Luther walczył o życie! Pierwszy raz w swojej młodej egzystencji.
Owszem, zdarzało mu się brać udział w bójkach. Wtedy jednak najczęściej korzystał z pierwszej nadarzającej się sposobności, aby wziąć nogi za pas i zniknąć z oczu prześladowcą. A potem, kiedy skończył trzynaście lat, GoGo poznał Monkeya i jego życie się odmieniło. W końcu kto ruszyłby czarnoskórego chłopaka, który miał konszachty z gangami? Nikt rozsądny.
Przez chwilę po zadanym ciosie pagajem Luther przyglądał się dziewczynie. Zdziwił się, że cios na płask, wywarł na niej tak koszmarny efekt i o mało nie puścił pawia widząc, jak wiosło przefasonowało tej białej, morderczej lasce buźkę. Owszem, wychował się na dzielnicy, gdzie rany postrzałowe i od noży były normą, ale ta wyglądała nad wyraz paskudnie. Aż dziw, że miał taką parę w łapsku. To chyba przez ten okres dojrzewania, bo innego wytłumaczenia nie widział.
Zdziwił się, kiedy – zamiast grzecznie sobie leżeć po takim „liściu”, laska podniosła się i kontynuowała marsz w jego stronę, niczym jakiś potwór z horrorów dla tępych białasów. Było jasne, że albo zatłucze ją wiosłem na amen, zamieniając mózgownicę w krwawą paćkę, albo zastosuje strategię, którą stosował w tego typu walkach – zwieje. Wiązałoby się to jednak z porzuceniem łodzi. A w tym przypadku łódź dla Luthera stanowiła nadzieję na ocalenie. Bo co zrobi? Pobiegnie pomiędzy budynki obozu licząc na to, że tłuścioch w skórzanych galotach i z siekierą mu odpuści? Że go nie dorwie?
Mała szansa. Mógł zwiać w las. I znając swojego pecha naciąć się na morderczego spaślaka gdzieś pomiędzy drzewami. Albo najzwyczajniej świecie złamać sobie nogę i zdechnąć tam, gdzieś w krzakach. Albo, znając jego pecha, zostać pożartym przez wilki, lisy, kuny i inne wiewiórki.
Pierdolił to!
Wybrał bramkę numer A z pewną modyfikacją zasad gry.
Skoro miał taką parę w łapie, a wiosło okazało się narzędziem zniszczenia i zagłady porównywalnym z toporem spasionego szaleńca, GoGo postanowił wykorzystać ten atut w dalszej strategii walki.
Zejść z linii ataku krzywogębnej lasce. Zejść nisko i pierdzielnąć ją raz jeszcze. Najpierw po łapskach – z przetrąconymi nie będzie już taka harda, a potem raz a porządnie w nogę. Kiedy połamie jej kulasa, będzie mógł spokojnie dokończyć sprawę wiosłem. Nie chciał jej zabijać. Może miała okres lub PMS-a, że się tak wkurwiła. Nie jej wina. Laski tak mają i już. Nikt nigdy nie pojmie czemu. Chciał tylko ogłuszyć.
Jeśli upora się szybko z krwawą laką, weźmie się za opiekuna i pomoże Terlisowi. Muszą się dostać łodzią na jezioro. Muszą! Z dala od tych, którym odbiła szajba i z dala od tłuściocha z pomalowaną facjatą i przyciasnymi, skórzanymi gatkami. |