Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2012, 00:50   #16
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
John Kaewe

Wtorek minął bez większych sensacji: wykłady, konsultacje, posiedzenie rady zakładowej, na której kolejne zespoły relacjonowały postępy swych badań. John też prezentował projekt swojego zespołu. Nie robił tego z własnej woli, lecz na polecenie przełożonego. W sumie nie powiedział nic odkrywczego. Każdy projekt wymaga czasu i nie ma co oczekiwać spektakularnych sukcesów z dnia na dzień.

Po nudnym dniu w pracy wieczór z Kianą był miłą odmianą. Tym milszą, że tej nocy nie było z nimi przyzwoitki w postaci Aukele. Eteryta w sumie ucieszył się że młoda projektantka nie chciała się czuć jak piąte koło u wozu i już następnego dnia zmyła się z jego mieszkania. Nie żeby nie był gotów gościć ją o wiele dłużej. Ot, miał swoje niecne plany, które kuzynka śpiąca tuż za cienką ścianą znacznie komplikowała.

***

Poranny wykład z sieci neuronowych zapowiadał się jak wszystkie inne poranne wykłady. Jak zwykle nie wszystkie ławki były zajęte, co świadczyło o tym, że wielu studentów miało ciekawsze zajęcia niż, o ironio, studiowanie. W sumie John nie mógł im się dziwić. Sam kiedyś studiował i pamiętał pogląd iż studia byłyby rajem, gdyby nie ta cholerna nauka.

Jak zwykle przednie rzędy notowały pilnie, podczas gdy tylnie drzemały w najlepsze. Od czasu do czasu zdarzało się nawet jakieś pytanie, co nieco pocieszało wykładowcę, bowiem świadczyło iż na tej sali ktoś jeszcze poza nim rozumie temat. Nic nie wskazywało na to, że wykład ten młody Eteryta zapamięta na długo.


Doktor Kaewe był gdzieś w połowie omawiania Sieci Kohonena, gdy na sali miało miejsce niecodziene poruszenie. Wszystko za sprawą studenta, który jak gdyby nigdy nic wstał z siedzenia, zaczął się przepychać ze środka rzędu na zewnątrz, a gdy już tam dotarł, postąpił dwa kroki ku wyjściu, po czym runął jak długi na schody. Nie było to runięcie z gatunku tych będących owocem nieuwagi, czy potknięcia. Chłopak zwyczajnie zemdlał.

Jakieś obecne na sali dziewczę o słabych nerwach pisnęła z przerażeniem, podniósł się hałas, studenci zaczęli wzywać pomocy. Ktoś podbiegł do nieprzytomnego, ktoś zdzwonił po pogotowie, jakiś cymbał zaczął nieprzytomnemu pstrykać zdjęcia swoim smartphone’m, z pewnością po to, by zachować je dla potomnych na facebook’u.

Mag dopadł poszkodowanego w chwili, gdy jeden z bardziej trzeźwo myślących przyszłych informatyków ułożył go w pozycji bocznej ustalonej przytrzymując jednocześnie, bowiem nieprzytomny chłopak miał drgawki i zaczął toczyć pianę z ust. John kucnął, by pomóc studentowi w ratowaniu chłopaka, mając jednocześnie nadzieję, że pogotowie przyjedzie szybko. Co do tego, że nie jest to zwykłe zasłabnięcie, chyba nikt nie miał wątpliwości.

Ratownicy przyjechali po jakimś kwadransie, zgarnęli wciąż nieprzytomnego studenta na wózek, po czym - przy akompaniamencie studenckich ochów i achów - opuścili salę wykładową. Na odchodne jeden z ratowników poprosił Eterytę na stronę i polecił mu sporządzenie listy obecnych na wykładzie, bo jak to ujął “taki papier może się przydać”. Zapytany, co ma na myśli, odparł jedynie, że nie wolno mu zdradzać szczegółów dotyczących stanu pacjenta, ale ten przypadek wygląda na reakcję alergiczną na jakąś substancję. Przeciągłe spojrzenie, jakim przy tym obdarzył wykładowcę, upewniło Kaewe, że chodzi o substancję o wątpliwej legalności.

Odprowadziwszy ratownika do drzwi, mag wrócił do studentów. Nie było sensu kontynuować zajęć, nikt - łącznie z nim samym - i tak nie byłby w stanie skupić się na sieciach neuronowych. Polecił sporządzenie listy, a gdy ową listę otrzymał, puścił studentów do domu. Jakoś trudno mu się było dopatrzeć radości na którejkolwiek z twarzy, choć do końca wykładu, według planu, została jeszcze godzina.

