Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2012, 22:18   #19
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
13:00
Głupi francuski samochód, przy głupiej francuskiej drodze.

Ismael otworzył szybę na oścież i zapalił papierosa. Pistolety sprawdzone, noże w gotowości, można działać. Wystawił rękę z papierosem na zewnątrz i ziewnął przeciągle. - To co, snajperzy zabijają, my przechwytujemy?
- Srajperzy srabijają..
. - mruknął Daniel przecierając oczy ze znudzenia. Czekanie na nic nieróbstwo nie było w jego stylu. - Jak zaczną spierdalać, bo srajperzy okażą się patałachami, to ich rozjeżdżamy. W sensie nie snajperów tylko tych poszukiwaczy zaginionej arki.- Papieros tlił się wolno. Tak samo wolno leciał im czas. - W sumie postrzelałbym do czegoś, ile można w tym pierdolniku siedzieć. Jak myślisz, ile taki jeden kamyk kosztuje? Byłaby to niezła pamiątka.
- Diament przeciętnej wagi, w karatach to jest... wielkości dwóch czubków kciuka o naprawdę dobrej czystości? Czterdzieści tysięcy euro. Może trochę większy od kciuka... Ale takie są najczęstsze, wśród tych gustownych oczywiście. Najczęstsze są brudne okruszki. Aczkolwiek... na oko, będzie w tym worku około sto diamentów. To dużo. Może nawet równo sto... byłoby fajnie, lubię równe liczby.
- Daniel kręcił kółkiem od częstotliwości w radiu. Nie mieli żadnych płyt, prawie nigdzie nie leciało nic po angielsku, co nie jest muzyką pop, a od francuskiego zbierało mu się na odruch wymiotny.
- Hmm, przy takiej ilości nikt by się nie domyślił ani nie doliczył zaginięcia dwóch czy trzech. Co Ty na to?
Seraf spojrzał na Ismaela kątem oka. Wyprostował się na fotelu wzdychając.
- Nie ukrywam... jestem w palącej potrzebie posiadania pieniędzy, ale to raczej słaby pomysł. Powiem wręcz, że jest chujowy. Jak opchniesz diament z tej samej partii, jeśli ci się to w ogóle uda, to już ktoś się dowie i dojdzie to do szefów. Ciężko może być zwinąć, no i to nieuczciwe... znaczy wobec reszty. Nie będę cię powstrzymywał, ale tutaj na mnie nie licz. Za to mogę pomóc w ukryciu tych diamentów w Clarku. Możemy go zmusić, żeby je zjadł i tak je przemycimy. - Uśmiechnął się pod nosem, a potem nagle skrzywił. - Jejku! Jakim cudem ten gość sprawia, że tak łatwo go znielubić?!
- Angol, który we wszystkim jest najlepszy? Chyba nie muszę odpowiadać. Masz rację, to trochę kiepski pomysł z tymi diamentami. Ale kurwa, co to za stawki... -
Dopalił papierosa i wystrzelił go poza samochód. Jak ten czas się strasznie dłużył...
- Hej! On jest szkotem! - Burknął obrażony, uwidaczniając swój angielski akcent. - A ja jestem w połowie angolem... i jestem najlepszy tylko w połowie rzeczy na świecie. - Dodał uśmiechając się.
- Technicznie rzecz biorąc to z punktu widzenia biologii jesteś też w połowie kobietą... Więc sorry, but your argument is invalid. Angol... Jak ja z Tobą tutaj tyle wytrzymuje? - Podrapał się po głowie w doskonale udawanym zaskoczeniu.
- Och przecież jest milutko! Rozmawiamy, obgadujemy znajomych... brakuje herbatki, kawy i biszkoptów. - Zacisnął ręce w rękawiczkach na kierownicy. - Ale w sumie racja... niedługo ocipieję przy takim nieróbstwie.
Smętnie spojrzał na paczkę,która leżała na desce rozdzielczej.
- Ale papierosy są. To co, znowu po jednym?
- Jasne. Jak oddamy im (francuskim kolegom, czy komuś tam) śmierdzący wóz, to jak wsiądą umrą z zatrucia. - To znaczyło dziękuję, w języku Daniela gdy był znudzony, a więc i lekko poddenerwowany. Szczególnie w świetle ostatnich paru tygodni.
Odpalił papierosa i leniwie gapił się przed siebie. - Kurwa mać... Sorry winetou, męcz się sam, - Dobył z kieszeni iPoda Touch, włożył słuchawki w uszy i z uczuciem ulgi odpalił muzykę i zamknął oczy. - Czuwaj bracie i obudź za pół godziny to się zmienimy.
Daniel mruknął w odpowiedzi. A potem zaczął cichą litanię, dostatecznie cichą by Ismael nie słyszał jej przy muzyce.
- Jesteś głupim meksykańcem. Nienawidzę cię. Jesteś moim najgorszym koszmarem. Nienawidzę cię. Pewnego dnia wyrwę ci oczy. Pewnego dnia... - Ciągnął dalej uśmiechając się sam do siebie i swojego przebiegłego umysłu, pozwalającego mu na tak subtelne i cwane wyzywanie. Tak się z nim chwilę podroczył, ale skoro nie miał kto się na niego wkurzyć, znudziło mu się i gapił się w przestrzeń, paląc powoli papierosa. Szałowa praca.
- Kurwa, mam wrażenie, że mi zaraz gardło poderżniesz, - powiedział wyciągając słuchawki. - Jesteśmy w patowej sytuacji...
- Och nie! Nie bój się, nie zabijam ludzi, ani nie torturuję, których wcześniej uczciwie nie pokonałem. Zresztą... z nowej ekipy wydajesz się najbardziej... cool. Nie wiem jak wy to teraz dzieciaki mówicie. Ale to chyba tylko dlatego, że nie lubię kobiet, które ubierają się w liście i starych szkotów. Musimy czekać! Czekamy dzień, prawie dwa. Damy radę. Ostatniego kompana zabiliśmy dopiero tuż przed wyjazdem z Polski, raczej żadnemu z was nie grozi za szybkie wydalenie.
- Machnął ręką ponownie, przy okazji posyłając Southernowi pocieszający uśmiech.
- Tego nie powiedziałbym... Mamy przecież szkota w drużynie, i to niezbyt kochanego... - Wzruszył ramionami. - Różnie moze być.
- To tylko pierwsze wrażenie. Mówię ci, za parę tygodni będziemy się tulić na przywitanie. Ze starą ekipą, jak byliśmy w większym składzie to... hmm... w zasadzie albo ich nie widywałem... a jednego torturowałem...
- Zmieszał się na chwilę. - Co nie zmienia faktu, że Krzysztofa, Anetę i Dragunova lubiłem. Ten ostatni to był taki... snajper, ale w miarę znośny. Fajny bo cichy, raz czy dwa trochę mi pomógł w przeżyciu. A o ostatnim wolę nie wspominać. Myślę że damy radę. Trzeba być dobrej myśli. - Szczególnie, że był ścigany i ów pościg mógł ściągnąć na innych. Super.
-Taa, ja pracowałem zawsze solo. Przypiliło mnie z kasą i oto jestem... Eeej, tylko mi tu się nie rozklejaj, kurwa, nie chce mi się tego wysłuchiwać... Dobra, trzeba sobie jakąś rozrywkę znaleźć.
- Nie wiem jak ty, ale ja będę patrzył na wykopaliska. Bardzo mnie ciekawią techniki kopania jakie... a chuj! Już się zamykam.
- Zdjął rękawiczki i podrapał się po parudniowym zaroście. Założył ponownie.


