stronę stwora dwa kamienne pociski. Tym razem jednak poruszały się one znacznie szybciej niż podczas jego potyczki z Blizną, przecinając przy tym powietrze z ogłuszającym świstem.
- Hej, czy ktoś wie czy Calamity umie pływać?! -krzyknęła Sashi, która dobyła ostrza uniosła je do góry, by powoli skupiać na jego czubku promienie słoneczne. - Gruchnął gdzieś koło środka jeziora!
"Diabli by to." Shiby wyczuwał że atakowanie każdego oka po kolei zajmie im zbyt długo i padną z zmęczenia. Z drugiej strony nie było innego sposóbu na pozbycie się bestii oprócz zadawania ogólnych obrażeń...chyba że...
Shiba postanowił wybić się ponownie w powietrze nie chciał jednak lecieć na bestię.
-Re:shape, hook. - jego planem było wyrzucenie na bestię sporego haku a następnie przy pomocy Gorta wyciągnięcie bestii na ląd, może nawet z jej obaleniem.
- Będzie mi tu potrzebne trochę siły!
Plan Fausta miał jedną wadę - potwór zupełnie go zignorował. Skupiony na Shibie i Gorcie który wydawali sie o wiele większym zagrożeniem, po prostu nic nie zrobił w sprawie małej blond mróweczki, która stała na brzegu mostu przy ciele potwora.
Hak natomiast bezbłędnie owinął się dookoła stwora, i zaczepił w jego cielsku. Oczywiście gdyby Shiba władał normalną bronią, ta zapewne rozpuściłaby się, jednak Safaia nie miała zamiaru ulec kwasowi.
Kule rzucone przez Gorta uderzyły w ciał ostwora, wbijając się w nie i sprawiając że kolejne potoki śluzu poczęły wyciekać na powierzchnię wody. Stwór miotając się z bólu, jeszcze bardziej zaplątał się w linę, która przyczepiona była do haka. To natomiast wykorzystała Shiba i Gort, którzy chwyciwszy mocno za sznur i pociągnąwszy, napinając przy tym mięśnie do granic możliwości (co głownie widoczne było w przypadku murzyna) sprawili, że stwór łupnął z impetem o brzeg jeziora.
Faust na szczęście zdążył odskoczyć przed spadającym cielskiem, jak zresztą i reszta walczących.
- Shiba-chan - zawołał nie zapominając o nowej płci błękitnoskórej istoty. - Rzuć hakiem, pobiegnę po nim - dodał po chwili nieco głośniej.
"Z tyłka ci cztery razy "chan" zrobię" Pomyślał nieco obrażony Shiba który w sumie dalej nie wiedział jak odnosić się do swojej własnej płci (choć raczej chciał swoją pierwotną spowrotem).
Hak wrócił do ręki Shiby pod postacią szytyletu. Wtem niebieskoskóry zamachnął się ponownie i rzucił nim wzdłóż bestii chcąc zrobić linę może niekoniecznie najdłuższą ale wystarczającą do poruszania się bez kontaktu z kwasem.
Gdy tylko linka była gotowa Faust wskoczył na nią, i zaczął biec po stworzeniu rozcinajac je na pół. Piękne, perłowe, idealnie czyste ostrze zanurzyło się w błocie, jednak to jakby nie zostawiało na nim śladu. Tak jak i ono na powierzchni błota. Zabieg miał tylko jeden cel.
Gort odskoczył do tyłu przed upadającym stworem, po czym odbiegłszy kilka metrów dalej uniósł w górę ręce, tworząc w nich następną kamienną kulę.
- Postarajcie się kupić mi nieco czasu i za nic nie pozwólcie mu wrócić do wody!! - krzyknął murzyn w stronę swych towarzyszy, gdy kula w jego dłoniach dalej się powiększała dopóki nie osiągnęła rozmiarów porównywalnych z samym stworem. Czarnoskóry zamierzał zakończyć tą walkę jednym atakiem w który włożył znaczną część swej energii.
- BARI BARI NO HARD ROCK BOWLING!!!
Pirat opuścił kulę, ciskając ją przed siebie tak by uderzyć nią w ogromne cielsko z zamiarem rozgniecenia go na placek o brzeg jeziora.
Lina niebieskiej istoty, która od niedawna była przedstawicielką płci znacznie piękniejszej stanowiła idealne oparcie dla rozpędzającego się blondyna. Czerwona koszula łopotała coraz bardziej za sprawą pędu, oraz zwyczajnego wiatru. Białe ostrze zanurzone niemalże po samą rękojeść nie zostawiało na wielkiej, błotnistej masie śladów. Właściwie to wyglądało jak coś, co miało zapewnić czas murzynowi, nie zaś być jakimkolwiek poważniejszym atakiem. Bestie takie jak ta nie posiadały szczególnych umiejętności wyrażania emocji, jednak jeśli dziwne, nieskoordynowane ruchy zarówno oczu jak i tańczących w komiczny sposób macek, mogły przekazywać świadomość jej zbliżającej się zagłady. Przez las przemknął jakiś zupełnie nie związany z walką odgłos, kilka ptaków, czy innych żyjątek ruszyło, nadając miejscu jakby bardziej naturalny klimat. Droga, która stała się okazją do ataku dla blondyna miała stać się również jego drogą ucieczki, wszystko zaś za sprawą istoty, która bez problemu kontrolowała swoją broń. Ta zaś zacisnęła się wokół kostki, wyrzucając go wysoko w powietrze.
Był to moment, w którym Faust zdał sobie sprawę z tego, że w jego kierunku zmierza gigantyczna skalna kula, oraz że stanie się dłużnikiem błękitnej istoty. Kula najpierw toczyła się po pomoście zbierając ze sobą jego elementy i przybierając na rozmiarach. Już po kilku sekundach, tuż przed zderzeniem z ciałem istoty tocząca się sfera miała rozmiary zaprzeczające zdrowemu rozsądkowi. Ciągnięty za nogę chłopak musiał się skulić by ominąć ogrom siły czarnoskórego. Ta zaś dosłownie zmiażdżyła potwora, tworząc przy tym istna symfonię dźwięków. Chociaż piraci słynęli raczej z gustów zbliżonych do tych zawartych w dewizie “trzy akordy - darcie mordy”, to nawet dla nich dźwięki te były dalekie od przyjemnych. Sfera zaś toczyła się jeszcze przez kilkadziesiąt metrów niszcząc wszystko na swojej drodze. Jeśli las miał jakiegoś strażnika - to niewątpliwie grupa właśnie przysporzyła mu kłopotów. Ciszę, która na kilka sekund zagościła nad jeziorem przerwał huk lądującego Fausta. Chociaż jakimś cudem udało mu się wylądować na nogi - to tylko dzięki swym zdolnościom nie zarobił przy tym kolejnych ran.
- Dziękuję, Shiba-chan - powiedział uśmiechnięty, jak i lekko speszony całą sytuację. - Jestem twoim dłużnikiem - dodał po chwili.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 17-11-2012 o 20:46. Powód: Tytuł odpisu.
Zajcu jest offline  
Stary 17-11-2012, 22:38   #67
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Szybką zupę

