Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2012, 00:13   #11
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze

Słowo specyficznie najlepiej oddawało jego obecny stan. Patrzył na wykonane z niebywałym kunsztem korytarze, lecz nie widział ich piękna. Był Garou wrzuconym w sam środek miejsca, które dla podobnych jego istot było wynaturzeniem. Niczym płat skóry wycięty pordzewiałym nożem. Znalazł się pośród pustyni niegdyś będącą pięknym ogrodem. Mimowolnie ogarnęło go uczucie lekkiego otępienie i smutek. Chciał je strząsnąć niczym wilk pozbywający się wody z mokrego futra. Przygryzł dolną wargę, bestia drzemiąca w jego wnętrzu zdawała się podzielać ten niepokój. Dopiero nieoczekiwane spotkanie w sali jednego z chłopców odwróciło uwagę od trapiących go myśli.

- Dzień dobry - zaczął w typowym dla siebie tonie, zważywszy na okoliczności postanowił jednak zabarwić go nieco nutą współczucia. - Nazywam się Samuel Kahua, jestem detektywem. Mój kolega to natomiast funkcjonariusz Huali. Obaj zajmujemy się sprawą wczorajszego incydentu w klubie Mystique. Muszę przyznać, że nie spodziewaliśmy się nikogo tu spotkać. Mogę wiedzieć z kim mam przyjemność?
- Dzień dobry. Leilani Kamano - przedstawiła się ścierając łzę wierzchem dłoni.

Dłuższą chwilę wpatrywał się w twarz kobiety. Zastanawiał się z kim tak naprawdę ma do czynienia. Problem z nazwiskami, który wynikł w trakcie rozmowy z recepcjonistą, do tego jej wygląd i młody wiek. Nie zdawał sobie sprawy jak długo trwał tak w bezruchu. Uratował go Makaio wyraźnie zniecierpliwiony czekaniem na kolejne pytanie partnera.

- I co łączy panią z leżącym tutaj chłopcem?
- To mój syn.
- Bardzo mi przykro - Samuel na powrót zabrał głos, nim kontynuował pozwolił sobie jednak na kilka głębszych oddechów. - O ile to nie problem chcielibyśmy zadać pani kilka pytań. Jeśli to nieodpowiednia pora możemy oczywiście ustalić jakiś termin w przeciągu najbliższych kilku dni i poprosić panią o stawienie się na posterunku.
- Mam teraz trochę czasu - odparła nieco zmieszana. - Ale o co chodzi?
- Głównie o zebranie podstawowych informacji dotyczących pani syna. Może okazać się to pomocne przy znalezieniu osoby, która sprzedała mu narkotyk i miejmy nadzieję oszczędzić innym rodzinom podobnej tragedii. Nim jednak zaczniemy chciałbym wyjaśnić jedną kwestię. Na recepcji poinformowano nas, że w bazie danych kliniki nie figuruje żaden Akamu Kamano, a tylko Akamu Hokorii. Czy to nazwisko ojca chłopca?
- Tak. Mój syn nosi nazwisko swojego ojca - jakby zawahała się przez chwilę wypowiadając ostatnie dwa wyrazy.
- Czym się zajmuje i gdzie możemy go znaleźć? - Makaio ponownie włączył się do przesłuchania, z zasady brał na siebie te mniej wygodne pytania.
- Nie... nie wiem gdzie jest teraz Sony. Od dawna go nie widziałam. Ale co to ma wspólnego z moim synem? - Patrzyła to na jednego, to na drugiego policjanta.
- To tylko podstawowe pytania - Samuel pochylił się nieco do przodu, pozwolił sobie nawet na delikatny uśmiech, w jego głowie myśli zaczęły jednak wirować. Sony Hokorii ... miał swoje podejrzenia ale nie mógł być do końca pewien, aż do teraz. - Z tego powodu musimy również wiedzieć z czego pani się utrzymuje.
- Pracuję w barze "Hualani", tu w Honolulu - była coraz bardziej zdenerwowana.
- Rozumiem - pokiwał lekko głową w geście zrozumienia. - Czy jest pani świadoma, że Akamu był aresztowany kilka dni temu za zakłócanie porządku? Kaucja została wpłacona niemalże natychmiast, ich samych reprezentowała natomiast kancelaria Von Neumann & Partners. Z całą pewnością nie trzeba mówić nic więcej. To jedna z lepszych i droższych tego typu firm na rynku.
- Z pewnością poza zasięgiem możliwości finansowych większości mieszkańców Hawajów - dodał Makaio.
- Mój syn... nie wiem... - rozpłakała się. - On... od kilku miesięcy... on... nie mieszka ze mną... ucie... nie znam jego znajomych...


Garou niejednokrotnie znajdował się w podobnej sytuacji. Przy każdym zabójstwie ktoś tracił bliskie osoby, ktoś kto prędzej czy później musiał ulec impulsom i zmienić się w targaną emocjami kukiełkę. Normalnie tego nie robił, ukrywając wszelkie emocje za murem zimnego profesjonalizmu, ale z jakiegoś powodu współczuł kobiecie. Kto wie, może dlatego że i jego wychowała samotna matka, która z jego powodu przeszła przez niemałe piekło. Przystawił sobie jedno z krzeseł i położył dłoń na ramieniu Leilani.

- Proszę się uspokoić - minęła chwila nim ponownie zabrał głos. - Jestem pewien, że kubek ciepłej herbaty może tu pomóc, prawda?

Ukryła twarz w dłoniach. Trwał tak przez dłuższą chwilę.

- Chętnie - odparła w końcu łamiącym się głosem. Wzięła kilka głębszych oddechów. Uspokoiła się. Z torebki wyciągnęła chusteczkę. Wytarła sobie nią twarz.

Detektyw obrócił głowę i posłał wymowne spojrzenie partnerowi. Ten rzecz jasna nie krył niechęci, w tej sytuacji było to jednak wszystko na co mógł sobie pozwolić. Samuel nie odezwał się ani słowem, aż do momentu powrotu Makaio. Wolał nie naciskać, w tej chwili po byle pytaniu mogła ponownie zalać się łzami. Kiedy partner wrócił i w dłoniach zrozpaczonej matki znalazł się kubek z herbatą, postanowił kontynuować przesłuchanie.

- Czy jest pani świadoma gdzie aktualnie mieszka Akamu?
- Nie - upiła trochę gorącego płynu. - Pan Van Vleck jeszcze tego nie ustalił.
- Prywatny detektyw? - Makaio nie krył zdziwienia. - Jak to możliwe, że nie był w stanie znaleźć jednego chłopaka? Honolulu nie jest tak wielkie.
- Najlepiej będzie jeśli sami się z nim skontaktujemy i dowiemy bezpośrednio u źródła - Samuel wyprostował się i raz jeszcze przyjrzał kobiecie. - Czy jest coś jeszcze o czym powinniśmy wiedzieć? Niekoniecznie odnośnie pani syna.
- Nie rozumiem? - Spojrzał zdziwiona na obu mężczyzn.
- To nic - Samuel posłał jej kolejny lekki uśmiech. - Zważywszy na sytuację musiałem zadać to pytanie.

Detektyw podniósł się z krzesła i sięgnął po swój portfel, z którego następnie wyciągnął wizytówkę.

- Gdyby przypomniało się coś jeszcze, proszę dzwonić o każdej porze - wręczył kartonik kobiecie. - Nie będziemy dłużej odwracać pani uwagi, syn bardziej jej potrzebuje.
- Oczywiście - wzięła wizytówkę i schowała do torebki nawet jej nie czytając. - Czy mam powody do obaw? Czy zostaną postawione jakieś zarzuty Akamu? - Spytała nagle jakby odzyskując możliwość logicznego myślenia.
- To pytanie do prokuratora, my zajmujemy się tylko zbieraniem dowodów - zamilkł, zdając sobie sprawę z kim rozmawia. - Przede wszystkim musi wrócić do zdrowia. Proszę nie martwić się na zapas.

Na pożegnanie skinął jej jeszcze głową i opuścił pokój. W drodze do samochodu nie zaszczycił Makaio nawet jednym spojrzeniem. Nie miał pojęcia jakim cudem wszystko stało się nagle tak skomplikowane. Naprawdę miał do czynienia z synem mężczyzny który zamordował jego kuzyna? A jeśli tak to jakie były szanse by zakończyć trwające już od ponad dekady polowanie na nieuchwytnego zabójcę? Nawet nie wiedział kiedy znalazł się w siedzeniu pasażera. Widać myśli pochłonęły go bez reszty.

- Witamy wśród żywych - cisza została wreszcie przerwana przez Makaio. - Masz zamiar zdradzić nad czym tak intensywnie myślałeś?
- To nic takiego - wstrząsnął głową jakby odganiając natrętnego robaka. - Ważniejsze jest to co musimy zrobić teraz. Oczywistym priorytetem jest znalezienie mieszkanie Akamu.

Zacisnął zęby czemu towarzyszył niezbyt przyjemny dźwięk. Nawet to imię brzmiało w jego ustach w jakich specyficzny, niepokojący sposób. Zupełnie jakby zwiastując zbliżającą się katastrofę. Spojrzał w boczne lusterko na nadal widoczny, acz stopniowo malejący, budynek kliniki odwykowej.

- To twoje zadanie Makaio. W miarę możliwości wciągnij też w sprawę tego całego detektywa. Jeśli jego reputacja jest choć trochę prawdziwa może się przydać. Ja tymczasem muszę zająć się pewną rodzinną sprawą.

Nie musiał się nawet obracać, czuł spojrzenie posłane mu przez podopiecznego. Na szczęście nie był to pierwszy raz i młody policjant wiedział, że pewnych granic lepiej nie przekraczać. W przypadku Samuela istniała w gruncie rzeczy tylko jedna, ta dotycząca jego rodziny. Reszta drogi minęła im na gadaniu o wszystkim i o niczym. Oczywiście od czasu do czasu zdarzało się wracać do tematu śledztwa, ale były to raczej luźne uwagi.

Makaio wysadził go na policyjnym parkingu. Sam wolał bowiem od razu zabrać się do pracy. Samuelowi przyszło więc zająć się robotą papierkową. Niewiarygodne jak czasochłonne było to zajęcie. Ledwie wypełnił kilka raportów i wysłał wiadomość do rodziny z prośbą o spotkanie, a słońce za oknem zdawało się powoli znikać za horyzontem. Nadgodziny … nic nowego.


Wszystko zdawało się przebiegać jak zazwyczaj. Większość ludzi znikała, chwilę później zastępowali ich ci, którzy przybyli odpracować nocną zmianę. Od czasu do czasu pojawił się jakiś hałaśliwy i wyraźnie odurzony weekendowy imprezowicz. Słowem nic co mogłoby odwrócić jego uwagę. Przynajmniej do momentu kiedy do jego uszu dotarły odgłosy sporego zamieszania. Zainteresowany, a może po prostu znudzony dotychczasowymi zajęciami, postanowił rzucić okiem.

Jak się okazało grupa funkcjonariuszy żywiołowo dyskutowała o jakimś wezwaniu. Samuel zbliżył się by usłyszeć więcej. Jak się okazało doszło do incydentu w kolejnym klubie. Tym razem chodziło o Japoński Miecz. Na szczęście nikt nie wspomniał o narkotykach, zawsze to jakieś pocieszenie. Haracze były ostatnimi czasy rzadkością, to tylko wzmocniło jego ciekawość. Potrzebował chwili by policjanci zaczęli wymieniać się nazwiskami. Przede wszystkim pary śledczych przydzielonych do sprawy - Addison i Sinclair. Widać Tani przypadało każde wezwanie związane z hawajskimi klubami. Rozmowie poświęcił jeszcze kilka chwil. Prawdę powiedziawszy wolał wrócić do swoich obowiązków, skończyć je i ruszyć w swoją stronę. Kiedy jednak obrócił się i miał udać się do biura, padło nazwisko, które z jakiegoś powodu zwróciło jego uwagę - Makena. Był niemal pewien, że gdzieś już je słyszał. Z jakiegoś jednak powodu nie był w stanie powiązać go z żadną postacią. Dopiero kiedy znowu usiadł przed komputerem z zamiarem dokończenia roboty papierkowej, jego umysł zdołał połączyć rozproszone w zakamarkach jaźni punkty. Nie miał pojęcia jak mógł od razu nie skojarzyć nazwiska z rodziną Garou mieszkającą na wyspie. Rodziło to sporo pytań, niezbyt wygodnych i przyjemnych. Zupełnie jakby już nie miał sporo na głowie …

Opuszczając posterunek żałował, że dręczących go myśli nie mógł zostawić za sobą podobnie jak komputera i sterty papierów. Wszystko to trzymało się mocniej niż rzep. Stopniowo stawał się coraz bardziej rozdrażniony. Potrzebował czegoś co odwróci jego uwagę. To nie ulegało wątpliwości. Na szczęście mógł liczyć na niezawodną w takich sytuacjach osobę. Odpalił silnik i nie czekając ani chwili ruszył w kierunku mieszkania Tani. Ostatecznie nawet kolejna kłótnia stanowiłaby miłą alternatywę.
 
Pietro jest offline  
Stary 28-10-2012, 20:00   #12
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dzień w pracy jak każdy inny... Chociaż nie, nie bardzo.

Co prawda przewalanie sterty papierów, telefonowanie po przeróżnych osobach i odbieranie poczty nadal widniało na liście najczęściej wykonywanych przez Aidana zajęć, to te kilka godzin w klinice znacznie odbiegało od tak dobrze mu znanej rutyny. Tłok go nie dziwił; odkąd narkotyki stały się najmodniejszą używką sezonu, zawsze kogoś przywozili lub wywozili.

Nie, co go zdziwiło, to obecność znajomego nazwiska na liście nowych pacjentów. Stało jak byk: Victor Jones. Jego myśli momentalnie pobiegły do Nathana. Aidan nie był pewien, czy ten nowo-przyjęty należy do jego rodziny; znał jedynie jego rodziców, a i to tylko z opowiadań. Możliwości były dwie: albo był to jakiś krewny chłopaka Kanadyjczyka, albo była to jedynie zbieżność nazwisk. Jones w końcu nie jest zbyt oryginalnym nazwiskiem.

Drugą rzeczą, która zdawała się Aidanowi dziwna, było drobne zamieszanie z tym całym Akamu i funkcjonariuszami go poszukującymi. Ives nie poświęciłby temu większej uwagi, gdyby nie to, że ów właściwe nazwisko zdawało mu się skądś znane. Hokorii... Gdzieś już to słyszał, jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Wiedział jedynie, że nie brzmiało ono ani trochę zachęcająco. Ba, gdyby nie gorący klimat Hawajów, pewnie zjeżyłoby mu włos na głowie.

Nie miał jednak czasu, by zbyt długo nad tym rozmyślać; miał wystarczająco dużo zajęć w godzinach roboczych. A jak krótka rozmowa z Katherine przez telefon już się zakończyła, miał również plany na później.

Jego siostrę najwyraźniej coś gryzło, tyle było jasne. A to, że nie chciała o tym rozmawiać przez telefon, dodatkowo zaintrygowało i odrobinę zmartwiło Aidana. Wiedział, że o wszystkim dowie się, jak już się zobaczą, ale to i tak stanowiło marną pociechę. Byli sobie niezwykle bliscy od zawsze i zawsze sobie pomagali; mogli liczyć na siebie nawzajem i nie mieli przed sobą tajemnic. No, powiedzmy, że nie mieli przed sobą tajemnic.

Podczas drogi do domu, myśli Aidana krążyły wokół tego tematu. Gdyby Kate chciała się wyżalić bądź wygadać, zrobiłaby to przez telefon. To, że chciała się spotkać świadczyło o tym, że chodzi o coś innego; potencjalnie coś niezwykle ważnego. Ives mógł tylko czekać na swoją siostrę, by się czegoś dowiedzieć.

Kiedy wrócił do domu, zaczął krzątać się po kuchni, sprzątając i zmywając naczynia. Musiał zająć czymś ręce i myśli; był niezwykle niespokojny. Jego zazwyczaj niewzruszone opanowanie szło w siną dal, kiedy chodziło o tak bliskie mu osoby.

W końcu jednak Kate przeszła przez drzwi wejściowe i Aidan w te pędy rzucił się do korytarza, zostawiając za sobą na wpół niedomyte naczynia. Jego siostra zdawała się jakaś przygaszona, zniknęła gdzieś jej pogoda ducha i zaraźliwy uśmiech. Rzadko kiedy widział ją w takim stanie, co dodatkowo nasiliło jego obawy.

Niepotrzebnie, jak się później okazało.

- Więc, o co chodzi? - Aidan odezwał się niecierpliwie, kiedy jego siostra nie kwapiła się do odezwania.

- Potrzebuję pewnych informacji. - Kate ściszyła głos. - Chodzi o dane pacjenta z kliniki, w której pracujesz. Możesz je dla mnie zdobyć?

- Mogę. - Odparł, zaintrygowany. - Ale nie byłbym sobą, gdybym nie spytał... Po co ci takie informacje?