17:15
Wciąż ten sam, upiorny samochód.
Wiadomość “możecie przystąpić do akcji” zadziałała jak impuls. Niestety oprócz insynktów iście morderczych, Daniel miał też zdrowy rozsądek, więc ani nie zaczął jechać w stronę archeologów, czy kim by tam nie byli, ani nie zaczął biec w ich stronę, by wyrwać im absolutnie każdy nerw. Tym razem “akcja” oznaczała... absolutnie nic, o ile inni niczego nie zwalą.
- Nietrafnietrafnietrafnietraf... - szeptał po cichu do Clarka.
Ismael sprawdził pistolety. Po raz już kolejny. - Zarżniemy ich czy zrobimy to na zimno? - Widać było, że i jemu nastrój się ucieszył. - Czas najwyższy działać...


Gówniana akcja, w gównianym polu. Strzelanina się zaczęła, ale Daniel, po wyjechaniu na parking nie widział nikogo, na kim mógłby skupić swą uwagę. Ismael wybiegł z wozu by dopomóc dziewczynom w ostrzale, Serafin więc musiał pozostać na straży w samochodzie, na wypadek gdyby potrzebny był szybki odwrót.

W pewnym sensie się doczekał. Krzysztof dostał i raczył o tym poinformować. Daniel liczył, że nie będzie musiał odbierać ich z samego pola walki, ale Krzysio dostał, więc stan wozu tracił na znaczeniu. Ruszył w stronę kompanów wąską, nierówną drogą. Gdy dojechał wpakował Krzyśka do samochodu i poprosił go o jego pistolet, skoro on stracił chwilowo prawą rękę. W strzelaniu Daniel nie był specjalnie szałowy, ale ogień zaporowy to zawsze coś.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline