Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2012, 20:14   #51
 
Charm's Avatar
 
Reputacja: 1 Charm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputację
To był koszmar. Jeden z tych, które śnią się po nocach i powodują pobudkę z krzykiem o trzeciej nad ranem. Do tego mokre łóżko. Od potu. Oczywiście tak to sobie wyobrażał, bo jemu się to jeszcze nigdy nie zdarzyło. Nie śnił takich koszmarów, a przynajmniej ich nie pamiętał. Jego wyobraźnia dostarczała mu o wiele przyjemniejszych wrażeń w nocy, niż jakiś tam strach.
A teraz musiał przeżyć to na jawie. Widział morderstwo. Był tak blisko zabójcy, że aż jego ciało chciało wyrzucić z siebie szalony i histeryczny śmiech, ale nie zrobiło tego. Bo nie było to w typie chłopaka. Washington. Od początku... no może nie od samego początku, ale od wyjścia tej nocy do lasu wiedział, że coś z nim nie tak. Wiedział... Kurwa, wiedział! Dlaczego od razu nie wycofał się z tego, nie pociągnął za sobą pozostałych, Sama. A teraz? Teraz i ten wielki grubasek padł jego ofiarą. Z całą pewnością to był jego jęk. Cholera, mógł temu zapobiec. Był tego pewien, że mógł.
Potrząsnął głową i przyspieszył kroku. Jak najdalej, jak najszybciej, jak najcisz... Stał tam. Ktoś, jakaś ciemna postać wzrosła przed oczami Terlnisa niespodziewanie, podkreślając to, co znajdowało się za nią - obóz. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Bo za nim. Za Washingtonem - rozpoznał go po głosie. Chciał, by z nim iść. Udawał, nie dawał po sobie znać, że wie. Ale wiedział. Chłopak był tego pewien. Wiedział, że Terlnis go widział i że jest bogatszy o świadomość tego, że przed chwilą zabił. Wiedział i chciał pozbyć się świadka. Z całą pewnością tak właśnie było. Tylko taka wersja była dla chłopaka prawdziwą.
Instynktowny krok w tył i oparcie się o drzewo. Głos ugrzęzł mu w gardle. Chciał krzyknąć "nie". Silnie i pewnie. Lecz nie dał rady. Coś trzymało jego struny głosowe i nie miał pojęcia co. W tej chwili nie myślał już nawet o opowieści przy ognisku, nie myślał o Lambercie, o innych dzieciakach z obozu, jaskini, popołudniowej wyprawie łódką i o wypadku, który mijali zeszłego ranka. Jego jedynym wspomnieniem był widok świeżej krwi na szybie. A świadomość, że morderca stoi tuż przed nim, skutecznie zatruwała pełen burzliwych myśli umysł.
Latarka. Przypomniał sobie, że przez cały ten czas trzymał w ręce zgaszoną latarkę. Aż dziw, że jej nie wypuścił, że jej nie zgubił, skoro o niej zapomniał tak, jak i o plecaku. Całe ciało miał zdrętwiałe, toteż niczego nie czuł na sobie, dopóki nie dało o sobie znać. Latarka uderzyła niebezpiecznie o pień drzewa, powiadamiając Terlnisa przez jakiś impuls w mózgu, że nadal tam jest. Że istnieje i może mu pomóc. Plan zrodził się w łego głowie natychmiastowo. Tak natychmiastowo i gwałtownie, że nie miał pojęcia, iż miał plan!
Wyciągnął dłoń z przedmiotem przed siebie i dalsze czynności wykonały się już same. Pstryk! I promień światła prosto w twarz mężczyzny. Nogi w ruch, ciało za nimi. W lewo, w kierunku jeziora, które przecież musiało być blisko - obóz był. Latarkę starał się z początku kierować dalej w stronę twarzy Washingtona, ale w końcu przestał się wyginać i począł oświetlać sobie drogę. Nie obchodziło go to, że zdradza swoją obecność między drzewami. Chciał tylko widzieć, dokąd biegnie. I nie wpaść do wody.
Planował dotrzeć jak najbliżej brzegu, by nim dostać się do przystani. Obóz był terenem wroga - Washington znał go jak własną kieszeń. On nawet nie wiedział w tym momencie, w którym domku mieszkał. Wpadłby na jego terenie w łapska mordercy szybciej, niżby zdążył się odwrócić. Chciał więc dostać się do przystani. Tam pewnie współczyłby do łódki i gdzieś odpłynął. Potem zacząłby się martwić o przyszłość. Wtedy mógłby dopiero odetchnąć i pomyśleć o tym wszystkim. Pomartwić się o jedzenie i przetrwanie nocy - bo to było teraz najważniejsze.
Ale to dopiero po dostaniu się do łodzi. A wszak nie wiadomo jak to wszystko się potoczy i czy uda mu się na nikogo nie trafić po drodze. Teraz musiał po prostu dostać się do brzegu i nim do przystani.
 
Charm jest offline  
Stary 16-10-2012, 08:33   #52
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Pierwotna muzyka wypełniała cały obóz i niosła się echem poprzez mroczny las. Każda kolejna sekunda, każde kolejne uderzenie sprawiały, że rytm wdzierał się do świadomości, niczym jakiś pasożytniczy robal. Gdy tylko rytm zagościł w umyśle zaczynał tam żyć własnym życiem.
W takt uderzeń bębna zaczynało bić ludzkie serce, a wraz z krwią roznosił się on po całym ciele. Każdy mięsień, każda cząstka ludzkiego ciała zaczynała pulsować zgodnie z muzyką.