- Jego siostra chce je przejrzeć, ale klinika nie chce ich udostępnić nawet rodzinie. - Odparła już normalnym głosem. - Twierdzą, że obowiązuje ich tajemnica.

Gdyby ktoś inny go o to poprosił, Aidan odmówiłby bez zastanowienia. Nie zaryzykowałby kariery, próbując obejść decyzję kliniki. Ale to, że osobą proszącą była jego siostra, zmieniało postać rzeczy; nie mógł jej odmówić, widząc jak jest to dla niej ważne.

- Postaram się. - Powiedział po chwili milczenia. - Ale nic nie obiecuję. Jak się nazywa ten pacjent?

- David Kirsch.

- Dam ci znać, jak tylko się czegoś dowiem.

Już teraz mógł jej powiedzieć, że ten cały Kirsch zmarł w nocy, ale po co? Klinika miała obowiązek informować rodzinę o zgonie, więc na pewno ta informacja była już im znana.

Resztę wieczora spędzili razem; obydwoje mieli trochę czasu wolnego i postanowili go wykorzystać. Ułożyli się razem na sofie w salonie i zaczęli przerzucać kanały, szukając czegoś, co jako tako nadawało się do oglądania. Co prawda uśmiech i energia wróciły do Kate, kiedy zaczęła monolog na temat jakiegoś nielubianego przez siebie osobnika, to Aidan podejrzewał, że jest to jedynie fasada. Jego siostra była w końcu o wiele trudniejsza do przejrzenia niż inne, znane mu osoby.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 29-10-2012, 03:52   #13
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Młoda Garou była w połowie drogi miedzy szkołą a domem gdy odezwała się jej komórka. Na wyświetlaczu pojawiło się : ojciec.
Zjechała na pobocze nie chcąc ryzykować wypadku lub mandatu.
- Halo? O co chodzi? - spytała zastanawiając się, co podkusiło ojca do użycia swojej Nokii. Nie cierpiała komórek.

- Aotea, córeczko. - Głos ojca był jakiś dziwny, przygaszony. Pozbawiony tej mocy. - I`ahu... trafił...do...szpitala... - Mówił łamiącym się głosem. - Operują go...

Przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
- Jak to operują, co się stało?! - Niemal krzyknęła, zaraz jednak się uspokoiła, przecież I`ahu był garou jak ona, wyjdzie ze wszystkiego cało, musi. To ostatnie było bardziej przekonaniem młodszej siostry, że przecież jej starszy brat jest najsilniejszy i nic go nie pokona. - Gdzie leży i kto z naszych się nim zajmuje? Potem powiedz jak to się stało. - wyciągnęła ze schowka na rękawiczki i inne śmieci zestaw słuchawkowy, którego niemal nigdy nie używała. Odpaliła silnik i ruszyła słuchając przez telefon sprawozdania.

- Jest w Waikiki Health Center. To był wypadek... przy pracy. - Ostatnie zdanie ojciec niemal wyszeptał. Jakby miał nadzieję, że to jedno zdanie starczy jego córce za całe wyjaśnienie.Westchnęła głęboko.

- Policja? I czy to on sprowokował ten wypadek?

- Nie, nie policja. Nie wiem kto. - Już mówił spokojniej. - To była jakaś bijatyka w barze. To nie rozmowa na telefon.

-Dobrze jadę tam, zobaczę co się dzieje, miej telefon pod ręką i kluczyki od samochodu może będziesz musiał jeździć. -
szybko się rozłączyła i zawiadomiła Kaitlin o całej sytuacji, starsza kobieta odpowiedziała tylko “O Boże.” po czym zapewniła, że zajmie się dziećmi i, że będzie się modlić za jej brata. Aoatea nie była do końca przekonana o skuteczności katolickich modlitw odmawianych za wyznawcę, de facto, szamanizmu, ale w tej sytuacji liczyła się każda pomoc

Gdy dojechała do szpitala wyskoczyła z samochodu jak oparzona, prawie łamiąc obcasy, popędziła do recepcji dowiedzieć się co gdzie i jak. Szpital Waikiki Health Center to istny labirynt, dotarcie gdziekolwiek, bez znajomości tego miejsca jest dość trudne. Pani w recepcji powiedziała jej gdzie się skierować. W poczekalni była już już cała rodzina i nie tylko, Puakea Paopao, pocieszająca siostrę, Nohea Kahalewai i Tetesuo Ochikubo. Oraz pani prokurator Paopao, która wyjaśniła, że jej siostra zjawi się niedługo. Znalazła się tam także Grace Aolani, gdyż jej mąż, James, był razem z I’ahu w “Japońskim Mieczu”. To tam ich pobito, Aoatea szybko przytuliła mamę i przywitała się ze wszystkimi, dziękując im za obecność.

- Nohea, Tetesuo mogę prosić na chwilkę na balkon? -
zapytała poważnie młoda pani prawnik chciała się dowiedzieć w co wplątał się jej brat, a Nohea powinien wiedzieć wszystko na ten temat. Tetsuo poprosiła na wypadek gdyby czyjeś nerwy zaczęły puszczać. Temperament garou zawsze należał do gorących a ta sytuacja zdecydowanie sprawę pogarszała, dlatego chciała mieć przy tej rozmowie kogoś kto powie jej stop zanim zacznie robić głupoty, albo zastopuje starszego mężczyznę zanim ten postanowi urwać jej głowę...
Obaj wymienili się pytającymi spojrzeniami, ale poszli za dziewczyną.

- Tak mi przykro. - Zaczął straszy mężczyzna. - Wierzę jednak, że twój brat z tego wyjdzie. Ma młody, silny organizm.

- Tak, I`ahu jest silny i ma szansę, a co z Jamesem? On zdaje się nie jest tak wytrzymały. I wytłumacz mi proszę co oni tam robili i dlaczego stało się to, co się stało? - spytała, mimo lekkiej ironii w głosie nadal była spokojna, może to świeże powietrze tak na nią działało?
- Może lepiej żebyś nie wiedziała?? - Wtrącił się Ochikubo.
Kahalewai uciszył go ruchem reki.

- Załatwiali interesy. Dla rodziny. - Odparł stary wilkołak. - To miło, że martwisz się również o Aolaniego. Z tego co wiem, jego uśmiech nie będzie taki promienny przez kilka tygodni. Ma też kilka połamanych żeber. Ale to nic poważnego.

Tetesuo Ochikubo szturchnął Kahlewaiego w ramię i ruchem głowy wskazał na poczekalnię. Był tam już James Aolani, podpierany przez żonę rozmawiał z innymi członkami rodziny. Jego twarz była bardzo kolorowa. Dominowały tam czerwień, poprzeplatana białymi paskami plastrów.

- Nie zdążyłem jeszcze z Jamesem porozmawiać. - Teurg nie patrzył jednak na swoją rozmówczynię. Bardziej zajmował go to działo się kilka metrów dalej. A działo się wiele bowiem przyszły jeszcze dwie osoby. Policjanci jak łatwo można było się domyśleć gdy okazali błyszczące blaszki.

Mężczyzna był blondynem, o kilkudniowym zaroście. W marynarce, ale bez krawata.



Kobieta miała długie, ciemne, kręcone włosy i coś z urody Hawajczyków.


I to ona cały czas mówiła.

- Kilka połamanych żeber to nic poważnego? To w takim razie co się stało I`ahu? - chciała powiedzieć Aoatea, jednak nim zdążyła, zauważyła policjantów. Rzuciła Noheowi tylko krótkie:
- Jeszcze nie skończyliśmy. - I szybkim krokiem podeszła do przedstawicieli prawa.

- Aoatea Mathews, kancelaria Mathews i Kanaelanii czym mogę państwu służyć? - spytała płynnie przechodząc w swój prawniczy ton, podała im swoją wizytówkę jasno dając do zrozumienia, że to z nią mają rozmawiać.

- Niewinny? - Spytała kobieta Aolaniego, ten tylko niewinnie uśmiechnął się. A przynajmniej próbował. Z opuchniętą i pokiereszowaną twarzą nie prezentował się najlepiej.

- Detektyw Sinclair. - Przedstawiła się kobieta i wyciągnęła swoją odznakę.

- Detektyw Addison. - Jej partner również okazał swoją odznakę. - Jesteśmy tu aby przesłuchać świadków napadu na bar “Japoński Miecz”

- Mam nadzieję, że rozumiecie państwo, że pan Aolani i pan Makena są klientami mojej kancelarii i nie będziecie nadwerężać ich zdrowia? -
Zimny urzędowy ton ze szczyptą ironii, to zawsze działało jak kubeł zimnej wody na zbyt popędliwych policjantów. Jakby zapalała im się w głowie lampka z napisem "ostrożnie" - Ani domagać się zeznań bez obecności ich radcy prawnego?

- Rozumie pani, że zeznania pan Aolaniego mogą nam pomóc w ujęciu sprawców? - Detektyw Sinclair równie zimnym tonem odparła.

- Spokojnie. - Odezwał się jej partner. A gdy młoda funkcjonariuszka juz otwierała usta by coś powiedzieć uciszył ją ruchem reki. - Prześlemy wezwanie pani... - Spojrzał na wizytówkę. - ...pani Mathews. Tylko zależałby nam, żeby pani klient stawił się jak najszybciej.

- Oczywiście, jak tylko jego stan zdrowia na to pozwoli, detektywie. - Posłała zimne spojrzenie w stronę pani detektyw. - Miłego dnia..

- Dziękujemy i nawzajem. - Odparł policjant.

- Do widzenia. - Jego partnerka się pożegnała.

Funkcjonariusze odeszli.
- Niezła jesteś dziecino. - James Aolani zmierzył postać pani prawnik od stóp do głowy. Nie uszło to uwagi jego żony. Szturchnęła męża znacząco o bok. Niestety biznesmen miał pecha, pani Aolani trafiła w jedno ze złamanych żeber. Mężczyzna pochylił się do przodu z jękiem, łapiąc się za urażone miejsce.

- O przepraszam kochanie. - Grace Aolani patrzyła niepewnie to na męża, to na pozostałych widzów owego cyrku. - Przepraszam cię bardzo. - Stała tak nad nim nie wiedząc jak mu pomóc.

- Nie martw się dopiero się skrzywi jak zobaczy rachunek. -
powiedziała młoda Garou do Grace po czym przeniosła spojrzenie na Jamesa. - Ale to potem, teraz chciałabym usłyszeć w jakim stanie był mój brat kiedy go widziałeś ostatnio?

James Aolani wyprostował się, chociaż to również sprawiło mu ból.
- Kochanie, możesz przynieść mi kawy? - Zwrócił się do żony. Grace kiwnęła głową i odeszła.

- Kiedy go ostatni raz widziałem jakiś gościu trenował na nim boks. - Uśmiech, który początkowo pojawił się na twarzy biznesmena szybko zniknął. - To znaczy... przepraszam... - Aolani chyba zrozumiał swój nietakt.

- Po prostu powiedz mi jak bardzo jest źle. - powiedziała Aoatea zaciskając zęby. - Czy według ciebie potrzeba bardziej... Duchowego wsparcia? Bo jeśli tak to zaraz załatwię wejściówkę na salę operacyjną żeby ktoś- tu spojrzała wymownie na Nohea - mógł mu udzielić owego wsparcia.

- Karetka zabrała go nieprzytomnego. - James spojrzał pytająco na starego wilkołaka. Ten nieznacznie kiwnął głową.

- Poczekajmy raczej na to co lekarze powiedzą. - Wtrącił się Tetesuo.

- Wyobraź sobie spotkanie z dwustukilową, ponad dwumetrową maszyna do zabijana. To właśnie spotkała twojego brata. A było ich dwóch. Nie wiem co to za jedni. Po angielsku mówili bardzo źle z dziwnym akcentem. Wiedzieli za to co mają robić. I byli w tym dobrzy. Chcieli zapewnić panu Kobu ochronę. - Ściszył głos James.

- A to dopiero początek. - Rzucił Ochikubo.

Kahalewai natychmiast spiorunował go wzrokiem. Aoatea jak każdy prawnik wart swej ceny miała zacząć naciskać aby złapać jeszcze choć skrawek informacji ale właśnie wtedy wyszedł jakiś lekarz, zaraz otoczyli go niemal wszyscy zebrani. Przedstawił się jako szef zespołu chirurgicznego i wyjaśnił, że zabieg się udał i jest dobrej myśli ale skala obrażeń wymagała przetrzymania pacjenta w stanie śpiączki farmakologicznej.

- Będę szczery to cud, że ten chłopak żyje. - powiedział mężczyzna do Aoatei i jej ojca gdy poprosił ich oboje na bok. Miał zmęczony ale pełen profesjonalizmu głos, który dawał poczucie bezpieczeństwa. – Złamanie żuchwy i wielokrotne ręki, żebra połamane praktycznie wszystkie, lewy obojczyk także, przebite płuco, obrażenia kości twarzoczaszki, podejrzenie wstrząsu mózgu, krwiaki i krwotoki wewnętrzne, a to nie jest jeszcze pełna lista. Takie obrażenia wewnętrzne widuję po wypadkach samochodowych powyżej 90 mil na godzinę, albo u zawodników przywożonych z walk ulicznych. Chłopak ma nieziemskie szczęście i niesamowite zdrowie. Nie wiem co go spotkało ale powtórzę, to prawdziwy cud, że żyje. W tej chwili nie można jeszcze go odwiedzać, może jutro lub pojutrze, i nie więcej jak dwie osoby maksymalnie dziesięć minut.

Rozmawiali z doktorem jeszcze parę minut, Aoatea widziała jak ojciec ukradkiem ociera łzy, sama też miała ochotę płakać, z ulgi. Zadzwoniła do Kaitlin i podzieliła się najnowszymi wieściami. Pożegnała się ze wszystkimi, a najczulej z matką która planowała rozbić obóz w szpitalu, przytuliły się mocno po czym pani Makena kazała pni Mathews wracać do jej dzieci i ucałować je na dobranoc od babci.

Wracając na parking zadzwoniła do swojej starszej siostry Aihe, ale ta zostawiła włączony automat więc nagrała jej wiadomość o tym co się stało, jak wyglądała sytuacja i o tym, że musi zająć się, przynajmniej na chwilę klubem I`ahu w jego zastępstwie. Po czym wysłała wiadomość swojej sekretarce by wciągnęła na grafik dwóch nowych klientów, przy czym jeden miał dopisek „stawka pełna” a drugi „ulga specjalna”. Nie mogła się już doczekać dzisiejszej lekcji na strzelnicy, miała sporo agresji do rozładowania.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 29-10-2012, 19:06   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
John, Aukele i Kiana siedzieli na korytarzu szpitala i czekali na koleżankę Aukele.
W międzyczasie pani architekt zdążyła opowiedzieć trochę swoim towarzyszom o zajściu w “Japońskim Mieczu”. Może nie tak dokładnie, bo od chwili gdy uderzyła się w głowę niewiele pamiętała.
Do restauracji weszło pięciu mężczyzn. Ich styl ubierania był wyjątkowo tandetny. dresy podkoszulki al’a damski bokser, obwieszeni złotem, łysi i źle mówiący po angielsku. Wdali się w dyskusję z barmanem, a potem zaczęła się rozróba. Jeden z gości usiłował ich powstrzymać, ale sam oberwał. Okazał się również, że tych pięciu obrabowało gości baru. Aukele straciła portfel, komórkę i medalik, który dostała na osiemnaste urodziny od mamy. Na szyi miała widoczny czerwony ślad, ktoś jej zerwał ozdobę.

Z gabinetu zabiegowego wyszła młoda kobieta o azjatyckich rysach twarzy. Ona miała podbite oko, również zabandażowaną głowę, a do tego całe ramię w gipsie.
- Kasumi. - Auleke podeszła do Japonki.
- Pękniecie kości. - Opowiedziała tamta, pokazując na gips. - Nic poważnego. - Starała się uśmiechnąć.
John zerwał się na równe nogi w chwili, gdy Aukele wstała. Podobnie jak i Kiana.

- Kasumi?? - Na dźwięk swojego imienia młoda Japonka odwróciła się. Zresztą wszyscy pozostali też. W korytarzu pojawił się młody mężczyzna, też o azjatyckich rysach.
Ryozo ubrany niczym biznesmen w ciemnym garniturze i w krawacie pod szyją stanowił zdecydowany kontrast, w stosunku do ubranego na sportowo Johna. Ten ostatni miał co prawda marynarkę, ale skórzaną; na dodatek leżała ona na krzesełku.
Japończyk tylko zerknął na Johna i nie przejmując się obecnymi podszedł do kobiety przechodząc na japoński.-Anata wa bujidesu ka?
Mimo, że grzeczność nakazywała by unikać takiej wpadki. Widać więc było, że Ryozo jest lekko zdenerwowany co było rzadkością u tej osoby. Kasumi zaś podjeła rozmowę w tym języku najwyraźniej uspokajając przybyłego tu mężczyznę.
- Zobaczymy się później, Kasumi - powiedziała Aukele. - Możemy iść - zwróciła się do Kiany i Johna.
- Do zobaczenia. - Kiana skinęła głową Aukele, podobnie jak i John, który zatrzymał się tylko na tak długo, ile trzeba było na wzięcie kurtki.
- Do widzenia - powiedział. - Winda jest, jeśli się nie mylę, tam. - Wskazał drogę obu dziewczynom.
Ryozo i Kasumi zareagowali odruchowo skinięciem głowy, a potem powrócili do ożywionej dyskusji.


