Było coraz spokojniej. Wkrótce do uszu chłopca nie dochodziły z osady żadne wrogie dźwięki. Już po wszystkim. Musiało być po wszystkim.
Na nieboskłonie zapalały się pierwsze gwiazdy, zwiastujące nadejście nocy, wskazujące zagubionym duszom drogę do królestwa Trei. Dłoń Zafira powędrowała w stroną łańcuszka, który nosił na szyi. Palce odszukały niewielki medalion. Nigdy go nie zdejmował. -Dobranoc. – Usta wymówiły bezgłośne słowa, a on sam pogrążył się we wspomnieniach. Zanim zdążył zdać sobie sprawę jak przerażająco jest zmęczony, przemierzał już krainy snów.
Obudził się przed świtem nieco przemarznięty i obolały od twardego podłoża. Zszedł na dół i rozpalił małe ognisko. Grzejąc dłonie nad płomieniem odszukał wzrokiem Sahira. Sylwetka wilka odbijała się na tle tarczy księżyca. Stał nieruchomo na szczycie urwanych schodów. Zadzierając w milczeniu łeb obserwował odległy punkt na niebie. Dzieciak nie przypominał sobie, aby zwierzak kiedykolwiek wył do księżyca. Już w młodości musiał zrozumieć, że nie ważne jak wytrwale będzie zdzierał sobie gardło, nie usłyszy głosu martwego stada.
Chłopak opatulony opończą usiadł we framudze okna i popijając gorący, ziołowy napar, obserwował wschód słońca. Miał też dobry widok na trakt wiodący do Novioreumus. Zgadywał, że jego towarzysze powinni niedługo opuścić osadę. |