Czyli poszukiwanie puszki


- No i po kłopocie - murzyn zatarł ręce i z zadowoleniem się przeciągnął. - To była niezła rozgrzewka! Hmm... tylko nie wiem czemu mam wrażenie, że o czymś zapomnieliśmy?
Pirat rozejrzał się dookoła i nagle zdał sobie sprawę, że nigdzie nie może dostrzec rycerza.
- Do stu beczek prochu! Nie mówcie mi że ten stwór wciągnął Puszkę pod wodę! Niech to diabli... Nie stój tak, Błekitka! Złaź tam i mu pomóż! Ja nie umiem pływać! - darł się murzyn zdesperowany i zarazem bezradny, co sprawiało że z sekundy na sekundę był coraz bardziej zdenerwowany.
- Oh? - mruknął Shiba nie komentując dalej oznajmienia Fausta.
Lina zmieniła się w nieco przerośnięty tasak a chłopak obszedł stworzenie na około.
"Analysis" powtórzył w myślach skupiając swoją uwagę na cielsku przez krótszą chwilę. W końcu odparł.
- Przyjmując że wyjemimy z dna jeziora Calamitiego to można zrobić z tego pieczone mięso na zwyciską ucztę...w przeciwnym razie mamy stypę.
Po tych słowach podszedła do jeziora i zaczęła przyglądać się jego oddali.
Technicznie jeżeli do niego dojdzie może dzielić się butlą z tlenem . Nawet wyskakiwać na powierzchnię i ją napełniać jeżeli zajdzie potrzeba. -Ruszać przodem? - spytał.
- Gort, możesz jakoś podnieść dno? - zapytał czarnoskórego, widząc w tym jedyny sposób, w jaki może pomóc znajdującemu się na dnie osobnikowi, którego mógł w pewien, nieco dziwaczny sposób nazwać swoim “nakama”.
- W sensie, że całe jezioro? - wielkolud uspokoił się nieco i zastanowił przez chwilę.
- Jestem człowiekiem-skałą, a nie człowiekiem-błotem - stwierdził w końcu, rozkładając ręce. - Pod ziemią zawsze znajduje się jakaś skała, ale jest ona za głęboko żebym mógł ją podnieść na tak wielkim obszarze.
- Yhm - podsumował przyjęcie wszystkich informacji od wielkiego murzyna. Dobrze wiedzieć, że jego zdolności mają jakieś granice.
- Shiba-chan, możesz go przywiązać i rzucić jakąś linę tutaj, z Gortem coś wymyślimy. - zawołał do znajdującej się na skraju rzeki kobiety-mężczyzny, w każdym razie czegoś. - Inaczej pewnie go nie wyciągniemy.
- Nie rozciągnę liny do środka jeziora. Najpierw będziemy musieli jakoś dojść w okolicę lądu. - odparł Shiba ponownie "zkaładając" skafander.
- Pomyślimy w akcji. Nie ma na co czekać Calamity pewnie płuc nie ma równie pojemnych co zbroi. - stwierdził i zaczął...skakać. Nad wodą.
Stwierdził że nie chce budzić więcej morskich stworzeń i postara się wylądować jak najbliżej pozycji Calamitiego jak tylko będzie w stanie. W ten sposób przynajmniej skróci podróż w jedną stronę.
Kuchcik wylądował dość blisko miejsca gdzie ostatni raz widział Calamitiego i już po chwili nurkował w czarną toń. Dotarcie na dno zajęło mu trochę czasu zaś wzrok musiał przyzwyczaić się do pół mroku, jednak rycerza nie było widać w pobliżu. Zamiast niego Shiba dostrzegł za to monumentalne kamienne wejście do jakiejś podziemnej konstrukcji, oraz spory lasek wodorostów, na tyle wysokich by człowiek normalnego wzrostu się w nich ukrył.
"Jeżeli Calamity mógł pójść gdziekolwiek to rzecz jasna polazł do budynku. Bo po co facet bez tlenu miałby iść w stronę brzegu?"
Pomyślała niebiskoskóra po czym udała się w stronę wejścia do budowli uwaznie wypatrując śladów "pana puszki" .
W mule ślady zdołały już oczywiście zniknąć, jednak przy wejściu już takowe się znalazły. Wejście do budowli schodziło bowiem pod lekkim kątem by potem przerodzić się w prosty tunel prowadzący podwodną trasą dalej. Na dole ścieżki prowadzącej w dół widniało zaś dość mocne wgłębienie, jak gdyby coś z impetem o nią gruchnęło. Zaś w podłoże mniej więcej w połowie drogi, wbity był miecz należący do wojownika.
Póki co Shiba nie planował targania miecza Calamitiego z racji że pewnie będą tędy wychodzić.
Chłopak pominął ostrze i wszedł do środka zastanawiajac się co też mogło sprawić że żelazny olbrzym upuścił swoją broń.
Shiba wynurzył się prosto do kamiennego korytarza, przysypanego gruzem. Jednak nienaturalne rozsunięcie kamieni, wskazywało na to że niedawno ktoś tędy przechodził, tak jak i truchło mocno zwęglonej rybo-meduzy o czarnej barwie, leżące na kamiennej posadzce. Stała tutaj beczka z starymi pochodniami, które po bliższych oględzinach okazały się posiadać włącznik uderzeniowy. Pytanie bylo tlyko jedno, czy rycerz z własnej woli ruszył dalej?
"Jasny gwint. Wychodzi na to że Calamity stoczył jakąś walkę i musiał ranny zatoczyć się do wnętrza i czeka ranny na pomoc..." Stwierdziła niebieskoskóra z nagłym przerażeniem i miała się już żucić do biegu gdy doszła do niej kolejna myśl. "Co ja kobieta? Nawet taka pucha nie oddalałaby się od wejścia w takim stopniu gdyby czekała na ratunek. Gość jest w środku i coś jest z nim."
I z racji że to mężczyzna zmiennym jest zakręcił się na pięcie i szybko ruszył do wyjścia. Plan był prosty - wyskoczyć na brzeg, powiedzieć że Cala jest w podwodnym kompleksie którego szukali i wrócić jako pomoc.
Shiba nie była do końca pewien od kiedy jest zwiadowcą ale zdecydowanie przydałaby jej się telepati
Na powierzchni zaś Faust wraz z Gortem kontynuowali rozmowę z elfim bardem.
-Już po wszystkim? -zapytał elfi bard wyczołgując się z kamiennego schronu. - Co to była za bestia?
- A kogo to obchodzi? Ważne że udało mi się ją rozgnieść. To bajoro musi się dużo bardziej postarać jeśli chce pokonać Wielkiego Czarnoskórego. Iwabababa! - zaśmiał się murzyn, zakładając ręce pod boki.
- Bardziej martwię się o Puszkę. Może i na pierwszy rzut oka wygląda i zachowuje się trochę dziwnie, ale tak naprawdę dobry z niego gość. Jestem pewien, że w końcu się do ciebie przekona, el... - Czarnoskóry przerwał w pół zdania, unosząc do góry wyciągniety palec, sugerując tym samym, że wpadł na jakiś genialny pomysł.
- Właśnie, muszę ci wymyślić jakieś elfie imię! Co powiesz na... Amrynn? Albo Eldar? O, już wiem! Od dzisiaj będziesz się nazywał Galand! Prawda, że brzmi świetnie?
Elfowi opadła lekko szczęka i spojrzał zmieszany na Gorta, gdy w tym czasie nakama pirata wchodzili do kamiennej kuli. - Eee... tego noo tak pasuje mi. Jak najbardziej Panie Kapitanie. -odparł w końcu otrząsając się z pierwszego szoku.
- Wracając do pewnej sprawy sprawy - broń blondyna ciągle była nadnaturalnie czysta. Wyciągnął on rękę przed siebie, by katana po chwili zniknęła z tego świata.
- Wątpię że przetrwasz tutaj bez nas. - zauważył poprawiając czerwoną koszulę. - Więc może powiesz nam co wiesz? - zapytał. - O tym miejscu, madame Rosete, pewnym obrazie, pieścieniu, wymieniać dalej? - dał mu pewną wskazówkę.
- Skoro tak Ci zależy to Ci powiem! -wybuchnął w końcu elf. - Wścibski z Ciebie gość...-warknął jeszcze spiczasto uchy. - Tak znam Roset, bo oprócz tego że jestem bardem lubię też czasem zabrać co nie moje. A ona pomagała mi sprzedawać towar. O pierścieniu nic nie wiem, chyba ze to jedna z błyskotek która kiedyś trafiła w moje ręce, a co jakiś należał do twojej matki czy dziewczyny? -odszczekał się chudzielec i kontynuował.- Tak czy inaczej skłamałem mówiąc że nigdy mnie tu nie było, raz byłem w tym paskudnym miejscu, z grupą jakichś zidiociałych zbrojnych. Wszystkich zeżarły te błotniste stwory i wielkie ryby, ja jedyny miałem na tyle rozumu w głowie by nie skakać od tak do tej wody, tylko w gatkach i z mieczem. -elf zmierzył Fausta wzrokiem i dodał. - Skarb, po to tu przyszedłem. Ponoć tamci naukowcy natknęli się na jakiś skarb, inne wersje mówią, że ukrył go ten który narzucił na to miejsce to przekleństwo. Tak czy inaczej, ponoć pod woda jest spora fortunka a ja do najbogatszych nie należę. -zakończył elf wyraźnie urażony tym jak Faust na niego naciskał.
