Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2012, 23:56   #15
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Samuel Kahua

Szczenię zawodziło co noc. Co noc brązowy basior przemierzał miasto starając się zwęszyć zagubionego malca. Był już w różnych miejscach, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. Pewnego razu wydawało mu się, że już je odnalazł, skowyt był tam wyraźniejszy i nawet czuł zapach. Był tego pewien, gdzieś w pobliżu musiał być jakiś wilk. Ale nie miał pewności, gdzie to jest. To była zdecydowanie zachodnia cześć miasta. Niestety po kilku dniach zniknął ten zapach. A skowyt stał się cichszy.

Nagle jakiś drażniący dźwięk dotarł do jego uszu. Basior zawył z bólu. Coś uderzyło go w głowę. Ale było to coś w miarę miękkiego, ciepłego i przyjemnie pachnącego. Dźwięk ustał. Za to zapach stał się intensywniejszy. Kahua go znał i to dobrze.

Coś ciepłego i miękkiego wylądowało na jego piersi. A potem coś zaczęło go łaskotać w nos. Samuel otworzył oczy, chociaż niechętnie. Obraz się wyostrzył. Zobaczył obracający się wentylator na tle znajomego sufitu. Odwrócił głowę i zobaczył koło siebie Tani. Przekręcił się nieznacznie i objął leżącą koło niego kobietę. Wciągnął do nosa zapach jej włosów.
Czar tej chwili przerwał kolejny natrętny odgłos budzika.

- Pora wstawać. - Rzuciła Tani i zrzuciła z siebie kołdrę. Podniosła się z łóżka. Przeciągnęła i podeszła do komody. Młody garou wiedział ,co teraz się zdarzy. Tani pochyli się, żeby wyciągnąć bieliznę z najniższej szuflady. Ale mimo to i tak przekręciła głowę, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.
- Już? - Tani, nadal pochylona, patrzyła na leżącego w jej łóżku Samuela.
- Hmmm...? - Spytał udając niewiniątko.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i dodała.
- Idę wziąć prysznic. Śniadanie robisz ty. - Wyprostowała się i wyszła z sypialni. Samuel przyglądał się jak zmysłowo kołysząc biodrami odchodzi w kierunku łazienki.

Po chwili sam podniósł się z łóżka. Potarł rękoma twarz i rozejrzał się pokoju. Koło łóżka znalazł swoje bokserki i biustonosz Tani. Innych jego rzeczy nie było w sypialni. Wyszedł na korytarz. Skarpetka. Drugiej nie było w pobliżu. Zajrzał do salonu. Bingo. Większość garderoby jego i dziewczyny też. Uśmiechnął się na widok tego twórczego nieładu i na wspomnienie okoliczności w jakich on powstał

Samuel pozbierał swoje rzeczy. A gdy podnosił swoją koszulę zauważył jakąś teczkę. Wystawała spod witryny w salonie. Wyciągnął ją.

- Co to jest? - Samuel rzucił przed Tanię teczkę opisaną “PAOPAO”. Wyleciało z niej kilka zdjęć, które Kahua zdążył sobie dokładnie obejrzeć.
- Teczka. - Odpowiedziała spokojnie.
- Ja się pytam co jest w środku?
- Co? Czytać nie umiesz? - Odparła zbierając wszystko, co powypadało z rzeczonej teczki. - Zapomniałam. Gdy pojawia się to jedno nazwisko tobie opadają klapki na oczy. - Ironia była mocno wyczuwalna w jej głosie. - Ale coś ci powiem, gdyż być może wcześniej nikt ci tego nie powiedział. - Podniosła się. - Ty masz bronić prawa. Nawet przed swoją rodziną.
- Jezu Chryste. - Samuel złapał się za głowę. Przeciągnął rękami po włosach. - Tani.
- Co? Prawda boli? - Zapytała z wyrzutem.