Carter
Carter przez chwilę obserwował jak życzliwy, miły i pomocny do tej pory pan Newman ciągnie szamoczącą się bezskutecznie Terry. Liczył, że ktoś ją zauważy i ruszy jej na pomoc. Niestety nikt taki się nie zjawił.
Carter nie miał, więc innego wyjścia jak samemu uratować dziewczynę. Zanim to jednak zrobił dokładnie przeanalizował wszystkie za i przeciw. Instynkt przetrwania był u niego bardzo silny i nie chciał się stać kolejną krwawą ofiarą Bill, tylko przez swoją głupotę.

W końcu ruszył. Ześlizgnął się z dachu i ruszył biegiem w kierunku Newmana. Po drodze złapał potężny zakrzywiony konar leżący na ziemi i z wściekłością zaatakował woźnego.
Siła ciosu była na tyle duża, że mężczyzna puściła Terry. Dziewczyna z przerażającym piskiem odskoczyła od swego oprawcy. Niespodziewane uwolnienie sprawiło jednak, że nie ustała na nogach i upadła na ziemię.
Newman także się zachwiał, ale się nie przewrócił. Odwrócił się błyskawicznie w stronę Cartera. Oczy woźnego były przekrwione i pełne wściekłości. Z kącików sączyły się krwawe łzy. Przemiły kierowca szkolnego autobusu wyglądał teraz upiornie. Mężczyzna uniósł dłonie niczym wilkołaka z jakiegoś taniego horroru lub zawodnik wrestlingu.
Carter dostrzegł, że jego dłonie są zakrwawione, jakby kogoś przed chwilą rozszarpał na strzępy.
Newman rzucił się na chłopaka, chcąc go obalić na ziemię. Mimo swego wieku woźny wykazywał się ponad ludzką wręcz siłą. Obalił on chłopaka na ziemię i przygniótł go ciałem. Uderzenie zabrało chłopakowi oddech i na kilka sekund otumaniło.
Indiańskie bębny dudniły z coraz większą siłą. Newman załapał chłopaka za szyję chcąc go zadusić gołymi rękami.
Carter widział nad sobą wściekłą twarz i oczy przepełnione żądzą mordu. Gdzieś w tle dostrzegł podnosząca się z ziemi otumanioną Terry.

Magdalene „Maddie” Colt
Maddie przezwyciężyła ból i ruszyła we wcześniej ustalonym kierunku. Minęła zarówno pana Newmana, który zaatakował Terry, jak i szkolnego dilera Luthera, który biegnąc przez obóz wrzeszczał coś o ucieczce do łodzi.
Maddie jednak wiedziała, że jedyną ich szansą na przeżycie jest skontaktowanie się z kimś z zewnątrz.
Instynkt przeżycia sprawiał, że była w jakimś stanie zignorować ból i biec naprzód. Muzyka jednak coraz mocniej wdzierała się do jej świadomości. Jej monotonny rytm zdawał się przejmować kontrolę nad jej ciałem. Dłonie kilkakrotnie samowolnie zaciskały się i rozluźniały. Mimo to dziewczyna zbliżała się do wyznaczonego celu.

Gdy była zaledwie kilka metrów przed domkiem opiekunów zauważyła po prawej stronie najpierw czającego się za rogiem Billa, a zaraz potem biegnącego w jej stronę pana Richardsa.
- Uciekaj Maddie! Uciekaj! - krzyczał nauczyciel.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ostatkiem sił dopadła do domku i zamknęła za sobą drzwi.
Od razu też zaczęła wzrokiem szukać nadajnika.

Znalazła go błyskawicznie, ale radość z tego faktu trwała równie krótko. Liczba pokręteł, przełączników i przycisków mocno zaskoczyła i zasmuciła Maddie. Obsługa nadajnika wydawała się jej dziecinnie prosta, ale patrząc na stojące na półce urządzenie zaczynała mieć poważne wątpliwości.

Roxie Heart
Misja prawie się powiodła. Prawie...
Roxie znalazła coś na czym można, by uciec z obozu i sprowadzić pomoc. Niestety pech jej nie opuścił i gdy tylko stanęła przed poszukiwanym rowerem, usłyszała jak ktoś dobija się do drzwi.
Nie miała żadnych wątpliwości, kto próbuje dostać się do środka.
Nie czekała, aby się o tym przekonać na własne oczy. Szybko rzuciła się do ucieczki i korzystając z hałasu, jaki robił Bill przedzierała się przez zalegające w magazynie rupiecie.
Wdrapując się na stojące pod ścianą skrzynki ponownie zaczęła przeciskać się przez małe okienko.
Była już połową ciała na zewnątrz, gdy usłyszała krzyk pana Richards.
- Uciekaj Maddie! Uciekaj!
Po chwili usłyszała demoniczny śmiech grubasa, a w następnej chwili głuche uderzenie, któremu towarzyszyło charakterystyczne mlaśnięcie. Dokładnie takie, jakby ktoś rzucił zakrwawiony ochłap na ziemię.
Strach zajrzał w oczy dziewczyny. Nie wiedziała, czy ma uciekać, czy może zostać w magazynku.
Szalony grubas był tuż obok niej, zaledwie parę metrów. Zapewne będzie od niego szybsza, ale dokąd uciekać. Gdzie się skryć przed maniakalnym mordercą.