- Teraz mówisz tak, jak powinieneś - roześmiał się blondyn, którego odpowiedź, choć niewątpliwie nie w pełni zgodna z prawdą zaspokoiła jego ciekawość. - Niewątpliwie masz też plan nieco bardziej skomplikowany niż turlanie się wewnątrz wielkiej skały? - blondyn najwyraźniej chciał upewnić się że przyszły towarzysz nie jest aż tak głupi.
- Więc chodziło wam tylko o jakiś skarb? Zabawni jesteście! - murzyn zaśmiał się i położył rękę na ramieniu elfa. - Ale skoro teraz jesteś naszym nakama, to pamiętaj że piraci zawsze dzielą się łupami po równo, z wyjątkiem kapitana który dostaje podwójną dolę - zakończył Gort z szerokim uśmiechem.
- Tak. -odparł krótko elf i pogrzebał w plecaku, wyciągając zeń zwój. - Jak zlokalizujecie gdzie dokładnie jest wejście, mogę użyć magii tego zwoju by stworzyć kilka baniek, które ochronią wszystkich przed woda i zapewnią tlen na odpowiedni okres by się tam dostać.
- Czemu żeś nie mówił tak od razu!? - zawołał Gort, lekko zaskoczony, ale i zadowolony.
- No to musimy teraz tylko poczekać aż wrócą Puszka i Błękitka. - stwierdził, opierając się o swą kamienną kulę. - Niech to! Właśnie sobie przypomniałem, że nienawidzę czekania. Mógłbyś nam coś zagrać, Galandzie?
- A co sobie życzycie? -zagadnłą elf, sięgając instrument gdy do rozmowy niespodziewanie wtrącił się Madred.
- Jeżeli chcemy w maire bezpiecznie dostać się do tego wejścia, trzeba zbudować tratwę... ponadto Hana i John są kilka godzin stąd, może warto byłoby na nich poczekać?
- Coś skocznego i wesołego - polecił murzyn bardowi. - Strasznie nudny i ponury ten las
Zaś gdy technokrata wspomniał o tratwie, Gort od razu poszedł zerwać najszerszą i w miarę długą gałąź jaką udało mu się znaleźć w pobliżu, po czym ponownie stanął na brzegu jeziora, położył konar na ziemi i wyciągnął ręce przed siebie, a po chwili wyrosła z nich porowata biała kamienna płyta, która uderzywszy w taflę wody o dziwo się na niej unosiła.
- Taka tratwa wystarczy? - zapytał pirat szczerząc zęby do Madreda. - Przedstawiam wam jedyny w swoim rodzaju "pływający kamień"!
Aczkolwiek gdy owej tratwie przyjrzał się ktoś nieco bardziej obeznany, z łatwością mógł stwierdzić, że zbudowana jest ona ze zwykłego wapienia. Zapewne już po kilku dniach zdąży nasiąknąć wodą i zatonąć, ale na jednorazową wycieczkę po jeziorze była jak znalazł.
- A ja tam nie zamierzam czekać na tą smarkulę - stwierdził murzyn, znowu nieświadomie pomijając Johna. - Jeśli chcesz to sam możesz na nią poczekać, albo zostawię tu jednego z moich nakama.
- Tylko że oni potem nie będą mieli jak dotrzeć do nas gdy będziemy pod wodą. A to chyba niezbyt uczciwe zostawiać kompanów samotnie? -zauważyła Sashi, włączając się do rozmowy. - Tyle mówisz o tej całej drużynowej lojalności, a teraz nie masz w sobie tyle siły by trochę poczekać? -zapytała hardo dziewczyna.
-[i] A może po prostu nie chce ich narażać?[i/] - Faust nie był szczególnie blisko czarnoskórego brutala o jakże prostym, choć przyjemnym do oglądania umyśle, jednak z całej obecnej drużyny - to z nim “przeżył” najwięcej. Niewątplwie zarówno Shiba, który okazał się uczynną kobietą, jak i rycerze będący ucieleśnieniem ludzkich zmartwień, noszący na plecach prawdopodobnie jedyną kobietę swego życia - rozpacz byli osobami, które stawały mu się coraz bliższe. Właściwie to żaden ze zgromadzonych tutaj nie potrzebował rozmowy, by poznać się wzajemnie. Przynajmniej tak długo, jak było z kim, lub czym walczyć.
- Galandzie - zwrócił się po chwili do barda. - Potrafisz identyfikować magiczne przedmioty? - zapytał.
- Coś tam potrafię ale niewiele. -odparł elf.
- Phi! Nic mnie nie obchodzą ta głupia dziewucha i ten... jak mu tam - prychnął oburzony Gort. - Tylko tyle, że jest zbyt narwana, a nie lubię patrzeć jak młodzi ludzie bezmyślnie rzucają się w paszcze rekinom. Takie rzeczy powinna zostawić starszym od siebie.
Pirat stał z założonymi rękami patrząc smętnie na taflę jeziora. Jakże niepozorną i nic nie znaczącą w porównaniu z morzami które zwiedził. Na oczach Gorta pochłonęły one setki istnień, ale dały też setkom innych cel w życiu i tysiące marzeń możliwych do ziszczenia. Jednakże czy był to dobry układ? Czarnoskóry wiedział, że morze nie jest ze swej natury ani dobre ani złe. Morze po prostu jest. A ludzie tacy jak on nadawali sens jego istnieniu. Wiedział też że nigdy nie porzuci raz obranej przez siebie ściezki. Taki po prostu był. Jednak nic nie zabraniało mu zmieniać ścieżki którą kroczą inni, by dokonali właściwego wyboru i osiągnęli w życiu to o czym naprawdę marzą.
- Jeśli tamtych dwoje nie poradzi sobie nawet z zejściem na dno jeziora, to lepiej żeby poszli inną drogą - rzekł z powagą pirat. - Mam złe przeczucia co do tego miejsca.
Niespodziewanie po ostatniej wypowiedzi Gorta, z wody wyskoczyła niebieskoskóra, która przedstawiła swoim towarzyszom raport z tego co znalazła w tunelu pod jeziorem.
- Iwabababa! Wiedziałem, że ktoś taki jak Puszka nie da się tak załatwić byle potworowi! - zaśmiał się murzyn uradowany, jednak w jego głosie słychać było też coś na kształt ulgi. - A ty na co czekasz, Galandzie? - zawołał raptem do elfa. - Róbta to swoje czary-mary! Jeśli Puszka dobrze się bawi, to niech mnie nawet dunder świśnie, i tak schodzę tam jako pierwszy! Kto odważnym, może leźć za mną, a reszta niech tu sobie poczeka na tamtą dziewuchę.
- Jeśli tak sprawiasz sprawę - blondyn zaśmiał się głośno i najwyraźniej szczerze. Podobało mu się proste podejście wielkoluda, po prostu chciał on wykorzystać swoje zdolności, użyć tego, co w najwyraźniej było jego sposobem na wszystko, począwszy od komunikacji, poprzez przyjemność na najbardziej prymitywnym udowodnieniu swej wyższości kończąc. Cóż więc miał zrobić przywdziany w czerwoną koszulę mężczyzna, jeśli nie odwlec czas w którym winna i to w dosłownym, nie zaś florystycznym znaczeniu tego słowa, latorośl dopadnie go i sprawi, że największe koszmary staną się przyjemnością w porównaniu z jej interpretacją “edukacji”.
- Możesz na mnie liczyć - powiedział krótko, zbliżając się do powierzchni jeziora.
- Hej Czarna wodo, przeklętym jesteś jeziorem
Twe ucieleśnienie zaś, błotnym potworem
Może zaś twe istnienie jest realne?
Wyjdź, rozmowy są banalne.
- wymamrotał kilka wersów czegoś, czego nawet mieszkaniec najbardziej zacofanej wsi nie nazwałby poezją. Po prostu wiedział że każda klątwa ma sprawcę, ci zaś muszą kiedyś znudzić się szerzeniem zła tylko dla tego właśnie faktu i zostają skazani na wieczną nudę.
Shiba podrapała się w głowę.
- Ja rozumiem że zarywasz do Hany, ale do tafli jeziora...prawie że bagna? Wodnych żywiołów ci się zachciało? - Shiba zdecydowanie miał nieco ubawu choć z drugiej strony obawiał się lekko że Faust wykazuje nieco szaleństwa. - Mam iść przodem czy nie ryzykować i czekać na was? - spytał.
- Idziemy razem - oznajmił pirat. - Nie żebym wątpił w czary Galanda, ale wolę żebyś była tam razem z nami jeśli coś się stanie z tymi bąblami w których mamy zejść pod wodę.
O dziwo był to pierwszy raz od początku tej wyprawy, gdy Gort wziął pod uwagę że coś w ich planie może pójść nie tak jak powinno. Najwyraźniej jezioro powoli i jego zaczęło przyprawiać o czarne myśli.
 
