Ciemna, deszczowa noc nad Strażnicą dawnego Arnoru
Październikowa ulewa nie ustępowała. Drobne krople wody rozbryzgując się na jesiennej trawie poczęły tworzyć kałuże, które wzbierając zmieniały się w maleńkie strumyczki spływające w dół wzgórza. W stronę ciemnej linii arthadańskiego lasu.
Zaraz jednak miast wody wzgórza Arthedainu miała obmyć krew.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_jKgBEKXvtg&feature=relmfu[/MEDIA]
Córka Arlana
Modron drżała z chłodu obserwując pogrążoną w mroku wieżę. Zdecydowała się wreszcie. Przymknęła jedno oko i delikatnie wypuściła strzałę w kierunku pełznącego wśród ulewnego deszczu wroga. Pocisk poszybował wysoko w górę, a następnie opadł dwa łokcie na lewo od pleców mężczyzny nie czyniąc mu żadnej szkody. Wbił się niegroźnie w rozmokłą ziemię. Mężczyzna wzdrygnął się wyraźnie i porzuciwszy swą poprzednią taktykę, poderwał na równe nogi, a następnie rzucił w kierunku strażnicy z nożem w dłoni. Na swoje nieszczęście po paru krokach poślizgnął się na murawie i wyrżnął jak długi.
Kobieta z Beijibarów nie namyślała się więcej. Posłała w jego kierunku kolejną strzałę, a za nią następną. W napięciu oczekując na rezultat porwała leżący nieopodal sękaty konar drzewa. Tym razem strzał był skuteczny, aż za bardzo. Drugi pocisk przyszpilił prawą dłoń mężczyzny do ziemi. Trzeci zaś ugodził boleśnie w bark.
Khazad, Eothraim, Hobbit
Ci z awanturników, którzy wychynęli z suchej kryjówki w strażnicy od razu pożałowali swej decyzji. W mgnieniu oka przemokli od stóp do głów. Zrobiło się zimno. Para buchała im z ust. Woda lepiła się do włosów, utrudniając widoczność, stopy ślizgały się po rozmokłej trawie.
Wtem błysnęło raz i drugi. Z oddali od strony odległych Gór Mglistych, słychać były odgłosy grzmotów.
W tym właśnie momencie Bali w strugach deszczu dostrzegł jednego z krępych górali sunącego ku wejściu wieży. Tuż przy porosłym mchem murze.
Krasnolud ruszył mu naprzeciw z trudem utrzymując równowagę. Za brodaczem brnęli drobny Rivershower i milczący Eothraim z dalekiego Eorstanu w Rhovanionie.
Khazad z wprawą zastąpił drogę Dunlandczykowi i bez namysłu zamachnął ogromnym toporzyskiem. Tuż koło jego ucha śmignęła długa pierzasta strzała i poszybowała w kierunku człowieka z Rhudauru. Ten jednak schylił się w porę unikając pewnej śmierci.
Błysnęła kolejna błyskawica, które rozświetliła wzgórze. Na jedno uderzenie serca zrobiło się jasno jak w dzień.
W odpowiedzi z szybkością kąsającej skalnej żmii nieprzyjaciel z Rhudauru posłał sztylet w kierunku Seotha, który przebił się przez skórznię i lekko zadrasnął Eothraima w ramię. Mimo powierzchownej rany zapiekło jak od smagnięcia nahajem.
Krasnolud zaklął szpetnie na ten fortel wroga, lecz zaraz sam jedynie o cal uniknął ciosu ciężkiego dunlandzkiego topora, który z pewnością rozpłatałby go na pół. O mało co nie wpadłby na Meridiana, który próbował w tym czasie dźgnąć swym orężem górala.
- Broggha! - usłyszeli bojowy krzyk Dunlendina.
- Durin! - odparł mu syn Naina i z całą mocą swych krótkich ramion wyrżnął przeciwnika w głowę. Góral z krwawą raną na potylicy opadł bez ducha na ziemię. Meridian zdołał ugodzić brodatego mężczyznę w podbrzusze.
W tym czasie Seoth odrzucił precz wraży sztylet i dopadł do leżącego w kałuży czarnej krwi wroga. Z wściekłością uznał, że nie było co poprawiać po brodatym ludzie.
Krasnolud rozejrzał się za kolejnym przeciwnikiem i dostrzegł dwóch skradających się z drugiej strony wieży. Ku stojącemu w wejściu Girionowi. Nieopodal stał też Elf z długim łukiem w dłoniach.
Seoth bez namysłu rzucił się ku wrogom, lecz stracił zaraz równowagę na śliskiej trawie. To musiało go zaboleć bardziej niż draśnięcie sztyletem.
Nad nim zwinnie przeskoczył Meridian i z mieczykiem w dłoni popędził wesprzeć Gondoryjczyka.
Wejście wieży
Dwóch Ludzi ze Wzgórz zaatakowało pilnujących wejścia Elfa z Girionem. Alarif był jednak gotowy. Strzała Sindara tym razem nie chybiła celu i ugodziła jednego napastników w nogę, który niezdarnie rzucił się do ucieczki.
- Biały Diabeł... - wydarło się z ust wijącego się na ziemi człowieka, gdy dojrzał jasne włosy Szarego Elfa.
Drugi Rhudauryjczyk miał mniej szczęścia. Zimna stal człowieka z Gondoru była mniej miłosierna. Girion sparował cios topora. A następnie, niczym po trzykroć przeklęty Korsarz z Umbaru, nie siląc się na finezję, rozpruł klingą trzewia Rhudauryjczyka. Gdy nieprzyjaciel dotknął skalistej ziemi był już martwy.
===
Seoth: minus 2 punkty Kondycji