- Aż dziw - powiedział cicho John, gdy zniknęli za zakrętem. - Japończycy zawsze uchodzili za opanowanych i dobrze wychowanych.
- Najwyraźniej tak nie jest - powiedziała z uśmiechem Kiana. - Ty też byś się przejął.
- No ba... - odparł John, za co został obdarzony solidnym kuksańcem.
Aukele uśmiechnęła się tylko.

Droga powrotna była zdecydowanie prostsza i cała trójka bez problemu dotarła do windy, a potem do wyjścia.
- Jedziemy do mnie, czy do ciebie? - spytała Kiana.
- Do mnie - powiedział John. - Mam dużo miejsca, no i jestem bardzo gościnny.
- Ale... - zaczęła Aukele.
- Nie ma mowy - przerwała jej Kiana. - Po takich atrakcjach nie powinnaś być sama.
Zanim znaleźli się w jednej ze stojących przed szpitalem taksówek opory Aukele zostały przełamane.

I powróciły, gdy taksówka zatrzymała się przed domem Johna.
- Słuchajcie. - Aukele zatrzymała się nagle. - Przecież to niepotrzebne. Nie potrzebuję eskorty, ani kogoś, kto mnie pogłaszcze po główce, gdy dopadnie mnie zły sen. - Z tymi słowami zwróciła się do Kiany. - I nie będę wam przynajmniej przeszkadzać.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała Kiana. - W czym niby miałabyś nam przeszkadzać? - spytała.
Aukele obrzuciła ich wieloznacznym spojrzeniem.
- Serio? - spytała. - Nie wiesz? Dorosła kobieta? Może wam udzielić kilku lekcji? Albo - spojrzenie stało się zaciekawione - jesteście tacy nowocześni?
Kiana wybuchnęła śmiechem.
- Chodżcie już, chodźcie - powiedział John tłumiąc śmiech. Wyglądało na to, że Aukeli wraca humor.
- Już, zaraz... Muszę zadzwonić do Halaki - powiedziała Kiana. - Muszę uprzedzić moją drogą współlokatorkę, że plany się zmieniły. Jak zobaczy puste mieszkanie to pewnie zacznie wydzwaniać do mnie w środku nocy.

Wieczór był już późny.
Chociaż wszystkie teorie głoszą, że jedzenie, wieczorem, nie jest najlepszym pomysłem, a czasem może być szkodliwe dla zdrowia, to jednak nie oznaczało to, iż nie mogli zasiąść do kolacji, którą - nie da się ukryć - w taki czy inny sposób każdemu z nich przerwano.
Tym razem John, choć był gospodarzem, nie kiwnął nawet palcem, jeśli nie liczyć przygotowania stołu i napojów.
Za kuchni dobiegały głosy dziewczyn, wymieniających uwagi na temat produktów i konieczności używania takich czy innych przypraw. Tudzież, niekiedy niezbyt pochlebne, uwagi na temat zawartości lodówki. “Taka wielka, a nic w niej nie ma...” Całkiem jakby John miał być zawsze przygotowany na przyjmowanie gości...
W końcu jednak rozmowy ustały i na stole pojawiła się zawartość wspomnianej wcześniej lodówki, oczywiście poddana obróbce przez dwie pary sprawnych rąk. Biorąc pod uwagę wcześniejsze komentarze obfitość potraw stanowiła dla Johna spore zaskoczenie.

- I moja dieta poszła się ślizgać - powiedziała Aukele, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
- Dieta? - spytała Kiana. - Po co ci dieta?
- No właśnie - poparł ją John. - Według mnie nic ci nie brakuje - stwierdził.
- Już ty się na tym znasz - odparła Aukele. - A ty - zwróciła się do Kiany - nie jesteś wcale lepsza. Cały dzień nic nie robisz, tylko pływasz na tej swojej desce, to możesz jeść i jeść. A ja co? Stale w biurze i biurze.
- Z wyjątkiem chwil, gdy w interesach biegasz - uśmiechnął się John. - Jeśli dobrze wiem, to u siebie dość rzadko bywasz. To idziesz oglądać czyjeś mieszkanie czy biuro, to masz spotkanie z klientem. I tak na okrągło. Siedząca praca. Też coś...
- Miłe spotkanie z klientami, co to się kończą bójką w barze - mruknęła Aukele. - Ale trudno. Da się to jakoś przeżyć.
- Zablokowałaś kartę? - spytał John. - I trzeba zgłosić kradzież komórki.
Aukele pokręciła głową.
- Przez to wszystko nawet o tym nie pomyślałam. Zupełnie wywiało mi z głowy - stwierdziła odrobinę jakby zażenowana. - A sądziłam, że jestem już dużą dziewczynką i potrafię zadbać o swoje sprawy.
- Najlepiej załatw to od razu - John nie miał zamiaru żartować z poważnych spraw. - Po co jakiś łysy kark ma wyczyścić ci konto, albo nabijać rachunki za telefon.
- Widzicie, jak dobrze, że was mam? - Mimo wszystko Aukele uśmiechnęła się uroczo. - Bez was bym zginęła w tym chaosie. Gdybyś mi jeszcze pozwolił skorzystać z internetu, byłabym ci wdzięczna dozgonnie.
- Nawet nie pytaj o takie rzeczy - skarcił ją z uśmiechem. - Chodź ze mną. No chodź, chodź. - Popędził ją kiwnięciem ręki. - Posadzę cię do komputera, a ty załatw wszystko , co powinnaś. Jak to mówią, co z myśli, to i z serca.
- Racja - potwierdziła Kiana. - Przynajmniej sen będziesz miała spokojniejszy.

- Ale wiecie - Aukele wreszcie zakończyła załatwiać wszystkie sprawy - ja się na tym nie znam, ale ten napad wydał mi się jakiś dziwny.
- Skończyłaś? - spytał John, stawiając na stole trzy kieliszki na wysokich nóżkach.


Aukele skinęła głową i odsunęła się od komputera.
- Co w nim było dziwnego? - spytała Kiana. - Faceci wchodzą, wołają “To jest napad” lub “Pieniądze albo życie”, zgarniają kasę i wychodzą. A kto się stawia, ten obrywa. Co w tym dziwnego?
- Taka duża, a o takie rzeczy pyta - odparła Aukele. Ostrożnie spróbowała, jak smakuje proponowany przez Johna napój, a potem z uznaniem pokiwała głową. - Niezłe. Powiedziałabym nawet, że dobre. - Uśmiechnęła się.
- Dla mnie - mówiła dalej - napad bez maski to proszenie się o kłopoty. Mogę się założyć, że w takim lokalu są kamery. Poza tym dobra setka świadków. Co najmniej kilku klientów ma na tyle dobrą pamięć, by stworzyć portret sprawców.
- Ale sama mówiłaś, że wyglądali na bycze karki, tępe dresy - zwróciła jej uwagę Kiana.
- Nawet dres powinien mieć między uszami coś więcej, niż żyłkę przytrzymującą uszy, żeby nie odpadły - odparła Aukele.
- Naćpali się? - zaczęła się zastanawiać Kiana. - A może to był czysto gościnny występ? Przyjechali, okradli i wyjechali.
- I jeszcze rozdadzą biednym to, co wzięli - mruknął John. - Zapewne chcieli w telewizji wystąpić.
- Zdobędą popularność w Internecie - poparła go Aukele. - Na YouTube.
- Wy tu sobie żartujecie, a ja naprawdę się zastanawiam, co im odbiło - powiedziała Aukele - że nas napadli w taki głupi sposób.
- Może dzięki temu łatwiej ich złapią - powiedział John. - Odzyskasz wtedy swoje rzeczy.
- W zasadzie zależy mi tylko na wisiorku. - Aukele dotknęła szyi, gdzie mimo tego, że minęło już parę godzin, stale widać było czerwony ślad po łańcuszku. - Telefon był stary, a wszystkie numery krewnych i przyjaciół mam zapisane. Prawo jazdy miałam w torebce, podobnie jak klucze do mieszkania.
- Będziemy zatem szukać w paru kierunkach - powiedział John. - Jeśli któryś z nich będzie chciał skorzystać z telefonu, to operator da znać na policję. - Aukele skinęła głową, potwierdzając słowa kuzyna. - Poszukamy wisiorka w necie, a policja z pewnością wśród paserów. No i pozostają nam jeszcze do zdobycia facjaty tych obwiesiów. Kamery miejskie, Internet... A może są już notowani.
- Jeśli to ich stały modus operandi, to z pudła nie powinni wychodzić - powiedziała Kiana.

Dyskusja i przerzucanie się pomysłami trwało dalej. W pewnej jednak chwili Aukele rzuciła okiem na wmontowany w ścianę zegar.
- To już ta godzina? - zdumiała się. - My tu gadu gadu, a czy wy czasem nie powinniście iść spać? Bez aluzji oczywiście.
- Zaraz zrobię ci jakieś wygodne legowisko - uśmiechnął się John. - Mam nawet szczoteczkę do zębów. Gościnną, nie używaną. Za to z koszulką nocną może być kłopot.
Aukele machnęła lekceważąco ręką.
- Starczy mi twoja piżama. Podwinę trochę rękawy i nogawki.
John skinął głową i otworzył drzwi od szafy.
- Masz jakieś preferencje kolorystyczne? - spytał.
- Coś niebieskiego może? - spytała Aukele. - Dowolny odcień. Może tamta, granatowa.

- Moani, włącz alarm - poprosił kilkanaście minut później John. - Pobudka o ósmej. I dobranoc wszystkim.
Chwilę później w mieszkaniu zapanowała cisza.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-11-2012, 23:56   #15
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Samuel Kahua

Szczenię zawodziło co noc. Co noc brązowy basior przemierzał miasto starając się zwęszyć zagubionego malca. Był już w różnych miejscach, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. Pewnego razu wydawało mu się, że już je odnalazł, skowyt był tam wyraźniejszy i nawet czuł zapach. Był tego pewien, gdzieś w pobliżu musiał być jakiś wilk. Ale nie miał pewności, gdzie to jest. To była zdecydowanie zachodnia cześć miasta. Niestety po kilku dniach zniknął ten zapach. A skowyt stał się cichszy.

Nagle jakiś drażniący dźwięk dotarł do jego uszu. Basior zawył z bólu. Coś uderzyło go w głowę. Ale było to coś w miarę miękkiego, ciepłego i przyjemnie pachnącego. Dźwięk ustał. Za to zapach stał się intensywniejszy. Kahua go znał i to dobrze.

Coś ciepłego i miękkiego wylądowało na jego piersi. A potem coś zaczęło go łaskotać w nos. Samuel otworzył oczy, chociaż niechętnie. Obraz się wyostrzył. Zobaczył obracający się wentylator na tle znajomego sufitu. Odwrócił głowę i zobaczył koło siebie Tani. Przekręcił się nieznacznie i objął leżącą koło niego kobietę. Wciągnął do nosa zapach jej włosów.
Czar tej chwili przerwał kolejny natrętny odgłos budzika.

- Pora wstawać. - Rzuciła Tani i zrzuciła z siebie kołdrę. Podniosła się z łóżka. Przeciągnęła i podeszła do komody. Młody garou wiedział ,co teraz się zdarzy. Tani pochyli się, żeby wyciągnąć bieliznę z najniższej szuflady. Ale mimo to i tak przekręciła głowę, żeby mieć lepszy pogląd na sytuację.
- Już? - Tani, nadal pochylona, patrzyła na leżącego w jej łóżku Samuela.
- Hmmm...? - Spytał udając niewiniątko.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i dodała.
- Idę wziąć prysznic. Śniadanie robisz ty. - Wyprostowała się i wyszła z sypialni. Samuel przyglądał się jak zmysłowo kołysząc biodrami odchodzi w kierunku łazienki.

Po chwili sam podniósł się z łóżka. Potarł rękoma twarz i rozejrzał się pokoju. Koło łóżka znalazł swoje bokserki i biustonosz Tani. Innych jego rzeczy nie było w sypialni. Wyszedł na korytarz. Skarpetka. Drugiej nie było w pobliżu. Zajrzał do salonu. Bingo. Większość garderoby jego i dziewczyny też. Uśmiechnął się na widok tego twórczego nieładu i na wspomnienie okoliczności w jakich on powstał

Samuel pozbierał swoje rzeczy. A gdy podnosił swoją koszulę zauważył jakąś teczkę. Wystawała spod witryny w salonie. Wyciągnął ją.

- Co to jest? - Samuel rzucił przed Tanię teczkę opisaną “PAOPAO”. Wyleciało z niej kilka zdjęć, które Kahua zdążył sobie dokładnie obejrzeć.
- Teczka. - Odpowiedziała spokojnie.
- Ja się pytam co jest w środku?
- Co? Czytać nie umiesz? - Odparła zbierając wszystko, co powypadało z rzeczonej teczki. - Zapomniałam. Gdy pojawia się to jedno nazwisko tobie opadają klapki na oczy. - Ironia była mocno wyczuwalna w jej głosie. - Ale coś ci powiem, gdyż być może wcześniej nikt ci tego nie powiedział. - Podniosła się. - Ty masz bronić prawa. Nawet przed swoją rodziną.
- Jezu Chryste. - Samuel złapał się za głowę. Przeciągnął rękami po włosach. - Tani.
- Co? Prawda boli? - Zapytała z wyrzutem.

Może jednak kolejna kłótnia z Tani nie była miłą perspektywą? Samuel nic nie odpowiedział. Wyszedł z mieszkania detektyw Sinclair. Dobrze, że nie trzasnął drzwiami, przynajmniej nie mocno. Wsiadł do swojego auta. Odczekał chwilę aż całe napięcie opadnie choć trochę. Kahua miał swoją robotę, z której się utrzymywał i musiał się za nią zabrać.

Gdy dotarł na posterunek, Huali już wyjechał. Wrócił po kilku godzinach z prywatnym detektywem Royem Van Vleckem, który - według słów młodego - nie był zbyt rozmowny, dlatego dostał specjalne zaproszenie na posterunek.

- Proszę nam opowiedzieć o pańskiej znajomości z panią Leilani Kamano. - Zaczął spokojnie detektyw Kahua, który usiadł na krześle na przeciwko mężczyzny. Hauli stanął oparty o ścianę z założonymi rękoma.
- Nie przypominam sobie nikogo takiego. - Odparł Van Vleck.
- Panie Van Vleck, nie mam czasu ani ochoty na takie zabawy. - Samuel pochylił się nieco do przodu. - Może pobyt w naszym uroczym hotelu pomoże panu odświeżyć sobie pamięć.
- Nie bierzemy odpowiedzialności za uszkodzenia ciała, jakich można się nabawić podczas tego pobytu. - Makaio Huali uśmiechnął się wyjątkowo paskudnie. Samuel nie skomentował słów partnera.
To chyba podziałało, bo mężczyzna zaczął mówić.
- Leilani Kamano? A tak, przypomniałem sobie. Skontaktowała się ze mną jakieś trzy, nie, cztery miesiące temu. Chciała żebym odnalazł jej syna, który uciekł z domu. Znalazłem chłopaka, nie było to trudne.

- Skąd ją było stać na usługi kogoś takiego jak pan? - Huali przerwał detektywowi.
Ten się tylko uśmiechnął.
- Też się nad tym zacząłem zastanawiać. - Potarł ręką kilkudniowy zarost i rozluźnił nieco krawat. - Ja nie jestem instytucją charytatywną, ja się utrzymuję z tego. A opłat w naturze nie przyjmuję.
- Ciekawe. - Rzucił Hauli i obaj uśmiechnęli się obleśnie.
- I co było dalej. - Samuel zganił partnera spojrzeniem.
- Babkę stać na to, ma konto z okrągłą sumką. Pół miliona.
Obaj policjanci nie kryli zdziwienia.
- Też tak zareagowałem. - Widać Van Vleck był zadowolony z siebie.
- Ale pani Kamano twierdzi, że nie ustalił pan adresu chłopca. - Młody garou kontynuował.
Detektyw nie odezwał się.
- Ma pan ten adres czy nie? - Samuel nie miał ochoty na zgadywanki.
- Jak już mówiłem, nie jestem instytucją charytatywną.
- I chciał pan od niej więcej wyciągnąć? - Huali zadał to pytanie.
- Skoro tak kocha syna, to może zapłacić, prawda? - Prywatny detektyw uśmiechnął się udając niewiniątko.
- Gdzie chłopak mieszka? - Samuel chciał już zakończyć ten teatrzyk.
- Na Alokele St. - Odparł Van Vleck.
- Niezbyt ciekawa okolica. - Stwierdził fakt oczywisty młodszy z policjantów.
- A skąd pani Kamano dowiedziała się, że jej syn jest w szpitalu?
- Nie jestem aż takim potworem. - Odparł.
- Coś jeszcze? - Kahua zapytał w końcu.
- Raczej nie. Miałem tylko odnaleźć chłopaka.
- Dobrze. - Samuel popatrzył na swojego partnera.
- To znaczy, że jestem wolny? - Spytał prywatny detektyw.
- Mój partner pojedzie z panem po wszystko, co pan zebrał na temat syna pani Kamano.
Roy Van Vleck nie miał raczej wyboru, musiał się na to zgodzić.

Hauli pojechał z prywatnym detektywem, a Kahua zajął się przygotowywaniem wniosków o udostępnienie danych klienta. Oczywiście nie mieli powodu nie wierzyć prywatnemu detektywowi, ale dane potwierdzone przez bank zawsze są wiarygodniejsze.

***

Kolejna noc i ciągle ten sam sen. Brązowy basior przemierzał umarłe miasto w poszukiwaniu... no właśnie czego? On słyszał tylko skowyt szczeniaka. Nie miał jednak pewności, czy tam w ogóle jest ktokolwiek. Czy może duchy bawią się z nim tylko? Zmęczony usiadł na chwilę. Nie widział tarczy księżyca, gdyż przykrywała ją gęsta warstwa chmur, nie były to jednak skupiska pary wodnej. Samuel zawył żałośnie do Luny. Gdzieś w oddali opowiedział mu inny wilk, ale nie szczenię, którego poszukiwał. Gdy nieznajomy pojawił się w polu widzenia, sierść na karku brązowego wilka zjeżyła się. Nowy nie miał żadnego zapachu, a przecież powinien było go już wyczuć i to dawno. Nieznajomy wilk zawył zapraszając Samuela na wspólną wyprawę...

Budzik odezwał się, obwieszczając światu, a przede wszystkim Samuelowi, że nastał nowy dzień i pora wstać.

Po porannej toalecie i kilku tostach popitych kawą, Kahua siedząc w swoim wozie jechał na posterunek. Na miejscu czekał na niego raport z przesłuchania prywatnego detektywa z załączonymi do niego dowodami w postaci materiałów zebranych przez Van Vlecka dotyczących pani Kamano i jej syna. Wprawdzie detektyw bardziej zajmował się samą panią Kamano niż chłopakiem, ale i o nim można było się dowiedzieć kilku rzeczy. Samuel pogrążył się w ich lekturze.

- Samuel. - Podniesiony nieco głos Makaio oderwał go od czytania. - Mamy wezwanie.
- Gdzie? - Garou zamknął teczkę i podniósł się.
- Na uniwersytet. Znaleźli tam nartkotyki, nasze ulubione. - Jego partner wyprzedził ewentualne pytanie.

Tani zobaczył na korytarzu. Odwróciła ostentacyjnie wzrok, kierując się do jednego z pokojów przesłuchań, za nią podążali Aotea Mathews i James Aolani. Mężczyzna wyglądał jakby stoczył dwunastorunodwa walkę z Mikem Tysonem co najmniej.

Kahua nie miał jednak czasu na dowiadywanie się o co chodzi. Miał swoje śledztwo na głowie. Chociaż mocno go zastanawiało, co jeden z krewniaków w towarzystwie garou, pani prawnik, robi na posterunku. Dodając do tego fakt, iż prowadzącym śledztwo była Sinclair, można było wysnuć wnioski, że nie jest najlepiej.

Na szczęście dla Samuela jego partner właśnie zaparkował. Kilka wozów policyjnych już tam stało. Umundurowani funkcjonariusze kręcili się w pobliżu.

Huali, z nakazem w ręku, miał odnaleźć i przeszukać szafkę studenta, który zemdlał na wykładzie, a w którego krwi wykryto w szpitalu spore ilości Pocałunku Kanaloa. Aż cud, że tak szybko ów nakaz udało im się dostać. Kahua natomiast chciał porozmawiać z prowadzącym zajęcia, na których zasłabł, jak się później okazało z przedawkowania, student.

Pokój doktora Kaewe odnalazł bez problemu. Zapukał i poczekał aż zostanie zaproszony. John Kaewe siedział za biurkiem, na którym leżało jakieś płaksie pudełko. Mężczyzna, pół Hawajczyk, wstał i podał rękę policjantowi na przywitanie.

Samuel Kahua od razu przeszedł do sedna. Chciał wiedzieć co się zdarzyło. W tym samym momencie dziwne urządzenie na biurku zaszumiało. Doktor Kaewe spojrzał na nie ze zdziwieniem.

- Pomóż mi. - Dotarł do uszu policjanta słaby głosik. Doktor Kaewe też chyba to usłyszał, gdyż był niemniej zdziwiony niż garou.

Płaskie urządzonko ponownie zaskrzypiało, po czym pojawił się nad nim obraz. Z początku pofalowany i przerywany, później jednak wszystko ustablizowało się. Księżyc świecił nad zatoką Maunalua. Księżyc w pełni. Nie sposób było pomylić zatoki z niczym innym, a to za sprawą krateru Diamond Head.

Na piaszczystą plażę skąpaną w blasku księżyca przyszedł wilk. Usiadł na piasku. Morskie fale rozbijały się tuż u łap drapieżnika, ale nie dotykały go. Wielkie błyszczące ślepia przyglądały się przez dłuższy czas skąpanemu w księżycowej poświacie granatowemu oceanowi. Wilk zaczął węszyć. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Rząd ostrych jak brzytwa kłów ukazał się, gdy drapieżnik zmarszczył nos warcząc. Oblizał nos językiem, a później zawył do księżyca. Odpowiedziała mu tylko cisza. Drapieżnik raz jeszcze wydał z siebie zawołanie. Tuż obok na plażę wyszła olbrzymia kałamarnica. Zbliżyła się do wyjącego wilka, oplotła go mackami. Przyciągnęła bliżej. A wilk wył dalej.

- Pomóż mi. Proszę. -Ponownie dało się słyszeć.
Wielki morski potwór ciągnął wilka w stronę swojego otworu gębowego.
Obraz nagle zamigotał i zniknął.

Aoatea Mathews

Aoatea pociągnęła za spust. Później kolejny raz i kolejny i jeszcze jeden. Huk przytępiały oczywiście słuchawki, ale i tak czuła jego siłę. Takie małe metalowe cacko, a tyle w nim siły. Potrafiło przynieść śmierć. Potrafiło uszkodzić ciało, tak jak uszkodziło tarczę do której strzelała. Cały magazynek wylądował w samym sercu sylwetki wyrysowanej na tekturze. Drugi w głowie wyrysowanej postaci. Młoda garou poczuła się trochę lepiej. Teraz przynajmniej mogła wrócić do domu i nie obawiać się, że przestanie nad sobą panować. Musiała być silna, to powtarzała sobie w drodze do domu.

Gdy tam dotarła, nie świeciły się już żadne światła, znakiem tego jej teściowa położyła dzieci spać. To nawet lepiej. Pani prawnik przekręciła klucz w drzwiach. Po ciuchu weszła do domu. Na paluszkach udała się do swojej sypialni. Zrzuciła ubranie z siebie i udała się pod prysznic. Jak gdyby w ten sposób mogła zmyć z siebie swoje problemy razem z całodziennym brudem. Ale to nie było takie proste. W miękkim szlafroku i z ręcznikiem na głowie udała się do kuchni. Tam czekała na nią już Kaitlin z kubkiem gorącej herbaty. Jej teściowa przytuliła ją tylko mocno i pocałował w czubek głowy.

- Wyśpij się. - Powiedziała łagodnym głosem. - Jutrzejszy dzień na pewno przyniesie coś dobrego.
Aotea chciała wierzyć w jej słowa. Tak bardzo chciała.

Rano zawiozła Tamatiego do szkoły. A później udała się do pracy. Czekały na nią już wezwania dla Jamesa Aolaniego i jej brata I`ahu. Nawet cieszyła się z natłoku pracy, przynajmniej nie będzie miała czasu rozmyślać o najgorszym.

Niestety duchy bywają niełaskawe i jeden z klientów nie stawił się w wyznaczonym terminie. Owym klientem był pan Quinn, jej sekretarka próbował się z nim skontktować, ale okazało się, że pod podanym numerem zgłasza się zupełnie ktoś inny. Ktoś kto zarzeka się, że nie ma z nim żadnego Quinna. A sekretarka zarzekała się, że dobrze spisała numer telefonu. Aotea nie miała podstaw by jej nie wierzyć, wszak dość długo współpracowały i do tej pory nie było żadnych problemów.

James Aolani zjawił się trochę wcześniej, a że Aotea miała teraz wolne, mogła go przyjąć. Pani prawnik poznała przebieg zdarzeń w “Japońskim Mieczu”.

Do restauracji weszło kilku mężczyzn. Zupełnie tam nie pasowali. Łysi, obwieszeni złotem, w dresowych spodniach i podkoszulkach na ramiączkach a’la damski bokser. Nie mówili po angielsku, przynajmniej nie między sobą. Zajęli miejsca blisko baru. A dwóch z nich podeszło do właściciela i zaczęli rozmawiać. Właściwie to nie była rozmowa. Yoshi Kobu, właściciel, kazał im się natychmiast wynosić. Raczej nie przyjęli tego po męsku, gdyż jeden z nich chwycił Japończyka za gardło. W tym momencie wtrącił się I`ahu. Co chyba nie spodobało się tamtym. A później doszło do szarpaniny i bijatyki.

James Aolani oszczędził jej raczej drastycznych opisów tego co się tam działo. I nawet stanowcze nalegania nie pomogły, nie zamierzał rozwijać tematu. Pani Mathews musiał zadowolić się tym co już uzyskała od niego. Później kilkukrotnie powtórzyli jego zeznania.

Następnego dnia, o umówionej porze stawiła się ze swoim klientem na posterunku, gdzie James Aolani miał złożyć zeznania. Dostarczyła też funkcjonariuszom stosowne zaświadczenia mówiące o tym, że drugi z jej klientów nie może w tej chwili składać wyjaśnień ze względu na stan zdrowia. Na posterunku natknęła się na znajomą twarz. Znała tego garou z widzenia.

Przesłuchanie przebiegło nawet sprawnie, może dlatego, że to detektyw Addison, a nie pyskata detektyw Sinclair, zadawał pytania. Jego partnerka siedział dziwnie spokojnie.

Niestety policja nie chciała udzielić żadnych informacji, czy już wiedzą, kto to mógł być. Zasłaniali się dobrem śledztwa.

Gdy tylko opuścili posterunek policji, zadzwoniła Kaitlin. Dyrekcja szkoły Tamatiego pilnie wzywała ją, czyli matkę. Nie było innego wyjścia jak udać się tam i dowiedzieć się, o co chodzi. Pożegnała się z klientem i wsiadła do swojego wozu.

Na miejscu okazało się, że jej synek pobił dwóch kolegów. Tamati zeznał, że stanął w obronie koleżanki, nad którą tamci się znęcali. Obaj chłopcy, ustami swoich matek, oczywiście wszystkiemu zaprzeczali. Rozmowa była o tyle trudna, że matki ofiar słabo mówiły po angielsku.Koniec końców okazało się, że dla dobra wszystkich mały Mathews powinien dziś opuścić szkołę.

Młoda garou postanowiła zatem zrobić sobie wolne, by pobyć z synem, ale wcześniej musiała udać się do biura. Jakieś niecierpiące zwłoki papiery czekały na jej podpis.

Tamati miał zostać w jej biurze, a ona wyszła pozałatwiać co trzeba. Gdy wróciła po kilku minutach, jej synek klęczał przy potłuczonej ramce na zdjęcia, a obok leżała fotografia obojga dzieci pani prawnik.
- Przepraszam mamusiu. - Zaczął się tłumaczyć. - Ja nie chciałem. Naprawdę. To było przez przypadek.

Pani Mathews już miała coś powiedzieć, gdy spostrzegła mały, podłużny, czarny przedmiot z króciutkim drutem.

 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 05-11-2012 o 18:39.
Efcia jest offline  
Stary 04-11-2012, 00:50   #16
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
John Kaewe

Wtorek minął bez większych sensacji: wykłady, konsultacje, posiedzenie rady zakładowej, na której kolejne zespoły relacjonowały postępy swych badań. John też prezentował projekt swojego zespołu. Nie robił tego z własnej woli, lecz na polecenie przełożonego. W sumie nie powiedział nic odkrywczego. Każdy projekt wymaga czasu i nie ma co oczekiwać spektakularnych sukcesów z dnia na dzień.

Po nudnym dniu w pracy wieczór z Kianą był miłą odmianą. Tym milszą, że tej nocy nie było z nimi przyzwoitki w postaci Aukele. Eteryta w sumie ucieszył się że młoda projektantka nie chciała się czuć jak piąte koło u wozu i już następnego dnia zmyła się z jego mieszkania. Nie żeby nie był gotów gościć ją o wiele dłużej. Ot, miał swoje niecne plany, które kuzynka śpiąca tuż za cienką ścianą znacznie komplikowała.

***

Poranny wykład z sieci neuronowych zapowiadał się jak wszystkie inne poranne wykłady. Jak zwykle nie wszystkie ławki były zajęte, co świadczyło o tym, że wielu studentów miało ciekawsze zajęcia niż, o ironio, studiowanie. W sumie John nie mógł im się dziwić. Sam kiedyś studiował i pamiętał pogląd iż studia byłyby rajem, gdyby nie ta cholerna nauka.

Jak zwykle przednie rzędy notowały pilnie, podczas gdy tylnie drzemały w najlepsze. Od czasu do czasu zdarzało się nawet jakieś pytanie, co nieco pocieszało wykładowcę, bowiem świadczyło iż na tej sali ktoś jeszcze poza nim rozumie temat. Nic nie wskazywało na to, że wykład ten młody Eteryta zapamięta na długo.


Doktor Kaewe był gdzieś w połowie omawiania Sieci Kohonena, gdy na sali miało miejsce niecodziene poruszenie. Wszystko za sprawą studenta, który jak gdyby nigdy nic wstał z siedzenia, zaczął się przepychać ze środka rzędu na zewnątrz, a gdy już tam dotarł, postąpił dwa kroki ku wyjściu, po czym runął jak długi na schody. Nie było to runięcie z gatunku tych będących owocem nieuwagi, czy potknięcia. Chłopak zwyczajnie zemdlał.

Jakieś obecne na sali dziewczę o słabych nerwach pisnęła z przerażeniem, podniósł się hałas, studenci zaczęli wzywać pomocy. Ktoś podbiegł do nieprzytomnego, ktoś zdzwonił po pogotowie, jakiś cymbał zaczął nieprzytomnemu pstrykać zdjęcia swoim smartphone’m, z pewnością po to, by zachować je dla potomnych na facebook’u.

Mag dopadł poszkodowanego w chwili, gdy jeden z bardziej trzeźwo myślących przyszłych informatyków ułożył go w pozycji bocznej ustalonej przytrzymując jednocześnie, bowiem nieprzytomny chłopak miał drgawki i zaczął toczyć pianę z ust. John kucnął, by pomóc studentowi w ratowaniu chłopaka, mając jednocześnie nadzieję, że pogotowie przyjedzie szybko. Co do tego, że nie jest to zwykłe zasłabnięcie, chyba nikt nie miał wątpliwości.

Ratownicy przyjechali po jakimś kwadransie, zgarnęli wciąż nieprzytomnego studenta na wózek, po czym - przy akompaniamencie studenckich ochów i achów - opuścili salę wykładową. Na odchodne jeden z ratowników poprosił Eterytę na stronę i polecił mu sporządzenie listy obecnych na wykładzie, bo jak to ujął “taki papier może się przydać”. Zapytany, co ma na myśli, odparł jedynie, że nie wolno mu zdradzać szczegółów dotyczących stanu pacjenta, ale ten przypadek wygląda na reakcję alergiczną na jakąś substancję. Przeciągłe spojrzenie, jakim przy tym obdarzył wykładowcę, upewniło Kaewe, że chodzi o substancję o wątpliwej legalności.

Odprowadziwszy ratownika do drzwi, mag wrócił do studentów. Nie było sensu kontynuować zajęć, nikt - łącznie z nim samym - i tak nie byłby w stanie skupić się na sieciach neuronowych. Polecił sporządzenie listy, a gdy ową listę otrzymał, puścił studentów do domu. Jakoś trudno mu się było dopatrzeć radości na którejkolwiek z twarzy, choć do końca wykładu, według planu, została jeszcze godzina.

***

Zgłosiwszy sprawę dyrekcji Zakładu, Syn Eteru podążył do swojego gabinetu. Przez całą drogę rozmyślał o owym zdarzeniu. Wszystko wskazywało na to, że student przedawkował narkotyki. Sądząc po doniesieniach mediów z ostatnich tygodni, mógł to być ten nowy i niebezpieczny - “Pocałunek Kanaloa”. John wzdrygnął się na samą myśl o tym.

Kolejne godziny w pracy wlokły się niemiłosiernie. Koło południa zjawił się Michael Jacobs niosąc pod pachą kawałek czegoś, co na pierwszy rzut niewprawnego oka mogło wyglądać jak element statku kosmicznego. W rzeczywistości było hologramem, który zepsuł się kilka dni wcześniej. Eteryta nie uważał się za speca od takich cacek naładowanych elektroniką, ale jednak na naprawach trochę się znał. Obiecał przyjrzeć się urządzonku w wolnej chwili, czyli - szczerze powiedziawszy - raczej nie prędko.

Jacobs wyszedł niebawem, Johnowi jednak nie dane było wrócić do pracy, ledwo usiadł przy biurku, rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna westchnął ciężko, po czym poprosił gościa do środka.


Do pomieszczenia wszedł wysoki, barczysty mężczyzna o typowo polinezyjskich rysach. Przedstawił się jako detektyw Kahua. Naukowiec od razu domyślił się iż chodzi o poranny incydent z sali wykładowej. Policjant przeszedł od razu do sedna potwierdzając domysły maga. Zanim jednak ten zdążył zdać relację ze zdarzenia, leżący na biurku hologram zaszumiał.

John spojrzał na niego ze zdziwieniem, z relacji Michaela wynikało bowiem, że urządzenie wysiadło całkowicie i nie przejawia najmniejszych oznak życia, a tu proszę.

- Pomóż mi. - z głośników dał się słyszeć cichutki głosik. Policjant wyglądał na nieco zdziwionego, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, czym jest leżące na biurku cacko.

Hologram ponownie zaskrzypiał, po czym pojawił się nad nim obraz. Z początku pofalowany i przerywany, co dobitnie świadczyło o tym, że styki są kiepskie, później jednak wszystko ustablizowało się. Księżyc świecił nad zatoką Maunalua. Księżyc w pełni. Nie sposób było pomylić zatoki z niczym innym, a to za sprawą krateru Diamond Head.

Na piaszczystą plażę skąpaną w blasku księżyca przyszedł wilk. Usiadł na piasku. Morskie fale rozbijały się tuż u łap drapieżnika, ale nie dotykały go. Wielkie błyszczące ślepia przyglądały się przez dłuższy czas skąpanemu w księżycowej poświacie granatowemu oceanowi. Wilk zaczął węszyć. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Rząd ostrych jak brzytwa kłów ukazał się, gdy drapieżnik zmarszczył nos warcząc. Oblizał nos językiem, a później zawył do księżyca. Odpowiedziała mu tylko cisza. Drapieżnik raz jeszcze wydał z siebie zawołanie. Tuż obok na plażę wyszła olbrzymia kałamarnica. Zbliżyła się do wyjącego wilka, oplotła go mackami. Przyciągnęła bliżej. A wilk wył dalej.

- Pomóż mi. Proszę. - Ponownie dało się słyszeć.
Wielki morski potwór ciągnął wilka w stronę swojego otworu gębowego. Obraz nagle zamigotał i zniknął.

Aidan Ives

Kate wyszła od niego późnym wieczorem. Dopiero wtedy dokończył zmywanie, które porzucił, gdy przyszła . Zmywał ostatni garnek, bodajże po zupie krabowej, którą jedli w sobotę, gdy usłyszał szczęk klucza w zamku, a po chwili w korytarzu pojawił się jego chłopak.

Nathan wrócił dużo później niż zazwyczaj. Rzucił kluczami na stolik, torbę głośno odstawił na podłogę, po czym sam zwalił się na kanapę i na powitanie zdobył się jedynie na “Przyniesiesz mi piwo, kochanie?”

Gdy Aidan podszedł do niego z butelką złocistego trunku, chłopak dzierżył już w dłoni pilota i skakał po kanałach.


- Nic nie ma w tym telewizorze - mruknął zaraz po tym, jak jednym haustem opróżnił jedną trzecią butelki i beknął głośno - Idę spać - dodał równie smętnie, nim Ives zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć.

Jones zerwał się z kanapy, wyłączył grające pudło, cmoknął maga czule w policzek, po czym powłócząc nogami udał się do sypialni. I tak oto wszelkie plany na wspólne spędzenie wieczoru umarły śmiercią tragiczną.

Choć Aidan nie siedział długo, gdy wszedł do sypialni, jego chłopak już spał w najlepsze. Mistyk westchnął ciężko, po czym rozebrał się i wskoczył pod kołdrę. Nathan jakby wyczuł jego obecność, bowiem odwrócił się do niego, objął go ramieniem i zionąc piwem począł mu chrapać do ucha.

***

Zamieszanie zaczęło się już rano, bowiem w nocy zmarł kolejny pacjent, dopiero koło południa sytuacja nieco się uspokoiła. Wtedy też Aidan zdecydował, że spróbuje zdobyć dokumenty, o które prosiła go siostra.

Archiwum kliniki odwykowej mieściło się w podziemiach. Schodząc tam Akashic układał sobie w głowie słowa, którymi przekona archwistkę - Mary Somogyi, by wydała mu potrzebne dokumenty. Gdy przekraczał próg archiwum, odetchnął głęboko, chcą się nieco uspokoić. Nie dane mu było jednak porozmawiać z kobietą sprawującą pieczę nad tym miejscem, bowiem nigdzie nie było jej widać. Zaraz jednak jego uszu dobiegły odgłosy kłótni, jaka toczyła się w sąsiednim pomieszczeniu - tym, w którym trzymane były pudła z dokumentami.

- Ale jak to nie mogę zobaczyć tych cholernych papierów?! To był mój pacjent! - to dr Billey, wyraźnie wytrącona z równowagi, mówiła podniesionym głosem.
- Przecież tłumaczę pani, że nie mogę od tak wydać nikomu dokumentów. To zarządzenie dyrekcji! - również głos pani Somogyi dobitnie świadczył o tym, że za chwilę wybuchnie.
- To jakiś absurd i patologia! Kto to widział, żeby lekarz nie mógł zobaczyć akt pacjenta?!
- Nie wiem, ale to nie mój problem. Bez zgody pana Gnidikina nie wydam dokumentów i już.
- Ja tu jeszcze wrócę! - Judy Billey prychnęła gniewnie, po czym rozległ się stukot jej obcasów o podłogę.

Aidan czmychnął na korytarz. Teraz i tak rozgniewana archiwistka nie poszłaby mu na rękę, a nie chciał dać się przyłapać na podsłuchiwaniu. Nie załatwiwszy nic, wrócił na swoje stanowisko pracy.

Kolejne godziny w pracy minęły bez większych sensacji. Dopiero później, tuż przed wyjściem do domu, mag był świadkiem pewnej niecodziennej sceny.

Szedł właśnie do szatni pracowniczej, by - jak zwykle - przebrać szpitalny uniform w codzienne ciuchy. Od zakrętu korytarza dzielił go jeszcze spory dystans, a jednak usłyszał toczącą się za nim ostrą wymianę zdań. To dr Billey kłóciła się z Simonem Gnidikinem, szło o jakieś dokumenty. Z pewnością o te same, o które wcześniej lekarka wykłócała się w archiwum. Kłótliwa z niej była kobieta.

- Zamiast wtykać nos w nie swoje sprawy, lepiej niech się pani zajmie swoją pracą i nie dopuści do kolejnych zgonów - warknął wreszcie dyrektor najwyraźniej mając dość namolnej pediatry. - To polecenie służbowe i radzę się do niego zastosować.

Rozmowa dobiegła końca, stukot kobiecych obcasów na kafelkach świadczył o tym, że lekarka oddaliła się. Aidan odczekał jeszcze chwilę, po czym - jak gdyby nigdy nic - ruszył dalej. Na zakręcie minął się z Gnidikinem. Mężczyzna zmierzył go bacznym spojrzeniem, a na grzeczne “Dzień dobry” jedynie coś odburknął. Kolejny dzień w pracy wreszcie dobiegł końca.

***

Kolejny dzień, kolejny natłok obowiązków. Po skończonej pracy, Aidan, zupełnie wypompowany, udał się do szkoły wschodnich sztuk walki prowadzonej przez jego mentora. Chodził tam zawsze, gdy potrzebował się wyciszyć, pomyśleć, pomedytować. To był właśnie jeden z takich dni.

Przebrany w wygodniejszy, treningowy strój, zasiadł na macie ćwiczebnej w pozycji lotosu i zamknął oczy. Minęło zaledwie kilka chwil wypełnionych spokojnymi, głębokimi oddechami, gdy poczuł, że jego jaźń wznosi się na wyższe poziomy.

- Plecy bardziej wyprostowane - zabrzmiał mu tuż obok ucha spokojny cichy szept.

Nie musiał otwierać oczu, by zobaczyć. To jego duchowy przewodnik - Mistrz Shaolin siedział tuż obok niego w podobnej pozycji, z rękoma złożonymi jak do modlitwy.


Młody Akashic nie odpowiedział nic, przecież nie musiał. Jedynie, zgodnie z poleceniem, ściągnął do siebie łopatki.

- Życie to nieustająca podróż, pokonywanie własnych słabości - Słowa awatara zabrzmiały poważnie. Brak wstępu nie zdziwił młodego maga. - Kto stoi w miejscu, ten w rzeczywistości się cofa. Nie możesz pozwolić, by z tobą stało się to samo. Musisz znaleźć cel, na tyle ważny, by warto było do niego dążyć.
- Ale czy znajdywanie celu dla samej świadomości jego posiadania nie jest ślepą uliczką? - to była jedynie myśl przemykająca przez jego umysł, a jednak rozbrzmiała głośno i wyraźnie, tak jakby wypowiedziały ją usta. Nim przebrzmiała ostatnia nuta, sam już nie był pewien, czy nie poruszał wargami.
- Słuszna uwaga - Mistrz kiwnął głową z uznaniem. - Cała trudność polega na tym, by umieć wyszukiwać cele warte osiągnięcia.
- Więc co ma być moim celem? Skąd mam wiedzieć, że cel jest dość dobry? - wiedział, że pytania te mogą wydać się błahe, nie godne odpowiedzi, a jednak musiał je zadać.
- Pomoc potrzebującemu zawsze jest dobrym celem.
- A kto ma być tym potrzebującym? - wypalił Aidan, choć doskonale wiedział, że nie uzyska prostej odpowiedzi. - Skąd mam wiedzieć, że nie chodzi o staruszkę przechodzącą przez ulicę?
- Gdy nadejdzie czas, będziesz wiedział - ostatnie słowa zabrzmiały jakby z daleka.

Gdy ucichła ostatnia sylaba, Mistrza już nie było. Ives został sam z głową pełną wątpliwości. Nie wiedział właściwie niczego. Kiedy i gdzie powinien szukać potrzebującego i na czym owa pomoc ma polegać? Jednego jednak mógł być niemal pewien: prędzej, czy później wyruszy na to Poszukiwanie. Nawet jeśli nie z własnej woli, to w wyniku splotu wielu przypadków, będących w rzeczywistości przypadkami jedynie z pozoru.

Ryozo Sakamoto

Jego żona twierdziła, że jest tylko lekko poobijana, ale Ryozo nie dał sobie wyperswadować pomysłu, że się nią zaopiekuje. Kobieta śmiała się, że traktowana jest jak kaleka, a przecież nic jej się nie stało. Ale mag widział w jej oczach, w postawie, że jednak nie tak zupełnie nic, że blady uśmiech pojawiający się na jej twarzy to tylko dobra mina do złej gry.Nie mniej jednak nie protestowa, gdy zabierał ją do swego domu. Może chciała, by się nią zajął, by się o nią troszczył, jak dawniej.

Nie pytał o dokładny przebieg zdarzeń wychodząc z założenia, że na takie pytania pora zawsze się znajdzie, a tego wieczora wrażeń było aż nad to. W przeświadczeniu tym upewnił się, gdy chwilę po przyjeździe do domu, Kasumi oznajmiła, że najchętniej położyłaby się już spać. Miała za sobą dzień pełen niecodziennych wrażeń, to mogło zmęczyć nawet największego twardziela.

Pokój gościnny był już wyszykowany. Ryozo zjawił się z kubkiem gorącej herbaty z miodem, o który prosiła go żona oraz, by życzyć jej dobrej nocy. Kobieta leżała już przykryta kołdrą aż po pachy. Przebranej w piżamę, z rozpuszczonymi włosami, nie sposób było jej odmówić uroku. Mag uśmiechnął się do swoich myśli, po czym podszedł do nocnego stolika, by postawić kubek w zasięgu.

Gdy przystanął nad łóżkiem, chwyciła go za rękę, lecz widząc zdziwienie w jego oczach, cofnęła dłoń, jakby wystraszona.

- Coś się stało, Kasumi-chan? - zapytał patrząc jej prosto w oczy.
- Ja... - zawahała się - Usiądź obok mnie na chwilę - dodała już pewniej, jednocześnie robiąc mu miejsce obok siebie.

Posłusznie usiadł tuż obok, po czym poprawił jej kołdrę. Właściwie nie zrobił tego z obawy, że może być jej zimno, raczej z nagłej potrzeby okazania jej odrobiny czułości. Gdy to robił, ponownie chwyciła jego dłoń, równie niepewnie, jak poprzednio.


- Czy mógłbyś zostać tu ze mną, dopóki nie zasnę? - zapytała tak cicho, że nieomal nie dosłyszał. - Przy tobie będę się czuła bezpiecznie.

Patrzyła przy tym prosto w jego oczy, a on czuł, że rozpływa się pod tym spojrzeniem. Kiwnął jedynie głową, bojąc się, że drżeniem głosu się zdradzi.

Kasumi przysunęła się do niego. Choć oddzielała ich kołdra, Ryozo czuł na udzie żar bijący od jej biodra. A może tylko mu się zdawało. Kobieta zamknęła oczy. Leżała tak spokojnie, że gdyby nie płytki oddech poruszający co jakiś czas jej klatkę piersiową, można by pomyśleć, że jest tylko martwą rzeźbą.

Pani Sakamoto zasnęła niebawem, a jednak jej mąż jeszcze długo nie opuszczał pokoju gościnnego. Patrzył, jak spokojnie oddycha i jak delikatnie uśmiecha się przez sen, a widok ten był tak miły, że nie mógł oderwać od niej oczu. Wyszedł dopiero, gdy zmęczenie wzięło nad nim górę.

***

Cały następny dzień spędzili razem. Ryozo wziął w pracy kilka dni wolnego, toteż chyba po raz pierwszy od sprowadzenia się na Hawaje, miał czas w spokoju posiedzieć w domu. Choć nie planował wyłączyć telefonu, to jednak ten jak na złość, a może na szczęście, rozładował się, a że w pośpiechu pan Sakamoto nie zabrał z pracy ładowarki, toteż telefon pozostał wyłączony przez cały dzień. Do tej pory nie zdarzyło się to nigdy, nawet w weekendy.

Kolejnego ranka, po okrągłej dobie odcięcia od cywilizacji, Akashic wreszcie zdecydował się sprawdzić służbową pocztę. O dziwo, pomimo jego nieobecności, firma nie splajtowała. Co więcej, wyglądało na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.


W jego skrzynce było kilka maili od współpracowników. Większość jednak nie zawierała niczego ważnego poza komunikatami, że wszystko idzie zgodnie z planem oraz życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Najwyraźniej Talula rozpuściła w biurze plotkę, że Ryozo jest ciężko chory. Dobra z niej była dziewczyna.

Właściwie wśród nowych maili był tylko jeden naprawdę istotny. Nadawcą był jeden z wyżej postawionych dyrektorów tokijskiej filii Toyoty - Hidetoshi Kosugi. Ryozo właściwie niewiele miał z nim do czynienia za czasów pracy w Japonii. Pamiętał jednak, że był to ważny człowiek, ktoś z kogo zdaniem liczył się zmarły pan Hokori.

Mail Kosugi’ego zawierał wiele pochwał dla pracy pana Sakamoto, zarówno tej wykonywanej w Tokio, jak i tej na Hawajach. Podłechtanie ego maga z całą pewnością nie było jednak głównym celem przyświecającym nadawcy. W dalszej części bowiem list zawierał prośbę o pomoc.

Otóż syn pana Kosugi’ego - Kanata Kosugi, trafił do kliniki odwykowej prowadzonej przez fundację państwa Wiedernikowów. Tokijski dyrektor nie wdawał się w szczegóły dotyczące okoliczności, jakie zawiodły jego syna w to miejsce. Nie mniej jednak prosił on o pomoc w wydostaniu syna z kliniki. Oczywiście nikt nie mógł tego zrobić lepiej, niż jeden z najbardziej zaufanych pracowników firmy - Ryozo znaczy się.