Może jednak kolejna kłótnia z Tani nie była miłą perspektywą? Samuel nic nie odpowiedział. Wyszedł z mieszkania detektyw Sinclair. Dobrze, że nie trzasnął drzwiami, przynajmniej nie mocno. Wsiadł do swojego auta. Odczekał chwilę aż całe napięcie opadnie choć trochę. Kahua miał swoją robotę, z której się utrzymywał i musiał się za nią zabrać.

Gdy dotarł na posterunek, Huali już wyjechał. Wrócił po kilku godzinach z prywatnym detektywem Royem Van Vleckem, który - według słów młodego - nie był zbyt rozmowny, dlatego dostał specjalne zaproszenie na posterunek.

- Proszę nam opowiedzieć o pańskiej znajomości z panią Leilani Kamano. - Zaczął spokojnie detektyw Kahua, który usiadł na krześle na przeciwko mężczyzny. Hauli stanął oparty o ścianę z założonymi rękoma.
- Nie przypominam sobie nikogo takiego. - Odparł Van Vleck.
- Panie Van Vleck, nie mam czasu ani ochoty na takie zabawy. - Samuel pochylił się nieco do przodu. - Może pobyt w naszym uroczym hotelu pomoże panu odświeżyć sobie pamięć.
- Nie bierzemy odpowiedzialności za uszkodzenia ciała, jakich można się nabawić podczas tego pobytu. - Makaio Huali uśmiechnął się wyjątkowo paskudnie. Samuel nie skomentował słów partnera.
To chyba podziałało, bo mężczyzna zaczął mówić.
- Leilani Kamano? A tak, przypomniałem sobie. Skontaktowała się ze mną jakieś trzy, nie, cztery miesiące temu. Chciała żebym odnalazł jej syna, który uciekł z domu. Znalazłem chłopaka, nie było to trudne.

- Skąd ją było stać na usługi kogoś takiego jak pan? - Huali przerwał detektywowi.
Ten się tylko uśmiechnął.
- Też się nad tym zacząłem zastanawiać. - Potarł ręką kilkudniowy zarost i rozluźnił nieco krawat. - Ja nie jestem instytucją charytatywną, ja się utrzymuję z tego. A opłat w naturze nie przyjmuję.
- Ciekawe. - Rzucił Hauli i obaj uśmiechnęli się obleśnie.
- I co było dalej. - Samuel zganił partnera spojrzeniem.
- Babkę stać na to, ma konto z okrągłą sumką. Pół miliona.
Obaj policjanci nie kryli zdziwienia.
- Też tak zareagowałem. - Widać Van Vleck był zadowolony z siebie.
- Ale pani Kamano twierdzi, że nie ustalił pan adresu chłopca. - Młody garou kontynuował.
Detektyw nie odezwał się.
- Ma pan ten adres czy nie? - Samuel nie miał ochoty na zgadywanki.
- Jak już mówiłem, nie jestem instytucją charytatywną.
- I chciał pan od niej więcej wyciągnąć? - Huali zadał to pytanie.
- Skoro tak kocha syna, to może zapłacić, prawda? - Prywatny detektyw uśmiechnął się udając niewiniątko.
- Gdzie chłopak mieszka? - Samuel chciał już zakończyć ten teatrzyk.
- Na Alokele St. - Odparł Van Vleck.
- Niezbyt ciekawa okolica. - Stwierdził fakt oczywisty młodszy z policjantów.
- A skąd pani Kamano dowiedziała się, że jej syn jest w szpitalu?
- Nie jestem aż takim potworem. - Odparł.
- Coś jeszcze? - Kahua zapytał w końcu.
- Raczej nie. Miałem tylko odnaleźć chłopaka.
- Dobrze. - Samuel popatrzył na swojego partnera.
- To znaczy, że jestem wolny? - Spytał prywatny detektyw.
- Mój partner pojedzie z panem po wszystko, co pan zebrał na temat syna pani Kamano.
Roy Van Vleck nie miał raczej wyboru, musiał się na to zgodzić.