Fiath jest offline  
Stary 18-11-2012, 12:58   #68
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
We must go deeper
Dzierżyciel rozpaczy, uderzył w wodę nie zabolało go to zbytnio, ale gorszym aspektem tej sytuacji był to, iż do najlepszych pływaków to on nie należał. Zaczął opadać w toń czarnego jeziora, które tutaj było zdecydowanie głębsze, niż w rejonach w których badała je Shiba. W końcu jednak metalowe buty wylądowały na mule, a wzrok przyzwyczaił się trochę do tej zmiany oświetlenia. Calamity znajdował się koło sporych zarośli stworzonych z glonów, zaś przy jego stopach spoczywało parę kości, zapewne ludzkich. Jednak najciekawszym co zobaczył była kamienna konstrukcja, przypominająca wejście do kopalnianego szybu. Prowadziła ona jak gdyby pod jezioro zaś widać było że ma już swoje lata i nie wiadomo czy dalej korytarz nie jest zasypany.
Ponadto Calamity czuł się obserwowany, nie wiedział skąd i przez co, ale czuł na sobie wzrok.
Jego ruchy już na lądzie były niezdarne i wolne, co dopiero przy takiej głębokości. Zaczął powoli stąpać w stronę tajemniczej konstrukcji. Nie wiedział na jak długo wystarczy mu powietrza, wiec przemieszczał się małymi skokami. Do tego czuł wręcz, że coś go obserwuje, a pod wodą ciężko macha się ogromnym mieczem. Musiał jak najszybciej dotrzeć do budowli, mając nadzieje że są tam jakieś pęcherze powietrza. Zapewne to był ten skrót, o którym mówili.
Rycerz ruszył po dnie w stronę tajemniczej konstrukcji, wejście było masywne, jak gdyby miało przez nie przeprowadzane przynajmniej stworzenia o wielkości słonia. Korytarz pod lekkim kątem schodził w dół by potem wyprostować się i prowadzić dalej, przez co Calamity nie mógł zobaczyć jak długie jest przejście.
Stanie w miejscu i wpatrywanie się w wejście nie wydawało się zdrowym pomysłem. Rycerz ponownie podskoczył nieco i zaczął opadać w głąb. Wypuścił przy tym z ust nieco bąbelków, powoli tracąc dech.
Wtedy też poczuł za sobą ruch wody. Zanim opadł wystarczająco głęboko zdołał dostrzec ciemny kształt który wyskoczył z lasu wodorostów, przy którym wcześniej wylądował.


