Yngvar wciąż odczuwał na sobie nieprzyjemne skutki walki z kocurem. Zadrapania szczypały piekielnie, jakby bestia nosiła jakiś naturalny jad w swoich diablo ostrych pazurach. Ból i wyczerpanie zmusiły górala do podjęcia decyzji o odpoczynku. Osunął się po kolumnie do pozycji siedzącej i gdy już ulokował tyłek na ziemi stęknął głośno. W tym ułożeniu ciała, mięśnie nie walczyły już tak mocno z grawitacją, jak podczas stania. Meintyńczyk odczuł wyraźną ulgę. Nie mając nic lepszego do roboty, zaczął myśleć. Mógł albo wyjść na spotkanie magom, uciekać stąd w cholerę lub ewentualnie zostać tutaj i czekać na zbawienie. Pierwsza opcja była najciekawsza, ale także najniebezpieczniejsza. Pojedynki magia kontra biała zwykle kończą się tak samo jak pojedynki papier kontra kamień w pewnej dziecięcej zabawie. Z tą subtelną różnicą, że stawki tych zmagań są zupełnie z innej bajki. Ucieczka wyglądała na dość rozsądną opcję. Jednak odrzucił ją z dwóch powodów. Po pierwsze nie wiedział gdzie mógłby pójść i co ze sobą zrobić, a po drugie był jakimś pederastą, żeby uciekać w popłochu przed wrogami. A więc postawił na ostatnią z możliwości, a mianowicie nie robienie niczego.
Wytrzymał góra dwie sekundy. A może to się nazywało minuty? Yngvar nigdy nie był prymusem z matematyki(w sumie to w niczym nie był orłem) i pokrewnych nauk, więc nie przejmował się zegarkowymi pierdołami. Jakoś tak się stało, że od zawsze był człowiekiem czynu, skutkiem tego ruszył do działania. Nie wiedział, czy da radę choćby i wstać, ale na pewno spróbuje. Zamierzał dotrzeć do magów i głośno zaprotestować przeciwko nocnym hałasom. Przy okazji dowiedzieć się o co w ogóle się tłuką. |