Prośba wynikała oczywiście z faktu, iż Hidetoshi Kosugi, przytłoczony obowiązkami służbowymi, nie mógł przylecieć na Hawaje. A jako, że nie mógł się z magiem skontaktować telefonicznie, wysłał wszystkie potrzebne dokumenty na jego prywatnego maila. Liczył na pomoc i obiecywał dozgonną wdzięczność. Pytanie tylko brzmiało, czy pan Sakamoto chciał mieć kogoś takiego za swojego dłużnika.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 09-11-2012 o 10:57.
echidna jest offline  
Stary 07-11-2012, 17:36   #17
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze
Te sny, wizje, czy czymkolwiek w istocie były coraz mocniej odbijały się na jego nerwach. Nie wystarczyło, że z nocy na noc pojawiały się w nich dodatkowe szczegóły, teraz przyszła pora na inne istoty. Naprawdę ogarniał go obłęd? Kiedy obudził się poprzednio, granica między snem a jawą zatarła się niemal całkowicie. Był wręcz pewien, że w łóżku zamiast jako człowiek leży pod postacią wilka. Wyostrzony węch wychwycił zapachy potraw gotowanych w mieszkaniach sąsiadów, futro dawało tak przyjemne ciepło, zęby przypominały szable kiedy przejechał po nich jęzorem.

Dopiero wtedy coś jakby rzuciło go w objęcia rzeczywistości. Dźwięk budzika, toaleta, śniadanie, droga do pracy. Wszystkie punkty porannej rutyny odhaczone z wręcz chirurgiczną precyzją. On jeden stanowił element nie podobny do znajomego obrazka. Jego myśli nadal wędrowały ku miejscom odległym i mrocznym. Tak wiele pytań, tak niewiele odpowiedzi.

Kogo miał odnaleźć? Tego chłopca Akamu? Nawet gdyby jakimś niewyjaśnionym sposobem duchy miały zesłać na niego wiedzę pozwalającą mu rozwiązać tą zagadkę, efektem byłoby tylko więcej pytań. Dlaczego on, dlaczego teraz? W myślach znowu mignął mu obraz kliniki odwykowej, dokładnie ten sam który jeszcze niedawno widział w bocznym lusterku auta. Nawet myśl o nim wystarczyła by wywołać ciarki na jego plecach.

Niewiele brakowało, a zawyłby zupełnie jakby nad głową zawisł mu właśnie księżyc w całym swym majestacie. Jego dłonie zacisnęły się na kierownicy z taką siłą, że niemal jednocześnie wszystkie kości wydały z siebie charakterystyczny trzask.

Wtedy nadeszła ta niebywale kojąca chwila. Zdenerwowanie zaczęło odpływać, zupełnie jakby zmyte zwykłą wodą. Serce stopniowo zwalniało, do momentu w którym jego uderzenia przypominały miarowe, donośne uderzenia bębnów. Wszystkie myśli zaczęły blaknąć. Z czasem pozostały tylko proste barwy, ledwie zauważalne szczegóły. Umysł zupełnie jakby posiadając własną świadomość, samoistnie pokazał mu to co w tej chwili było najważniejsze, to co jeszcze miało jakiekolwiek znaczenie.


Dopiero po przerwie wypełnionej niczym prócz ciszy rozległo się jedno pytanie - a jeśli starał się zbyt mocno? Ostatnimi czasy miał wrażenie, że na każdym kroku z czymś walczył, osoby, sprawy, uczucia ... wizje. W zadziwiająco prosty sposób tracił zmysły na własne życzenie. Dawno już mógł wziąć te sny za to czym naprawdę były, przestać ignorować znaki. Udawać zwykłego człowieka, jednego z setek otaczających go na co dzień. Przecież on nawet nie był jednym z nich! Być może nawet Tani przestałaby zachowywać się w taki sposób gdyby sam nie atakował jej przy każdym choćby niewinnym pytaniu dotyczącym rodziny.

Miał czym zająć myśli w trakcie drogi na posterunek, z pewnością dlatego ta umknęła niepostrzeżenie. Otoczony grupą pracujących w pocie czoła funkcjonariuszy i wszechobecną pracą nie miał już czasu na dłuższe rozmyślania. Wpierw w jego dłonie wpadły dokumenty przekazane przez Van Vlecka. Od samego początku wiedział z jakim człowiekiem miał do czynienia. Przeglądając jednak zdjęcia praktycznie nagiej matki, której zapłakana twarz nadal gościła w jego myślach, najchętniej rozerwałby go na strzępy. Szkoda tylko, że ta sama kobieta ledwie kilka dni temu podczas ich ostatniego spotkania nie miała większych skrupułów przed zatajeniem tak wielu faktów z jej życia. Nie mógł powiedzieć, by był zaskoczony zważywszy na to czego dowiedział się z lustrowanych dokumentów. Widać ich spotkanie na posterunku będzie jednak nieuniknione.

Wezwanie na uniwersytet z pewnością nie pomogło. Niemal każdego dnia Pocałunek Kanaloa wyrywał życie z czyjegoś ciała. Z jakiegoś jednak powodu ludzie nadal sięgali po niego niemal bez żadnych oporów. Jak mieli z tym walczyć? Nie istnieją na tej planecie istoty tak lubujące się w niszczeniu swej własnej rasy. Obrona ich przed nimi samymi naprawdę stało się obowiązkiem Garou? Jakby tego było mało musiał wpaść na Tani, co gorsza w towarzystwie osób związanych z rodziną. To nie mógł być dobry znak. Samuel od razu skojarzył zamieszanie na posterunku sprzed kilku dni. Chodziło o wymuszenie w Japońskim Mieczu. Wystarczyło przypomnieć sobie kilka wspomnianych przez funkcjonariuszy nazwisk, by szybko połączyć wszystkie fakty. Naprawdę wolałbym, żeby choć ta jedna rzecz nie wymknęła się spod kontroli.

Docierając na uniwersytet obaj wiedzieli już czym mają się zająć. Kahua nie czekając dłużej postanowił dowiedzieć się możliwie jak najwięcej od opiekuna grupy. Nigdy nie przypuszczałby jednak co będzie czekało na niego w biurze profesora Kaewe.

Ledwie zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, a dziwne urządzenie leżące na biurku wykładowcy zaczęło wydawać z siebie dziwaczne dźwięki. Niemal instynktownie skrzywił się kiedy do jego uszu dotarła kakofonia trzasków i szumów. Dopiero kiedy pośród drażniących dźwięków zaczął wyłapywać słowa układające się w rozpaczliwe błaganie jego twarz wygładziła się. Zupełnie jakby w przeciągu sekund całkowicie skamieniała.

Czy istniał choćby cień szansy, że to co właśnie zobaczył i usłyszał mogło być przypadkiem? Nogi postanowiły cofnąć się o krok jakby wiedząc zbyt dobrze, by tracić czas na pytanie go o zdanie.

- Co do ... ?! - Zająknął się jak zahipnotyzowany spoglądając w przestrzeń gdzie jeszcze przed momentem widniał tajemniczy obraz. - Co to było?
 
Pietro jest offline  
Stary 09-11-2012, 20:35   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciszę przerywaną spokojnymi oddechami przerwało pikanie budzika.
- Już? - mruknął John. - Dzień dobry, skarbie.
Ucałował Kianę i niezbyt chętnie wysunął się z obejmujących go ramion.
- Pora wstawać? - W głosie dziewczyny trudno było doszukać się zachwytu. - A gdzie śniadanko do łóżka?
- Rozpuszczona dziewuszka - zażartował John. - Starczy grzanka i kawa? - spytał.

Śniadanie jednak zjedli wspólnie - razem z Aukele, która zdecydowała, że nie zamierza wylegiwać się do samego południa.
- Hej, mówią o “Japońskim Mieczu” - powiedziała nagle Kiana, która zamiast bawić gościa rozmową zapoznawała się z lokalnymi wiadomościami. - Moani, zrób głośniej, proszę.


- Za chwilę pokażemy państwu - mówiła Mia Kaewe, prezenterka programu Hawaii News - film nakręcony telefonem komórkowym przez jednego z naocznych świadków tego zajścia.

- Jakieś stary rupieć, a nie telefon komórkowy - mruknęła Kiana, gdy relacja się skończyła. - Niezbyt dobrze widać.
- Lepsze to, niż nic - powiedziała Aukele. - Te urocze buziuchny można bez problemów rozpoznać.
- Tak jak mówiłaś - brzydkie, łyse, tępe pyski z połamanymi nosami - stwierdziła Kiana. - Ciekawe, czy na YouTube pojawią się inne filmiki.
- A wiecie - powiedziała nagle Kiana - coś sobie przypomniałem, jak na to patrzyłam. Ten typek, który zabrał mi medalik, miał na ręce jakiś tatuaż. Mnóstwo liter w każdym razie i taka jakaś dziwna reszta. Zapamiętałam C O E M C K U X P Y. Z pewnością nie w takiej kolejności, ale C na pewno występowało dwa razy.
- Szkoda, że na tym filmiku tego nie widać. Ale z pewnością inni też coś zauważyli i powiedzą policji - stwierdziła Kiana.
John chwilowo nie zabierał głosu w dyskusji. Zastanawiał się, czy oryginał jest bardziej wyraźny, i czy da się na podstawie tego filmiku stworzyć portrety sprawców.


- Jeszcze raz wam dziękuję. - Aukele uściskała najpierw Kianę, potem Johna. - I przepraszam za kłopoty.
- Nie żartuj - powiedział John. - Jakie tam kłopoty?
Mówił całkiem szczerze. Jedynym ograniczeniem była konieczność ograniczenia pewnej swobody rankiem.
- Żaden kłopot - potwierdziła Kiana. - Ze spokojem mogłaś u nas gościć dłużej.
- Kochani jesteście. - Aukele pomachała im jeszcze wsiadając do taksówki i pojechała.

Pół godziny później oni również szykowali się do wyjścia.
- Zawieź mnie tylko do domu - poprosiła Kiana - i nie czekaj na mnie. Nie muszę być tak szybko w pracy.

- Dzień dobry, pani Cramer - powiedział John.
- Dzień dobry - dorzuciła Kiana, nakładając kask.
- Dobry, dobry - odpowiedziała nieco zgryźliwie sąsiadka. Z tonu wyraźnie wynikało, że ranek byłby lepszy, gdyby nie obecność osób jeżdżących na hałaśliwych maszynach.

Po odwiezieniu Kiany John dotarł do pracy na tyle szybko, że mógł jeszcze ze spokojem przejrzeć materiały potrzebne na dzisiejsze spotkanie.
Nigdy nie lubił tych nasiadówek. Dużo gadania, prawdę mówiąc o niczym, bo sukcesów było jak na lekarstwo. Ale trzeba się było podzielić - jeśli nie osiągnięciami, to zastosowanymi metodami, powodami braku sukcesów, planami na przyszłość. I wysłuchać, co mają do powiedzenia inni.

Na szczęście tego dnia John nie miał żadnych wykładów i mógł ze spokojem zająć się swoją pracą.


SMS z propozycją spotkanie stanowił pewne zaskoczenie. Chociaż znali się z Ryozo Sakamoto od dość dawna, to jednak na gruncie prywatnym się nie spotykali.
“OK. 14.45” wystukał i wysłał.


Rozmowa była krótka. Zostało dosyć czasu, by przed odebraniem Kiany z pracy, John zdążył zamienić kilka słów z Colinem Andersonem.
Wieści otrzymane od Colina były dobre i równocześnie złe. W “Mieczu” były co prawda zainstalowane kamery, monitorujące wnętrze lokalu, ale jakimś dziwnym trafem nie były włączone. Co, jak się okazało, było standardową procedurą, nastawioną na “ochronę prywatności gości lokalu”. Za to udało się zdobyć kilka ładnych odcisków palców, bowiem o takim czymś jak rękawiczki ci, co napadli na “Miecz” zapewne nie słyszeli.
- W naszej bazie ich nie ma - oznajmił Colin. - A z kontynentu, zanim sprawdzą, minie trochę czasu. W każdym razie ci goście po raz pierwszy wystąpili na naszym terenie. A wiesz... portrety pamięciowe, przesłuchanie świadków, to ładnie potrwa. Setka osób, a co zeznanie to inna wersja. A ten filmik
- A o tatuażach wiecie? - spytał John.
- Wiemy, ale dość mgliście - odparł zagadnięty. - Garstka liter i coś tam jeszcze..
- Aukele też niewiele pamięta - potwierdził John.
- Mam nadzieję - powiedział nagle Colin - że nie masz zamiaru szukać sprawiedliwości na własną rękę.
- Ależ skąd - zapewnił go John. - Nie widzę siebie w roli Batmana, Spidermana czy Iron Mana. Nie będę się włamywać do bazy FBI i tak dalej. Wymierzanie sprawiedliwości pozostawiam w rękach odpowiednich organów. Poza tym liczę na to, że staniesz na wysokości zadania.
Colin zamruczał coś niewyraźnie.
- To nie była ironia - stwierdził John.
- Wiem, wiem - odparł Colin. - Ale nie masz pojęcia, ilu ludzi ma do nas pretensje o najrozmaitsze sprawy. Jak będę coś wiedzieć, to dam znać.


***

Wtorkowy wykład John rozpoczął nieco nietypowo - od zademonstrowania sztucznej ręki sterowanej głosem.
Tym razem zdecydowana większość studenckiej braci porzuciła myśli o odsypianiu nocnych rozrywek i z zainteresowaniem wysłuchali rozważań na temat zastosowań maszyny Boltzmana do tworzenia programów OCR i w programach służących do rozpoznawania mowy.
Najciekawszy jednak wykład nie mógł konkurować z występem Garry’ego Coopera.

John włączył kamery, które zwykle służyły do kontrolowania uczciwości studentów podczas różnego rodzaju sprawdzianów umiejętności, choć był to gest nieco spóźniony, a potem pospieszył sprawdzić, co się dzieje z Garrym.
Niewiele mógł pomóc komuś, kto leżał na podłodze, wstrząsany drgawkami i tocząc pianę. Na epilepsję to nie wyglądało, przez tą pianę właśnie. Przynajmniej John o czymś takim nie słyszał. Sanitariusz zresztą potwierdził te podejrzenia. I udzielił rady, z której John bez wahania skorzystał.
- Proszę państwa - powiedział, gdy nosze opuściły salę wykładową, a zbici w grupki studenci obu płci omawiali zaistniałą sytuację. - Na dzisiaj koniec zajęć. Proszę przed wyjściem podpisać się na liście leżącej na stole.
Lista była, bowiem John chciał wiedzieć, kto powinien chodzić na jego zajęcia. A że obecności raczej nie sprawdzał, to już była całkiem inna sprawa. Pamięć miał dobrą i wiedział, kto na zajęcia chodzi, a kto nie. Poza tym zdanie egzaminu zależało nie od tego, ile razy kto się pojawił na zajęciach, a od tego, ile kto miał w głowie i jak potrafił to wykorzystać.
Gdy ostatni student zniknął za drzwiami Jonh wyłączył kamerę, zabrał dysk z zapisem, listę obecności i rzeczy Garry’ego, by zanieść je do sekretariatu, gdzie nie tylko mógł sporządzić raport z zajścia, ale i skopiować wszystko, tak na wszelki wypadek.

Godzinę później siedział w swoim gabinecie, zastanawiając się nad słusznością ponurych przewidywań rektora, Brada Wilsona, który przewidywał może nie koniec świata, ale nalot policji, która będzie wścibiać długie nosy we wszystkie kąty i zakłócać pracę.

Gość, który odwiedził Johna, nie był jednak przedstawicielem tego zawodu. Michael Jacobs miał z policją tyle wspólnego, co każdy porządny obywatel, czyli niemal nic. I nie sprowadzała go chęć porozmawiania o porannym wypadku, tylko sprawa “ukochanego dziecka” Michaela - rzutnika hologramów. Jego był pomysł, nie on jednak zajmował się wykonaniem modelu, bowiem o ile teoretykiem Michael był wspaniałym, o tyle z praktyką miał niewiele wspólnego. Za to nieodparcie wierzył w umiejętności Johna, od czasu, gdy ten uruchomił bez większych problemów zepsuty samochód Michaela.
- Muszę to mieć na poniedziałek - powiedział ponuro Michael, stawiając na biurku Johna przedmiot przypominający nieco dolny fragment rakiety kosmicznej - ten z licznymi dyszami, tyle że odwrócony do góry nogami.
Cudowne dziecko Michaela wyświetlało dużo lepsze hologramy, niż wyświetlał R2D2 i niemal dorównywał jakością holoprojektorom z “Pamięci absolutnej”.
Z pewnością marzeniem Johna nie było babranie się w elektronicznych bebechach, ale w końcu... co mu szkodziło spróbować.

Widać był to dzień na gości, bowiem ledwo za Michaelem zamknęły się drzwi próg przekroczył przedstawiciel policji, detektyw Kahua.
Widać Kahua miał na rzutnik dobroczynny wpływ, bowiem ledwo detektyw usiadł, urządzenie zaczęło działać, wbrew temu, co wcześniej mówił Michael. A na dodatek przemówiło, co - jeśli John się dobrze orientował - nie leżało w założeniach związanych z jego funkcjonowaniem.

- A już chciałem spytać, jak pan to zrobił - John odpowiedział na pytanie policjanta.

