Noc minęła spokojnie.
Po śniadaniu (którym - w przeciwieństwie do kolacji - Tarin się z nikim nie dzielił), ruszyli w drogę pełną przygód.
Co prawda natrafienie na dwójkę wisielców trudno było nazwać przygodą, ale na bezrybiu...
- Ilu ich było? - Tarin zwrócił się z pytaniem do Foraghora.
- Ilu? Dwóch, widzisz przecież - odparł Foraghor, udając głupca. A może nie udawał?
- Tych, co powiesili tę dwójkę - wyjaśnił Tarin.
- Aaaa - w inteligentny sposób wypyszczył się barbarzyńca. - Kto by tam liczył tych brudasów.
Tarin uznał, że pytanie, czy Foraghor umie liczyć byłoby nietaktem...
- Ano parę tuzinów - sprecyzował tropiciel. - Przyszli od strony Silverymoon, łazili tutaj w te i wewte, jakby chcieli zadeptać własne ślady. Jak pies, co chce złapać własny ogon. No a potem poszli tam. - Machnął ręką w stronę gór. - Tam, gdzie inni.
Tarin rozejrzał się dokoła, usiłując znaleźć jakikolwiek powód, dla którego orki miałyby tu się zatrzymać na dłużej, ale poza dwoma wisielcami nic nie znalazł.
Pozostawało pochować biedaków i ruszyć dalej.
***
Pojawienie się pastuszków poirytowany Raetar podsumował wściekłą wypowiedzią.
- Na litość bogów, niech no ktoś zapłaci tym biedakom za ubite zwierzę... Wypadałoby, by uczynił to myśliwy.
I tu zimny, niemalże lodowaty wzrok maga skupił się na Foraghorze. Także Łotrzycy lico powiało mrozem w stronę barbarzyńcy. Udaremniło to szansę pozytywnego kontaktu z pasterzami, i jakiekolwiek, ale jednak korzyści z tego.
- Ja zapłacę - powiedział Tarin. Raetar był jak zwykle pełen mądrości życiowych... od których realizacji był bardzo daleko. - Chociaż nie jest dobrym zwyczajem pokazywać, że się ma złoto przy sobie.
Ruszył w stronę, gdzie zniknęli pasterze. Przejechał kilkanaście metrów. Sięgnął do sakiewki, wyciągnął kilka srebrnych monet i rzucił na ziemię. Potem wrócił do reszty towarzystwa.
- Złoto w tej dziczy nic nie znaczy, nie zapełni im brzuchów. Jednak nadal mają dość zwierząt by przeżyć. Nie każdy w mieście może powiedzieć to samo.- dodał Wulfram - Orki zabrały by im wszystko - zakończył ponuro.
- W tej sytuacji srebro im się przyda - stwierdził Tarin. - Nie z samych owiec żyje człowiek, a oni z pewnością od czasu do czasu odwiedzają miasto i sprzedają owce, mięso lub wełnę. Będą mieli trochę mniej pracy.
- O ile wcześniej nie zginą.- krótko stwierdził jednooki - Ich los to nie nasz problem, ruszajmy i nie opóźniajmy.
- W każdym razie nie zginą z głodu i nie przez nas - stwierdził Tarin. - Jedźmy. -W rzyci mam wasze moralne dylematy i filozoficzne popierdułki.- warknął wściekle Samotnik komentując tę o rozmowę o relatywnej wartości złota.- Nie zamiaru szlachtować byle kmiotków, tylko dlatego, że barbarzyńcy zachciało się jagnięciny bez spytania właściciela o pozwolenie.
Tarin spojrzał na Raetara jak na idiotę, którym ten z pewnością był. A może był przygłuchy? Kto mówił o szlachtowaniu kogokolwiek? Prócz orków...
- Nie wiem co się tak unosicie, w końcu to tylko pieprzona przekąska - Wzruszył ramionami barbarzyńca - Te pastuchy na pewno od tego nie zemrą...
A po “pastuchach” nie było ani śladu...
I osiłek dupa, gdy pastuchów kupa, pomyślał Tarin.
- Pastuchy nie pastuchy, ale nie orki czy gobliny - powiedział na głos. - Mogą mieć kompanów w okolicy, a po co oberwać strzałą od swoich?Poza tym możliwe, że będziemy tędy wracać.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 30-10-2012 o 22:11.
|