Kathy Brown
- Pomóżcie mu! - zawołała do reszty Kathy. Ona już przeżyła swój koszmar, wiele, wiele lat temu. I nie mogła jej wystraszyć byle kretynka pozbawiona mózgu!
Tak przynajmniej jej się wydawało. Niestety widok oszalałej i wściekłej dziewczyny rozszarpującej gołymi rękami szyję niewinnego chłopaka podziałał i na nią. Koszmar z przed lat wrócił ze zdwojoną siłą. Kathy podobnie, jak cała reszta dzieciaków zgromadzony w domku stała oniemiała. Z przerażeniem obserwowali, jak krtań chłopaka zmienia się w krwawa miazgę. Z jego rozerwanego gardła wydobył się nieprzyjemny charkot.
Dziewczyna uniosła zakrwawione dłonie do uszu i znowu wrzasnęła:
- Ja tego nie wytrzymam! Uciszcie to!
Na zewnątrz również słychać było krzyki i wrzaski i wyglądało na to, że w obozie nie ma już bezpiecznego miejsca.
- Łodzie! Uciekajcie do łodzi! Na jeziorze będziemy bezpieczni! - darł się ktoś na zewnątrz.
Zabójczyni, jakby w momencie odzyskała władzę nad swym ciałem i choć jej oczy nadal wyrażały brutalną chęć mordu, to wyraz jej twarzy zmienił się zupełnie. Spojrzała ona na swych przerażonych kolegów i wrzasnęła:
- Tylko nie to! Nie wolno wam tam iść! Nie wolno!
Po tych słowach otworzyła drzwi i wybiegła z domku.

Luther „GoGo” Cottonfield
Luther miał szalony pomysł. W tym jednak momencie wierzył, że jest to jedyne właściwe rozwiązanie. Obóz ogarnęło kompletne szaleństwo. Gdzieś pośród zabudowań czaił się grubas morderca, pan Newman walczył z jakimś chłopakiem tarzając się po ziemi i co rusz słychać było czyjś krzyk.
Luther ogłosił swój plan wszystkim, którzy mogli usłyszeć jego krzyk i ruszył biegiem w kierunku przystani.

Gdy biegł przez plac apelowy zauważył, że z jednego z domków wybiegła jakaś dziewczyna. Ruszyła on za nim. Wyglądało więc na to, że nie będzie sam. Ta myśl ucieszyła go w tej chwili. Przeważnie nie lubił towarzystwa przemądrzałych białasów, ale w tej sytuacji każda kolejna osoba w jego pobliżu mogła zwiększyć jego szanse przeżycia.

Gdy wbiegł na plażę i zaczął rozglądać się za łodziami. Pan Washington na szczęście jeszcze ich nie schował do składziku i leżały on sobie do góry dnem w pobliżu mola.
Coś jednak o wiele bardziej zainteresowało w tej chwili Luthera. Na wyspie na środku jeziora płonęło kilkanaście dużych ognisk. Muzyka tutaj była o wiele głośniejsza i wyraźniejsza. Chłopak zaczął nawet rozróżniać słowa. I choć nie znał tego języka, to gdzieś podświadomie obawiał się tych słów.
Dźwięk bębnów wdzierał się do mózgu chłopaka i powodował nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Luther zatkał instynktownie uszy, by choć na chwilę odciąć się od tego otumaniającego hałasu.
- Nie możesz tego zrobić - powiedziała dziewczyna, która pobiegła za nim - Nie możesz!
Luther widział jej obłąkany wzrok i zakrwawione dłonie. Dziewczyna wolno, krok za krokiem zbliżała się w jego stronę. Jej intencje były jasne i wyraźne.
- Nie może, słyszysz?
Luther miał już coś odpowiedzieć, gdy z lewej strony zobaczył biegnące w jego stronę jakieś postacie. Wystarczył mu rzut oka, by rozpoznać obie. To był Terlnis oraz pan Washington.

Terlnis
Terlnis nie dał się zwieść pozorom i nie zaufał kierownikowi obozu. Instynktownie czuł, że to właśnie on jej mordercą. Co prawda nie widział go dokładnie w chwili zabójstwa, ale przecież tylko on wszedł do tego domku. To on znał doskonale las i okolicę. Wszystko, więc układało się w całość.
Chłopak ruszył biegiem w kierunku jeziora.

Gdy tylko ruszył usłyszał za sobą dudniące kroki nauczyciela. Jeżeli do tej pory pozostały jeszcze w jego sercu jakieś wątpliwości, to właśnie teraz się ich wyzbył ostatecznie.
Ternis biegł ile tylko miał sił. Wiedział, że jest to bieg po życie. Najdrobniejszy błąd, chwila słabości i dopadnie go maniakalny morderca.

Gdy chłopak dobiegł do jeziora omal się nie zatrzymał. Na wyspie na środku jeziora płonęło kilkanaście dużych ognisk, które rozświetlały mroki nocy. Wokół dudniły indiańskie bębny i słychać było chóralne śpiewy. Terlnis wiedział jednak, że nie może się zatrzymać, by podziwiać ten nietypowy widok.
Biegł więc dalej w kierunku przystani.