Hauli pojechał z prywatnym detektywem, a Kahua zajął się przygotowywaniem wniosków o udostępnienie danych klienta. Oczywiście nie mieli powodu nie wierzyć prywatnemu detektywowi, ale dane potwierdzone przez bank zawsze są wiarygodniejsze.

***

Kolejna noc i ciągle ten sam sen. Brązowy basior przemierzał umarłe miasto w poszukiwaniu... no właśnie czego? On słyszał tylko skowyt szczeniaka. Nie miał jednak pewności, czy tam w ogóle jest ktokolwiek. Czy może duchy bawią się z nim tylko? Zmęczony usiadł na chwilę. Nie widział tarczy księżyca, gdyż przykrywała ją gęsta warstwa chmur, nie były to jednak skupiska pary wodnej. Samuel zawył żałośnie do Luny. Gdzieś w oddali opowiedział mu inny wilk, ale nie szczenię, którego poszukiwał. Gdy nieznajomy pojawił się w polu widzenia, sierść na karku brązowego wilka zjeżyła się. Nowy nie miał żadnego zapachu, a przecież powinien było go już wyczuć i to dawno. Nieznajomy wilk zawył zapraszając Samuela na wspólną wyprawę...

Budzik odezwał się, obwieszczając światu, a przede wszystkim Samuelowi, że nastał nowy dzień i pora wstać.

Po porannej toalecie i kilku tostach popitych kawą, Kahua siedząc w swoim wozie jechał na posterunek. Na miejscu czekał na niego raport z przesłuchania prywatnego detektywa z załączonymi do niego dowodami w postaci materiałów zebranych przez Van Vlecka dotyczących pani Kamano i jej syna. Wprawdzie detektyw bardziej zajmował się samą panią Kamano niż chłopakiem, ale i o nim można było się dowiedzieć kilku rzeczy. Samuel pogrążył się w ich lekturze.

- Samuel. - Podniesiony nieco głos Makaio oderwał go od czytania. - Mamy wezwanie.
- Gdzie? - Garou zamknął teczkę i podniósł się.
- Na uniwersytet. Znaleźli tam nartkotyki, nasze ulubione. - Jego partner wyprzedził ewentualne pytanie.

Tani zobaczył na korytarzu. Odwróciła ostentacyjnie wzrok, kierując się do jednego z pokojów przesłuchań, za nią podążali Aotea Mathews i James Aolani. Mężczyzna wyglądał jakby stoczył dwunastorunodwa walkę z Mikem Tysonem co najmniej.

Kahua nie miał jednak czasu na dowiadywanie się o co chodzi. Miał swoje śledztwo na głowie. Chociaż mocno go zastanawiało, co jeden z krewniaków w towarzystwie garou, pani prawnik, robi na posterunku. Dodając do tego fakt, iż prowadzącym śledztwo była Sinclair, można było wysnuć wnioski, że nie jest najlepiej.

Na szczęście dla Samuela jego partner właśnie zaparkował. Kilka wozów policyjnych już tam stało. Umundurowani funkcjonariusze kręcili się w pobliżu.

Huali, z nakazem w ręku, miał odnaleźć i przeszukać szafkę studenta, który zemdlał na wykładzie, a w którego krwi wykryto w szpitalu spore ilości Pocałunku Kanaloa. Aż cud, że tak szybko ów nakaz udało im się dostać. Kahua natomiast chciał porozmawiać z prowadzącym zajęcia, na których zasłabł, jak się później okazało z przedawkowania, student.

Pokój doktora Kaewe odnalazł bez problemu. Zapukał i poczekał aż zostanie zaproszony. John Kaewe siedział za biurkiem, na którym leżało jakieś płaksie pudełko. Mężczyzna, pół Hawajczyk, wstał i podał rękę policjantowi na przywitanie.

Samuel Kahua od razu przeszedł do sedna. Chciał wiedzieć co się zdarzyło. W tym samym momencie dziwne urządzenie na biurku zaszumiało. Doktor Kaewe spojrzał na nie ze zdziwieniem.