W stronę opadającego w dół rycerza, pędziła dziwaczna bestia. Była ciemna niczym noc, co w tych warunkach sprawiało iż stawała się niemal niewidoczna, długa i smukła, rycerz bez problemu mógłby objąć ją oboma dłońmi, za to rybsko zapewne z powodzeniem niczym wąż mogłoby chwycić w objęcia cały tors dzierżyciela rozpaczy. Zęby przypominały setki długich szpilek, szczerzących się w uśmiechu, widać matka natura lubiła nadawać wesoły wygląd niektórym drapieżcą. Cielsko stwora w pewnym momencie z rybiego przechodziło w podobne meduzie macki, które to nadawały potworowi niezwykłej szybkości.
Nie było miejsca ani warunków by zrobić użytek z “Despair” więc zbrojny wbił miecz w jedną ze ścianek, zrobi z niego użytek później. na razie skupił się na paszczy bestii, kiedy ta ruszy w jego stronę z rozdziawioną gębą, Calamity chwyci za obie szczęki próbują rozedrzeć potworę.
Problemem było jednak to że stwór był szybki, diabelnie szybki. Gdy rycerz uniósł ręce, bestia od razu zmieniła kierunek starała się wgryźć w bok rycerza, jednak jej zęby nie poradziły sobie z zbroją dzierżyciela rozpaczy. Jednak dużym problemem był też teraz oddalający się Despair jak i ulatniający się tlen. Miecz bowiem został w ścianie, a rycerz dalej opadał w dół tunelu, ataki bestii zaś raczej uniemożliwiały spokojne pochwycenie broni, natomiast powietrze też szybko kończyło się w płucach przeklętego wojownika.
Sytuacja ze złej przeradzała się w koszmarną, a rycerz miał resztki tlenu w już i tak zniszczonych płucach. Gdy pokraka wgryzała się w bok Calamitiego, ten zaczął; okładać ja pięściami po głowie, szarpać za wyrostki, na końcu wbił kciuki tam gdzie to coś powinno mieć oczy. Jeżeli to nie starczy zrobi też użytek z pazurów na rękawicach.
Ciosy rycerza były silne, zaś czaszka stwora niezbyt twarda, mimo trudności z pokonaniem oporu wody, przeklęty wojownik uderzał naprawdę silnie tak, że już po drugim uderzeniu widać było, że potworna ryba została zamroczona. Tyle tylko, iż wciąż żyła a wyczuwając zagrożenie wykorzystała pierwotny instynkt i wygięła dolną część swego ciała, tak że jej mackowate odnóża rozlały się po hełmie, rycerza niczym czarne włosy.
Tylko że te włosy kopały mocnym prądem. Wyładowanie, które było naturalnym systemem obronnym stworzenia strzeliło w twarz Calamitiego z taką mocą, że upadek tego przyspieszył a on wbił się w ziemie na dole tunelu.
Gorzej dla ryby iż nie była ona najlepszym fizykiem, nie wiedziała ze będąc trzymanym przez metalowa łapę lepiej nie kopać nikogo prądem. Dlatego teraz to co trzymał w zaciśniętych dłoniach porażony rycerz, przypominało poskręcanego, ugrilowanego węgorza.
Mim oto sytuacja nie stawała się lepsza, bowiem ten nagły elektryczny atak, wyrwał z piersi rycerza ostatnie resztki tlenu. Zbrojny musiał mieć teraz wiele szczęścia by przeżyć, korytarz w którym się znalazł nie był długi, i po chwili znowu skręcał do góry, co było nadzieją na jaskinie zasobną w powietrze, ale by do niej dotrzeć na czas musiał zostawić ostrze za sobą.
Dźwignął się do góry, z nadal przyczepionym rybskiem do torsu. Nie było czasu na powrót po ostrze, musiał przeć naprzód. Pomimo monstrualnej siły, zaczęło mu brakować energii na szybsze ruchy. W pewnym momencie zaczął nawet pełznąc na czworaka, co jakiś czas patrząc w górę. W końcu pojawiło się światło w tunelu, i to nie te zwiastujące koniec, tylko fosforyzujące kamienie które działały jak pochodnie w tamtym miejscu. Wystarczyło mocno odbić się od dna z wyciągniętą ręką ku brzegu. Albo się przenieść! Calamity jakby zapomniał o jednej ze swoich podstawowych zdolności. Ograniczeniem było pole widzenia. Zatopił się w purpurowej mazi i wylazł w miejscu gdzie brzeg miał na wyciągnięcie zbrojnej ręki. Dźwignął swe cielsko w górę, i pierwszą rzeczą jaką zrobił to łapczywe łykanie powietrza. Z niemałym wysiłkiem wyczołgał się na brzeg i od razu padł na plecy, leżąc plackiem ściągnął hełm. Z wielu otworów w jego zbroi nadal wylewała się woda. Podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął rozglądać po miejscu w którym był, nadal ciężko dysząc.
Pomieszczenie w jakim znalazł się rycerz okazało się kolejnym korytarzem, ten jednak bez wątpienia był zbudowany ludzka ręką. W ścianach wbite były haki na których można było powiesić górnicze lampy, a w beczce niedaleko leżały bardzo stare pochodnie, aczkolwiek zapewne dało się je jeszcze odpalić. Strop podtrzymywany było już przez mocno zmurszałe drewno, dla tego też w kilku miejscach drogę zagradzały sporej wielkości kamienie. Jednak rycerz wiedział że bez problemu poradzi sobie z ich przesunięciem. Korytarz był prosty i z tego na co pozwalała ciemność i gruz dało się ocenić iż prowadzi do jakiejś naprawdę dużej sali.
Dzierżyciel rozpaczy, podniósł się na nogi, założył hełm i ściągnął z siebie truchło dziwacznego węgorza. Przez chwilę zastanowił się czy nie wrócić się po miecz, gdyż może mu być niebawem potrzebny. Jednak najpierw postanowił nieco rzucić światła na to pomieszczenie.
Ale nie posiadał żadnego źródła ognia, co uniemożliwiało zapalenie pochodni. Gładząc się po tyle głowy spojrzał na wodę z której przed chwilą się wynurzył. Nie powinien mieć problemu ze znalezieniem ostrza o ile ktoś go stamtąd nie zabrał. Ale jeśli reszta będzie go szukać może to być znak że rycerz tu jest! Tak, postanowił jednak że miecz tam zostanie, na jakiś czas przynajmniej. Postąpił parę chwiejnych kroków w stronę pochodni. Nadal nie miał pojęcia jak może ją podpalić. Chwycił za jedną z nich i zaczął ją oglądać z każdej strony, kawał drewna był owinięty szmatką, w której coś jeszcze się znajdowało. Przystawił pochodnię do ucha i potrząsnął nią kilka razy. Następnie uderzył pochodnią w otwartą dłoń co spowodowało iskrę i zapłon materiału na pochodni. Tutaj musieli być jacyś naukowcy, tak sprytnie wykorzystując swoje umiejętności nawet co do pochodni.. Miał źródło światła wiec postąpił dalej, w stronę zagrodzonej skałami drogi.
Kilka skał musiało zostać odsuniętych co brzmiało niezwykle głośno w panującej tutaj ciszy. Z każdym krokiem Calamity czuł coraz większe podniecenie z odkrywanej tajemnicy, dawno nie był już w żadnych zapomnianych ruinach, znowu wrócił pewien dreszczyk emocji.
To co ujrzał natomiast wkraczając do olbrzymiej sali przerosło wszelkie jego oczekiwania. Znalazł się oto w podtrzymywanym przez kolumny pomieszczeniu, z którego stropu kapała woda, zaś posadzkę pokrywała jej warstwą sięgająca gdzieś do kostek. Znajdowało się tu kilka stołów kreślarskich, niektóre powywracane inne zaś dalej z duma utrzymująca leżące na nich papiery. Z komnaty po za wejściem z którego skorzystał rycerz wychodziło pięć innych mniejszych przejść, oraz jedno wielkie niczym kamienna brama którą rycerz tu wkroczył. Wielki tunel wyłożony był torami, które niegdyś miały być drogą dla stojącej w samym środku lekko zalanej sali, stalowej potężnej lokomotywy.


Nad tym stalowym gigantem, w jednej ze ścian znajdował się otoczony szybami pokój, siedząc w nim obserwator mógłby oglądać całą hale w pełnej krasie, zapewne jeden z korytarzy prowadził w tamto miejsce.
Swym charakterystycznie dziwnym krokiem przemierzał salę rozglądając się dookoła. Jednak największą uwagę przykuła ogromna maszyna parowa. Będąc przy niej Calamity wyprostował się na moment i przejechał dłonią po powierzchni machiny, przyświecając sobie pochodnią.
- Niebywałe... - rzucił rycerz odstępując na chwilę aby przyjrzeć się zapisom na jednym ze stołów. Kiedy już zapozna się z nimi, o ile rozczyta zapiski, poszuka wejścia do zaszklonej sali. Przez cały czas czuł coś czego dawno nie miał okazji odczuć, uczucie które towarzyszyło poznawaniu czegoś nowego, jednak teraz było ono znacznie silniejsze. Miał tylko cichą nadzieję, że ktoś go tu znajdzie z drużyny, gdyż okazało się że ten niezbyt myślący odnalazł skrót jako pierwszy. Ale to pewnie był zwykły kaprys losu, że zbrojny wylądował tam gdzie wylądował.
Zapiski w dużej części były zamoczone i rozmyte, jednak niektóre wciąż dało się rozczytać. Jednak zbrojny niewiele z nich rozumiał, większość stanowiły schematyczne rysunki, liczby i naukowy bełkot, zapewne technokrata zrobi z nich lepszy użytek. Kierując się zdrowym rozsądkiem wojownik wybrał korytarz najbliżej oszklonego przyczółka, a gdy w nim zniknął by zaspokoić swoją ciekawość, w innym korytarzu trwała rozmowa której uszy zbrojnego nie mogły dosłyszeć.
- Zajmijcie się nim...i upewnijcie się ze nikt więcej tu nie przybędzie. Niewiarygodne że ktoś tu dopłynął. -szeptał ktoś brzmiący na lekko podpitego. Pozostali zaś słuchali, a ich sylwetki po chwili wyłoniły się z korytarza by stać się złowieszczymi cieniami w komnacie.


