- No i proszę. Oto jest dyplomacja – zaczął marudzić pod nosem krasnolud, gdy tajemniczy ludzie rozbiegli się na wszystkie strony. – Zamiast cicho na dupach siedzieć i zaskoczyć ich tuż pod wieżą, to mamy teraz problem. Jedni tam, drudzy tu. Ciemno jak w...
Nie dokończył, gdyż niebo przeciął piorun. Zrobiło się nagle jasno jak w dzień. W świetle błyskawicy Bali zobaczył zbliżających się ludzi. Niestety kilku z nich zniknęło mu z oczu. Zastanawiał się co zrobić. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. Modron siedziała w krzakach przed nimi i chyba to było plusem. Oni o tym nie wiedzieli, więc mogła im przywalić z tyłu. Największym problemem byli ci, którzy zdążyli ukryć się za wieżą. Czy rozdzielą się i będą starali się zajść ich z dwóch stron? Czy może pójdą w lewo? Albo w prawo?
- Pilnujcie wejścia – rzucił do stojących w pobliżu Giriona i Meridiana. Przecież nie mógł tak stać i czekać. Prawo czy lewo? W którą stronę pobiec? Wahał się przez chwilę, ale w końcu ruszył w lewo. Biegł skulony, przytulony do ściany, mocno trzymając topór, gotów w każdej chwili uderzyć w czającego się w ciemnościach wroga. Nie miał wątpliwości, że dostrzeże przeciwnika szybciej niż człowiek jego. |