Gdy dotarł na plażę, czekała tam na niego kolejna niemiła niespodzianka. Tuż obok mola stał szkolny diler Luther, a na przeciw niego jakaś dziewczyna. I to jej widok sprawił, że Terlnis poczuł oddech śmierci na plecach. Szła ona wolno w stronę Luthera z wbitym w niego wzrokiem pełnym nienawiści. To może i by nie było takie dziwne i straszne, gdyby nie fakt, że miała ona ręce całe we krwi.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 16-10-2012, 12:38   #53
 
Charm's Avatar
 
Reputacja: 1 Charm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputację
Terlnis biegł, co sił w nogach, starając się w ogóle nie odwracać za siebie. Dźwięk krzyków w obozie, licznych szamotanin i panikowania jakichś głupich blondynek zdziwiłby go zapewne, gdyby nie fakt, że tuż za sobą słyszał kroki Washingtona. Był pewny, że to on. Chciał go dorwać. Zabić.
Nie, nie da się. Musi wsiąść na łódź i odpłynąć... gdzieś. Z dala od tego chorego miejsca. Co to miało być? Obóz? Wyjechał... PIERWSZY RAZ wyjechał gdzieś ze szkołą, by się zrelaksować, odpocząć od domu. By pozwiedzać i poleniuchować. A tu proszę. Najpierw dziwne dźwięki z wyspy, które wwiercały się w mózg, niczym jakieś obrzydłe robale, potem wieczorne opowieści Washingtona, zniknięcie kilku osób, na końcu morderstwo, którego sprawcą był Washington. No proszę! Po co się tam pchał, idiota? Mógł siedzieć w domu. Teraz by smacznie spał, nie przejmując się durnym obozem.
A ten chory facet - chciał ich przerazić opowieścią, by potem wszystkich powybijać jak cały ten Billi? A może to on? Nie kojarzył tego wcześniej tak. Zresztą teraz też nie. W tej chwili starał się mu uciec. Nie obchodziło go nawet to, że w obozie panował chaos. Co się tam stało? Nieważne.
Przed sobą ujrzał płomienie. Na wyspie oczywiście. Nie było tylko jedno, jak przed kilkoma godzinami. Było więcej. Śpiewy głośniejsze, dźwięki potężniejsze. Co to miało wszystk znaczyć?
Do tego na przystani stały dwie osoby. Cóż, nie byłoby w tym nic dziwnego - mógłby ich ostrzec, zabrać się z nimi na łódź i odpłynąć. Tak też planował zrobić i jego struny głosowe podziałały szybciej niż mózg.
- Uciekajcie! Washington zamordował jakąś kobietę, a teraz chce mnie dorwać! - krzyknął, nie zatrzymując się i machając na nich światłem latarki. Ale zaraz po ostatnim słowie głos ponownie ugrzązł mu w gardle, gdyż zobaczył wyraz twarzy i postawę dziewczyny. I jej dłonie. Zakrwawione dłonie. Co u licha znowu? Czyżby oszalał? On, czy ona? Ma zwidy, czy to wszystko dzieje się naprawdę?
Trudno. Raz kozie śmierć. Nie zatrzymał się, postawił na rzeczywistość. Jeśli śni - nic się nie stanie. Jeśli ma zwidy - ma usprawiedliwienie (zwariowało mu się).
Uderzył z ramienia dziewczynę, odpychając ją jak najdalej od siebie i od szkolnego dilera. Nie zważał na to, czy wpadnie do wody, czy tylko przewróci się. Nie zważał, bo miał ją już za sobą. Odwrócił się i pobiegł jak najszybciej w kierunku łodzi, mając nadzieję, że Luther zrobi to zaraz po nim. Trzeba było stąd odpłynąć. Jak najszybciej. Jak najdalej.
Jednak łodzie były do góry dnem, a Washington coraz bliżej. Stanął jak wryty tuż przed końcem przystani i dotarło do niego, że nie ma sesu siłować się z wielkim kawałem drewna, gdy morderca może w każdej chwili złapać go za ramię i wcisnąć pod wodę. Odwrócił się, by stanąć twarz w twarz z niebezpieczeństwem.
- Stój! - krzyknie odruchowo, jeśli będzie ono zmierzać na niego pod postacią opiekuna obozu. Oczywiście wiadomo, że jeśli to wszystko, co ułożyło się w głowieTerlnisa, było prawdą - Washington nie zatrzyma się. Wtedy chłopak odskoczy w bok - do wody, wierząc, że zanim się utopi, uchwyci słupka przystani albo łódki. Chyba, że byłoby tam całkiem płytko, wtedy ruszy do łodzi i postara się ją przewrócić - oby z pomocą dilera.
Gdyby jednak mężczyzna zatrzymał się, Terlnis wyciągnie przed siebie latarkę i skieruje promień światła prosto w jego twarz. Nie będzie go słuchał. Wtedy też postara się odwrócić łódź, mając na uwadzę Washingtona.
Plan, jak plan. Niedokładny, z wieloma dziurami, ale najlepszy na jakiego go było w tej chwili stać.
 

Ostatnio edytowane przez Charm : 16-10-2012 o 15:31.
Charm jest offline  
Stary 20-10-2012, 09:46   #54
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GoGo zeskoczył z dachu, czy też raczej zsunął się w dół i - niczym chyża strzała - pomknął przez plac apelowy w stronę przystani. No, może nie chyża strzała, ale na pewno czarna. A to, w mrokach nocy, pomagało mu pozostać niezauważonym. O ile te wszystkie rasistowskie kawały białasów miały chociaż odrobinę prawdy.

Może i miały, bo do celu dotarł niezauważony. No przynajmniej nie przez obleśnego tłuściocha z siekierą. Ujrzawszy płomienie ognisk na jeziorze przez chwilę zatrzymał się zdezorientowany. Nie na długo, na tyle jednak, aby ujrzeć, że albo jego krzyki dały ocalonym do myślenia, albo też mieli więcej oleju w swoich białych główkach.

Z początku uznał pojawienie się innych obozowiczów za fortunne. Ale szybko zorientował się, że bardzo się pomylił.

Jednego z chłopaków - Terlnisa - gonił dorosły białas - pan Washington. A na niego szła biała ździra, która wyglądała, jakby przećpała amfy. Niedobrze! Niedobrze!