- Pomóż mi. - Dotarł do uszu policjanta słaby głosik. Doktor Kaewe też chyba to usłyszał, gdyż był niemniej zdziwiony niż garou.

Płaskie urządzonko ponownie zaskrzypiało, po czym pojawił się nad nim obraz. Z początku pofalowany i przerywany, później jednak wszystko ustablizowało się. Księżyc świecił nad zatoką Maunalua. Księżyc w pełni. Nie sposób było pomylić zatoki z niczym innym, a to za sprawą krateru Diamond Head.

Na piaszczystą plażę skąpaną w blasku księżyca przyszedł wilk. Usiadł na piasku. Morskie fale rozbijały się tuż u łap drapieżnika, ale nie dotykały go. Wielkie błyszczące ślepia przyglądały się przez dłuższy czas skąpanemu w księżycowej poświacie granatowemu oceanowi. Wilk zaczął węszyć. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Rząd ostrych jak brzytwa kłów ukazał się, gdy drapieżnik zmarszczył nos warcząc. Oblizał nos językiem, a później zawył do księżyca. Odpowiedziała mu tylko cisza. Drapieżnik raz jeszcze wydał z siebie zawołanie. Tuż obok na plażę wyszła olbrzymia kałamarnica. Zbliżyła się do wyjącego wilka, oplotła go mackami. Przyciągnęła bliżej. A wilk wył dalej.

- Pomóż mi. Proszę. -Ponownie dało się słyszeć.
Wielki morski potwór ciągnął wilka w stronę swojego otworu gębowego.
Obraz nagle zamigotał i zniknął.

Aoatea Mathews

Aoatea pociągnęła za spust. Później kolejny raz i kolejny i jeszcze jeden. Huk przytępiały oczywiście słuchawki, ale i tak czuła jego siłę. Takie małe metalowe cacko, a tyle w nim siły. Potrafiło przynieść śmierć. Potrafiło uszkodzić ciało, tak jak uszkodziło tarczę do której strzelała. Cały magazynek wylądował w samym sercu sylwetki wyrysowanej na tekturze. Drugi w głowie wyrysowanej postaci. Młoda garou poczuła się trochę lepiej. Teraz przynajmniej mogła wrócić do domu i nie obawiać się, że przestanie nad sobą panować. Musiała być silna, to powtarzała sobie w drodze do domu.

Gdy tam dotarła, nie świeciły się już żadne światła, znakiem tego jej teściowa położyła dzieci spać. To nawet lepiej. Pani prawnik przekręciła klucz w drzwiach. Po ciuchu weszła do domu. Na paluszkach udała się do swojej sypialni. Zrzuciła ubranie z siebie i udała się pod prysznic. Jak gdyby w ten sposób mogła zmyć z siebie swoje problemy razem z całodziennym brudem. Ale to nie było takie proste. W miękkim szlafroku i z ręcznikiem na głowie udała się do kuchni. Tam czekała na nią już Kaitlin z kubkiem gorącej herbaty. Jej teściowa przytuliła ją tylko mocno i pocałował w czubek głowy.

- Wyśpij się. - Powiedziała łagodnym głosem. - Jutrzejszy dzień na pewno przyniesie coś dobrego.
Aotea chciała wierzyć w jej słowa. Tak bardzo chciała.

Rano zawiozła Tamatiego do szkoły. A później udała się do pracy. Czekały na nią już wezwania dla Jamesa Aolaniego i jej brata I`ahu. Nawet cieszyła się z natłoku pracy, przynajmniej nie będzie miała czasu rozmyślać o najgorszym.