Jednak Calamity nie był świadom zagrożenia, idąc powoli korytarzem rozglądał się zaciekawiony. Po kamiennych ścianach biegła plątanina grubych kabli, oraz osmolonych rurek. W pewnym momencie kamienna posadzka przemieniła się w wyłożoną kafelkami, drogę która w końcu doprowadziła rycerza do szklanego pomieszczenia.
Było ono w kształcie półksiężyca, znajdowały się tu dwa stare krzesła, oraz pulpit z wieloma przyciskami, dźwigniami i wszelkiego typu pokrętełkami. Prawdziwy raj dla każdego kto lubił eksperymentować z nieznanym.
Zdecydowanie za dużo przycisków, pokręteł i dźwigni, jak na skromny umysł rycerza. Jednak nie omieszkał skorzystać z jednego z krzeseł by odpocząć na chwilę. Siedząc tak podpierając pięścią podbródek, lustrował pomieszczenie za szkłem. Zdawało mu się że zamajaczyły tam jakieś sylwetki, albo po prostu mu się przewidziało. Tak czy inaczej znał już zastosowanie pomieszczenia w którym był, zostało sprawdzić pozostałe korytarze. Zbrojny podniósł się, targając swe ciało do przodu, jakby wstawał z grobu. Jako, że widział pomieszczenie mógł się przenieść przy użyciu swej zdolności. Wynurzył się nieopodal maszyny parowej, po czym skierował swój wzrok na drugi od prawej korytarz.
Gdy tylko rycerz wynurzył się z kałuży w pełnej krasie, ponownie rozświetlając komnatę pochodnią, coś świsnęło w powietrzu, a zbrojny poczuł uderzenie w swój bok. Siła ataku była na tyle duża, że nawet masywne ciało Calamitiego zareagowało, i zostało odrzucone kawałek do tyłu. Dzierżyciel rozpaczy zachwiał, się ale nie upadł, zaś z rany poczęła sączyć się fioletowa maź sycząc cicho gdy zetknęła się z wbitym w ciało zbrojnego metalem.
Otóż wojownik został ugodzony niezwykle długą stalową włócznia, która przebiła się na wylot przez demoniczny pancerz jak i przeklęte ciało. Jednak nie było widać atakującego,jedynie kierunek z którego przybyła włócznia wskazywał iż znajdował się on gdzieś na prawo od rycerza.
Calamity z cichym warkotem chwycił za włócznie i obrócił swe cielsko tak aby miotnąć tego ktokolwiek trzymał broń o podłogę.
- Pokaż... się.... - mruknął patrząc w mrok.
Nikt jednak nie gruchnął o ziemię, włócznia musiała zostać rzucona w stronę rycerza, zaś ciemność nie odpowiadała, posłała za to kolejny pocisk, który jednak tym razem Calamity zdołał wyminąć, uskakując w bok.
‘Tchórz...” pomyślał rycerz, wyciągając włócznie, chwilowo zatrzymując ją dla siebie. Opuścił pochodnię i chwycił broń oburącz, przybierając postawę bojową w szerokim rozkroku. Nigdy nie walczył włócznią jednak instynkt mu podpowiadał że niegdyś trzymał w dłoni lancę. Nadal wypatrując agresora rycerz zamarł czekając na kolejny rzut, wtedy to przemieści się swą zdolnością do miejsca skąd nadszedł pocisk i wykona obrót, wokół własnej osi z wysuniętą bronią
Kiedy pochodnia opuściła dłoń rycerza, wpadła do wody, której w sali było po kostki gasnąc przy tym. Ponownie zapanowała absolutna ciemność... a włócznie przestały nadlatywać. Widać miotacz nie widział za dobrze w ciemnościach. Teraz panowała tu tylko cisza, przerywana cichymi pluskami spadającej ze stropu wody i cichym szuraniem czegoś metalowego o kamienie.
Od momentu przybrania pozycji bojowej Calamity nie drgnął nawet na centymetr. Dopiero teraz uświadomił sobie, że opuszczenie pochodni nie było dobrym pomysłem. Nie widział absolutnie nic, za to słyszał wystarczająco.by określić położenie przeciwnika. Stając w idealnym bezruchu, usłyszał coś pocierającego o kamienie. Odruchowo skierował się w stronę źródła dźwięku. Włócznia była wycelowana na wprost. Wychodzi na to że nie jest to jeden na jednego. Nadzieją było przyzwyczajenie wzroku do ciemności, aby widzieć choć zarysy przeciwników. Ale musiał jeszcze wytrwać do tego czasu, rana zaczęła o sobie przypominać. Nie był to nieznośny ból , lecz dokuczliwy, Rycerz przyłożył jedną dłoń do rany i wtedy wpadł na pomysł, wykrywania swoją krwią. Co jakiś czas chlapał paroma kroplami w mrok, licząc na najcichsze jęknięcie z bólu.
-Mrok was... nie ochroni... nikogo nie chroni... - odezwał się zbrojny, ponownie próbując nawiązać jakikolwiek kontakt.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 21-11-2012, 18:56   #69
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jeśli chodzi o podróże, wygoda i szybkość są ważniejsze od kosztów.


Posiłek z królika, zjedzonego na surowo w całości. Wygodny konar na drzewie. I drzemka.
Niewiele trzeba by uszczęśliwić dużego czarnego kota. Fateus zapomniał już jak to jest, pomrukując cicho w kociej postaci i siedząc na konarze. Wiedział w którą stronę ma iść i wiedział że jego... towarzysze, że oni też wiedzą i że po ucieczce z płonącego przybytku rozpusty pewnie się tam udali.
Wiedział i dlatego wylegiwał się na drzewie, powoli przechodząc z postaci kociej w ludzką.

Fateus nie zamierzał bowiem pojawić się nad Czarną Wodą wraz z resztą grupy. Mroczne jezioro czy też bagnisko wszak musiało zostać pokonane wpław. A więc zapewne na tratwie... A kto zostanie zagoniony do jej budowy?
Oczywiście pomagierzy Gorta, do których Fateus w teorii się zaliczał. Tyle że sztukmistrz nie lubił wody i ciężkiej pracy fizycznej... ergo... Nie miał interesu by spotykać się z drużyną po tej stronie bajora.
On sam już wiedział, jak się przedostanie na drugi kraniec. Ale wpierw zamierzał dokonać zwiadu.
Siedząc koronie wysokiego drzewa wyjął z kapelusza kilka talii. I pogwizdując pod nosem patrzył jak kolejne karty łączą się ze sobą i splatają tworząc misterną konstrukcję.


Sporego papierowego orła. Ptak był bardziej skomplikowany niż zwykłe origami i znacznie silniejszy. Fateus wygodniej się ułożył w konarach drzewa. A ptak... ożył. Rozłożył skrzydła i odezwawszy się przenikliwie pofrunął w górę. Powietrzny zwiadowca miał się rozejrzeć za drużyną, sprawdzić jak rozległa jest Mroczna Woda i jak daleko jest drugi brzeg.
Ptak wzleciał dla niepoznaki wraz z kilkoma innymi, które przepłoszył jakiś potężny huk ze strony bajora. Papierowy sokół szybko jednak zweryfikował źródło dźwięku, była nim potężna kamienna kula stworzona przez Gorta, którą to rozgniótł jakieś olbrzymie błotniste stworzenie, które najwyraźniej drużyna wywlokła z dna jeziora na brzeg. Co ciekawe nie było widać śladów budowy tratwy, a jakaś niebieskoskóra kobieta, poruszająca się aktualnie w samych majtkach i mokrej koszuli, stworzyła znikąd dziwaczny przezroczysty hełm jak i butlę która przerzuciła sobie przez plecy. Po chwili skakała ona już potężnymi susami nad powierzchnią wody, odbijając się stopami od powietrza, by dać nura w okolicach środka jeziora. Spora kamienna kula, otwarta do połowy i pusta w środku czekała na brzegu jeziora, zaś siedział w niej jakiś elf oraz zbierali się tam pomagierzy Gorta.
Czyżby drużyna samozwańczych bohaterów, nie miała zamiar przepływać przez jezioro...a zejść na jego dno? Tylko po co?

I co go to obchodziło? Tym bardziej, że schodzenie pod wodę było czymś czego jego kocia natura nie tolerowała. Fateus uśmiechnął się do siebie, siedząc prawie nieruchomo na drzewie.
Dobrze uczynił zostawiając ich. Przebywanie z nimi byłoby męczące i kłopotliwe.
Więcej trudu i strat niż zysków. Przynajmniej obecnie.
Sokół zatoczył jeszcze kilka kółek na jeziorem by ocenić jego rozmiar.
Nie zadziwiało ono wielkością. Było to przeciętne jeziorko, które można było piechotą obejść w pół dnia, przepłynięcie tratwą zajęło, by raptem parę godzin. Jednak to pozwalało dostać się do traktu, który biegł prosto do Witlover, docelowego miejsca podróży drużyny.
Ptak zawrócił do swego pana, a Fateus już zdecydował się na kolejne kroki. Nie zamierzał bynajmniej płynąć po jeziorku, ani też wchodzić w jego głąb i jeszcze niżej.

Gdy sokół doleciał, do kotowatego rozpadł się na pojedyncze karty, które zmieszały się kolejnymi dziesiątkami kart wysypującymi się z kapelusza Faetusa i mieszającymi się ze sobą olbrzymim wirze. Karty te łączyły się w nową konstrukcję, która rozłożyła szeroko duże skrzydła i poderwała się do lotu z Fateusem na grzbiecie.
Iluzjonista zamierzał pokonać jezioro w najwygodniejszy sposób, przelatując na nim.
Skrzydlaty stwór unosił coraz wyżej swego pana trzymającego jedną dłoń w papierowej konstrukcji, a drugą trzymającego kapelusz. Wiatr świstał mu w uszach, a jezioro zbliżało się z każdą sekundą. Przemknęli tuż nad jego czarną taflą i wylądowali na drugim brzegu. Skrzydlaty stwór stał się znów bezładną kupą kart zaścielających cały brzeg. A Fateus poprawiwszy kapelusz i wsadziwszy dłonie w kieszenie ruszył spacerowym krokiem do Witlover. Nie musiał się spieszyć, zresztą... może tamci zdążą go dogonić. A może nie?
Tę sprawę pozostawiał losowi, sam mało się tym przejmując.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-11-2012, 18:57   #70
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Calamity

Wróg w ciemnościach


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6C_h0-Du8-E&feature=related[/MEDIA]

Rycerz kroczył przez ciemność, chlupocząc cicho przy każdym kroku. Woda tryskała na boki spod jego ciężkich kroków, gdy co jakiś czas zapadał się głębiej wkraczając w dziurę, lub miejsca bardziej zalane przez przeklętą ciecz. Fioletowa krew co jakiś czas z sykiem uderzała o jej powierzchnię, jednak nie natrafiła na ciało żadnego z wrogów, przez co wykrywanie przeciwników tym sposobem nie przyniosło efektów.
Ci zaś potrafili w skuteczny sposób odnaleźć rycerza, który teraz mógł polegać tylko na swoim bojowym doświadczeniu. Właśnie ta cecha ostrzegła rycerza, przed zrobieniem kolejnego kroku, usłyszał on bowiem cichy plusk, oraz dźwięk jak gdyby coś nabierało powietrze. Opuścił on nagle głowę, w samą porę by zobaczyć twarz znajdująca się w kałuży tuż przed nim.


Okrągły łysy pysk, ociekający wodą, z malutkimi oczkami i płaskim nosem. Istota miała w sobie coś oślizgłego i żabiego, aż chciało się ją rozgnieść pod metalowym butem. Stwór jednak też dostrzegł rycerza, bowiem jednym susem wyskoczył z wody, ukazując swe małe grube ciało, oraz dzierżony w oślizgłych łapkach trójząb, którym to zaatakowało rycerza. Calamity jednak odskoczył w bok, przed atakiem, a gdy unosił już pazurzaste rękawice do kontrataku, dostrzegł że stwór ponownie zanurkował i sądząc po chlupotach oddalił się by ponownie czekać na atak z cienia.
Więc tak zamierzali walczyć przeciwnicy. Podstępem, bez honoru, licząc tylko na śmierć wroga nie zaś na chwałę w boju. Był to sposób jakiego zbrojny najbardziej nienawidził, metody których używali złodzieje, zabójcy i wyrzutki.

- Wybacz, nam metody, ale mam rozkaz by Cie pojmać… –rozległ się nagle kobiecy głos dochodzący gdzieś z okolic czubka lokomotywy. Był on miły i słodki dla ucha, typowo uwodzicielski.
- Lantern.- dodała jeszcze i ciemność przeszył dźwięk pstryknięcia palcami. Nad głową rycerza pojawiły się zaś trzy świecące jasno płomienie, które zdradzały jego pozycje, zaś nie pozwalały odkryć przeciwników. A dokładniej nie pozwalały odkryć większości, bowiem dzięki światłu Calamity dostrzegł tego, kto przyprawił go o dziurę w boku.


Potężnie zbudowanego mężczyznę w przepasce biodrowej i turbanie. Był on gdzieś wzrostu Gorta, a potężne muskuły prężyły się, gdy ten celował włócznią w dzierżyciela rozpaczy.
Calamity nie miał szans zareagować, kolejny pocisk uderzył go prosto w brzuch, pękła zbroja, ciało zostało rozdarte, a okropny okrzyk bólu wyrwał się z jego ust. Wrzask godny prawdziwego potwora, ryk który wstrząsnął całą jaskinią.
Dzierżyciel rozpaczy osunął się na kolana, chwytając się za metalowy pręt wystający z brzucha, nie miał już siły walczyć, nie miał broni a wróg znał teren. Zniknęły szanse na wygraną.
- Idziesz z nami… –usłyszał jeszcze sykliwy głos nad sobą, gdy łańcuch owinął się dookoła jego szyi i zacisnął się mocno podduszając wojownika, na tyle mocno że ten utracił przytomność.

~*~

Gdy Calamity otworzył oczy wszystko go bolało. Chwile zajęło nim udało mu się skoncentrować wzrok na otoczeniu. Pierwszym co dostrzegł był brak włóczni, w brzuchu, jego rana została opatrzona brudnymi bandażami, tak samo jak ta na boku. Drugim mniej przyjemnym spostrzeżeniem były to, że grube łańcuchy przykuwały wojownika, za ręce i nogi do ściany, nie był pewny czy w tym stanie jego monstrualna siła wystarczy do zerwania metalowych więzów .
Zlustrowanie otoczenia wskazało na to, że zbrojny znajduje się w jakiejś małej salce, zapewne starym składziku, z którego wyniesiono wszystkie graty, wstawiając biurko oraz kilka najpotrzebniejszych do życia przedmiotów. Ponadto znajdowała się tutaj kotara, prowadząca do kolejnego pomieszczenia, za którą teraz majaczyły dwie sylwetki, jedna wyraźnie kobieca, druga zaś należąca zapewne do jakiegoś wychudzonego mężczyzny.
Szczęk łańcuchów jak i jęk po przebudzeniu, przywykł jednak uwagę osób za kotarą, bowiem szybko zakończyli rozmowę, a zasłona odsunęła się wpuszczając do pomieszczenia…


…bardzo chudego mężczyznę o bujnej brodzie i twarzy kojarzącej się z kozą. Ubrany w luźne białe spodnie i koszulę, łypał z zainteresowaniem an rycerza spod swoich malutkich okularów, zaś olbrzymia czapka była prawdziwym domem dla jego czupryny.

