Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2012, 20:03   #41
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Czas niemalże się zatrzymał!

Hałas zatrzaskiwanych drzwi samochodowych był jak zapalnik nowoczesnej machiny manipulujące czasem rodem z dzieł Herberta George'a Wellsa.
Wilga czuł się jak powieściowy Podróżnik w Czasie zasiadający na niewygodnym krześle.

Przez umysł przeleciała mu błyskawiczna myśl, że on zazwyczaj zasiada na podobnych siedziskach. Wyjątkiem była dwudziestoletnia przerwa, lecz wszystko powróciło do wątpliwie komfortowej normy.




Obrazy poddawane gwałtownej fuzji ze słowami i dźwiękami podpowiadały makabryczne rozwiązania.
Oto jego Wellsowe krzesło wprost z Time Machine. Sam zaprzągł się do niego, zakładając sobie homonto umysłowe.

Może miał je każdy? Bez wyjątku i tylko on z racji ponadprzeciętnego wykształcenia implikującego zwiększoną sprawność umysłową dostrzegał niesatysfakcjonujące, gombrowiczowskie role?

Szczekaj piesku, chłopie bezmyślny! Jam jest Prusak twój, któren gra ci, byś tańczyć mógł jako tylko mi się spodoba!
Ja cię w rolach obsadzam jako pan twój i władca.

Niedoczekanie twoje wąsie kwadratowy! Ja na Wellsowym fotelu zasiadam i gram w komuchowską ruletkę. Siadaj. Dołącz!

Bez wahania pociągnie za dźwignię dokładając wszelkich starań, by energia przepłynęła mechanizmy uruchamiając zębatki tworu doktora Wiktora Frankensteina.
Hitler mógł kontrolować wszystko, co rozumie i zna, ale nie może kontrolować czegoś, o czym nie ma pojęcia. Nieznane jest poza zasięgiem umysłów ludzkich, zaś ci dochodzą do tworzenia nieznanego poprzez przedmioty znane oraz własną wyobraźnię.

Pora zniszczyć Niemcy. Czas posyłać po grabarza, by dół dla Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich kopać zaczął.

Gdy wróg przeważa prawie na wszystkich polach z punktu widzenia strategii i taktyki najlepszym wyjściem jest długotrwała partyzantka, lecz nikt nie powiedział, iż nie ma innych punktów widzenia.
Należało przenieść bitwę na pole, gdzie można uderzyć z zaskoczenia środkami przeważającymi nad mocą wroga.

Oto jego Wellsowa droga. Musiał jedynie odzyskać kontrolę, którą ci idioci przypadkowo uzyskali.
Trzymali ją zadziwiająco kurczowo. Trupy też miały skurcze pośmiertne, tylko czemu te skurcze odbywały się coraz większym zaciskiem na jego gardle?
Czemu dusząc jego dusili też innych?

Patrzył na powoli poruszającą się babcię Annę, wnuczkę Elizę i jej znajomego. Nie mogli pomóc Albertowi. On jednak mógł postarać się pomóc im.

Wszczęcie strzelaniny czy jakiejkolwiek walki nie miało sensu. Było ich zbyt wielu na walkę w szczególności, że za kilka chwil przybyliby następni.
Pozwolenie na rozstrzelanie się nie było najlepszym rozwiązaniem podczas wojny.
Być może mieszkanie posiadało jakieś kryjówki, ale w przypadku ich odkrycia przez żołnierzy niemieckich jego obecność tylko pogorszyłaby sprawę.

-Jak mnie tu zobaczą, to koniec dla was-rzucił pospiesznie.

Wybiegł na klatkę schodową zakładając płaszcz. Zdążył jeszcze postawić kołnierz jak najbardziej chowając się w swym ubraniu.
Musiał się stąd wydostać!

-Halt! Halt!

Do niego czy nie do niego?
Żadna różnica. Jeśli do niego, to zatrzymanie oznacza tylko jedno. Za brak zatrzymania groziła jedynie śmierć. Korzystniejsze wyjście.
Jeśli nie do niego, to może kontynuować bez przeszkód.

Wskoczył w bramę, na sąsiednie podwórko, strzał!
Jednak o niego im chodziło.

Pędził ile sił w nogach! Już dawno tak nie biegł. Ostatnio wtedy, kiedy po raz ostatni miał kontakt z własnym bratem.
Przyspieszył, choć wydawało się to niemożliwe! Myśl o Januszu, wyrzut adrenaliny, pościg dodawały sił. I złość.

Żyj za nas dwóch.

Taki miał zamiar. Energia rozsadzała go od środka!
Wbiegł w kolejną bramę z jednym planem - jak najwięcej nieprzewidzianych ruchów oraz zakrętów!

Żył i dlatego oni musieli umrzeć!

Zwolnił dysząc ciężko, lecz nie zatrzymał się. Dalej kluczył Warszawskimi ulicami, zaś jego ciałem od czasu do czasu wstrząsały pokasływania.
Nie wiedział gdzie szedł. Niemniej jednak szedł dalej.