Oczy detektywa momentalnie skupiły się na sylwetce rozmówcy. Jego mina nie zmieniła się ani odrobinę nadal przypominającą wyciętą z litej skały maskę. Tylko oczy zdradzały jak wiele skrywał za tą fasadą.

- Ten przedmiot zareagował na moją obecność, to nie mógł być … - urwał jakby nagle coś sobie uświadamiając. - Czym jest to urządzenie?

- To taka mała maszynka do wyświetlania hologramów - wyjaśnił John. Nie sądził, by to słowo musiał wyjaśniać swemu rozmówcy. - Dokładniej - zminimalizowany rzutnik obrazów trójwymiarowych. Doskonalsza wersja tego, co można oglądać w kinach. O... jeśli oglądał pan może serial “Kości”. Tam mają coś takiego. Jest tylko jeden problem... Nasze urządzenie było zepsute.

- Zepsute - powtórzył po wykładowcy, ale jego głos był nieobecny, zupełnie jakby jego uwaga skupiła się wokół czegoś innego. - To co widzieliśmy i słyszeliśmy, rozumiem, że to wasze dzieło?

John pokręcił głową.
- Naszym dziełem, a dokładniej naszej naszej uczelni, jest to urządzenie. Natomiast z obrazem, który widzieliśmy, nic nie mam wspólnego. Gdyby działało... - John wyciągnął z rzutnika mały dysk. - Tu pisze “Wazy z epoki Ming”. Nie zajmujemy się programami rozrywkowymi ani przyrodniczymi. FIlmy przygodowe czy fantasy w 3D to też nie nasza specjalność, a to wyglądało zdecydowanie na to ostatnie.

- Jakim cudem zepsute urządzenie wyświetla obrazy - “te obrazy” dopowiedział w myślach - z dysku, na którym pana zdaniem powinno znaleźć się coś zupełnie innego? - Zacisnął zęby z taką siłą, że rozległ się donośny zgrzyt. - Nie trzeba być technikiem by dojść do wniosku, że to bardziej niż niemożliwe.

- Gdybym nie zobaczył na własne oczy, to bym nie uwierzył - powiedział John. Nieco niezgodnie z prawdą, bowiem widywał już dziwniejsze rzeczy, i to bynajmniej nie w pijanym widzie. - Proszę samemu sprawdzić. - Podsunął detektywowi urządzenie. - Proszę spróbować włączyć.

Być może obsługa holorzutnika mogła się wydać laikowi skomplikowana, ale tylko skończony analfabeta nie wiedziałby, w jaki sposób urządzenie się włącza.

Odebrał przedmiot i obejrzał dokładnie, dopiero kiedy skończył oględziny postanawiając go uruchomić. Jak łatwo się domyślić nie przyniosło to żadnego rezultatu. Odłożył je i wykorzystując obie dłonie przygładził włosy jednocześnie upewniając się, że misternie związany kok nadal pozostaje na swoim miejscu. O dziwo tych kilka prostych gestów zdołało nieco go uspokoić.

- Jeśli wolno spytać, kto jeszcze ma dostęp do tego hologramu i pańskiego gabinetu?

- Wolno, oczywiście. Ta maszynka pojawiła się tutaj, na moim biurku, ze dwie minuty przed pana przyjściem. Może nawet minęliście się na korytarzu z Michaelem Jacobsem. To on przyniósł ten aparacik i on może więcej powiedzieć na jego temat. Nawet za dużo powiedzieć, bo to jego pasja. On to, można by rzec, wymyślił. Nie powiem jednak, kto zrealizował projekt Michaela.
- Wszystko powstało dla potrzeb wydziału archeologii - dodał John. - Oczywiście może mieć przeróżne zastosowania.
- Jeśli chce pan z nim porozmawiać, to można go znaleźć w budynku C, pokój 1024.

- Rozumiem - Samuel uśmiechnął się delikatnie i wziął większy wdech. - Tymczasem zdaje się, że mocno zboczyliśmy z tematu. Ostatecznie spotkaliśmy się z dużo poważniejszych powodów niż dziwne zachowanie urządzeń elektronicznych, te i tak mają w zwyczaju żyć własnym życiem - skrzywił się jakby nie żywił zbyt ciepłych uczuć ich względem, po czym przeszedł do sedna. - Co mógłby powiedzieć mi pan o tym chłopcu, który zasłabł na zajęciach?

- Zesłabł, to dużo powiedziane. - John skrzywił się. - Z tego, co wiem, a raczej się domyślam, nie chodziło o zatrucie pokarmowe czy też skutki nadmiernego wysiłku umysłowego. Powiedziałbym, że zażył jakieś świństwo, ale nie jestem specjalistą. Ratownicy to samo sugerowali. Tak delikatnie...
Zamilkł na sekundę.
- Teraz tak... Oto - wyciągnął kartkę z szuflady - lista obecnych na zajęciach. Mam drugą, taką samą.
- Taśma z zajęć nic zapewne nie da, bo kamery zostały włączone po fakcie - dodał.
- Garry Cooper siedział, jeśli dobrze pamiętam, obok Alexa Palmera. - John podkreślił na liście nazwisko. - On powinien wiedzieć więcej. Za nimi siedziały Emily Hope i Bella Roberts. Rzuciły mi się obie w oczy. - Nie wyjaśnił, czemu. - Ktoś robił zdjęcia. Albo i film nakręcał. To był chyba Anderson, ale nie przysięgnę. Miałem co innego na głowie.
- Jeśli zaś chodzi o samego Garry’ego, to zawsze był spokojnym studentem. Chodził na wszystkie zajęcia, prowadził notatki. Pytania zadawał. Dziś tak samo. Dopóki nie wstał.
- Na temat jego życia osobistego nic nie potrafię powiedzieć - zakończył swoją wypowiedź.

- Chciałbym częściej trafiać na takich świadków - uśmiech na twarzy Samuela utrzymał się jeszcze przez kilka sekund. - Oby przesłuchanie tych studentów również przebiegło równie gładko.

Detektyw sięgnął po portfel, z którego następnie wyciągnął wizytówkę.

- Wolałbym żeby nie doszło do powtórki incydentu z zajęć. Dlatego proszę mieć otwarte oczy. Będąc w towarzystwie tych dzieciaków na co dzień ma pan możliwość zauważyć znacznie więcej niż my. Przede wszystkim jednak znacznie szybciej. Będę więc wdzięczny za jakąkolwiek pomoc.

- Oczywiście - przytaknął John, chowając wizytówkę. Detektyw Kahua chyba nie miał pojęcia, jak mały w gruncie rzeczy jest kontakt wykładowcy z większością studentów, prócz tych najbardziej aktywnych oraz tych, z którymi ma się ćwiczenia. - Jeśli cokolwiek będę wiedzieć...
- Jeszcze jedno... Rzeczy Garry’ego są w dziekanacie - dodał.

- Nasi funkcjonariusze już się tym zajęli, niemniej jednak dziękuję za informację - w geście pożegnania skinął jeszcze wykładowcy głową. - Jeszcze raz dziękuję za pański wkład i do widzenia.

- Do zobaczenia - odparł John.

Gdy Kahua wyszedł, John przez moment siedział bez ruchu i wpatrywał się w rzutnik. To była jakaś manifestacja. tylko czego?
Może Evan Whitaker mógłby coś na ten temat powiedzieć. Szkoda, ze był daleko, ale od czego były telefony.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-11-2012, 19:58   #19
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze
Błękit nieba dawno już ustąpił czerwieni, gdzieniegdzie poprzecinanej smugami żółci, kiedy parkował swój samochód przy jednym z domów znajdujących się na Diamondhead Road. Umysł niemal momentalnie zalała fala wspomnień dotyczących dziwnego hologramu, na który natknął się w gabinecie doktora Kaewe. Wyłączył silnik i wysiadł. Wieczorne powietrze było na szczęście wszystkim czego potrzebował, by odpędzić wciąż dręczące go myśli. Ledwie chwilę później stał już przed drzwiami. Zapukał kilkukrotnie licząc, że udało mu się trafić na Noheę. Niestety odpowiedziała mu tylko cisza. Wciągnął potężny haust powietrza, jakby chcąc wyłapać zapach starca, a kiedy nawet to nie przyniosło żadnych rezultatów, postanowił pogodzić się z nieprzyjemną prawdą. Już miał odejść gdy drzwi otworzyły się.

- Samuel? - Stary wilkołak zmrużył nieco oczy, by lepiej przyjrzeć się swojemu gościowi. - Wejdź proszę - odsunął się, by zrobić miejsce. - Co cię do mnie sprowadza?

Zaprowadził swojego gościa do salonu. Ruchem ręki wskazał na jeden z foteli. Sam zaś zamknął drzwi prowadzące do ogrodu.


W domu panował idealny porządek. Nie uświadczyłoby się nawet najdrobniejszego pyłku kurzu. Zupełnie jakby przed chwilą wyszła sprzątaczka. Filodoks zajął wskazane miejsce. Już chyba tylko z zawodowego przyzwyczajenia zaczął wodzić wzrokiem po mieszkaniu. Zabawne jak różne było to miejsce od znanych z legend szamańskich chat, jakie kojarzyły mu się z postacią teurga, przynajmniej kiedy jeszcze był młodszy. Nawet teraz spodziewał się jednak wiszących tu i ówdzie fetyszy, dziwnych symboli oraz innych okultystycznych akcentów.

- To skomplikowane - zaczął w chyba najbardziej idiotyczny sposób, na szczęście szybko zdołał się opamiętać. Potarł dłonią kark i porzucił całe to pozbawione sensu owijanie w bawełnę. - Myślę, że znalazłem syna Sony’ego. Nie, nie myślę, jestem tego pewien. Nazywa się Akamu i aktualnie znajduje się w klinice odwykowej. Przedawkował ledwie kilka dni temu … a to tylko początek moich problemów.
- Sony? - Zająknął się teurg. - Sony Hokorii?
- Tak - pokiwał lekko głową. - To jeszcze dzieciak, ale wszystko się zgadza. Jego matka to Leilani Kamano, jak się dziś okazało kelnerka z sześciocyfrowym kontem bankowym. Ojciec nieobecny od kilku dobrych lat. Osobiście nie wierzę w aż tak duże przypadki.
- Mówiłeś komuś o tym? - Spytał Kahalewai przyglądając się uważnie rozmówcy.
- Gdybym to zrobił, Iakona już dawno rozerwałby go na strzępy. Nie, oczywiście że nie powiedziałem nikomu. Nie naciskałem nawet matki, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
- To dobrze. Liczy się tylko Sony Hokorii. Jego trzeba znaleźć. Myślisz, że ta kobieta mogłaby nas do niego doprowadzić?
- To konto o którym wspomniałem. Sony jest jego współwłaścicielem, a to w tych czasach trop równie dobry jak każdy inny, jeśli nie lepszy. Szczególnie, że co miesiąc ktoś dokonuje nowych wpłat - podniósł wzrok i przyjrzał się doświadczonemu Garou jakby chcąc odczytać cokolwiek z jego twarzy. - Jeśli chcemy zrobić z tego jakikolwiek użytek, musimy jednak działać ostrożnie. Nie bez powodu nadal pozostaje nieuchwytny.
- Nieuchwytny? - Starszy mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. - Większość łowców wróciła... w plastikowych workach. Hokuao wysłał wielu. To była może i jego obsesja, by pomścić syna. Sony Hokorii jest bardzo niebezpieczny. Posłuchaj, masz racje, że Iakona mógłby zrobić wiele głupich rzeczy, gdyby teraz dowiedział się o tym. Ale trzeba będzie mu powiedzieć. - Oparł brodę o złożone ręce i westchnął głęboko. - Będziesz śledził tę kobietę, aż doprowadzi cię do mordercy Akamu. Jeżeli będzie trzeba, to ją przyciśniesz.
- Niestety to nie takie proste - Samuel poderwał się z fotela, zdecydowanie nie prowadził właśnie rozmowy, przy której łatwo było mu usiedzieć na miejscu. - Dojdę prawdy, tego możesz być pewien. Przyszedłem do ciebie, żebyś chociaż spróbował utrzymać Iakonę na dystans. Ta kobieta i jej syn są częścią dochodzenia, które właśnie prowadzę. Media już teraz nie dają mi spokoju, a rodzina i bez rzucania się na samotną matkę z dzieckiem przed obiektywami kamer, nie może narzekać na zbyt dobrą opinię. Już nawet nie będę wspominał jak niewiele trzeba, by ostrzegła Hokoriiego.

Stary tylko pokiwał głową. W zasadzie cóż więcej mógł dodać. On wiedział, chyba nawet lepiej niż Kahua, jak się sprawy mają.

- Iakoną możesz się na razie nie martwić. Ma teraz dość na głowie. I`ahu Makena leży nieprzytomny w szpitalu. Ktoś go pobił w “Japońskim Mieczu”.

Sprawa wymuszenia, nazwisko Makena, widok Aoatei na posterunku i twarz Tani. Szybko połączył fakty, ale wolał nie wchodzić w szczegóły. W myślach zanotował tylko by jutro sprawdzić w jakim punkcie stoi śledztwo. Jeśli miał możliwość pomóc rodzinie, nawet fakt że świat aktualnie zdawał się walić mu na głowę, jakoś tracił na znaczeniu. Samuel skierował swe kroki w kierunku okna. Doskonale widoczna o tej porze tarcza księżyca skutecznie łagodziła jego nerwy, właśnie tego teraz potrzebował.

- Jest jeszcze jedna rzecz. Mogę przyrzec, że od kiedy tylko spotkałem tego chłopaka, każdej nocy śnię ten sam sen. To ciągnie się już zbyt długo i jest zbyt rzeczywiste, bym miał nadal wierzyć, że to nie jakiś znak - obrócił głowę i spojrzał na Noheę. - Po części również dlatego postanowiłem cię dzisiaj odwiedzić.
- Sny powiadasz? - Teurg pogładził się po ogolonym policzku. - Opowiedz mi o nich - ponownie zaprosił swojego gościa, by ten usiadł w fotelu. - Cóż ze mnie za gospodarz - uśmiechnął się przepraszająco. - Nawet nie zaproponowałem ci nic do picia. Czego się napijesz?
- Woda w zupełności wystarczy - odezwał się po dłuższym namyśle. W gruncie rzeczy nie był zbyt spragniony, ale w złym guście byłoby odmawiać. - Odnośnie tego snu. Jak mówiłem, wszystko zaczęło się, kiedy zupełnie przypadkiem zostałem wezwany do byle rozboju. Wtedy pierwszy raz trafiłem na tego chłopaka. Od tego dnia podczas każdej nocy zmuszony jestem wędrować przez opustoszałe miasto w poszukiwaniu źródła szczenięcego skowytu. Jestem jednym jedynym wilkiem uwięzionym w betonowej pustyni - Samuel wrócił na swój fotel i wziął kilka wdechów. - A raczej byłem. Zeszłej nocy pojawił się ktoś inny. Tylko na pozór podobny do nas. Nim zawył, nie mogłem go usłyszeć, nawet wyłapać jego woni. Po prostu zmaterializował się na chwilę przed tym jak usłyszałem sygnał budzika.

Ledwie skończył, a kątem oka dostrzegł dłonie, które splotły się przed nim nie wiedzieć kiedy. Końcówki palców były białe jak śnieg, co tworzyło bardzo wyraźny kontrast w zestawieniu z ciemną karnacją. Ilekroć wspominał te wizje, jego umysł zalewała tak oszałamiająca ilość impulsów, że mógł tylko marzyć o kontrolowaniu choćby ich połowy. Teraz, kiedy wreszcie mówił o tym głośno, sytuacja tylko się pogarszała.

- Raz już niemal znalazłem szczenię w zachodniej części miasta, ale kiedy byłem o krok, to raz jeszcze rozpłynęło się w powietrzu - pozwolił sobie na kolejną dłuższą przerwę. - Dziś wydarzyła się jeszcze jedna dziwna rzecz. Będąc na uniwersytecie trafiłem na jakieś zepsute urządzenie, w którym ukazał mi się wilk walczący z jakimś morskim potworem. Zdążyłem rozpoznać tylko zatokę Maunalua i dosłyszeć nawoływanie o pomoc.


Stary wilkołak postawił przed swoim gościem szklankę z wodą, sam przyniósł sobie herbatę. Usiadł na przeciwko i uważnie wysłuchał tego, co miał do powiedzenia jego młodszy krewniak.

- Czyli zakładasz, że spotkanie z tym chłopcem, synem Sonny'ego Hokorii, spowodowało, że zacząłeś miewać te sny?
- W tej sytuacji nie zakładam niczego. Może poza faktem, że zbyt duża ilość zbiegów okoliczności wskazuje na jakiś wzór w całym tym szaleństwie - sięgnął po szklankę i wziął kilka łyków, od tego gadania jego gardło zaczynało robić się drażniąco suche. - Potrzebna mi tylko osoba zdolna rzucić na wszystko choć trochę światła.
- Nie będzie to chyba nic odkrywczego, jeżeli powiem że duchy chcą ci coś przekazać, prawda? - Nohea odstawił swoją filiżankę. - Zastanów się co? Szukasz szczenięcia. Twoje? - Zapytał zupełnie niespodziewanie stary.
- Byłem już niemal pewien, że ta sytuacja nie może stać się jeszcze dziwniejsza - w jego myślach przewinęły się twarze chyba wszystkich kobiet, które w trakcie swojego życia przyszło mu poznać nieco bliżej. - Nie wiem, może. Szanse na posiadanie dziecka o jakim nie miałbym żadnego pojęcia, mam niewiększe niż 90% osób w moim wieku.