Myśli Luthera pędziły przez głowę, niczym stado rozszalałych ogierów. Mógł uciekać. Ale dokąd? Mógł się bronić. Ale jak? Łodzie były przewrócone do góry dnem i potrzebował zarówno siły, jak i czasu, by je zwodować. Potrzebował pomocy. Po prostu.

Wzrok czarnego chłopaka zatrzymał się na szerokim, poręcznym pagaju. leżącym obok łodzi. Zdesperowany i przyciśnięty do muru Luther sięgnął po tą zaimprowizowaną broń i, kiedy zakrwawiona szmata podeszła bliżej, znienacka wykonał szeroki zamach.

Celował piórem w jej gębę. Na płask. Sądził, że po takim "liściu" panienka wywali się jak flądra i "wypadnie z gry". A ta chwila, pozwoli GoGo wspomóc Terlnisa. Bo sam niewiele zdziała z łodzią. Wiosło powinno przechylić szansę w tej nierównej walce na stronę nastolatków. Od tego, czy zatrzymają oszalałych napastników zależało, czy zrealizują swój plan.

W ostateczności, jeśli walka pójdzie nie po jego myśli, zawsze będzie można znów spróbować nawiać.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-10-2012, 19:58   #55
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Maddie przez dobrą minutę gapiła się na nadajnik jak cielę w malowane wrota. Szczerze mówiąc, miała nadzieję, że będzie toto bardziej podobne do telefonu. Co miała zrobić z takim czymś? Nigdy nie uda się jej tego włączyć! Umrze. Jak nic, umrze. Równie dobrze mogła zostać w tamtym domku i zostać przygnieciona. Żadnej różnicy. Powinna się teraz położyć i czekać na śmierć. Może nawet ogłoszą ją świętą...

Dlaczego nigdy nie ma żadnych chłopaków, kiedy są najbardziej potrzebni?! Rozpłakała się w końcu z tej bezsilności, ledwie powstrzymując chęć pokopania złośliwego nadajnika. Pozbierała się jako tako, kiedy uświadomiła sobie, że nie chce wyglądać jak pijany królik po śmierci. Trochę godności, niech wiedzą, jak umiera prawdziwa królowa balu. Nawet jeżeli to nie ona zdobył tytuł.

Zabrała nadajnik w półki i rozłożyła się w nim na podłodze, naprzeciwko drzwi. Pokręciwszy parę razy różnymi gałkami, zdołała ustalić, co do czego służy. Przeszukiwała kanały, ale na większości słychać było tylko tę pieprzoną muzykę tych pieprzonych Indiańców, dlaczego inkwizycja czy inne gówno nie wybiła ich do nogi?!

Ale udało się jej w którymś momencie złapać sygnał i uzyskać odpowiedź na rozpaczliwe „mayday, mayday”, więc na jednym wydechu wyrzuciła z siebie niczym serię z karabinu informację o wydarzeniach w obozie. Jakiś rozdrażniony męski głos napomniał ją, żeby przestała histeryzować i nie robiła sobie żartów, co wkurzyło ją do poziomu „popychania pierwszoroczniaków na szafki” i zmusiło do składniejszej wypowiedzi. Wtedy głos zapewnił ją, że sprawdzą to jak najszybciej, a ona do tego czasu ma się ukryć i czekać.

Także usiadła w kącie chatki, chowając się przy łóżku, ale pomyślała, że przydałaby się jej jakaś broń, jakakolwiek. Poruszając się na czworakach zaczęła szukać czegoś, co nadawałoby się do obrony, a może i nawet, dlaczego nie, do ataku.

Play With Fire
 
Sileana jest offline  
Stary 23-10-2012, 13:46   #56
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Roxie zamarła na sekundę, przerażona.

Szybko otrząsnęła się z szoku, zrozumiała, ze Billi nie jest jedynym problemem, że cos się dzieje niedobrego, ludzie wariują i pewnie ma to związek z dźwiękiem bębnów… Ona sama jeszcze nie ulegała ich wpływowi, ale wiedziała już, ze biegniecie na oślep niczego nie rozwiąże. Musi się zorientować w sytuacji, rozejrzeć…

Szarpnięciem uwolniła ciało z uchwytu okna, stanęła na parapecie. Sięgnęła wysoko dłońmi po ścianie budynku, przyciskając się jednocześnie brzuchem i klatka piersiową do desek, żeby nie spaść. Wyczuła po opuszkami rant dachu, może rynny, powinna dać radę się podciągnąć, była przecież sprawna fizycznie. Stanęła na placach, wyciągając ciało jak najbardziej do góry, była za niska, brakowało pieprzonych 2 centymetrów. Zahaczała palcami tylko o brzeg, nie dawała rady go uchwycić.

„Raz kozie śmierć” pomyślała , zgięła lekko nogi i wybiła się do góry. Jak się jej nie uda, to pobiegnie do ogrodzenia, a potem do lasu.