Wszedł do kawiarni z nieco spokojniejszym oddechem, jak szary obywatel pragnący napić się czegoś ciepłego podczas deszczowego, przygnębiającego dnia.
U zamyślonej, smętnej ekspedientki zamówił herbatę, a kiedy usiadł w rogu sali wlepił spojrzenie w niebo. Dla niepoznaki.

Obserwował ulice przez blisko pół godziny rozmyślając nad kolejnym posunięciem.
Ciocia Monika była drogą awaryjną, ostatecznością. Czy to była taka właśnie chwila?

***




Park Praski nocą był stosunkowo bezpiecznym miejscem. Ze względu na ograniczoną widoczność. Z łatwością mógł za pomogą trzech kroków skryć się przed niepożądanymi oczami.

Podrapał się po czole.
Pierwszym krokiem w jego wizji było odnalezienie człowieka, który wie o skradzionym jemu i Małemu Jackowi urządzenia kluczowego do kolejnego elementu wizji polegającej na ulepszeniu projektu samego Nikoli Tesli.
Wiedział nawet w jaki sposób to zrobić, lecz była do tego potrzebna pomoc Karpińskiego oraz jego genialnej maszyny.

Ponadto wiedział kto może wiedzieć coś o przedmiotach wynoszonych z tajnej pracowni w piwnicy.
Dlatego właśnie przybył do tego Parku późną nocą. Niby niechcący przechodząc za dnia blisko tak bolesnego miejsca przysiadł przy stoliku kawiarni.
Czekał długo nim właściwy człowiek wyszedł zza zakrętu zmierzając do własnego domu.

Obaj niezwykle zgodnie wzajemnie się nie zauważali, lecz przechodząc obok Albert potrącił mężczyznę. W kieszeni Filipa znalazła się mała karteczka wskazująca datę, miejsce oraz godzinę.
Park Praski. Godzina 1 w nocy.

Nagle usłyszał trzy stuknięcia kasztanem o korę. Naturalny odgłos równie dobrze mogący pochodzić od zwierząt, gdyby nie ustalony porządek.
W odpowiedzi połamał gałązkę na kilka części. Łamane drewno trzeszczało jako sygnał.

-Sprzęgło?

-Oko?-zapytał Inżynier.

-Czego chcesz? Mam nadzieję, że to ważne, bo jak nie to własnoręcznie wydam cię Niemcom-warknął Filip.
Od zawsze był zgryźliwym typem, ale gdyby chciał komukolwiek wydać Wilgę, to zrobiłby to już wielokrotnie, bo była ku temu okazja.

-Informacji. Gdzie zabrali moje rzeczy? Wiesz o co chodzi.

-Nie mam pojęcia. Widziałem, że wynoszą, powiadomiłem Małego Jacka i tyle. Dobrowolnie ryzykuję dla was już drugi raz, więc doceńcie to. Obaj. Cześć i powodzenia-powiedział ostrożnie wychylając się z cienia drzewa.

-Kto to może wiedzieć?
Albert nie zwracał najmniejszej uwagi na to, iż tamten zbierał się do odejścia.

-Cholera go wie. Ludzie nie chcą wychylać się z własnymi informacjami, bo to może ich kosztować głowę... Dobra... Zerknij jutro przed południem do skrzynki kontaktowej. Może uda mi się dowiedzieć. Trzymaj się i nie daj się zabić-machnął ręką na pożegnanie.
Tym razem Inżynier go nie powstrzymywał.

-Ty też, Oko...

***

Hałas miasta obudził mężczyznę opatulonego własnym płaszczem odwróconym na lewą stronę.
Od kiedy otworzył oczy czuł się fatalnie, natomiast do paskudnego humoru dołączyła również irytacja. Na szumiący wiatr. Na płynącą Wisłę. Na trawę pod palcami.
Sen pod mostem nie był najlepszym pomysłem na podniesienie na podtrzymywanie nadziei na przyszłość.

-Świeży?-usłyszał zachrypnięty głos, a kiedy się obejrzał, dostrzegł brodatą postać starszego, pomarszczonego mężczyzny w zaniedbanych, brudnych ubraniach.

-Można tak powiedzieć-burknął.

-Przyzwyczaisz się. Najtrudniej zacząć, a dalej już leci-powiedział bezdomny i siadając koło Alberta poklepał go po ramieniu.
Obaj w milczeniu wpatrywali się w płynącą wodę. Żałośni i bezradni.

-Nie jesteśmy bezradni-rzekł do siebie Inżynier, zaś za moment poczuł na sobie spojrzenie pełne politowania.
Jednakże nie obchodziło go to. W jego umyśle wykiełkował nowy pomysł.

-Jesteśmy...

-Nie jesteśmy. Dużo nas jest w Warszawie?

-Sporo. Co ci chodzi po głowie?-zapytał nieznajomy widząc przypływ zapału w oczach Wilgi, który nagle zdał sobie sprawę z istnienia Niewidzialnych Ludzi!
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline