Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2012, 00:22   #13
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
"Noa! Zawiodłaś! Zawiodłaś swoją panią i swoje plemię! Jesteś pomyłką! Klątwą naszych wrogów! Nie obroniłaś go... Zawiodłaś. Pozostawiłaś. Od tej pory każdy Twój oddech jest jedynie marnotrawstwem powietrza..."
Zerwała się nagle z posłania, odrzucając na bok śmierdzący potem koc. Ciężko dysząc chwyciła za ułożony pod ręką nadziak po czym ze wzrokiem mordercy-psychopaty zlustrowała wypełniony poranny, wątłym światłem pokój, przeznaczony im na miejsce odpoczynku.
Echo słów, które z pewnością były jedynie tworem jej wyobraźni, jeszcze prze chwilę zagłuszało ciche pochrapywanie Bahadura czy też Yagara. Najwidoczniej nawet tutaj - na krańcu świata (a może i jeszcze dalej?) gniew jej ojca miał wystarczającą moc by ją odnaleźć. Nawet zza grobu. Ba! Wydawał się tak prawdziwy, tak doniosły jakby staruszek stał tuż obok niej i wydzierał mordę prosto do jej ucha... "Skurwysyn..."- przecież i tak nie poznała swej babki.
"Głośnyś jak na zimne truchło..."- pomyślała z niesmakiem odkładając na bok ostrze. "Nie lękaj się o Ashraka... Nie pozostawiłam go i nie pozostawię. Znajdę drogę... Choćbym miała podryfować tam na kawałku drewna!"

Oczywistym stało się, że chudy pies trącał swoją kościstą dupą nadzieje na dalszy sen. Zresztą, jakby zmęczeni nie byli ostatecznie w ich sytuacji było to jedynie marnowanie czasu. Zakładając rzecz jasna, że żaden z towarzyszących jej panów nie chciała pozostać w tej norze nazywanej "wioską" i przy pomocy jakiejś cycatej dziewki dorobić się no jakiego własnego... Paskudztwa. Chociaż pod czachą musieli mieć nasrana, chyba nie aż tak.
Pierwszy, poranny głód postanowiła osłabić nieco kilkoma, soczystymi wszami. Trzeba było przyznać, że akurat te stworzonka potrafiła "sobą" wypasać niczym pokrzepiająca serce swego świniopasa maciora. Zawsze trzaskały przyjemnie pod zębem uwalniając na język niezrównany bukiet smaków! A i piekące uczucie gdzieś nad uszami traciło na sile. W takiej sytuacji było to tym bardziej ważne, iż pozwalało zastanowić się nad sprawą kapłana.
Zdarzało już się jej zabijać za kilka okrągłych monet w Amn. Jednak nie dostojników, ludzi ważnych dla swojej społeczności. Chodziło raczej o co najwyżej czeladnika rzeźnika czy innego obszarpańca, który postanowił umoczyć nie w tej pannie co trzeba. Na takich wystarczyło zaczaić się w ciemnym zaułku, odczekać aż będą wracać po ciężkim dniu... I bach! Czasami myślała, że trudniejsze do zabicia niż te mazgaje starające się pozbierać z bruku własne jelita i upchnąć je z powrotem do dziury w brzuchu, byłby dzieciaki z części miasta, w której przyszło jej mieszkać z Ashrakiem.
Przywołując te rozgrzewające serce wspomnienia chwyciła za ocalałe strzały i torbę z jej "zabawkami". Cała spuścizna Akish skryta w jednej, żałośnie poszarpanej, szmacianej torbie. Ostrożnie odkręciła pojemniczek ze zwierzęcym łojem nasączonym trutką, po czym jedna po drugiej wysmarowała nim groty ocalałych strzał. Niewiele tego było, jednak któregoś dnia mogło od takiej zależeć jeszcze jej życie... A tym samym życie Ashraka.

***

- By mnie kto drągiem popieścił...- mruknęła wpatrując się beznamiętnie w zbieraninę, jaka wyłoniła się zza bram otoczonej palisadą wioski. Zwolniła kroku wytężając jednocześnie wzrok. "Jest by go pies chędożył fałszywy kapłan... Jest też nasza matczyna elfka ze swoją pijawką..."odliczyła w myślach. Wyglądało na to, że mieszkańcy tej wioski byli grupą o wiele lepiej zorganizowaną (przynajmniej w tropicielki mniemaniu) i w bardziej rozgarnięty sposób podchodzącą do obcych... Sama jakoś nie mogła sobie wyobrazić by Akish, jej własne plemię, tak przyjaźnie powitało całkowicie obcych ludzi o bladych ryjach, prosząc o "ciekawe opowiastki"... Po co prosić skoro można takiego usadowić w kadzi nad ogniskiem i zmusić do opowiastek, czekając aż mięso odejdzie od kości?
Tutaj jak widać ich "towarzyszy" postanowili wziąć pod straż i kto wie... Może teraz prowadzą ich do czegoś jak kadź z wodą? Albo prosto na ruszt?
- Najpierw jakieś licho wyprowadza nas z płonącego okrętu i głębin oceanu, a teraz dostajemy to.- trąciła łokciem Yagara, wskazując jednocześnie swym podbródkiem na jegomościa z kosturem. - To miał być kapłan wilczego boga, ta? Więc jeśli w tej chwili się na takiego nie gapimy musi być to jaka jego męska nałożnica.
Nie czekając reakcji Yagara i Bahadura rozejrzała się dookoła. Miejsce które mogło im zapewnić najpewniejsze schronienie - las znajdował się zbyt daleko. Jeśli mieli przy sobie łuk bądź kusze z łatwością zdołaliby ich dogonić i ustrzelić jak kulawych żebraków ulic Athkatli.
"Las...Las...Las. W lesie niemal zawsze coś się czai. I nawet z najwyższej wieży nie zajrzysz do jego serca!"- mogli zatem to wykorzystać. Zmyślenie na biegu opowiastki godnej ich przygodzie ze skurwiałym elfem-kapitanem nie powinno być trudne... Może bandyci? Albo mieszkańcy Kleimgard maszerujący na nich? Tak...W to mogliby uwierzyć. Mogliby ale chyba nie im...
Noa popatrzyła wpierw po sobie a następnie po każdym z towarzyszy. Raczej nikt wypchnięty spomiędzy bioder swej matki na tej wyspie nie uwierzyłby, że są tutejsi. Ba! W to, że choć nie są tutejsi nie przypadkiem jest ich tutaj obecność. Wytatuowany i zakolczykowany jegomość w czerwonej kiecy... Czerwonej! Ulubiony kolor ulicznic. Bahadur, który choć również obdarzony orientalną urodą już na pierwszy rzut oka wydawał się tak inny niż ona.
I oczywiście ostatecznie sama Noa: śmierdząca, ubrana w szmaty i obwieszona czaszkami..."Psia mać, z tym akurat mogłabym się wpasować"
- Yagar...- mruknęła wpatrzona w nadchodzącą grupę, układając dłoń na nadziaku.- Nie wiem w co się wpakowali, ale obchodzi mnie to mniej niż los sierot z Athkatli... Musimy zejść im z drogi zanim i nam przydzielą takich słodkich strażników i wyprowadzą w pole nad własny grób. Na mój znak ruszymy w te zarośla...-skinęła delikatnie głową w bok.- Jakby rozsypali tam cztery skrzynie klejnotów. Jestem w stanie zniknąć w tym lesie jak szlachcianka w rynsztoku jeśli uda mi się tam dotrzeć... Lepiej żeby i wam się udało.-
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 04-11-2012 o 00:29.
Mizuki jest offline