Na razie jednak miała nadzieje złapać się krawędzi, podciągnąć się i wejść na dach składziku. Stamtąd rozejrzy się, zorientuje w sytuacji. Ustali drogę ucieczki. Na pewno nie będzie biegła nad jezioro, stamtąd dochodził dźwięk bębnów, to raz, a dwa – w wodzie łatwiej kogoś dopaść, podtopić. Nie chciała ryzykować.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 23-10-2012, 20:51   #57
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
- Terry... walnij go w łeb teraz! - krzyknąłem i próbowałem włożyć palce w oczodoły tego szalonego sukinsyna. Plan był żaden, bo ten tu psychopata jest opanowany przez starożytne duchy jakichś chujków mujków i nie ma co z tym dyskutować. Bill jest pewnie jednym z nich, a to twardy palant. Czas pewnie umierać, ale nic to - próbuję walczyć dalej. Później oczywiście razem z Terry wróci na ten cholerny dach, z którego zszedł na jakieś bohaterskie mambo dżambo, ale przynajmniej jak już umrze to trafi do nieba, a nie do piekła. Czymże są dobra materialne, gdy chodzi o duszę ludzką? Dobra materialne takie jak ciało. Nie mam problemu umierać za sprawę i jeżeli Terry nie da rady go ogłuszyć (czy zabić, bo i do tego będę ją gorąco namawiał) to chyba powiem jej, żeby uciekała na dach i czekała do poranka, bo to szaleństwo będzie trwało tylko przez noc. Próbuję mu wydłubać oczy, a potem palcami przebić się przez oczodoły do mózgu i zabić go tym wspaniałym stylem wypatroszonego żywego trupa jaki widziałem kiedyś w jednym z filmów o zombie.
 
Anonim jest offline  
Stary 24-10-2012, 23:13   #58
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Strach i groza zataczały coraz większe kręgi. Chyba już wszyscy obozowicze wiedzieli, że coś jest nie tak. Jest kurewsko nie tak, jak powinno być na szkolnym obozie.
Na domiar złego wyglądało na to, że nikt nie panuje nad tym co się dzieje.

Luther „GoGo” Cottonfield
Dwaj chłopcy na plaży, którzy uciekli tam, by znaleźć bezpieczną przystań musiało teraz walczyć o życie i to dosłownie.
Luther stał na przeciwko obłąkanej dziewczynki. Jej zakrwawione dłonie jasno pokazywały, co przed chwilą musiała robić. I choć wyglądało to na czyste szaleństwo, to GoGo nie zamierzał się mu poddawać. Za bardzo cenił swoje życie, by je skończyć w jakimś lesie na końcu świata.
W dłonie chwycił pewnie pagaj i przyjął bojową pozycję. Był gotowy się bronić. Wiedział, że żarty (jeżeli kiedykolwiek ktoś tutaj żartował) dawno się skończyły. Teraz trzeba było walczyć o życie. Przetrwają tylko najsilniejsi, jak mawiał ich nauczyciel od biologii.
Dziewczynka nie przestraszyła się Luther. Wręcz przeciwnie, widząc jego bojową postawę nagle ruszyła na niego biegiem.
Chłopak był jednak przygotowany. Nie raz, nie dwa grał w baseball, więc wyprowadzenie celnego uderzenia nie sprawiło mu kłopotów.
Pióro wiosła wylądowało na szczęce dziewczynki. Trysnęła krew i gruchnęły kości. Mała wywróciła się pod siłą uderzenia. Luther za sobą usłyszał plusk wody, a po chwili szamotaninę.
Już miał ruszyć na pomoc Terlnisowi, gdy jęk dziewczynki ponownie zwrócił jego uwagę.
Mimo przestawionej w nienaturalny sposób szczęki i przetrąconego, zakrwawionego nosa wstała. Chwiała się co prawda na nogach, ale jej płonące nienawiścią oczy mówiły, że nie odpuści.
Krok za krokiem zbliżała się do Luthera.

Terlnis
Terlnis miał plan. Nie był to może plan doskonały, ale zawsze jakiś. Chłopak miał nadzieję, że pozwoli mu to ujść z życiem. A to, że właśnie walczył o życie nie budziło jego żadnych wątpliwości.
Chłopak uciekając przed opiekunem wskoczył do wody. Liczył, że ten nie wskoczy za nim.
Oj, jak bardzo się mylił.
Washington nie tylko za nim wskoczył, ale rzucił się na niego. Tylko dzięki szczęściu i temu, że był na to przygotowany Terlnis, jakoś uniknął pochwycenia i zapewne przyduszenia pod wodą.
Manewr nie był jednak doskonały. Chłopak przewrócił się i za nim wstał, to Washington był już tuż, tuż.
Terlnis zaświecił mężczyźnie w twarz latarką. To pomogło też tylko na chwilę, gdyż kierownik obozu znowu rzucił się w jego stronę i tym razem złapał go za kostkę.
Uchwyt był pewny i silny. Terlnis wiedział, że wyrwanie się z niego nie będzie łatwe.
Stał po pas w wodzie, a zanurzony dorosły mężczyzna trzymał go za kostkę.
Rzucił okiem w stronę plaży, gdzie Luther zmagał się z obłąkaną dziewczyną.

Roxie Heart
Serce Roxie biło, jak szalone. Strach podchodził jej do gardła, ale mimo to, a może właśnie przez to nie zamierzała się poddawać. Zawsze była waleczna i ambitna. Teraz stawką gry było jej życie. Tuż obok niej przechadzał się opasły, półnagi psychopatyczny morderca z siekierą.
Roxie wyszła przez okno, ale zamiast uciekać postanowiła zaryzykować i wejść na dach.
Godziny ćwiczeń nie poszły na marne. Jej ciało było nie tylko zwinne i elastyczne, ale także silne.
Dziewczyna bez problemu podciągnęła się na dach. Gdy tylko się tam znalazła, od razu tego pożałowała.
Gdyby uciekła w las lub nad jezioro pewnie oszczędzony byłby jej widok kolejnego morderstwa. A tak...
Widziała, jak pan Richards biegnie w stronę domku opiekunów. Widziała też Billa, który mimo swej tuszy także zaczął biec. Jak na takiego spaślaka poruszał się całkiem sprawnie.
Roxie wiedziała co się za chwilę stanie.
Ostrze siekiery wbiło się w plecy niczego nie spodziewającego się pana Richardsa. Nauczyciel zgiął się wpół, wyjąc wniebogłosy. Bill wyciągnął siekierę jednym szybkim pociągnięciem. Zamachnął się i uniósł mordercze narzędzie nad głowę. Pan Richards nie miał szans. Ranny próbował odczołgać się od psychopaty, ale było za późno. Ostrze siekiery rozłupało jego czaszkę niczym dojrzałego arbuza. Krew, kości i mózg trysnęły w górę niczym z jakieś makabrycznej fontanny.