- Szybko wstałeeeeś. – rzekł mężczyzna przysuwając sobie krzesło. – Myśleeeliśmy żele pośpisz jeeeszczeeee z godzinęęę- dodał, z akcentem przypominającym prawdziwego barana. Beczenie było wręcz namacalne.
- Możeee powieeeeesz mi czeeego tu szukałeeeś? –dodał chwytając kubek i nalewając do niego czerwonej cieczy. – Wina? –zapytał podsuwając naczynie zbrojnemu pod nos, z szerokim uśmiechem.

Fateus

Świński los


Szuler kroczył samotnie szlakiem oddalając się od czarnej wody a tym samym od drużyny. Miał swoje cele, a skoro wiedział gdzie reszta idzie był pewien że jeszcze się spotkają. A może i nie? Co to za różnica, ważne, że był wolny i przynajmniej wiedział gdzie iść.
Gorzej jednak, że skończyła się już dobra pogoda z ostatnich paru dni, przeradzając się w typową jesień. Wiał zimny wiatr, który chciał porwać ze sobą kapelusz, liście opadały coraz gęściej z drzew, a kropelki deszczu opadające na rondo nakrycia głowy jak i ciemne chmury zwiastowały nadejście nawałnicy.
Jednak los lub się bawić szczególnie z tymi którzy często z nim igrają, stawiając na ich szlakach coraz to nowe wyzwania, które często mogą przynieść duże profity… jak i straty.
Tym razem zaś przeznaczenie pokierowało wzrokiem Fateusa jaskini niedaleko tego zapomnianego traktu. Idealne miejsce by schronić się przed nadchodzącą ulewą i by rozpalić ognisko i coś sobie upichcić.
Ktoś chyba pomyślał podobnie, bowiem na skalną ścianę padało światło ogniska, a po chwili z jaskini wyłoniła się…


świnia! Wieprzyk ubrany w poplamioną koszule i stare spodnie, opuścił te drugie i bezprecedensowo zaczął oddawać mocz na trawkę przed grotą. Oczywiście widok zwierzołaków nie był może czymś niezwykłym, ale świńscy przedstawiciele tej grupy, nie często wypuszczali się daleko od miast. Z natury byli leniwi i dość niechlujni, ten jednak wydawał się być tutaj całkiem sam, a przypięty do pasa myśliwski nóż wskazywał na to, że nie jest to zwykły turysta.
Tylko czy warto było przeszkadzać dziwnemu podróżnikowi, czy może po prostu los podłożył Fateusowi świnię?

Reszta

Stalowy tytan.


Shiba doniosła (albo doniósł co zależy od punktu widzenia) raport dość szybko. Calamity zniknął gdzieś w głębi poszukiwanego przejścia, pozostawiając swój miecz jako drogowskaz dla reszty grupy. Nie było więc co zwlekać, możliwe że rycerz potrzebował pomocy. Wszyscy stanęli na skraju wapiennej tratwy stworzonej przez Gorta, a bard wydobył z plecaka zwój. Wypowiedział kilka magiczny słów, a bańki powietrza otoczyły wszystkich z cichym pyknięciem.
- No to hop!-zakrzyknęła Saschi i wskoczyła do wody, za nią zaś reszta drużyny.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aCyPapIW6Vc[/MEDIA]


Wszyscy poczęli opadać powoli w ciemne odmęty, przeklętego jeziora. Bańki spowolniły dotarcie do dna, więc drużyna mogła podziwiać „z lotu ptaka” las glonów rozciągających się po mułowatym dnie, kilka dziwnych ryb które płynęły gdzieś w dal przestraszone, pojawieniem się całej zgrai wielkich baniek. W oddali majaczyły kolejne mułowe górki, które tylko czekały by wypatrzeć czerwonymi ślepiami swą zdobycz i pochwycić w objęcia lepkich macek. Kości poległych nad jeziorem najemników, jak i ich pordzewiały ekwipunek przewalał się po dnie tworząc jedyną pamiątkę po ich wcześniejszym życiu.
Grupa w ciszy opadła na muł i ruszyła powolnym krokiem w stronę podziemnego korytarza, który to miał prowadzić do dawnej Sali badań naukowców z Witlover. Faust zatrzymał się na chwile by zerknąć na kamienne kolumny podtrzymujące wejście, wyglądały na tyle solidnie by przetrwać kolejne setki lat… zresztą w razie czego mieli Gorta, pewnie umiałby je podnieść , gdyby coś sprawiło iż te odcięły by im drogę powrotu.
Murzyński pirat, po drodze w głąb jaskini chwycił ostrze „puszki” silnym ruchem wydobywając je ze skały. Bard uprzedził go wcześniej, że bańki są na tyle wytrzymałe by móc wciągnąć do nich jeden czy dwa przedmioty. Pirat wiedział natomiast, że skoro miecz jest dla Calamitiego tak ważny to nie można go tutaj zostawić.

Gdy drużyna dopłynęła w końcu do górnego wyjścia z kanału, bańki zostały rozproszone przez Elfa, a ciemny tunel stanął przed grupą z rozłożonymi rękoma. Dwóch pomocników Gorta, Sashi jak i Madred chwycili za pochodnie i odpalili je uderzając o ścianę, mechanizm był pomysłowy ale Technokraty nie zaskoczył, w jego kraju już dawno opracowano taki system.
Drużyna ruszyła korytarzem który wcześniej oczyścił Calamity by w końcu stanąć przed zapierającym dech w piersiach widokiem.
Znalaźli się oto w podtrzymywanym przez kolumny pomieszczeniu, z którego stropu kapała woda, zaś posadzkę pokrywała jej warstwą sięgająca gdzieś do kostek. Znajdowało się tu kilka stołów kreślarskich, niektóre powywracane inne zaś dalej z duma utrzymująca leżące na nich papiery. Z komnaty po za wejściem z którego skorzystała drużyna wychodziło pięć innych mniejszych przejść, oraz jedno wielkie niczym kamienna brama którą tutaj dopłynęli. Wielki tunel wyłożony był torami, które niegdyś miały być drogą dla stojącej w samym środku lekko zalanej sali, stalowej potężnej lokomotywy.


Nad tym stalowym gigantem, w jednej ze ścian znajdował się otoczony szybami pokój, siedząc w nim obserwator mógłby oglądać całą hale w pełnej krasie, zapewne jeden z korytarzy prowadził w tamto miejsce.
Madred musiał przyznać że był pod wrażeniem, lokomotywy dopiero wchodziły w jego państwie do codziennego użytku, ta zaś prezentowała się naprawdę dobrze. Jeżeli faktycznie miał ją odpalić i mu się to uda jego dobytek naukowy poszerzy się o naprawdę potężne osiągnięcie. Teraz skrzypce należały do naukowca, trzeba było znaleźć w papierach tu leżących plany lokomotywy, oraz najlepiej jakieś narzędzia no i spojrzeć co w niej trzeba naprawić. Tylko Madred mógł rozdysponować grupie zadania, by ożywić stalowego tytana do jego pierwszej podróży.
Martwiło tylko jedno. Gdzie podział się Calamity?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172