W spojrzeniu starszego mężczyzny dało się zauważyć dezaprobatę.

- Za dużo szczeniąt rodzi się po za stadem. Za dużo ich nigdy nie dowiaduje się o swoim dziedzictwie. Tracimy ich bezpowrotnie, a przecież mogliby nas wspomóc.
- Dlatego chcę żebyś pomógł mi znaleźć to jedno, które jakimś cudem zdołało wedrzeć się do moich snów, o ile jakieś w ogóle istnieje. Ojcem będę ja, Iakona czy przeklęty Sony Hokorii, to problem do rozwiązania na później - jego dłonie zagłębiły się w bujne włosy. - Duchy potrafię zrozumieć, przynajmniej częściowo, ale sny?
- W brew pozorom duchy i sny mają wiele wspólnego - odparł cicho stary mężczyzna. - Co to za potwór morski, o którym wcześniej wspomniałeś? - Zmienił nagle temat.
- Przytrafiło mi się to dzisiaj, podczas załatwiania spraw na uniwersytecie. Kiedy tylko wszedłem do pokoju jednego z profesorów, jakiś dziwny hologram uruchomił się ukazując obraz zatoki. W pewnym momencie na plaży pojawił się wilk, a chwilę po nim gigantyczna kałamarnica. Natychmiast doszło do walki, a obraz zniknął. Dwukrotnie usłyszałem też jak ktoś prosi mnie o pomoc. Rzecz jasna spytałem wykładowce co to za przedmiot. Odpowiedział mi tylko, że jest zepsuty, a nawet gdyby wciąż działał, nie wyświetlałby niczego oprócz chińskich waz - zamilkł i raz jeszcze skierował wzrok ku migoczącej na zewnątrz tarczy księżyca. - Jak już wspomniałem wszystko działo się nad zatoką Maunalua.
- Gigantyczna kałamarnica? - Zapytał bardziej sam siebie. - Wiesz, że Kanaloa tak się manifestuje?

Zaciśnięte zęby, zmrużone oczy, spłycony oddech. Samo wspomnienie tej nazwy wystarczyło by rozbudzić drzemiącą w nim bestię.

- Znam legendy Nohea - wycedził. - Nie można przejść przez posterunek nie słysząc tych wszystkich historii. Ludzie naprawdę uwielbiają dorabiać ideologię do każdej katastrofy. To z czym miałem jak na razie do czynienia było jednak wytworem nauki. Jeśli to jakaś metafora, trudno odmówić jej trafności. Nie sądzisz jednak chyba by mogła być czymś więcej?
- Chciałeś podpowiedzi - zaczął Teurg. - Ja znam legendy naszego ludu. Ale może to chodzi o drugą część twojego dziedzictwa? Wtedy ci nie pomogę. Znasz legendy z ziem swojej matki?
- Co takiego? - Samuel przyglądał się rozmówcy jakby na moment opuściły go zdrowe zmysły. - Jedyne co opowiadała mi o Rosji to historie o biedzie i prześladowaniach. Komunizm i jakiekolwiek wierzenia nie do końca idą w parze, więc znawcy legend nie byli częstym widokiem - wziął niewielki łyk wody i kwaśno uśmiechnął. - Widać mam sporo do nadrobienia.
- Znajdź zatem kogoś kto mógłby znać te legendy - poradził Nohea. - A co do twoich snów. Czy ten obcy wilk coś chciał od ciebie?
- Nie mogę być pewien, widziałem go tylko przez chwilę. Wydawało mi się jednak, że chciał bym mu towarzyszył.
- Coś jeszcze było? Coś szczególnego?
- Błądziłem po opuszczonym mieście, zdając sobie sprawę z tego, że księżyc przykrywają jakieś gęste chmury zacząłem wyć, wtedy odpowiedział mi nieznajomy. To wszystko co pamiętam.
- Wiesz co to za miasto?
- To samo w którym znajdujemy się w tym momencie, Honolulu.

Stary zamyślił się.

- Kto wie, dokąd wiedzie urwany trop, zagubiony ślad... ani ty tego nie wiesz, ani ja, ani najpotężniejsi z naszych przodków. Musisz wyśnić swój sen do końca.

Detektyw dopił swoją wodę i raz jeszcze przyjrzał teurgowi. Pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech. W gruncie rzeczy nie dowiedział się niczego nowego, ale już zwykła rozmowa pozwoliła mu poukładać sobie wszystko w głowie.

- Chyba tylko to mi pozostało - zrobił krótką przerwę i raz jeszcze wyjrzał na zewnątrz. - Tymczasem zrobiło się późno, zbyt późno na zamęczanie cię moimi pytaniami.
- Wiesz, że można sobie pomóc śnić?
- Pierwsze słyszę - twarz Samuela przykrył wyraz szczerego zdziwienia.
- Ho'omoe wai kahi ke kao'o. Moe Uhane. Hawajska tradycja śnienia. Pytanie czy chcesz sobie pomóc? - Starszy mężczyzna wziął jakąś kartkę i coś na niej napisał. Podał ją swojemu rozmówcy.



"Panaeolus cyanescens, Argyreia nervosa"

- Poczytaj o tym. Zdecyduj.

Studiowanie ledwie kilku słów wypisanych na kawałku papieru zajęło mu kilka dobrych chwil. Spodziewał się z czym miał do czynienia, ale sprawa była zbyt poważna. W tym momencie był Garou ponad detektywem.

- Dziękuję Olohe - powoli złożył kartkę i wsunął do kieszeni. - Wiedziałem, że postępuję właściwie przychodząc do ciebie.
- Mogę na ciebie liczyć w sprawie Hokorii i jego, hmmm..., rodziny?

Odpowiedział mu oszczędnym skinieniem.

- Oczywiście. W miarę możliwości będę informował cię na bieżąco.
- Uważaj na siebie. I pozdrów matkę. Jak ona się czuje? - Kahalewai zmienił temat na bardziej neutralny.
- Jak się czuje? - Już samo wspomnienie matki wystarczyło by wywołać uśmiech na jego twarzy. - Bez zmian, nadal w dużo lepszym zdrowiu niż jej młodszy o ponad dwie dekady syn i nie martw się, na pewno przekaże pozdrowienia.

Nim ostatecznie się pożegnali, padło jeszcze kilka pytań, życzeń pozostania w dobrym zdrowiu i innych mniej istotnych zdań. Samuel miał o czym rozmyślać w drodze powrotnej do domu. Szczególnie zaś o kartce papieru nadal tkwiącej w jego kieszeni. Prawdopodobnie dlatego pierwszą rzeczą jaką zrobił po powrocie do domu było uruchomienie komputera. Poszukiwania nie zajęły długo. Grzybki i zioła o działaniu halucynogennym, oczywiście figurujące na liście prawnie zakazanych substancji. Nie mógł powiedzieć, że nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nawet złe przeczucie nie zdołało odciągnąć go jednak od skorzystania z oferty teurga, teraz kiedy zyskał pewność nie uległo to zmianie. Miał tylko nadzieję, że podczas losowania funkcjonariuszy poddawanych testom antynarkotykowym, nie padnie na niego. Pozostawała też kwestia zdobycia obu składników. Detektyw, którego twarz miała w zwyczaju gościć w mediach przy kilku okazjach, nie jest bynajmniej idealnym klientem dla jakiegokolwiek dilera.

Wyłączył komputer i przeciągnął się. Nie miał zamiaru pozwolić zmartwieniom dnia jutrzejszego dopaść go już dziś. Pomimo późnej godziny nie czuł się jednak zbyt zmęczony. Z braku lepszej perspektywy postanowił więc trochę poćwiczyć. Solidny wysiłek fizyczny i zimny prysznic, którym miał w zwyczaju kończyć trening doskonale oczyszczały jego umysł. Niespełna dwie godziny później trafił do swojego łóżka, nie martwiąc się problemami oraz kolejnym prawdopodobnie wyczekującym go spotkaniem z opustoszałym miastem, niknącym w jego zakamarkach skomleniem i być może tajemniczym wilkiem. Pierwszy raz od bardzo dawna w chwili kiedy przyłożył głowę do poduszki po prostu odpłynął.
 
Pietro jest offline  
Stary 13-11-2012, 09:19   #20
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Tak jak przewidywała, sędziowie przysięgli nie mieli wątpliwości i wygrała sprawę. Wolałaby wprawdzie, żeby jej przeciwnik nie grał na zwłokę ale cóż, liczył się wynik. Wróciła do biura zadowolona ze sporego przelewu na konto firmowe, dobrze że wytargowała procent od wygranej, źle im się nie wiodło ale firmie zawsze przyda się zastrzyk gotówki. W biurze już czekała na nią Karen jej sekretarka, z całą stertą papierów i decyzji do podjęcia.
- Dobrze. - powiedziała przegryzłszy się przez większość makulatury. - A, właśnie, w sprawie państwa Hogg , jeśli możesz daj znać Perremu, że mogę mieć coś dla niego. Będę potrzebowała informacji o wszelkich pracach jakie pan Hogg wykonywał na działce, remonty itp oraz czy ojciec mieszkał na tej działce. I wyślij prośbę do hipoteki w imieniu Państwa Hogg o udostępnienie nam dokumentacji i poproś pana Kanaelaniiego niech sprawdzi to oraz tatusia razem z praktykantami, przyda im się trochę grzebania. Przygotuj kontr-pozew o próbę dokonania kradzieży, sprzedaży bez prawa własności i zgody współwłaściciela. Powinno nam się udać wywalczyć przynajmniej zachowek należny za matkę, to albo wstrzyma sprzedaż albo zapewni im środki na jakiś czas. Może też tatuś się przestraszy i pójdzie na ugodę. Daj też znać straży w rezerwacie, ze możemy mieć dla nich kogoś z doświadczeniem do patrolowania. - To była prawda, straż zawsze chętnie przyjmowała ludzi ale praca nie była łatwa a płaca nie przekraczała zbytnio średniej krajowej, ale lepsze to niż nic.

Przesłuchanie było spokojne i bez żadnych sensacji, nie dowiedziała się wiele więcej niż wcześniej ale przynajmniej miała dzięki temu okazję wcześniej wrócić do domu. Niespodziewanie jednak wynikła sytuacja w szkole. Cała sprawa wydawała jej się jakimś idiotyzmem, że niby Tami pobił dwóch chłopców ot tak bez powodu? Nie wierzyła nawet przez chwilę i spokojnie niemal nieśpiesznie wytykała luki i nonsensy w historii jaką serwowali obaj pobici cały czas trzymając rękę na ramieniu syna. Gdy już obie zdenerwowane kobiety wyszły razem ze swoimi pociechami przeniosła spojrzenie na dyrektorkę.
- Pani Dyrektor .- zaczęła powoli i spokojnie, tym samym tonem którym wcześniej wytykała luki w opowieści dwóch pobitych. - Nie będę się rozwodzić nad faktem, że dziewczynka której bronił mój syn się tutaj nie pojawiła i nie opowiedziała co się stało, nie mówiąc już o jej rodzicach. Nie wspomnę o fakcie, że mój syn nigdy nie dostał uwagi za agresywne zachowanie. Po prostu zapytam, jakim cudem ktokolwiek mógłby uwierzyć w taką wydumaną historyjkę jak atak bez powodu jednego na dwóch? Nie będę się kłócić z pani decyzją, uważam, że mój syn zasłużył na dzień odpoczynku. Ale następnym razem chcę tu widzieć ową dziewczynkę oraz wychowawcę.
- Następnym razem? - zapytała zdziwiona kobieta.
- Tak, następnym razem. - powiedziała wstając i kierując swojego syna do wyjścia. - Bo jeśli ci dwaj nie zmądrzeją, to mój syn znowu spuści im łomot. I szczerze mówiąc zawiodłam się na tutejszym gronie pedagogicznym jeśli reagować musi mój syn. Mam nadzieję, że taka sytuacja się już nie powtórzy, nie chciałabym musieć informować o całym zdarzeniu członków PTA.- Teoretycznie nie była to groźba. Stowarzyszenie rodziców i nauczycieli miało za zadanie wspieranie oświaty i dbanie o uczniów. Głównie zajmowało się ono zbieraniem pieniędzy na modernizację i tym podobne projekty, ale jego członkowie mogli narobić nieprzyjemności, a sytuacja taka jak ta, mogła być niezłym pretekstem do dyskusji nad zmianami personalnymi. Może nic by się nie stało ale czy warto było ryzykować? To było pytanie jakie zadać sobie miała pani dyrektor, i dlatego Garou rzuciła tą ostatnią uwagę, niby mimochodem.


Po wyjściu ze szkoły pojechali do kancelarii, Karen miała dla niej pare papierków które potrzebowały jej uwagi „im szybciej tym lepiej”. Ponieważ nie miało to zabrać zbyt dużo czasu a i tak było po drodze więc wstąpili.
Na widok małego urządzonka drobne włoski na karku stanęły jej dęba, widziała dość filmów by wiedzieć, że był to podsłuch. Zastanawiała się kto i dlaczego chciałby ją podsłuchiwać. Konkurencja odpadała, nie potykała się z żadną inną kancelarią jakoś szczególnie często, aby takie ryzyko miało sens. Do głowy przyszła jej policja, byliby na tyle głupi, aby podsłuchiwać jej rozmowy z Jamesem Aolanim? Może, jeśli uznaliby, że gra jest warta świeczki, ale jak by ją podłożyli?
- Nic się nie stało kochanie. - odpowiedziała kładąc palec na ustach i mrugając jakby coś napsocili i nie chcieli o tym nikomu mówić. Wyszła zamykając drzwi i złapała Karen pod rękę. Gdy były już dość daleko zapytała.
- Czy do mojego biura wchodził ostatnio ktoś poza pracownikami?
- Nie licząc klientów i sprzątaczek? Nie. A coś się stało? Zniknęło ci coś ważnego?

-Sprzątaczek? Ktoś świeży?-firma sprzątająca zwykle przysyłała te same osoby i dbała o odpowiedni poziom usług więc jeśli to nie jakiś nowy pracownik to już sama nie wiedziała jak to małe urządzonko mogło się znaleźć w jej biurze...
- Zawsze przychodzą te same osoby do sprzątania. - Zamyśliła się Karen. - Ale jeden z kilentów, wrócił się po twoim wyjściu. Zostawił jakąś teczkę w biurze. Ale byłam z nim cały czas.
- Klient? - zdziwiła się niepomiernie garou, może policja podstawiła kogoś żeby podłożył to draństwo? Cóż chyba będzie musiała zamienić parę słów z ciocią na temat informowania rodziny o wydawaniu nakazu podsłuchu. - Który i kiedy?
- Przedwczoraj. Zaraz sprawdzę jak się nazywał. - Sekretarka zaczęła przeglądać coś w komputerze. - Już mam. Quinn ten od błędnego numeru kontaktowego. Zostawił teczkę w twoim biurze. Co ja jej się naszukałam. Był wepchnięta w oparcie fotela.
- Pomagał ci szukać? Czy może został na zewnątrz?
- Pomagał.

-Dzięki, to wszystko, wybacz, że ci przeszkodziłam.- Aoatea uśmiechnęła się po czym wróciła do biura, wrzuciła pluskwę do foliowej torebki po spinaczach pilnując by jej nie dotknąć palcami. Po czym wzięła Tamatiego i poszli na lody, jak każda odpowiedzialna mama, pouczyła synka, że bijatyki są niedobre, po czym mało pedagogicznie pochwaliła go za stawanie w obronie koleżanki. Gdy drażniąc wypytała czy powinna szykować się na wesele a czerwony po uszy Tamati jęknął „Mamo!” roześmiała się i przytuliła go mocno. Zerknęła na zegarek, zaraz miał się zacząć film, ruszyli więc na salę zająć miejsca. Światła przygasły przeleciało parę reklam i wreszcie zaczął się film, kamera posuwała się nad wodą, widać było mgłę, gdzieś z przodu zarysy wyspy i jakiejś osady. Jakiś głos zaczął opisywać: „To jest Berk. Znajduje się dwanaście dni na północ od beznadziei i kilka stopni na południe od zamarznięcia na śmierć. Leży dokładnie na południku rozpaczy.” ~Oho~ pomyślała krzywiąc się w uśmiechu ~Ciekawie się zaczyna nie ma co.~ po czym rozparła się wygodniej, pozwoliła myślom odpłynąć i skoncentrowała na ekranie. Na którym nagle pojawili się wikingowie walczący ze stadem smoków…
 
Rudzielec jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172