Bill kopnął zwłoki i ruszył w stronę domku opiekunów.

Magdalene „Maddie” Colt
Maddie była bezpieczna. No, może w miarę bezpieczna. Wezwała pomoc i nie mogła teraz zrobić nic więcej.
A może mogła.
Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu, choćby jakieś prowizorycznej broni.
Szczęście jej dopisywało. Nie dość, że na biurku leżał długi śrubokręt, to w jednej z szuflad znalazł składany scyzoryk. To było coś.
Teraz czuła się już naprawdę bezpieczna. Uzbrojona schowała się w kąt i czekała na nadejście pomocy. Delektowała się tą chwilą spokoju i ciszy.

Nie trwała ona jednak długo.
Wrzask, jaki rozległ się niedaleko okien domku sprawił, że dreszcz przerażenia przeszedł jej po ciele.

Ktoś umarł. Kolejna ofiara szaleńca pożegnała się z życiem. Na domiar złego, morderca był tuż, tuż.

Kathy Brown
Po tym, jak zabójczyni wybiegła z domku zapanowała niezręczna cisza. Nikt się nie ruszał.
Zamordowany chłopak z rozszarpanym gardłem, leżał na ziemi w kałuży krwi.
Pierwszy z szoku ocknął się Tom Gershon, członek drużyny zapaśniczej.
W dwóch susach dopadł do drzwi i je zamknął. Kładąc palec na ustach, nakazał wszystkim ciszę.
Przerażeni nastolatkowie siadali pod ścianą w milczeniu i przerażeniu. Kathy także usiadł. Co miała robić?
Z lękiem obserwowała swoich kolegów. Szukała w oczach błysku szaleństwa jaki widziała w oczach tej dziewczyny.
I niestety, zgodnie z przysłowiem “kto szuka, ten znajdzie”, Kathy też znalazł.
Siedzący naprzeciwko niej chłopak wpatrywał się w nią bez przerwy. Na dnie jego źrenic Kathy dostrzegła iskrę, która sprawiła, że ciarki przeszły jej po plecach.

Carter
Carter przygnieciony ciałem kierowcy szarpał się i walczył. Dłonie Newmana zacisnęły się mocno na szyi chłopaka.
Ostatnie Carter zdołał powiedzieć, to:
- Terry... walnij go w łeb teraz!
Ciemność zalała mu oczy, a płuca krzyczały o tlen. Dusił się i to było przerażające. Ręce woźnego przywykłe do ciężkiej pracy, niczym imadło ściskały jego krtań.
Chłopak niczym topielec machał rękami na oślep, tak przynajmniej się zdawało.

Ostatkiem sił Carter zdołał złapać Newmana za głowę. Na oślep wymacał oczy mężczyzny i nie zastanawiając się długo wbił oba kciuki w oczodoły.
Palce zagłębiły się w oślizgłą maź, a po dłoni spłynęła ciepła ciecz. Carter poczuł się, jakby wsadził palce w żółtka od jajek.
Uścisk powoli zelżał, aż w końcu ustąpił całkowicie. Ciało mężczyzny zwiodczało i całą swoją masą przygniotło go. Chłopak czuł zawroty głowy i ciężko mu było oddychać. Ostatkiem sił zwalił z siebie ciało martwego Newmana. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał przed siebie.
Nad nim stała jego ukochana Terry. W jej wzroku było jednak coś, co sprawiło, że Carter pożałował swojej wygranej. Na dnie oczu Terry czaiło się szaleństwo, które promieniowało z ich kierowcy i woźnego. To było przerażające, tym bardziej, że dziewczyna stała nad nim ściskając w dłoni gruby kij.
Carter chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Jego krtań była poważnie uszkodzona i uniemożliwiała mówienie.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 24-10-2012 o 23:24.
Pinhead jest offline  
Stary 28-10-2012, 16:34   #59
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Gdyby tylko Bóg zechciał jej wysłuchać i pieprznąć piorunem w tego obmierzłego grubasa, zetrzeć go z powierzchni ziemi, zrobić pieprzone cokolwiek, by nie musiała martwić się o swoje życie, a raczej przedwczesną śmierć. Ale nie, to byłoby zbyt oczywistym znakiem, że nie ma ludzkości, w osobie Maddie, gdzieś. Że mu zależy. Że dba o swoje owieczki.

ZARAZ! Nie! Nieważne, nic nie mówiła, nie myślała! „Kocham Boga! Kocham Boga! Och, kurwa, jak ja Cię, Boże, kocham! Pamiętaj o tym!”. Omal nie pozbawiła się wiecznego spacerku po niebie. Odmówiła szybko „Ojcze nasz”, tak na wszelki wypadek, ściskając w ręku zdobycze, przypomniała sobie, żeby za nie podziękować wiekuistej mądrości i skuliła się mocniej w swoim kącie.