***

Zgłosiwszy sprawę dyrekcji Zakładu, Syn Eteru podążył do swojego gabinetu. Przez całą drogę rozmyślał o owym zdarzeniu. Wszystko wskazywało na to, że student przedawkował narkotyki. Sądząc po doniesieniach mediów z ostatnich tygodni, mógł to być ten nowy i niebezpieczny - “Pocałunek Kanaloa”. John wzdrygnął się na samą myśl o tym.

Kolejne godziny w pracy wlokły się niemiłosiernie. Koło południa zjawił się Michael Jacobs niosąc pod pachą kawałek czegoś, co na pierwszy rzut niewprawnego oka mogło wyglądać jak element statku kosmicznego. W rzeczywistości było hologramem, który zepsuł się kilka dni wcześniej. Eteryta nie uważał się za speca od takich cacek naładowanych elektroniką, ale jednak na naprawach trochę się znał. Obiecał przyjrzeć się urządzonku w wolnej chwili, czyli - szczerze powiedziawszy - raczej nie prędko.

Jacobs wyszedł niebawem, Johnowi jednak nie dane było wrócić do pracy, ledwo usiadł przy biurku, rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna westchnął ciężko, po czym poprosił gościa do środka.


Do pomieszczenia wszedł wysoki, barczysty mężczyzna o typowo polinezyjskich rysach. Przedstawił się jako detektyw Kahua. Naukowiec od razu domyślił się iż chodzi o poranny incydent z sali wykładowej. Policjant przeszedł od razu do sedna potwierdzając domysły maga. Zanim jednak ten zdążył zdać relację ze zdarzenia, leżący na biurku hologram zaszumiał.

John spojrzał na niego ze zdziwieniem, z relacji Michaela wynikało bowiem, że urządzenie wysiadło całkowicie i nie przejawia najmniejszych oznak życia, a tu proszę.

- Pomóż mi. - z głośników dał się słyszeć cichutki głosik. Policjant wyglądał na nieco zdziwionego, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, czym jest leżące na biurku cacko.

Hologram ponownie zaskrzypiał, po czym pojawił się nad nim obraz. Z początku pofalowany i przerywany, co dobitnie świadczyło o tym, że styki są kiepskie, później jednak wszystko ustablizowało się. Księżyc świecił nad zatoką Maunalua. Księżyc w pełni. Nie sposób było pomylić zatoki z niczym innym, a to za sprawą krateru Diamond Head.

Na piaszczystą plażę skąpaną w blasku księżyca przyszedł wilk. Usiadł na piasku. Morskie fale rozbijały się tuż u łap drapieżnika, ale nie dotykały go. Wielkie błyszczące ślepia przyglądały się przez dłuższy czas skąpanemu w księżycowej poświacie granatowemu oceanowi. Wilk zaczął węszyć. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Rząd ostrych jak brzytwa kłów ukazał się, gdy drapieżnik zmarszczył nos warcząc. Oblizał nos językiem, a później zawył do księżyca. Odpowiedziała mu tylko cisza. Drapieżnik raz jeszcze wydał z siebie zawołanie. Tuż obok na plażę wyszła olbrzymia kałamarnica. Zbliżyła się do wyjącego wilka, oplotła go mackami. Przyciągnęła bliżej. A wilk wył dalej.

- Pomóż mi. Proszę. - Ponownie dało się słyszeć.
Wielki morski potwór ciągnął wilka w stronę swojego otworu gębowego. Obraz nagle zamigotał i zniknął.

Aidan Ives

Kate wyszła od niego późnym wieczorem. Dopiero wtedy dokończył zmywanie, które porzucił, gdy przyszła . Zmywał ostatni garnek, bodajże po zupie krabowej, którą jedli w sobotę, gdy usłyszał szczęk klucza w zamku, a po chwili w korytarzu pojawił się jego chłopak.

Nathan wrócił dużo później niż zazwyczaj. Rzucił kluczami na stolik, torbę głośno odstawił na podłogę, po czym sam zwalił się na kanapę i na powitanie zdobył się jedynie na “Przyniesiesz mi piwo, kochanie?”

Gdy Aidan podszedł do niego z butelką złocistego trunku, chłopak dzierżył już w dłoni pilota i skakał po kanałach.


- Nic nie ma w tym telewizorze - mruknął zaraz po tym, jak jednym haustem opróżnił jedną trzecią butelki i beknął głośno - Idę spać - dodał równie smętnie, nim Ives zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć.

Jones zerwał się z kanapy, wyłączył grające pudło, cmoknął maga czule w policzek, po czym powłócząc nogami udał się do sypialni. I tak oto wszelkie plany na wspólne spędzenie wieczoru umarły śmiercią tragiczną.

Choć Aidan nie siedział długo, gdy wszedł do sypialni, jego chłopak już spał w najlepsze. Mistyk westchnął ciężko, po czym rozebrał się i wskoczył pod kołdrę. Nathan jakby wyczuł jego obecność, bowiem odwrócił się do niego, objął go ramieniem i zionąc piwem począł mu chrapać do ucha.

***

Zamieszanie zaczęło się już rano, bowiem w nocy zmarł kolejny pacjent, dopiero koło południa sytuacja nieco się uspokoiła. Wtedy też Aidan zdecydował, że spróbuje zdobyć dokumenty, o które prosiła go siostra.

Archiwum kliniki odwykowej mieściło się w podziemiach. Schodząc tam Akashic układał sobie w głowie słowa, którymi przekona archwistkę - Mary Somogyi, by wydała mu potrzebne dokumenty. Gdy przekraczał próg archiwum, odetchnął głęboko, chcą się nieco uspokoić. Nie dane mu było jednak porozmawiać z kobietą sprawującą pieczę nad tym miejscem, bowiem nigdzie nie było jej widać. Zaraz jednak jego uszu dobiegły odgłosy kłótni, jaka toczyła się w sąsiednim pomieszczeniu - tym, w którym trzymane były pudła z dokumentami.

- Ale jak to nie mogę zobaczyć tych cholernych papierów?! To był mój pacjent! - to dr Billey, wyraźnie wytrącona z równowagi, mówiła podniesionym głosem.
- Przecież tłumaczę pani, że nie mogę od tak wydać nikomu dokumentów. To zarządzenie dyrekcji! - również głos pani Somogyi dobitnie świadczył o tym, że za chwilę wybuchnie.
- To jakiś absurd i patologia! Kto to widział, żeby lekarz nie mógł zobaczyć akt pacjenta?!
- Nie wiem, ale to nie mój problem. Bez zgody pana Gnidikina nie wydam dokumentów i już.
- Ja tu jeszcze wrócę! - Judy Billey prychnęła gniewnie, po czym rozległ się stukot jej obcasów o podłogę.

Aidan czmychnął na korytarz. Teraz i tak rozgniewana archiwistka nie poszłaby mu na rękę, a nie chciał dać się przyłapać na podsłuchiwaniu. Nie załatwiwszy nic, wrócił na swoje stanowisko pracy.

Kolejne godziny w pracy minęły bez większych sensacji. Dopiero później, tuż przed wyjściem do domu, mag był świadkiem pewnej niecodziennej sceny.

Szedł właśnie do szatni pracowniczej, by - jak zwykle - przebrać szpitalny uniform w codzienne ciuchy. Od zakrętu korytarza dzielił go jeszcze spory dystans, a jednak usłyszał toczącą się za nim ostrą wymianę zdań. To dr Billey kłóciła się z Simonem Gnidikinem, szło o jakieś dokumenty. Z pewnością o te same, o które wcześniej lekarka wykłócała się w archiwum. Kłótliwa z niej była kobieta.

- Zamiast wtykać nos w nie swoje sprawy, lepiej niech się pani zajmie swoją pracą i nie dopuści do kolejnych zgonów - warknął wreszcie dyrektor najwyraźniej mając dość namolnej pediatry. - To polecenie służbowe i radzę się do niego zastosować.

Rozmowa dobiegła końca, stukot kobiecych obcasów na kafelkach świadczył o tym, że lekarka oddaliła się. Aidan odczekał jeszcze chwilę, po czym - jak gdyby nigdy nic - ruszył dalej. Na zakręcie minął się z Gnidikinem. Mężczyzna zmierzył go bacznym spojrzeniem, a na grzeczne “Dzień dobry” jedynie coś odburknął. Kolejny dzień w pracy wreszcie dobiegł końca.

***

Kolejny dzień, kolejny natłok obowiązków. Po skończonej pracy, Aidan, zupełnie wypompowany, udał się do szkoły wschodnich sztuk walki prowadzonej przez jego mentora. Chodził tam zawsze, gdy potrzebował się wyciszyć, pomyśleć, pomedytować. To był właśnie jeden z takich dni.

Przebrany w wygodniejszy, treningowy strój, zasiadł na macie ćwiczebnej w pozycji lotosu i zamknął oczy. Minęło zaledwie kilka chwil wypełnionych spokojnymi, głębokimi oddechami, gdy poczuł, że jego jaźń wznosi się na wyższe poziomy.

- Plecy bardziej wyprostowane - zabrzmiał mu tuż obok ucha spokojny cichy szept.

Nie musiał otwierać oczu, by zobaczyć. To jego duchowy przewodnik - Mistrz Shaolin siedział tuż obok niego w podobnej pozycji, z rękoma złożonymi jak do modlitwy.


Młody Akashic nie odpowiedział nic, przecież nie musiał. Jedynie, zgodnie z poleceniem, ściągnął do siebie łopatki.

- Życie to nieustająca podróż, pokonywanie własnych słabości - Słowa awatara zabrzmiały poważnie. Brak wstępu nie zdziwił młodego maga. - Kto stoi w miejscu, ten w rzeczywistości się cofa. Nie możesz pozwolić, by z tobą stało się to samo. Musisz znaleźć cel, na tyle ważny, by warto było do niego dążyć.
- Ale czy znajdywanie celu dla samej świadomości jego posiadania nie jest ślepą uliczką? - to była jedynie myśl przemykająca przez jego umysł, a jednak rozbrzmiała głośno i wyraźnie, tak jakby wypowiedziały ją usta. Nim przebrzmiała ostatnia nuta, sam już nie był pewien, czy nie poruszał wargami.
- Słuszna uwaga - Mistrz kiwnął głową z uznaniem. - Cała trudność polega na tym, by umieć wyszukiwać cele warte osiągnięcia.
- Więc co ma być moim celem? Skąd mam wiedzieć, że cel jest dość dobry? - wiedział, że pytania te mogą wydać się błahe, nie godne odpowiedzi, a jednak musiał je zadać.
- Pomoc potrzebującemu zawsze jest dobrym celem.
- A kto ma być tym potrzebującym? - wypalił Aidan, choć doskonale wiedział, że nie uzyska prostej odpowiedzi. - Skąd mam wiedzieć, że nie chodzi o staruszkę przechodzącą przez ulicę?
- Gdy nadejdzie czas, będziesz wiedział - ostatnie słowa zabrzmiały jakby z daleka.

Gdy ucichła ostatnia sylaba, Mistrza już nie było. Ives został sam z głową pełną wątpliwości. Nie wiedział właściwie niczego. Kiedy i gdzie powinien szukać potrzebującego i na czym owa pomoc ma polegać? Jednego jednak mógł być niemal pewien: prędzej, czy później wyruszy na to Poszukiwanie. Nawet jeśli nie z własnej woli, to w wyniku splotu wielu przypadków, będących w rzeczywistości przypadkami jedynie z pozoru.

Ryozo Sakamoto

Jego żona twierdziła, że jest tylko lekko poobijana, ale Ryozo nie dał sobie wyperswadować pomysłu, że się nią zaopiekuje. Kobieta śmiała się, że traktowana jest jak kaleka, a przecież nic jej się nie stało. Ale mag widział w jej oczach, w postawie, że jednak nie tak zupełnie nic, że blady uśmiech pojawiający się na jej twarzy to tylko dobra mina do złej gry.Nie mniej jednak nie protestowa, gdy zabierał ją do swego domu. Może chciała, by się nią zajął, by się o nią troszczył, jak dawniej.

Nie pytał o dokładny przebieg zdarzeń wychodząc z założenia, że na takie pytania pora zawsze się znajdzie, a tego wieczora wrażeń było aż nad to. W przeświadczeniu tym upewnił się, gdy chwilę po przyjeździe do domu, Kasumi oznajmiła, że najchętniej położyłaby się już spać. Miała za sobą dzień pełen niecodziennych wrażeń, to mogło zmęczyć nawet największego twardziela.

Pokój gościnny był już wyszykowany. Ryozo zjawił się z kubkiem gorącej herbaty z miodem, o który prosiła go żona oraz, by życzyć jej dobrej nocy. Kobieta leżała już przykryta kołdrą aż po pachy. Przebranej w piżamę, z rozpuszczonymi włosami, nie sposób było jej odmówić uroku. Mag uśmiechnął się do swoich myśli, po czym podszedł do nocnego stolika, by postawić kubek w zasięgu.

Gdy przystanął nad łóżkiem, chwyciła go za rękę, lecz widząc zdziwienie w jego oczach, cofnęła dłoń, jakby wystraszona.

- Coś się stało, Kasumi-chan? - zapytał patrząc jej prosto w oczy.
- Ja... - zawahała się - Usiądź obok mnie na chwilę - dodała już pewniej, jednocześnie robiąc mu miejsce obok siebie.

Posłusznie usiadł tuż obok, po czym poprawił jej kołdrę. Właściwie nie zrobił tego z obawy, że może być jej zimno, raczej z nagłej potrzeby okazania jej odrobiny czułości. Gdy to robił, ponownie chwyciła jego dłoń, równie niepewnie, jak poprzednio.


- Czy mógłbyś zostać tu ze mną, dopóki nie zasnę? - zapytała tak cicho, że nieomal nie dosłyszał. - Przy tobie będę się czuła bezpiecznie.

Patrzyła przy tym prosto w jego oczy, a on czuł, że rozpływa się pod tym spojrzeniem. Kiwnął jedynie głową, bojąc się, że drżeniem głosu się zdradzi.

Kasumi przysunęła się do niego. Choć oddzielała ich kołdra, Ryozo czuł na udzie żar bijący od jej biodra. A może tylko mu się zdawało. Kobieta zamknęła oczy. Leżała tak spokojnie, że gdyby nie płytki oddech poruszający co jakiś czas jej klatkę piersiową, można by pomyśleć, że jest tylko martwą rzeźbą.

Pani Sakamoto zasnęła niebawem, a jednak jej mąż jeszcze długo nie opuszczał pokoju gościnnego. Patrzył, jak spokojnie oddycha i jak delikatnie uśmiecha się przez sen, a widok ten był tak miły, że nie mógł oderwać od niej oczu. Wyszedł dopiero, gdy zmęczenie wzięło nad nim górę.

***

Cały następny dzień spędzili razem. Ryozo wziął w pracy kilka dni wolnego, toteż chyba po raz pierwszy od sprowadzenia się na Hawaje, miał czas w spokoju posiedzieć w domu. Choć nie planował wyłączyć telefonu, to jednak ten jak na złość, a może na szczęście, rozładował się, a że w pośpiechu pan Sakamoto nie zabrał z pracy ładowarki, toteż telefon pozostał wyłączony przez cały dzień. Do tej pory nie zdarzyło się to nigdy, nawet w weekendy.

Kolejnego ranka, po okrągłej dobie odcięcia od cywilizacji, Akashic wreszcie zdecydował się sprawdzić służbową pocztę. O dziwo, pomimo jego nieobecności, firma nie splajtowała. Co więcej, wyglądało na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.


W jego skrzynce było kilka maili od współpracowników. Większość jednak nie zawierała niczego ważnego poza komunikatami, że wszystko idzie zgodnie z planem oraz życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Najwyraźniej Talula rozpuściła w biurze plotkę, że Ryozo jest ciężko chory. Dobra z niej była dziewczyna.

Właściwie wśród nowych maili był tylko jeden naprawdę istotny. Nadawcą był jeden z wyżej postawionych dyrektorów tokijskiej filii Toyoty - Hidetoshi Kosugi. Ryozo właściwie niewiele miał z nim do czynienia za czasów pracy w Japonii. Pamiętał jednak, że był to ważny człowiek, ktoś z kogo zdaniem liczył się zmarły pan Hokori.

Mail Kosugi’ego zawierał wiele pochwał dla pracy pana Sakamoto, zarówno tej wykonywanej w Tokio, jak i tej na Hawajach. Podłechtanie ego maga z całą pewnością nie było jednak głównym celem przyświecającym nadawcy. W dalszej części bowiem list zawierał prośbę o pomoc.

Otóż syn pana Kosugi’ego - Kanata Kosugi, trafił do kliniki odwykowej prowadzonej przez fundację państwa Wiedernikowów. Tokijski dyrektor nie wdawał się w szczegóły dotyczące okoliczności, jakie zawiodły jego syna w to miejsce. Nie mniej jednak prosił on o pomoc w wydostaniu syna z kliniki. Oczywiście nikt nie mógł tego zrobić lepiej, niż jeden z najbardziej zaufanych pracowników firmy - Ryozo znaczy się.

Prośba wynikała oczywiście z faktu, iż Hidetoshi Kosugi, przytłoczony obowiązkami służbowymi, nie mógł przylecieć na Hawaje. A jako, że nie mógł się z magiem skontaktować telefonicznie, wysłał wszystkie potrzebne dokumenty na jego prywatnego maila. Liczył na pomoc i obiecywał dozgonną wdzięczność. Pytanie tylko brzmiało, czy pan Sakamoto chciał mieć kogoś takiego za swojego dłużnika.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 09-11-2012 o 10:57.
echidna jest offline