Niestety duchy bywają niełaskawe i jeden z klientów nie stawił się w wyznaczonym terminie. Owym klientem był pan Quinn, jej sekretarka próbował się z nim skontktować, ale okazało się, że pod podanym numerem zgłasza się zupełnie ktoś inny. Ktoś kto zarzeka się, że nie ma z nim żadnego Quinna. A sekretarka zarzekała się, że dobrze spisała numer telefonu. Aotea nie miała podstaw by jej nie wierzyć, wszak dość długo współpracowały i do tej pory nie było żadnych problemów.

James Aolani zjawił się trochę wcześniej, a że Aotea miała teraz wolne, mogła go przyjąć. Pani prawnik poznała przebieg zdarzeń w “Japońskim Mieczu”.

Do restauracji weszło kilku mężczyzn. Zupełnie tam nie pasowali. Łysi, obwieszeni złotem, w dresowych spodniach i podkoszulkach na ramiączkach a’la damski bokser. Nie mówili po angielsku, przynajmniej nie między sobą. Zajęli miejsca blisko baru. A dwóch z nich podeszło do właściciela i zaczęli rozmawiać. Właściwie to nie była rozmowa. Yoshi Kobu, właściciel, kazał im się natychmiast wynosić. Raczej nie przyjęli tego po męsku, gdyż jeden z nich chwycił Japończyka za gardło. W tym momencie wtrącił się I`ahu. Co chyba nie spodobało się tamtym. A później doszło do szarpaniny i bijatyki.

James Aolani oszczędził jej raczej drastycznych opisów tego co się tam działo. I nawet stanowcze nalegania nie pomogły, nie zamierzał rozwijać tematu. Pani Mathews musiał zadowolić się tym co już uzyskała od niego. Później kilkukrotnie powtórzyli jego zeznania.

Następnego dnia, o umówionej porze stawiła się ze swoim klientem na posterunku, gdzie James Aolani miał złożyć zeznania. Dostarczyła też funkcjonariuszom stosowne zaświadczenia mówiące o tym, że drugi z jej klientów nie może w tej chwili składać wyjaśnień ze względu na stan zdrowia. Na posterunku natknęła się na znajomą twarz. Znała tego garou z widzenia.

Przesłuchanie przebiegło nawet sprawnie, może dlatego, że to detektyw Addison, a nie pyskata detektyw Sinclair, zadawał pytania. Jego partnerka siedział dziwnie spokojnie.

Niestety policja nie chciała udzielić żadnych informacji, czy już wiedzą, kto to mógł być. Zasłaniali się dobrem śledztwa.

Gdy tylko opuścili posterunek policji, zadzwoniła Kaitlin. Dyrekcja szkoły Tamatiego pilnie wzywała ją, czyli matkę. Nie było innego wyjścia jak udać się tam i dowiedzieć się, o co chodzi. Pożegnała się z klientem i wsiadła do swojego wozu.

Na miejscu okazało się, że jej synek pobił dwóch kolegów. Tamati zeznał, że stanął w obronie koleżanki, nad którą tamci się znęcali. Obaj chłopcy, ustami swoich matek, oczywiście wszystkiemu zaprzeczali. Rozmowa była o tyle trudna, że matki ofiar słabo mówiły po angielsku.Koniec końców okazało się, że dla dobra wszystkich mały Mathews powinien dziś opuścić szkołę.

Młoda garou postanowiła zatem zrobić sobie wolne, by pobyć z synem, ale wcześniej musiała udać się do biura. Jakieś niecierpiące zwłoki papiery czekały na jej podpis.

Tamati miał zostać w jej biurze, a ona wyszła pozałatwiać co trzeba. Gdy wróciła po kilku minutach, jej synek klęczał przy potłuczonej ramce na zdjęcia, a obok leżała fotografia obojga dzieci pani prawnik.
- Przepraszam mamusiu. - Zaczął się tłumaczyć. - Ja nie chciałem. Naprawdę. To było przez przypadek.

Pani Mathews już miała coś powiedzieć, gdy spostrzegła mały, podłużny, czarny przedmiot z króciutkim drutem.

 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 05-11-2012 o 18:39.
Efcia jest offline