The Creeper

Wtedy usłyszała kolejny wrzask, nic nowego, ale ten odezwał się jakoś... blisko. Za blisko. Podniosła głowę i krew odpłynęła jej z twarzy. Grubas. Szedł prosto na nią. Pieprzyć. Pieprzyć. PIEPRZYĆ! „Idź zabijać kogoś innego. Jest taka jedna grubaska z trzeciej klasy, będzie chlupotała! Idź sobie stąąąąąąąd!”, zawyła w myślach. „Coś się uczepił mnie? Jest jeszcze wiele innych bachorów!”.

A jednak wyczołgała się bardzo ostrożnie pod przyległą do drzwi ścianę i przesuwała się powolutku do okna wychodzącego na tyły budynku. W zasadzie mogła wiać w las... Do wyjścia z obozu nie miała daleko, ledwie paręnaście kroków. Potarła buzię nerwowo, boleśnie wpijając palce w policzki. Facet w radiu kazał się jej nie ruszać. Ale to nie jemu w kark dyszała ponadtrzystufuntowa świnia rzeźna... Rzeźnik. Miała czekać, aż przylezie, a potem co? „Proszę mnie nie zabijać, bo niedługo przyjedzie policja i chcę zostać opisana w gazetach jako bohaterka”? To było jakieś rozwiązanie, ale i tak najprawdopodobniej jej truchło zawisłoby na gałęzi. Przynajmniej wtedy już nikt nie posądzałby jej o głupie żarty...

No cóż, ale coś musi zrobić, a póki co najmądrzej byłoby spierdzielać z miejsca przestępstwa. W las. Chyba... Nie. Najpierw przez okno na dach. To nie mogło sprawić jej wielu problemów, nawet z rozwaloną ręką. Rozejrzy się, dowie co i jak, może nawet dojrzy nadjeżdżający radiowóz... A autobus? Gdzie on jest? Co prawda prawko miała tylko na zwykłe samochody, ale przecież nie mogło się to jakoś bardzo różnić, prawda? To jest plan. Dach, rozglądamy się i będziemy wiedzieć, co robić. No a na dach ten grubas się nie wespnie, a lewi... o nie nie nie! Nie pomyślała tego! Wcale! A jakby się zbliżył do krawędzi, to dostanie takiego kopa w ryj, że się cofnie do czasów niemowlęcych!
 
Sileana jest offline  
Stary 30-10-2012, 15:52   #60
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Luther walczył o życie! Pierwszy raz w swojej młodej egzystencji.

Owszem, zdarzało mu się brać udział w bójkach. Wtedy jednak najczęściej korzystał z pierwszej nadarzającej się sposobności, aby wziąć nogi za pas i zniknąć z oczu prześladowcą. A potem, kiedy skończył trzynaście lat, GoGo poznał Monkeya i jego życie się odmieniło. W końcu kto ruszyłby czarnoskórego chłopaka, który miał konszachty z gangami? Nikt rozsądny.

Przez chwilę po zadanym ciosie pagajem Luther przyglądał się dziewczynie. Zdziwił się, że cios na płask, wywarł na niej tak koszmarny efekt i o mało nie puścił pawia widząc, jak wiosło przefasonowało tej białej, morderczej lasce buźkę. Owszem, wychował się na dzielnicy, gdzie rany postrzałowe i od noży były normą, ale ta wyglądała nad wyraz paskudnie. Aż dziw, że miał taką parę w łapsku. To chyba przez ten okres dojrzewania, bo innego wytłumaczenia nie widział.

Zdziwił się, kiedy – zamiast grzecznie sobie leżeć po takim „liściu”, laska podniosła się i kontynuowała marsz w jego stronę, niczym jakiś potwór z horrorów dla tępych białasów. Było jasne, że albo zatłucze ją wiosłem na amen, zamieniając mózgownicę w krwawą paćkę, albo zastosuje strategię, którą stosował w tego typu walkach – zwieje. Wiązałoby się to jednak z porzuceniem łodzi. A w tym przypadku łódź dla Luthera stanowiła nadzieję na ocalenie. Bo co zrobi? Pobiegnie pomiędzy budynki obozu licząc na to, że tłuścioch w skórzanych galotach i z siekierą mu odpuści? Że go nie dorwie?

Mała szansa. Mógł zwiać w las. I znając swojego pecha naciąć się na morderczego spaślaka gdzieś pomiędzy drzewami. Albo najzwyczajniej świecie złamać sobie nogę i zdechnąć tam, gdzieś w krzakach. Albo, znając jego pecha, zostać pożartym przez wilki, lisy, kuny i inne wiewiórki.

Pierdolił to!

Wybrał bramkę numer A z pewną modyfikacją zasad gry.

Skoro miał taką parę w łapie, a wiosło okazało się narzędziem zniszczenia i zagłady porównywalnym z toporem spasionego szaleńca, GoGo postanowił wykorzystać ten atut w dalszej strategii walki.

Zejść z linii ataku krzywogębnej lasce. Zejść nisko i pierdzielnąć ją raz jeszcze. Najpierw po łapskach – z przetrąconymi nie będzie już taka harda, a potem raz a porządnie w nogę. Kiedy połamie jej kulasa, będzie mógł spokojnie dokończyć sprawę wiosłem. Nie chciał jej zabijać. Może miała okres lub PMS-a, że się tak wkurwiła. Nie jej wina. Laski tak mają i już. Nikt nigdy nie pojmie czemu. Chciał tylko ogłuszyć.

Jeśli upora się szybko z krwawą laką, weźmie się za opiekuna i pomoże Terlisowi. Muszą się dostać łodzią na jezioro. Muszą! Z dala od tych, którym odbiła szajba i z dala od tłuściocha z pomalowaną facjatą i przyciasnymi, skórzanymi gatkami.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172